Ze świata nieruchomości - strona 117

Klient powinien mieć wybór waluty

Niektórzy bankowcy chcą, by nadzór finansowy zakazał udzielania kredytów we frankach. Jednak większość uważa, że należy zostawić wybór klientom. Mateusz Morawiecki, prezes BZ WBK, uważa, że Komisja Nadzoru Finansowego powinna zakazać udzielania kredytów we frankach.
- Polska nigdy nie będzie kolejnym kantonem szwajcarskim i nie ma powodu, by większość kredytów dla klientów indywidualnych udzielana była we frankach. Tym bardziej że obecna sytuacja pokazuje, że wiąże się z tym więcej zagrożeń niż korzyści dla klientów - argumentuje prezes Banku Zachodniego WBK.

Rzeczywiście, kredyty walutowe, szczególnie najpopularniejsze pożyczki hipoteczne we frankach szwajcarskich, są ostatnio wymieniane przez bankowców i ekonomistów jako jedno z największych zagrożeń dla sektora bankowego w naszym kraju. Rosnący kurs franka w stosunku do złotego sprawił, że portfel takich kredytów niebezpiecznie się powiększył w stosunku do kapitałów własnych banków: na koniec stycznia wartość kredytów walutowych (głównie frankowych) na cele hipoteczne wynosił już prawie 204 mld zł. Zadłużenie Polaków na cele mieszkaniowe w rodzimej walucie było o 60 mld zł mniejsze.

Umocnienie złotego przyniosło jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Coraz droższy frank podbijał comiesięczna ratę kredytową, co zwiększyło ryzyko, że coraz więcej klientów będzie mieć kłopoty ze spłatą swojego zadłużenia. By przeciwdziałać tym zagrożeniom, banki znacznie ograniczyły, a niektóre nawet wstrzymały udzielanie kredytów we frankach - ostatnio zrobiły tak Kredyt Bank i ING Bank Śląski, a wcześniej m.in. Getin Bank czy Millennium. Cały czas w ofercie kredyty we frankach ma natomiast wspomniany BZ WBK.

- To pokazuje, że w czasach kryzysu banki same potrafią się ograniczać. Nie widzimy więc potrzeby nakazywania bankom wycofywania takich kredytów - powiedział podczas ostatniego Forum Bankowego Stanisław Kluza, przewodniczący KNF.

Także większość ekonomistów jest przeciwna tak drastycznemu ograniczaniu akcji kredytowej.

- KNF musi przede wszystkim dbać, aby ryzyko dla klientów związane z zaciąganiem kredytów nie było zbyt duże. Rodzi się jednak pytanie, czy w obecnej sytuacji ryzyko kursowe związane z kredytem we frankach jest większe od ryzyka stopy procentowej, związanego z wysokim oprocentowaniem kredytów złotowych - uważa Ryszard Petru, ekonomista SGH. Jego zdaniem największe ryzyko dla klientów nie wiąże się jednak ani ze stopą procentową kredytu, ani z ryzykiem kursowym waluty, tylko z utratą pracy i niemożliwością spłaty raty.

- A przed tym ograniczenie waluty kredytu klienta już nie uchroni - dodaje Ryszard Petru.

- Banki same na siebie nakładają ograniczenia, wycofując z oferty kredyty walutowe. Nie powinno się jednak ustawowo ograniczać kredytowania w walutach obcych. Póki różnica w oprocentowaniu w złotych i we frankach jest wyraźnie na korzyść tego drugiego, Polacy powinni mieć możliwość skorzystania z tańszego kredytu - mówi Karol Wilczko, analityk firmy Comperia.pl

Jego zdaniem nie należy też demonizować zagrożenia związanego z trudnościami ze spłatą kredytów walutowych, a jak pokazuje praktyka, takie kredyty spłacają się bardzo dobrze. Należałoby się raczej martwić o tych, którzy spłacają kredyty w złotych, gdyż to one, jako droższe, stanowią dla kredytobiorców większe obciążenie.

Jacek Iskra
onet.pl/
(Gazeta Prawna/17.03.2009, godz. 03:00)

Dolarowa bomba

Luźna polityka monetarna może dać tylko jeden skutek - inflację. Ponieważ dotyczy to dolara, czyli pieniądza światowego, jego inflacja dotknie finansowy rynek międzynarodowy.
Peter D. Schiff jest teraz jedną z najbardziej znanych postaci w amerykańskim świecie finansów. Przewidział obecny kryzys i to wtedy, gdy indeksy amerykańskiej giełdy pięły się w górę jak szalone, wszyscy brali kredyty i kupowali domy, a pośrednicy w imieniu banków wciskali kredyty bezrobotnym, mającym na koncie jedynie długi. W efekcie 69 proc. Amerykanów miało domy! Że wciskany bez opamiętania kredyt był bez pokrycia? Cóż z tego: wystarczyło - w myśl tej filozofii działania - poczekać 2-3 lata, w tym czasie spłacić hipotekę (na pytanie: z czego? - nie szukano dociekliwych odpowiedzi)... i sprzedać dom z zyskiem. Póki co można było zwiększać dług na kartach kredytowych (każdy Amerykanin miał ich pełny portfel), a rosnące zadłużenie szło na konto przyszłych zysków. Ameryka żyła w błogim świecie nieokiełzanej konsumpcji - na kredyt.

Rząd też się zadłużał, ale cały świat kupował papiery skarbowe. Alan Greenspan ciął stopy procentowe, pieniądz był tani, sprzedaż rosła. Zapowiadała się dla Stanów Zjednoczonych kolejna wspaniała dekada. Owszem, były spory, jak to przed wyborami: Afganistan, problem czy wystawienie choinki przed świętami nie narusza praw obywatelskich ateistów i czy już zaatakować Pakistan.

Schiff przestrzegał
Chyba jesienią 2007 r. odbyła się przed kamerami CNN debata o stanie koniunktury w USA (można ją jeszcze dzisiaj obejrzeć na YouTube). Z jednej strony kilku profesorów ekonomii - wśród nich najbardziej elokwentny Arthur Laffer (tak, ten od krzywej Laffera) - z drugiej, jakby trochę prowincjonalny inwestor Peter Schiff, autor kilku artykułów przedstawiających obraz gospodarki amerykańskiej w zgoła odmiennym świetle. Schiff sypał liczbami: wzrasta dług publiczny, stopa procentowa jest praktycznie ujemna, bilans handlu zagranicznego coraz gorszy, a kraj systematycznie pozbawia się przemysłu, eksportując go do Azji, łącznie z miejscami pracy. Ameryka żyje na kredyt, mamy tylko olbrzymi sektor finansowy, który produkuje gigantyczną ilość papierów i zyski, ale są to zyski papierowe. To wszystko się kiedyś zawali, Ameryka jest bankrutem - kasandrycznie ostrzegał Schiff. Laffer go wyśmiał, twierdząc, że Schiff myli dane i w ogóle jest niekompetentny. Argumentował, że przecież cały świat bije się o to, żeby tylko zainwestować kapitał w Stanach Zjednoczonych.

Dzisiaj Schiff został bez mała uznany za wizjonera, ma znaną firmę inwestycyjną. Napisał książkę „Cash Proof. How to Profit from the Coming Economic Collapse”, skierowaną do inwestorów, w której przestrzega przed gigantycznym kryzysem dolara i daje rady jak uniknąć strat i osiągnąć duże zyski.

Książka jest omawiana na portalu Money Morning; jeśli idzie o konkretne rady dla inwestorów, to trzeba książkę kupić (49 $), ale diagnoza Schiffa jest w internecie darmo. Ponieważ jak na razie diagnozy Schiffa się sprawdzają, może warto zapoznać się z jego argumentacją. Ciekawe jest zwłaszcza wytłumaczenie dlaczego mimo pogłębiającego się kryzysu w USA i coraz gorszych perspektyw (ostatnio skorygowane dane na IV kwartał 2008 r. wykazują już spadek ponad 6 proc. PKB), dolar cieszy się niesłabnącym powodzeniem inwestorów na całym świecie. Skąd ten pęd do wyprzedaży aktywów i ucieczka w płynność?

Ucieczka w płynność

Przez ostatnie lata narastał olbrzymi balon papierów wartościowych. Tylko w latach 2005-2010 wartość wszystkich światowych akcji, obligacji, CDS-ów i innych finansowych aktywów urósł - wg McKinsey Globar Institute - ze 118 bilionów do 200 bilionów dolarów. Wzrost o 69 proc. w ciągu 5 lat! Ta gigantyczna suma aktywów nie ma oczywiście pokrycia, to tylko papiery i zapisy na kontach (PKB światowy wynosi ok. 40 bilionów dolarów).

wp.pl/Gazeta Bankowa (17:22)

Dolarowa bomba

Luźna polityka monetarna może dać tylko jeden skutek - inflację. Ponieważ dotyczy to dolara, czyli pieniądza światowego, jego inflacja dotknie finansowy rynek międzynarodowy.
Peter D. Schiff jest teraz jedną z najbardziej znanych postaci w amerykańskim świecie finansów. Przewidział obecny kryzys i to wtedy, gdy indeksy amerykańskiej giełdy pięły się w górę jak szalone, wszyscy brali kredyty i kupowali domy, a pośrednicy w imieniu banków wciskali kredyty bezrobotnym, mającym na koncie jedynie długi. W efekcie 69 proc. Amerykanów miało domy! Że wciskany bez opamiętania kredyt był bez pokrycia? Cóż z tego: wystarczyło - w myśl tej filozofii działania - poczekać 2-3 lata, w tym czasie spłacić hipotekę (na pytanie: z czego? - nie szukano dociekliwych odpowiedzi)... i sprzedać dom z zyskiem. Póki co można było zwiększać dług na kartach kredytowych (każdy Amerykanin miał ich pełny portfel), a rosnące zadłużenie szło na konto przyszłych zysków. Ameryka żyła w błogim świecie nieokiełzanej konsumpcji - na kredyt.

Rząd też się zadłużał, ale cały świat kupował papiery skarbowe. Alan Greenspan ciął stopy procentowe, pieniądz był tani, sprzedaż rosła. Zapowiadała się dla Stanów Zjednoczonych kolejna wspaniała dekada. Owszem, były spory, jak to przed wyborami: Afganistan, problem czy wystawienie choinki przed świętami nie narusza praw obywatelskich ateistów i czy już zaatakować Pakistan.

Schiff przestrzegał
Chyba jesienią 2007 r. odbyła się przed kamerami CNN debata o stanie koniunktury w USA (można ją jeszcze dzisiaj obejrzeć na YouTube). Z jednej strony kilku profesorów ekonomii - wśród nich najbardziej elokwentny Arthur Laffer (tak, ten od krzywej Laffera) - z drugiej, jakby trochę prowincjonalny inwestor Peter Schiff, autor kilku artykułów przedstawiających obraz gospodarki amerykańskiej w zgoła odmiennym świetle. Schiff sypał liczbami: wzrasta dług publiczny, stopa procentowa jest praktycznie ujemna, bilans handlu zagranicznego coraz gorszy, a kraj systematycznie pozbawia się przemysłu, eksportując go do Azji, łącznie z miejscami pracy. Ameryka żyje na kredyt, mamy tylko olbrzymi sektor finansowy, który produkuje gigantyczną ilość papierów i zyski, ale są to zyski papierowe. To wszystko się kiedyś zawali, Ameryka jest bankrutem - kasandrycznie ostrzegał Schiff. Laffer go wyśmiał, twierdząc, że Schiff myli dane i w ogóle jest niekompetentny. Argumentował, że przecież cały świat bije się o to, żeby tylko zainwestować kapitał w Stanach Zjednoczonych.

Dzisiaj Schiff został bez mała uznany za wizjonera, ma znaną firmę inwestycyjną. Napisał książkę „Cash Proof. How to Profit from the Coming Economic Collapse”, skierowaną do inwestorów, w której przestrzega przed gigantycznym kryzysem dolara i daje rady jak uniknąć strat i osiągnąć duże zyski.

Książka jest omawiana na portalu Money Morning; jeśli idzie o konkretne rady dla inwestorów, to trzeba książkę kupić (49 $), ale diagnoza Schiffa jest w internecie darmo. Ponieważ jak na razie diagnozy Schiffa się sprawdzają, może warto zapoznać się z jego argumentacją. Ciekawe jest zwłaszcza wytłumaczenie dlaczego mimo pogłębiającego się kryzysu w USA i coraz gorszych perspektyw (ostatnio skorygowane dane na IV kwartał 2008 r. wykazują już spadek ponad 6 proc. PKB), dolar cieszy się niesłabnącym powodzeniem inwestorów na całym świecie. Skąd ten pęd do wyprzedaży aktywów i ucieczka w płynność?

Ucieczka w płynność

Przez ostatnie lata narastał olbrzymi balon papierów wartościowych. Tylko w latach 2005-2010 wartość wszystkich światowych akcji, obligacji, CDS-ów i innych finansowych aktywów urósł - wg McKinsey Globar Institute - ze 118 bilionów do 200 bilionów dolarów. Wzrost o 69 proc. w ciągu 5 lat! Ta gigantyczna suma aktywów nie ma oczywiście pokrycia, to tylko papiery i zapisy na kontach (PKB światowy wynosi ok. 40 bilionów dolarów).

wp.pl/Gazeta Bankowa (17:22)

Nieruchomości w dobie kryzysu

Spadek zatrudnienia i zamówień, czy coraz tańsze usługi - to tylko niektóre konsekwencje kryzysu finansowego, jakie ponosi branża budowlana. W 2009 r. liczba mieszkań oddanych do użytku w stosunku do roku minionego spadnie o ponad 30 tys. - do ok. 130 tys.
W takiej sytuacji - zdaniem ekspertów - najważniejsze jest pobudzenie rynku wynajmu. Developerzy uważają jednak, że w tej dziedzinie najwięcej ma do zrobienia rząd, który powinien ucywilizować zasady wynajmu.

Materiał przygotowała Agata Torańska.
wp.pl/TV Biznes | 17.03.2009 | 06:55

Nieruchomości w dobie kryzysu

Spadek zatrudnienia i zamówień, czy coraz tańsze usługi - to tylko niektóre konsekwencje kryzysu finansowego, jakie ponosi branża budowlana. W 2009 r. liczba mieszkań oddanych do użytku w stosunku do roku minionego spadnie o ponad 30 tys. - do ok. 130 tys.
W takiej sytuacji - zdaniem ekspertów - najważniejsze jest pobudzenie rynku wynajmu. Developerzy uważają jednak, że w tej dziedzinie najwięcej ma do zrobienia rząd, który powinien ucywilizować zasady wynajmu.

Materiał przygotowała Agata Torańska.
wp.pl/TV Biznes | 17.03.2009 | 06:55

Rynek ma teraz problemy, ale za to dojrzewa

W latach 2006-2007, kiedy mieliśmy do czynienia z dużym ożywieniem na rynku nieruchomości, obserwowaliśmy kolejkę chętnych do zakupu własnego mieszkania. Na porządku dziennym był więc zakup tzw. „dziury w ziemi” czy zrywanie przez niektórych deweloperów umów przedwstępnych. Rynek należał do deweloperów i to oni dyktowali warunki.
Sytuacja zaczęła się gwałtownie zmieniać w drugiej połowie 2008 roku.  Zadecydowały o tym  głównie dwa czynniki: bardzo wysokie już ceny mieszkań - szczególnie w największych miastach, oraz przeobrażenia w polityce kredytowej banków, które miały związek z kryzysem na amerykańskim rynku finansowym. Mało kto jednak brał na poważnie pierwsze sygnały zawirowań. Niektórzy deweloperzy długo zapewniali, że ze sprzedażą wcale nie jest tak źle, w związku z czym nie ma co liczyć na obniżki cen mieszkań.

Obecnie mamy sytuację, w której są chętni do zakupu mieszkania, na rynku jest wiele gotowych mieszkań, ale do transakcji dochodzi bardzo rzadko. Coraz częściej pojawiają się niepokojące sygnały o kondycji finansowej niektórych firm deweloperskich. Wstrzymywane są kolejne projekty, a te które już znajdują się w fazie realizacji są dostosowywane, w granicach możliwości, do zmieniającej się sytuacji rynkowej.

Przystosowywanie się do nowej sytuacji rynkowej następowało stosunkowo wolno. Dziś, w obliczu pojawiających się decyzji o wstrzymywaniu inwestycji, złej kondycji finansowej niektórych firm, a także niesprzyjającej sytuacji gospodarczej, nikt już nie ma wątpliwości, że rynek nieruchomości znajduje się w zupełnie innej fazie. W gąszczu złych informacji warto jednak poszukać pozytywnych zjawisk.

Firmy deweloperskie, które jeszcze niedawno błyskawicznie sprzedawały swoje mieszkania uświadomią sobie, jak ważne jest dokładne rozpoznanie potrzeb, ale i możliwości finansowych potencjalnych klientów i będą uważniej przyglądać się swoim nowym projektom. Zdecydowana większość klientów zainteresowana jest mieszkaniami z segmentu popularnego, tymczasem deweloperzy w ostatnim czasie budowali zbyt wiele mieszkań o tzw. podwyższonym standardzie. W przyszłości można więc oczekiwać, że projekty będą bardzo dokładnie analizowane, co pozwoli lepiej dostosować je do polskiej rzeczywistości.

Firmom, które zdecydowały się wejść na rynek w okresie hossy na rynku nieruchomości tylko w celu osiągnięcia szybkiego zysku, obecna sytuacja pokaże, że działalność deweloperska wymaga nie tylko odpowiedniego zaplecza finansowego, ale także kompetentnego zespołu, który sprawnie pokieruje całym procesem budowy. Być może uświadomi też, że oferują bardzo ważny i niezwykle drogi produkt, a to wymaga dużej odpowiedzialności. Rynek oczyści się z nieprofesjonalnych i nastawionych na krótką działalność firm. Poprawi się też jakość obsługi klientów i może nareszcie zaczną być rzeczywiście traktowani jak równoprawna strona transakcji.

Rola deweloperów na rynku nieruchomości w ostatnich latach znacząco wzrosła. Dzięki nim powstaje wiele obiektów mieszkalnych i komercyjnych, które zmieniają wizerunek polskich miast. Teraz atmosfera na rynku inwestycyjnym nie jest najlepsza i wielu inwestorów zastanawia się, jak przetrwać obecną sytuację, ale ten czas powinien zostać wykorzystany także na konstruktywne przemyślenia. Rynek po obecnych przejściach będzie z pewnością dojrzalszy, o ile zostaną wyciągnięte odpowiednie wnioski z tego, co działo się w ostatnim czasie.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl/komentarz

Rynek ma teraz problemy, ale za to dojrzewa

W latach 2006-2007, kiedy mieliśmy do czynienia z dużym ożywieniem na rynku nieruchomości, obserwowaliśmy kolejkę chętnych do zakupu własnego mieszkania. Na porządku dziennym był więc zakup tzw. „dziury w ziemi” czy zrywanie przez niektórych deweloperów umów przedwstępnych. Rynek należał do deweloperów i to oni dyktowali warunki.
Sytuacja zaczęła się gwałtownie zmieniać w drugiej połowie 2008 roku.  Zadecydowały o tym  głównie dwa czynniki: bardzo wysokie już ceny mieszkań - szczególnie w największych miastach, oraz przeobrażenia w polityce kredytowej banków, które miały związek z kryzysem na amerykańskim rynku finansowym. Mało kto jednak brał na poważnie pierwsze sygnały zawirowań. Niektórzy deweloperzy długo zapewniali, że ze sprzedażą wcale nie jest tak źle, w związku z czym nie ma co liczyć na obniżki cen mieszkań.

Obecnie mamy sytuację, w której są chętni do zakupu mieszkania, na rynku jest wiele gotowych mieszkań, ale do transakcji dochodzi bardzo rzadko. Coraz częściej pojawiają się niepokojące sygnały o kondycji finansowej niektórych firm deweloperskich. Wstrzymywane są kolejne projekty, a te które już znajdują się w fazie realizacji są dostosowywane, w granicach możliwości, do zmieniającej się sytuacji rynkowej.

Przystosowywanie się do nowej sytuacji rynkowej następowało stosunkowo wolno. Dziś, w obliczu pojawiających się decyzji o wstrzymywaniu inwestycji, złej kondycji finansowej niektórych firm, a także niesprzyjającej sytuacji gospodarczej, nikt już nie ma wątpliwości, że rynek nieruchomości znajduje się w zupełnie innej fazie. W gąszczu złych informacji warto jednak poszukać pozytywnych zjawisk.

Firmy deweloperskie, które jeszcze niedawno błyskawicznie sprzedawały swoje mieszkania uświadomią sobie, jak ważne jest dokładne rozpoznanie potrzeb, ale i możliwości finansowych potencjalnych klientów i będą uważniej przyglądać się swoim nowym projektom. Zdecydowana większość klientów zainteresowana jest mieszkaniami z segmentu popularnego, tymczasem deweloperzy w ostatnim czasie budowali zbyt wiele mieszkań o tzw. podwyższonym standardzie. W przyszłości można więc oczekiwać, że projekty będą bardzo dokładnie analizowane, co pozwoli lepiej dostosować je do polskiej rzeczywistości.

Firmom, które zdecydowały się wejść na rynek w okresie hossy na rynku nieruchomości tylko w celu osiągnięcia szybkiego zysku, obecna sytuacja pokaże, że działalność deweloperska wymaga nie tylko odpowiedniego zaplecza finansowego, ale także kompetentnego zespołu, który sprawnie pokieruje całym procesem budowy. Być może uświadomi też, że oferują bardzo ważny i niezwykle drogi produkt, a to wymaga dużej odpowiedzialności. Rynek oczyści się z nieprofesjonalnych i nastawionych na krótką działalność firm. Poprawi się też jakość obsługi klientów i może nareszcie zaczną być rzeczywiście traktowani jak równoprawna strona transakcji.

Rola deweloperów na rynku nieruchomości w ostatnich latach znacząco wzrosła. Dzięki nim powstaje wiele obiektów mieszkalnych i komercyjnych, które zmieniają wizerunek polskich miast. Teraz atmosfera na rynku inwestycyjnym nie jest najlepsza i wielu inwestorów zastanawia się, jak przetrwać obecną sytuację, ale ten czas powinien zostać wykorzystany także na konstruktywne przemyślenia. Rynek po obecnych przejściach będzie z pewnością dojrzalszy, o ile zostaną wyciągnięte odpowiednie wnioski z tego, co działo się w ostatnim czasie.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl/komentarz

Jacht do wynajęcia

Jacht do wynajęcia Czarter jachtu to nie tylko pomysł na niezapomniane wakacje z przyjaciółmi, ostatnio coraz bardziej popularne stają się czartery jachtów w celach biznesowych. Na pokładzie wynajętego jachtu można zorganizować spotkanie z kontrahentem albo szkolenie czy wyjazd integracyjny dla pracowników.
Znalezienie firmy zajmującej się czarterem jachtów nie stanowi większego problemu. Istnieją agencje świadczące tego typu usługi. Firma Sail More, która zajmuje się organizacją czarterów i rejsów na całym świecie, ma w swojej ofercie m.in. firmowe rejsy integracyjno-motywacyjne, które można łączyć ze szkoleniami. Firma twierdzi, że żeglarstwo pomaga uświadomić jak ważna jest współpraca w zespole, koordynacja działań, a w pewnych okolicznościach szybkie wykonywanie poleceń. Wspólne przebywanie na pokładzie jachtu pozwala współpracownikom lepiej się poznać, a nierzadko również sprawdzić w ekstremalnych sytuacjach.

Specjalistą w zakresie czarteru luksusowych jachtów jest Sunreef Yachts Charter. Firma ma w bazie danych kilkaset luksusowych jachtów różnej wielkości - od 7,62 do 121 metrów długości. Jachty motorowe dostępne w ofercie SYC są luksusowo wykończone, wyposażone w innowacyjne zabawki wodne, ekskluzywne kabiny i pomieszczenia. - Każdy czarter jest z załogą: szefem kuchni, kapitanem i hostessami, tak aby goście czuli się wyjątkowo i beztrosko – mówi Ewa Stachurska z  Sunreef Yachts Charter. Oferta firmy jest naprawdę  bogata. Znajdziemy w niej zarówno obiekty na kameralne pobyty w gronie rodziny czy przyjaciół, jak również imponujące łodzie zdolne pomieścić na swoim pokładzie 110 gości. W zależności od charakteru czarteru, Sunreef proponuje jachty na przyjęcia, konferencje, spotkania biznesowe, szkolenia czy wypoczynek.

W ofercie firmy znajdzie się też coś dla najbardziej wymagających klientów. 95-metrowy jacht Indian Empress to jeden z największych na świecie prywatnych jachtów, zbudowany na zamówienie katarskiej rodziny królewskiej i odsprzedany hinduskiemu miliarderowi Vilaj Mallaya. Jacht posiada własny salon piękności, basen, jacuzzi, saunę, salon masażu, siłownię oraz etatowego nauczyciela nurkowania. Jacht zapewnia nocleg 12 gościom w luksusowych kabinach podczas rejsu po Morzu Śródziemnym bądź Karaibach.


Rejs w większym gronie? Nie ma problemu. Doskonałym rozwiązaniem będzie 104 -metrowy Seadream I, który na swoich pięciu pokładach zapewni gościom niezapomniane wrażenia. Tematyczne jadalnie, basen, pokłady słoneczne stylizowane na wyspę Bali i szeroki wachlarz zabawek wodnych umilą np. tygodniową wycieczkę po Bahamas lub Morzu Śródziemnym. Goście trafią pod opiekę  95 członków załogi.

Oczywiście czarter jachtów to nie wydatek na każdą kieszeń, ale popularność tej usługi wśród zamożniejszych Polaków jest coraz większa. Zainteresowanie usługą czarterową rośnie z roku na rok.  Polscy klienci coraz częściej czarterują jacht w egzotycznych zakątkach świata – mówi Ewa Stachurska.

Szczegóły czarteru uzgadniane są indywidualnie, ale na tygodniowy rejs trzeba przygotować średnio od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy euro. Na przykład tydzień spędzony na Morzu Śródziemnym u wybrzeży Turcji, na pokładzie jachtu Serenity 86, mieszczącego 8 gości, z czteroosobową załogą to koszt 15 – 25 tys. euro, w zależności od pory roku. Z kolei na tygodniowy rejs u wybrzeży Grecji na pokładzie luksusowego jachtu O Mega, mieszczącego 32 gości oraz 28-osobową załogę, trzeba przygotować już od 260 do 328 tys. euro.

Jachty można wynająć w wielu atrakcyjnych lokalizacjach na akwenach na całym świecie: na Morzu Śródziemnym, Karaibach, Oceanie Indyjskim, Pacyfiku, a także w wielu innych miejscach. Jachty dostępne są raczej na cieplejszych akwenach niż polskie wody, ale jeżeli zaistnieje takie zainteresowanie, chętnie poszukamy czegoś na Bałtyku dla naszych klientów – zapewnia Ewa Stachurska. Firma obsługuje swoich klientów kompleksowo, może zająć się np. zakupem biletów lotniczych czy organizacją wycieczek do napotkanych po drodze miejscowości.

