Times Online powołuje się na dane banku Halifax, który donosi, że przeciętny brytyjski dom stracił w ciągu roku 17,7 proc. ze swojej wartości.
W tej chwili średnia cena domu jest na poziomie w sierpnia 2004 roku. Brytyjski serwis podkreśla, że te dane są zbieżne z informacjami Nationwide Building Society.
Także wskaźnik mówiący o dostępności domów spadł do najniższego poziomu od lutego 2003 roku. Oznacza to, że brytyjskie nieruchomości są najbardziej przystępne od sześciu lat.
Specjaliści z Halifax nie widzą jednak zbyt wielu powodów do optymizmu. Ich zdaniem, choć widać już pewne oznaki stabilizacji sytuacji, 2009 rok będzie kolejnym ciężkim rokiem dla rynku nieruchomości w Wielkiej Brytanii.
Times Online powołuje się na dane banku Halifax, który donosi, że przeciętny brytyjski dom stracił w ciągu roku 17,7 proc. ze swojej wartości.
W tej chwili średnia cena domu jest na poziomie w sierpnia 2004 roku. Brytyjski serwis podkreśla, że te dane są zbieżne z informacjami Nationwide Building Society.
Także wskaźnik mówiący o dostępności domów spadł do najniższego poziomu od lutego 2003 roku. Oznacza to, że brytyjskie nieruchomości są najbardziej przystępne od sześciu lat.
Specjaliści z Halifax nie widzą jednak zbyt wielu powodów do optymizmu. Ich zdaniem, choć widać już pewne oznaki stabilizacji sytuacji, 2009 rok będzie kolejnym ciężkim rokiem dla rynku nieruchomości w Wielkiej Brytanii.
Z danych BGK, który wypłaca dopłaty ze środków budżetowych w ramach tego programu, wynika, że w lutym udzielono 1319 takich kredytów, podczas gdy w styczniu 669. Saldo tych kredytów pod koniec lutego wynosiło 1,59 mld zł, podczas gdy pod koniec 2008 roku 1,29 mld zł.
W 2008 r. w ramach programu Rodzina na swoim udzielono łącznie 6628 kredytów za 852,6 mln zł. W styczniu BGK informował, że w 2009 r. udzielonych może być 19,2 tys. kredytów na łączną kwotę 2,5 mld złotych.
Spłata części odsetek dotyczy kredytów w złotych, udzielonych przez niektóre banki komercyjne oraz przez SKOK-i, które podpisały z BGK umowy w tej sprawie.
PAP/money.pl/2009-03-05 10:49:58
Z danych BGK, który wypłaca dopłaty ze środków budżetowych w ramach tego programu, wynika, że w lutym udzielono 1319 takich kredytów, podczas gdy w styczniu 669. Saldo tych kredytów pod koniec lutego wynosiło 1,59 mld zł, podczas gdy pod koniec 2008 roku 1,29 mld zł.
W 2008 r. w ramach programu Rodzina na swoim udzielono łącznie 6628 kredytów za 852,6 mln zł. W styczniu BGK informował, że w 2009 r. udzielonych może być 19,2 tys. kredytów na łączną kwotę 2,5 mld złotych.
Spłata części odsetek dotyczy kredytów w złotych, udzielonych przez niektóre banki komercyjne oraz przez SKOK-i, które podpisały z BGK umowy w tej sprawie.
PAP/money.pl/2009-03-05 10:49:58
- Tym samym będzie o około połowę mniejsza niż w rekordowym 2007 r., ale wyniki sprzedaży za I kwartał 2009 r. pozwolą zapewne na dokonanie precyzyjniejszych szacunków - czytamy w raporcie.
W IV kwartale 2008 roku liczba udzielonych kredytów hipotecznych spadła o 12,5 procent w skali roku , wynika z ankiet nadesłanych do Open Finance przez 12 największych banków działających na rynku kredytów hipotecznych.
- Najprawdopodobniej duży wpływ na ostateczne wyniki za IV kwartał miała przyspieszona sprzedaż kredytów w październiku, kiedy klienci banków już wiedzieli, że kryteria udzielania kredytów hipotecznych zostaną radykalnie zaostrzone, a kredyty walutowe staną się trudniej dostępne. Wielu z nich wykorzystało ten czas, by przyspieszyć transakcje kredytowe - czytamy dalej.
Zdaniem autorów raportu jednak liczba udzielonych kredytów była w ostatnim kwartale 2008 r. wyraźnie niższa i naturalnie słabsze dane wynikały z gwałtownie zaostrzonych kryteriów udzielania kredytów hipotecznych, czasowego wstrzymania akcji kredytowej w niektórych bankach, utrudnień w dostępie do kredytów walutowych oraz niechęci klientów do ich zaciągania wobec pogarszających się perspektyw gospodarczych i rynku pracy.
money.pl/2009-03-04 18:37:15
- Tym samym będzie o około połowę mniejsza niż w rekordowym 2007 r., ale wyniki sprzedaży za I kwartał 2009 r. pozwolą zapewne na dokonanie precyzyjniejszych szacunków - czytamy w raporcie.
W IV kwartale 2008 roku liczba udzielonych kredytów hipotecznych spadła o 12,5 procent w skali roku , wynika z ankiet nadesłanych do Open Finance przez 12 największych banków działających na rynku kredytów hipotecznych.
- Najprawdopodobniej duży wpływ na ostateczne wyniki za IV kwartał miała przyspieszona sprzedaż kredytów w październiku, kiedy klienci banków już wiedzieli, że kryteria udzielania kredytów hipotecznych zostaną radykalnie zaostrzone, a kredyty walutowe staną się trudniej dostępne. Wielu z nich wykorzystało ten czas, by przyspieszyć transakcje kredytowe - czytamy dalej.
Zdaniem autorów raportu jednak liczba udzielonych kredytów była w ostatnim kwartale 2008 r. wyraźnie niższa i naturalnie słabsze dane wynikały z gwałtownie zaostrzonych kryteriów udzielania kredytów hipotecznych, czasowego wstrzymania akcji kredytowej w niektórych bankach, utrudnień w dostępie do kredytów walutowych oraz niechęci klientów do ich zaciągania wobec pogarszających się perspektyw gospodarczych i rynku pracy.
money.pl/2009-03-04 18:37:15
Silna presja pod jaką znalazła się polska waluta skłoniła wielu obserwatorów i analityków do budowania opinii, że w niedługim czasie polską walutę czekają bardzo trudne chwile. Niektórzy widząc co się dzieje ze złotym i ustanawianiem przez niego kolejnych rekordów słabości wręcz żądali interwencji NBP na rynku walutowym. W tym układzie zachowanie polskiego banku centralnego należy uznać za bardzo przemyślane. Nie wykonywano żadnych nerwowych ruchów ani nie podejmowano nieprzemyślanych decyzji.
Spokojnie odczekano kilka dni na uspokojenie sytuacji, która na koniec I dekady lutego faktycznie wróciła do normy. Nawet okazało się, że złoty tak jak tracił po kilka procent w ciągu jednego dnia, tak również może kilka procent w ciągu jednego dnia odzyskać. Kiedy w środę 4.02.2009 r. kurs euro wynosił 4,7009 złotego, zastanawiałem się kto po takim kursie jest zdolny do nabywania wspólnej waluty europejskiej. I nie chodzi o poziom, ale o niektóre parametry techniczne, takie jak RSI 14 czy wstęga Bollingera.
Kiedy kupować a kiedy sprzedawać?
Jeśli chodzi o wskaźnik RSI 14 (Relative Strength Index) to jego interpretacja jest nad wyraz prosta. Aby właściwie odczytywać sygnały tego wskaźnika, konieczne jest wyznaczenie poziomów wykupienia i wysprzedania. Poziom wykupienia przyjmuje się wtedy, gdy wartość wskaźnika wynosi nie mniej niż 70 pkt., a poziom wysprzedania przyjmuje się wtedy, gdy wartość wskaźnika nie wynosi więcej niż 30 pkt. Jeśli wartość wskaźnika znajduje się w przedziale wysprzedania to należy zajmować pozycje, ponieważ wtedy mamy sygnał kupna. Natomiast gdy wartość wskaźnika znajduje się w przedziale wykupienia, wtedy mamy sygnał sprzedaży.
Potrzebne jest również dołączenie innego parametru z analizy technicznej, którym może być wstęga Bollingera. Wspomniany wskaźnik analizy technicznej oznacza obszar (najczęściej +/-2 proc. od kursu), gdzie powinno znajdować się notowanie. Wydostanie się kursu poza górne ograniczenie oznacza, że kurs jest przewartościowany i dojdzie do zmiany trendu. Analogicznie rzecz ma się z dolnym ograniczeniem i kiedy kurs znajduje się poniżej dolnej wstęgi Bollingera, to następuje odreagowanie w górę.
Takich sytuacji od września ubiegłego roku w przypadku relacji złotego do euro można było zaobserwować minimum 4. W każdym przypadku, gdy kurs wydostał się poza górne ograniczenie wstęgą Bollingera, natychmiast pojawiało się odreagowanie. Gdyby przyjąć, że najbliższe odreagowanie będzie średnią arytmetyczną z ostatnich 4 takich cykli, to okaże się, że od maksymalnego notowania jakie miało miejsce 4.02.2009 r. czyli wspomnianego 4,7009 zł za euro powinien "wrócić" w pobliże poziomu 4,38 zł za euro. W poniedziałek 9.02.2009 r. kurs wynosił już 4,44 zł za euro, czyli brakowało mu jeszcze około 1,35 proc.
Podobnie rzecz wyglądała z kursem złotego względem dolara amerykańskiego i franka szwajcarskiego. Również można było znaleźć takie 4 przedziały notowań, gdzie za każdym razem kurs wydostawał się poza górne ograniczenie wstęgi Bollingera, po czym nastąpiło umocnienie złotego. W efekcie jedni roztaczali wizje, że euro będzie po 6 złotych, a inni spokojnie odnotowywali kolejne rekordy słabości złotego i sugerowali, że do odbicia może dojść w każdej chwili. I w końcu do poprawy sytuacji doszło, bo musiało dojść. Jedni upatrywali w tym cudowną moc słów pana premiera Donalda Tuska, który zapowiedział, że część z ponad 60 mld euro jakie trafią do Polski z Unii Europejskiej będzie kierowana bezpośrednio na rynek.
Takie postawienie sprawy dało argument tym, którzy mieli już dość dalszego osłabiania złotego. W rezultacie, gdy 4.02.2009 r. złoty ustanawiał tegoroczne rekordy słabości, było już wiadomo, że odreagowanie przyjdzie. I w końcu przyszło. Na dodatek poprawił się klimat inwestycyjny na rynkach naszego regionu. Widać to było po wzrostach cen akcji na warszawskiej giełdzie oraz "podciągnięciu" wartości obrotów do poziomów 1,5 mld zł przypadających na jedną sesję. A gdy okazało się, że polskie Ministerstwo Finansów nie prowadzi z władzami MFW żadnych rozmów na temat udzielenia Polsce pożyczki wspierającej, to ponownie okazało się, że nie ma problemów ze sprzedażą polskich bonów skarbowych. Na aukcji w poniedziałek 9.02.2009 r. MF sprzedało 52-tygodniowe bony skarbowe o wartości 1996,800 mln zł, a popyt wyniósł 4020,450 mln zł.
W tych warunkach nie może dziwić, że złoty wobec głównych walut powrócił na normalne poziomy. Jest nawet duże prawdopodobieństwo, że w niedługim czasie polska waluta nadal będzie zaskakiwać pozytywnie. Jeśli kurs złotego będzie od góry pokonywał średnie arytmetyczne z 20 ostatnich notowań, to w niedługim czasie powinien zawitać na poziomy, gdzie ponownie nastąpi odwrócenie trendu z rosnącego na spadkowy. I chociaż już we wtorek, czyli dzień później, po silnym wzroście kursu złotego doszło do realizacji zysków i ponownie złoty podczas przedpołudniowego handlu tracił blisko 2 proc., czyli prawie tyle ile zyskiwał dzień wcześniej, to jednak widać, że uspokojenie powoli wraca na rynek.
10.02.2009 - spadki złotego najprawdopodobniej miały swoje źródło w publikacji styczniowego wskaźnika inflacji w Szwajcarii. Otóż okazało się, że na rynku oczekiwano wzrostu inflacji o 0,6 proc. po grudniowym wzroście o 0,7 proc. w ujęciu rok do roku. Po publikacji okazało się, że wzrost był ale wyniósł zaledwie 0,1 proc. Ta informacja spowodowała wzrost kursu franka szwajcarskiego względem głównych walut (-0,7 proc. do euro, -0,8 proc. do GBP oraz -0,4 proc. do dolara amerykańskiego) a co za tym poszło, również wzrost pozycji franka szwajcarskiego w relacji ze złotym polskim.
Technika podpowie
Jednak zamiast wpadać w panikę warto czasami popatrzeć nie tylko na opinie niektórych "specjalistów", którzy wprowadzają zamęt na rynku opowieściami o spekulacyjnych atakach na polską walutę, ale również śledzić niektóre parametry analizy technicznej. Bo tak naprawdę to pewne zachowania na rynkach walutowych oparte są na bardzo prostych schematach. Sztuka polega na tym, aby właściwie te schematy odczytywać.
Treść powyższej analizy jest tylko i wyłącznie wyrazem osobistych poglądów jej autora i nie stanowi "rekomendacji" w rozumieniu przepisów rozporządzenia ministra finansów z 19 października 2005 r. w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych lub ich emitentów (DzU z 2005 r. nr 206, poz. 1715). Zgodnie z powyższym autor nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za decyzje inwestycyjne podejmowane na podstawie niniejszego komentarza.
Andrzej Filipek
interia.pl/Niedziela, 8 marca (06:00)
Silna presja pod jaką znalazła się polska waluta skłoniła wielu obserwatorów i analityków do budowania opinii, że w niedługim czasie polską walutę czekają bardzo trudne chwile. Niektórzy widząc co się dzieje ze złotym i ustanawianiem przez niego kolejnych rekordów słabości wręcz żądali interwencji NBP na rynku walutowym. W tym układzie zachowanie polskiego banku centralnego należy uznać za bardzo przemyślane. Nie wykonywano żadnych nerwowych ruchów ani nie podejmowano nieprzemyślanych decyzji.
Spokojnie odczekano kilka dni na uspokojenie sytuacji, która na koniec I dekady lutego faktycznie wróciła do normy. Nawet okazało się, że złoty tak jak tracił po kilka procent w ciągu jednego dnia, tak również może kilka procent w ciągu jednego dnia odzyskać. Kiedy w środę 4.02.2009 r. kurs euro wynosił 4,7009 złotego, zastanawiałem się kto po takim kursie jest zdolny do nabywania wspólnej waluty europejskiej. I nie chodzi o poziom, ale o niektóre parametry techniczne, takie jak RSI 14 czy wstęga Bollingera.
Kiedy kupować a kiedy sprzedawać?
Jeśli chodzi o wskaźnik RSI 14 (Relative Strength Index) to jego interpretacja jest nad wyraz prosta. Aby właściwie odczytywać sygnały tego wskaźnika, konieczne jest wyznaczenie poziomów wykupienia i wysprzedania. Poziom wykupienia przyjmuje się wtedy, gdy wartość wskaźnika wynosi nie mniej niż 70 pkt., a poziom wysprzedania przyjmuje się wtedy, gdy wartość wskaźnika nie wynosi więcej niż 30 pkt. Jeśli wartość wskaźnika znajduje się w przedziale wysprzedania to należy zajmować pozycje, ponieważ wtedy mamy sygnał kupna. Natomiast gdy wartość wskaźnika znajduje się w przedziale wykupienia, wtedy mamy sygnał sprzedaży.