Wiele luksusowych jachtów z oferty czarterowej jest własnością najzamożniejszych tego świata. Po zakupie takiej luksusowej pływającej zabawki, zatrudniają oni firmę brokerską działającą na rynku wynajmu jachtów, która kompleksowo zajmuje się ich własnością. Dzięki temu ich ekskluzywna „ruchomość” cieszy nie tylko oko, ale i portfel swego właściciela.


Anna Sołowska
Inwestycje.pl
wynajem.pl/

Jacht do wynajęcia

Jacht do wynajęcia Czarter jachtu to nie tylko pomysł na niezapomniane wakacje z przyjaciółmi, ostatnio coraz bardziej popularne stają się czartery jachtów w celach biznesowych. Na pokładzie wynajętego jachtu można zorganizować spotkanie z kontrahentem albo szkolenie czy wyjazd integracyjny dla pracowników.
Znalezienie firmy zajmującej się czarterem jachtów nie stanowi większego problemu. Istnieją agencje świadczące tego typu usługi. Firma Sail More, która zajmuje się organizacją czarterów i rejsów na całym świecie, ma w swojej ofercie m.in. firmowe rejsy integracyjno-motywacyjne, które można łączyć ze szkoleniami. Firma twierdzi, że żeglarstwo pomaga uświadomić jak ważna jest współpraca w zespole, koordynacja działań, a w pewnych okolicznościach szybkie wykonywanie poleceń. Wspólne przebywanie na pokładzie jachtu pozwala współpracownikom lepiej się poznać, a nierzadko również sprawdzić w ekstremalnych sytuacjach.

Specjalistą w zakresie czarteru luksusowych jachtów jest Sunreef Yachts Charter. Firma ma w bazie danych kilkaset luksusowych jachtów różnej wielkości - od 7,62 do 121 metrów długości. Jachty motorowe dostępne w ofercie SYC są luksusowo wykończone, wyposażone w innowacyjne zabawki wodne, ekskluzywne kabiny i pomieszczenia. - Każdy czarter jest z załogą: szefem kuchni, kapitanem i hostessami, tak aby goście czuli się wyjątkowo i beztrosko – mówi Ewa Stachurska z  Sunreef Yachts Charter. Oferta firmy jest naprawdę  bogata. Znajdziemy w niej zarówno obiekty na kameralne pobyty w gronie rodziny czy przyjaciół, jak również imponujące łodzie zdolne pomieścić na swoim pokładzie 110 gości. W zależności od charakteru czarteru, Sunreef proponuje jachty na przyjęcia, konferencje, spotkania biznesowe, szkolenia czy wypoczynek.

W ofercie firmy znajdzie się też coś dla najbardziej wymagających klientów. 95-metrowy jacht Indian Empress to jeden z największych na świecie prywatnych jachtów, zbudowany na zamówienie katarskiej rodziny królewskiej i odsprzedany hinduskiemu miliarderowi Vilaj Mallaya. Jacht posiada własny salon piękności, basen, jacuzzi, saunę, salon masażu, siłownię oraz etatowego nauczyciela nurkowania. Jacht zapewnia nocleg 12 gościom w luksusowych kabinach podczas rejsu po Morzu Śródziemnym bądź Karaibach.


Rejs w większym gronie? Nie ma problemu. Doskonałym rozwiązaniem będzie 104 -metrowy Seadream I, który na swoich pięciu pokładach zapewni gościom niezapomniane wrażenia. Tematyczne jadalnie, basen, pokłady słoneczne stylizowane na wyspę Bali i szeroki wachlarz zabawek wodnych umilą np. tygodniową wycieczkę po Bahamas lub Morzu Śródziemnym. Goście trafią pod opiekę  95 członków załogi.

Oczywiście czarter jachtów to nie wydatek na każdą kieszeń, ale popularność tej usługi wśród zamożniejszych Polaków jest coraz większa. Zainteresowanie usługą czarterową rośnie z roku na rok.  Polscy klienci coraz częściej czarterują jacht w egzotycznych zakątkach świata – mówi Ewa Stachurska.

Szczegóły czarteru uzgadniane są indywidualnie, ale na tygodniowy rejs trzeba przygotować średnio od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy euro. Na przykład tydzień spędzony na Morzu Śródziemnym u wybrzeży Turcji, na pokładzie jachtu Serenity 86, mieszczącego 8 gości, z czteroosobową załogą to koszt 15 – 25 tys. euro, w zależności od pory roku. Z kolei na tygodniowy rejs u wybrzeży Grecji na pokładzie luksusowego jachtu O Mega, mieszczącego 32 gości oraz 28-osobową załogę, trzeba przygotować już od 260 do 328 tys. euro.

Jachty można wynająć w wielu atrakcyjnych lokalizacjach na akwenach na całym świecie: na Morzu Śródziemnym, Karaibach, Oceanie Indyjskim, Pacyfiku, a także w wielu innych miejscach. Jachty dostępne są raczej na cieplejszych akwenach niż polskie wody, ale jeżeli zaistnieje takie zainteresowanie, chętnie poszukamy czegoś na Bałtyku dla naszych klientów – zapewnia Ewa Stachurska. Firma obsługuje swoich klientów kompleksowo, może zająć się np. zakupem biletów lotniczych czy organizacją wycieczek do napotkanych po drodze miejscowości.

Wiele luksusowych jachtów z oferty czarterowej jest własnością najzamożniejszych tego świata. Po zakupie takiej luksusowej pływającej zabawki, zatrudniają oni firmę brokerską działającą na rynku wynajmu jachtów, która kompleksowo zajmuje się ich własnością. Dzięki temu ich ekskluzywna „ruchomość” cieszy nie tylko oko, ale i portfel swego właściciela.


Anna Sołowska
Inwestycje.pl
wynajem.pl/

Złoty się umacnia. Jest szansa na stały trend

ieszysz się, że złoty rośnie? Słusznie - tak może być nadal. Chyba, że zagraniczne giełdy znów zaczną spadać.

W minionym tygodniu złoty zyskał wyraźnie do głównych walut. W stosunku do dolara nasza waluta umocniła się o  7 proc. (3,45 zł za dolara), a do euro o 5,5 proc. (w pewnym momencie płacono nawet 4,46 zł za 1 euro).

Frank szwajcarski osunął się poniżej psychologicznej bariery 3 zł. Za szwajcarską walutę płacono już dokładnie 2,9 zł. To oznacza spadek kursu CHF/PLN o ponad 10 proc.

Teraz przed nami znajdują się ważne, psychologiczne poziomy, których przebicie może oznaczać, że siła złotego nie będzie tylko krótkotrwała.

Na parze EUR/PLN takim poziomem to granica 4,40. Jeśli złoty przebije go, to najprawdopodobniej za euro będziemy płacić w przeciągu dwóch-trzech tygodni ok. 4,2 złotych.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁ SIĘ KURS EURO WOBEC ZŁOTEGO W CIĄGU DWÓCH OSTATNICH MIESIĘCY:

Podobna granica występuję także na parze dolarowej. W tym przypadku granicą są okolice 3,40 zł za dolara. Przy sprzyjających okolicznościach złoty umocni się do kolejnej granicy przy 3,2 złotych.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁ SIĘ KURS DOLARA WOBEC ZŁOTEGO W CIĄGU DWÓCH OSTATNICH MIESIĘCY:

Frank może stracić najwięcej

Najlepiej sytuacja wygląda w przypadku franka szwajcarskiego. Nie dość, że  ulubiona waluta naszych kredytobiorców straciła najbardziej do złotego w ostatnim czasie, to potencjał dalszych spadków jest znaczny.

Bank Szwajcarii, oprócz zredukowania stóp procentowych do zera, podejmuje także inne kroki, aby osłabić swoją walutę.

Agencja Reuters podała bowiem, że SNB bezpośrednio interweniował na rynku walutowym. Główny stratego ING - Chris Turner - nazwał to początkiem wojny walutowej. Mocny frank oznacza bowiem, mniejsze wpływy dla kraju, który w większości żyje z eksportu usług.

Tu potencjał spadków wobec naszej waluty możemy oszacować na okolice 2,8 - 2,85 złotych.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁ SIĘ KURS FRANKA WOBEC ZŁOTEGO W CIĄGU TRZECH OSTATNICH MIESIĘCY:

Czy jednak realne jest to, że najbliższe dni przyniosą dalsze umocnienie naszej waluty? To niewykluczone. Ale siła złotego jest ściśle powiązana z giełdami zagranicznymi. I to od wydarzeń na światowych parkietach będzie zależeć najwięcej.

Analitycy: To korekta, nie zmiana trendu

Po bardzo silnym spadku naszej waluty przez ostatnie pół roku (33 proc. w stosunku do euro) - obserwowana ostatnio - zdecydowana korekta tego trendu jest czymś naturalnym.

Rynek nie może stale rosnąć, czy stale spadać - czasem musi odetchnąć. Obecnie mamy właśnie taką sytuację. Kluczowe wydaje się być pytanie: czy to tylko chwilowe umocnienie złotego?

Eksperci nie są do końca zgodni. - To tylko korekta. Technicznie rzecz biorąc średnia 50-dniowa nie została przełamana, co stałoby się w przypadku zmiany trendu. - mówi Wojciech Gołębiewski z DM IDMSA.

Jednak Dariusz Pilich z FMCM uważa, że przy sprzyjających okolicznościach, złoty nadal będzie się umacniał, nawet w średnim terminie. - RPP niewiele będzie mogła już obniżać stopy procentowe. Do tego kurs EUR/PLN przebił linię krótkoterminowego trendu, co oznacza, że ma potencjał do dalszych wzrostów - mówi.

- Z pewnością część graczy zagranicznych przestała grać na osłabienie naszej waluty. Złoty może nadal rosnąć przy sprzyjających okolicznościach - dodaje.

Od czego zależy siła złotego?

O jakie sprzyjające okoliczności chodzi? Analitycy zgodnie podkreślają - za wzrostami naszej waluty stoi nastawienie globalnego kapitału do ryzyka. Mocne zwyżki złotego w ubiegłym tygodniu zaczęły się wraz z ogłoszeniem dobrych prognoz wyników przez CitiGroup, co podciągnęło amerykańskie indeksy o 5-6 proc. w górę.

- Wzrost wartości złotego możemy podzielić na dwie fazy: w pierwszej było to odreagowanie paniki w połowie lutego tego roku, w drugiej - obecnie - przyczyną jest poprawa nastrojów na rynkach rozwiniętych. - mówi Przemysław Kwiecień z XTB.

- Moim zdaniem największą wyprzedaż mamy już za sobą, chyba ,że giełdy w USA znów - jak to było w marcu 2008 r., mocno pójdą w dół. Niestety takie zdarzenia są nie do przewidzenia, zawsze wychodzą niespodziewanie - dodaje.

O tym, że powinniśmy przyglądać się indeksom za granicą przekonany jest również Łukasz Leszczyński z ECM: - Wzrosty naszej waluty postrzegałbym raczej w kontekście behawioralnym - w realnej gospodarce niewiele się zmieniło. Wszystko będzie zależeć od tego, jak będą zachowywały się giełdy za granicą - mówi.

Powyższa zależność bierze się stąd, że rynki akcji postrzegane są jako ryzykowne formy inwestycji. Dotychczas więc indeksy traciły na wartości, a zyskiwał amerykański dolar - jako tzw. spokojna przystań, gdzie można przeczekać zawieruchę ze swoimi pieniędzmi.

Jeśli więc giełdy rosną, oznacza to, że inwestorzy na świecie są skłonni nieco zaryzykować w swoich inwestycjach. A jeśli tak - to kupują waluty krajów rynków wschodzących, do których Polska cały czas jeszcze się zalicza.

Dlatego też oprócz złotego zyskiwały także czeska korona czy węgierski forint. Przeczy to tezie, że Polska zaczęła być wyraźnie inaczej postrzegana niż cały region. Aczkolwiek mocne starania ministra finansów Jacka Rostowskiego oraz prezesa NBP Sławomira Skrzypka nie są zupełnie bez znaczenia.

- Myślę, że jednak troszeczkę inaczej się już postrzega naszą gospodarkę niż pozostałe w regionie. Złoty zyskuje nieco szybciej niż np. korona - mówi Przemysław Kwiecień z XTB.

Czy giełdy wzrosną?

Pytając o korzystny scenariusz dla złotego, powinniśmy więc zapytać o to, czy giełdy - przede wszystkim w USA - wzrosną. Ubiegły tydzień nie pozostawia wątpliwości, że na rynku pojawił się optymizm - S&P wzrósł o 8,5 procent. Patrząc na piątkową sesją widać jednak, że nastroje nieco przygasły.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁA SIĘ WARTOŚĆ INDEKSU S&P W CIĄGU TRZECH OSTATNICH MIESIĘCY:

S&P500 - najszerszy z indeksów w USA - znalazł się na poziomach, które równocześnie były dołkami z listopada ubiegłego roku (w cenach intraday). W piątek ich nie przebił. Co więcej indeks powinien osiągnąć 800 pkt., aby móc mówić o dobrych perspektywach.

Na razie więc dalsze losy złotego nie są wcale takie pewne, jak mogłoby się z pozoru, po ubiegłotygodniowych wzrostach, wydawać. No chyba, że rynek znajdzie sobie inny powód do kupowania ryzykownych walut. - Zależności na rynku walutowym zmieniają się obecnie bardzo szybko. - mówi Przemysław Kwiecień.


Paweł Satalecki

Złoty się umacnia. Jest szansa na stały trend

ieszysz się, że złoty rośnie? Słusznie - tak może być nadal. Chyba, że zagraniczne giełdy znów zaczną spadać.

W minionym tygodniu złoty zyskał wyraźnie do głównych walut. W stosunku do dolara nasza waluta umocniła się o  7 proc. (3,45 zł za dolara), a do euro o 5,5 proc. (w pewnym momencie płacono nawet 4,46 zł za 1 euro).

Frank szwajcarski osunął się poniżej psychologicznej bariery 3 zł. Za szwajcarską walutę płacono już dokładnie 2,9 zł. To oznacza spadek kursu CHF/PLN o ponad 10 proc.

Teraz przed nami znajdują się ważne, psychologiczne poziomy, których przebicie może oznaczać, że siła złotego nie będzie tylko krótkotrwała.

Na parze EUR/PLN takim poziomem to granica 4,40. Jeśli złoty przebije go, to najprawdopodobniej za euro będziemy płacić w przeciągu dwóch-trzech tygodni ok. 4,2 złotych.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁ SIĘ KURS EURO WOBEC ZŁOTEGO W CIĄGU DWÓCH OSTATNICH MIESIĘCY:

Podobna granica występuję także na parze dolarowej. W tym przypadku granicą są okolice 3,40 zł za dolara. Przy sprzyjających okolicznościach złoty umocni się do kolejnej granicy przy 3,2 złotych.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁ SIĘ KURS DOLARA WOBEC ZŁOTEGO W CIĄGU DWÓCH OSTATNICH MIESIĘCY:

Frank może stracić najwięcej

Najlepiej sytuacja wygląda w przypadku franka szwajcarskiego. Nie dość, że  ulubiona waluta naszych kredytobiorców straciła najbardziej do złotego w ostatnim czasie, to potencjał dalszych spadków jest znaczny.

Bank Szwajcarii, oprócz zredukowania stóp procentowych do zera, podejmuje także inne kroki, aby osłabić swoją walutę.

Agencja Reuters podała bowiem, że SNB bezpośrednio interweniował na rynku walutowym. Główny stratego ING - Chris Turner - nazwał to początkiem wojny walutowej. Mocny frank oznacza bowiem, mniejsze wpływy dla kraju, który w większości żyje z eksportu usług.

Tu potencjał spadków wobec naszej waluty możemy oszacować na okolice 2,8 - 2,85 złotych.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁ SIĘ KURS FRANKA WOBEC ZŁOTEGO W CIĄGU TRZECH OSTATNICH MIESIĘCY:

Czy jednak realne jest to, że najbliższe dni przyniosą dalsze umocnienie naszej waluty? To niewykluczone. Ale siła złotego jest ściśle powiązana z giełdami zagranicznymi. I to od wydarzeń na światowych parkietach będzie zależeć najwięcej.

Analitycy: To korekta, nie zmiana trendu

Po bardzo silnym spadku naszej waluty przez ostatnie pół roku (33 proc. w stosunku do euro) - obserwowana ostatnio - zdecydowana korekta tego trendu jest czymś naturalnym.

Rynek nie może stale rosnąć, czy stale spadać - czasem musi odetchnąć. Obecnie mamy właśnie taką sytuację. Kluczowe wydaje się być pytanie: czy to tylko chwilowe umocnienie złotego?

Eksperci nie są do końca zgodni. - To tylko korekta. Technicznie rzecz biorąc średnia 50-dniowa nie została przełamana, co stałoby się w przypadku zmiany trendu. - mówi Wojciech Gołębiewski z DM IDMSA.

Jednak Dariusz Pilich z FMCM uważa, że przy sprzyjających okolicznościach, złoty nadal będzie się umacniał, nawet w średnim terminie. - RPP niewiele będzie mogła już obniżać stopy procentowe. Do tego kurs EUR/PLN przebił linię krótkoterminowego trendu, co oznacza, że ma potencjał do dalszych wzrostów - mówi.

- Z pewnością część graczy zagranicznych przestała grać na osłabienie naszej waluty. Złoty może nadal rosnąć przy sprzyjających okolicznościach - dodaje.

Od czego zależy siła złotego?

O jakie sprzyjające okoliczności chodzi? Analitycy zgodnie podkreślają - za wzrostami naszej waluty stoi nastawienie globalnego kapitału do ryzyka. Mocne zwyżki złotego w ubiegłym tygodniu zaczęły się wraz z ogłoszeniem dobrych prognoz wyników przez CitiGroup, co podciągnęło amerykańskie indeksy o 5-6 proc. w górę.

- Wzrost wartości złotego możemy podzielić na dwie fazy: w pierwszej było to odreagowanie paniki w połowie lutego tego roku, w drugiej - obecnie - przyczyną jest poprawa nastrojów na rynkach rozwiniętych. - mówi Przemysław Kwiecień z XTB.

- Moim zdaniem największą wyprzedaż mamy już za sobą, chyba ,że giełdy w USA znów - jak to było w marcu 2008 r., mocno pójdą w dół. Niestety takie zdarzenia są nie do przewidzenia, zawsze wychodzą niespodziewanie - dodaje.

O tym, że powinniśmy przyglądać się indeksom za granicą przekonany jest również Łukasz Leszczyński z ECM: - Wzrosty naszej waluty postrzegałbym raczej w kontekście behawioralnym - w realnej gospodarce niewiele się zmieniło. Wszystko będzie zależeć od tego, jak będą zachowywały się giełdy za granicą - mówi.

Powyższa zależność bierze się stąd, że rynki akcji postrzegane są jako ryzykowne formy inwestycji. Dotychczas więc indeksy traciły na wartości, a zyskiwał amerykański dolar - jako tzw. spokojna przystań, gdzie można przeczekać zawieruchę ze swoimi pieniędzmi.

Jeśli więc giełdy rosną, oznacza to, że inwestorzy na świecie są skłonni nieco zaryzykować w swoich inwestycjach. A jeśli tak - to kupują waluty krajów rynków wschodzących, do których Polska cały czas jeszcze się zalicza.

Dlatego też oprócz złotego zyskiwały także czeska korona czy węgierski forint. Przeczy to tezie, że Polska zaczęła być wyraźnie inaczej postrzegana niż cały region. Aczkolwiek mocne starania ministra finansów Jacka Rostowskiego oraz prezesa NBP Sławomira Skrzypka nie są zupełnie bez znaczenia.

- Myślę, że jednak troszeczkę inaczej się już postrzega naszą gospodarkę niż pozostałe w regionie. Złoty zyskuje nieco szybciej niż np. korona - mówi Przemysław Kwiecień z XTB.

Czy giełdy wzrosną?

Pytając o korzystny scenariusz dla złotego, powinniśmy więc zapytać o to, czy giełdy - przede wszystkim w USA - wzrosną. Ubiegły tydzień nie pozostawia wątpliwości, że na rynku pojawił się optymizm - S&P wzrósł o 8,5 procent. Patrząc na piątkową sesją widać jednak, że nastroje nieco przygasły.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁA SIĘ WARTOŚĆ INDEKSU S&P W CIĄGU TRZECH OSTATNICH MIESIĘCY:

S&P500 - najszerszy z indeksów w USA - znalazł się na poziomach, które równocześnie były dołkami z listopada ubiegłego roku (w cenach intraday). W piątek ich nie przebił. Co więcej indeks powinien osiągnąć 800 pkt., aby móc mówić o dobrych perspektywach.

Na razie więc dalsze losy złotego nie są wcale takie pewne, jak mogłoby się z pozoru, po ubiegłotygodniowych wzrostach, wydawać. No chyba, że rynek znajdzie sobie inny powód do kupowania ryzykownych walut. - Zależności na rynku walutowym zmieniają się obecnie bardzo szybko. - mówi Przemysław Kwiecień.


Paweł Satalecki

Złoty na huśtawce. Frank poniżej 3 zł.

Ceny euro, dolara i franka od rana spadają w dół. Złoty ulega jednak sporym wahaniom.

Rano za jedno euro na rynku walutowym płacono już 4,45 zł, dolar kosztował 3,44 zł, a frank szwajcarski był wyceniony na 2,90 zł. Około godziny 10:00 złoty zaczął jednak tracić na wartości. Nie trwało to jednak zbyt długo i do głosu ponownie doszedł popyt. Do końca dnia silne wahania nie opuszczały złotego.

O godzinie 20:00 za euro inwestorzy płacili na rynku międzybankowym 4,47 zł, dolar wyceniany był na 3,46 zł, a frank szwajcarski kosztował 2,91 zł.

Dla kredytobiorców oznacza to spadek miesięcznej raty o około 100 zł przy kredycie hipotecznym w wysokości 300 tys. zł denominowanym we franku szwajcarskim. Przy większym zadłużeniu w kieszeni Kowalskiego zostanie proporcjonalnie więcej. Dodatkowo mogą oni także spodziewać się za kilka tygodni obniżenia oprocentowania po niedawnej redukcji stóp w Szwajcarii.

Przyczyny umocnienia

Złoty zaczął ponownie odzyskiwać siły po wczorajszej decyzji Szwajcarskiego Banku Centralnego - o obniżeniu stóp i zapowiedzi stabilizowania LIBOR-u na poziomie 25 punktów - frank osłabił się zdecydowanie. Zarówno w stosunku do głównych walut, jak i do złotego.

- Od rana obserwowaliśmy dalsze osłabianie franka. Jak widać, wczorajsza interwencja walutowa Narodowego Banku Szwajcarii spełniła swoje zadanie - oceniają Joanna Pluta i Artur Pałka z TMS Brokers.

- Poprawa klimatu inwestycyjnego na świecie przysłużyła się bardzo widocznie polskiej walucie - dodaje w swoim komentarzu Jarosław Klepacki z ECM. Od rana rosły wskaźniki na większości światowych giełd, w tym również w Warszawie.

- Trwa długo wyczekiwana korekta kilkumiesięcznych wzrostów i jeśli nie nadejdą dziś żadne złe dane, to tydzień powinniśmy zakończyć na sporych plusach - przewiduje Dariusz Pilich z FMC Management.






Dodaj wykresy do Twojej strony internetowej

- O polepszeniu nastrojów świadczą ostatnie silne wzrosty na światowych giełdach. Na rynku wyczuwa się optymizm, na fali którego inwestorzy szczególnie silnie reagują na pozytywne informacje, jakie do nich docierają - uważają analitycy TMS Brokers.

Jednak po porannym umocnieniu, krótko po godzinie 9. złoty zaczął tracić.Huśtawkę złotego tłumaczy Dariusz Pilich: - Rynek czeka jeszcze na szereg danych makroekonomicznych. Na godzinę 11:00 zaplanowano publikację danych o sprzedaży detalicznej w Strefie Euro. Następnie o 13:30 poznamy bilans handlu zagranicznego USA. O godzinie 14:00 napłyną dane z Polski o inflacji CPI, o saldzie rachunku obrotów bieżących, a także dynamice podaży pieniądza M3.

Wszystkie te publikacje mogą w pewnym stopniu wpływać na zachowanie inwestorów, dlatego dziś warto częściej zaglądać na rynek walutowy.



jim, (BARD), (MIK)

2009-03-13 09:34:46

Złoty na huśtawce. Frank poniżej 3 zł.

Ceny euro, dolara i franka od rana spadają w dół. Złoty ulega jednak sporym wahaniom.

Rano za jedno euro na rynku walutowym płacono już 4,45 zł, dolar kosztował 3,44 zł, a frank szwajcarski był wyceniony na 2,90 zł. Około godziny 10:00 złoty zaczął jednak tracić na wartości. Nie trwało to jednak zbyt długo i do głosu ponownie doszedł popyt. Do końca dnia silne wahania nie opuszczały złotego.

O godzinie 20:00 za euro inwestorzy płacili na rynku międzybankowym 4,47 zł, dolar wyceniany był na 3,46 zł, a frank szwajcarski kosztował 2,91 zł.

Dla kredytobiorców oznacza to spadek miesięcznej raty o około 100 zł przy kredycie hipotecznym w wysokości 300 tys. zł denominowanym we franku szwajcarskim. Przy większym zadłużeniu w kieszeni Kowalskiego zostanie proporcjonalnie więcej. Dodatkowo mogą oni także spodziewać się za kilka tygodni obniżenia oprocentowania po niedawnej redukcji stóp w Szwajcarii.

Przyczyny umocnienia

Złoty zaczął ponownie odzyskiwać siły po wczorajszej decyzji Szwajcarskiego Banku Centralnego - o obniżeniu stóp i zapowiedzi stabilizowania LIBOR-u na poziomie 25 punktów - frank osłabił się zdecydowanie. Zarówno w stosunku do głównych walut, jak i do złotego.

- Od rana obserwowaliśmy dalsze osłabianie franka. Jak widać, wczorajsza interwencja walutowa Narodowego Banku Szwajcarii spełniła swoje zadanie - oceniają Joanna Pluta i Artur Pałka z TMS Brokers.

- Poprawa klimatu inwestycyjnego na świecie przysłużyła się bardzo widocznie polskiej walucie - dodaje w swoim komentarzu Jarosław Klepacki z ECM. Od rana rosły wskaźniki na większości światowych giełd, w tym również w Warszawie.

- Trwa długo wyczekiwana korekta kilkumiesięcznych wzrostów i jeśli nie nadejdą dziś żadne złe dane, to tydzień powinniśmy zakończyć na sporych plusach - przewiduje Dariusz Pilich z FMC Management.






Dodaj wykresy do Twojej strony internetowej

- O polepszeniu nastrojów świadczą ostatnie silne wzrosty na światowych giełdach. Na rynku wyczuwa się optymizm, na fali którego inwestorzy szczególnie silnie reagują na pozytywne informacje, jakie do nich docierają - uważają analitycy TMS Brokers.

Jednak po porannym umocnieniu, krótko po godzinie 9. złoty zaczął tracić.Huśtawkę złotego tłumaczy Dariusz Pilich: - Rynek czeka jeszcze na szereg danych makroekonomicznych. Na godzinę 11:00 zaplanowano publikację danych o sprzedaży detalicznej w Strefie Euro. Następnie o 13:30 poznamy bilans handlu zagranicznego USA. O godzinie 14:00 napłyną dane z Polski o inflacji CPI, o saldzie rachunku obrotów bieżących, a także dynamice podaży pieniądza M3.

Wszystkie te publikacje mogą w pewnym stopniu wpływać na zachowanie inwestorów, dlatego dziś warto częściej zaglądać na rynek walutowy.



jim, (BARD), (MIK)

2009-03-13 09:34:46

Wprowadzimy euro bez zmiany konstytucji

Rząd przyspiesza w sprawie wprowadzenia euro. Resort finansów przyznaje, że jeśli PiS będzie sprzeciwiał się zmianom w konstytucji, to znajdzie sposób, by wejść do strefy euro bez wnoszenia poprawek do ustawy zasadniczej. Planami rządu oburzone jest PiS.
Jak dowiedział się Dziennik, resort finansów otrzymał ekspertyzy potwierdzające, że możliwe jest wprowadzenie euro bez zmiany ustawy zasadniczej.

Gazeta wyjaśnia, że chodzi przede wszystkim o artykuł 227, który opisuje rolę NBP. Stwierdza on, że przysługuje mu wyłączne prawo emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej. Stanowi też, że to bank centralny odpowiada za wartość polskiego pieniądza. Po wejściu do strefy euro, obie te funkcje ma przejąć Europejski Bank Centralny.
Dziennik wyjaśnia, że do tej pory wydawało się, iż bez zmiany konstytucji tej rozbieżności ominąć się nie da. Na to nie chce się zgodzić PiS, domagając się referendum.

Rząd znalazł więc sposób na pominięcie PiS. Według rządu wchodząc do Unii Europejskiej zgodziliśmy się przyjąć euro. Część konstytucjonalistów uważa, że zmiana polskiej ustawy zasadniczej jest tylko dostosowaniem przepisów wewnętrznych do obowiązującego nas prawa wspólnotowego.

Według Dziennika jest to wyraźna zmiana strategii resortu.
(IAR)/money pl 2009-03-16 06:49:26

Wprowadzimy euro bez zmiany konstytucji

Rząd przyspiesza w sprawie wprowadzenia euro. Resort finansów przyznaje, że jeśli PiS będzie sprzeciwiał się zmianom w konstytucji, to znajdzie sposób, by wejść do strefy euro bez wnoszenia poprawek do ustawy zasadniczej. Planami rządu oburzone jest PiS.
Jak dowiedział się Dziennik, resort finansów otrzymał ekspertyzy potwierdzające, że możliwe jest wprowadzenie euro bez zmiany ustawy zasadniczej.

Gazeta wyjaśnia, że chodzi przede wszystkim o artykuł 227, który opisuje rolę NBP. Stwierdza on, że przysługuje mu wyłączne prawo emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej. Stanowi też, że to bank centralny odpowiada za wartość polskiego pieniądza. Po wejściu do strefy euro, obie te funkcje ma przejąć Europejski Bank Centralny.
Dziennik wyjaśnia, że do tej pory wydawało się, iż bez zmiany konstytucji tej rozbieżności ominąć się nie da. Na to nie chce się zgodzić PiS, domagając się referendum.

Rząd znalazł więc sposób na pominięcie PiS. Według rządu wchodząc do Unii Europejskiej zgodziliśmy się przyjąć euro. Część konstytucjonalistów uważa, że zmiana polskiej ustawy zasadniczej jest tylko dostosowaniem przepisów wewnętrznych do obowiązującego nas prawa wspólnotowego.

Według Dziennika jest to wyraźna zmiana strategii resortu.
(IAR)/money pl 2009-03-16 06:49:26

Więcej banków udzieli kredytów z dopłatami

Kolejne trzy banki komercyjne - Alior Bank, Dom Bank oraz Pekao Bank Hipoteczny - podpisały umowy na udzielanie kredytów z dopłatami w ramach rządowego programu Rodzina na swoim. Budżet państwa dofinansowuje część rat kredytów zaciągniętych przez polskie rodziny.

Przedstawiciele Ministerstwa Infrastruktury podkreślają, że z programu korzysta coraz więcej rodzin, a w tym roku planuje się podwojenie liczby kredytów w stosunku do roku ubiegłego. To efekt spadku cen nieruchomości.

Jednak zdaniem Bogdana Zdunka z Banku Gospodarstwa Krajowego, obsługującego program, duże znaczenie miała nowelizacja z początku tego roku. Regulująca program nowelizacja ustawy poszerzyła zdolności kredytowe osób występujących o pożyczkę:

Przedstawiciele banków komercyjnych, które podpisały dziś umowy, uważają, że powinny nastąpić kolejne zmiany w regułach przyznawania kredytów. Zdaniem Cezarego Smorszczewskiego z Alior Banku powierzchnia dotowanych mieszkań powinna być zwiększona. Trzeba też rozszerzyć kategorię osób, którym kredyt może być udzielony.

Wiceminister infrastruktury podkreśla, że w jego resorcie jest wola zmian w ustawie. Dyskusje nad nowelizacją powinny zakończyć się w maju. To, czy zmiany wejdą w życie - jak zaznaczył wiceminister Piotr Styczeń - zależy od woli politycznej całego rządu.

(IAR) money.pl

Więcej banków udzieli kredytów z dopłatami

Kolejne trzy banki komercyjne - Alior Bank, Dom Bank oraz Pekao Bank Hipoteczny - podpisały umowy na udzielanie kredytów z dopłatami w ramach rządowego programu Rodzina na swoim. Budżet państwa dofinansowuje część rat kredytów zaciągniętych przez polskie rodziny.

Przedstawiciele Ministerstwa Infrastruktury podkreślają, że z programu korzysta coraz więcej rodzin, a w tym roku planuje się podwojenie liczby kredytów w stosunku do roku ubiegłego. To efekt spadku cen nieruchomości.

Jednak zdaniem Bogdana Zdunka z Banku Gospodarstwa Krajowego, obsługującego program, duże znaczenie miała nowelizacja z początku tego roku. Regulująca program nowelizacja ustawy poszerzyła zdolności kredytowe osób występujących o pożyczkę:

Przedstawiciele banków komercyjnych, które podpisały dziś umowy, uważają, że powinny nastąpić kolejne zmiany w regułach przyznawania kredytów. Zdaniem Cezarego Smorszczewskiego z Alior Banku powierzchnia dotowanych mieszkań powinna być zwiększona. Trzeba też rozszerzyć kategorię osób, którym kredyt może być udzielony.

Wiceminister infrastruktury podkreśla, że w jego resorcie jest wola zmian w ustawie. Dyskusje nad nowelizacją powinny zakończyć się w maju. To, czy zmiany wejdą w życie - jak zaznaczył wiceminister Piotr Styczeń - zależy od woli politycznej całego rządu.

(IAR) money.pl

Sąsiad nie będzie mógł zaskarżyć budowy domu

Uproszczenia procedury rozpoczynania inwestycji budowlanych, które przewiduje przyjęta przez Senat nowelizacja prawa budowlanego, nie są korzystne dla dużej części właścicieli nieruchomości.

Nie będą oni mogli zaskarżać w drodze postępowania administracyjnego budowy na sąsiedniej działce. Nawet wówczas, gdy obiekt (np. blok) będzie odbiegał od zabudowy osiedla (np. domkami jednorodzinnymi).

Bez prawa strony

Zgodnie z nowelizacją do budowy większości obiektów nie będzie już potrzebne pozwolenie na budowę. Zostanie ono zastąpione rejestracją inwestycji budowlanej. Jednocześnie inwestor nie będzie musiał czekać na wydanie decyzji o rejestracji inwestycji przez starostę. Jeżeli starosta w terminie trzydziestu dni nie zgłosi sprzeciwu, to inwestor będzie mógł przystąpić do prac. - Oznacza to, że w trakcie rozpoczynania inwestycji nie będzie potrzeby prowadzenia postępowania administracyjnego. Nie będzie zatem stron tego postępowania - mówi Olgierd Dziekoński, wiceminister infrastruktury.

- Na etapie rejestracji inwestycji osoby trzecie, czyli np. sąsiedzi, nie będą miały możliwości zaskarżenia podjętych rozstrzygnięć - dodaje wiceminister.

Liczne spory

Właściciele nieruchomości obawiają się, że nowe przepisy doprowadzą do chaosu przestrzennego i sporów sądowych. Inwestorzy zaczną budować wyłącznie według własnych potrzeb, a właściciele nieruchomości już po zakończeniu budowy będą odwoływać się do sądów. Dziś, pomimo że tzw. przepisy sąsiedzkie są dość restrykcyjne i nakazują powiadamiania sąsiadów o każdej budowie, spory tego typu są częste w sądach. W Krakowie na przykład sąsiedzi kilku działek z zabudową jednorodzinną przez prawie osiem lat sprzeciwiali się budowie supermarketu. Zanim sprawa trafiła do sądu, budowa zakończyła się i nikt nie chciał wydać decyzji o jego rozbiórce.

- Jeżeli nowe przepisy wejdą w życie, to takich spraw będzie kilka razy więcej - mówi Helena Perlicka, przewodnicząca Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Właścicieli Nieruchomości. Jej zdaniem właścicielom nieruchomości trudno będzie dochodzić swoich praw.

- W Polsce funkcjonuje przekonanie, że jeżeli budynek już istnieje, to trudno jest doprowadzić do jego rozbiórki i przywrócenia stanu zgodnego z prawem - wyjaśnia Helena Perlicka.

Czy przedstawiciele właścicieli nieruchomości zaskarżą nowe przepisy do Trybunału Konstytucyjnego? Czy po nowelizacji właściciele działek sąsiednich będą mogli zwrócić się do sądu cywilnego o odszkodowanie za szkody, których doznali na skutek inwestycji prowadzonej na sąsiedniej działce?

Więcej: Gazeta Prawna 16.03.2009 (52) - str.10

Arkadiusz Jaraszek

interia.pl/Poniedziałek, 16 marca (06:57)

Sąsiad nie będzie mógł zaskarżyć budowy domu

Uproszczenia procedury rozpoczynania inwestycji budowlanych, które przewiduje przyjęta przez Senat nowelizacja prawa budowlanego, nie są korzystne dla dużej części właścicieli nieruchomości.

Nie będą oni mogli zaskarżać w drodze postępowania administracyjnego budowy na sąsiedniej działce. Nawet wówczas, gdy obiekt (np. blok) będzie odbiegał od zabudowy osiedla (np. domkami jednorodzinnymi).

Bez prawa strony

Zgodnie z nowelizacją do budowy większości obiektów nie będzie już potrzebne pozwolenie na budowę. Zostanie ono zastąpione rejestracją inwestycji budowlanej. Jednocześnie inwestor nie będzie musiał czekać na wydanie decyzji o rejestracji inwestycji przez starostę. Jeżeli starosta w terminie trzydziestu dni nie zgłosi sprzeciwu, to inwestor będzie mógł przystąpić do prac. - Oznacza to, że w trakcie rozpoczynania inwestycji nie będzie potrzeby prowadzenia postępowania administracyjnego. Nie będzie zatem stron tego postępowania - mówi Olgierd Dziekoński, wiceminister infrastruktury.

- Na etapie rejestracji inwestycji osoby trzecie, czyli np. sąsiedzi, nie będą miały możliwości zaskarżenia podjętych rozstrzygnięć - dodaje wiceminister.

Liczne spory

Właściciele nieruchomości obawiają się, że nowe przepisy doprowadzą do chaosu przestrzennego i sporów sądowych. Inwestorzy zaczną budować wyłącznie według własnych potrzeb, a właściciele nieruchomości już po zakończeniu budowy będą odwoływać się do sądów. Dziś, pomimo że tzw. przepisy sąsiedzkie są dość restrykcyjne i nakazują powiadamiania sąsiadów o każdej budowie, spory tego typu są częste w sądach. W Krakowie na przykład sąsiedzi kilku działek z zabudową jednorodzinną przez prawie osiem lat sprzeciwiali się budowie supermarketu. Zanim sprawa trafiła do sądu, budowa zakończyła się i nikt nie chciał wydać decyzji o jego rozbiórce.

- Jeżeli nowe przepisy wejdą w życie, to takich spraw będzie kilka razy więcej - mówi Helena Perlicka, przewodnicząca Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Właścicieli Nieruchomości. Jej zdaniem właścicielom nieruchomości trudno będzie dochodzić swoich praw.

- W Polsce funkcjonuje przekonanie, że jeżeli budynek już istnieje, to trudno jest doprowadzić do jego rozbiórki i przywrócenia stanu zgodnego z prawem - wyjaśnia Helena Perlicka.

Czy przedstawiciele właścicieli nieruchomości zaskarżą nowe przepisy do Trybunału Konstytucyjnego? Czy po nowelizacji właściciele działek sąsiednich będą mogli zwrócić się do sądu cywilnego o odszkodowanie za szkody, których doznali na skutek inwestycji prowadzonej na sąsiedniej działce?

Więcej: Gazeta Prawna 16.03.2009 (52) - str.10

Arkadiusz Jaraszek

interia.pl/Poniedziałek, 16 marca (06:57)

Weź kredyt z dopłatą

W sieci pośredników, z którymi współpracuje PKO BP, jest już dostępny kredyt "Rodzina na swoim" z dopłatami z BGK.
W ten sposób PKO BP chce zwiększyć dostępność tej oferty, która w tym roku zaczęła się cieszyć dużą popularnością wśród klientów. Wszystko dzięki temu, że BGK zwiększył limity, za które można nabyć mieszkanie z dopłatą.

Jak poinformował Bank Gospodarstwa Krajowego, w lutym udzielono 1319 kredytów w ramach programu "Rodzina na swoim" na łączną kwotę ponad 200 mln zł, czyli dwa razy więcej niż miesiąc wcześniej. Chociaż takie wsparcie finansowe dostępne jest już od 2006 r., wcześniej nie cieszyło się dużym zainteresowaniem, głównie z uwagi na niskie limity cenowe mieszkań, które można było nabywać w ten sposób
Teraz to się zmieniło. Mieszkania są coraz tańsze, a do programu przystępują kolejne banki - wynika ze wspólnego raportu Open Finance i Home Broker. Do końca 2008 r. cena mieszkania bądź domu w Warszawie nie mogła być wyższa niż 6632 złotych za metr kwadratowy. W Krakowie i Wrocławiu były to kwoty odpowiednio 4624 zł i 5274 zł. Dzięki nowelizacji, która weszła w życie 2 stycznia 2009 r., limity te zostały podwyższone i wynoszą: dla Warszawy 7142 zł, dla Krakowa 4979 zł i dla Wrocławia 5679 zł.

Wydawać by się mogło, że zmiany te nie są duże, jednak przy obecnej sytuacji na rynku nieruchomości coraz więcej mieszkań spełnia warunki finansowania. - Zarówno deweloperzy, jak i osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym, są coraz bardziej skłonni do negocjacji. W efekcie możemy otrzymać nawet kilkunastoprocentowe upusty od ceny wyjściowej - mówi Marcin Krasoń, analityk Open Finance. Ceny transakcyjne nieruchomości z lutego publikowane przez pośrednika pokazują, że limity cenowe mieszkań kwalifikujących się do projektu "Rodzina na swoim" są niewiele niższe niż średnie ceny transakcyjne w największych miastach Polski. Jest to spowodowane tym, że osoby, które chcą szybko sprzedać nieruchomości, dostosowują swoje ceny do wymagań osób zainteresowanych skorzystaniem z dofinansowania.

Najwięcej nieruchomości w niskich cenach zlokalizowanych jest w najmniej atrakcyjnych częściach miasta (jak np. warszawski Targówek), jednak zaczynają pojawiać się również okazje w bardziej popularnych dzielnicach (jak warszawskie Bemowo) - wylicza Aleksandra Szarek, specjalista rynku nieruchomości Home Broker. Można też znaleźć mieszkania w cenach spełniających warunki programu w lepszych miejscach (jak np. Mokotów), ale będą to przeważnie budynki z wielkiej płyty - dodaje.

Jeśli chodzi o rynek pierwotny, to sytuacja wygląda jeszcze lepiej. Większość deweloperów zrozumiała, że jeśli nie zacznie obniżać cen, to po prostu nie sprzeda mieszkań. Program "Rodzina na swoim" stał się dla wielu z nich szansą na promocję.

Najwięksi deweloperzy, jak J.W. Construction czy Dom Development, mają łącznie kilka tysięcy mieszkań kwalifikujących się do dofinansowania - podpowiada Aleksandra Szarek. Wielu innych deweloperów zapowiada, że będzie obniżać ceny dla osób chcących ubiegać się o taki kredyt. Wśród firm, które mają w swojej ofercie takie mieszkania, są m.in.: Gant Development, Ponar Real Estate, Marvipol, Bouygues Immobilier Polska, Rogowski Development, Volumetric MK Polska, Euro-City II, Dantex, oraz wiele innych, mniejszych deweloperów chcących sprzedać swoje mieszkania - dodaje.

Jak widać, dzięki podwyższeniu limitów oraz spadku cen mieszkań liczba nieruchomości, które nabyć można w ramach programu "Rodzina na swoim", jest coraz większa. W efekcie tego więcej osób będzie mogło skorzystać z tej formy kredytowania.

Gdzie dostaniesz kredyt z dopłatą

W programie uczestniczy łącznie dziesięć instytucji finansowych (9 banków i sieć SKOKów).

PKO BP Gospodarczy Bank Wielkopolski Banku Polskiej Spółdzielczości Bank Pocztowy Bank Polska Kasa Opieki Mazowiecki Banku Regionalny. Pekao Bank Hipoteczny, Dombank, Hipoteczny Alior Bank.

Ile można zaoszczędzić

Państwo spłaca połowę odsetek przez okres 8 lat. Oznacza to, że w tym czasie przy kwocie kredytu w wysokości 250-300 tys. zł można zaoszczędzić od 80 do nawet 100 tys. zł

POLSKA Dziennik Zachodni
Tomasz Dominiak
wp.pl/
Polska Dziennik Zachodni 2009-03-16 (07:50)

Weź kredyt z dopłatą

W sieci pośredników, z którymi współpracuje PKO BP, jest już dostępny kredyt "Rodzina na swoim" z dopłatami z BGK.
W ten sposób PKO BP chce zwiększyć dostępność tej oferty, która w tym roku zaczęła się cieszyć dużą popularnością wśród klientów. Wszystko dzięki temu, że BGK zwiększył limity, za które można nabyć mieszkanie z dopłatą.

Jak poinformował Bank Gospodarstwa Krajowego, w lutym udzielono 1319 kredytów w ramach programu "Rodzina na swoim" na łączną kwotę ponad 200 mln zł, czyli dwa razy więcej niż miesiąc wcześniej. Chociaż takie wsparcie finansowe dostępne jest już od 2006 r., wcześniej nie cieszyło się dużym zainteresowaniem, głównie z uwagi na niskie limity cenowe mieszkań, które można było nabywać w ten sposób
Teraz to się zmieniło. Mieszkania są coraz tańsze, a do programu przystępują kolejne banki - wynika ze wspólnego raportu Open Finance i Home Broker. Do końca 2008 r. cena mieszkania bądź domu w Warszawie nie mogła być wyższa niż 6632 złotych za metr kwadratowy. W Krakowie i Wrocławiu były to kwoty odpowiednio 4624 zł i 5274 zł. Dzięki nowelizacji, która weszła w życie 2 stycznia 2009 r., limity te zostały podwyższone i wynoszą: dla Warszawy 7142 zł, dla Krakowa 4979 zł i dla Wrocławia 5679 zł.

Wydawać by się mogło, że zmiany te nie są duże, jednak przy obecnej sytuacji na rynku nieruchomości coraz więcej mieszkań spełnia warunki finansowania. - Zarówno deweloperzy, jak i osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym, są coraz bardziej skłonni do negocjacji. W efekcie możemy otrzymać nawet kilkunastoprocentowe upusty od ceny wyjściowej - mówi Marcin Krasoń, analityk Open Finance. Ceny transakcyjne nieruchomości z lutego publikowane przez pośrednika pokazują, że limity cenowe mieszkań kwalifikujących się do projektu "Rodzina na swoim" są niewiele niższe niż średnie ceny transakcyjne w największych miastach Polski. Jest to spowodowane tym, że osoby, które chcą szybko sprzedać nieruchomości, dostosowują swoje ceny do wymagań osób zainteresowanych skorzystaniem z dofinansowania.

Najwięcej nieruchomości w niskich cenach zlokalizowanych jest w najmniej atrakcyjnych częściach miasta (jak np. warszawski Targówek), jednak zaczynają pojawiać się również okazje w bardziej popularnych dzielnicach (jak warszawskie Bemowo) - wylicza Aleksandra Szarek, specjalista rynku nieruchomości Home Broker. Można też znaleźć mieszkania w cenach spełniających warunki programu w lepszych miejscach (jak np. Mokotów), ale będą to przeważnie budynki z wielkiej płyty - dodaje.

Jeśli chodzi o rynek pierwotny, to sytuacja wygląda jeszcze lepiej. Większość deweloperów zrozumiała, że jeśli nie zacznie obniżać cen, to po prostu nie sprzeda mieszkań. Program "Rodzina na swoim" stał się dla wielu z nich szansą na promocję.

Najwięksi deweloperzy, jak J.W. Construction czy Dom Development, mają łącznie kilka tysięcy mieszkań kwalifikujących się do dofinansowania - podpowiada Aleksandra Szarek. Wielu innych deweloperów zapowiada, że będzie obniżać ceny dla osób chcących ubiegać się o taki kredyt. Wśród firm, które mają w swojej ofercie takie mieszkania, są m.in.: Gant Development, Ponar Real Estate, Marvipol, Bouygues Immobilier Polska, Rogowski Development, Volumetric MK Polska, Euro-City II, Dantex, oraz wiele innych, mniejszych deweloperów chcących sprzedać swoje mieszkania - dodaje.

Jak widać, dzięki podwyższeniu limitów oraz spadku cen mieszkań liczba nieruchomości, które nabyć można w ramach programu "Rodzina na swoim", jest coraz większa. W efekcie tego więcej osób będzie mogło skorzystać z tej formy kredytowania.

Gdzie dostaniesz kredyt z dopłatą

W programie uczestniczy łącznie dziesięć instytucji finansowych (9 banków i sieć SKOKów).

PKO BP Gospodarczy Bank Wielkopolski Banku Polskiej Spółdzielczości Bank Pocztowy Bank Polska Kasa Opieki Mazowiecki Banku Regionalny. Pekao Bank Hipoteczny, Dombank, Hipoteczny Alior Bank.

Ile można zaoszczędzić

Państwo spłaca połowę odsetek przez okres 8 lat. Oznacza to, że w tym czasie przy kwocie kredytu w wysokości 250-300 tys. zł można zaoszczędzić od 80 do nawet 100 tys. zł

POLSKA Dziennik Zachodni
Tomasz Dominiak
wp.pl/
Polska Dziennik Zachodni 2009-03-16 (07:50)

Budowa domu 30 proc. tańsza

To idealny moment na budowę domu. Koszty budowy domu spadły do poziomu z końca 2006 roku.
Spadły nie tylko ceny materiałów budowlanych, ale też całkowicie zmieniła się sytuacja na rynku pracy. Wielu budowlańców wróciło z zagranicy, dlatego nie ma żadnego problemu ze znalezieniem pracowników do każdego rodzaju prac przy budowie.

Inwestorzy wymuszają na wykonawcach niższe ceny, a ci zwykle nie mają wyjścia i godzą się na stawki, o których rok temu nie chcieli nawet słyszeć.
Porównanie cen przygotowane przez GP dotyczy rynku poznańskiego. W innych regionach Polski sytuacja może być nieco inna, ale ogólna tendencja w całym kraju jest taka sama. Jeśli rok temu na budowę domu o powierzchni 150 mkw. trzeba było wydać ponad 450 tys. zł, to teraz niewiele ponad 335 tys.
ocieplenie i otynkowanie 1 mkw. elewacji zewnętrznej budynku należało zapłacić minimum 40-45 zł, dziś tę usługę fachowcy wykonają za 22-25 zł - mówi Grzegorz Marciniak z firmy Bud-Ma.

Wolniej spadają stawki za roboty wykończeniowe. Pracy jest jeszcze sporo, bo inwestycje wcześniej rozpoczęte teraz są kończone. Nowych budów jest zaś bardzo mało.
W zeszłym roku o tej porze miałem podpisanych ponad 20 umów na budowę domów jednorodzinnych, a dziś tylko dwie - mówi Grzegorz Marciniak.

Nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się szybko poprawić. Banki niechętnie finansują inwestycje mieszkaniowe.

Ile kosztują dzisiaj pustaki porotherm, beton i styropian? Na jakie obniżki marż można liczyć w hurtowniach?

Roman Grzyb
Więcej: Gazeta Prawna 16.03.2009 (52) - str.A2-3
wp.pl/Gazeta Prawna | 16.03.2009 | 06:01

Budowa domu 30 proc. tańsza

To idealny moment na budowę domu. Koszty budowy domu spadły do poziomu z końca 2006 roku.
Spadły nie tylko ceny materiałów budowlanych, ale też całkowicie zmieniła się sytuacja na rynku pracy. Wielu budowlańców wróciło z zagranicy, dlatego nie ma żadnego problemu ze znalezieniem pracowników do każdego rodzaju prac przy budowie.

Inwestorzy wymuszają na wykonawcach niższe ceny, a ci zwykle nie mają wyjścia i godzą się na stawki, o których rok temu nie chcieli nawet słyszeć.
Porównanie cen przygotowane przez GP dotyczy rynku poznańskiego. W innych regionach Polski sytuacja może być nieco inna, ale ogólna tendencja w całym kraju jest taka sama. Jeśli rok temu na budowę domu o powierzchni 150 mkw. trzeba było wydać ponad 450 tys. zł, to teraz niewiele ponad 335 tys.
ocieplenie i otynkowanie 1 mkw. elewacji zewnętrznej budynku należało zapłacić minimum 40-45 zł, dziś tę usługę fachowcy wykonają za 22-25 zł - mówi Grzegorz Marciniak z firmy Bud-Ma.

Wolniej spadają stawki za roboty wykończeniowe. Pracy jest jeszcze sporo, bo inwestycje wcześniej rozpoczęte teraz są kończone. Nowych budów jest zaś bardzo mało.
W zeszłym roku o tej porze miałem podpisanych ponad 20 umów na budowę domów jednorodzinnych, a dziś tylko dwie - mówi Grzegorz Marciniak.

Nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się szybko poprawić. Banki niechętnie finansują inwestycje mieszkaniowe.

Ile kosztują dzisiaj pustaki porotherm, beton i styropian? Na jakie obniżki marż można liczyć w hurtowniach?

Roman Grzyb
Więcej: Gazeta Prawna 16.03.2009 (52) - str.A2-3
wp.pl/Gazeta Prawna | 16.03.2009 | 06:01

Banki przesadziły z dynamiką akcji kredytowej

Kredyt Bank musiał ograniczyć sprzedaż kredytów przez niski współczynnik wypłacalności – twierdzą eksperci. BRE Bank jest natomiast w pełni zależny od pomocy kapitałowej spółki matki.
Banki w ostatnich latach prowadziły zbyt dynamiczną akcję kredytową, nie dbając jednocześnie o wzrost kapitałów. Zamiast tego wypłacały akcjonariuszom sowite dywidendy. Efekt? W ciągu trzech lat współczynnik wypłacalności obniżył się z 15 do 11 proc. Teraz banki mogą mieć z tego tytułu problemy i być zmuszone do ograniczania akcji kredytowej. Nie wypłacą też dywidendy, aby poprawić wysokość wskaźników bezpieczeństwa.