Potrzebne jest również dołączenie innego parametru z analizy technicznej, którym może być wstęga Bollingera. Wspomniany wskaźnik analizy technicznej oznacza obszar (najczęściej +/-2 proc. od kursu), gdzie powinno znajdować się notowanie. Wydostanie się kursu poza górne ograniczenie oznacza, że kurs jest przewartościowany i dojdzie do zmiany trendu. Analogicznie rzecz ma się z dolnym ograniczeniem i kiedy kurs znajduje się poniżej dolnej wstęgi Bollingera, to następuje odreagowanie w górę.
Takich sytuacji od września ubiegłego roku w przypadku relacji złotego do euro można było zaobserwować minimum 4. W każdym przypadku, gdy kurs wydostał się poza górne ograniczenie wstęgą Bollingera, natychmiast pojawiało się odreagowanie. Gdyby przyjąć, że najbliższe odreagowanie będzie średnią arytmetyczną z ostatnich 4 takich cykli, to okaże się, że od maksymalnego notowania jakie miało miejsce 4.02.2009 r. czyli wspomnianego 4,7009 zł za euro powinien "wrócić" w pobliże poziomu 4,38 zł za euro. W poniedziałek 9.02.2009 r. kurs wynosił już 4,44 zł za euro, czyli brakowało mu jeszcze około 1,35 proc.
Podobnie rzecz wyglądała z kursem złotego względem dolara amerykańskiego i franka szwajcarskiego. Również można było znaleźć takie 4 przedziały notowań, gdzie za każdym razem kurs wydostawał się poza górne ograniczenie wstęgi Bollingera, po czym nastąpiło umocnienie złotego. W efekcie jedni roztaczali wizje, że euro będzie po 6 złotych, a inni spokojnie odnotowywali kolejne rekordy słabości złotego i sugerowali, że do odbicia może dojść w każdej chwili. I w końcu do poprawy sytuacji doszło, bo musiało dojść. Jedni upatrywali w tym cudowną moc słów pana premiera Donalda Tuska, który zapowiedział, że część z ponad 60 mld euro jakie trafią do Polski z Unii Europejskiej będzie kierowana bezpośrednio na rynek.
Takie postawienie sprawy dało argument tym, którzy mieli już dość dalszego osłabiania złotego. W rezultacie, gdy 4.02.2009 r. złoty ustanawiał tegoroczne rekordy słabości, było już wiadomo, że odreagowanie przyjdzie. I w końcu przyszło. Na dodatek poprawił się klimat inwestycyjny na rynkach naszego regionu. Widać to było po wzrostach cen akcji na warszawskiej giełdzie oraz "podciągnięciu" wartości obrotów do poziomów 1,5 mld zł przypadających na jedną sesję. A gdy okazało się, że polskie Ministerstwo Finansów nie prowadzi z władzami MFW żadnych rozmów na temat udzielenia Polsce pożyczki wspierającej, to ponownie okazało się, że nie ma problemów ze sprzedażą polskich bonów skarbowych. Na aukcji w poniedziałek 9.02.2009 r. MF sprzedało 52-tygodniowe bony skarbowe o wartości 1996,800 mln zł, a popyt wyniósł 4020,450 mln zł.
W tych warunkach nie może dziwić, że złoty wobec głównych walut powrócił na normalne poziomy. Jest nawet duże prawdopodobieństwo, że w niedługim czasie polska waluta nadal będzie zaskakiwać pozytywnie. Jeśli kurs złotego będzie od góry pokonywał średnie arytmetyczne z 20 ostatnich notowań, to w niedługim czasie powinien zawitać na poziomy, gdzie ponownie nastąpi odwrócenie trendu z rosnącego na spadkowy. I chociaż już we wtorek, czyli dzień później, po silnym wzroście kursu złotego doszło do realizacji zysków i ponownie złoty podczas przedpołudniowego handlu tracił blisko 2 proc., czyli prawie tyle ile zyskiwał dzień wcześniej, to jednak widać, że uspokojenie powoli wraca na rynek.
10.02.2009 - spadki złotego najprawdopodobniej miały swoje źródło w publikacji styczniowego wskaźnika inflacji w Szwajcarii. Otóż okazało się, że na rynku oczekiwano wzrostu inflacji o 0,6 proc. po grudniowym wzroście o 0,7 proc. w ujęciu rok do roku. Po publikacji okazało się, że wzrost był ale wyniósł zaledwie 0,1 proc. Ta informacja spowodowała wzrost kursu franka szwajcarskiego względem głównych walut (-0,7 proc. do euro, -0,8 proc. do GBP oraz -0,4 proc. do dolara amerykańskiego) a co za tym poszło, również wzrost pozycji franka szwajcarskiego w relacji ze złotym polskim.
Technika podpowie
Jednak zamiast wpadać w panikę warto czasami popatrzeć nie tylko na opinie niektórych "specjalistów", którzy wprowadzają zamęt na rynku opowieściami o spekulacyjnych atakach na polską walutę, ale również śledzić niektóre parametry analizy technicznej. Bo tak naprawdę to pewne zachowania na rynkach walutowych oparte są na bardzo prostych schematach. Sztuka polega na tym, aby właściwie te schematy odczytywać.
Treść powyższej analizy jest tylko i wyłącznie wyrazem osobistych poglądów jej autora i nie stanowi "rekomendacji" w rozumieniu przepisów rozporządzenia ministra finansów z 19 października 2005 r. w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych lub ich emitentów (DzU z 2005 r. nr 206, poz. 1715). Zgodnie z powyższym autor nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za decyzje inwestycyjne podejmowane na podstawie niniejszego komentarza.
Andrzej Filipek
interia.pl/Niedziela, 8 marca (06:00)
Liczba zawieranych umów sprzedaży stanowi obecnie 10-15 proc. transakcji dokonanych w analogicznym okresie 2008 roku - mówi Jerzy Sobański z Warszawskiego Stowarzyszenia Pośredników w Obrocie Nieruchomościami.
Kłopoty z uzyskaniem kredytu bankowego spowodowały, że najczęściej mieszkania kupują teraz osoby dysponujące gotówką. - Wracają czasy sprzed 2000 roku, gdy ok. 75 proc. klientów kupowało mieszkania za gotówkę - twierdzi Jerzy Sobański. Wzrost liczby transakcji gotówkowych potwierdzają też inni pośrednicy. - Jeszcze rok temu 80 proc. transakcji na rynku było zawieranych przy pomocy kredytu. Z naszych danych wynika, że teraz te proporcje się wyrównały, czyli ok. połowy transakcji na rynku to transakcje gotówkowe - mówi Marcin Jańczuk z Metrohouse. Według niego, nabywców znajdują w tej chwili przede wszystkim mieszkania niewielkie, za 200-300 tys. zł. Niełatwo sprzedać lokal za 600-700 tys. zł, bo bardzo trudno uzyskać w banku tak duży kredyt, a niewielu dysponuje taką gotówką. Pieniądze na kupno nieruchomości pochodzą z różnych źródeł.
- Najczęściej za gotówkę kupują osoby, które miały już jakieś mieszkanie, udało im się je sprzedać i teraz po spadku cen, chcą kupić większy lokal - uważa Aleksandra Szarek z Home Broker.
Są oczywiście również oszczędności i przede wszystkim pożyczki rodzinne. Teraz wróciły one do łask. Zdaniem pośredników, klienci z gotówką często czekają na okazje. Proponują bardzo niskie ceny, licząc na to, że sprzedający znajduje się w bardzo trudnej sytuacji i musi sprzedać nieruchomość. Wówczas dochodzi do transakcji. Niskie ceny proponują także inwestorzy zagraniczni. W najlepszym okresie kupowali ok. 20 proc. nowych mieszkań na rynku warszawskim. Kryzys spowodował, że wielu z nich zrezygnowało z inwestycji w Polsce.
- Musieli zapłacić jakieś należności w swoim kraju i dlatego wyciągali pieniądze z Polski. Pozostali zdecydowali się na wynajem mieszkań - mówi Artur Walczak z redNet 24. Sytuacja jednak nieco się ostatnio zmieniła. W ciągu sześciu miesięcy euro zdrożało w Polsce o ponad 30 proc. Do tego trzeba jeszcze dodać spadek wartości samych mieszkań. Spieniężenie nieruchomości i wycofanie pieniędzy z Polski w obecnej sytuacji jest więc nieopłacalne i decydują się na to tylko nieliczni. Niektórzy w spadku wartości złotego widzą szansę.
- To dla inwestorów zagranicznych bardzo duże obniżenie cen nieruchomości w Polsce i jeśli ktoś ma dostęp do pieniędzy, to może się teraz skusić. Spadek wartości złotego może spowodować zatrzymanie odpływu kapitału zachodniego, a w wariancie optymistycznym nawet jego powrót do Polski - mówi Jerzy Sobański. Na razie nie ma jeszcze wielu takich inwestorów zagranicznych, ale są już pierwsze jaskółki, czyli inwestorzy, którzy testują możliwość powrotu na polski rynek.
- Z czasem będzie to coraz bardziej widoczne, ale pamiętajmy, że ich też dotknął kryzys i wszędzie spadły ceny nieruchomości - uważa Aleksandra Szarek.
Roman Grzyb
interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (08:07)
Liczba zawieranych umów sprzedaży stanowi obecnie 10-15 proc. transakcji dokonanych w analogicznym okresie 2008 roku - mówi Jerzy Sobański z Warszawskiego Stowarzyszenia Pośredników w Obrocie Nieruchomościami.
Kłopoty z uzyskaniem kredytu bankowego spowodowały, że najczęściej mieszkania kupują teraz osoby dysponujące gotówką. - Wracają czasy sprzed 2000 roku, gdy ok. 75 proc. klientów kupowało mieszkania za gotówkę - twierdzi Jerzy Sobański. Wzrost liczby transakcji gotówkowych potwierdzają też inni pośrednicy. - Jeszcze rok temu 80 proc. transakcji na rynku było zawieranych przy pomocy kredytu. Z naszych danych wynika, że teraz te proporcje się wyrównały, czyli ok. połowy transakcji na rynku to transakcje gotówkowe - mówi Marcin Jańczuk z Metrohouse. Według niego, nabywców znajdują w tej chwili przede wszystkim mieszkania niewielkie, za 200-300 tys. zł. Niełatwo sprzedać lokal za 600-700 tys. zł, bo bardzo trudno uzyskać w banku tak duży kredyt, a niewielu dysponuje taką gotówką. Pieniądze na kupno nieruchomości pochodzą z różnych źródeł.
- Najczęściej za gotówkę kupują osoby, które miały już jakieś mieszkanie, udało im się je sprzedać i teraz po spadku cen, chcą kupić większy lokal - uważa Aleksandra Szarek z Home Broker.
Są oczywiście również oszczędności i przede wszystkim pożyczki rodzinne. Teraz wróciły one do łask. Zdaniem pośredników, klienci z gotówką często czekają na okazje. Proponują bardzo niskie ceny, licząc na to, że sprzedający znajduje się w bardzo trudnej sytuacji i musi sprzedać nieruchomość. Wówczas dochodzi do transakcji. Niskie ceny proponują także inwestorzy zagraniczni. W najlepszym okresie kupowali ok. 20 proc. nowych mieszkań na rynku warszawskim. Kryzys spowodował, że wielu z nich zrezygnowało z inwestycji w Polsce.
- Musieli zapłacić jakieś należności w swoim kraju i dlatego wyciągali pieniądze z Polski. Pozostali zdecydowali się na wynajem mieszkań - mówi Artur Walczak z redNet 24. Sytuacja jednak nieco się ostatnio zmieniła. W ciągu sześciu miesięcy euro zdrożało w Polsce o ponad 30 proc. Do tego trzeba jeszcze dodać spadek wartości samych mieszkań. Spieniężenie nieruchomości i wycofanie pieniędzy z Polski w obecnej sytuacji jest więc nieopłacalne i decydują się na to tylko nieliczni. Niektórzy w spadku wartości złotego widzą szansę.
- To dla inwestorów zagranicznych bardzo duże obniżenie cen nieruchomości w Polsce i jeśli ktoś ma dostęp do pieniędzy, to może się teraz skusić. Spadek wartości złotego może spowodować zatrzymanie odpływu kapitału zachodniego, a w wariancie optymistycznym nawet jego powrót do Polski - mówi Jerzy Sobański. Na razie nie ma jeszcze wielu takich inwestorów zagranicznych, ale są już pierwsze jaskółki, czyli inwestorzy, którzy testują możliwość powrotu na polski rynek.
- Z czasem będzie to coraz bardziej widoczne, ale pamiętajmy, że ich też dotknął kryzys i wszędzie spadły ceny nieruchomości - uważa Aleksandra Szarek.
Roman Grzyb
interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (08:07)
Głównym zródłem przychodów grupy jest eksport (70% sprzedaży). Biorąc pod uwagę ostatnie osłabienie złotego czynnik ten będzie sprzyjał firmie. Selena zamierza nadal kontynuować strategie przejęć oraz umacniać pozycje dotychczas założonych spółek.
Prezes Seleny Krzysztof Domarecki zakłada, iż firma nie ma szans na poprawę wyników, będzie starała się jednak powtórzyć ubiegłoroczne wyniki.
interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (09:49)
Głównym zródłem przychodów grupy jest eksport (70% sprzedaży). Biorąc pod uwagę ostatnie osłabienie złotego czynnik ten będzie sprzyjał firmie. Selena zamierza nadal kontynuować strategie przejęć oraz umacniać pozycje dotychczas założonych spółek.
Prezes Seleny Krzysztof Domarecki zakłada, iż firma nie ma szans na poprawę wyników, będzie starała się jednak powtórzyć ubiegłoroczne wyniki.
interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (09:49)
Warsaw Spire, Kaleidoscope, apartamentowiec Irlandzkiej Grupy Deweloperskiej m.in. te wieże miały stanąć na Woli. Pro-Urba, deweloper, który przy rondzie Daszyńskiego chciał postawić 170 metrowy budynek, dostał wstępną zgodę, ale na dużo niższy (ok. 130 metrów) biurowiec.
- Czekamy na wydanie nowych warunków zabudowy, w których wzrośnie wysokość budynków mówi Jacek Putaj z Pro-Urba. Kiedy budowa się rozpocznie? -Termin realizacji inwestycji będzie zależał od rozwoju sytuacji na rynku nieruchomości - odpowiada wymijająco Putaj.
Powstaną natomiast wieże, których budowa rozpoczęła się rok lub dwa lata temu: Złota 44, Platinum Towers przy Grzybowskiej i Prosta Tower. Ta ostatnia musiała zostać przeprojektowana. Pierwotnie miała być to wieża biurowo-mieszkalna, jednak z powodu kryzysu inwestor zrezygnował z budowy mieszkań.
źródło informacji: PAP
interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (07:10)
Warsaw Spire, Kaleidoscope, apartamentowiec Irlandzkiej Grupy Deweloperskiej m.in. te wieże miały stanąć na Woli. Pro-Urba, deweloper, który przy rondzie Daszyńskiego chciał postawić 170 metrowy budynek, dostał wstępną zgodę, ale na dużo niższy (ok. 130 metrów) biurowiec.
- Czekamy na wydanie nowych warunków zabudowy, w których wzrośnie wysokość budynków mówi Jacek Putaj z Pro-Urba. Kiedy budowa się rozpocznie? -Termin realizacji inwestycji będzie zależał od rozwoju sytuacji na rynku nieruchomości - odpowiada wymijająco Putaj.