Blisko 8 procent
Obserwujemy spadek współczynnika wypłacalności w sektorze, dlatego zobowiązaliśmy banki do wzmocnienia kapitałów - mówi Marta Chmielewska-Racławska, rzecznik Komisji Nadzoru Finansowego.

Zapewnia, że zgodnie z danymi za IV kwartał ubiegłego roku wszystkie banki spełniały ustawowy wymóg utrzymywania współczynnika na poziomie 8 proc. Jednak od tego czasu kapitały większości banków się nie zmieniły, a jednocześnie wzrosła wartość aktywów z powodu gwałtownego osłabienia złotego. 70 proc. portfela kredytów hipotecznych jest bowiem denominowana w walutach obcych. Frank szwajcarski był w połowie lutego o 20 proc. droższy niż na koniec 2008 r.
Gdyby z tego powodu współczynnik spadł poniżej ustawowego minimum, konsekwencje dla zarządu banku mogłyby być bardzo poważne. Jest wówczas zobowiązany do przedstawienia nadzorowi programu naprawczego i jego realizacji - tłumaczy Marta Chmielewska-Racławska. Później KNF może wprowadzić nawet zarząd komisaryczny. Od paru miesięcy nadzór zaleca bankom, aby utrzymywały poziom współczynnika powyżej 10 proc.

Kredyt Bank na krawędzi?

Najniższy współczynnik wypłacalności spośród dużych banków ma Kredyt Bank. Na koniec 2008 r. wynosił 8,8 proc. Przed tygodniem instytucja wstrzymała się od dalszego udzielania kredytów w walutach obcych. Maciej Bardan, prezes Kredyt Banku zapewnia jednak, że jego instytucja nadal udziela kredytów w złotych, ale jednocześnie bardzo mocno zaostrzyła kryteria ich przyznawania. Tak mocno, że kredyty hipoteczne tej instytucji w zasadzie się nie sprzedają - stwierdza przedstawiciel jednej z firm pośrednictwa finansowego.

Jestem bardzo zdziwiony, że Kredyt Bank dopiero teraz zajął się problemem. Każdy inny bank wszczyna odpowiednie procedury, kiedy tylko współczynnik wypłacalności spadnie poniżej 10 proc., a zarząd KB wydawał się dotychczas tym nie przejmować – uważa z kolei Marek Juraś, analityk Domu Maklerskiego BZ WBK.

Szef Kredyt Banku nadal nie jest jednak zaniepokojony. Wiem o zaleceniu KNF, ale zgodnie z prawem obowiązuje nas poziom 8 proc. i tego będziemy się trzymać. Jeszcze osiem miesięcy temu nikt nie zwracał na to uwagi - mówi Bardan. Zapewnia, że od końca roku wskaźnik nie spadł poniżej 8,8 proc. Bankowi pomogło w tym 75 mln zł pożyczki podporządkowanej od właściciela, czyli grupy KBC. Bardan zapewnia, że nadal może liczyć na wsparcie spółki matki.

Eksperci wskazują jednak, że banki nie powinny balansować na tej granicy. Jeśli instytucje, które mają niskie współczynniki wypłacalności zanotowałyby w kolejnych kwartałach straty, to obniżyłoby wysokość ich kapitałów i pogłębiło kłopoty z poziomem funduszy własnych.

Z wyliczeń Marty Jeżewskiej, analityka Domu Inwestycyjnego BRE Banku, wynika, że zagrożeniem dla współczynnika Kredyt Banku byłyby koszty ryzyka na poziomie 4 proc. Przy takim poziomie bank notowałby zagrażające mu straty.

Uzależnieni od matek

Część banków prowadzących aktywną akcję kredytową w walutach obcych opierała ją na pożyczkach od spółek matek. Najbardziej uzależniony od pieniędzy właściciela jest BRE Bank, trzeci pod względem wielkości bank w Polsce. Jego współczynnik wypłacalności na koniec IV kwartału wynosił 10 proc.

Jak się dowiedzieliśmy w banku, jeśli odliczylibyśmy dług podporządkowany, to wyniósłby on tylko 5,6 proc. Jeszcze na koniec III kwartału było to 6,6 proc. Dług podporządkowany nie może przekraczać połowy kapitału liczonego do współczynnika wypłacalności, więc BRE Bank balansuje na tej granicy.

Większość pożyczek podporządkowanych BRE ma termin zapadalności od 5 do 10 lat. Część ma jednak nieokreślony termin zwrotu i Commerzbank, właściciel BRE może prosić o ich zwrot w każdej chwili.

Europejscy regulatorzy coraz częściej wskazują, że regulacje Bazylei II mogą zostać zmienione tak, że do liczenia współczynnika wypłacalności nie będą brane pod uwagę pożyczki podporządkowane. W takiej sytuacji BRE musiałoby podnieść kapitały. Wprowadzenie takich zmian sugerował w listopadzie na naszych łamach Andrzej Stopczyński, szef pionu bankowego w urzędzie KNF.

Piotr Rutkowski
PARKIET
wp.pl/
PARKIET (09:11)

Banki przesadziły z dynamiką akcji kredytowej

Kredyt Bank musiał ograniczyć sprzedaż kredytów przez niski współczynnik wypłacalności – twierdzą eksperci. BRE Bank jest natomiast w pełni zależny od pomocy kapitałowej spółki matki.
Banki w ostatnich latach prowadziły zbyt dynamiczną akcję kredytową, nie dbając jednocześnie o wzrost kapitałów. Zamiast tego wypłacały akcjonariuszom sowite dywidendy. Efekt? W ciągu trzech lat współczynnik wypłacalności obniżył się z 15 do 11 proc. Teraz banki mogą mieć z tego tytułu problemy i być zmuszone do ograniczania akcji kredytowej. Nie wypłacą też dywidendy, aby poprawić wysokość wskaźników bezpieczeństwa.

Blisko 8 procent
Obserwujemy spadek współczynnika wypłacalności w sektorze, dlatego zobowiązaliśmy banki do wzmocnienia kapitałów - mówi Marta Chmielewska-Racławska, rzecznik Komisji Nadzoru Finansowego.

Zapewnia, że zgodnie z danymi za IV kwartał ubiegłego roku wszystkie banki spełniały ustawowy wymóg utrzymywania współczynnika na poziomie 8 proc. Jednak od tego czasu kapitały większości banków się nie zmieniły, a jednocześnie wzrosła wartość aktywów z powodu gwałtownego osłabienia złotego. 70 proc. portfela kredytów hipotecznych jest bowiem denominowana w walutach obcych. Frank szwajcarski był w połowie lutego o 20 proc. droższy niż na koniec 2008 r.
Gdyby z tego powodu współczynnik spadł poniżej ustawowego minimum, konsekwencje dla zarządu banku mogłyby być bardzo poważne. Jest wówczas zobowiązany do przedstawienia nadzorowi programu naprawczego i jego realizacji - tłumaczy Marta Chmielewska-Racławska. Później KNF może wprowadzić nawet zarząd komisaryczny. Od paru miesięcy nadzór zaleca bankom, aby utrzymywały poziom współczynnika powyżej 10 proc.

Kredyt Bank na krawędzi?

Najniższy współczynnik wypłacalności spośród dużych banków ma Kredyt Bank. Na koniec 2008 r. wynosił 8,8 proc. Przed tygodniem instytucja wstrzymała się od dalszego udzielania kredytów w walutach obcych. Maciej Bardan, prezes Kredyt Banku zapewnia jednak, że jego instytucja nadal udziela kredytów w złotych, ale jednocześnie bardzo mocno zaostrzyła kryteria ich przyznawania. Tak mocno, że kredyty hipoteczne tej instytucji w zasadzie się nie sprzedają - stwierdza przedstawiciel jednej z firm pośrednictwa finansowego.

Jestem bardzo zdziwiony, że Kredyt Bank dopiero teraz zajął się problemem. Każdy inny bank wszczyna odpowiednie procedury, kiedy tylko współczynnik wypłacalności spadnie poniżej 10 proc., a zarząd KB wydawał się dotychczas tym nie przejmować – uważa z kolei Marek Juraś, analityk Domu Maklerskiego BZ WBK.

Szef Kredyt Banku nadal nie jest jednak zaniepokojony. Wiem o zaleceniu KNF, ale zgodnie z prawem obowiązuje nas poziom 8 proc. i tego będziemy się trzymać. Jeszcze osiem miesięcy temu nikt nie zwracał na to uwagi - mówi Bardan. Zapewnia, że od końca roku wskaźnik nie spadł poniżej 8,8 proc. Bankowi pomogło w tym 75 mln zł pożyczki podporządkowanej od właściciela, czyli grupy KBC. Bardan zapewnia, że nadal może liczyć na wsparcie spółki matki.

Eksperci wskazują jednak, że banki nie powinny balansować na tej granicy. Jeśli instytucje, które mają niskie współczynniki wypłacalności zanotowałyby w kolejnych kwartałach straty, to obniżyłoby wysokość ich kapitałów i pogłębiło kłopoty z poziomem funduszy własnych.

Z wyliczeń Marty Jeżewskiej, analityka Domu Inwestycyjnego BRE Banku, wynika, że zagrożeniem dla współczynnika Kredyt Banku byłyby koszty ryzyka na poziomie 4 proc. Przy takim poziomie bank notowałby zagrażające mu straty.

Uzależnieni od matek

Część banków prowadzących aktywną akcję kredytową w walutach obcych opierała ją na pożyczkach od spółek matek. Najbardziej uzależniony od pieniędzy właściciela jest BRE Bank, trzeci pod względem wielkości bank w Polsce. Jego współczynnik wypłacalności na koniec IV kwartału wynosił 10 proc.

Jak się dowiedzieliśmy w banku, jeśli odliczylibyśmy dług podporządkowany, to wyniósłby on tylko 5,6 proc. Jeszcze na koniec III kwartału było to 6,6 proc. Dług podporządkowany nie może przekraczać połowy kapitału liczonego do współczynnika wypłacalności, więc BRE Bank balansuje na tej granicy.

Większość pożyczek podporządkowanych BRE ma termin zapadalności od 5 do 10 lat. Część ma jednak nieokreślony termin zwrotu i Commerzbank, właściciel BRE może prosić o ich zwrot w każdej chwili.

Europejscy regulatorzy coraz częściej wskazują, że regulacje Bazylei II mogą zostać zmienione tak, że do liczenia współczynnika wypłacalności nie będą brane pod uwagę pożyczki podporządkowane. W takiej sytuacji BRE musiałoby podnieść kapitały. Wprowadzenie takich zmian sugerował w listopadzie na naszych łamach Andrzej Stopczyński, szef pionu bankowego w urzędzie KNF.

Piotr Rutkowski
PARKIET
wp.pl/
PARKIET (09:11)

Najstarsze drapacze chmur

Najstarsze drapacze chmur
Wieżowce to wcale nie wynalazek XX wieku. W Szibam w Jemenie drapacze chmur mają po kilkaset lat. Miasto nazywane też Manhattanem pustyni od 1982 r. wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tutaj znajdują się prawdopodobnie najstarsze wieżowce na świecie.

Najstarsze drapacze chmur

Najstarsze drapacze chmur
Wieżowce to wcale nie wynalazek XX wieku. W Szibam w Jemenie drapacze chmur mają po kilkaset lat. Miasto nazywane też Manhattanem pustyni od 1982 r. wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tutaj znajdują się prawdopodobnie najstarsze wieżowce na świecie.

Najstarsze drapacze chmur

Najstarsze drapacze chmur
Wieżowce to wcale nie wynalazek XX wieku. W Szibam w Jemenie drapacze chmur mają po kilkaset lat. Miasto nazywane też Manhattanem pustyni od 1982 r. wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tutaj znajdują się prawdopodobnie najstarsze wieżowce na świecie.

Najstarsze drapacze chmur

Najstarsze drapacze chmur
Wieżowce to wcale nie wynalazek XX wieku. W Szibam w Jemenie drapacze chmur mają po kilkaset lat. Miasto nazywane też Manhattanem pustyni od 1982 r. wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tutaj znajdują się prawdopodobnie najstarsze wieżowce na świecie.

Państwo dopłaci do kredytu

Państwo dopłaci do kredytu
Miał być hitem tego roku. I jest. Kredyt z dopłatą od państawa. W instytucjach finansowych ustawiają się kolejki po atrakcyjną pożyczkę. Zaoszczędzić można nawet 100 tys. złotych! Jednym z powodów gwałtownego zainteresowania programem "Rodzina na swoim" jest wzrost limitów cenowych jednego metra kwadratowego. Jeszcze w zeszłym roku były całkowicie oderwane od rzeczywistości, teraz - po zmianie przepisów - coraz więcej mieszkań spełnia wymogi projektu.
dom.wp

Państwo dopłaci do kredytu

Państwo dopłaci do kredytu
Miał być hitem tego roku. I jest. Kredyt z dopłatą od państawa. W instytucjach finansowych ustawiają się kolejki po atrakcyjną pożyczkę. Zaoszczędzić można nawet 100 tys. złotych! Jednym z powodów gwałtownego zainteresowania programem "Rodzina na swoim" jest wzrost limitów cenowych jednego metra kwadratowego. Jeszcze w zeszłym roku były całkowicie oderwane od rzeczywistości, teraz - po zmianie przepisów - coraz więcej mieszkań spełnia wymogi projektu.
dom.wp

Opłacalna alternatywa inwestycyjna na ciężkie czasy

Od wieków złoto i kamienie szlachetne stanowią stabilną formę lokowania oszczędności. Mimo że ich ceny zmieniają się na przestrzeni czasu, nigdy nie pojawia się problem z upłynnieniem cennego kruszcu czy szlachetnych kamieni.

W dzisiejszych czasach, gdy ceny złota kształtowane są na rynku międzynarodowym (najwięcej transakcji odbywa się w Londynie), mało kto kupuje złoto w formie fizycznej. Oczywiście taka możliwość istnieje, ale zazwyczaj dotyczy inwestorów z zasobnym portfelem.

Wygodniejszym i bezpieczniejszym sposobem jest inwestowanie w certyfikaty na złoto, akcje kopalń złota, produkty strukturyzowane czy instrumenty pochodne. Te ostatnie obarczone są jednak zdecydowanie największym ryzykiem inwestycyjnym ze względu na stosowaną przy nich dźwignią finansową znacznie podnoszącą potencjalne zyski, ale również i straty.

Od dekad inwestycja w złoto i kamienie szlachetne (szczególnie diamenty) jest ujemnie skorelowana z indeksami giełdowymi krajów rozwiniętych. W praktyce mechanizm funkcjonowania jest następujący - gdy akcje tracą, złoto zyskuje na wartości. Natomiast rynek diamentów jest w minimalnym stopniu uzależniony od koniunktury rynkowej.

W celach inwestycyjnych najlepiej jest je nabywać za pośrednictwem akredytowanych członków giełdy, którzy zadbają o to, by każdy legalnie sprzedawany brylant posiadał certyfikat autentyczności.

Aby zobrazować, jak lokowanie kapitału w złoto i kamienie szlachetne stanowi korzystne uzupełnienie portfela inwestycyjnego, warto posłużyć się porównaniem zysków z inwestycji tradycyjnych.

WIG 20


MoneyExpert

ZŁOTO


MoneyExpert

Powyższe zestawienie pozwala wysnuć tezę, że również w obecnych czasach, pełnych zawirowań na rynku finansowym, inwestycja w kruszce i kamienie szlachetne stanowi opłacalną alternatywę.

Paweł Wiąk


źródło informacji: MoneyExpert

interia.pl

Opłacalna alternatywa inwestycyjna na ciężkie czasy

Od wieków złoto i kamienie szlachetne stanowią stabilną formę lokowania oszczędności. Mimo że ich ceny zmieniają się na przestrzeni czasu, nigdy nie pojawia się problem z upłynnieniem cennego kruszcu czy szlachetnych kamieni.

W dzisiejszych czasach, gdy ceny złota kształtowane są na rynku międzynarodowym (najwięcej transakcji odbywa się w Londynie), mało kto kupuje złoto w formie fizycznej. Oczywiście taka możliwość istnieje, ale zazwyczaj dotyczy inwestorów z zasobnym portfelem.

Wygodniejszym i bezpieczniejszym sposobem jest inwestowanie w certyfikaty na złoto, akcje kopalń złota, produkty strukturyzowane czy instrumenty pochodne. Te ostatnie obarczone są jednak zdecydowanie największym ryzykiem inwestycyjnym ze względu na stosowaną przy nich dźwignią finansową znacznie podnoszącą potencjalne zyski, ale również i straty.

Od dekad inwestycja w złoto i kamienie szlachetne (szczególnie diamenty) jest ujemnie skorelowana z indeksami giełdowymi krajów rozwiniętych. W praktyce mechanizm funkcjonowania jest następujący - gdy akcje tracą, złoto zyskuje na wartości. Natomiast rynek diamentów jest w minimalnym stopniu uzależniony od koniunktury rynkowej.

W celach inwestycyjnych najlepiej jest je nabywać za pośrednictwem akredytowanych członków giełdy, którzy zadbają o to, by każdy legalnie sprzedawany brylant posiadał certyfikat autentyczności.

Aby zobrazować, jak lokowanie kapitału w złoto i kamienie szlachetne stanowi korzystne uzupełnienie portfela inwestycyjnego, warto posłużyć się porównaniem zysków z inwestycji tradycyjnych.

WIG 20


MoneyExpert

ZŁOTO


MoneyExpert

Powyższe zestawienie pozwala wysnuć tezę, że również w obecnych czasach, pełnych zawirowań na rynku finansowym, inwestycja w kruszce i kamienie szlachetne stanowi opłacalną alternatywę.

Paweł Wiąk


źródło informacji: MoneyExpert

interia.pl

Najdroższy dom świata na sprzedaż

Kryzys finansowy tak mocno dotknął najbogatszego Rosjanina – Michaiła Prochorowa, że chce wycofać się z transakcji kupna najdroższego domu świata i odzyskać 44 mln euro zaliczki jaką wpłacił za posiadłość Villa Leopolda na Lazurowym Wybrzeżu.
Latem zeszłego roku Prochorow miał kupić najdroższy dom świata za pół miliarda euro! To superluksusowa willa, którą ufundował przed stu laty król Belgii Leopold II. Jednym z poprzednich właścicieli był szef Fiata Giovanni Angelli, przez pewien czas spekulowano nawet, że nieruchomość należała do Billa Gatesa.  

Ta wspaniała posiadłość znajduje się na porośniętym cyprysami zboczu schodzącym aż do brzegu Morza Śródziemnego. Dom otoczony jest ośmiohektarowym ogrodem i parkiem, nad którym czuwa 50 ogrodników.
  
Ostatecznie rosyjski bogacz miał odkupić pałacyk od wdowy po znanym bankowcu – Edmundzie Safarze, który za „jelcynowskiej” Rosji robił gigantyczne interesy z oligarchami. Na razie nie zanosi się na to by chciała ona oddać zaliczkę miliarderowi, za to posiadłość wróciła na rynek. 
Prochorow, który fortunę zbił na kopalniach niklu, a jego majątek jest wyceniany na 14 mld dolarów, stracił w ostatnim czasie sporo ze swojego majątku. Mówi się nawet o 7 mld dolarów. I nie chce już luksusów na południu Francji.  

Zresztą Francja nie jest dla niego zbyt "szczęśliwym" krajem. Wcześniej aresztowano go tam w trakcie akcji likwidowania sieci luksusowych prostytutek i ich stręczycieli. Co prawda zarzutów żadnych mu nie postawiono i z aresztu wypuszczono, ale do tej pory czeka podobno na przeprosiny.
dom.wp

Najdroższy dom świata na sprzedaż

Kryzys finansowy tak mocno dotknął najbogatszego Rosjanina – Michaiła Prochorowa, że chce wycofać się z transakcji kupna najdroższego domu świata i odzyskać 44 mln euro zaliczki jaką wpłacił za posiadłość Villa Leopolda na Lazurowym Wybrzeżu.
Latem zeszłego roku Prochorow miał kupić najdroższy dom świata za pół miliarda euro! To superluksusowa willa, którą ufundował przed stu laty król Belgii Leopold II. Jednym z poprzednich właścicieli był szef Fiata Giovanni Angelli, przez pewien czas spekulowano nawet, że nieruchomość należała do Billa Gatesa.  

Ta wspaniała posiadłość znajduje się na porośniętym cyprysami zboczu schodzącym aż do brzegu Morza Śródziemnego. Dom otoczony jest ośmiohektarowym ogrodem i parkiem, nad którym czuwa 50 ogrodników.
  
Ostatecznie rosyjski bogacz miał odkupić pałacyk od wdowy po znanym bankowcu – Edmundzie Safarze, który za „jelcynowskiej” Rosji robił gigantyczne interesy z oligarchami. Na razie nie zanosi się na to by chciała ona oddać zaliczkę miliarderowi, za to posiadłość wróciła na rynek. 
Prochorow, który fortunę zbił na kopalniach niklu, a jego majątek jest wyceniany na 14 mld dolarów, stracił w ostatnim czasie sporo ze swojego majątku. Mówi się nawet o 7 mld dolarów. I nie chce już luksusów na południu Francji.  

Zresztą Francja nie jest dla niego zbyt "szczęśliwym" krajem. Wcześniej aresztowano go tam w trakcie akcji likwidowania sieci luksusowych prostytutek i ich stręczycieli. Co prawda zarzutów żadnych mu nie postawiono i z aresztu wypuszczono, ale do tej pory czeka podobno na przeprosiny.
dom.wp

Lokatorzy składają pozwy przeciwko spółdzielniom

Do sądów okręgowych wpływa coraz więcej pozwów przeciwko spółdzielniom, które bezprawnie wstrzymują przekształcanie mieszkań spółdzielczych.

- Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego zaczęliśmy realnie odczuwać wzrost ich liczby. O ile spółdzielnie wcześniej zazwyczaj przenosiły własność lokali na spółdzielców, o tyle teraz niektóre zwlekają z rozpatrywaniem wniosków, albo odmawiają przekształceń - mówi sędzia Waldemar Żurek z Sądu Okręgowego w Krakowie.

Bezprawie w spółdzielniach

Skierowanie pozwu przeciwko spółdzielni to często ostatnia szansa na tani wykup mieszkania lokatorskiego. Zgodnie z przygotowanym przez Ministerstwo Infrastruktury projektem nowelizacji przepisów spółdzielczych od początku 2010 r. walne zgromadzenia spółdzielni będą mogły wprowadzać dodatkowe, wynoszące nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, opłaty za przekształcenie mieszkań lokatorskich.

Tymczasem po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 17 grudnia 2008 r. w sprawie niekonstytucyjności obowiązujących zasad wyodrębniania własności mieszkań spółdzielczych wiele spółdzielni wstrzymało rozpoczęte procedury i nie chce przyjmować nowych wniosków (np. SM Nowa w Jastrzębiu-Zdroju, SM Przylesie w Koszalinie).

Przeszkodą w szybkim uzyskaniu prawa własności do mieszkania są także bezpodstawne, dodatkowe opłaty, od których wniesienia spółdzielnie uzależniają rozpatrzenie wniosku. Pomimo że ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych stanowi wyraźnie, że do uzyskania prawa własności wystarczy uzupełnić koszty budowy lokalu i uregulować bieżące zadłużenie czynszowe (a w przypadku przekształcenia mieszkań lokatorskich wpłacić także nominał umorzenia kredytu państwowego na budowę lokalu), SM Lokatorsko-Własnościowa Jedność w Ostródzie uzależnia wyodrębnienie lokalu od uregulowania kosztów podziału gruntu i przygotowania dokumentacji technicznej lokalu.

W SM w Bogatyni podjęto z kolei uchwałę, która uzależnia przekształcenie lokalu od spłaty przypadającego na lokal zadłużenia spółdzielni.

- W momencie przekształcenia spółdzielnia może żądać tylko wpłat, które są enumeratywnie wymienione w ustawie. Jeżeli spółdzielnia ma zaległości związane ze swoją działalnością, to powinni pokryć je wszyscy spółdzielcy, a nie tylko ci, którzy się przekształcają - wyjaśnia prof. Małgorzata Wrzołek-Romańczuk, radca prawny i wykładowca Warszawskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej.

Rekomendacja

Jeżeli którykolwiek z organów spółdzielni podjął uchwałę o wstrzymaniu przekształceń, to mimo niej należy złożyć powództwo sądowe z żądaniem przeniesienia prawa do lokalu.

Kiedy złożyć pozew? Jakie są warunki formalne pozwu? Czy prawomocny wyrok zastępuje u notariusza zgodę zarządu na wyodrębnienie prawa własności?

Adam Makosz

Więcej: Gazeta Prawna 13.03.2009 (51) - str.2-3

źródło informacji: interia.pl


Lokatorzy składają pozwy przeciwko spółdzielniom

Do sądów okręgowych wpływa coraz więcej pozwów przeciwko spółdzielniom, które bezprawnie wstrzymują przekształcanie mieszkań spółdzielczych.

- Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego zaczęliśmy realnie odczuwać wzrost ich liczby. O ile spółdzielnie wcześniej zazwyczaj przenosiły własność lokali na spółdzielców, o tyle teraz niektóre zwlekają z rozpatrywaniem wniosków, albo odmawiają przekształceń - mówi sędzia Waldemar Żurek z Sądu Okręgowego w Krakowie.

Bezprawie w spółdzielniach

Skierowanie pozwu przeciwko spółdzielni to często ostatnia szansa na tani wykup mieszkania lokatorskiego. Zgodnie z przygotowanym przez Ministerstwo Infrastruktury projektem nowelizacji przepisów spółdzielczych od początku 2010 r. walne zgromadzenia spółdzielni będą mogły wprowadzać dodatkowe, wynoszące nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, opłaty za przekształcenie mieszkań lokatorskich.

Tymczasem po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 17 grudnia 2008 r. w sprawie niekonstytucyjności obowiązujących zasad wyodrębniania własności mieszkań spółdzielczych wiele spółdzielni wstrzymało rozpoczęte procedury i nie chce przyjmować nowych wniosków (np. SM Nowa w Jastrzębiu-Zdroju, SM Przylesie w Koszalinie).

Przeszkodą w szybkim uzyskaniu prawa własności do mieszkania są także bezpodstawne, dodatkowe opłaty, od których wniesienia spółdzielnie uzależniają rozpatrzenie wniosku. Pomimo że ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych stanowi wyraźnie, że do uzyskania prawa własności wystarczy uzupełnić koszty budowy lokalu i uregulować bieżące zadłużenie czynszowe (a w przypadku przekształcenia mieszkań lokatorskich wpłacić także nominał umorzenia kredytu państwowego na budowę lokalu), SM Lokatorsko-Własnościowa Jedność w Ostródzie uzależnia wyodrębnienie lokalu od uregulowania kosztów podziału gruntu i przygotowania dokumentacji technicznej lokalu.

W SM w Bogatyni podjęto z kolei uchwałę, która uzależnia przekształcenie lokalu od spłaty przypadającego na lokal zadłużenia spółdzielni.

- W momencie przekształcenia spółdzielnia może żądać tylko wpłat, które są enumeratywnie wymienione w ustawie. Jeżeli spółdzielnia ma zaległości związane ze swoją działalnością, to powinni pokryć je wszyscy spółdzielcy, a nie tylko ci, którzy się przekształcają - wyjaśnia prof. Małgorzata Wrzołek-Romańczuk, radca prawny i wykładowca Warszawskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej.

Rekomendacja

Jeżeli którykolwiek z organów spółdzielni podjął uchwałę o wstrzymaniu przekształceń, to mimo niej należy złożyć powództwo sądowe z żądaniem przeniesienia prawa do lokalu.

Kiedy złożyć pozew? Jakie są warunki formalne pozwu? Czy prawomocny wyrok zastępuje u notariusza zgodę zarządu na wyodrębnienie prawa własności?

Adam Makosz

Więcej: Gazeta Prawna 13.03.2009 (51) - str.2-3

źródło informacji: interia.pl


Lokatorzy składają pozwy przeciwko spółdzielniom

Do sądów okręgowych wpływa coraz więcej pozwów przeciwko spółdzielniom, które bezprawnie wstrzymują przekształcanie mieszkań spółdzielczych.

- Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego zaczęliśmy realnie odczuwać wzrost ich liczby. O ile spółdzielnie wcześniej zazwyczaj przenosiły własność lokali na spółdzielców, o tyle teraz niektóre zwlekają z rozpatrywaniem wniosków, albo odmawiają przekształceń - mówi sędzia Waldemar Żurek z Sądu Okręgowego w Krakowie.

Bezprawie w spółdzielniach

Skierowanie pozwu przeciwko spółdzielni to często ostatnia szansa na tani wykup mieszkania lokatorskiego. Zgodnie z przygotowanym przez Ministerstwo Infrastruktury projektem nowelizacji przepisów spółdzielczych od początku 2010 r. walne zgromadzenia spółdzielni będą mogły wprowadzać dodatkowe, wynoszące nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, opłaty za przekształcenie mieszkań lokatorskich.

Tymczasem po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 17 grudnia 2008 r. w sprawie niekonstytucyjności obowiązujących zasad wyodrębniania własności mieszkań spółdzielczych wiele spółdzielni wstrzymało rozpoczęte procedury i nie chce przyjmować nowych wniosków (np. SM Nowa w Jastrzębiu-Zdroju, SM Przylesie w Koszalinie).

Przeszkodą w szybkim uzyskaniu prawa własności do mieszkania są także bezpodstawne, dodatkowe opłaty, od których wniesienia spółdzielnie uzależniają rozpatrzenie wniosku. Pomimo że ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych stanowi wyraźnie, że do uzyskania prawa własności wystarczy uzupełnić koszty budowy lokalu i uregulować bieżące zadłużenie czynszowe (a w przypadku przekształcenia mieszkań lokatorskich wpłacić także nominał umorzenia kredytu państwowego na budowę lokalu), SM Lokatorsko-Własnościowa Jedność w Ostródzie uzależnia wyodrębnienie lokalu od uregulowania kosztów podziału gruntu i przygotowania dokumentacji technicznej lokalu.

W SM w Bogatyni podjęto z kolei uchwałę, która uzależnia przekształcenie lokalu od spłaty przypadającego na lokal zadłużenia spółdzielni.

- W momencie przekształcenia spółdzielnia może żądać tylko wpłat, które są enumeratywnie wymienione w ustawie. Jeżeli spółdzielnia ma zaległości związane ze swoją działalnością, to powinni pokryć je wszyscy spółdzielcy, a nie tylko ci, którzy się przekształcają - wyjaśnia prof. Małgorzata Wrzołek-Romańczuk, radca prawny i wykładowca Warszawskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej.

Rekomendacja

Jeżeli którykolwiek z organów spółdzielni podjął uchwałę o wstrzymaniu przekształceń, to mimo niej należy złożyć powództwo sądowe z żądaniem przeniesienia prawa do lokalu.

Kiedy złożyć pozew? Jakie są warunki formalne pozwu? Czy prawomocny wyrok zastępuje u notariusza zgodę zarządu na wyodrębnienie prawa własności?

Adam Makosz

Więcej: Gazeta Prawna 13.03.2009 (51) - str.2-3

źródło informacji: interia.pl


Lokatorzy składają pozwy przeciwko spółdzielniom

Do sądów okręgowych wpływa coraz więcej pozwów przeciwko spółdzielniom, które bezprawnie wstrzymują przekształcanie mieszkań spółdzielczych.

- Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego zaczęliśmy realnie odczuwać wzrost ich liczby. O ile spółdzielnie wcześniej zazwyczaj przenosiły własność lokali na spółdzielców, o tyle teraz niektóre zwlekają z rozpatrywaniem wniosków, albo odmawiają przekształceń - mówi sędzia Waldemar Żurek z Sądu Okręgowego w Krakowie.

Bezprawie w spółdzielniach

Skierowanie pozwu przeciwko spółdzielni to często ostatnia szansa na tani wykup mieszkania lokatorskiego. Zgodnie z przygotowanym przez Ministerstwo Infrastruktury projektem nowelizacji przepisów spółdzielczych od początku 2010 r. walne zgromadzenia spółdzielni będą mogły wprowadzać dodatkowe, wynoszące nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, opłaty za przekształcenie mieszkań lokatorskich.

Tymczasem po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 17 grudnia 2008 r. w sprawie niekonstytucyjności obowiązujących zasad wyodrębniania własności mieszkań spółdzielczych wiele spółdzielni wstrzymało rozpoczęte procedury i nie chce przyjmować nowych wniosków (np. SM Nowa w Jastrzębiu-Zdroju, SM Przylesie w Koszalinie).

Przeszkodą w szybkim uzyskaniu prawa własności do mieszkania są także bezpodstawne, dodatkowe opłaty, od których wniesienia spółdzielnie uzależniają rozpatrzenie wniosku. Pomimo że ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych stanowi wyraźnie, że do uzyskania prawa własności wystarczy uzupełnić koszty budowy lokalu i uregulować bieżące zadłużenie czynszowe (a w przypadku przekształcenia mieszkań lokatorskich wpłacić także nominał umorzenia kredytu państwowego na budowę lokalu), SM Lokatorsko-Własnościowa Jedność w Ostródzie uzależnia wyodrębnienie lokalu od uregulowania kosztów podziału gruntu i przygotowania dokumentacji technicznej lokalu.

W SM w Bogatyni podjęto z kolei uchwałę, która uzależnia przekształcenie lokalu od spłaty przypadającego na lokal zadłużenia spółdzielni.

- W momencie przekształcenia spółdzielnia może żądać tylko wpłat, które są enumeratywnie wymienione w ustawie. Jeżeli spółdzielnia ma zaległości związane ze swoją działalnością, to powinni pokryć je wszyscy spółdzielcy, a nie tylko ci, którzy się przekształcają - wyjaśnia prof. Małgorzata Wrzołek-Romańczuk, radca prawny i wykładowca Warszawskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej.

Rekomendacja

Jeżeli którykolwiek z organów spółdzielni podjął uchwałę o wstrzymaniu przekształceń, to mimo niej należy złożyć powództwo sądowe z żądaniem przeniesienia prawa do lokalu.

Kiedy złożyć pozew? Jakie są warunki formalne pozwu? Czy prawomocny wyrok zastępuje u notariusza zgodę zarządu na wyodrębnienie prawa własności?

Adam Makosz

Więcej: Gazeta Prawna 13.03.2009 (51) - str.2-3

źródło informacji: interia.pl


Straszak na dewelopera

Na fali upadłości deweloperów i dekoniunktury na rynku nieruchomości powstał pomysł, by zabezpieczyć interesy innych uczestników procesu budowlanego.
Przybrał on formę obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej i zaowocował projektem zmiany przepisów, wprowadzającej instytucję hipoteki budowlanej. Miałaby ona gwarantować innym uczestnikom procesu budowlanego (np. inżynierom, dostawcom oraz producentom materiałów i urządzeń, wykonawcom robót wykończeniowych) gwarancję zapłaty w razie ekonomicznych problemów dewelopera.

Zdaniem twórców projektu, zakres uprawnionych powinien być stosunkowo szeroki, jednak obejmować tylko tych wierzycieli, na których ciąży szczególne ryzyko. Chodzi tu o ryzyko, które z reguły nie występuje w przypadku innych należności z uwagi na możliwość skorzystania przez wierzyciela z ogólnych instrumentów prawa cywilnego (np. prawo do odstąpienia od umowy).
Przedmiotem obciążenia tą hipoteką miałaby być nieruchomość, na której realizowana jest inwestycja budowlana. Hipoteka budowlana byłaby hipoteką przymusową, podobnie jak w prawie niemieckim. Powstawałaby (tak jak umowna) z chwilą jej wpisu do księgi wieczystej, dokonanego na wniosek uprawnionego. Istotą tego rodzaju hipoteki jest możliwość uzyskania jej bez zgody właściciela nieruchomości obciążanej (inwestora). Hipoteka budowlana byłaby ponadto hipoteką kaucyjną (w dacie jej powstania z reguły nie jest wiadoma łączna kwota niespłaconych należności, które mają zostać zabezpieczone) oraz hipoteką „wspólną”, tj. przysługującą wszystkim uczestnikom procesu budowlanego, którzy skorzystali z prawa do uzyskania zabezpieczenia hipotecznego. Między poszczególnymi uczestnikami nie obowiązywałaby zasada pierwszeństwa wpisu – byłoby to ich wspólne prawo.
Prawo do uzyskania hipoteki budowlanej wynikałoby z samej ustawy. Uprawniony („uczestnik inwestycji budowlanej”) musiałby złożyć do sądu wniosek o wpis hipoteki. Podstawą uzyskania wpisu byłaby umowa zawarta między uczestnikami procesu budowlanego z podpisem notarialnie poświadczonym. Żądanie wpisu do księgi wieczystej mogłoby zostać ograniczone określonym terminem. W razie braku przeszkód prawnych sąd dokonywałby wpisu – w relacji do każdego kolejnego uczestnika inwestycji budowlanej. Dany uczestnik nie uzyskiwałby swej własnej hipoteki, lecz byłby „dopisywany” do wierzycieli figurujących już w księdze wieczystej jako uprawnionych z tytułu hipoteki ciążącej na obciążonej nieruchomości. Inwestor powinien mieć możliwość kontroli osób, których wierzytelność została zabezpieczona hipoteką na jego nieruchomości. Dlatego, zdaniem twórców ustawy, powinien zostać wprowadzony obowiązek każdego uczestnika inwestycji budowlanej do zawiadomienia inwestora o złożeniu wniosku o wpis hipoteki do sądu oraz przedłożenia mu umowy stanowiącej podstawę wpisu. Zawiadomienie to powinno nastąpić wraz ze złożeniem wskazanego wniosku, względnie niezwłocznie po nim. Według pomysłodawców, rozważenia wymaga przyznanie inwestorowi prawa złożenia sprzeciwu wobec wpisu hipoteki obciążającej jego nieruchomość, ale w ograniczonym stopniu.

Hipoteka budowlana wygasłaby w przypadku, gdy w określonym terminie od zakończenia inwestycji budowlanej (np. kilka miesięcy), nie zostałby złożony wniosek o wszczęcie egzekucji z nieruchomości obciążonej tą hipoteką i w przypadkach, w których wygasa zwykła hipoteka.

Jak podkreśla Wojciech Szabunio, radca prawny, procedura związana z inwestycjami budowlanymi jest długotrwała i wiąże się z koniecznością zapewnienia finansowania przez dłuższy okres. Specyfiką polskiego rynku jest finansowanie działalności przez nabywców lokali mieszkalnych.

Drugą stroną procesu są podmioty świadczące usługi na rzecz firm deweloperskich, w tym wykonawcy i podwykonawcy realizujący prace budowlane – mówi Wojciech Szabunio. W tym zakresie problemem, oczywiście bardzo ważnym, jest zapewnienie zapłaty za wykonane usługi. Inicjatywa wprowadzenia hipoteki budowlanej może być metodą pozwalającą podmiotom realizującym prace na rzecz deweloperów na zmniejszenie ryzyka związanego z niewypłacalnością deweloperów. Co więcej, ustanowienie hipoteki może być swego rodzaju „straszakiem” dla deweloperów, którzy mają jeszcze niesprzedane lokale. Z punktu widzenia nabywców, zakup obciążonej hipoteką nieruchomości jest obarczony ryzykiem związanym z egzekucją z nabytej nieruchomości. Pamiętać należy jednak, że proponowane rozwiązania mają chronić tylko jedną ze stron procesu inwestycyjnego. W odniesieniu do inwestycji komercyjnych hipoteka budowlana może być skutecznym narzędziem odzyskiwania należności. W odniesieniu do inwestycji mieszkaniowych pojawia się problem „społeczny”, który również należy brać pod uwagę. 

Tomasz Borkowski
wp.pl/Gazeta Bankowa | 09.03.2009 | 17:47

Straszak na dewelopera

Na fali upadłości deweloperów i dekoniunktury na rynku nieruchomości powstał pomysł, by zabezpieczyć interesy innych uczestników procesu budowlanego.
Przybrał on formę obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej i zaowocował projektem zmiany przepisów, wprowadzającej instytucję hipoteki budowlanej. Miałaby ona gwarantować innym uczestnikom procesu budowlanego (np. inżynierom, dostawcom oraz producentom materiałów i urządzeń, wykonawcom robót wykończeniowych) gwarancję zapłaty w razie ekonomicznych problemów dewelopera.

Zdaniem twórców projektu, zakres uprawnionych powinien być stosunkowo szeroki, jednak obejmować tylko tych wierzycieli, na których ciąży szczególne ryzyko. Chodzi tu o ryzyko, które z reguły nie występuje w przypadku innych należności z uwagi na możliwość skorzystania przez wierzyciela z ogólnych instrumentów prawa cywilnego (np. prawo do odstąpienia od umowy).
Przedmiotem obciążenia tą hipoteką miałaby być nieruchomość, na której realizowana jest inwestycja budowlana. Hipoteka budowlana byłaby hipoteką przymusową, podobnie jak w prawie niemieckim. Powstawałaby (tak jak umowna) z chwilą jej wpisu do księgi wieczystej, dokonanego na wniosek uprawnionego. Istotą tego rodzaju hipoteki jest możliwość uzyskania jej bez zgody właściciela nieruchomości obciążanej (inwestora). Hipoteka budowlana byłaby ponadto hipoteką kaucyjną (w dacie jej powstania z reguły nie jest wiadoma łączna kwota niespłaconych należności, które mają zostać zabezpieczone) oraz hipoteką „wspólną”, tj. przysługującą wszystkim uczestnikom procesu budowlanego, którzy skorzystali z prawa do uzyskania zabezpieczenia hipotecznego. Między poszczególnymi uczestnikami nie obowiązywałaby zasada pierwszeństwa wpisu – byłoby to ich wspólne prawo.
Prawo do uzyskania hipoteki budowlanej wynikałoby z samej ustawy. Uprawniony („uczestnik inwestycji budowlanej”) musiałby złożyć do sądu wniosek o wpis hipoteki. Podstawą uzyskania wpisu byłaby umowa zawarta między uczestnikami procesu budowlanego z podpisem notarialnie poświadczonym. Żądanie wpisu do księgi wieczystej mogłoby zostać ograniczone określonym terminem. W razie braku przeszkód prawnych sąd dokonywałby wpisu – w relacji do każdego kolejnego uczestnika inwestycji budowlanej. Dany uczestnik nie uzyskiwałby swej własnej hipoteki, lecz byłby „dopisywany” do wierzycieli figurujących już w księdze wieczystej jako uprawnionych z tytułu hipoteki ciążącej na obciążonej nieruchomości. Inwestor powinien mieć możliwość kontroli osób, których wierzytelność została zabezpieczona hipoteką na jego nieruchomości. Dlatego, zdaniem twórców ustawy, powinien zostać wprowadzony obowiązek każdego uczestnika inwestycji budowlanej do zawiadomienia inwestora o złożeniu wniosku o wpis hipoteki do sądu oraz przedłożenia mu umowy stanowiącej podstawę wpisu. Zawiadomienie to powinno nastąpić wraz ze złożeniem wskazanego wniosku, względnie niezwłocznie po nim. Według pomysłodawców, rozważenia wymaga przyznanie inwestorowi prawa złożenia sprzeciwu wobec wpisu hipoteki obciążającej jego nieruchomość, ale w ograniczonym stopniu.

Hipoteka budowlana wygasłaby w przypadku, gdy w określonym terminie od zakończenia inwestycji budowlanej (np. kilka miesięcy), nie zostałby złożony wniosek o wszczęcie egzekucji z nieruchomości obciążonej tą hipoteką i w przypadkach, w których wygasa zwykła hipoteka.

Jak podkreśla Wojciech Szabunio, radca prawny, procedura związana z inwestycjami budowlanymi jest długotrwała i wiąże się z koniecznością zapewnienia finansowania przez dłuższy okres. Specyfiką polskiego rynku jest finansowanie działalności przez nabywców lokali mieszkalnych.

Drugą stroną procesu są podmioty świadczące usługi na rzecz firm deweloperskich, w tym wykonawcy i podwykonawcy realizujący prace budowlane – mówi Wojciech Szabunio. W tym zakresie problemem, oczywiście bardzo ważnym, jest zapewnienie zapłaty za wykonane usługi. Inicjatywa wprowadzenia hipoteki budowlanej może być metodą pozwalającą podmiotom realizującym prace na rzecz deweloperów na zmniejszenie ryzyka związanego z niewypłacalnością deweloperów. Co więcej, ustanowienie hipoteki może być swego rodzaju „straszakiem” dla deweloperów, którzy mają jeszcze niesprzedane lokale. Z punktu widzenia nabywców, zakup obciążonej hipoteką nieruchomości jest obarczony ryzykiem związanym z egzekucją z nabytej nieruchomości. Pamiętać należy jednak, że proponowane rozwiązania mają chronić tylko jedną ze stron procesu inwestycyjnego. W odniesieniu do inwestycji komercyjnych hipoteka budowlana może być skutecznym narzędziem odzyskiwania należności. W odniesieniu do inwestycji mieszkaniowych pojawia się problem „społeczny”, który również należy brać pod uwagę. 

Tomasz Borkowski
wp.pl/Gazeta Bankowa | 09.03.2009 | 17:47

Coraz więcej rodzin na swoim

Kolejne trzy banki ogłoszą dziś włączenie do swej oferty preferencyjnych kredytów hipotecznych dotowanych z rządowego programu "Rodzina na swoim". Jak dotąd można je było uzyskać w PKO BP, Banku Pekao SA, Banku Pocztowym, SKOK, Banku BPS i kilku mniejszych instytucjach.

Kto może skorzystać z oferty i przez osiem lat płacić niższe raty kredytu? Projekt został stworzony, by pomóc małżeństwom i osobom samotnie wychowującym dzieci. Podstawowym warunkiem jest nieposiadanie innego mieszkania ani domu (także jako współwłaściciel). Ustawa dopuszcza jednak sytuację, w której kredytobiorca jest najemcą mieszkania lub ma spółdzielcze prawo lokatorskie do niego. Wówczas jednak jest zobowiązany do rezygnacji z tego lokalu w ciągu sześciu miesięcy od chwili nabycia nowej nieruchomości. Ze względu na bezpieczeństwo (brak ryzyka kursowego) kredyty preferencyjne udzielane są tylko w złotych.

Program "Rodzina na swoim" nie jest dla wszystkich - w ustawie zapisano, iż o dopłaty mogą ubiegać się osoby kupujące mieszkanie o powierzchni do 75 m kw. lub dom nie większy niż 140 m kw. (oczywiście biorąc pod uwagę powierzchnię użytkową). Dotacje obejmują 50 m kw. w przypadku mieszkania i 70 m kw. gdy chodzi o dom. Ograniczono także cenę nieruchomości. W każdym województwie jest ona inna (a i wewnątrz niego różni się w największych miastach i poza nimi), zaś dokładne limity publikowane są co kwartał przez państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego, będący swego rodzaju opiekunem programu.

System nie jest bez wad

Niestety, system nie jest bez wad i o ile spadki cen nieruchomości sprawiły, że możliwe jest skorzystanie z programu w niektórych dzielnicach Warszawy, gdzie limit wynosi 7142,80 zł, to już wokół niej graniczy to z cudem, bo całe województwo mazowieckie ma limit w wysokości 3889,20 złotych.

  • Rodzina na swoim - kredyt z dopłatą bardziej dostępny

    Sytuacja na rynku mieszkaniowym od kilkunastu miesięcy dość mocno różni się od stanu, do którego zdążyliśmy przywyknąć w ciągu ostatnich lat. Nieograniczony, jak się mogło wydawać popyt na lokale i domy zniknął, mimo, że wiele osób wciąż marzy o własnym "m". Na "wygłodzonym" do niedawna rynku, sprzedający szukają chętnych i znajdują ich z trudem, a o rekordowych cenach mogą tylko pomarzyć. więcej »

Z założenia dopłata wynosi połowę odsetek płaconych w danym momencie, lecz w praktyce bywa raz lepiej, a raz gorzej. Wysokość kwoty dopłaty wyliczana jest nie na podstawie konkretnego kredytu, a według stopy referencyjnej ogłaszanej co kwartał przez Bank Gospodarstwa Krajowego. Na pierwszy kwartał 2009 r. ustalono stopę referencyjną na poziomie 8,64 procent. Jeśli otrzymamy w banku kredyt oprocentowany niżej (co jest realne), dopłata wyniesie więcej niż połowa odsetek. W najlepszych przypadkach może nawet przekroczyć połowę raty kredytowej. Dla kredytu na 30 lat w pierwszych miesiącach rząd zwraca kredytobiorcy ponad 1000 zł (kwota ta maleje z każdym miesiącem), a w sumie przez osiem lat zyskać można nawet 100 tys. złotych.

To już niebagatelne pieniądze i warto poświęcić nieco czasu, by taki kredyt uzyskać. Tym bardziej, że nie jest to trudniejsze niż w standardowym przypadku. Obowiązują te same procedury, trzeba więc przygotować komplet dokumentów zaświadczających o zarobkach i stanie prawnym nieruchomości. Banki nie robią także problemów jeśli chodzi o udowodnienie faktu małżeństwa czy samotnego wychowywania dziecka - klient musi po prostu napisać oświadczenie, do którego załącza akt urodzenia dziecka. Szczegółowe zasady każdy bank ma swoje i warto dowiedzieć się, jakie są wymagania.

Warunki się różnią

Gdy ubiegamy się o kredyt z programu "Rodzina na swoim" należy pamiętać, że warunki kredytów w różnych bankach różnią się. Wyższa marża banku powoduje wzrost raty kredytowej, stąd warto zapytać o ofertę kilku instytucji. Może się też okazać, że nie każdy bank będzie chciał nam kredyt przyznać. Poza tym tylko kilka banków (Bank BPS, Bank Pocztowy i Bank Pekao) udziela kredytów bez wkładu własnego, w pozostałych trzeba mieć od 10 do 30 procent.

Wygląda na to, że w najbliższym czasie możemy spodziewać się znacznego wzrostu popularności projektu. Nie dość, że jest on dostępny w coraz większej liczbie banków, to jeszcze zmiana zasad programu (przede wszystkim podniesienie limitów cenowych) i spadki cen nieruchomości w całym praktycznie kraju spowodowały, że z dopłat może skorzystać znacznie więcej Polaków. W styczniu udzielono 669 preferencyjnych kredytów, a w lutym już ponad 1300. W marcu będzie to zapewne jeszcze więcej.

Marcin Krasoń, analityk Open Finance

* * *

Sytuacja według Home Broker

Przystąpienie do programu "Rodzina na swoim" trzech kolejnych banków komercyjnych na pewno ułatwi dostęp do kredytów na preferencyjnych warunkach osobom zainteresowanym tą formą finansowania.

Jak poinformował Bank Gospodarstwa Krajowego w lutym udzielono 1319 kredytów w ramach programu "Rodzina na swoim" na łączną kwotę ponad 200 mln zł, czyli dwa razy więcej niż miesiąc wcześniej. Chociaż takie wsparcie finansowe dostępne jest już od 2006 r., wcześniej nie cieszyło się dużym zainteresowaniem, głównie z uwagi na niskie limity cenowe mieszkań, które można było nabywać w ten sposób. Do końca 2008 r. cena mieszkania bądź domu w Warszawie nie mogła być wyższa niż 6632 PLN/mkw. W Krakowie i Wrocławiu były to kwoty odpowiednio 4624 PLN/mkw. i 5274 PLN/mkw. Dzięki nowelizacji, która weszła w życie z dniem 2 stycznia 2009 r., limity te zostały podwyższone i wynoszą: dla Warszawy 7142 PLN/mkw., dla Krakowa 4979 PLN/mkw. i dla Wrocławia 5679 PLN/mkw.

Wyjątkiem jest Kraków

Wydawać by się mogło, że zmiany te nie są duże, jednak przy obecnej sytuacji na rynku nieruchomości coraz więcej mieszkań spełnia warunki finansowania. Zarówno deweloperzy, jak i osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym, są coraz bardziej skłonni do negocjacji w efekcie czego możemy otrzymać nawet kilkunastoprocentowe upusty od ceny wyjściowej. Ceny transakcyjne nieruchomości z lutego, publikowane przez Open Finance, pokazują, że limity cenowe mieszkań kwalifikujących się do projektu "Rodzina na swoim" są niewiele niższe niż średnie ceny transakcyjne w największych miastach Polski (tabela). Wyjątkiem jest Kraków, w którym limit cenowy został ustalony na zdecydowanie za niskim poziomie w stosunku do cen mieszkań w tym mieście.

Zmiany wskaźnika cen dla programu "Rodzina na swoim" i średnie ceny mieszkań


Open Finance

* na podstawie raportu cen transakcyjnych nieruchomości Open Finance

Po przeanalizowaniu ofert z bazy Home Broker z rynku wtórnego zauważyliśmy, że z miesiąca na miesiąc zaczyna ich być coraz więcej. Jest to spowodowane tym, że osoby, które chcą szybko sprzedać mieszkania, dostosowują swoje ceny do wymagań osób zainteresowanych skorzystaniem z dofinansowania. Oczywiście nie wszędzie znajdziemy takie oferty. Najwięcej nieruchomości w niskich cenach zlokalizowanych jest w najmniej atrakcyjnych częściach miasta (jak np. warszawski Targówek), jednak zaczynają pojawiać się również okazje w bardziej popularnych dzielnicach (jak warszawskie Bemowo). Można też znaleźć mieszkania w cenach spełniających warunki programu w lepszych miejscach (jak np. Mokotów), ale będą to przeważnie budynki z wielkiej płyty. W kolejnej tabeli przedstawiamy przykładowe mieszkania z rynku wtórnego.