Powstaną natomiast wieże, których budowa rozpoczęła się rok lub dwa lata temu: Złota 44, Platinum Towers przy Grzybowskiej i Prosta Tower. Ta ostatnia musiała zostać przeprojektowana. Pierwotnie miała być to wieża biurowo-mieszkalna, jednak z powodu kryzysu inwestor zrezygnował z budowy mieszkań.
źródło informacji: PAP
interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (07:10)
Na początku sesji zarówno kurs EUR/PLN jak i USD/PLN notowano na poziomach o kilka groszy niższych niż przed weekendem - około godziny 9:00 za euro płacono 4,6600, za dolara zaś 3,6800 złotego, w porównaniu do 4,7200 i 3,7300 w piątek wieczorem. Do porannego umocnienia krajowej waluty przyczyniły się m.in. wypowiedzi Sławomira Skrzypka na spotkaniu przedstawiciel banków centralnych w Bazylei.
Prezes NBP podczas wystąpienia zaznaczył, że interwencja na rynku walutowym jest instrumentem polityki pieniężnej, który posiada w swoim arsenale bank centralny, i że jest gotowy go użyć. Innym impulsem umacniającym praktycznie wszystkie waluty w regionie było zakończone wczesnym rankiem nadzwyczajne posiedzenie Banku Centralnego Węgier, na którym jego przedstawiciele (podobnie jak wcześniej NBP) zapowiedzieli gotowość do użycia "wszystkich dostępnych środków, by ustabilizować rynki".
.Mimo to wydaje się, że tendencja różnicowania podejścia inwestorów zagranicznych do krajów regionu rynków wschodzących wciąż się nasila. Jeżeli zostanie ona utrzymana, z pewnością w dłuższej perspektywie będzie to miało pozytywny wpływ na złotego. Wydaje się, że jedyną informacją mogącą dziś zaszkodzić krajowej walucie są doniesienia, iż Polska nie wystosowała do tej pory żadnej deklaracji ani innego oficjalnego dokumentu odnośnie przystąpienia do ERM2.
Premier Donald Tusk spotkał się co prawda w lutym z prezesem ECB J.C Trichetem, jednak według niektórych źródeł spotkanie miało nieformalny charakter, a wcześniejsze zapewnienia o "prowadzonych od kilku tygodni negocjacjach" to jedynie pogłoski bez poparcia w rzeczywistości. Informacja ta spowodowała lekkie odbicie w notowaniach EUR/PLN oraz USD/PLN.
Piątkowa sesja na międzynarodowym rynku walutowym zakończyła się pomyślnie dla eurodolara. Jeszcze przed otwarciem giełd w Europie kurs EUR/USD zwyżkował ponad poziom 1,2700. Nawet publikacja gorszych od oczekiwań danych z amerykańskiego rynku pracy nie zdołała sprowadzić notowań eurodolara na niższe poziomy.
Według Ministerstwa Pracy USA redukcja miejsc pracy w sektorze pozarolniczym wyniosła w lutym 651 tys. etatów, styczniową wartość wskaźnika skorygowano natomiast z -598 tys. do -655 tys. Zwykle słabsze dane z USA powodowały paradoksalnie umocnienie dolara względem euro i spadek kursu EUR/USD. W ostatnim czasie bowiem notowania tej pary walutowej w większym stopniu odzwierciedlają globalne nastroje inwestycyjne niż sentyment do gospodarki USA czy Eurolandu. Rozczarowujące dane makro zazwyczaj pociągają za sobą pogorszenie nastrojów na światowych rynkach finansowych oraz wzrost awersji do ryzyka, co z kolei powoduje spadek popytu na bardziej ryzykowne aktywa, do których w porównaniu z dolarem zaliczane jest euro. Tym razem jednak nawet gorsze od oczekiwań dane nie były w stanie sprowadzić kursu EUR/USD poniżej wsparcia 1,2600, co może świadczyć o wyczerpywaniu się potencjału spadkowego w notowaniach euro..
Dzisiejszą sesję notowania EUR/USD rozpoczęły w okolicach 1,2630, czyli na wciąż wysokim poziomie.
Wspólną walutę wspierają dziś na otwarciu słowa członka europejskiego Basnku Centralnego Jurgena Starka, który zasugerował, że tempo obniżek stóp procentowych w strefie euro może ulec wyhamowaniu. Zdaniem Starka kryzysu finansowego nie rozwiąże się jedynie cięciami kosztu pieniądza, a nadmierna jego obniżka może wręcz zaszkodzić gospodarce w długim terminie. Sugeruje to, że na najbliższym posiedzeniu ECB, jakie odbędzie się 2 kwietnia, główna stopa procentowa może zostać utrzymana na poziomie 1,5%. Perspektywa ta powinna w krótkim terminie utrzymywać kurs eurodolara powyżej poziomu 1,2600.
Sporządzili:
Artur Pałka
Joanna Pluta
Departament Doradztwa i Analiz
DM TMS Brokers S.A.
interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (10:15)
Na początku sesji zarówno kurs EUR/PLN jak i USD/PLN notowano na poziomach o kilka groszy niższych niż przed weekendem - około godziny 9:00 za euro płacono 4,6600, za dolara zaś 3,6800 złotego, w porównaniu do 4,7200 i 3,7300 w piątek wieczorem. Do porannego umocnienia krajowej waluty przyczyniły się m.in. wypowiedzi Sławomira Skrzypka na spotkaniu przedstawiciel banków centralnych w Bazylei.
Prezes NBP podczas wystąpienia zaznaczył, że interwencja na rynku walutowym jest instrumentem polityki pieniężnej, który posiada w swoim arsenale bank centralny, i że jest gotowy go użyć. Innym impulsem umacniającym praktycznie wszystkie waluty w regionie było zakończone wczesnym rankiem nadzwyczajne posiedzenie Banku Centralnego Węgier, na którym jego przedstawiciele (podobnie jak wcześniej NBP) zapowiedzieli gotowość do użycia "wszystkich dostępnych środków, by ustabilizować rynki".
.Mimo to wydaje się, że tendencja różnicowania podejścia inwestorów zagranicznych do krajów regionu rynków wschodzących wciąż się nasila. Jeżeli zostanie ona utrzymana, z pewnością w dłuższej perspektywie będzie to miało pozytywny wpływ na złotego. Wydaje się, że jedyną informacją mogącą dziś zaszkodzić krajowej walucie są doniesienia, iż Polska nie wystosowała do tej pory żadnej deklaracji ani innego oficjalnego dokumentu odnośnie przystąpienia do ERM2.
Premier Donald Tusk spotkał się co prawda w lutym z prezesem ECB J.C Trichetem, jednak według niektórych źródeł spotkanie miało nieformalny charakter, a wcześniejsze zapewnienia o "prowadzonych od kilku tygodni negocjacjach" to jedynie pogłoski bez poparcia w rzeczywistości. Informacja ta spowodowała lekkie odbicie w notowaniach EUR/PLN oraz USD/PLN.
Piątkowa sesja na międzynarodowym rynku walutowym zakończyła się pomyślnie dla eurodolara. Jeszcze przed otwarciem giełd w Europie kurs EUR/USD zwyżkował ponad poziom 1,2700. Nawet publikacja gorszych od oczekiwań danych z amerykańskiego rynku pracy nie zdołała sprowadzić notowań eurodolara na niższe poziomy.
Według Ministerstwa Pracy USA redukcja miejsc pracy w sektorze pozarolniczym wyniosła w lutym 651 tys. etatów, styczniową wartość wskaźnika skorygowano natomiast z -598 tys. do -655 tys. Zwykle słabsze dane z USA powodowały paradoksalnie umocnienie dolara względem euro i spadek kursu EUR/USD. W ostatnim czasie bowiem notowania tej pary walutowej w większym stopniu odzwierciedlają globalne nastroje inwestycyjne niż sentyment do gospodarki USA czy Eurolandu. Rozczarowujące dane makro zazwyczaj pociągają za sobą pogorszenie nastrojów na światowych rynkach finansowych oraz wzrost awersji do ryzyka, co z kolei powoduje spadek popytu na bardziej ryzykowne aktywa, do których w porównaniu z dolarem zaliczane jest euro. Tym razem jednak nawet gorsze od oczekiwań dane nie były w stanie sprowadzić kursu EUR/USD poniżej wsparcia 1,2600, co może świadczyć o wyczerpywaniu się potencjału spadkowego w notowaniach euro..
Dzisiejszą sesję notowania EUR/USD rozpoczęły w okolicach 1,2630, czyli na wciąż wysokim poziomie.
Wspólną walutę wspierają dziś na otwarciu słowa członka europejskiego Basnku Centralnego Jurgena Starka, który zasugerował, że tempo obniżek stóp procentowych w strefie euro może ulec wyhamowaniu. Zdaniem Starka kryzysu finansowego nie rozwiąże się jedynie cięciami kosztu pieniądza, a nadmierna jego obniżka może wręcz zaszkodzić gospodarce w długim terminie. Sugeruje to, że na najbliższym posiedzeniu ECB, jakie odbędzie się 2 kwietnia, główna stopa procentowa może zostać utrzymana na poziomie 1,5%. Perspektywa ta powinna w krótkim terminie utrzymywać kurs eurodolara powyżej poziomu 1,2600.
Sporządzili:
Artur Pałka
Joanna Pluta
Departament Doradztwa i Analiz
DM TMS Brokers S.A.
interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (10:15)
- Panie pośle, jak to jest z tymi kredytami mieszkaniowymi, w spłacaniu których ma brać udział państwo? Państwo, czyli pan i ja, i miliony innych ludzi, którzy może niekoniecznie chcą zajmować się cudzymi kredytami. Bezrobotni otrzymają niebagatelne wsparcie Skarbu Państwa. Na jakich zasadach?
- Projekt ustawy, który przygotowaliśmy, dotyczy wyłącznie osób, które zaciągnęły kredyt hipoteczny, straciły pracę i zarejestrowały się jako osoby bezrobotne w powiatowym urzędzie pracy. Ponieważ pomoc będzie pochodziła wyłącznie ze środków funduszu pracy, to właśnie w urzędzie pracy trzeba będzie złożyć stosowny wniosek. Jego pozytywne rozpatrzenie też nie będzie oznaczało, że bezrobotny kredytobiorca dostanie z urzędu pieniądze - po prostu PUP będzie wysyłał raty kredytu prosto do banku, który takiego kredytu udzielił. Pomoc otrzymają ci, którzy np. utracą pracę na skutek zwolnień grupowych, indywidualnych czy spowodowanych upadłością firmy. Podkreślam jednak, że osoba starająca się o takie wsparcie musi mieć status bezrobotnego, musi być zarejestrowana w powiatowym urzędzie pracy i musi mieć problemy ze spłatą swojego kredytu - to wszystko będzie musiało być udokumentowane.
- Panie przewodniczący, ale o jakich pieniądzach mówimy teraz - w skali globalnej oczywiście? Ile publicznych pieniędzy będzie wydanych na takie kredyty?
- Od początku roku pracę straciło ok. 160 tys. osób. Oczywiście nie wszyscy zaciągnęli kredyty hipoteczne, więc pomoc będzie potrzebna znacznie mniejszej ilości osób. Szacujemy, że w grę wchodzi kwota rzędu 400 mln zł. Jednak i tak nie wszyscy będą mieli szanse na otrzymanie takiego wsparcia - trzeba będzie spełnić odpowiednie warunki. Musimy być pewni, że chodzi o bezrobotnych i stąd pośrednictwo powiatowych urzędów pracy. Jeśli jednak zdarzy się sytuacja, że w gospodarstwie domowym tylko jedna osoba straci pracę, ale druga będzie zarabiać, to jeżeli będzie zarabiać zbyt mało, takie gospodarstwo również będzie miało szansę na otrzymanie pomocy. Chodzi nam o zagwarantowanie wsparcia osobom, które znalazły się w poważnych kłopotach. Co więcej, pomoc w spłacie kredytu nie będzie bezterminowa. Każdorazowo urzędy pracy będą pomagać maksymalnie przez rok lub do momentu uzyskania pracy. Przypominam również, że pieniądze na ten cel będą pochodziły z Funduszu Pracy. Jest on państwowym funduszem celowym, którego głównym zadaniem jest promocja zatrudnienia, aktywizacja zawodowa i łagodzenie skutków bezrobocia.
Z pieniędzy Funduszu Pracy finansowane są m.in. zasiłki dla bezrobotnych, stypendia za okres nauki, dodatki aktywizacyjne, świadczenia integracyjne, programy przeciwdziałania bezrobociu, a także pomoc prawna zatrudnionym za granicą.
- Ale przecież powiatowe urzędy pracy nie zarabiają pieniędzy. Głównym źródłem dochodów funduszu są obowiązkowe składki płacone przez pracodawców za zatrudnionych pracowników, przez osoby prowadzące własne firmy oraz dotacje z budżetu państwa i budżetu UE. Dysponując funduszem faktycznie operują pieniędzmi podatników. Przecież to jest zupełnie nierynkowe działanie. Nazwijmy rzeczy po imieniu - to wydawanie publicznych pieniędzy na spłatę prywatnych kredytów.
- Cóż, faktycznie jest to działanie nierynkowe. Proszę jednak pamiętać, że przeżywamy obecnie kryzys - w skali globalnej jest to jeden z najpoważniejszych kryzysów, które dotknęły świat. W Polsce musimy zrobić wszystko, żeby ów kryzys dotknął nas w jak najmniejszym stopniu. Dlatego decydujemy się na działania niekonwencjonalne. I nawet jeśli są nierynkowe proszę pamiętać, że te pieniądze tak naprawdę trafiają do banków i to dla nich są wsparciem. W ten sposób pomagamy sektorowi bankowemu uniknąć poważnych kłopotów. Jeśli chodzi o samych bezrobotnych, to oczywiście mamy na myśli osoby, które potrzebują wsparcia, czyli najmniej zamożne.
- Nie obawia się pan, że Trybunał Konstytucyjny uzna ustawę za niezgodną z konstytucją? Przecież w sposób oczywisty narusza ona zasadę równości obywateli wobec państwa.
- Ale funkcjonujemy obecnie w szczególnym momencie. Jest kryzys i aby go przetrwać musimy zrewidować wiele dotychczasowych poglądów. Patrząc z pańskiej strony - również te dotyczące równości. Nasza ustawa jest przede wszystkim działaniem mającym zabezpieczyć sektor bankowy przed kłopotami, do których mogłoby dojść, gdyby osoby, które straciły pracę przestały spłacać kredyty hipoteczne. Myślę, że gdyby doszło do tego, że ustawę będzie badać Trybunał Konstytucyjny, to wymienione aspekty zostaną wzięte pod uwagę. Może pan uważać, że zarzuty o nierynkowym działaniu rządu są słuszne. I może pan mieć rację. Tyle, że moim zdaniem sytuacja jest wyjątkowa i wymaga wyjątkowych działań.
- Kiedy pierwsi bezrobotni kredytobiorcy otrzymają wsparcie państwa?
- Myślę, że to kwestia dwóch tygodni, kiedy przygotowany przez nas projekt ustawy trafi do Sejmu i będzie głosowany. Ze względu na specyficzną sytuację w gospodarce i konieczność działań administracji publicznej liczymy na poparcie większości parlamentarzystów.