Przykładowe mieszkania z rynku wtórnego z oferty Home Broker kwalifikujące się do projektu "Rodzina na swoim"


Open Finance

Jeśli chodzi o rynek pierwotny, to sytuacja wygląda jeszcze lepiej. Większość deweloperów zrozumiała, że jeśli nie zacznie obniżać cen to po prostu nie sprzeda mieszkań. Program "Rodzina na swoim" stał się dla wielu z nich szansą na promocję. Najwięksi deweloperzy, jak J.W. Construction czy Dom Development, mają łącznie kilka tysięcy mieszkań kwalifikujących się do dofinansowania. Wielu innych deweloperów zapowiada, że będzie obniżać ceny dla osób chcących ubiegać się o taki kredyt. Wśród firm, które mają w swojej ofercie takie mieszkania, są m.in.: Gant Development, Ponar Real Estate, Marvipol, Bouygues Immobilier Polska, Rogowski Development, Volumetric MK Polska, Euro-City II, Dantex, oraz wiele innych, mniejszych deweloperów chcących sprzedać swoje mieszkania.

Jak widać, dzięki podwyższeniu limitów oraz spadku cen mieszkań liczba nieruchomości, które nabyć można w ramach programu "Rodzina na swoim", jest coraz większa. W efekcie tego więcej osób będzie mogło skorzystać z tej formy kredytowania. Większa liczba banków uczestniczących w projekcie na pewno przyczyni się do jeszcze większej popularności kredytów z dopłatą.

Aleksandra Szarek, specjalista rynku nieruchomości Home Broker


źródło informacji: Open Finance

interia.pl/Piątek, 13 marca (06:00)

Coraz więcej rodzin na swoim

Kolejne trzy banki ogłoszą dziś włączenie do swej oferty preferencyjnych kredytów hipotecznych dotowanych z rządowego programu "Rodzina na swoim". Jak dotąd można je było uzyskać w PKO BP, Banku Pekao SA, Banku Pocztowym, SKOK, Banku BPS i kilku mniejszych instytucjach.

Kto może skorzystać z oferty i przez osiem lat płacić niższe raty kredytu? Projekt został stworzony, by pomóc małżeństwom i osobom samotnie wychowującym dzieci. Podstawowym warunkiem jest nieposiadanie innego mieszkania ani domu (także jako współwłaściciel). Ustawa dopuszcza jednak sytuację, w której kredytobiorca jest najemcą mieszkania lub ma spółdzielcze prawo lokatorskie do niego. Wówczas jednak jest zobowiązany do rezygnacji z tego lokalu w ciągu sześciu miesięcy od chwili nabycia nowej nieruchomości. Ze względu na bezpieczeństwo (brak ryzyka kursowego) kredyty preferencyjne udzielane są tylko w złotych.

Program "Rodzina na swoim" nie jest dla wszystkich - w ustawie zapisano, iż o dopłaty mogą ubiegać się osoby kupujące mieszkanie o powierzchni do 75 m kw. lub dom nie większy niż 140 m kw. (oczywiście biorąc pod uwagę powierzchnię użytkową). Dotacje obejmują 50 m kw. w przypadku mieszkania i 70 m kw. gdy chodzi o dom. Ograniczono także cenę nieruchomości. W każdym województwie jest ona inna (a i wewnątrz niego różni się w największych miastach i poza nimi), zaś dokładne limity publikowane są co kwartał przez państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego, będący swego rodzaju opiekunem programu.

System nie jest bez wad

Niestety, system nie jest bez wad i o ile spadki cen nieruchomości sprawiły, że możliwe jest skorzystanie z programu w niektórych dzielnicach Warszawy, gdzie limit wynosi 7142,80 zł, to już wokół niej graniczy to z cudem, bo całe województwo mazowieckie ma limit w wysokości 3889,20 złotych.

  • Rodzina na swoim - kredyt z dopłatą bardziej dostępny

    Sytuacja na rynku mieszkaniowym od kilkunastu miesięcy dość mocno różni się od stanu, do którego zdążyliśmy przywyknąć w ciągu ostatnich lat. Nieograniczony, jak się mogło wydawać popyt na lokale i domy zniknął, mimo, że wiele osób wciąż marzy o własnym "m". Na "wygłodzonym" do niedawna rynku, sprzedający szukają chętnych i znajdują ich z trudem, a o rekordowych cenach mogą tylko pomarzyć. więcej »

Z założenia dopłata wynosi połowę odsetek płaconych w danym momencie, lecz w praktyce bywa raz lepiej, a raz gorzej. Wysokość kwoty dopłaty wyliczana jest nie na podstawie konkretnego kredytu, a według stopy referencyjnej ogłaszanej co kwartał przez Bank Gospodarstwa Krajowego. Na pierwszy kwartał 2009 r. ustalono stopę referencyjną na poziomie 8,64 procent. Jeśli otrzymamy w banku kredyt oprocentowany niżej (co jest realne), dopłata wyniesie więcej niż połowa odsetek. W najlepszych przypadkach może nawet przekroczyć połowę raty kredytowej. Dla kredytu na 30 lat w pierwszych miesiącach rząd zwraca kredytobiorcy ponad 1000 zł (kwota ta maleje z każdym miesiącem), a w sumie przez osiem lat zyskać można nawet 100 tys. złotych.

To już niebagatelne pieniądze i warto poświęcić nieco czasu, by taki kredyt uzyskać. Tym bardziej, że nie jest to trudniejsze niż w standardowym przypadku. Obowiązują te same procedury, trzeba więc przygotować komplet dokumentów zaświadczających o zarobkach i stanie prawnym nieruchomości. Banki nie robią także problemów jeśli chodzi o udowodnienie faktu małżeństwa czy samotnego wychowywania dziecka - klient musi po prostu napisać oświadczenie, do którego załącza akt urodzenia dziecka. Szczegółowe zasady każdy bank ma swoje i warto dowiedzieć się, jakie są wymagania.

Warunki się różnią

Gdy ubiegamy się o kredyt z programu "Rodzina na swoim" należy pamiętać, że warunki kredytów w różnych bankach różnią się. Wyższa marża banku powoduje wzrost raty kredytowej, stąd warto zapytać o ofertę kilku instytucji. Może się też okazać, że nie każdy bank będzie chciał nam kredyt przyznać. Poza tym tylko kilka banków (Bank BPS, Bank Pocztowy i Bank Pekao) udziela kredytów bez wkładu własnego, w pozostałych trzeba mieć od 10 do 30 procent.

Wygląda na to, że w najbliższym czasie możemy spodziewać się znacznego wzrostu popularności projektu. Nie dość, że jest on dostępny w coraz większej liczbie banków, to jeszcze zmiana zasad programu (przede wszystkim podniesienie limitów cenowych) i spadki cen nieruchomości w całym praktycznie kraju spowodowały, że z dopłat może skorzystać znacznie więcej Polaków. W styczniu udzielono 669 preferencyjnych kredytów, a w lutym już ponad 1300. W marcu będzie to zapewne jeszcze więcej.

Marcin Krasoń, analityk Open Finance

* * *

Sytuacja według Home Broker

Przystąpienie do programu "Rodzina na swoim" trzech kolejnych banków komercyjnych na pewno ułatwi dostęp do kredytów na preferencyjnych warunkach osobom zainteresowanym tą formą finansowania.

Jak poinformował Bank Gospodarstwa Krajowego w lutym udzielono 1319 kredytów w ramach programu "Rodzina na swoim" na łączną kwotę ponad 200 mln zł, czyli dwa razy więcej niż miesiąc wcześniej. Chociaż takie wsparcie finansowe dostępne jest już od 2006 r., wcześniej nie cieszyło się dużym zainteresowaniem, głównie z uwagi na niskie limity cenowe mieszkań, które można było nabywać w ten sposób. Do końca 2008 r. cena mieszkania bądź domu w Warszawie nie mogła być wyższa niż 6632 PLN/mkw. W Krakowie i Wrocławiu były to kwoty odpowiednio 4624 PLN/mkw. i 5274 PLN/mkw. Dzięki nowelizacji, która weszła w życie z dniem 2 stycznia 2009 r., limity te zostały podwyższone i wynoszą: dla Warszawy 7142 PLN/mkw., dla Krakowa 4979 PLN/mkw. i dla Wrocławia 5679 PLN/mkw.

Wyjątkiem jest Kraków

Wydawać by się mogło, że zmiany te nie są duże, jednak przy obecnej sytuacji na rynku nieruchomości coraz więcej mieszkań spełnia warunki finansowania. Zarówno deweloperzy, jak i osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym, są coraz bardziej skłonni do negocjacji w efekcie czego możemy otrzymać nawet kilkunastoprocentowe upusty od ceny wyjściowej. Ceny transakcyjne nieruchomości z lutego, publikowane przez Open Finance, pokazują, że limity cenowe mieszkań kwalifikujących się do projektu "Rodzina na swoim" są niewiele niższe niż średnie ceny transakcyjne w największych miastach Polski (tabela). Wyjątkiem jest Kraków, w którym limit cenowy został ustalony na zdecydowanie za niskim poziomie w stosunku do cen mieszkań w tym mieście.

Zmiany wskaźnika cen dla programu "Rodzina na swoim" i średnie ceny mieszkań


Open Finance

* na podstawie raportu cen transakcyjnych nieruchomości Open Finance

Po przeanalizowaniu ofert z bazy Home Broker z rynku wtórnego zauważyliśmy, że z miesiąca na miesiąc zaczyna ich być coraz więcej. Jest to spowodowane tym, że osoby, które chcą szybko sprzedać mieszkania, dostosowują swoje ceny do wymagań osób zainteresowanych skorzystaniem z dofinansowania. Oczywiście nie wszędzie znajdziemy takie oferty. Najwięcej nieruchomości w niskich cenach zlokalizowanych jest w najmniej atrakcyjnych częściach miasta (jak np. warszawski Targówek), jednak zaczynają pojawiać się również okazje w bardziej popularnych dzielnicach (jak warszawskie Bemowo). Można też znaleźć mieszkania w cenach spełniających warunki programu w lepszych miejscach (jak np. Mokotów), ale będą to przeważnie budynki z wielkiej płyty. W kolejnej tabeli przedstawiamy przykładowe mieszkania z rynku wtórnego.

Przykładowe mieszkania z rynku wtórnego z oferty Home Broker kwalifikujące się do projektu "Rodzina na swoim"


Open Finance

Jeśli chodzi o rynek pierwotny, to sytuacja wygląda jeszcze lepiej. Większość deweloperów zrozumiała, że jeśli nie zacznie obniżać cen to po prostu nie sprzeda mieszkań. Program "Rodzina na swoim" stał się dla wielu z nich szansą na promocję. Najwięksi deweloperzy, jak J.W. Construction czy Dom Development, mają łącznie kilka tysięcy mieszkań kwalifikujących się do dofinansowania. Wielu innych deweloperów zapowiada, że będzie obniżać ceny dla osób chcących ubiegać się o taki kredyt. Wśród firm, które mają w swojej ofercie takie mieszkania, są m.in.: Gant Development, Ponar Real Estate, Marvipol, Bouygues Immobilier Polska, Rogowski Development, Volumetric MK Polska, Euro-City II, Dantex, oraz wiele innych, mniejszych deweloperów chcących sprzedać swoje mieszkania.

Jak widać, dzięki podwyższeniu limitów oraz spadku cen mieszkań liczba nieruchomości, które nabyć można w ramach programu "Rodzina na swoim", jest coraz większa. W efekcie tego więcej osób będzie mogło skorzystać z tej formy kredytowania. Większa liczba banków uczestniczących w projekcie na pewno przyczyni się do jeszcze większej popularności kredytów z dopłatą.

Aleksandra Szarek, specjalista rynku nieruchomości Home Broker


źródło informacji: Open Finance

interia.pl/Piątek, 13 marca (06:00)

Przed świętami będzie drożej

Inflacja w górę. W lutym ceny towarów i usług wzrosły o 3,3 procent w porównaniu do ubiegłego roku. To już wiosenna tradycja, że na Wielkanoc więcej zapłacimy za chleb, jajka, nabiał, cukier, warzywa, owoce, mięso... czyli praktycznie za całą żywność. Tym razem jednak zbiega się to z perspektywą wzrostu bezrobocia i spadku wynagrodzeń.

Przed świętami będzie drożej

Inflacja w górę. W lutym ceny towarów i usług wzrosły o 3,3 procent w porównaniu do ubiegłego roku. To już wiosenna tradycja, że na Wielkanoc więcej zapłacimy za chleb, jajka, nabiał, cukier, warzywa, owoce, mięso... czyli praktycznie za całą żywność. Tym razem jednak zbiega się to z perspektywą wzrostu bezrobocia i spadku wynagrodzeń.

Zniknie szara strefa najmu?

Ministerstwo Infrastruktury chce obniżyć stawkę podatku za wynajmowanie nieruchomości. Osoby, które z tego tytułu uzyskują przychody miałyby płacić ryczałt w wysokości 5 proc. - informuje "Gazeta Prawna".

Obecnie ryczałt od najmu płaci się według stawki 8,5 proc. przychodów do momentu, gdy te nie przekroczą równowartości 4 tys. euro. Od nadwyżki ponad ten limit trzeba płacić 20 proc. przychodów.

Pomysł pozytywnie oceniają eksperci. Aprobaty ze strony resortu finansów jeszcze nie ma.

Według danych "GP", z opodatkowania ryczałtem w 2007 r. korzystało 133 778 podatników. Ich przychody z czynszów wyniosły ponad 1,8 mld zł. Na konto fiskusa trafiło w formie podatku nieco ponad 231,3 mln. Gdyby ryczałt został obniżony budżet straciłby ok. 140 mln zł. Eksperci twierdzą jednak, że mniejsza stawka ryczałtu zachęci więcej osób do wybrania tej formy opodatkowania i zmniejszy szarą strefę.

źródło informacji: PAP/Gazeta Prawna

Zniknie szara strefa najmu?

Ministerstwo Infrastruktury chce obniżyć stawkę podatku za wynajmowanie nieruchomości. Osoby, które z tego tytułu uzyskują przychody miałyby płacić ryczałt w wysokości 5 proc. - informuje "Gazeta Prawna".

Obecnie ryczałt od najmu płaci się według stawki 8,5 proc. przychodów do momentu, gdy te nie przekroczą równowartości 4 tys. euro. Od nadwyżki ponad ten limit trzeba płacić 20 proc. przychodów.

Pomysł pozytywnie oceniają eksperci. Aprobaty ze strony resortu finansów jeszcze nie ma.

Według danych "GP", z opodatkowania ryczałtem w 2007 r. korzystało 133 778 podatników. Ich przychody z czynszów wyniosły ponad 1,8 mld zł. Na konto fiskusa trafiło w formie podatku nieco ponad 231,3 mln. Gdyby ryczałt został obniżony budżet straciłby ok. 140 mln zł. Eksperci twierdzą jednak, że mniejsza stawka ryczałtu zachęci więcej osób do wybrania tej formy opodatkowania i zmniejszy szarą strefę.

źródło informacji: PAP/Gazeta Prawna

Zniknie szara strefa najmu?

Ministerstwo Infrastruktury chce obniżyć stawkę podatku za wynajmowanie nieruchomości. Osoby, które z tego tytułu uzyskują przychody miałyby płacić ryczałt w wysokości 5 proc. - informuje "Gazeta Prawna".

Obecnie ryczałt od najmu płaci się według stawki 8,5 proc. przychodów do momentu, gdy te nie przekroczą równowartości 4 tys. euro. Od nadwyżki ponad ten limit trzeba płacić 20 proc. przychodów.

Pomysł pozytywnie oceniają eksperci. Aprobaty ze strony resortu finansów jeszcze nie ma.

Według danych "GP", z opodatkowania ryczałtem w 2007 r. korzystało 133 778 podatników. Ich przychody z czynszów wyniosły ponad 1,8 mld zł. Na konto fiskusa trafiło w formie podatku nieco ponad 231,3 mln. Gdyby ryczałt został obniżony budżet straciłby ok. 140 mln zł. Eksperci twierdzą jednak, że mniejsza stawka ryczałtu zachęci więcej osób do wybrania tej formy opodatkowania i zmniejszy szarą strefę.

źródło informacji: PAP/Gazeta Prawna

Zniknie szara strefa najmu?

Ministerstwo Infrastruktury chce obniżyć stawkę podatku za wynajmowanie nieruchomości. Osoby, które z tego tytułu uzyskują przychody miałyby płacić ryczałt w wysokości 5 proc. - informuje "Gazeta Prawna".

Obecnie ryczałt od najmu płaci się według stawki 8,5 proc. przychodów do momentu, gdy te nie przekroczą równowartości 4 tys. euro. Od nadwyżki ponad ten limit trzeba płacić 20 proc. przychodów.

Pomysł pozytywnie oceniają eksperci. Aprobaty ze strony resortu finansów jeszcze nie ma.

Według danych "GP", z opodatkowania ryczałtem w 2007 r. korzystało 133 778 podatników. Ich przychody z czynszów wyniosły ponad 1,8 mld zł. Na konto fiskusa trafiło w formie podatku nieco ponad 231,3 mln. Gdyby ryczałt został obniżony budżet straciłby ok. 140 mln zł. Eksperci twierdzą jednak, że mniejsza stawka ryczałtu zachęci więcej osób do wybrania tej formy opodatkowania i zmniejszy szarą strefę.

źródło informacji: PAP/Gazeta Prawna

Centrum Plaza w Kielcach

Około 400 mln zł kosztować będzie centrum handlowo-rozrywkowe Plaza w Kielcach, którego budowa ruszy na początku przyszłego roku. Otwarcie zaplanowano na 2012 rok - zapowiada inwestor.

Powierzchnia centrum ma wynieść 35 tys. m kw. - Wkrótce ogłosimy listę głównych najemców powierzchni przeznaczonej pod rozrywkę - poinformowała dyrektor departamentu najmu Plaza Centers Polska Agnieszka Cymerman.

Na działce, kupionej w styczniu od kieleckiego PKP za 18,5 mln zł przy ul. Zagnańskiej, wyburzono już budynki, które zajmowały teren przeznaczony pod nową zabudowę. W drugiej połowie roku gotowy będzie projekt architektoniczny.

W obiekcie znajdzie się m.in. kino, kręgielnia, kawiarnie, restauracje, sklepy oraz punkty usługowe.

Plaza Centers N.V. to jeden z największych deweloperów centrów handlowo-rozrywkowych w Europie środkowo-wschodniej, który specjalizuje się w ich budowie i leasingu. W Polsce firma zainwestowała ponad 200 mln euro.

źródło informacji: PAP/iinteria.pl/Środa, 11 marca (14:12)

Centrum Plaza w Kielcach

Około 400 mln zł kosztować będzie centrum handlowo-rozrywkowe Plaza w Kielcach, którego budowa ruszy na początku przyszłego roku. Otwarcie zaplanowano na 2012 rok - zapowiada inwestor.

Powierzchnia centrum ma wynieść 35 tys. m kw. - Wkrótce ogłosimy listę głównych najemców powierzchni przeznaczonej pod rozrywkę - poinformowała dyrektor departamentu najmu Plaza Centers Polska Agnieszka Cymerman.

Na działce, kupionej w styczniu od kieleckiego PKP za 18,5 mln zł przy ul. Zagnańskiej, wyburzono już budynki, które zajmowały teren przeznaczony pod nową zabudowę. W drugiej połowie roku gotowy będzie projekt architektoniczny.

W obiekcie znajdzie się m.in. kino, kręgielnia, kawiarnie, restauracje, sklepy oraz punkty usługowe.

Plaza Centers N.V. to jeden z największych deweloperów centrów handlowo-rozrywkowych w Europie środkowo-wschodniej, który specjalizuje się w ich budowie i leasingu. W Polsce firma zainwestowała ponad 200 mln euro.

źródło informacji: PAP/iinteria.pl/Środa, 11 marca (14:12)

Polska ostatnia w Europie

Udzielanie gwarancji państwowych dla kredytów mieszkaniowych oraz przyznawanie kredytów na opłacenie wkładu własnego - to niektóre z działań, które proponuje Kongres Budownictwa w celu przeciwdziałania kryzysowi na rynku mieszkaniowym.

Jak powiedział szef Kongresu Roman Nowicki, działania te przyczyniłyby się do zwiększenia dostępności do kredytów w Polsce i w konsekwencji poprawy sytuacji na rynku.

Prezes zarządu firmy doradczej REAS i jednocześnie ekspert kongresu Kazimierz Kirejczyk ocenił na środowej konferencji, że perspektywy dla branży są pesymistyczne, m.in. z powodu spadku sprzedaży mieszkań. Jego zdaniem, w konsekwencji może to oznaczać groźbę upadku dla firm deweloperskich oraz całkowite zaprzestanie realizacji nowych inwestycji.

Jak powiedział Nowicki, w kraju brakuje ok 1,5 mln mieszkań. - Polska jest na ostatnim miejscu w Europie pod względem każdego wskaźnika mieszkaniowego - podkreślił. Wyjaśnił, że jednym z tych wskaźników jest liczba mieszkań na tysiąc mieszkańców. W Polsce jest to 320, podczas gdy "przyzwoity" poziom - jego zdaniem - to 400-500.

Jedną z propozycji Kongresu w walce z kryzysem jest utworzenie systemu gwarancji Skarbu Państwa na kredyty inwestycyjne ze szczególnym uwzględnieniem kredytów mieszkaniowych. Wówczas - jak zaznaczył Nowicki - banki zaczęłyby częściej udzielać takie kredyty.

Drugą propozycją Kongresu jest możliwość udzielania kredytu na opłacenie wkładu własnego, który wynosi obecnie zazwyczaj 30-40 proc. całkowitej ceny mieszkania. - To jest dobry biznes, dlatego że masa obywateli zdobędzie szansę na własny kredyt na mieszkanie - ocenił Nowicki.

- Pieniądze wydane na rozruszanie rynku spowodują wpływy podatków do budżetu państwa, więc państwo więcej zyska, niż wyda na ten cel - dodał.

W jego opinii, istnieje ponadto szereg propozycji działań, które powinny być podjęte ze względu na konieczność obniżenia cen mieszkań. Są to m.in. zmniejszenie podatku VAT na mieszkania z dotychczasowych 7 do 5 proc. oraz obniżenie 22 proc. stawki podatku dla materiałów budowlanych.

Jak podkreślił w rozmowie z PAP Nowicki, w przypadku niepodjęcia żadnych działań w celu poprawy na rynku mieszkaniowym, jego wartość może w ciągu dwóch lat zmniejszyć się z 60 mld zł do nawet 40 mld zł. Wyliczył, że wpływy do budżetu państwa w tym czasie będą mniejsze o ponad 2 mld zł.

- Gdybyśmy doprowadzili na skutek swojej bezczynności do takich strat, to wtedy oznaczałoby to zwolnienie w budownictwie 80-100 tys. ludzi - zaznaczył. Dodał, że w branży tej zatrudnione jest obecnie 650 tys. osób.

Nowicki poinformował, że w najbliższych dniach przekaże propozycje Kongresu do Ministerstwa Infrastruktury. Szef Kongresu chciałby, aby jak najszybciej odbyło się spotkanie z ekspertami resortu w celu wypracowania wspólnych rozwiązań i przekazania ich dalej do resortu finansów.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Środa, 11 marca (17:40)

Polska ostatnia w Europie

Udzielanie gwarancji państwowych dla kredytów mieszkaniowych oraz przyznawanie kredytów na opłacenie wkładu własnego - to niektóre z działań, które proponuje Kongres Budownictwa w celu przeciwdziałania kryzysowi na rynku mieszkaniowym.

Jak powiedział szef Kongresu Roman Nowicki, działania te przyczyniłyby się do zwiększenia dostępności do kredytów w Polsce i w konsekwencji poprawy sytuacji na rynku.

Prezes zarządu firmy doradczej REAS i jednocześnie ekspert kongresu Kazimierz Kirejczyk ocenił na środowej konferencji, że perspektywy dla branży są pesymistyczne, m.in. z powodu spadku sprzedaży mieszkań. Jego zdaniem, w konsekwencji może to oznaczać groźbę upadku dla firm deweloperskich oraz całkowite zaprzestanie realizacji nowych inwestycji.

Jak powiedział Nowicki, w kraju brakuje ok 1,5 mln mieszkań. - Polska jest na ostatnim miejscu w Europie pod względem każdego wskaźnika mieszkaniowego - podkreślił. Wyjaśnił, że jednym z tych wskaźników jest liczba mieszkań na tysiąc mieszkańców. W Polsce jest to 320, podczas gdy "przyzwoity" poziom - jego zdaniem - to 400-500.

Jedną z propozycji Kongresu w walce z kryzysem jest utworzenie systemu gwarancji Skarbu Państwa na kredyty inwestycyjne ze szczególnym uwzględnieniem kredytów mieszkaniowych. Wówczas - jak zaznaczył Nowicki - banki zaczęłyby częściej udzielać takie kredyty.

Drugą propozycją Kongresu jest możliwość udzielania kredytu na opłacenie wkładu własnego, który wynosi obecnie zazwyczaj 30-40 proc. całkowitej ceny mieszkania. - To jest dobry biznes, dlatego że masa obywateli zdobędzie szansę na własny kredyt na mieszkanie - ocenił Nowicki.

- Pieniądze wydane na rozruszanie rynku spowodują wpływy podatków do budżetu państwa, więc państwo więcej zyska, niż wyda na ten cel - dodał.

W jego opinii, istnieje ponadto szereg propozycji działań, które powinny być podjęte ze względu na konieczność obniżenia cen mieszkań. Są to m.in. zmniejszenie podatku VAT na mieszkania z dotychczasowych 7 do 5 proc. oraz obniżenie 22 proc. stawki podatku dla materiałów budowlanych.

Jak podkreślił w rozmowie z PAP Nowicki, w przypadku niepodjęcia żadnych działań w celu poprawy na rynku mieszkaniowym, jego wartość może w ciągu dwóch lat zmniejszyć się z 60 mld zł do nawet 40 mld zł. Wyliczył, że wpływy do budżetu państwa w tym czasie będą mniejsze o ponad 2 mld zł.

- Gdybyśmy doprowadzili na skutek swojej bezczynności do takich strat, to wtedy oznaczałoby to zwolnienie w budownictwie 80-100 tys. ludzi - zaznaczył. Dodał, że w branży tej zatrudnione jest obecnie 650 tys. osób.

Nowicki poinformował, że w najbliższych dniach przekaże propozycje Kongresu do Ministerstwa Infrastruktury. Szef Kongresu chciałby, aby jak najszybciej odbyło się spotkanie z ekspertami resortu w celu wypracowania wspólnych rozwiązań i przekazania ich dalej do resortu finansów.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Środa, 11 marca (17:40)

Radom - 300 mieszkań socjalnych

Ponad 300 nowych mieszkań socjalnych przybędzie w ciągu najbliższych dwóch lat w Radomiu. Miasto rozpoczęło budowę czterech bloków z takimi lokalami - poinformowała Ryszarda Kitowska z zespołu prasowego radomskiego magistratu.

W kolejce na przydział takiego mieszkania czeka w Radomiu 2 tysiące osób. - Z tego 700 osób ma wyroki sądowe o eksmisji z dotychczasowych mieszkań, a 400 otrzymało pozytywną opinię Gminnej Komisji Lokalowej ze względu na trudną sytuację zdrowotną, rodzinną i społeczną - wyjaśniła Kitowska.

W każdym z budowanych bloków znajdzie się 76 jedno- i dwupokojowych mieszkań socjalnych. Dwa budynki zostaną oddane jeszcze w tym roku. Kolejne dwa mają być gotowe do końca lipca przyszłego roku.

Koszt prac projektowych i robót budowlanych wynosi blisko 22 mln zł. - Nie wszystkie pieniądze będą pochodziły z budżetu gminy. Udało się pozyskać dofinansowanie w wysokości prawie 4,4 mln zł z budżetu państwa - ze środków Funduszu Dopłat na tworzenie lokali socjalnych - wyjaśniła Kitowska.

W zasobie gminnym jest około 900 mieszkań socjalnych. Miasto pozyskuje je poprzez budownictwo socjalne lub na drodze przekształcenia lokalu komunalnego w socjalny, po wyprowadzeniu się lub śmierci dotychczasowego najemcy.

W ciągu ostatnich ośmiu lat w Radomiu wybudowano kilka nowych bloków z ponad 400 mieszkaniami socjalnymi. Gmina wykonuje też adaptacje już istniejących budynków i urządza w nich lokale socjalne.

Według Kitowskiej, władze Radomia od lat prowadzą w tym zakresie politykę zmierzającą do wzrostu liczby lokali socjalnych. - Jednocześnie jednak z roku na rok przybywa osób wymagających tego rodzaju pomocy - podkreśliła.

źródło informacji: PAP

Środa, 11 marca (12:55)

Radom - 300 mieszkań socjalnych

Ponad 300 nowych mieszkań socjalnych przybędzie w ciągu najbliższych dwóch lat w Radomiu. Miasto rozpoczęło budowę czterech bloków z takimi lokalami - poinformowała Ryszarda Kitowska z zespołu prasowego radomskiego magistratu.

W kolejce na przydział takiego mieszkania czeka w Radomiu 2 tysiące osób. - Z tego 700 osób ma wyroki sądowe o eksmisji z dotychczasowych mieszkań, a 400 otrzymało pozytywną opinię Gminnej Komisji Lokalowej ze względu na trudną sytuację zdrowotną, rodzinną i społeczną - wyjaśniła Kitowska.

W każdym z budowanych bloków znajdzie się 76 jedno- i dwupokojowych mieszkań socjalnych. Dwa budynki zostaną oddane jeszcze w tym roku. Kolejne dwa mają być gotowe do końca lipca przyszłego roku.

Koszt prac projektowych i robót budowlanych wynosi blisko 22 mln zł. - Nie wszystkie pieniądze będą pochodziły z budżetu gminy. Udało się pozyskać dofinansowanie w wysokości prawie 4,4 mln zł z budżetu państwa - ze środków Funduszu Dopłat na tworzenie lokali socjalnych - wyjaśniła Kitowska.

W zasobie gminnym jest około 900 mieszkań socjalnych. Miasto pozyskuje je poprzez budownictwo socjalne lub na drodze przekształcenia lokalu komunalnego w socjalny, po wyprowadzeniu się lub śmierci dotychczasowego najemcy.

W ciągu ostatnich ośmiu lat w Radomiu wybudowano kilka nowych bloków z ponad 400 mieszkaniami socjalnymi. Gmina wykonuje też adaptacje już istniejących budynków i urządza w nich lokale socjalne.

Według Kitowskiej, władze Radomia od lat prowadzą w tym zakresie politykę zmierzającą do wzrostu liczby lokali socjalnych. - Jednocześnie jednak z roku na rok przybywa osób wymagających tego rodzaju pomocy - podkreśliła.

źródło informacji: PAP

Środa, 11 marca (12:55)

Nieruchomości - będzie jeszcze gorzej

Aż 55,4 proc. ekspertów z branży nieruchomości uważa, że sytuacja na rynku nieruchomości jest zła, a pogorszy się jeszcze bardziej. Tylko 11,9 proc. badanych sądzi, że sytuacja ta może się polepszyć - wynika z raportu "Kondycja branży nieruchomości w Polsce w 2009 roku" przygotowanego przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii prawnej Krawczyk i Wspólnicy.Aż 55,4 proc. ekspertów z branży nieruchomości uważa, że sytuacja na rynku nieruchomości jest zła, a pogorszy się jeszcze bardziej. Tylko 11,9 proc. badanych sądzi, że sytuacja ta może się polepszyć - wynika z raportu "Kondycja branży nieruchomości w Polsce w 2009 roku" przygotowanego przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii prawnej Krawczyk i Wspólnicy.

Zdaniem ekspertów, najważniejsze dla deweloperów mających kłopoty jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie restrukturyzacji już w razie pierwszych oznak problemów. Możliwość dokończenia inwestycji daje tylko upadłość w opcji układowej. Tylko to może pomóc klientom.

Pod koniec zeszłego roku w mediach mówiło się już o ponad 100 wnioskach o wszczęcie postępowań upadłościowych firm deweloperskich.

Spektakularnym na rynku stał się też przykład upadłości krakowskiej firmy Leopard. To dlatego przedstawiciele branży poprosili o pomoc rząd, proponując m.in. rozszerzenie programu "Rodzina na swoim", w ramach którego budżet przez kilka lat spłaca połowę odsetek kredytu. Eksperci z branży postulowali również o obniżenie stawki VAT od materiałów i usług budowlanych z 22 proc. do 18 proc.

Dobrze zabezpieczyć

- Pod koniec 2008 roku dało się zauważyć nasilenie zapytań ze strony inwestorów o prawną ocenę możliwości częściowej lub całkowitej zmiany wydanych już warunków zabudowy z charakteru mieszkaniowego na usługowy w zakresie powierzchni biurowej, co wyraźnie wskazuje, z którym segmentem rynku deweloperzy wiążą największe nadzieje. Zmiany w przepisach ułatwiające proces inwestycyjny nie stanowią lekarstwa na podstawowe obecnie problemy branży, nie należy jednak ich lekceważyć. W przypadku powrotu koniunktury powinny one umożliwić szybsze rozpoczęcie inwestycji zaniechanych w związku z kryzysem. Najlepszym rozwiązaniem dla branży deweloperskiej jest umiejętne zabezpieczenie przerwanych inwestycji i dokończenie już rozpoczętych z uwzględnieniem ryzyk związanych w trudnościach w sprzedaży - mówi Michał Kozłowski, ekspert prawa nieruchomości, Partner w kancelarii Krawczyk i Wspólnicy.

Również zdaniem Jarosława Szanajcy, prezesa Polskiego Związku Firm Deweloperskich oraz prezesa Dom Development, 2009 rok będzie najtrudniejszy dla branży deweloperskiej w Polsce od chwili jej powstania.

Sytuacja się pogorszy?

Głównymi czynnikami, które mają wpływ na pogarszanie się sytuacji, są, według ekspertów, brak dostępu do kredytów, pogorszenie koniunktury gospodarczej w Polsce i na świecie oraz korekta cen nieruchomości. Nikt już nie liczy na napływ inwestorów zagranicznych oraz pieniądze unijne i inwestycje infrastrukturalne. Dla porównania, jeszcze w zeszłorocznym raporcie rynku nieruchomości, który został przygotowany przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii Krawczyk i Wspólnicy, specjalizującej się w prawie nieruchomości, aż 76 proc. ankietowanych uważało, że sytuacja na rynku jest dobra i bardzo dobra. Z kolei już w tym roku aż 55,4 proc. ekspertów z branży uważa, że sytuacja na rynku się raczej pogorszy lub zdecydowanie pogorszy.

Poglądy te potwierdza również Emil Szweda, analityk Open Finance.

- Ograniczenia w dostępie do kredytów hipotecznych sprawią, że popyt na nieruchomości zmniejszy się nawet o 20-30 proc. w porównaniu do 2008 roku. W 2009 rok wchodzimy w zupełnie innej sytuacji niż przed rokiem. Kredyty we frankach czy walutach obcych zostały niemalże wyeliminowane z oferty banków, a obowiązek posiadania wkładu własnego wyklucza z rynku sporą część kupujących - mówi Emil Szweda.

Jak zauważa, obecna sytuacja stwarza jednak dobrą okazję dla inwestorów kupujących mieszkania pod wynajem. Jednoczesny spadek cen mieszkań oraz wzrost popytu na wynajem będzie prowadzić do zwrotu rentowności (stopy zwrotu) z najmu.Zdaniem specjalistów, najlepiej rozwijającym się sektorem jest segment biurowy (tak odpowiedziało 32,7 proc. ekspertów) oraz segment logistyczny (24,8 proc. respondentów udzieliło takiej odpowiedzi). Najmniej przedsiębiorców wskazało na budownictwo mieszkaniowe - 18,8 proc. badanych.

- Rok 2009 będzie testem,


Co przewidują deweloperzy w 2009 r. /INTERIA.PL

przez który przejdą wszystkie sektory gospodarki, w tym szczególnie branży nieruchomości. Firmami deweloperskimi, które wyjdą silne z kryzysu, będą spółki działające głównie w sektorze biurowym i centrów handlowych, z wysoką płynnością finansową oraz rozsądnym poziomem zadłużenia - uważa Mariusz Kozłowski, członek zarządu firmy deweloperskiej GTC.

Opinie te potwierdzają również inni specjaliści z branży. Według nich, najlepiej będzie się rozwijał segment nieruchomości biurowych (tak odpowiedziało ponad 37 proc. badanych) oraz logistycznych (prawie 27 proc.), a także obiektów handlowych (niemal 20 proc.). Najsłabszym segmentem będzie rynek mieszkań, co potwierdziło 11,9 proc. ekspertów.

Zdaniem Tomasza Olszewskiego, szefa departamentu powierzchni przemysłowych w Cushman & Wakefield, kłopoty z dostępnością kredytów spowodują, że deweloperzy mają ograniczone możliwości inwestowania w budynki spekulacyjne, łatwiej będzie zdobyć finansowanie na duże magazyny realizowane na indywidualne zamówienie.

- W bieżącym roku wartość udzielonych kredytów obniży się nawet o 30 proc. - mówi Dominik Skrzycki, Naczelnik Wydziału Planów Finansowych MultiBanku.

Najlepiej rozwijającym się regionem Polski jest obszar aglomeracji warszawskiej (tak uważa 86 proc. ekspertów), na kolejnych miejscach uplasował się rynek wrocławski (47 proc.), rynek poznański (36 proc.), a także śląski (30 proc.), krakowski 26 proc. oraz trójmiejski - 25 proc.

Zdaniem Michała Kozłowskiego, eksperta prawa nieruchomości w kancelarii Krawczyk i Wspólnicy, w dobie kryzysu w branży planowane inwestycje w związku z Euro 2012 są słusznie postrzegane jako jedna z największych szans na poprawę sytuacji dla przedsiębiorców. Inwestycje te będą w większości finansowane ze środków publicznych, co zwiększa ich atrakcyjność, jako obarczonych mniejszym ryzykiem.

Rynek musi się oczyścić

Z drugiej strony, na rynku mogą pojawić się problemy. - To nieuchronne, że rynek musi oczyścić się z niektórych firm. Będą to głównie deweloperzy, którzy przeinwestowali, kupowali bardzo drogą ziemię, materiały budowlane, rozpoczęli inwestycje, a teraz banki zakręciły im kurki z kredytami - uważa Richard Mbewe z funduszu Atria Real Estate Partners.

Swoich obaw nie ukrywa również Łukasz Madej, prezes ProDevelopment. Jego zdaniem, dotychczas polski rynek był uznawany w Europie za Eldorado, jednak kryzys na rynkach finansowych przykłada się coraz mocniej na sytuację na rynku nieruchomości.

Z przeprowadzonego badania wynika, że nikt z badanych nie uznaje za szczególnie ważne lub pozytywne zmian legislacyjnych rządu w zakresie prawa budowlanego. Jako najistotniejsze zmiany legislacyjne eksperci wskazali: odrolnienie gruntów, zmiany w prawie budowlanym (rejestr inwestycji zamiast zatwierdzenia projektu) oraz uproszczenie warunków technicznych, jakim powinny podlegać budynki i ich lokalizacja.

Teraz w Sejmie trwają prace nad zmianami przepisów ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, której głównym celem jest uproszczenie procedur.

Jak mówi Mirosław Barszcz, minister budownictwa w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, spełnienie postulatów firm deweloperskich, by obniżyć stawkę VAT na materiały i usługi budowlane czy stawkę podatku dochodowego od firm zajmujących się budownictwem mieszkaniowym, nie jest dobrym pomysłem. Budżetu państwa nie stać dziś na tak hojne gesty, zwłaszcza, że pozytywne skutki takich rozwiązań byłyby wątpliwe i krótkotrwałe.

Zdaniem Michała Kozłowskiego, eksperta prawa nieruchomości, najważniejsze dla deweloperów mających kłopoty jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie restrukturyzacji już w razie pierwszych oznak kłopotów. Możliwość dokończenia inwestycji daje tylko upadłość w opcji układowej. Jest to bardzo wymagająca procedura pod względem prawnym i finansowym, ale warto ją podjąć.

źródło informacji: INTERIA.PL

Wtorek, 10 marca (05:38)

Nieruchomości - będzie jeszcze gorzej

Aż 55,4 proc. ekspertów z branży nieruchomości uważa, że sytuacja na rynku nieruchomości jest zła, a pogorszy się jeszcze bardziej. Tylko 11,9 proc. badanych sądzi, że sytuacja ta może się polepszyć - wynika z raportu "Kondycja branży nieruchomości w Polsce w 2009 roku" przygotowanego przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii prawnej Krawczyk i Wspólnicy.Aż 55,4 proc. ekspertów z branży nieruchomości uważa, że sytuacja na rynku nieruchomości jest zła, a pogorszy się jeszcze bardziej. Tylko 11,9 proc. badanych sądzi, że sytuacja ta może się polepszyć - wynika z raportu "Kondycja branży nieruchomości w Polsce w 2009 roku" przygotowanego przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii prawnej Krawczyk i Wspólnicy.

Zdaniem ekspertów, najważniejsze dla deweloperów mających kłopoty jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie restrukturyzacji już w razie pierwszych oznak problemów. Możliwość dokończenia inwestycji daje tylko upadłość w opcji układowej. Tylko to może pomóc klientom.

Pod koniec zeszłego roku w mediach mówiło się już o ponad 100 wnioskach o wszczęcie postępowań upadłościowych firm deweloperskich.

Spektakularnym na rynku stał się też przykład upadłości krakowskiej firmy Leopard. To dlatego przedstawiciele branży poprosili o pomoc rząd, proponując m.in. rozszerzenie programu "Rodzina na swoim", w ramach którego budżet przez kilka lat spłaca połowę odsetek kredytu. Eksperci z branży postulowali również o obniżenie stawki VAT od materiałów i usług budowlanych z 22 proc. do 18 proc.

Dobrze zabezpieczyć

- Pod koniec 2008 roku dało się zauważyć nasilenie zapytań ze strony inwestorów o prawną ocenę możliwości częściowej lub całkowitej zmiany wydanych już warunków zabudowy z charakteru mieszkaniowego na usługowy w zakresie powierzchni biurowej, co wyraźnie wskazuje, z którym segmentem rynku deweloperzy wiążą największe nadzieje. Zmiany w przepisach ułatwiające proces inwestycyjny nie stanowią lekarstwa na podstawowe obecnie problemy branży, nie należy jednak ich lekceważyć. W przypadku powrotu koniunktury powinny one umożliwić szybsze rozpoczęcie inwestycji zaniechanych w związku z kryzysem. Najlepszym rozwiązaniem dla branży deweloperskiej jest umiejętne zabezpieczenie przerwanych inwestycji i dokończenie już rozpoczętych z uwzględnieniem ryzyk związanych w trudnościach w sprzedaży - mówi Michał Kozłowski, ekspert prawa nieruchomości, Partner w kancelarii Krawczyk i Wspólnicy.

Również zdaniem Jarosława Szanajcy, prezesa Polskiego Związku Firm Deweloperskich oraz prezesa Dom Development, 2009 rok będzie najtrudniejszy dla branży deweloperskiej w Polsce od chwili jej powstania.

Sytuacja się pogorszy?

Głównymi czynnikami, które mają wpływ na pogarszanie się sytuacji, są, według ekspertów, brak dostępu do kredytów, pogorszenie koniunktury gospodarczej w Polsce i na świecie oraz korekta cen nieruchomości. Nikt już nie liczy na napływ inwestorów zagranicznych oraz pieniądze unijne i inwestycje infrastrukturalne. Dla porównania, jeszcze w zeszłorocznym raporcie rynku nieruchomości, który został przygotowany przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii Krawczyk i Wspólnicy, specjalizującej się w prawie nieruchomości, aż 76 proc. ankietowanych uważało, że sytuacja na rynku jest dobra i bardzo dobra. Z kolei już w tym roku aż 55,4 proc. ekspertów z branży uważa, że sytuacja na rynku się raczej pogorszy lub zdecydowanie pogorszy.

Poglądy te potwierdza również Emil Szweda, analityk Open Finance.

- Ograniczenia w dostępie do kredytów hipotecznych sprawią, że popyt na nieruchomości zmniejszy się nawet o 20-30 proc. w porównaniu do 2008 roku. W 2009 rok wchodzimy w zupełnie innej sytuacji niż przed rokiem. Kredyty we frankach czy walutach obcych zostały niemalże wyeliminowane z oferty banków, a obowiązek posiadania wkładu własnego wyklucza z rynku sporą część kupujących - mówi Emil Szweda.

Jak zauważa, obecna sytuacja stwarza jednak dobrą okazję dla inwestorów kupujących mieszkania pod wynajem. Jednoczesny spadek cen mieszkań oraz wzrost popytu na wynajem będzie prowadzić do zwrotu rentowności (stopy zwrotu) z najmu.Zdaniem specjalistów, najlepiej rozwijającym się sektorem jest segment biurowy (tak odpowiedziało 32,7 proc. ekspertów) oraz segment logistyczny (24,8 proc. respondentów udzieliło takiej odpowiedzi). Najmniej przedsiębiorców wskazało na budownictwo mieszkaniowe - 18,8 proc. badanych.

- Rok 2009 będzie testem,


Co przewidują deweloperzy w 2009 r. /INTERIA.PL

przez który przejdą wszystkie sektory gospodarki, w tym szczególnie branży nieruchomości. Firmami deweloperskimi, które wyjdą silne z kryzysu, będą spółki działające głównie w sektorze biurowym i centrów handlowych, z wysoką płynnością finansową oraz rozsądnym poziomem zadłużenia - uważa Mariusz Kozłowski, członek zarządu firmy deweloperskiej GTC.

Opinie te potwierdzają również inni specjaliści z branży. Według nich, najlepiej będzie się rozwijał segment nieruchomości biurowych (tak odpowiedziało ponad 37 proc. badanych) oraz logistycznych (prawie 27 proc.), a także obiektów handlowych (niemal 20 proc.). Najsłabszym segmentem będzie rynek mieszkań, co potwierdziło 11,9 proc. ekspertów.

Zdaniem Tomasza Olszewskiego, szefa departamentu powierzchni przemysłowych w Cushman & Wakefield, kłopoty z dostępnością kredytów spowodują, że deweloperzy mają ograniczone możliwości inwestowania w budynki spekulacyjne, łatwiej będzie zdobyć finansowanie na duże magazyny realizowane na indywidualne zamówienie.

- W bieżącym roku wartość udzielonych kredytów obniży się nawet o 30 proc. - mówi Dominik Skrzycki, Naczelnik Wydziału Planów Finansowych MultiBanku.

Najlepiej rozwijającym się regionem Polski jest obszar aglomeracji warszawskiej (tak uważa 86 proc. ekspertów), na kolejnych miejscach uplasował się rynek wrocławski (47 proc.), rynek poznański (36 proc.), a także śląski (30 proc.), krakowski 26 proc. oraz trójmiejski - 25 proc.

Zdaniem Michała Kozłowskiego, eksperta prawa nieruchomości w kancelarii Krawczyk i Wspólnicy, w dobie kryzysu w branży planowane inwestycje w związku z Euro 2012 są słusznie postrzegane jako jedna z największych szans na poprawę sytuacji dla przedsiębiorców. Inwestycje te będą w większości finansowane ze środków publicznych, co zwiększa ich atrakcyjność, jako obarczonych mniejszym ryzykiem.

Rynek musi się oczyścić

Z drugiej strony, na rynku mogą pojawić się problemy. - To nieuchronne, że rynek musi oczyścić się z niektórych firm. Będą to głównie deweloperzy, którzy przeinwestowali, kupowali bardzo drogą ziemię, materiały budowlane, rozpoczęli inwestycje, a teraz banki zakręciły im kurki z kredytami - uważa Richard Mbewe z funduszu Atria Real Estate Partners.

Swoich obaw nie ukrywa również Łukasz Madej, prezes ProDevelopment. Jego zdaniem, dotychczas polski rynek był uznawany w Europie za Eldorado, jednak kryzys na rynkach finansowych przykłada się coraz mocniej na sytuację na rynku nieruchomości.

Z przeprowadzonego badania wynika, że nikt z badanych nie uznaje za szczególnie ważne lub pozytywne zmian legislacyjnych rządu w zakresie prawa budowlanego. Jako najistotniejsze zmiany legislacyjne eksperci wskazali: odrolnienie gruntów, zmiany w prawie budowlanym (rejestr inwestycji zamiast zatwierdzenia projektu) oraz uproszczenie warunków technicznych, jakim powinny podlegać budynki i ich lokalizacja.

Teraz w Sejmie trwają prace nad zmianami przepisów ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, której głównym celem jest uproszczenie procedur.

Jak mówi Mirosław Barszcz, minister budownictwa w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, spełnienie postulatów firm deweloperskich, by obniżyć stawkę VAT na materiały i usługi budowlane czy stawkę podatku dochodowego od firm zajmujących się budownictwem mieszkaniowym, nie jest dobrym pomysłem. Budżetu państwa nie stać dziś na tak hojne gesty, zwłaszcza, że pozytywne skutki takich rozwiązań byłyby wątpliwe i krótkotrwałe.

Zdaniem Michała Kozłowskiego, eksperta prawa nieruchomości, najważniejsze dla deweloperów mających kłopoty jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie restrukturyzacji już w razie pierwszych oznak kłopotów. Możliwość dokończenia inwestycji daje tylko upadłość w opcji układowej. Jest to bardzo wymagająca procedura pod względem prawnym i finansowym, ale warto ją podjąć.

źródło informacji: INTERIA.PL

Wtorek, 10 marca (05:38)

Wybudują trybunę na Wiśle

Polimex-Mostostal wybuduje trybunę stadionu Wisły Kraków za 125 mln zł.

Polimex podpisał kontrakt na budowę trybuny zachodniej, placów, parkingów i dróg dojazdowych na stadionie Wisły Kraków - poinformowała spółka we wtorkowym komunikacie.

Całkowita wartość kontraktu netto to 125,6 mln zł.

Jest to już kolejny kontrakt Polimeksu na tym stadionie, bo w styczniu tego roku podpisał umowę o wartości 118 mln zł na wybudowanie trybuny wschodniej wraz z narożnikami.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Wtorek, 10 marca (14:15)

Wybudują trybunę na Wiśle

Polimex-Mostostal wybuduje trybunę stadionu Wisły Kraków za 125 mln zł.

Polimex podpisał kontrakt na budowę trybuny zachodniej, placów, parkingów i dróg dojazdowych na stadionie Wisły Kraków - poinformowała spółka we wtorkowym komunikacie.

Całkowita wartość kontraktu netto to 125,6 mln zł.

Jest to już kolejny kontrakt Polimeksu na tym stadionie, bo w styczniu tego roku podpisał umowę o wartości 118 mln zł na wybudowanie trybuny wschodniej wraz z narożnikami.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Wtorek, 10 marca (14:15)

Wynajem na umowę będzie droższy

O ile mogą podskoczyć ceny wynajmowanych mieszkań? Wiele wskazuje na to, że już od lata za średniej wielkości mieszkanie - nawet o około 150 złotych. To dlatego, że wielu właścicieli mieszkań zechce ujawnić przed fiskusem fakt wynajmowania lokalu.
Ministerstwo Infrastruktury chce ucywilizować ten rynek najmu mieszkań obniżając stawki podatku ryczałtowego dla wynajmujących.

Dzisiaj wynajmuje się zazwyczaj mieszkanie "na czarno", podatku nie płacąc. Tymczasem powinien być odprowadzany od uzyskiwanego czynszu. Nie zalicza się do niego opłat w spółdzielni mieszkaniowej czy wspólnocie, wpływów za prąd, gaz czy wodę, jeśli w umowie zapisano, że płaci je osoba korzystająca z mieszkania. Tyle że mało kto taki podatek płaci.
Stawka ryczałtowa podatku, wedle wielu osób, jest za wysoka. Wynosi 8,5 proc., jeśli właściciel mieszkania osiąga z tytułu wynajmu równowartość 4 tys. euro rocznie. W 2009 roku progiem jest 13.510 zł.

Podatek rośnie aż do 20 proc., jeśli właściciel uzyska rocznie czynsz przekraczający tę kwotę. Można też płacić podatek na zasadach ogólnych, czyli według skali 19 i 30 proc. Wówczas przychody pomniejsza się o opłaty za media, ubezpieczenie lokalu, amortyzację w wysokości 1,5 proc. w skali roku. Z opodatkowania ryczałtowego przed rokiem korzystało 133,7 tys. podatników. Zarobili na wynajmie ponad 1,8 mld zł. Fiskusowi oddali 231,3 mln zł.

Ministerstwo Infrastruktury proponuje, by za tzw. najem okazjonalny, trwający do 10 lat, obowiązywała niższa stawka. Projekt ustawy mówi o 5-procentowym ryczałcie. Ma to eliminować przypadki zawierania umów najmu "na gębę".

Projekt zakłada zniesienie limitu 4 tys. euro, powyżej którego obowiązuje wyższa stawka 20 proc. W myśl nowych przepisów będzie więc obowiązywała jednolita stawka podatku ryczałtowego z najmu okazjonalnego lokali mieszkalnych - mówi Małgorzata Kędzierska z portalu Wynajem.pl.

Dodaje ona, że właściciele szybciej będą mogli się uporać z uciążliwymi lokatorami. Dzisiaj, nawet jeśli ktoś zalega z czynszem trzy miesiące, to i tak musi otrzymać od właściciela ostrzeżenie wraz ze wskazaniem terminu na uregulowanie zaległości. Dopiero po odczekaniu miesiąca można wypowiedzieć umowę. W sumie więc kilka miesięcy można czekać aż niepłacący lokator opuści mieszkanie.

Ma to także pomóc budżetowi. Gdyby ryczałt został obniżony, budżet państwa straciłby rocznie 140 mln zł. Jednak Ministerstwo Infrastruktury liczy na zwiększenie dochodów budżetowych z tytułu podatków, które wreszcie będą wpływały do państwowej kasy, bo z "szarej strefy" wyjdzie wielu właścicieli mieszkań.

Ubocznym skutkiem takiej ustawy będzie podwyżka czynszu - mówi Grażyna Kropiec, pośrednik obrotu nieruchomościami w Katowicach. Każdy, komu będzie się opłacało zarejestrować w urzędzie skarbowym taki okazjonalny wynajem, będzie przekładał koszt podatku na lokatora.