Od redakcji: Według przedstawionego przez Michała Boniego, ministra z Kancelarii Premiera, projektu ustawy - rządowa pomoc będzie adresowana do osób, które kupowały "przeciętne" mieszkania, a jej wysokość będzie zależała od indywidualnej sytuacji kredytobiorcy. Rządowa dopłata z Funduszu Pracy będzie jednak miała charakter pożyczki, którą trzeba będzie zwrócić po dwóch latach. Będzie ona rozłożona na nieoprocentowane raty na okres od 5 do 10 lat. Pomoc będzie udzielana przez rok.
- Panie pośle, jak to jest z tymi kredytami mieszkaniowymi, w spłacaniu których ma brać udział państwo? Państwo, czyli pan i ja, i miliony innych ludzi, którzy może niekoniecznie chcą zajmować się cudzymi kredytami. Bezrobotni otrzymają niebagatelne wsparcie Skarbu Państwa. Na jakich zasadach?
- Projekt ustawy, który przygotowaliśmy, dotyczy wyłącznie osób, które zaciągnęły kredyt hipoteczny, straciły pracę i zarejestrowały się jako osoby bezrobotne w powiatowym urzędzie pracy. Ponieważ pomoc będzie pochodziła wyłącznie ze środków funduszu pracy, to właśnie w urzędzie pracy trzeba będzie złożyć stosowny wniosek. Jego pozytywne rozpatrzenie też nie będzie oznaczało, że bezrobotny kredytobiorca dostanie z urzędu pieniądze - po prostu PUP będzie wysyłał raty kredytu prosto do banku, który takiego kredytu udzielił. Pomoc otrzymają ci, którzy np. utracą pracę na skutek zwolnień grupowych, indywidualnych czy spowodowanych upadłością firmy. Podkreślam jednak, że osoba starająca się o takie wsparcie musi mieć status bezrobotnego, musi być zarejestrowana w powiatowym urzędzie pracy i musi mieć problemy ze spłatą swojego kredytu - to wszystko będzie musiało być udokumentowane.
- Panie przewodniczący, ale o jakich pieniądzach mówimy teraz - w skali globalnej oczywiście? Ile publicznych pieniędzy będzie wydanych na takie kredyty?
- Od początku roku pracę straciło ok. 160 tys. osób. Oczywiście nie wszyscy zaciągnęli kredyty hipoteczne, więc pomoc będzie potrzebna znacznie mniejszej ilości osób. Szacujemy, że w grę wchodzi kwota rzędu 400 mln zł. Jednak i tak nie wszyscy będą mieli szanse na otrzymanie takiego wsparcia - trzeba będzie spełnić odpowiednie warunki. Musimy być pewni, że chodzi o bezrobotnych i stąd pośrednictwo powiatowych urzędów pracy. Jeśli jednak zdarzy się sytuacja, że w gospodarstwie domowym tylko jedna osoba straci pracę, ale druga będzie zarabiać, to jeżeli będzie zarabiać zbyt mało, takie gospodarstwo również będzie miało szansę na otrzymanie pomocy. Chodzi nam o zagwarantowanie wsparcia osobom, które znalazły się w poważnych kłopotach. Co więcej, pomoc w spłacie kredytu nie będzie bezterminowa. Każdorazowo urzędy pracy będą pomagać maksymalnie przez rok lub do momentu uzyskania pracy. Przypominam również, że pieniądze na ten cel będą pochodziły z Funduszu Pracy. Jest on państwowym funduszem celowym, którego głównym zadaniem jest promocja zatrudnienia, aktywizacja zawodowa i łagodzenie skutków bezrobocia.
Z pieniędzy Funduszu Pracy finansowane są m.in. zasiłki dla bezrobotnych, stypendia za okres nauki, dodatki aktywizacyjne, świadczenia integracyjne, programy przeciwdziałania bezrobociu, a także pomoc prawna zatrudnionym za granicą.
- Ale przecież powiatowe urzędy pracy nie zarabiają pieniędzy. Głównym źródłem dochodów funduszu są obowiązkowe składki płacone przez pracodawców za zatrudnionych pracowników, przez osoby prowadzące własne firmy oraz dotacje z budżetu państwa i budżetu UE. Dysponując funduszem faktycznie operują pieniędzmi podatników. Przecież to jest zupełnie nierynkowe działanie. Nazwijmy rzeczy po imieniu - to wydawanie publicznych pieniędzy na spłatę prywatnych kredytów.
- Cóż, faktycznie jest to działanie nierynkowe. Proszę jednak pamiętać, że przeżywamy obecnie kryzys - w skali globalnej jest to jeden z najpoważniejszych kryzysów, które dotknęły świat. W Polsce musimy zrobić wszystko, żeby ów kryzys dotknął nas w jak najmniejszym stopniu. Dlatego decydujemy się na działania niekonwencjonalne. I nawet jeśli są nierynkowe proszę pamiętać, że te pieniądze tak naprawdę trafiają do banków i to dla nich są wsparciem. W ten sposób pomagamy sektorowi bankowemu uniknąć poważnych kłopotów. Jeśli chodzi o samych bezrobotnych, to oczywiście mamy na myśli osoby, które potrzebują wsparcia, czyli najmniej zamożne.
- Nie obawia się pan, że Trybunał Konstytucyjny uzna ustawę za niezgodną z konstytucją? Przecież w sposób oczywisty narusza ona zasadę równości obywateli wobec państwa.
- Ale funkcjonujemy obecnie w szczególnym momencie. Jest kryzys i aby go przetrwać musimy zrewidować wiele dotychczasowych poglądów. Patrząc z pańskiej strony - również te dotyczące równości. Nasza ustawa jest przede wszystkim działaniem mającym zabezpieczyć sektor bankowy przed kłopotami, do których mogłoby dojść, gdyby osoby, które straciły pracę przestały spłacać kredyty hipoteczne. Myślę, że gdyby doszło do tego, że ustawę będzie badać Trybunał Konstytucyjny, to wymienione aspekty zostaną wzięte pod uwagę. Może pan uważać, że zarzuty o nierynkowym działaniu rządu są słuszne. I może pan mieć rację. Tyle, że moim zdaniem sytuacja jest wyjątkowa i wymaga wyjątkowych działań.
- Kiedy pierwsi bezrobotni kredytobiorcy otrzymają wsparcie państwa?
- Myślę, że to kwestia dwóch tygodni, kiedy przygotowany przez nas projekt ustawy trafi do Sejmu i będzie głosowany. Ze względu na specyficzną sytuację w gospodarce i konieczność działań administracji publicznej liczymy na poparcie większości parlamentarzystów.
Od redakcji: Według przedstawionego przez Michała Boniego, ministra z Kancelarii Premiera, projektu ustawy - rządowa pomoc będzie adresowana do osób, które kupowały "przeciętne" mieszkania, a jej wysokość będzie zależała od indywidualnej sytuacji kredytobiorcy. Rządowa dopłata z Funduszu Pracy będzie jednak miała charakter pożyczki, którą trzeba będzie zwrócić po dwóch latach. Będzie ona rozłożona na nieoprocentowane raty na okres od 5 do 10 lat. Pomoc będzie udzielana przez rok.
W drugiej połowie 2008 roku banki zaczęły dość gwałtownie zaostrzać warunki udzielania kredytów hipotecznych. Bardziej wnikliwa analiza wniosków kredytowych, obowiązek wkładu własnego, ograniczona liczba cieszących się zainteresowaniem kredytów we frankach i podwyższenie marż - z takimi zmianami musieli liczyć się potencjalni kredytobiorcy.
Część z nich wykorzystała "moment przejściowy" i szybko zaciągnęła kredyt. Dla innych zaostrzenie polityki kredytowej okazało się barierą nie do przejścia.
Dotychczas dużo mówiło się o osobach, które dopiero zamierzają uzyskać finansowanie na zakup nieruchomości. Coraz częściej zaczęły jednak napływać niepokojące sygnały o wielu europejskich gospodarkach. I chociaż znowu mówi się, że Polska na tym tle wypada stosunkowo dobrze, to jednak dla wielu osób ta informacja jest mało optymistyczna. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by nie przypuszczał, że w Polsce dojdzie do grupowych zwolnień.
Część firm produkcyjnych chce przeczekać trudną sytuację i proponuje przymusowe urlopy, ale trudno przewidzieć dalszy rozwój sytuacji. Zwolnienia szykują się także w sektorze usług. Trudno się więc dziwić, że na rynku panuje ogólny niepokój.
Sytuacja gospodarcza, a także ostatnie zawirowania na rynku walutowym spowodowały, że zaczęto zwracać większą uwagę na osoby, które już zaciągnęły kredyt. Państwo zaczęło nawet rozważać pomoc osobom o statusie bezrobotnego w spłacie kredytów hipotecznych.
Z wypowiedzi Przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej Zbigniewa Chlebowskiego wynika, że na pomoc będą mogły liczyć osoby, które zarejestrują się w powiatowym urzędzie pracy i będą miały problemy ze spłatą swojego kredytu.
Wszystkich nurtowało, czy będzie to pomoc bezzwrotna czy raczej pożyczka. Minister w Kancelarii Premiera Michał Boni zapowiedział jednak, że będzie to nieoprocentowana pożyczka o korzystnych terminach spłaty. Środki będą pochodziły z Funduszu Pracy, a wypłacał je będzie Bank Gospodarstwa Krajowego. Ustalony został także limit rządowego wsparcia, który ma wynosić 1200 złotych.
Zawirowania na rynku walutowym, ale także zmieniająca się sytuacja gospodarcza uświadomiły raz jeszcze, że kredyt zaciągnięty pod zakup mieszkania jest zobowiązaniem długoterminowym i decydując się na niego powinniśmy być świadomi faktu, iż w ciągu 20, 30 czy nawet 40 lat (zdarzają się też dłuższe okresy) zarówno sytuacja osobista, jak i rynkowa mogą się wielokrotnie zmienić. Mogą zdarzyć się sytuacje, w których kredyt będzie stanowił wyjątkowo duże obciążenie, ale nie pozostanie nic innego, jak taki okres przeczekać. Teraz dla osób, które utraciły pracę, pomocne okaże się wsparcie z rządowego programu, który ma zostać uruchomiony w maju tego roku. Należy pamiętać o tym, że pożyczkę trzeba będzie później spłacić, a to dodatkowo obciąży przyszły budżet domowy.
Małgorzata Kędzierska
W drugiej połowie 2008 roku banki zaczęły dość gwałtownie zaostrzać warunki udzielania kredytów hipotecznych. Bardziej wnikliwa analiza wniosków kredytowych, obowiązek wkładu własnego, ograniczona liczba cieszących się zainteresowaniem kredytów we frankach i podwyższenie marż - z takimi zmianami musieli liczyć się potencjalni kredytobiorcy.
Część z nich wykorzystała "moment przejściowy" i szybko zaciągnęła kredyt. Dla innych zaostrzenie polityki kredytowej okazało się barierą nie do przejścia.
Dotychczas dużo mówiło się o osobach, które dopiero zamierzają uzyskać finansowanie na zakup nieruchomości. Coraz częściej zaczęły jednak napływać niepokojące sygnały o wielu europejskich gospodarkach. I chociaż znowu mówi się, że Polska na tym tle wypada stosunkowo dobrze, to jednak dla wielu osób ta informacja jest mało optymistyczna. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by nie przypuszczał, że w Polsce dojdzie do grupowych zwolnień.
Część firm produkcyjnych chce przeczekać trudną sytuację i proponuje przymusowe urlopy, ale trudno przewidzieć dalszy rozwój sytuacji. Zwolnienia szykują się także w sektorze usług. Trudno się więc dziwić, że na rynku panuje ogólny niepokój.
Sytuacja gospodarcza, a także ostatnie zawirowania na rynku walutowym spowodowały, że zaczęto zwracać większą uwagę na osoby, które już zaciągnęły kredyt. Państwo zaczęło nawet rozważać pomoc osobom o statusie bezrobotnego w spłacie kredytów hipotecznych.
Z wypowiedzi Przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej Zbigniewa Chlebowskiego wynika, że na pomoc będą mogły liczyć osoby, które zarejestrują się w powiatowym urzędzie pracy i będą miały problemy ze spłatą swojego kredytu.
Wszystkich nurtowało, czy będzie to pomoc bezzwrotna czy raczej pożyczka. Minister w Kancelarii Premiera Michał Boni zapowiedział jednak, że będzie to nieoprocentowana pożyczka o korzystnych terminach spłaty. Środki będą pochodziły z Funduszu Pracy, a wypłacał je będzie Bank Gospodarstwa Krajowego. Ustalony został także limit rządowego wsparcia, który ma wynosić 1200 złotych.
Zawirowania na rynku walutowym, ale także zmieniająca się sytuacja gospodarcza uświadomiły raz jeszcze, że kredyt zaciągnięty pod zakup mieszkania jest zobowiązaniem długoterminowym i decydując się na niego powinniśmy być świadomi faktu, iż w ciągu 20, 30 czy nawet 40 lat (zdarzają się też dłuższe okresy) zarówno sytuacja osobista, jak i rynkowa mogą się wielokrotnie zmienić. Mogą zdarzyć się sytuacje, w których kredyt będzie stanowił wyjątkowo duże obciążenie, ale nie pozostanie nic innego, jak taki okres przeczekać. Teraz dla osób, które utraciły pracę, pomocne okaże się wsparcie z rządowego programu, który ma zostać uruchomiony w maju tego roku. Należy pamiętać o tym, że pożyczkę trzeba będzie później spłacić, a to dodatkowo obciąży przyszły budżet domowy.
Małgorzata Kędzierska
Czy nie był fałszywy, czy diagnoza albo-albo nie przekreśla z góry rządowych apeli o to, aby - jak to ujął premier - razem chwycić się za ręce i razem przeciw kryzysowi stanąć. Spokojna refleksja na ten temat wydaje się tym bardziej konieczna, że rządowa argumentacja wobec propozycji i uwag opozycji nie była jednoznaczna. A zapewnienia ministra finansów: szukamy polskich rozwiązań na polskie problemy, nie wzruszyły nawet opozycyjnych patriotów.
Pos. Aleksandra Natalli-Świat (PiS) przekonywała, że niezbędne jest zwiększenie tegorocznego deficytu budżetowego o 7 mld zł (planowany - 18 mld zł). Najważniejszym celem polityki gospodarczej musi być podtrzymywanie wzrostu PKB. Dążenie do jak najszybszego wejścia do strefy euro - jej zdaniem - to utrudni.
- Wpadlibyśmy wtedy w pułapkę zadłużenia i zaciągalibyśmy nowe długi, aby spłacić stare - ripostował minister finansów Jacek Rostowski. Polska nie stanie się drugą Argentyną, a rząd Donalda Tuska się nie zadłuży. Lekarstwem na kryzys jest, według niego, jak najszybsze przyjęcie euro. Zapewniał: - Jestem pragmatykiem, nie chcemy eksperymentować. - Ale właśnie eksperymentujemy, bo wszyscy naokoło robią inaczej - polemizował z ministrem pos. Marek Borowski. - Jest pan doktrynerem (...). Premier, w swoim kryzysowym expose, jak nazwała jego błyskotliwe przemówienie prasa, przekonywał:
- Nie ma dwóch szkół, zwiększyć deficyt, żeby inwestować, trzymać się twardo niskiego deficytu, żeby oszczędzać. Wiecie dlaczego? Bo naprawdę nie ma możliwości pożyczania dużych ilości pieniędzy. Po prostu nie ma.
W tym roku musimy pożyczyć 155 mld zł, a nasz dług jest drogi np. na obligacjach dwuletnich musimy dawać inwestorom 5,7 proc. zysku, a np. W. Brytania tylko 1,5 proc. Na świecie chętnie pożycza się największym i silnym.
Tak więc nie jest do końca jasne, czy nie chcemy, czy nie możemy zwiększyć deficytu. Możemy jednak - o co apelował premier - dać wyraźny sygnał, że idziemy w stronę euro, że Polska wokół tego zamierzenia jest zjednoczona. Jest to niezbędne w sytuacji, gdy rodzą się w UE decyzje, by wprowadzić europejski papier dłużny (euroobligacje).
- Europejski statek się chwieje na falach,
Będą wyrzucać najsłabszych - postraszył Donald Tusk. I po pewnym czasie dodał: - Jeśli na własne życzenie odwrócimy się od euro, to na własne życzenie za miesiąc czy dwa będziemy mieli kłopot ze sfinansowaniem deficytu, który niektórzy z was w dodatku chcą powiększyć. (Te 155 mld to tegoroczny deficyt i obsługa starych długów). Premier zwrócił się do posłów, by w sposób bardzo trzeźwy, a zarazem patriotyczny patrzyli na ten spór o przyszłość polskiej gospodarki, bo - jak to ujął - nie ma tak, że jest sześć dróg i każdy może wybrać swoją.
- Musi być jedna droga. My na fale nie mamy wpływu. Mamy wpływ na to, jak statek popłynie. Przestrzegał, że każda rada, która polega na tym, aby zdestabilizować rząd, kwestionować decyzje dotyczące waluty, strategiczne cele gospodarki (...) to nic innego niż siedzenie na dnie statku ze świdrem i wiercenie dziury. Fale są naprawdę wysokie, sytuacja jest naprawdę bardzo trudna. Konkluzja była taka: albo pomóżcie, albo nie przeszkadzajcie.
Spór o gospodarkę
Teza "o jednej drodze", na dodatek tak wymownie zilustrowana, nie kojarzy się jednak najlepiej. Mieliśmy w historii jedne jedyne - z jedynie słusznym ustrojem - drogi, które wiodły nas na manowce. Nie wydaje się więc zasadne, aby w imię tej jednej drogi, gromić z trybuny sejmowej - jak uczynił to minister finansów - posłankę opozycji, za to, że powołuje się na prof. Grzegorza Kołodkę, bądź co bądź wicepremiera i b. ministra finansów w III RP. Ciekawe, czy gromy spadłyby również na tego, kto powołałby się na komunikat Komisji Europejskiej (z 26 listopada ub. r.) zatytułowany "Europejski plan naprawy gospodarczej". Mowa w nim o "rozszerzeniu dyscypliny budżetowej ze strony państw członkowskich w wysokości 170 mld EUR (1,2 proc. unijnego PKB)...".
Nie chodzi o to czy deficyt zwiększać, czy nie, ale o to, by nie deprecjonować wyrazicieli innych niż rządowe, poglądów. Spór o przyszłość polskiej gospodarki toczył się "od zawsze", w sposób bardziej lub mniej jawny także w realnym socjalizmie, że wspomnę na przykład spory o sławne "bodźce ekonomiczne". Nie ma w tym nic złego, przeciwnie, spór sprzyja wypracowaniu optymalnych poglądów. Sądzę, że premier z tą swoją :jedną drogą" trochę się zapędził, zwłaszcza, że wcześniej namawiał w przemówieniu, aby przygotowując plan dla Polski na czas kryzysu, rozwiązywać problem po problemie i gorąco chwalił - wywołany kryzysem - autentyczny dialog pomiędzy pracodawcami i związkowcami.
Biorą w nim udział reprezentowane w Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych trzy największe centrale związkowe: "S", OPZZ i FZZ oraz cztery organizacje pracodawców: KPP, PKPP Lewiatan, BOC i ZRzP. Właśnie ten dialog dowodzi, że spór o kształt, czy przyszłość polskiej gospodarki, o deficyt czy euro nie musi przekreślać dobrych pomysłów i dogadywania się w konkretnych sprawach. Dialog doprowadził do racjonalnego projektu - nad którym już rząd pracuje - tzw. urlopów postojowych, częściowo płatnych także ze środków publicznych. Mimo braku zamówień nie zwalnia się ludzi, którzy za mniejsze wynagrodzenie czekają w firmie na robotę. - To pozwoli uchronić tysiące miejsc pracy dzięki temu, że my, związki zawodowe i pracodawcy, wszyscy gotowi jesteśmy do wyrzeczeń - podkreślił premier
Czy nie był fałszywy, czy diagnoza albo-albo nie przekreśla z góry rządowych apeli o to, aby - jak to ujął premier - razem chwycić się za ręce i razem przeciw kryzysowi stanąć. Spokojna refleksja na ten temat wydaje się tym bardziej konieczna, że rządowa argumentacja wobec propozycji i uwag opozycji nie była jednoznaczna. A zapewnienia ministra finansów: szukamy polskich rozwiązań na polskie problemy, nie wzruszyły nawet opozycyjnych patriotów.
Pos. Aleksandra Natalli-Świat (PiS) przekonywała, że niezbędne jest zwiększenie tegorocznego deficytu budżetowego o 7 mld zł (planowany - 18 mld zł). Najważniejszym celem polityki gospodarczej musi być podtrzymywanie wzrostu PKB. Dążenie do jak najszybszego wejścia do strefy euro - jej zdaniem - to utrudni.
- Wpadlibyśmy wtedy w pułapkę zadłużenia i zaciągalibyśmy nowe długi, aby spłacić stare - ripostował minister finansów Jacek Rostowski. Polska nie stanie się drugą Argentyną, a rząd Donalda Tuska się nie zadłuży. Lekarstwem na kryzys jest, według niego, jak najszybsze przyjęcie euro. Zapewniał: - Jestem pragmatykiem, nie chcemy eksperymentować. - Ale właśnie eksperymentujemy, bo wszyscy naokoło robią inaczej - polemizował z ministrem pos. Marek Borowski. - Jest pan doktrynerem (...). Premier, w swoim kryzysowym expose, jak nazwała jego błyskotliwe przemówienie prasa, przekonywał:
- Nie ma dwóch szkół, zwiększyć deficyt, żeby inwestować, trzymać się twardo niskiego deficytu, żeby oszczędzać. Wiecie dlaczego? Bo naprawdę nie ma możliwości pożyczania dużych ilości pieniędzy. Po prostu nie ma.
W tym roku musimy pożyczyć 155 mld zł, a nasz dług jest drogi np. na obligacjach dwuletnich musimy dawać inwestorom 5,7 proc. zysku, a np. W. Brytania tylko 1,5 proc. Na świecie chętnie pożycza się największym i silnym.
Tak więc nie jest do końca jasne, czy nie chcemy, czy nie możemy zwiększyć deficytu. Możemy jednak - o co apelował premier - dać wyraźny sygnał, że idziemy w stronę euro, że Polska wokół tego zamierzenia jest zjednoczona. Jest to niezbędne w sytuacji, gdy rodzą się w UE decyzje, by wprowadzić europejski papier dłużny (euroobligacje).
- Europejski statek się chwieje na falach,
Będą wyrzucać najsłabszych - postraszył Donald Tusk. I po pewnym czasie dodał: - Jeśli na własne życzenie odwrócimy się od euro, to na własne życzenie za miesiąc czy dwa będziemy mieli kłopot ze sfinansowaniem deficytu, który niektórzy z was w dodatku chcą powiększyć. (Te 155 mld to tegoroczny deficyt i obsługa starych długów). Premier zwrócił się do posłów, by w sposób bardzo trzeźwy, a zarazem patriotyczny patrzyli na ten spór o przyszłość polskiej gospodarki, bo - jak to ujął - nie ma tak, że jest sześć dróg i każdy może wybrać swoją.
- Musi być jedna droga. My na fale nie mamy wpływu. Mamy wpływ na to, jak statek popłynie. Przestrzegał, że każda rada, która polega na tym, aby zdestabilizować rząd, kwestionować decyzje dotyczące waluty, strategiczne cele gospodarki (...) to nic innego niż siedzenie na dnie statku ze świdrem i wiercenie dziury. Fale są naprawdę wysokie, sytuacja jest naprawdę bardzo trudna. Konkluzja była taka: albo pomóżcie, albo nie przeszkadzajcie.
Spór o gospodarkę
Teza "o jednej drodze", na dodatek tak wymownie zilustrowana, nie kojarzy się jednak najlepiej. Mieliśmy w historii jedne jedyne - z jedynie słusznym ustrojem - drogi, które wiodły nas na manowce. Nie wydaje się więc zasadne, aby w imię tej jednej drogi, gromić z trybuny sejmowej - jak uczynił to minister finansów - posłankę opozycji, za to, że powołuje się na prof. Grzegorza Kołodkę, bądź co bądź wicepremiera i b. ministra finansów w III RP. Ciekawe, czy gromy spadłyby również na tego, kto powołałby się na komunikat Komisji Europejskiej (z 26 listopada ub. r.) zatytułowany "Europejski plan naprawy gospodarczej". Mowa w nim o "rozszerzeniu dyscypliny budżetowej ze strony państw członkowskich w wysokości 170 mld EUR (1,2 proc. unijnego PKB)...".
Nie chodzi o to czy deficyt zwiększać, czy nie, ale o to, by nie deprecjonować wyrazicieli innych niż rządowe, poglądów. Spór o przyszłość polskiej gospodarki toczył się "od zawsze", w sposób bardziej lub mniej jawny także w realnym socjalizmie, że wspomnę na przykład spory o sławne "bodźce ekonomiczne". Nie ma w tym nic złego, przeciwnie, spór sprzyja wypracowaniu optymalnych poglądów. Sądzę, że premier z tą swoją :jedną drogą" trochę się zapędził, zwłaszcza, że wcześniej namawiał w przemówieniu, aby przygotowując plan dla Polski na czas kryzysu, rozwiązywać problem po problemie i gorąco chwalił - wywołany kryzysem - autentyczny dialog pomiędzy pracodawcami i związkowcami.
Biorą w nim udział reprezentowane w Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych trzy największe centrale związkowe: "S", OPZZ i FZZ oraz cztery organizacje pracodawców: KPP, PKPP Lewiatan, BOC i ZRzP. Właśnie ten dialog dowodzi, że spór o kształt, czy przyszłość polskiej gospodarki, o deficyt czy euro nie musi przekreślać dobrych pomysłów i dogadywania się w konkretnych sprawach. Dialog doprowadził do racjonalnego projektu - nad którym już rząd pracuje - tzw. urlopów postojowych, częściowo płatnych także ze środków publicznych. Mimo braku zamówień nie zwalnia się ludzi, którzy za mniejsze wynagrodzenie czekają w firmie na robotę. - To pozwoli uchronić tysiące miejsc pracy dzięki temu, że my, związki zawodowe i pracodawcy, wszyscy gotowi jesteśmy do wyrzeczeń - podkreślił premier
Ministerstwo Infrastruktury przygotowało dla wynajmujących lokale mieszkalne także inne udogodnienie. Jest nim obniżenie stawki podatku zryczałtowanego. W świetle obecnie obowiązujących przepisów osoba fizyczna może rozliczać podatek dochodowy:
Podatek płacony jest od przychodu, a jest nim czynsz uzyskiwany od najemcy. Nie zalicza się do niego opłat uiszczanych w spółdzielni mieszkaniowej czy wspólnocie, opłat za media itp., jeżeli z umowy najmu wynika, że najemca jest zobowiązany do ich ponoszenia.
Podatek płacony jest od dochodu, według skali podatkowej określonej w ustawie z dnia 26 lipca 1992 r. o podatku dochodowym od osób fizycznych. Przychody pomniejsza się o koszty uzyskania przychodów (np. opłaty za media, ubezpieczenie lokalu, amortyzacja – 1,5 proc. w skali roku).
Obecnie obowiązują dwie stawki: 8,5 % do kwoty stanowiącej równowartość 4000 euro i 20 proc. powyżej tej kwoty. W 2009 roku limit dla stawki 8,5 % wynosi 13.510 zł, przychody przekraczające tę kwotę opodatkowane są według drugiej stawki.
Zryczałtowany podatek dochodowy dla mieszkania o powierzchni 50 mkw. wynajmowanego w Warszawie przy miesięcznym przychodzie z najmu
w wysokości 2500 zł
|
Stawka 8,5% (do 13 510 zł w roku 2009) i 20% powyżej tej kwoty |
Przychód roczny
|
2500 zł*12 = 30 000 zł |
Podatek w skali roku
|
13 510*8,5% + 16 490*20% 4446,35 zł
|
Podatek w skali miesiąca
|
370,53 zł
|
Dochód po opodatkowaniu w skali miesiąca
|
2129,47 zł
|
Projekt zakłada, że osoby uzyskujące przychody z najmu okazjonalnego będą objęte stawką podatku ryczałtowego w wysokości 5% uzyskanych przychodów. Oznacza to zniesienie limitu w kwocie 4000 euro, powyżej którego obowiązuje wyższa stawka podatku (20%). W myśl nowych przepisów będzie więc obowiązywała jednolita stawka podatku ryczałtowego z najmu okazjonalnego lokali mieszkalnych.
Zryczałtowany podatek dochodowy dla mieszkania o powierzchni 50 mkw. wynajmowanego w Warszawie przy miesięcznym przychodzie z najmu
w wysokości 2500 zł
|
Projektowana stawka 5%
|
Przychód roczny
|
2500 zł*12 = 30 000 zł |
Podatek w skali roku
|
30 000*5%
1500 zł
|
Podatek w skali miesiąca
|
125 zł
|
Dochód po opodatkowaniu w skali miesiąca
|
2375 zł
|
Ministerstwo, proponując zmiany w podatku ryczałtowym, chce eliminować „czarny rynek” najmu lokali. Ma to skutkować zwiększeniem dochodów budżetu sektora publicznego z tytułu podatku od wynajmu nieruchomości mieszkalnych. Projekt ustawy został teraz przekazany do konsultacji różnym organizacjom. Obniżenie stawki podatku ucieszyłoby podatników, których do tej pory obowiązywały dwie stawki (8,5% i 20% po przekroczeniu limitu), a może skłoniłoby także tych, którzy do tej pory unikali płacenia podatku od wynajmowanego lokalu.
Ministerstwo Infrastruktury przygotowało dla wynajmujących lokale mieszkalne także inne udogodnienie. Jest nim obniżenie stawki podatku zryczałtowanego. W świetle obecnie obowiązujących przepisów osoba fizyczna może rozliczać podatek dochodowy:
Podatek płacony jest od przychodu, a jest nim czynsz uzyskiwany od najemcy. Nie zalicza się do niego opłat uiszczanych w spółdzielni mieszkaniowej czy wspólnocie, opłat za media itp., jeżeli z umowy najmu wynika, że najemca jest zobowiązany do ich ponoszenia.
Podatek płacony jest od dochodu, według skali podatkowej określonej w ustawie z dnia 26 lipca 1992 r. o podatku dochodowym od osób fizycznych. Przychody pomniejsza się o koszty uzyskania przychodów (np. opłaty za media, ubezpieczenie lokalu, amortyzacja – 1,5 proc. w skali roku).
Obecnie obowiązują dwie stawki: 8,5 % do kwoty stanowiącej równowartość 4000 euro i 20 proc. powyżej tej kwoty. W 2009 roku limit dla stawki 8,5 % wynosi 13.510 zł, przychody przekraczające tę kwotę opodatkowane są według drugiej stawki.
Zryczałtowany podatek dochodowy dla mieszkania o powierzchni 50 mkw. wynajmowanego w Warszawie przy miesięcznym przychodzie z najmu
w wysokości 2500 zł
|
Stawka 8,5% (do 13 510 zł w roku 2009) i 20% powyżej tej kwoty |
Przychód roczny
|
2500 zł*12 = 30 000 zł |
Podatek w skali roku
|
13 510*8,5% + 16 490*20% 4446,35 zł
|
Podatek w skali miesiąca
|
370,53 zł
|
Dochód po opodatkowaniu w skali miesiąca
|
2129,47 zł
|
Projekt zakłada, że osoby uzyskujące przychody z najmu okazjonalnego będą objęte stawką podatku ryczałtowego w wysokości 5% uzyskanych przychodów. Oznacza to zniesienie limitu w kwocie 4000 euro, powyżej którego obowiązuje wyższa stawka podatku (20%). W myśl nowych przepisów będzie więc obowiązywała jednolita stawka podatku ryczałtowego z najmu okazjonalnego lokali mieszkalnych.
Zryczałtowany podatek dochodowy dla mieszkania o powierzchni 50 mkw. wynajmowanego w Warszawie przy miesięcznym przychodzie z najmu
w wysokości 2500 zł
|
Projektowana stawka 5%
|
Przychód roczny
|
2500 zł*12 = 30 000 zł |
Podatek w skali roku
|
30 000*5%
1500 zł
|
Podatek w skali miesiąca
|
125 zł
|
Dochód po opodatkowaniu w skali miesiąca
|
2375 zł
|
Ministerstwo, proponując zmiany w podatku ryczałtowym, chce eliminować „czarny rynek” najmu lokali. Ma to skutkować zwiększeniem dochodów budżetu sektora publicznego z tytułu podatku od wynajmu nieruchomości mieszkalnych. Projekt ustawy został teraz przekazany do konsultacji różnym organizacjom. Obniżenie stawki podatku ucieszyłoby podatników, których do tej pory obowiązywały dwie stawki (8,5% i 20% po przekroczeniu limitu), a może skłoniłoby także tych, którzy do tej pory unikali płacenia podatku od wynajmowanego lokalu.
Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl
Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl
W Warszawie za mkw. mieszkania na wynajem w lutym średnio trzeba było zapłacić 49 PLN, we Wrocławiu 40 PLN, a w Krakowie 36 PLN. Taniej jest w Poznaniu, gdzie średnia cena mkw. w lutym wynosiła 33 PLN oraz w Trójmieście, w którym wysokość czynszu ofertowego w stosunku do stycznia 2009 roku nie uległa zmianie i sięgnęła 35 PLN.
Źródło:Wynajem.pl
Warszawa
Największa część mieszkań na wynajem w Warszawie znajduje się w przedziale 2000-2500 PLN (22,4%) oraz 2500-3000 PLN (22,4%). Stosunkowo dużą część stanowią także lokale, za które trzeba zapłacić powyżej 4 500 PLN miesięcznie – ich udział wyniósł w lutym prawie 17%. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (49%), natomiast najmniej kawalerek (niecałe 10%). W Warszawie dość duża podaż dotyczy mieszkań trzypokojowych – stanowią one 30% oferty. Średnia cena mkw. mieszkania zmalała w stosunku do stycznia o 3,9%.
Źródło:Wynajem.pl
Kraków
W styczniu średnio za mieszkanie w stolicy Małopolski trzeba było zapłacić 38 PLN, podczas gdy w lutym już 36 PLN (zmiana -5,3%). Dominują tu mieszkania poniżej 2000 PLN (62,3% oferty). Dwucyfrowy udział (ponad 16%) dotyczy także mieszkań z kolejnego przedziału cenowego 2000-2500 PLN. Kraków dysponuje dość dużą liczbą kawalerek- w lutym było ich 20,5% i jest to największy udział wśród analizowanych miast. Mieszkania dwupokojowe obejmują 51% oferty, natomiast trzypokojowe 24%.
Źródło:Wynajem.pl
Wrocław
Wrocław już od dłuższego czasu zajmuje drugie miejsce pod względem najwyższej średniej ceny mkw. mieszkania na wynajem. Spadek cen w ujęciu miesięcznym był tu jednak mniejszy niż w Warszawie i wyniósł 2,4%. Wrocław charakteryzuje się bardzo niskim udziałem kawalerek – w lutym wyniósł on 7,4%. Największy, podobnie jak w innych miastach, jest udział mieszkań dwupokojowych – w lutym było to prawie 54%. Udział lokali trzypokojowych jest podobny jak w stolicy i obejmuje 30% całej oferty. Najwięcej jest mieszkań o czynszu niższym niż 2000 PLN (40,5%). Znaczną część stanowią także mieszkania z przedziału 2000-2500 PLN (27,6%).
Źródło:Wynajem.pl
Poznań
Z ofert zgromadzonych w portalu Wynajem.pl wynika, że w stolicy Wielkopolski najłatwiej jest wynająć mieszkanie w pierwszym przedziale cenowym (poniżej 2000 PLN). Udział tych mieszkań jest dominujący i wynosi 71,9%. W Poznaniu średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w lutym wyniosła 33 PLN wobec 35 PLN w styczniu (zmiana -5,7%). Mieszkania jednopokojowe obejmują 16% oferty, mieszkania dwupokojowe 53%, a trzypokojowe 25%.
Źródło:Wynajem.pl
Trójmiasto
W Trójmieście czynsze ofertowe nie uległy zmianie w ujęciu miesięcznym – średnio za mkw. trzeba było zapłacić w lutym 35 PLN. Najdrożej było w Sopocie (40 PLN), najtaniej w Gdyni (33 PLN). Struktura podażowa jest tu podobna do innych miast. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (51%) oraz trzypokojowych (31%). Kawalerki stanowią niecałe 9% oferty (najwięcej jest ich w Sopocie). W Trójmieście przeważają mieszkania, za które trzeba zapłacić poniżej 2000 PLN (52% ogółu mieszkań na wynajem).
Źródło:Wynajem.pl
Zmieniająca się sytuacja gospodarcza dodatkowo wpływa na polski rynek nieruchomości, który w ostatnim czasie nie znajduje się w dobrej kondycji (poza niektórymi segmentami). Zainteresowanie wynajmowanymi mieszkaniami nadal jest duże, ale nie przełoży się na wzrost średnich czynszów, czego oczekiwano pod koniec ubiegłego roku. Sytuacja ustabilizowała się, a kolejne miesiące pokażą, czy rynek wynajmu mieszkań będzie wykazywał tendencję spadkową.
Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości
Wynajem.pl
W Warszawie za mkw. mieszkania na wynajem w lutym średnio trzeba było zapłacić 49 PLN, we Wrocławiu 40 PLN, a w Krakowie 36 PLN. Taniej jest w Poznaniu, gdzie średnia cena mkw. w lutym wynosiła 33 PLN oraz w Trójmieście, w którym wysokość czynszu ofertowego w stosunku do stycznia 2009 roku nie uległa zmianie i sięgnęła 35 PLN.
Źródło:Wynajem.pl
Warszawa
Największa część mieszkań na wynajem w Warszawie znajduje się w przedziale 2000-2500 PLN (22,4%) oraz 2500-3000 PLN (22,4%). Stosunkowo dużą część stanowią także lokale, za które trzeba zapłacić powyżej 4 500 PLN miesięcznie – ich udział wyniósł w lutym prawie 17%. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (49%), natomiast najmniej kawalerek (niecałe 10%). W Warszawie dość duża podaż dotyczy mieszkań trzypokojowych – stanowią one 30% oferty. Średnia cena mkw. mieszkania zmalała w stosunku do stycznia o 3,9%.
Źródło:Wynajem.pl
Kraków
W styczniu średnio za mieszkanie w stolicy Małopolski trzeba było zapłacić 38 PLN, podczas gdy w lutym już 36 PLN (zmiana -5,3%). Dominują tu mieszkania poniżej 2000 PLN (62,3% oferty). Dwucyfrowy udział (ponad 16%) dotyczy także mieszkań z kolejnego przedziału cenowego 2000-2500 PLN. Kraków dysponuje dość dużą liczbą kawalerek- w lutym było ich 20,5% i jest to największy udział wśród analizowanych miast. Mieszkania dwupokojowe obejmują 51% oferty, natomiast trzypokojowe 24%.
Źródło:Wynajem.pl
Wrocław
Wrocław już od dłuższego czasu zajmuje drugie miejsce pod względem najwyższej średniej ceny mkw. mieszkania na wynajem. Spadek cen w ujęciu miesięcznym był tu jednak mniejszy niż w Warszawie i wyniósł 2,4%. Wrocław charakteryzuje się bardzo niskim udziałem kawalerek – w lutym wyniósł on 7,4%. Największy, podobnie jak w innych miastach, jest udział mieszkań dwupokojowych – w lutym było to prawie 54%. Udział lokali trzypokojowych jest podobny jak w stolicy i obejmuje 30% całej oferty. Najwięcej jest mieszkań o czynszu niższym niż 2000 PLN (40,5%). Znaczną część stanowią także mieszkania z przedziału 2000-2500 PLN (27,6%).
Źródło:Wynajem.pl
Poznań
Z ofert zgromadzonych w portalu Wynajem.pl wynika, że w stolicy Wielkopolski najłatwiej jest wynająć mieszkanie w pierwszym przedziale cenowym (poniżej 2000 PLN). Udział tych mieszkań jest dominujący i wynosi 71,9%. W Poznaniu średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w lutym wyniosła 33 PLN wobec 35 PLN w styczniu (zmiana -5,7%). Mieszkania jednopokojowe obejmują 16% oferty, mieszkania dwupokojowe 53%, a trzypokojowe 25%.
Źródło:Wynajem.pl
Trójmiasto
W Trójmieście czynsze ofertowe nie uległy zmianie w ujęciu miesięcznym – średnio za mkw. trzeba było zapłacić w lutym 35 PLN. Najdrożej było w Sopocie (40 PLN), najtaniej w Gdyni (33 PLN). Struktura podażowa jest tu podobna do innych miast. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (51%) oraz trzypokojowych (31%). Kawalerki stanowią niecałe 9% oferty (najwięcej jest ich w Sopocie). W Trójmieście przeważają mieszkania, za które trzeba zapłacić poniżej 2000 PLN (52% ogółu mieszkań na wynajem).
Źródło:Wynajem.pl
Zmieniająca się sytuacja gospodarcza dodatkowo wpływa na polski rynek nieruchomości, który w ostatnim czasie nie znajduje się w dobrej kondycji (poza niektórymi segmentami). Zainteresowanie wynajmowanymi mieszkaniami nadal jest duże, ale nie przełoży się na wzrost średnich czynszów, czego oczekiwano pod koniec ubiegłego roku. Sytuacja ustabilizowała się, a kolejne miesiące pokażą, czy rynek wynajmu mieszkań będzie wykazywał tendencję spadkową.
Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości
Wynajem.pl
W drugiej połowie 2008 roku banki zaczęły dość gwałtownie zaostrzać warunki udzielania kredytów hipotecznych. Bardziej wnikliwa analiza wniosków kredytowych, obowiązek wkładu własnego, ograniczona liczba cieszących się zainteresowaniem kredytów we frankach i podwyższenie marż - z takimi zmianami musieli liczyć się potencjalni kredytobiorcy.
Część z nich wykorzystała "moment przejściowy" i szybko zaciągnęła kredyt. Dla innych zaostrzenie polityki kredytowej okazało się barierą nie do przejścia.
Dotychczas dużo mówiło się o osobach, które dopiero zamierzają uzyskać finansowanie na zakup nieruchomości. Coraz częściej zaczęły jednak napływać niepokojące sygnały o wielu europejskich gospodarkach. I chociaż znowu mówi się, że Polska na tym tle wypada stosunkowo dobrze, to jednak dla wielu osób ta informacja jest mało optymistyczna. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by nie przypuszczał, że w Polsce dojdzie do grupowych zwolnień.
Część firm produkcyjnych chce przeczekać trudną sytuację i proponuje przymusowe urlopy, ale trudno przewidzieć dalszy rozwój sytuacji. Zwolnienia szykują się także w sektorze usług. Trudno się więc dziwić, że na rynku panuje ogólny niepokój.
Sytuacja gospodarcza, a także ostatnie zawirowania na rynku walutowym spowodowały, że zaczęto zwracać większą uwagę na osoby, które już zaciągnęły kredyt. Państwo zaczęło nawet rozważać pomoc osobom o statusie bezrobotnego w spłacie kredytów hipotecznych.
Z wypowiedzi Przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej Zbigniewa Chlebowskiego wynika, że na pomoc będą mogły liczyć osoby, które zarejestrują się w powiatowym urzędzie pracy i będą miały problemy ze spłatą swojego kredytu.
Wszystkich nurtowało, czy będzie to pomoc bezzwrotna czy raczej pożyczka. Minister w Kancelarii Premiera Michał Boni zapowiedział jednak, że będzie to nieoprocentowana pożyczka o korzystnych terminach spłaty. Środki będą pochodziły z Funduszu Pracy, a wypłacał je będzie Bank Gospodarstwa Krajowego. Ustalony został także limit rządowego wsparcia, który ma wynosić 1200 złotych.
Zawirowania na rynku walutowym, ale także zmieniająca się sytuacja gospodarcza uświadomiły raz jeszcze, że kredyt zaciągnięty pod zakup mieszkania jest zobowiązaniem długoterminowym i decydując się na niego powinniśmy być świadomi faktu, iż w ciągu 20, 30 czy nawet 40 lat (zdarzają się też dłuższe okresy) zarówno sytuacja osobista, jak i rynkowa mogą się wielokrotnie zmienić. Mogą zdarzyć się sytuacje, w których kredyt będzie stanowił wyjątkowo duże obciążenie, ale nie pozostanie nic innego, jak taki okres przeczekać. Teraz dla osób, które utraciły pracę, pomocne okaże się wsparcie z rządowego programu, który ma zostać uruchomiony w maju tego roku. Należy pamiętać o tym, że pożyczkę trzeba będzie później spłacić, a to dodatkowo obciąży przyszły budżet domowy.
Małgorzata Kędzierska
interia.pl/Sobota, 7 marca (06:00)
W drugiej połowie 2008 roku banki zaczęły dość gwałtownie zaostrzać warunki udzielania kredytów hipotecznych. Bardziej wnikliwa analiza wniosków kredytowych, obowiązek wkładu własnego, ograniczona liczba cieszących się zainteresowaniem kredytów we frankach i podwyższenie marż - z takimi zmianami musieli liczyć się potencjalni kredytobiorcy.
Część z nich wykorzystała "moment przejściowy" i szybko zaciągnęła kredyt. Dla innych zaostrzenie polityki kredytowej okazało się barierą nie do przejścia.
Dotychczas dużo mówiło się o osobach, które dopiero zamierzają uzyskać finansowanie na zakup nieruchomości. Coraz częściej zaczęły jednak napływać niepokojące sygnały o wielu europejskich gospodarkach. I chociaż znowu mówi się, że Polska na tym tle wypada stosunkowo dobrze, to jednak dla wielu osób ta informacja jest mało optymistyczna. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by nie przypuszczał, że w Polsce dojdzie do grupowych zwolnień.
Część firm produkcyjnych chce przeczekać trudną sytuację i proponuje przymusowe urlopy, ale trudno przewidzieć dalszy rozwój sytuacji. Zwolnienia szykują się także w sektorze usług. Trudno się więc dziwić, że na rynku panuje ogólny niepokój.
Sytuacja gospodarcza, a także ostatnie zawirowania na rynku walutowym spowodowały, że zaczęto zwracać większą uwagę na osoby, które już zaciągnęły kredyt. Państwo zaczęło nawet rozważać pomoc osobom o statusie bezrobotnego w spłacie kredytów hipotecznych.
Z wypowiedzi Przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej Zbigniewa Chlebowskiego wynika, że na pomoc będą mogły liczyć osoby, które zarejestrują się w powiatowym urzędzie pracy i będą miały problemy ze spłatą swojego kredytu.
Wszystkich nurtowało, czy będzie to pomoc bezzwrotna czy raczej pożyczka. Minister w Kancelarii Premiera Michał Boni zapowiedział jednak, że będzie to nieoprocentowana pożyczka o korzystnych terminach spłaty. Środki będą pochodziły z Funduszu Pracy, a wypłacał je będzie Bank Gospodarstwa Krajowego. Ustalony został także limit rządowego wsparcia, który ma wynosić 1200 złotych.
Zawirowania na rynku walutowym, ale także zmieniająca się sytuacja gospodarcza uświadomiły raz jeszcze, że kredyt zaciągnięty pod zakup mieszkania jest zobowiązaniem długoterminowym i decydując się na niego powinniśmy być świadomi faktu, iż w ciągu 20, 30 czy nawet 40 lat (zdarzają się też dłuższe okresy) zarówno sytuacja osobista, jak i rynkowa mogą się wielokrotnie zmienić. Mogą zdarzyć się sytuacje, w których kredyt będzie stanowił wyjątkowo duże obciążenie, ale nie pozostanie nic innego, jak taki okres przeczekać. Teraz dla osób, które utraciły pracę, pomocne okaże się wsparcie z rządowego programu, który ma zostać uruchomiony w maju tego roku. Należy pamiętać o tym, że pożyczkę trzeba będzie później spłacić, a to dodatkowo obciąży przyszły budżet domowy.
Małgorzata Kędzierska
interia.pl/Sobota, 7 marca (06:00)
Na rynku pojawiły się jednak nowe lokale - część właścicieli wolała wynająć mieszkanie i uzyskiwać z tego tytułu comiesięczne dochody, aniżeli wystawić lokal na sprzedaż, która jest obecnie mocno utrudniona. Coraz głośniej mówi się też o wyraźnym spowolnieniu polskiej gospodarki. Niepokojąca jest sytuacja na rynku pracy - w styczniu 2009 roku w stosunku do grudnia 2008 roku odnotowano wzrost liczby bezrobotnych we wszystkich województwach o 160,6 tys. osób, czyli. o 10,9% (dane GUS). Te czynniki wpłynęły na ustabilizowanie się cen wynajmu mieszkań, a nawet, co pokazuje lutowy raport, ich niewielki spadek w największych aglomeracjach.
W Warszawie za mkw. mieszkania na wynajem w lutym średnio trzeba było zapłacić 49 PLN, we Wrocławiu 40 PLN, a w Krakowie 36 PLN. Taniej jest w Poznaniu, gdzie średnia cena mkw. w lutym wynosiła 33 PLN oraz w Trójmieście, w którym wysokość czynszu ofertowego w stosunku do stycznia 2009 roku nie uległa zmianie i sięgnęła 35 PLN.
Warszawa
Największa część mieszkań na wynajem w Warszawie znajduje się w przedziale 2000-2500 PLN (22,4%) oraz 2500-3000 PLN (22,4%). Stosunkowo dużą część stanowią także lokale, za które trzeba zapłacić powyżej 4 500 PLN miesięcznie - ich udział wyniósł w lutym prawie 17%. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (49%), natomiast najmniej kawalerek (niecałe 10%). W Warszawie dość duża podaż dotyczy mieszkań trzypokojowych - stanowią one 30% oferty. Średnia cena mkw. mieszkania zmalała w stosunku do stycznia o 3,9%.
Kraków
W styczniu średnio za mieszkanie w stolicy Małopolski trzeba było zapłacić 38 PLN, podczas gdy w lutym już 36 PLN (zmiana - 5,3%). Dominują tu mieszkania poniżej 2000 PLN (62,3% oferty). Dwucyfrowy udział (ponad 16%) dotyczy także mieszkań z kolejnego przedziału cenowego 2000-2500 PLN. Kraków dysponuje dość dużą liczbą kawalerek - w lutym było ich 20,5% i jest to największy udział wśród analizowanych miast. Mieszkania dwupokojowe obejmują 51% oferty, natomiast trzypokojowe 24%.
Wrocław
Wrocław już od dłuższego czasu zajmuje drugie miejsce pod względem najwyższej średniej ceny mkw. mieszkania na wynajem. Spadek cen w ujęciu miesięcznym był tu jednak mniejszy niż w Warszawie i wyniósł 2,4%. Wrocław charakteryzuje się bardzo niskim udziałem kawalerek - w lutym wyniósł on 7,4%. Największy, podobnie jak w innych miastach, jest udział mieszkań dwupokojowych - w lutym było to prawie 54%. Udział lokali trzypokojowych jest podobny jak w stolicy i obejmuje 30% całej oferty. Najwięcej jest mieszkań o czynszu niższym niż 2000 PLN (40,5%). Znaczną część stanowią także mieszkania z przedziału 2000-2500 PLN (27,6%).
Poznań
Z ofert zgromadzonych w portalu Wynajem.pl wynika, że w stolicy Wielkopolski najłatwiej jest wynająć mieszkanie w pierwszym przedziale cenowym (poniżej 2000 PLN). Udział tych mieszkań jest dominujący i wynosi 71,9%. W Poznaniu średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w lutym wyniosła 33 PLN wobec 35 PLN w styczniu (zmiana - 5,7%). Mieszkania jednopokojowe obejmują 16% oferty, mieszkania dwupokojowe 53%, a trzypokojowe 25%.
Trójmiasto
W Trójmieście czynsze ofertowe nie uległy zmianie w ujęciu miesięcznym - średnio za mkw. trzeba było zapłacić w lutym 35 PLN. Najdrożej było w Sopocie (40 PLN), najtaniej w Gdyni (33 PLN). Struktura podażowa jest tu podobna do innych miast. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (51%) oraz trzypokojowych (31%). Kawalerki stanowią niecałe 9% oferty (najwięcej jest ich w Sopocie). W Trójmieście przeważają mieszkania, za które trzeba zapłacić poniżej 2000 PLN (52% ogółu mieszkań na wynajem).
Zmieniająca się sytuacja gospodarcza dodatkowo wpływa na polski rynek nieruchomości, który w ostatnim czasie nie znajduje się w dobrej kondycji (poza niektórymi segmentami). Zainteresowanie wynajmowanymi mieszkaniami nadal jest duże, ale nie przełoży się na wzrost średnich czynszów, czego oczekiwano pod koniec ubiegłego roku. Sytuacja ustabilizowała się, a kolejne miesiące pokażą, czy rynek wynajmu mieszkań będzie wykazywał tendencję spadkową.
Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości
interia.pl/Piątek, 6 marca (11:09)
Na rynku pojawiły się jednak nowe lokale - część właścicieli wolała wynająć mieszkanie i uzyskiwać z tego tytułu comiesięczne dochody, aniżeli wystawić lokal na sprzedaż, która jest obecnie mocno utrudniona. Coraz głośniej mówi się też o wyraźnym spowolnieniu polskiej gospodarki. Niepokojąca jest sytuacja na rynku pracy - w styczniu 2009 roku w stosunku do grudnia 2008 roku odnotowano wzrost liczby bezrobotnych we wszystkich województwach o 160,6 tys. osób, czyli. o 10,9% (dane GUS). Te czynniki wpłynęły na ustabilizowanie się cen wynajmu mieszkań, a nawet, co pokazuje lutowy raport, ich niewielki spadek w największych aglomeracjach.
W Warszawie za mkw. mieszkania na wynajem w lutym średnio trzeba było zapłacić 49 PLN, we Wrocławiu 40 PLN, a w Krakowie 36 PLN. Taniej jest w Poznaniu, gdzie średnia cena mkw. w lutym wynosiła 33 PLN oraz w Trójmieście, w którym wysokość czynszu ofertowego w stosunku do stycznia 2009 roku nie uległa zmianie i sięgnęła 35 PLN.
Warszawa
Największa część mieszkań na wynajem w Warszawie znajduje się w przedziale 2000-2500 PLN (22,4%) oraz 2500-3000 PLN (22,4%). Stosunkowo dużą część stanowią także lokale, za które trzeba zapłacić powyżej 4 500 PLN miesięcznie - ich udział wyniósł w lutym prawie 17%. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (49%), natomiast najmniej kawalerek (niecałe 10%). W Warszawie dość duża podaż dotyczy mieszkań trzypokojowych - stanowią one 30% oferty. Średnia cena mkw. mieszkania zmalała w stosunku do stycznia o 3,9%.
Kraków
W styczniu średnio za mieszkanie w stolicy Małopolski trzeba było zapłacić 38 PLN, podczas gdy w lutym już 36 PLN (zmiana - 5,3%). Dominują tu mieszkania poniżej 2000 PLN (62,3% oferty). Dwucyfrowy udział (ponad 16%) dotyczy także mieszkań z kolejnego przedziału cenowego 2000-2500 PLN. Kraków dysponuje dość dużą liczbą kawalerek - w lutym było ich 20,5% i jest to największy udział wśród analizowanych miast. Mieszkania dwupokojowe obejmują 51% oferty, natomiast trzypokojowe 24%.
Wrocław
Wrocław już od dłuższego czasu zajmuje drugie miejsce pod względem najwyższej średniej ceny mkw. mieszkania na wynajem. Spadek cen w ujęciu miesięcznym był tu jednak mniejszy niż w Warszawie i wyniósł 2,4%. Wrocław charakteryzuje się bardzo niskim udziałem kawalerek - w lutym wyniósł on 7,4%. Największy, podobnie jak w innych miastach, jest udział mieszkań dwupokojowych - w lutym było to prawie 54%. Udział lokali trzypokojowych jest podobny jak w stolicy i obejmuje 30% całej oferty. Najwięcej jest mieszkań o czynszu niższym niż 2000 PLN (40,5%). Znaczną część stanowią także mieszkania z przedziału 2000-2500 PLN (27,6%).
Poznań
Z ofert zgromadzonych w portalu Wynajem.pl wynika, że w stolicy Wielkopolski najłatwiej jest wynająć mieszkanie w pierwszym przedziale cenowym (poniżej 2000 PLN). Udział tych mieszkań jest dominujący i wynosi 71,9%. W Poznaniu średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w lutym wyniosła 33 PLN wobec 35 PLN w styczniu (zmiana - 5,7%). Mieszkania jednopokojowe obejmują 16% oferty, mieszkania dwupokojowe 53%, a trzypokojowe 25%.
Trójmiasto
W Trójmieście czynsze ofertowe nie uległy zmianie w ujęciu miesięcznym - średnio za mkw. trzeba było zapłacić w lutym 35 PLN. Najdrożej było w Sopocie (40 PLN), najtaniej w Gdyni (33 PLN). Struktura podażowa jest tu podobna do innych miast. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (51%) oraz trzypokojowych (31%). Kawalerki stanowią niecałe 9% oferty (najwięcej jest ich w Sopocie). W Trójmieście przeważają mieszkania, za które trzeba zapłacić poniżej 2000 PLN (52% ogółu mieszkań na wynajem).
Zmieniająca się sytuacja gospodarcza dodatkowo wpływa na polski rynek nieruchomości, który w ostatnim czasie nie znajduje się w dobrej kondycji (poza niektórymi segmentami). Zainteresowanie wynajmowanymi mieszkaniami nadal jest duże, ale nie przełoży się na wzrost średnich czynszów, czego oczekiwano pod koniec ubiegłego roku. Sytuacja ustabilizowała się, a kolejne miesiące pokażą, czy rynek wynajmu mieszkań będzie wykazywał tendencję spadkową.
Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości
interia.pl/Piątek, 6 marca (11:09)
Najprawdopodobniej duży wpływ na ostateczne wyniki za IV kwartał miała przyspieszona sprzedaż kredytów w październiku, kiedy klienci banków już wiedzieli, że kryteria udzielania kredytów hipotecznych zostaną radykalnie zaostrzone, a kredyty walutowe staną się trudniej dostępne. Wielu z nich wykorzystało ten czas, by przyspieszyć transakcje kredytowe. Ta obserwacja pokrywa się także ze stosunkowo wysoką liczbą transakcji na rynku nieruchomości, jaką przeprowadzili klienci Open Finance w październiku (notowaliśmy wzrost w porównaniu z wrześniem).
Jednak generalnie liczba udzielonych kredytów była w IV kwartale wyraźnie niższa. Naturalnie słabsze dane wynikają z gwałtownie zaostrzonych kryteriów udzielania kredytów hipotecznych, czasowego wstrzymania akcji kredytowej w niektórych bankach, utrudnień w dostępie do kredytów walutowych oraz niechęci klientów do ich zaciągania wobec pogarszających się perspektyw gospodarczych i rynku pracy. Jest to także zarazem potwierdzenie pewnego trendu. Przez ostatnich sześć kwartałów liczba udzielanych kredytów spadała w ujęciu rocznym, a tylko raz (w II kw. 2008 r.) wzrosła w porównaniu z poprzednim kwartałem.
Dynamika liczby udzielanych kredytów
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank Pekao, Bank BGŻ, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, ING BSK, mBank, MultiBank, Santander Consumer Bank, Metrobank
W całym roku było wolniej
Po raz pierwszy (a wyniki przeprowadzanych ankiet prezentujemy od 2007 r.) zdecydowaliśmy się przedstawić zannualizowane obliczenia (wyniki sprzedaży za pełne 12 miesięcy). Celem jest wyeliminowanie pewnych cech sezonowych (np. w III kwartale sprzedaż kredytów jest zwykle słabsza niż w II kwartale, a następnie rośnie), lecz w obecnej sytuacji rynkowej wyniki zannualizowane będą z opóźnieniem wskazywać na tempo spowolnienia rynku kredytowego. Po wynikach III kwartału i załamaniu rynku kredytowego jesienią ocenialiśmy, że cały 2008 r. przyniesie liczbę kredytów niższą nawet o 20 proc. w porównaniu z rekordowym 2007 r. Tymczasem dane zannualizowane wskazują na spadek, ale o 9,2 proc.
Dynamika liczby udzielonych kredytów - dane zannualizowane
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, ING BSK, mBank, MultiBank, Santander Consumer Bank, Metrobank
Pożyczamy mniej
Warto też zwrócić uwagę na obniżającą się wartość udzielanych kredytów, która w samym tylko IV kwartale zanotowała spadek o 20,5 proc. wobec III kwartału. Porównując IV kwartał 2008 r. do IV kwartału 2007 r. również obserwujemy spadek, choć niewielki, bo jedynie o 0,5 proc.
Tendencję zniżkową przeciętnej wartości udzielanych kredytów hipotecznych z jednej strony należy wiązać z generalnie obniżającymi się cenami nieruchomości, na zakup których są one zaciągane. Wg danych Open Finance, pozyskanych z wniosków kredytowych składanych przez klientów, przeciętne ceny transakcyjne mieszkań w największych miastach Polski spadły średnio od kilku do kilkunastu procent w ostatnim roku.
Z drugiej strony, nie bez znaczenia jest też z pewnością bardziej restrykcyjne podejście banków w kwestii określania zdolności kredytowej osób ubiegających się o kredyt. Zważmy chociażby to, że teraz nie znajdziemy banku, który byłby skłonny pożyczyć nam więcej niż warta jest nieruchomość, podczas gdy jeszcze rok temu było powszechną praktyką, że tzw. LTV przekraczało 100 proc.
Średnia wartość udzielonych kredytów
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, mBank, MultiBank, Santander Consumer Bank, Metrobank
Walutowych kredytów było mniej
Udział kredytów walutowych w sprzedaży kredytów ogółem był wyższy niż przed rokiem i zarazem niższy niż w III kwartale. Na taki stan rzeczy wpłynęło bardzo dobre postrzeganie kredytów walutowych przez Polaków w całym 2008 r., za sprawą umacniającego się do sierpnia złotego (stąd w III kwartale udział ten wynosił 66 proc.). W ostatnim kwartale roku udział ten obniżył się do niecałych 55 proc., ale nadal Polacy poszukiwali przede wszystkim niskich rat bagatelizując ryzyko kursowe wiążące się z zaciąganiem tego rodzaju kredytów. Najprawdopodobniej w większym stopniu na spadek ich udziału w liczbie kredytów ogółem wpłynęło zaostrzenie warunków ich udzielania (lub całkowite wykluczenie z oferty) niż preferencje klientów banków.
Udział kredytów walutowych w kredytach ogółem
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank BGŻ, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, ING BSK, mBank, MultiBank, Metrobank
Wypływa "Rodzina na swoim"
W niewielkim stopniu rolę kredytów walutowych w zapewnieniu niskiej raty kredytu przejmują kredyty preferencyjne z programu "Rodzina na swoim". Budżet państwa zapewnia preferowanym kredytobiorcom (małżeństwom i osobom samotnie wychowującym dzieci, nie posiadającym tytułu własności do innych nieruchomości) finansowanie ok. połowy odsetek od rat kredytów przez pierwszych osiem lat jego spłacania. Rola lidera tego segmentu rynku przypadła Bankowi Pekao SA, który zanotował wzrost liczby kredytów preferencyjnych z ok. 600 do ok. 1800 w IV kwartale ub. r. w porównaniu z analogicznym okresem roku poprzedniego. W III kwartale ich liczba wyniosła ponad 1200 sztuk, wobec 232 sztuk w III kwartale 2007 r.
Dzięki uprzejmości biura prasowego PKO Banku Polskiego wiemy również, że także w pierwszych miesiącach bieżącego roku popularność tego rodzaju kredytów rośnie - w styczniu i lutym ten bank udzielił ponad dwukrotnie więcej kredytów "RnS" niż w dwóch pierwszych miesiącach 2008 r. O dystrybucję kredytów preferencyjnych stara się coraz większa liczba banków i szacujemy, że ich udział w sprzedaży kredytów może sięgnąć 5 proc. w całym 2009 roku.
Komentarz i prognoza
Dane za cały 2008 r. jak również za ostatni kwartał były lepsze od naszych oczekiwań, choć generalnie wskazują na pogarszającą się kondycję rynku. Wbrew doniesieniom prasowym rynek kredytów hipotecznych nie zamarł całkowicie, a zaostrzone kryteria nie wyeliminowały z rynku tak wielu kredytobiorców jak sądzono. Łagodzący wpływ odniosły zapewne obniżki stóp procentowych, które przełożyły się na wzrost zdolności kredytowej.
Niemniej nie sądzimy, aby rynek kredytów hipotecznych (a tym samym nieruchomości) osiągnął dno w końcówce 2008 r. Szczególnego znaczenia nabiera sytuacja finansowa banków związana z kursem walut. Tracący na wartości złoty podnosi wartość należności od kredytobiorców zadłużonych i obniża tym samym współczynniki wypłacalności niektórych banków. Poza problemem z dostępem do kapitału jest to kolejny czynnik, który może wpłynąć na bardziej restrykcyjną postawę banków w przyznawaniu kredytów hipotecznych. To właśnie z tym problemem wiążemy zmniejszenie sieci dystrybucji kredytów czy zaporowe warunki ich przyznawania w niektórych bankach.
Osobnym czynnikiem pozostaje skłonność klientów do zaciągania kredytów hipotecznych w warunkach pogarszającej się sytuacji gospodarczej, w tym na rynku pracy.
Oczekujemy zatem, że liczba udzielonych kredytów w całym 2009 r. będzie nawet o 30-40 proc. niższa niż w 2008 r. i tym samym o ok. połowę mniejsza niż w rekordowym 2007 r., ale wyniki sprzedaży za I kwartał 2009 r. pozwolą zapewne na precyzyjniejsze szacunki.
Sądzimy, że większą niż dotąd popularność zdobędą kredyty preferencyjne "Rodzina na swoim" kosztem kredytów walutowych, choć zmianę preferencji klientów banków może spowodować ewentualne wprowadzenie złotego do mechanizmu ERM2, co może przyczynić się do wzrostu popularności kredytów w euro.
Emil Szweda, Bernard Waszczyk
interia.pl/Piątek, 6 marca (11:04)
Najprawdopodobniej duży wpływ na ostateczne wyniki za IV kwartał miała przyspieszona sprzedaż kredytów w październiku, kiedy klienci banków już wiedzieli, że kryteria udzielania kredytów hipotecznych zostaną radykalnie zaostrzone, a kredyty walutowe staną się trudniej dostępne. Wielu z nich wykorzystało ten czas, by przyspieszyć transakcje kredytowe. Ta obserwacja pokrywa się także ze stosunkowo wysoką liczbą transakcji na rynku nieruchomości, jaką przeprowadzili klienci Open Finance w październiku (notowaliśmy wzrost w porównaniu z wrześniem).
Jednak generalnie liczba udzielonych kredytów była w IV kwartale wyraźnie niższa. Naturalnie słabsze dane wynikają z gwałtownie zaostrzonych kryteriów udzielania kredytów hipotecznych, czasowego wstrzymania akcji kredytowej w niektórych bankach, utrudnień w dostępie do kredytów walutowych oraz niechęci klientów do ich zaciągania wobec pogarszających się perspektyw gospodarczych i rynku pracy. Jest to także zarazem potwierdzenie pewnego trendu. Przez ostatnich sześć kwartałów liczba udzielanych kredytów spadała w ujęciu rocznym, a tylko raz (w II kw. 2008 r.) wzrosła w porównaniu z poprzednim kwartałem.
Dynamika liczby udzielanych kredytów
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank Pekao, Bank BGŻ, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, ING BSK, mBank, MultiBank, Santander Consumer Bank, Metrobank
W całym roku było wolniej
Po raz pierwszy (a wyniki przeprowadzanych ankiet prezentujemy od 2007 r.) zdecydowaliśmy się przedstawić zannualizowane obliczenia (wyniki sprzedaży za pełne 12 miesięcy). Celem jest wyeliminowanie pewnych cech sezonowych (np. w III kwartale sprzedaż kredytów jest zwykle słabsza niż w II kwartale, a następnie rośnie), lecz w obecnej sytuacji rynkowej wyniki zannualizowane będą z opóźnieniem wskazywać na tempo spowolnienia rynku kredytowego. Po wynikach III kwartału i załamaniu rynku kredytowego jesienią ocenialiśmy, że cały 2008 r. przyniesie liczbę kredytów niższą nawet o 20 proc. w porównaniu z rekordowym 2007 r. Tymczasem dane zannualizowane wskazują na spadek, ale o 9,2 proc.
Dynamika liczby udzielonych kredytów - dane zannualizowane
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, ING BSK, mBank, MultiBank, Santander Consumer Bank, Metrobank
Pożyczamy mniej
Warto też zwrócić uwagę na obniżającą się wartość udzielanych kredytów, która w samym tylko IV kwartale zanotowała spadek o 20,5 proc. wobec III kwartału. Porównując IV kwartał 2008 r. do IV kwartału 2007 r. również obserwujemy spadek, choć niewielki, bo jedynie o 0,5 proc.
Tendencję zniżkową przeciętnej wartości udzielanych kredytów hipotecznych z jednej strony należy wiązać z generalnie obniżającymi się cenami nieruchomości, na zakup których są one zaciągane. Wg danych Open Finance, pozyskanych z wniosków kredytowych składanych przez klientów, przeciętne ceny transakcyjne mieszkań w największych miastach Polski spadły średnio od kilku do kilkunastu procent w ostatnim roku.
Z drugiej strony, nie bez znaczenia jest też z pewnością bardziej restrykcyjne podejście banków w kwestii określania zdolności kredytowej osób ubiegających się o kredyt. Zważmy chociażby to, że teraz nie znajdziemy banku, który byłby skłonny pożyczyć nam więcej niż warta jest nieruchomość, podczas gdy jeszcze rok temu było powszechną praktyką, że tzw. LTV przekraczało 100 proc.
Średnia wartość udzielonych kredytów
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, mBank, MultiBank, Santander Consumer Bank, Metrobank
Walutowych kredytów było mniej
Udział kredytów walutowych w sprzedaży kredytów ogółem był wyższy niż przed rokiem i zarazem niższy niż w III kwartale. Na taki stan rzeczy wpłynęło bardzo dobre postrzeganie kredytów walutowych przez Polaków w całym 2008 r., za sprawą umacniającego się do sierpnia złotego (stąd w III kwartale udział ten wynosił 66 proc.). W ostatnim kwartale roku udział ten obniżył się do niecałych 55 proc., ale nadal Polacy poszukiwali przede wszystkim niskich rat bagatelizując ryzyko kursowe wiążące się z zaciąganiem tego rodzaju kredytów. Najprawdopodobniej w większym stopniu na spadek ich udziału w liczbie kredytów ogółem wpłynęło zaostrzenie warunków ich udzielania (lub całkowite wykluczenie z oferty) niż preferencje klientów banków.
Udział kredytów walutowych w kredytach ogółem
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank BGŻ, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, ING BSK, mBank, MultiBank, Metrobank
Wypływa "Rodzina na swoim"
W niewielkim stopniu rolę kredytów walutowych w zapewnieniu niskiej raty kredytu przejmują kredyty preferencyjne z programu "Rodzina na swoim". Budżet państwa zapewnia preferowanym kredytobiorcom (małżeństwom i osobom samotnie wychowującym dzieci, nie posiadającym tytułu własności do innych nieruchomości) finansowanie ok. połowy odsetek od rat kredytów przez pierwszych osiem lat jego spłacania. Rola lidera tego segmentu rynku przypadła Bankowi Pekao SA, który zanotował wzrost liczby kredytów preferencyjnych z ok. 600 do ok. 1800 w IV kwartale ub. r. w porównaniu z analogicznym okresem roku poprzedniego. W III kwartale ich liczba wyniosła ponad 1200 sztuk, wobec 232 sztuk w III kwartale 2007 r.
Dzięki uprzejmości biura prasowego PKO Banku Polskiego wiemy również, że także w pierwszych miesiącach bieżącego roku popularność tego rodzaju kredytów rośnie - w styczniu i lutym ten bank udzielił ponad dwukrotnie więcej kredytów "RnS" niż w dwóch pierwszych miesiącach 2008 r. O dystrybucję kredytów preferencyjnych stara się coraz większa liczba banków i szacujemy, że ich udział w sprzedaży kredytów może sięgnąć 5 proc. w całym 2009 roku.
Komentarz i prognoza
Dane za cały 2008 r. jak również za ostatni kwartał były lepsze od naszych oczekiwań, choć generalnie wskazują na pogarszającą się kondycję rynku. Wbrew doniesieniom prasowym rynek kredytów hipotecznych nie zamarł całkowicie, a zaostrzone kryteria nie wyeliminowały z rynku tak wielu kredytobiorców jak sądzono. Łagodzący wpływ odniosły zapewne obniżki stóp procentowych, które przełożyły się na wzrost zdolności kredytowej.
Niemniej nie sądzimy, aby rynek kredytów hipotecznych (a tym samym nieruchomości) osiągnął dno w końcówce 2008 r. Szczególnego znaczenia nabiera sytuacja finansowa banków związana z kursem walut. Tracący na wartości złoty podnosi wartość należności od kredytobiorców zadłużonych i obniża tym samym współczynniki wypłacalności niektórych banków. Poza problemem z dostępem do kapitału jest to kolejny czynnik, który może wpłynąć na bardziej restrykcyjną postawę banków w przyznawaniu kredytów hipotecznych. To właśnie z tym problemem wiążemy zmniejszenie sieci dystrybucji kredytów czy zaporowe warunki ich przyznawania w niektórych bankach.
Osobnym czynnikiem pozostaje skłonność klientów do zaciągania kredytów hipotecznych w warunkach pogarszającej się sytuacji gospodarczej, w tym na rynku pracy.
Oczekujemy zatem, że liczba udzielonych kredytów w całym 2009 r. będzie nawet o 30-40 proc. niższa niż w 2008 r. i tym samym o ok. połowę mniejsza niż w rekordowym 2007 r., ale wyniki sprzedaży za I kwartał 2009 r. pozwolą zapewne na precyzyjniejsze szacunki.
Sądzimy, że większą niż dotąd popularność zdobędą kredyty preferencyjne "Rodzina na swoim" kosztem kredytów walutowych, choć zmianę preferencji klientów banków może spowodować ewentualne wprowadzenie złotego do mechanizmu ERM2, co może przyczynić się do wzrostu popularności kredytów w euro.
Emil Szweda, Bernard Waszczyk
interia.pl/Piątek, 6 marca (11:04)
To swoiste "ubezpieczenie" toksycznych długów jest częścią planu ratunkowego dla tamtejszych banków (Asset Protection Scheme). Posunięcie państwa zakłada zwiększenie akcji kredytowej banku.
Problemy Lloyds Banking Group zaczęły się w styczniu, gdy państwo zmusiło ten bank do przejęcia innego, będącego nad przepaścią - HBOS. Przeciwni temu byli akcjonariusze Lloydsa. W ubiegłym tygodniu okazało się, że w 2008 r. HBOS miał stratę przed opodatkowaniem wynoszącą 10,8 mld funtów. Stratę tę musiał konsolidować Lloyds, który sam miał w 2008 r. zysku netto 807 mln funtów (jeszcze jako Lloyds TSB).
Akcje Lloyds Banking Group są notowane na giełdach w Londynie, Frankfurcie i Nowym Jorku (NYSE). Najpóźniej zamknął się w piątek parkiet nowojorski, gdzie walory kosztowały 2,35 USD po wzroście o 5,86 procent (w Londynie kosztowały 42 funty i drożały o 4,22 procent).
Royal Bank of Scotland był pierwszą instytucją finansową w Wielkiej Brytanii, która dostała rządową pomoc w wysokości 325 mld funtów. To ubezpieczenie na wypadek niemożności ściągnięcia toksycznych długów. Wielu deputowanych do Izby Gmin uważa, że tylko nacjonalizacja banków pozwoli odzyskać zaufanie rynków i per saldo zaoszczędzi pieniądze podatników.
*
Freedom Bank of Georgia jest 17. tegoroczną ofiarą kryzysu finansowego w USA. Został on w piątek zamknięty przez nadzór.
Northeast Georgia Bank z miejscowości Lavonia (stan Georgia) przejął wszystkie depozyty upadłej instytucji. Na 4 marca br. Freedom Bank of Georgia miał 173 mln USD w aktywach i 161 mln USD w depozytach. Upadek banku kosztować będzie państwo (poprzez fundusz gwarancyjny - Federal Deposit Insurance Corporation) 36,2 mln USD.
Krzysztof Mrówka, Interia.pl
źródło informacji: INTERIA.PL
interia.pl/Sobota, 7 marca (08:24)
średnia ocen: 4,3