Dziś za umeblowane 30 mkw. trzeba np. w Katowicach średnio zapłacić 1 tys. zł. Oznacza to, że właściciel będzie musiał zapłacić 5 proc. od uzyskanych rocznie 12 tys. zł - czyli 600 zł. Uczciwie byłoby, gdyby comiesięczny czynsz wzrósł o 50 zł.

Niewielu wierzy, że właściciele mieszkań płacący do tej pory wysoki podatek, nagle obniżą czynsze.

POLSKA Dziennik Zachodni
Beata Sypuła
wp.pl/Polska Dziennik Zachodni | 13.03.2009 | 08:16

Wynajem na umowę będzie droższy

O ile mogą podskoczyć ceny wynajmowanych mieszkań? Wiele wskazuje na to, że już od lata za średniej wielkości mieszkanie - nawet o około 150 złotych. To dlatego, że wielu właścicieli mieszkań zechce ujawnić przed fiskusem fakt wynajmowania lokalu.
Ministerstwo Infrastruktury chce ucywilizować ten rynek najmu mieszkań obniżając stawki podatku ryczałtowego dla wynajmujących.

Dzisiaj wynajmuje się zazwyczaj mieszkanie "na czarno", podatku nie płacąc. Tymczasem powinien być odprowadzany od uzyskiwanego czynszu. Nie zalicza się do niego opłat w spółdzielni mieszkaniowej czy wspólnocie, wpływów za prąd, gaz czy wodę, jeśli w umowie zapisano, że płaci je osoba korzystająca z mieszkania. Tyle że mało kto taki podatek płaci.
Stawka ryczałtowa podatku, wedle wielu osób, jest za wysoka. Wynosi 8,5 proc., jeśli właściciel mieszkania osiąga z tytułu wynajmu równowartość 4 tys. euro rocznie. W 2009 roku progiem jest 13.510 zł.

Podatek rośnie aż do 20 proc., jeśli właściciel uzyska rocznie czynsz przekraczający tę kwotę. Można też płacić podatek na zasadach ogólnych, czyli według skali 19 i 30 proc. Wówczas przychody pomniejsza się o opłaty za media, ubezpieczenie lokalu, amortyzację w wysokości 1,5 proc. w skali roku. Z opodatkowania ryczałtowego przed rokiem korzystało 133,7 tys. podatników. Zarobili na wynajmie ponad 1,8 mld zł. Fiskusowi oddali 231,3 mln zł.

Ministerstwo Infrastruktury proponuje, by za tzw. najem okazjonalny, trwający do 10 lat, obowiązywała niższa stawka. Projekt ustawy mówi o 5-procentowym ryczałcie. Ma to eliminować przypadki zawierania umów najmu "na gębę".

Projekt zakłada zniesienie limitu 4 tys. euro, powyżej którego obowiązuje wyższa stawka 20 proc. W myśl nowych przepisów będzie więc obowiązywała jednolita stawka podatku ryczałtowego z najmu okazjonalnego lokali mieszkalnych - mówi Małgorzata Kędzierska z portalu Wynajem.pl.

Dodaje ona, że właściciele szybciej będą mogli się uporać z uciążliwymi lokatorami. Dzisiaj, nawet jeśli ktoś zalega z czynszem trzy miesiące, to i tak musi otrzymać od właściciela ostrzeżenie wraz ze wskazaniem terminu na uregulowanie zaległości. Dopiero po odczekaniu miesiąca można wypowiedzieć umowę. W sumie więc kilka miesięcy można czekać aż niepłacący lokator opuści mieszkanie.

Ma to także pomóc budżetowi. Gdyby ryczałt został obniżony, budżet państwa straciłby rocznie 140 mln zł. Jednak Ministerstwo Infrastruktury liczy na zwiększenie dochodów budżetowych z tytułu podatków, które wreszcie będą wpływały do państwowej kasy, bo z "szarej strefy" wyjdzie wielu właścicieli mieszkań.

Ubocznym skutkiem takiej ustawy będzie podwyżka czynszu - mówi Grażyna Kropiec, pośrednik obrotu nieruchomościami w Katowicach. Każdy, komu będzie się opłacało zarejestrować w urzędzie skarbowym taki okazjonalny wynajem, będzie przekładał koszt podatku na lokatora.

Dziś za umeblowane 30 mkw. trzeba np. w Katowicach średnio zapłacić 1 tys. zł. Oznacza to, że właściciel będzie musiał zapłacić 5 proc. od uzyskanych rocznie 12 tys. zł - czyli 600 zł. Uczciwie byłoby, gdyby comiesięczny czynsz wzrósł o 50 zł.

Niewielu wierzy, że właściciele mieszkań płacący do tej pory wysoki podatek, nagle obniżą czynsze.

POLSKA Dziennik Zachodni
Beata Sypuła
wp.pl/Polska Dziennik Zachodni | 13.03.2009 | 08:16

GUS podał dane o inflacji w lutym

Ceny towarów i usług konsumpcyjnych w lutym wzrosły o 0,9% w porównaniu do poprzedniego miesiąca, natomiast w ujęciu rocznym inflacja wyniosła 3,3%, podał Główny Urząd Statystyczny (GUS) w komunikacie w piątek.
W styczniu inflacja roczna wyniosła 2,8% r/r (po zmianie koszyka inflacyjnego)
Jedenastu uwzględnionych w ankiecie agencji ISB ekonomistów oczekiwało, że wskaźnik cen i usług konsumpcyjnych (CPI) wyniósł średnio 3,34% r/r. Prognozy oscylowały między 3,1% a 3,6%. Resort finansów szacował lutowy poziom wskaźnika CPI na 3,4%.

(ISB)
wp.pl/ISB | 13.03.2009 | 14:08

GUS podał dane o inflacji w lutym

Ceny towarów i usług konsumpcyjnych w lutym wzrosły o 0,9% w porównaniu do poprzedniego miesiąca, natomiast w ujęciu rocznym inflacja wyniosła 3,3%, podał Główny Urząd Statystyczny (GUS) w komunikacie w piątek.
W styczniu inflacja roczna wyniosła 2,8% r/r (po zmianie koszyka inflacyjnego)
Jedenastu uwzględnionych w ankiecie agencji ISB ekonomistów oczekiwało, że wskaźnik cen i usług konsumpcyjnych (CPI) wyniósł średnio 3,34% r/r. Prognozy oscylowały między 3,1% a 3,6%. Resort finansów szacował lutowy poziom wskaźnika CPI na 3,4%.

(ISB)
wp.pl/ISB | 13.03.2009 | 14:08

Ceny nowych mieszkań już bardziej nie spadną

Lepiej dłużej nie zwlekać z kupnem nowego mieszkania, bo ceny bardziej nie spadną. Przekonani są o tym łódzcy analitycy, którzy przedstawili wczoraj najnowszy raport o łódzkim rynku nieruchomości.
Taniej już być nie może - twierdzi Agnieszka Wróbel, analityk Real Development. Nie ma szans, żeby budynek wielorodzinny wybudować teraz poniżej 5 tysięcy złotych za metr kwadratowy. Jeśli cena jest niższa, to już kosztem jakości. Średnia stawka w Łodzi za metr kw. mieszkania wynosi 5, 2 tys. zł, czyli w niewielkim stopniu przewyższa to koszty budowy. To cena niższa niż w 2007 roku, kiedy metr kw. mieszkania kosztował 5,5 tys. złotych.
Analitycy z Real Development wzięli pod uwagę 117 inwestycji prowadzonych przez 84 inwestorów, budujących w Łodzi i najbliższych okolicach. W 20 przypadkach ceny metra spadły o ponad 1 tys. zł. Bardzo potaniały teraz inwestycje ekskluzywne, bo metr kosztuje w nich mniej niż 10 tys. zł. A jeszcze niedawno trzeba było wydać 16 tys. zł.\
Kryzys spowodował, że aż 56 inwestycji zostało w tym roku wstrzymanych, w tym sześciu inwestorów w ogóle się wycofało - informuje Agnieszka Wróbel.

Z tego powodu nie powstanie m.in. Helenów Park, w którym miało być wybudowanych 3650 mieszkań.

Wycofują się głównie inwestorzy zagraniczni, którzy upatrzyli sobie Łódź jako idealne miejsce na ściągnięcie haraczu i pozyskanie szybkich zysków - twierdzi Tomasz Błeszyński, doradca rynku nieruchomości. Liczyli na marżę nawet w wysokości 80 procent.

A standardowa marża u dewelopera to teraz 15 procent.

Dalsze jej obniżanie byłoby nieopłacalne - podkreśla Agnieszka Wróbel.

W ubiegłym roku średnia stawka za metr kw. wynosiła 6,3 tys. zł. Była to najwyższa kwota od 2005 r., kiedy metr mieszkania można było już kupić za 2,3 tys. złotych.

Jednak nie można mówić o gwałtownym wzroście cen w ciągu ostatnich czterech lat. Łódzki rynek nieruchomości jest wyjątkowo przewidywalnym rynkiem, w przeciwieństwie do Wrocławia - mówi Tomasz Błeszyński.

Na mieszkanie we Wrocławiu trzeba obecnie wydać 6,8 tys. zł za metr kw., w Krakowie 7,3 tys. zł, a w stolicy 8,9 tys. zł. Być może dlatego w Łodzi jest najmniej wolnych gotowych mieszkań. Na lokatorów czeka 1,5 tysiąca lokali, podczas gdy w Warszawie jest ich aż 17 tys.

W przypadku Łodzi najwięcej inwestycji mieszkaniowych prowadzonych jest w tym roku na Bałutach, gdzie średnia cena za metr wynosi 5150 zł. A na 480 oferowanych lokali aż 330 jest wolnych.

Nie można jednak stwierdzić, że któreś dzielnice są bardziej popularne wśród łodzian. Kiedyś ze względu na dojazd do pracy były to Retkinia i Widzew, ale teraz zrobiliśmy się bardziej mobilni - tłumaczy Tomasz Błeszyński.

W tym roku najwięcej wolnych mieszkań, bo aż 500, jest na Polesiu. Tam ceny wynoszą średnio 5,4 tys. zł za metr kw. Na Widzewie jest ich 300 (5250 złotych za metr kw.), na Górnej 100 (4680 zł za metr kw.), a w Śródmieściu 200 (5,6 tys. zł za mkw.).

Największą popularnością wśród łodzian cieszą się teraz małe mieszkania, czyli jedno- i dwupokojowe, od 50 do 65 metrów kw.

Taka tendencja utrzymuje się już od kilku lat - zaznacza Agnieszka Wróbel. Klienci kupują głównie dla siebie, a nie po to, by szybko sprzedać lub wynająć. Od razu planują, gdzie zrobić pokój dla dziecka. Przy wyborze mieszkania łodzianie kierują się nie tylko ceną. - Bardzo ważne są dla nich koszty późniejszego utrzymania mieszkania - dodaje Tomasz Błeszyński.

Specjaliści od rynku nieruchomości przestrzegają, by przed kupnem mieszkania obejrzeć wcześniejsze inwestycje dewelopera i porozmawiać z ich lokatorami.

Poza tym podczas kryzysu lepiej kupować lokale w budynkach już gotowych lub tych, których budowa niedługo się zakończy - dodaje Agnieszka Wróbel.

POLSKA Dziennik Łódzki
Agnieszka Magnuszewka

Ceny nowych mieszkań już bardziej nie spadną

Lepiej dłużej nie zwlekać z kupnem nowego mieszkania, bo ceny bardziej nie spadną. Przekonani są o tym łódzcy analitycy, którzy przedstawili wczoraj najnowszy raport o łódzkim rynku nieruchomości.
Taniej już być nie może - twierdzi Agnieszka Wróbel, analityk Real Development. Nie ma szans, żeby budynek wielorodzinny wybudować teraz poniżej 5 tysięcy złotych za metr kwadratowy. Jeśli cena jest niższa, to już kosztem jakości. Średnia stawka w Łodzi za metr kw. mieszkania wynosi 5, 2 tys. zł, czyli w niewielkim stopniu przewyższa to koszty budowy. To cena niższa niż w 2007 roku, kiedy metr kw. mieszkania kosztował 5,5 tys. złotych.
Analitycy z Real Development wzięli pod uwagę 117 inwestycji prowadzonych przez 84 inwestorów, budujących w Łodzi i najbliższych okolicach. W 20 przypadkach ceny metra spadły o ponad 1 tys. zł. Bardzo potaniały teraz inwestycje ekskluzywne, bo metr kosztuje w nich mniej niż 10 tys. zł. A jeszcze niedawno trzeba było wydać 16 tys. zł.\
Kryzys spowodował, że aż 56 inwestycji zostało w tym roku wstrzymanych, w tym sześciu inwestorów w ogóle się wycofało - informuje Agnieszka Wróbel.

Z tego powodu nie powstanie m.in. Helenów Park, w którym miało być wybudowanych 3650 mieszkań.

Wycofują się głównie inwestorzy zagraniczni, którzy upatrzyli sobie Łódź jako idealne miejsce na ściągnięcie haraczu i pozyskanie szybkich zysków - twierdzi Tomasz Błeszyński, doradca rynku nieruchomości. Liczyli na marżę nawet w wysokości 80 procent.

A standardowa marża u dewelopera to teraz 15 procent.

Dalsze jej obniżanie byłoby nieopłacalne - podkreśla Agnieszka Wróbel.

W ubiegłym roku średnia stawka za metr kw. wynosiła 6,3 tys. zł. Była to najwyższa kwota od 2005 r., kiedy metr mieszkania można było już kupić za 2,3 tys. złotych.

Jednak nie można mówić o gwałtownym wzroście cen w ciągu ostatnich czterech lat. Łódzki rynek nieruchomości jest wyjątkowo przewidywalnym rynkiem, w przeciwieństwie do Wrocławia - mówi Tomasz Błeszyński.

Na mieszkanie we Wrocławiu trzeba obecnie wydać 6,8 tys. zł za metr kw., w Krakowie 7,3 tys. zł, a w stolicy 8,9 tys. zł. Być może dlatego w Łodzi jest najmniej wolnych gotowych mieszkań. Na lokatorów czeka 1,5 tysiąca lokali, podczas gdy w Warszawie jest ich aż 17 tys.

W przypadku Łodzi najwięcej inwestycji mieszkaniowych prowadzonych jest w tym roku na Bałutach, gdzie średnia cena za metr wynosi 5150 zł. A na 480 oferowanych lokali aż 330 jest wolnych.

Nie można jednak stwierdzić, że któreś dzielnice są bardziej popularne wśród łodzian. Kiedyś ze względu na dojazd do pracy były to Retkinia i Widzew, ale teraz zrobiliśmy się bardziej mobilni - tłumaczy Tomasz Błeszyński.

W tym roku najwięcej wolnych mieszkań, bo aż 500, jest na Polesiu. Tam ceny wynoszą średnio 5,4 tys. zł za metr kw. Na Widzewie jest ich 300 (5250 złotych za metr kw.), na Górnej 100 (4680 zł za metr kw.), a w Śródmieściu 200 (5,6 tys. zł za mkw.).

Największą popularnością wśród łodzian cieszą się teraz małe mieszkania, czyli jedno- i dwupokojowe, od 50 do 65 metrów kw.

Taka tendencja utrzymuje się już od kilku lat - zaznacza Agnieszka Wróbel. Klienci kupują głównie dla siebie, a nie po to, by szybko sprzedać lub wynająć. Od razu planują, gdzie zrobić pokój dla dziecka. Przy wyborze mieszkania łodzianie kierują się nie tylko ceną. - Bardzo ważne są dla nich koszty późniejszego utrzymania mieszkania - dodaje Tomasz Błeszyński.

Specjaliści od rynku nieruchomości przestrzegają, by przed kupnem mieszkania obejrzeć wcześniejsze inwestycje dewelopera i porozmawiać z ich lokatorami.

Poza tym podczas kryzysu lepiej kupować lokale w budynkach już gotowych lub tych, których budowa niedługo się zakończy - dodaje Agnieszka Wróbel.

POLSKA Dziennik Łódzki
Agnieszka Magnuszewka

Młodzi kupują, państwo pomaga

Rośnie liczba kredytów mieszkaniowych, w spłacaniu których pomaga budżet państwa - zauważa "Metro".

W lutym obsługujący program Bank Gospodarstwa Krajowego udzielił ponad dwa razy więcej kredytów niż w styczniu. Z programu, w ramach którego państwo płaci połowę odsetek, mogą korzystać rodziny i osoby samotnie wychowujące dziecko. Według deweloperów, na pomoc budżetu decydują się głównie młode małżeństwa.

Jakub Zieliński, handlowiec z Warszawy, razem z żoną kupił dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta. Dzięki dopłatom z programu "Rodzina na swoim" zamiast 1700 złotych miesięcznej raty Zielińscy płacą 1000 złotych.

Mimo tak wielkiego wzrostu zainteresowania pieniędzy nie zabraknie. Na ten rok planujemy 80 milionów dopłat do 17 tysięcy kredytów - zapewnia w rozmowie z gazetą Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka Banku Gospodarstwa Krajowego.

RMF

interia.pl/

Młodzi kupują, państwo pomaga

Rośnie liczba kredytów mieszkaniowych, w spłacaniu których pomaga budżet państwa - zauważa "Metro".

W lutym obsługujący program Bank Gospodarstwa Krajowego udzielił ponad dwa razy więcej kredytów niż w styczniu. Z programu, w ramach którego państwo płaci połowę odsetek, mogą korzystać rodziny i osoby samotnie wychowujące dziecko. Według deweloperów, na pomoc budżetu decydują się głównie młode małżeństwa.

Jakub Zieliński, handlowiec z Warszawy, razem z żoną kupił dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta. Dzięki dopłatom z programu "Rodzina na swoim" zamiast 1700 złotych miesięcznej raty Zielińscy płacą 1000 złotych.

Mimo tak wielkiego wzrostu zainteresowania pieniędzy nie zabraknie. Na ten rok planujemy 80 milionów dopłat do 17 tysięcy kredytów - zapewnia w rozmowie z gazetą Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka Banku Gospodarstwa Krajowego.

RMF

interia.pl/

Koniec atrakcyjnych lokat. Co się jeszcze opłaca?

Inwestycje w akcje to jedyny sposób na pomnożenie oszczędności? Brzmi z pozoru absurdalnie, jednak z analizy Money.pl wynika, że dziś trudno o lepszą alternatywę.
Lokaty tracą na atrakcyjności - największy gracz na rynku PKO BP zdecydował o obniżeniu oprocentowania swoich lokat. W ślad za głównym graczem pójdą inne banki. Na obligacjach również trudniej zarobić. Spekulacje na walutach to raczej zajęcie dla wybranych. Drożeje co prawda złoto, ale drożeje już zbyt długo i bańka w końcu pęknie.

Akcje i jednostki funduszy inwestycyjnych w szybkim tempie tanieją od dawna i wiele osób na nich straciło. Jednak właśnie przez to dziś indeksy giełdowe mają więcej przestrzeni do wzrostów niż do spadków. W cenach jest już mnóstwo negatywnych informacji zarówno z zagranicznych rynków, jak i naszej gospodarki. Trzy znaczące fale wyprzedaży zrobiły swoje. Mimo, że trwałej oznaki poprawy jeszcze nie widać, prędzej czy później nastąpi. To oznacza, że kupione teraz akcje bądź jednostki funduszy będą w stanie przynieść za kilka lat zadowalający zysk.

Dlaczego nie lokaty

Do niedawna pozwalały zarobić nawet blisko 10 proc. w skali roku. To już przeszłość. PKO BP zdecydował się na obniżenie oprocentowania oferowanych lokat  średnio o pół procent w skali roku.

Opłacalność lokat spada od stycznia. Najlepiej oprocentowane depozyty w bankach to obecnie nieco ponad 7 proc. w skali roku. Tymczasem planowane obniżki stóp procentowych NBP sprawiają, że kolejne obniżki oprocentowania to tylko kwestia czasu.

Na obligacjach zarobiło  niewielu

Nie najlepiej dla inwestorów dzieje się na krajowym rynku obligacji, gdzie sytuacja jest bardzo zmienna. Skutkuje to w ostatnim czasie większymi wahaniami wartości jednostek uczestnictwa funduszy zaangażowanych w papiery skarbowe. Ostatnie miesiące pokazały, że zarobić na krajowych obligacjach udało się niewielu funduszom. Roczna stopa zwrotu  była w najlepszym razie zbliżona do oprocentowania najkorzystniejszych lokat bankowych. To stawia fundusze w gorszej pozycji - perspektywa zarobku jest mniej pewna od zysku z lokaty.

Na walutach trudniej się obłowić

Pokaźne zyski przyniosły w ostatnich miesiącach inwestycje oparte na walutach. Powodem był taniejący złoty. Prawdziwym inwestycyjnym hitem, który wypłynął dzięki gwałtownemu osłabieniu naszej waluty, okazały się fundusze obligacji dolarowych. Niektórym udało się osiągnąć zyski porównywalne do funduszy akcji w czasie hossy.

Ale czas wysokich zysków z walut już się skończył. W lutym tego roku euro było najmocniejsze wobec złotego od 5 lat , a nasza waluta o krok od ustanowienia rekordu słabości.

Inwestorzy uwierzyli w czarny, recesyjny scenariusz dla naszej gospodarki, której zaszkodziła kondycja innych gospodarek regionu. Prawda jednak jest taka, że to właśnie Polska gospodarka wyróżnia się pozytywnie na tle regionu. Dlatego prawdopodobieństwo umocnienia złotego w perspektywie kilku najbliższych miesięcy jest znacznie większe niż dalszy spadek wartości.

Inwestycja w waluty wiąże się więc z dużym ryzykiem strat, gdy złoty zacznie zyskiwać na wartości.

Pora na fundusze akcji?

Wyniki funduszy są już tak złe, że dużo gorsze być nie mogą. Trwające od kilkunastu miesięcy spadki cen akcji spowodowały, że straty niektórych z nich przekroczyły 50 procent w skali roku.

Akcje spółek notowanych na giełdzie w Warszawie są obecnie najtańsze od kilku lat, a główne wskaźniki naszego rynku akcji cofnęły się niemal do początków ostatniej hossy, która rozpoczęła się w latach 2002-2003.

money.pl/2009-03-10 06:20:25

Koniec atrakcyjnych lokat. Co się jeszcze opłaca?

Inwestycje w akcje to jedyny sposób na pomnożenie oszczędności? Brzmi z pozoru absurdalnie, jednak z analizy Money.pl wynika, że dziś trudno o lepszą alternatywę.
Lokaty tracą na atrakcyjności - największy gracz na rynku PKO BP zdecydował o obniżeniu oprocentowania swoich lokat. W ślad za głównym graczem pójdą inne banki. Na obligacjach również trudniej zarobić. Spekulacje na walutach to raczej zajęcie dla wybranych. Drożeje co prawda złoto, ale drożeje już zbyt długo i bańka w końcu pęknie.

Akcje i jednostki funduszy inwestycyjnych w szybkim tempie tanieją od dawna i wiele osób na nich straciło. Jednak właśnie przez to dziś indeksy giełdowe mają więcej przestrzeni do wzrostów niż do spadków. W cenach jest już mnóstwo negatywnych informacji zarówno z zagranicznych rynków, jak i naszej gospodarki. Trzy znaczące fale wyprzedaży zrobiły swoje. Mimo, że trwałej oznaki poprawy jeszcze nie widać, prędzej czy później nastąpi. To oznacza, że kupione teraz akcje bądź jednostki funduszy będą w stanie przynieść za kilka lat zadowalający zysk.

Dlaczego nie lokaty

Do niedawna pozwalały zarobić nawet blisko 10 proc. w skali roku. To już przeszłość. PKO BP zdecydował się na obniżenie oprocentowania oferowanych lokat  średnio o pół procent w skali roku.

Opłacalność lokat spada od stycznia. Najlepiej oprocentowane depozyty w bankach to obecnie nieco ponad 7 proc. w skali roku. Tymczasem planowane obniżki stóp procentowych NBP sprawiają, że kolejne obniżki oprocentowania to tylko kwestia czasu.

Na obligacjach zarobiło  niewielu

Nie najlepiej dla inwestorów dzieje się na krajowym rynku obligacji, gdzie sytuacja jest bardzo zmienna. Skutkuje to w ostatnim czasie większymi wahaniami wartości jednostek uczestnictwa funduszy zaangażowanych w papiery skarbowe. Ostatnie miesiące pokazały, że zarobić na krajowych obligacjach udało się niewielu funduszom. Roczna stopa zwrotu  była w najlepszym razie zbliżona do oprocentowania najkorzystniejszych lokat bankowych. To stawia fundusze w gorszej pozycji - perspektywa zarobku jest mniej pewna od zysku z lokaty.

Na walutach trudniej się obłowić

Pokaźne zyski przyniosły w ostatnich miesiącach inwestycje oparte na walutach. Powodem był taniejący złoty. Prawdziwym inwestycyjnym hitem, który wypłynął dzięki gwałtownemu osłabieniu naszej waluty, okazały się fundusze obligacji dolarowych. Niektórym udało się osiągnąć zyski porównywalne do funduszy akcji w czasie hossy.

Ale czas wysokich zysków z walut już się skończył. W lutym tego roku euro było najmocniejsze wobec złotego od 5 lat , a nasza waluta o krok od ustanowienia rekordu słabości.

Inwestorzy uwierzyli w czarny, recesyjny scenariusz dla naszej gospodarki, której zaszkodziła kondycja innych gospodarek regionu. Prawda jednak jest taka, że to właśnie Polska gospodarka wyróżnia się pozytywnie na tle regionu. Dlatego prawdopodobieństwo umocnienia złotego w perspektywie kilku najbliższych miesięcy jest znacznie większe niż dalszy spadek wartości.

Inwestycja w waluty wiąże się więc z dużym ryzykiem strat, gdy złoty zacznie zyskiwać na wartości.

Pora na fundusze akcji?

Wyniki funduszy są już tak złe, że dużo gorsze być nie mogą. Trwające od kilkunastu miesięcy spadki cen akcji spowodowały, że straty niektórych z nich przekroczyły 50 procent w skali roku.

Akcje spółek notowanych na giełdzie w Warszawie są obecnie najtańsze od kilku lat, a główne wskaźniki naszego rynku akcji cofnęły się niemal do początków ostatniej hossy, która rozpoczęła się w latach 2002-2003.

money.pl/2009-03-10 06:20:25

NBP gotów do rozmów z EBC o ERM2

NBP jest gotów do rozpoczęcia razem z resortem finansów rozmów z EBC w sprawie wejścia do mechanizmu ERM2 - poinformował wiceprezes NBP Witold Koziński.
- EBC jest zasadniczym adresatem naszych postulatów. Jeśli chodzi o NBP takie rozmowy się nie toczą - dodał Koziński.
Wcześniej koordynator rządu ds wejścia do strefy euro Ludwik Kotecki powiedział, że rozmowy z instytucjami europejskimi nt. wejścia do ERM2 będą miały charakter poufny.

Według wcześniejszych zapowiedzi rządu rozmowy z instytucjami europejskimi nt. ERM2 miały się rozpocząć na przełomie lutego i marca bieżącego roku.
money.pl/2009-03-09 11:11:03

Https://wgn.pl - aktualne oferty

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,3

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies