Teren, na którym obecnie stoi centrum, został przekazany w wieczyste użytkowanie miastu na podstawie tzw. dekretu Bieruta w październiku 1945 roku. W marcu 2001 roku gmina Warszawa podpisała kontrakt ws. budowy Złotych Tarasów. Władze miasta podpisały też porozumienie ze spadkobiercami działek, na których je budowano.
Jednak jedna ze spadkobierczyń złożyła w warszawskim Sądzie Okręgowym pozew, w którym domagała się anulowania kontraktu z 2001 roku. We wrześniu 2003 roku sąd odrzucił jej pozew, podobnie uczynił Sąd Apelacyjny.
Kobieta złożyła więc w roku 2004 pozew cywilny przeciwko miastu, domagając się zadośćuczynienia za odrzucenie w roku 1975 skargi jej ojca, który domagał się przywrócenia mu prawa do wieczystego użytkowania gruntu. Sąd Okręgowy w 2006 roku w wyroku wstępnym uznał, że spadkobierczyni właścicieli tego terenu miała prawo uzyskania prawa do wieczystego użytkowania gruntu i powinno to było zostać rozpatrzone przed przekazaniem terenu spółce, która budowała Złote Tarasy.
Władze miasta złożyły apelację; Sąd Apelacyjny uznał, że władze miasta miały prawo zadysponować tym terenem w sposób, jaki uczyniły, a spadkobiercy właścicieli terenu nie mieli prawa do tej ziemi. Zwrócił też uwagę, że kobieta otrzymała rekompensatę w wysokości 112 tys. zł. Sąd Najwyższy odrzucił kasację kobiety.
Oprócz skargi ojca kobiety z 1975 roku, ona sama od 1999 roku domagała się uznania decyzji o przekazaniu tego terenu miastu za nieważną. Jak podaje Trybunał w Strasburgu, sprawa toczy się nadal.
Trybunał zwraca też uwagę, że Najwyższa Izba Kontroli zakwestionowała wycenę wartości nieruchomości, przekazanej przez miasto jako "aport do kapitału zakładowego spółki"; uznała, że przekazując ziemię oparto się na wycenach sprzed kilku lat; tymczasem w momencie przekazania rynkowa wartość ziemi była wyższa.
Obecnie w warszawskim sądzie toczy się sprawa, dotycząca sprzedaży gruntu pod Złote Tarasy. Czterej samorządowcy gminy Centrum z lat 2000-2002: burmistrz Jan Wieteska i jego zastępcy Wojciech Szymborski, Jerzy Guz i Bogdan Michalski są oskarżeni o niedopełnienie obowiązków i "narażenie majątku miasta na szkodę dużych rozmiarów".
Zdaniem prokuratury, dopuścili się przestępstwa, bo jako zarząd gminy zimą 2001 r. zgodzili się na wniesienie okazałej miejskiej działki w centrum aportem do spółki deweloperskiej z ING Real Estate, która zamierzała budować centrum Złote Tarasy. Według prokuratury (zawiadomionej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego), działka u zbiegu ul. Emilii Plater i Złotej została oddana Holendrom po zaniżonej o ok. 100 mln zł wartości oraz mimo nierozpatrzonych roszczeń spadkobierców przedwojennych właścicieli do tego terenu.
interia.pl
Teren, na którym obecnie stoi centrum, został przekazany w wieczyste użytkowanie miastu na podstawie tzw. dekretu Bieruta w październiku 1945 roku. W marcu 2001 roku gmina Warszawa podpisała kontrakt ws. budowy Złotych Tarasów. Władze miasta podpisały też porozumienie ze spadkobiercami działek, na których je budowano.
Jednak jedna ze spadkobierczyń złożyła w warszawskim Sądzie Okręgowym pozew, w którym domagała się anulowania kontraktu z 2001 roku. We wrześniu 2003 roku sąd odrzucił jej pozew, podobnie uczynił Sąd Apelacyjny.
Kobieta złożyła więc w roku 2004 pozew cywilny przeciwko miastu, domagając się zadośćuczynienia za odrzucenie w roku 1975 skargi jej ojca, który domagał się przywrócenia mu prawa do wieczystego użytkowania gruntu. Sąd Okręgowy w 2006 roku w wyroku wstępnym uznał, że spadkobierczyni właścicieli tego terenu miała prawo uzyskania prawa do wieczystego użytkowania gruntu i powinno to było zostać rozpatrzone przed przekazaniem terenu spółce, która budowała Złote Tarasy.
Władze miasta złożyły apelację; Sąd Apelacyjny uznał, że władze miasta miały prawo zadysponować tym terenem w sposób, jaki uczyniły, a spadkobiercy właścicieli terenu nie mieli prawa do tej ziemi. Zwrócił też uwagę, że kobieta otrzymała rekompensatę w wysokości 112 tys. zł. Sąd Najwyższy odrzucił kasację kobiety.
Oprócz skargi ojca kobiety z 1975 roku, ona sama od 1999 roku domagała się uznania decyzji o przekazaniu tego terenu miastu za nieważną. Jak podaje Trybunał w Strasburgu, sprawa toczy się nadal.
Trybunał zwraca też uwagę, że Najwyższa Izba Kontroli zakwestionowała wycenę wartości nieruchomości, przekazanej przez miasto jako "aport do kapitału zakładowego spółki"; uznała, że przekazując ziemię oparto się na wycenach sprzed kilku lat; tymczasem w momencie przekazania rynkowa wartość ziemi była wyższa.
Obecnie w warszawskim sądzie toczy się sprawa, dotycząca sprzedaży gruntu pod Złote Tarasy. Czterej samorządowcy gminy Centrum z lat 2000-2002: burmistrz Jan Wieteska i jego zastępcy Wojciech Szymborski, Jerzy Guz i Bogdan Michalski są oskarżeni o niedopełnienie obowiązków i "narażenie majątku miasta na szkodę dużych rozmiarów".
Zdaniem prokuratury, dopuścili się przestępstwa, bo jako zarząd gminy zimą 2001 r. zgodzili się na wniesienie okazałej miejskiej działki w centrum aportem do spółki deweloperskiej z ING Real Estate, która zamierzała budować centrum Złote Tarasy. Według prokuratury (zawiadomionej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego), działka u zbiegu ul. Emilii Plater i Złotej została oddana Holendrom po zaniżonej o ok. 100 mln zł wartości oraz mimo nierozpatrzonych roszczeń spadkobierców przedwojennych właścicieli do tego terenu.
interia.pl
A że na rynku jest bardzo dużo lokali, które nie sprzedają się już tak szybko jak kiedyś, mamy sporo czasu na wybranie najlepszej propozycji i wynegocjowanie atrakcyjnej ceny.
Jeszcze kilka lat temu kiedy znaleźliśmy mieszkanie, które nam się spodobało, musieliśmy niemalże natychmiast się decydować i wpłacać zaliczkę, żeby nikt nas nie ubiegł, a umowy przedwstępne często spisywane były na kolanie. Czasem sprzedający urządzali licytację i sprzedawali swoje lokum temu, kto zaproponował najlepszą (czyli najwyższą) cenę. Całe szczęście, że czasy te już minęły i teraz to kupujący licytują najlepszą (najniższą) dla siebie cenę. Nie trzeba się też spieszyć z podejmowaniem decyzji. Przeciętne mieszkanie sprzedaje się teraz kilka miesięcy i, chociaż chętnych jest dużo, transakcji nie zawiera się wiele, a to z powodu słabej dostępności kredytów.
Jeżeli jednak nasza sytuacja pozwala nam na zaciągnięcie kredytu lub zakup mieszkania za gotówkę, możemy śmiało zabrać się za szukanie mieszkania. Musimy jednak pamiętać o kilku ważnych rzeczach, które musimy sprawdzić, zanim podpiszemy umowę.
1. Kondycja mieszkania i budynku
Jeżeli zainteresuje nas jakieś mieszkanie, sprawdźmy dokładnie, w jakim jest stanie. Lokale w starym budownictwie mają też stare instalacje centralnego ogrzewania czy wodno-kanalizacyjne (chociaż w dużej części były one wymieniane). Budynki takie zazwyczaj mają starą elewację, a klatki schodowe pozostawiają wiele do życzenia. W takim wypadku dowiedzmy się, czy i na kiedy planowany jest remont. Zbywcy zazwyczaj zapewniają o tym, że wymiana instalacji, remont klatki schodowej czy ocieplanie budynku przewidziane jest na przyszły rok. Niestety najczęściej po dwóch latach nadal nic się nie dzieje. Aby uchronić się przed taką sytuacją, dowiedzmy się w administracji budynku lub spółdzielni, jak faktycznie wygląda sytuacja i czy planowane są jakieś remonty.
Warto też sprawdzić najbliższe sąsiedztwo. Mieszkanie przy zajezdni autobusowej czy przepompowni ścieków na pewno nie należy do najprzyjemniejszych, dlatego warto poświęcić chwilę na spacer po okolicy. Jeśli obok naszego budynku są tylko puste działki i nic nie zakłóca nam widoku na zieleń, lepiej sprawdzić, czy coś nam tego widoku w najbliższym czasie nie zasłoni. I nawet jeśli sprzedający zapewnia nas, że na sąsiednich działkach nic nie powstanie, wybierzmy się do urzędu gminy i sprawdźmy, co może w tych miejscach powstać.
2. Własność
Jeżeli osoba sprzedająca mieszkanie podaje się za właściciela, sprawdźmy, czy na pewno nim jest. Nie chcemy paść przecież ofiarą oszusta, który twierdzi, że mieszkanie jest jego własnością, a w rzeczywistości tylko je wynajmuje. Po pierwsze poprośmy o dokumenty świadczące o własności, czyli akt notarialny nabycia nieruchomości. Tam zapisane będzie, kto dokonał zakupu mieszkania.
Jeśli mieszkanie ma założoną księgę wieczystą, znajdziemy w niej informację o tym, kto jest właścicielem. Taki zapis znajduje się w dziale II księgi wieczystej, a jej odpis możemy dostać w wydziale wieczystoksięgowym sądu rejonowego. Jeżeli widnieją tam też inni właściciele, muszą oni także przystąpić do transakcji, ewentualnie może to zrobić jedna osoba posiadająca ich pełnomocnictwa potwierdzone notarialnie. Pamiętajmy jednak o dokładnym sprawdzeniu danych w pełnomocnictwie, ponieważ musimy je również przekazać do banku, który będzie udzielał nam kredytu na zakup mieszkania. Jeżeli dane nie będą się zgadzały ze stanem faktycznym, proces otrzymania kredytu może się przedłużyć.
W przypadku mieszkań spółdzielczo-własnościowych powinniśmy udać się do spółdzielni, gdzie otrzymamy informacje o właścicielach. Takie zaświadczenie ze spółdzielni może nam też przedstawić sprzedający.
3. Księga wieczysta
Kupując mieszkanie hipoteczne, dokładnie sprawdźmy jego księgę wieczystą. Posiadając numer KW (właściciel powinien nam go udostępnić bez problemu), otrzymamy odpis w wydziale wieczystoksięgowym sądu rejonowego. Koszt odpisu to tylko 30 PLN.
W dziale I znajdziemy informacje o mieszkaniu. Oprócz adresu jest tam również dokładny metraż i liczba pomieszczeń. Pozwoli nam to na zweryfikowanie tego, czy właściciel nie wprowadził nas w błąd, mówiąc o wielkości mieszkania. W dziale II natomiast znajdziemy informację o tym, kto jest właścicielem nieruchomości.
W dziale III mieszczą się informacje o ograniczonych prawach rzeczowych i ograniczeniach w rozporządzaniu nieruchomością. Ta część księgi wieczystej powinna być pusta, a jeśli znajdują się tam jakieś wpisy, musimy poprosić o ich wyjaśnienie.
Jeżeli mieszkanie obciążone jest kredytem hipotecznym, dowiemy się tego z działu IV (oczywiście lepiej, jeśli najpierw powie nam o tym właściciel). Tu znajdziemy informacje o tym, jakie są to hipoteki (kaucyjna czy zwykła), z dokładnym określeniem wysokości, waluty, nazwą banku, który udzielił kredytu oraz terminu spłaty. Wpisana hipoteka nie jest niczym niebezpiecznym, ponieważ po spłacie kredytu przez zbywcę zostanie wykreślona z księgi wieczystej.
Odpis KW jest ważny ok. miesiąca, więc przed podpisaniem umowy ostatecznej powinniśmy postarać się o nowy. Sprawdźmy wtedy, czy nie pojawiły się jakieś nowe informacje, które mogłyby zaważyć na zawarciu transakcji.
4. Inne dokumenty
Jeśli nabywane przez nas mieszkanie jest spółdzielczo-własnościowe, zbywca powinien nam dostarczyć zaświadczenie ze spółdzielni o możliwości sprzedaży lokalu. Pismo takie zawiera potwierdzenie tego, że właściciel dotychczas wywiązywał się ze zobowiązań względem spółdzielni i że nie ma przeciwwskazań do sprzedaży mieszkania, oraz że wcześniej nie były składane wnioski o sprzedaż. Poprośmy też o informacje ze spółdzielni o tym, czy przewidziane są jakieś remonty, które obciążać będą właścicieli. Dodatkowe koszty mogą sprawić, że cena mieszkania wzrośnie. Jeżeli tak będzie, spróbujmy negocjować z właścicielem niższą kwotę.
Warto też sprawdzić w administracji lub spółdzielni, czy właściciel nie zwleka z opłatami. Najlepiej poprosić o zaświadczenie na piśmie. Co prawda sprzedający w umowie oświadcza, że nie ma żadnych zadłużeń względem mieszkania, ale kiedy po kilku miesiącach okaże się, że jednak ma, możemy mieć problem z odnalezieniem go i całą należność będziemy musieli uregulować my. Co prawda możemy sprawę skierować do sądu, ale czasem gra nie warta jest świeczki (jeśli zadłużenie wynosi kilkaset złotych).
5. Umowa przedwstępna
Kiedy już sprawdzimy mieszkanie i skompletujemy dokumenty, czas na podpisanie umowy przedwstępnej. Dla naszego bezpieczeństwa najlepiej podpisać ją w formie aktu notarialnego. Jednak bez względu na to, czy jest to umowa notarialna czy cywilno-prawna musimy pamiętać o najważniejszych zapisach.
Bardzo ważne jest określenie terminów podpisania umowy ostatecznej, przekazania zadatku, wyprowadzenia się zbywcy z mieszkania oraz jego przekazania. W umowie musi być bardzo dokładnie opisane mieszkanie, które kupujemy, jego metraż i cena. Powinno się tam też znaleźć oświadczenie sprzedającego, że mieszkanie nie jest w żaden sposób zadłużone (np. zaległości w opłacaniu czynszu lub podatku gruntowego). Jeżeli jest ono obciążone hipoteką, musi być ona dokładnie określona (wartość, nazwa banku). Zbywca musi zobowiązać się do spłacenia kredytu w określonym terminie (a później przedstawić nam zaświadczenie o spłacie), co najczęściej następuje już po umowie ostatecznej.
W umowie przedwstępnej można też wyszczególnić, co pozostaje w mieszkaniu. Najlepiej zapisać to jako aneks do umowy.
Pamiętajmy o tym, żeby jak najlepiej dopasować terminy do własnych możliwości. Zanim podpiszemy umowę, dowiedzmy się w banku, jak długo będziemy czekać na udzielenie kredytu, dodajmy do tego dwa lub trzy tygodnie i na tej podstawie określmy termin podpisania umowy ostatecznej.
6. Umowa ostateczna i przekazanie mieszkania
Umowa ostateczna zawsze jest podpisywana w formie aktu notarialnego i zazwyczaj wygląda tak samo. Przed jej podpisaniem zbywca musi przedstawić zaświadczenie o wymeldowaniu wszystkich osób z mieszkania.
W umowie określamy kiedy wpłacone zostaną pieniądze (określmy to rozsądnie, zgodnie z naszymi możliwościami) oraz termin przekazania mieszkania.
W dniu przekazania mieszkania należy spisać protokół zdawczo-odbiorczy. Musi się tam znaleźć między innymi stan liczników. Od tego momentu to my, jako nowi właściciele jesteśmy zobowiązani do dokonywania wszelkich opłat. Powinniśmy podpisać umowy z zakładem energetycznym i gazowym. W tym celu musimy przedłożyć protokół zdawczo-odbiorczy, akt notarialny nabycia mieszkania oraz dowód tożsamości.
Kiedy już dostaniemy klucze do mieszkania, będziemy mogli poczuć się jak prawdziwi właściciele (nie licząc oczywiście banku, który wspaniałomyślnie udzielił nam kredytu). Nie pozostaje nam już nic innego jak rozpoczęcie urządzania naszego wymarzonego M.
Aleksandra Szarek
specjalista rynku nieruchomości
Home Broker
źródło informacji: INTERIA.PL
A że na rynku jest bardzo dużo lokali, które nie sprzedają się już tak szybko jak kiedyś, mamy sporo czasu na wybranie najlepszej propozycji i wynegocjowanie atrakcyjnej ceny.
Jeszcze kilka lat temu kiedy znaleźliśmy mieszkanie, które nam się spodobało, musieliśmy niemalże natychmiast się decydować i wpłacać zaliczkę, żeby nikt nas nie ubiegł, a umowy przedwstępne często spisywane były na kolanie. Czasem sprzedający urządzali licytację i sprzedawali swoje lokum temu, kto zaproponował najlepszą (czyli najwyższą) cenę. Całe szczęście, że czasy te już minęły i teraz to kupujący licytują najlepszą (najniższą) dla siebie cenę. Nie trzeba się też spieszyć z podejmowaniem decyzji. Przeciętne mieszkanie sprzedaje się teraz kilka miesięcy i, chociaż chętnych jest dużo, transakcji nie zawiera się wiele, a to z powodu słabej dostępności kredytów.
Jeżeli jednak nasza sytuacja pozwala nam na zaciągnięcie kredytu lub zakup mieszkania za gotówkę, możemy śmiało zabrać się za szukanie mieszkania. Musimy jednak pamiętać o kilku ważnych rzeczach, które musimy sprawdzić, zanim podpiszemy umowę.
1. Kondycja mieszkania i budynku
Jeżeli zainteresuje nas jakieś mieszkanie, sprawdźmy dokładnie, w jakim jest stanie. Lokale w starym budownictwie mają też stare instalacje centralnego ogrzewania czy wodno-kanalizacyjne (chociaż w dużej części były one wymieniane). Budynki takie zazwyczaj mają starą elewację, a klatki schodowe pozostawiają wiele do życzenia. W takim wypadku dowiedzmy się, czy i na kiedy planowany jest remont. Zbywcy zazwyczaj zapewniają o tym, że wymiana instalacji, remont klatki schodowej czy ocieplanie budynku przewidziane jest na przyszły rok. Niestety najczęściej po dwóch latach nadal nic się nie dzieje. Aby uchronić się przed taką sytuacją, dowiedzmy się w administracji budynku lub spółdzielni, jak faktycznie wygląda sytuacja i czy planowane są jakieś remonty.
Warto też sprawdzić najbliższe sąsiedztwo. Mieszkanie przy zajezdni autobusowej czy przepompowni ścieków na pewno nie należy do najprzyjemniejszych, dlatego warto poświęcić chwilę na spacer po okolicy. Jeśli obok naszego budynku są tylko puste działki i nic nie zakłóca nam widoku na zieleń, lepiej sprawdzić, czy coś nam tego widoku w najbliższym czasie nie zasłoni. I nawet jeśli sprzedający zapewnia nas, że na sąsiednich działkach nic nie powstanie, wybierzmy się do urzędu gminy i sprawdźmy, co może w tych miejscach powstać.
2. Własność
Jeżeli osoba sprzedająca mieszkanie podaje się za właściciela, sprawdźmy, czy na pewno nim jest. Nie chcemy paść przecież ofiarą oszusta, który twierdzi, że mieszkanie jest jego własnością, a w rzeczywistości tylko je wynajmuje. Po pierwsze poprośmy o dokumenty świadczące o własności, czyli akt notarialny nabycia nieruchomości. Tam zapisane będzie, kto dokonał zakupu mieszkania.
Jeśli mieszkanie ma założoną księgę wieczystą, znajdziemy w niej informację o tym, kto jest właścicielem. Taki zapis znajduje się w dziale II księgi wieczystej, a jej odpis możemy dostać w wydziale wieczystoksięgowym sądu rejonowego. Jeżeli widnieją tam też inni właściciele, muszą oni także przystąpić do transakcji, ewentualnie może to zrobić jedna osoba posiadająca ich pełnomocnictwa potwierdzone notarialnie. Pamiętajmy jednak o dokładnym sprawdzeniu danych w pełnomocnictwie, ponieważ musimy je również przekazać do banku, który będzie udzielał nam kredytu na zakup mieszkania. Jeżeli dane nie będą się zgadzały ze stanem faktycznym, proces otrzymania kredytu może się przedłużyć.
W przypadku mieszkań spółdzielczo-własnościowych powinniśmy udać się do spółdzielni, gdzie otrzymamy informacje o właścicielach. Takie zaświadczenie ze spółdzielni może nam też przedstawić sprzedający.
3. Księga wieczysta
Kupując mieszkanie hipoteczne, dokładnie sprawdźmy jego księgę wieczystą. Posiadając numer KW (właściciel powinien nam go udostępnić bez problemu), otrzymamy odpis w wydziale wieczystoksięgowym sądu rejonowego. Koszt odpisu to tylko 30 PLN.
W dziale I znajdziemy informacje o mieszkaniu. Oprócz adresu jest tam również dokładny metraż i liczba pomieszczeń. Pozwoli nam to na zweryfikowanie tego, czy właściciel nie wprowadził nas w błąd, mówiąc o wielkości mieszkania. W dziale II natomiast znajdziemy informację o tym, kto jest właścicielem nieruchomości.
W dziale III mieszczą się informacje o ograniczonych prawach rzeczowych i ograniczeniach w rozporządzaniu nieruchomością. Ta część księgi wieczystej powinna być pusta, a jeśli znajdują się tam jakieś wpisy, musimy poprosić o ich wyjaśnienie.
Jeżeli mieszkanie obciążone jest kredytem hipotecznym, dowiemy się tego z działu IV (oczywiście lepiej, jeśli najpierw powie nam o tym właściciel). Tu znajdziemy informacje o tym, jakie są to hipoteki (kaucyjna czy zwykła), z dokładnym określeniem wysokości, waluty, nazwą banku, który udzielił kredytu oraz terminu spłaty. Wpisana hipoteka nie jest niczym niebezpiecznym, ponieważ po spłacie kredytu przez zbywcę zostanie wykreślona z księgi wieczystej.
Odpis KW jest ważny ok. miesiąca, więc przed podpisaniem umowy ostatecznej powinniśmy postarać się o nowy. Sprawdźmy wtedy, czy nie pojawiły się jakieś nowe informacje, które mogłyby zaważyć na zawarciu transakcji.
4. Inne dokumenty
Jeśli nabywane przez nas mieszkanie jest spółdzielczo-własnościowe, zbywca powinien nam dostarczyć zaświadczenie ze spółdzielni o możliwości sprzedaży lokalu. Pismo takie zawiera potwierdzenie tego, że właściciel dotychczas wywiązywał się ze zobowiązań względem spółdzielni i że nie ma przeciwwskazań do sprzedaży mieszkania, oraz że wcześniej nie były składane wnioski o sprzedaż. Poprośmy też o informacje ze spółdzielni o tym, czy przewidziane są jakieś remonty, które obciążać będą właścicieli. Dodatkowe koszty mogą sprawić, że cena mieszkania wzrośnie. Jeżeli tak będzie, spróbujmy negocjować z właścicielem niższą kwotę.
Warto też sprawdzić w administracji lub spółdzielni, czy właściciel nie zwleka z opłatami. Najlepiej poprosić o zaświadczenie na piśmie. Co prawda sprzedający w umowie oświadcza, że nie ma żadnych zadłużeń względem mieszkania, ale kiedy po kilku miesiącach okaże się, że jednak ma, możemy mieć problem z odnalezieniem go i całą należność będziemy musieli uregulować my. Co prawda możemy sprawę skierować do sądu, ale czasem gra nie warta jest świeczki (jeśli zadłużenie wynosi kilkaset złotych).
5. Umowa przedwstępna
Kiedy już sprawdzimy mieszkanie i skompletujemy dokumenty, czas na podpisanie umowy przedwstępnej. Dla naszego bezpieczeństwa najlepiej podpisać ją w formie aktu notarialnego. Jednak bez względu na to, czy jest to umowa notarialna czy cywilno-prawna musimy pamiętać o najważniejszych zapisach.
Bardzo ważne jest określenie terminów podpisania umowy ostatecznej, przekazania zadatku, wyprowadzenia się zbywcy z mieszkania oraz jego przekazania. W umowie musi być bardzo dokładnie opisane mieszkanie, które kupujemy, jego metraż i cena. Powinno się tam też znaleźć oświadczenie sprzedającego, że mieszkanie nie jest w żaden sposób zadłużone (np. zaległości w opłacaniu czynszu lub podatku gruntowego). Jeżeli jest ono obciążone hipoteką, musi być ona dokładnie określona (wartość, nazwa banku). Zbywca musi zobowiązać się do spłacenia kredytu w określonym terminie (a później przedstawić nam zaświadczenie o spłacie), co najczęściej następuje już po umowie ostatecznej.
W umowie przedwstępnej można też wyszczególnić, co pozostaje w mieszkaniu. Najlepiej zapisać to jako aneks do umowy.
Pamiętajmy o tym, żeby jak najlepiej dopasować terminy do własnych możliwości. Zanim podpiszemy umowę, dowiedzmy się w banku, jak długo będziemy czekać na udzielenie kredytu, dodajmy do tego dwa lub trzy tygodnie i na tej podstawie określmy termin podpisania umowy ostatecznej.
6. Umowa ostateczna i przekazanie mieszkania
Umowa ostateczna zawsze jest podpisywana w formie aktu notarialnego i zazwyczaj wygląda tak samo. Przed jej podpisaniem zbywca musi przedstawić zaświadczenie o wymeldowaniu wszystkich osób z mieszkania.
W umowie określamy kiedy wpłacone zostaną pieniądze (określmy to rozsądnie, zgodnie z naszymi możliwościami) oraz termin przekazania mieszkania.
W dniu przekazania mieszkania należy spisać protokół zdawczo-odbiorczy. Musi się tam znaleźć między innymi stan liczników. Od tego momentu to my, jako nowi właściciele jesteśmy zobowiązani do dokonywania wszelkich opłat. Powinniśmy podpisać umowy z zakładem energetycznym i gazowym. W tym celu musimy przedłożyć protokół zdawczo-odbiorczy, akt notarialny nabycia mieszkania oraz dowód tożsamości.
Kiedy już dostaniemy klucze do mieszkania, będziemy mogli poczuć się jak prawdziwi właściciele (nie licząc oczywiście banku, który wspaniałomyślnie udzielił nam kredytu). Nie pozostaje nam już nic innego jak rozpoczęcie urządzania naszego wymarzonego M.
Aleksandra Szarek
specjalista rynku nieruchomości
Home Broker
źródło informacji: INTERIA.PL
Ceny muszą spaść!
W naszym pierwszym raporcie na temat deweloperów wskazywaliśmy, że dla kredytobiorcy (zwłaszcza długoterminowego, jakimi są zaciągający kredyty hipoteczne) cena kredytu ma znaczenie drugorzędne. W pierwszej kolejności liczy się możliwość spłaty kredytu, a ta wynika z bezpieczeństwa zatrudnienia i ewentualnych perspektyw na poprawę zarobków. W dobie kryzysu nie można mówi o bezpieczeństwie zatrudnienia, a wiec mniej będzie chętnych do zaciągania zobowiązań kredytowych, a bez nich statystycznego Polaka nie stać na kupno własnego mieszkania.
Sprzedaż stanęła!
Prezes przyznaje, że w IV kwartale sprzedaż Polnordu praktycznie stanęła. W naszych prognozach przyjęliśmy, iż spółce udało się znaleźć chętnych na ok. 60 lokali. Mimo tego prezes podtrzymuje swoja prognozę na 2008 r. zakładająca poniżej 1 mld zł przychodów i 200 mln zł zysku na sprzedaży.
Po 3 kwartałach spółka miała ok. 320 mln zł sprzedaży i ok. 140 mln zł zysku brutto na sprzedaży. Przy, naszym zdaniem słabym IV kwartale, sprzedaż całoroczna ukształtuje się znacząco poniżej 1 mld zł (oczekujemy ok. 370 mln zł), a zysk brutto na sprzedaży sięgnie ok. 150 mln zł.
Zysk netto wyniesie nieco ponad 90 mln zł. Jednocześnie prezes poinformował o wstrzymaniu procesów akwizycyjnych. W obecnej sytuacji na rynku spółka koncentrować się będzie na realizacji inwestycji na bazie posiadanego banku ziemi.
(M.Sztabler)
źródło informacji: DM PKO BP
Ceny muszą spaść!
W naszym pierwszym raporcie na temat deweloperów wskazywaliśmy, że dla kredytobiorcy (zwłaszcza długoterminowego, jakimi są zaciągający kredyty hipoteczne) cena kredytu ma znaczenie drugorzędne. W pierwszej kolejności liczy się możliwość spłaty kredytu, a ta wynika z bezpieczeństwa zatrudnienia i ewentualnych perspektyw na poprawę zarobków. W dobie kryzysu nie można mówi o bezpieczeństwie zatrudnienia, a wiec mniej będzie chętnych do zaciągania zobowiązań kredytowych, a bez nich statystycznego Polaka nie stać na kupno własnego mieszkania.
Sprzedaż stanęła!
Prezes przyznaje, że w IV kwartale sprzedaż Polnordu praktycznie stanęła. W naszych prognozach przyjęliśmy, iż spółce udało się znaleźć chętnych na ok. 60 lokali. Mimo tego prezes podtrzymuje swoja prognozę na 2008 r. zakładająca poniżej 1 mld zł przychodów i 200 mln zł zysku na sprzedaży.
Po 3 kwartałach spółka miała ok. 320 mln zł sprzedaży i ok. 140 mln zł zysku brutto na sprzedaży. Przy, naszym zdaniem słabym IV kwartale, sprzedaż całoroczna ukształtuje się znacząco poniżej 1 mld zł (oczekujemy ok. 370 mln zł), a zysk brutto na sprzedaży sięgnie ok. 150 mln zł.
Zysk netto wyniesie nieco ponad 90 mln zł. Jednocześnie prezes poinformował o wstrzymaniu procesów akwizycyjnych. W obecnej sytuacji na rynku spółka koncentrować się będzie na realizacji inwestycji na bazie posiadanego banku ziemi.
(M.Sztabler)
źródło informacji: DM PKO BP
- Trwają prace przy parkingu oraz montażem konstrukcji prefabrykowanej, który jest zaawansowany na poziomie 70 proc. Wykonywane są klatki schodowe, zewnętrzne ściany, kanalizacja deszczowa oraz konstrukcja dachowa - mówi Barbara Kopczyńska, członek zarządu Roland Investments (TriGranit Holding Ltd & IPR Ltd.). - Aktualnie kończymy też prace rekultywacyjne na całym terenie inwestycji - dodaje Kopczyńska. Rozpoczęła się również budowa kina, składającego się z 20 sal. Zamknięcie budynku, czyli tzw. Wiecha, zaplanowane jest na początek kwietnia 2009 roku.
Równolegle z budową obiektu trwają prace związane z budową i przebudową systemu dróg wewnętrznych, połączonych z miejską infrastrukturą drogową. Zakończona została przebudowa ul. Kamieńskiego. Z końcem lutego rozpoczną się prace na ulicy Turowicza, a następnie, w kwietniu 2009 roku budowa łącznika Walerego Sławka. Trwają prace związane z przebudową ulicy Puszkarskiej.
Generalnym wykonawcą jest firma Arcadom Polska sp. z o.o., firma córka węgierskiej spółki budowlanej Arcadom Construcion Co. realizującej budowy w wielu krajach Europy środkowo-wschodniej. Arcadom Construction istnieje od 1996 roku i ma na swoim koncie ponad 1,5 mln wybudowanych m2. Wartość dotychczas zrealizowanych projektów wynosi około 700 miliardów Euro. Firma Arcadom Polska przy budowie Bonarka City Center zatrudnia wielu podwykonawców z rynku lokalnego takich jak: Barzak, Energopol, Bud-max, Consolis, Technobud.
- Projekt ma w pełni zapewnione finansowanie bankowe. Kredytodawcą jest niemiecki Aareal Bank AG specjalizujący się w finansowaniu nieruchomości komercyjnych w tym dużych, wielofunkcyjnych projektów. Mamy duże doświadczenie w finansowaniu wielofunkcyjnych obiektów komercyjnych na całym świecie. W Polsce finansujemy znaczące projekty handlowe takie jak: warszawska Galeria Mokotów oraz Centrum Handlowe Arkadia. Współpracowaliśmy również przy poprzednim projekcie TriGranit realizowanym w Polsce - Silesia City Center w Katowicach - mówi dyrektor zarządzający Aareal Bank AG w Polsce Michał Sternicki. Bonarka City Center to bardzo dobry projekt, jesteśmy zadowoleni z postępu prac i czekamy na otwarcie - dodaje Sternicki.
interia.pl/Wtorek, 10 lutego (06:00)
- Trwają prace przy parkingu oraz montażem konstrukcji prefabrykowanej, który jest zaawansowany na poziomie 70 proc. Wykonywane są klatki schodowe, zewnętrzne ściany, kanalizacja deszczowa oraz konstrukcja dachowa - mówi Barbara Kopczyńska, członek zarządu Roland Investments (TriGranit Holding Ltd & IPR Ltd.). - Aktualnie kończymy też prace rekultywacyjne na całym terenie inwestycji - dodaje Kopczyńska. Rozpoczęła się również budowa kina, składającego się z 20 sal. Zamknięcie budynku, czyli tzw. Wiecha, zaplanowane jest na początek kwietnia 2009 roku.
Równolegle z budową obiektu trwają prace związane z budową i przebudową systemu dróg wewnętrznych, połączonych z miejską infrastrukturą drogową. Zakończona została przebudowa ul. Kamieńskiego. Z końcem lutego rozpoczną się prace na ulicy Turowicza, a następnie, w kwietniu 2009 roku budowa łącznika Walerego Sławka. Trwają prace związane z przebudową ulicy Puszkarskiej.
Generalnym wykonawcą jest firma Arcadom Polska sp. z o.o., firma córka węgierskiej spółki budowlanej Arcadom Construcion Co. realizującej budowy w wielu krajach Europy środkowo-wschodniej. Arcadom Construction istnieje od 1996 roku i ma na swoim koncie ponad 1,5 mln wybudowanych m2. Wartość dotychczas zrealizowanych projektów wynosi około 700 miliardów Euro. Firma Arcadom Polska przy budowie Bonarka City Center zatrudnia wielu podwykonawców z rynku lokalnego takich jak: Barzak, Energopol, Bud-max, Consolis, Technobud.
- Projekt ma w pełni zapewnione finansowanie bankowe. Kredytodawcą jest niemiecki Aareal Bank AG specjalizujący się w finansowaniu nieruchomości komercyjnych w tym dużych, wielofunkcyjnych projektów. Mamy duże doświadczenie w finansowaniu wielofunkcyjnych obiektów komercyjnych na całym świecie. W Polsce finansujemy znaczące projekty handlowe takie jak: warszawska Galeria Mokotów oraz Centrum Handlowe Arkadia. Współpracowaliśmy również przy poprzednim projekcie TriGranit realizowanym w Polsce - Silesia City Center w Katowicach - mówi dyrektor zarządzający Aareal Bank AG w Polsce Michał Sternicki. Bonarka City Center to bardzo dobry projekt, jesteśmy zadowoleni z postępu prac i czekamy na otwarcie - dodaje Sternicki.
interia.pl/Wtorek, 10 lutego (06:00)
Urzędnicy w olsztyńskim ratuszu dopiero co rozstrzygnęli przetarg na remont kanalizacji. Spośród pięciu ofert wybrali najtańszą - wartą 39 mln zł. Wcześniej w budżecie zarezerwowali na to 55 mln zł. Kilkaset tysięcy złotych zaoszczędzili też na renowacji małej, ale prowadzącej do dużego osiedla ulicy Bartąskiej i kolejne pół miliona na budowie kompleksu sportowego. - Wykonawcy ścigają się na ceny. Ta tendencja bardzo nas cieszy - mówi Aneta Szpaderska, rzeczniczka olsztyńskiego magistratu. Zaoszczędzone pieniądze ratusz przeznaczy na remonty szkół.
Mniej wydaje również Warszawa. Remont ul. Baletowej na Ursynowie miał kosztować 5 mln zł. Udało się go zrobić za połowę tej kwoty. Poszerzenie wiaduktu nad Kanałem Żerańskim stołeczni urzędnicy wycenili na 200 mln zł. Prace kosztowały 79 mln zł mniej. Ostatnio za poszerzenie ul. Modlińskiej łączącej centrum miasta z północnymi dzielnicami miasta jedna z firm chciała 37 mln zł mniej niż przeznaczono na to w budżecie.
We wtorek w Zarządzie Miejskich Inwestycji Drogowych nastąpi otwarcie ofert, jakie złożono w przetargu na budowę mostu Północnego. - Przystąpiło do niego 10 firm z polski i zagranicy - mówi Agata Choińska, rzecznik ZMID. Miasto chce na tę inwestycję przeznaczyć aż 1,2 mld złotych. - Wcześniej wykonawcy chcieli blisko 2 mld zł - mówiła prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Jeszcze kilka miesięcy temu, gdy o kryzysie nikt nie mówił, firmy budowlane przebierały w zleceniach i dyktowały warunki. Dziś same szukają przetargów. Szczególnie tych organizowanych przez miasta, bo to pewny zleceniodawca - podkreśla "Metro".
źródło informacji: PAP/Metro
interia.pl/Wtorek, 10 lutego (07:16)
Urzędnicy w olsztyńskim ratuszu dopiero co rozstrzygnęli przetarg na remont kanalizacji. Spośród pięciu ofert wybrali najtańszą - wartą 39 mln zł. Wcześniej w budżecie zarezerwowali na to 55 mln zł. Kilkaset tysięcy złotych zaoszczędzili też na renowacji małej, ale prowadzącej do dużego osiedla ulicy Bartąskiej i kolejne pół miliona na budowie kompleksu sportowego. - Wykonawcy ścigają się na ceny. Ta tendencja bardzo nas cieszy - mówi Aneta Szpaderska, rzeczniczka olsztyńskiego magistratu. Zaoszczędzone pieniądze ratusz przeznaczy na remonty szkół.
Mniej wydaje również Warszawa. Remont ul. Baletowej na Ursynowie miał kosztować 5 mln zł. Udało się go zrobić za połowę tej kwoty. Poszerzenie wiaduktu nad Kanałem Żerańskim stołeczni urzędnicy wycenili na 200 mln zł. Prace kosztowały 79 mln zł mniej. Ostatnio za poszerzenie ul. Modlińskiej łączącej centrum miasta z północnymi dzielnicami miasta jedna z firm chciała 37 mln zł mniej niż przeznaczono na to w budżecie.
We wtorek w Zarządzie Miejskich Inwestycji Drogowych nastąpi otwarcie ofert, jakie złożono w przetargu na budowę mostu Północnego. - Przystąpiło do niego 10 firm z polski i zagranicy - mówi Agata Choińska, rzecznik ZMID. Miasto chce na tę inwestycję przeznaczyć aż 1,2 mld złotych. - Wcześniej wykonawcy chcieli blisko 2 mld zł - mówiła prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Jeszcze kilka miesięcy temu, gdy o kryzysie nikt nie mówił, firmy budowlane przebierały w zleceniach i dyktowały warunki. Dziś same szukają przetargów. Szczególnie tych organizowanych przez miasta, bo to pewny zleceniodawca - podkreśla "Metro".
źródło informacji: PAP/Metro
interia.pl/Wtorek, 10 lutego (07:16)
- Grudniowy wzrost środków zgromadzonych w funduszach inwestycyjnych nie stanowił trwalszego przełomu i po jednomiesięcznej poprawie sytuacji powróciliśmy do tendencji, obserwowanej nieprzerwanie od października 2007 roku - napisano w raporcie.
Autorzy raportu zwracają uwagę, że brak drastycznego spadku aktywów w IV kwartale 2008 r. był spowodowany transferem środków do TFI w ramach grupy Commercial Union.
- W styczniu tego czynnika zabrakło, zatem sytuacja na rynku funduszy była rezultatem oddziaływania dwóch tradycyjnych sił, czyli wyników wypracowywanych przez zarządzających oraz napływu nowych środków - napisano.
- Mimo że obie w minionym miesiącu wpływały na aktywa funduszy negatywnie, to zdecydowanie większą rolę odegrał pierwszy z nich. Szacujemy bowiem, że przewaga umorzeń nad wpłatami to zaledwie 280 mln zł - dodano.
Mimo spadku całego rynku, w trzech segmentach, w styczniu, nastąpił wzrost wartości aktywów. Wzrost miał miejsce w funduszach dłużnych (+8,2 proc.), surowcowych (+4,4 proc.), oraz nieruchomości (+0,4).
- W pozostałych segmentach obserwowaliśmy spadki wartości zarządzanych aktywów: od 3,5 proc. w przypadku funduszy z ochroną kapitału, do 7,8 proc. w funduszach akcji - napisano w raporcie.
interia.pl
- Grudniowy wzrost środków zgromadzonych w funduszach inwestycyjnych nie stanowił trwalszego przełomu i po jednomiesięcznej poprawie sytuacji powróciliśmy do tendencji, obserwowanej nieprzerwanie od października 2007 roku - napisano w raporcie.
Autorzy raportu zwracają uwagę, że brak drastycznego spadku aktywów w IV kwartale 2008 r. był spowodowany transferem środków do TFI w ramach grupy Commercial Union.
- W styczniu tego czynnika zabrakło, zatem sytuacja na rynku funduszy była rezultatem oddziaływania dwóch tradycyjnych sił, czyli wyników wypracowywanych przez zarządzających oraz napływu nowych środków - napisano.
- Mimo że obie w minionym miesiącu wpływały na aktywa funduszy negatywnie, to zdecydowanie większą rolę odegrał pierwszy z nich. Szacujemy bowiem, że przewaga umorzeń nad wpłatami to zaledwie 280 mln zł - dodano.
Mimo spadku całego rynku, w trzech segmentach, w styczniu, nastąpił wzrost wartości aktywów. Wzrost miał miejsce w funduszach dłużnych (+8,2 proc.), surowcowych (+4,4 proc.), oraz nieruchomości (+0,4).
- W pozostałych segmentach obserwowaliśmy spadki wartości zarządzanych aktywów: od 3,5 proc. w przypadku funduszy z ochroną kapitału, do 7,8 proc. w funduszach akcji - napisano w raporcie.
interia.pl
2009-02-03 14:06:01, aktualizacja: 2009-02-03 14:07:00
2009-02-03 14:06:01, aktualizacja: 2009-02-03 14:07:00
2009-02-05 09:11:57, aktualizacja: 2009-02-05 09:17:40
2009-02-05 09:11:57, aktualizacja: 2009-02-05 09:17:40
Gdy za dolara płacono kilka dni temu 3,6 zł, a za euro 4,6 zł pojawiły się głosy, że NBP powinien interweniować na rynku walutowym. Money.pl sprawdził czy bank centralny na to stać i jakie byłyby konsekwencje takiej interwencji.
Rezerwy są wysokie
Na koniec stycznia tego roku aktywa rezerwowe NBP wynosiły 204,7 mld złotych. Z tego ok. 92 proc., stanowią rezerwy walutowe.
Główny udział (wg danych na koniec 2007 r.) mają: dolar amerykański (40 proc.) oraz euro (40 proc.). Natomiast 15 proc. brytyjski funt.
Innymi słowy, teoretycznie bank mógłby rzucić na rynek ponad 59 mld dolarów i bronić kursu złotego. Pytanie czy to dużo czy mało w porównaniu do obrotów na międzynarodowym rynku walutowym, Forex. Money.pl policzył i to. Okazuje się, że nasze rezerwy to całkiem pokaźna kwota.
Forex - złotym mało kto się interesuje
Forex (Foreign Stock Exchange) to międzynarodowy rynek, działający 24 godz. na dobę, na którym inwestorzy z całego świata mogą handlować walutami. W przeciwieństwie do np. GPW, nie ma on jednego centralnego ośrodka, platformy do handlowania. Tworzą go brokerzy z całego świata.
Notowania walut on-line na rynku Forex można przeglądać w dziale Pieniądze.
Raz na trzy lata międzynarodowa instytucja - Bank of International Settlements - podsumowuje wielkość rynku Forex. Ostatnie takie badanie miało miejsce w kwietniu 2007 roku.
2009-02-09 06:05:14/money.pl
Gdy za dolara płacono kilka dni temu 3,6 zł, a za euro 4,6 zł pojawiły się głosy, że NBP powinien interweniować na rynku walutowym. Money.pl sprawdził czy bank centralny na to stać i jakie byłyby konsekwencje takiej interwencji.
Rezerwy są wysokie
Na koniec stycznia tego roku aktywa rezerwowe NBP wynosiły 204,7 mld złotych. Z tego ok. 92 proc., stanowią rezerwy walutowe.
Główny udział (wg danych na koniec 2007 r.) mają: dolar amerykański (40 proc.) oraz euro (40 proc.). Natomiast 15 proc. brytyjski funt.
Innymi słowy, teoretycznie bank mógłby rzucić na rynek ponad 59 mld dolarów i bronić kursu złotego. Pytanie czy to dużo czy mało w porównaniu do obrotów na międzynarodowym rynku walutowym, Forex. Money.pl policzył i to. Okazuje się, że nasze rezerwy to całkiem pokaźna kwota.
Forex - złotym mało kto się interesuje
Forex (Foreign Stock Exchange) to międzynarodowy rynek, działający 24 godz. na dobę, na którym inwestorzy z całego świata mogą handlować walutami. W przeciwieństwie do np. GPW, nie ma on jednego centralnego ośrodka, platformy do handlowania. Tworzą go brokerzy z całego świata.
Notowania walut on-line na rynku Forex można przeglądać w dziale Pieniądze.
Raz na trzy lata międzynarodowa instytucja - Bank of International Settlements - podsumowuje wielkość rynku Forex. Ostatnie takie badanie miało miejsce w kwietniu 2007 roku.
2009-02-09 06:05:14/money.pl
Analitycy przypominają, że w ciągu zaledwie sześciu miesięcy polska waluta straciła więcej, niż zyskała przez ostatnie 3,5 roku.
- Nie można wykluczyć, że nastąpi efekt argentyński na rynkach całego regionu wschodniego, czyli wycofanie wszystkich inwestycji także z Polski - mówi "Dziennikowi" ekonomista Ryszard Petru. Jego zdaniem w takiej sytuacji jedno euro może kosztować nawet powyżej 5 złotych.
Ale są też optymiści. Marcin Kiepas z XTB nie wyklucza odbicia już w drugiej połowie lutego. Podobnego zdania jest Marek Zuber z Dexus Partners. Według niego w perspektywie kilku miesięcy złoty na pewno mocno się odbije.
Wszyscy jednak potwierdzają, że przy tak rozchwianym kursie polskiej waluty bardzo ciężko jest cokolwiek przewidzieć.
Większości Polaków pozostaje czekanie i nadzieja, że złoty w końcu się umocni, ponieważ niski kurs naszej waluty to nie tylko drogie kredyty, ale również wysokie ceny samochodów sprowadzanych z zagranicy, sprzętu elektronicznego, RTV czy AGD.
Jednak na słabym złotym można również zarobić. Jedynym wymogiem jest posiadanie sporej ilości gotówki. O sposobach zarabiania na słabości złotego informuje weekendowy "Dziennik".
źródło informacji: INTERIA.PL/Dziennik
Analitycy przypominają, że w ciągu zaledwie sześciu miesięcy polska waluta straciła więcej, niż zyskała przez ostatnie 3,5 roku.
- Nie można wykluczyć, że nastąpi efekt argentyński na rynkach całego regionu wschodniego, czyli wycofanie wszystkich inwestycji także z Polski - mówi "Dziennikowi" ekonomista Ryszard Petru. Jego zdaniem w takiej sytuacji jedno euro może kosztować nawet powyżej 5 złotych.
Ale są też optymiści. Marcin Kiepas z XTB nie wyklucza odbicia już w drugiej połowie lutego. Podobnego zdania jest Marek Zuber z Dexus Partners. Według niego w perspektywie kilku miesięcy złoty na pewno mocno się odbije.
Wszyscy jednak potwierdzają, że przy tak rozchwianym kursie polskiej waluty bardzo ciężko jest cokolwiek przewidzieć.
Większości Polaków pozostaje czekanie i nadzieja, że złoty w końcu się umocni, ponieważ niski kurs naszej waluty to nie tylko drogie kredyty, ale również wysokie ceny samochodów sprowadzanych z zagranicy, sprzętu elektronicznego, RTV czy AGD.
Jednak na słabym złotym można również zarobić. Jedynym wymogiem jest posiadanie sporej ilości gotówki. O sposobach zarabiania na słabości złotego informuje weekendowy "Dziennik".
źródło informacji: INTERIA.PL/Dziennik
Samą wartość wyemitowanych derywatów zbudowanych na pożyczkach zabezpieczonych nieruchomościami na amerykańskim rynku (CMO i CDS) Soros ocenia na ponad 40 bln dolarów (błahostka, trzykrotność amerykańskiego PKB). W dodatku straty te i odpisy narastają w miarę upływu czasu. Jim Rogers, kiedyś partner Sorosa w funduszu hedgingowym Quantum Fund twierdzi, że większość amerykańskich banków to bankruci, ale jeszcze o tym nie wiedzą.
Tłoczenie pieniądza
Reakcja rządu amerykańskiego (Departament Skarbu) i Fed jest zdecydowana: tłoczymy pieniądz do gospodarki. Budżet na obecny rok jest już szacowany na 1,4-1,6 bln dolarów i to bez kolejnych szykowanych programów. Ogółem zobowiązania rządu federalnego (nie tylko budżetu) zostały podliczone na 8,5 bln dolarów - to ok. 60 proc. obecnego PKB USA, nie licząc długu (10,4 bln dolarów - trzeba było przebudować tablicę świetlną na Times Square w Nowym Jorku, żeby dodać dodatkowe miejsce po przekroczeniu liczby 10 bilionów - amerykańskich trylionów - dolarów).
Fed, kierowana przez Bena S. Bernanke, realizuje konsekwentnie swoją strategię zwiększania płynności, aby nie powtórzyć błędu z Wielkiego Kryzysu. Otóż B.S. Bernanke, będąc czołowym autorytetem w analizie mechanizmu powstania Wielkiego Kryzysu z l929 r. jest przekonany, że błąd ówczesnych władz polegał na zbyt słabym i za późnym zasileniu gospodarki w pieniądz - i teraz nie chce powtórzyć tego błędu.
W 2002 r. B. Bernanke wygłosił słynne przemówienie w Radzie Gubernatorów:
- Jak złoto, dolar amerykański ma wartość tylko dopóki jego podaż jest ograniczona. Ale rząd amerykański ma technologię, zwaną prasą drukarską (obecnie jej elektronicznym odpowiednikiem), która pozwala wyprodukować tyle dolarów ile potrzebujemy, zasadniczo bez kosztu. Przez zwiększenie ilości dolarów w cyrkulacji lub nawet zwiększenie wiarygodności, rząd amerykański może także zredukować wartość dolara w stosunku do towarów i usług. Pod rządami pieniądza papierowego, zdeterminowany rząd może wygenerować większe wydatki i zatem - pozytywną inflację. Oczywiście rząd nie zamierza drukować pieniądza i dystrybuować chcąc nie chcąc (willy-nilly).
Dla podkreślenia determinacji Fedu Bernanke stwierdził, że "w razie potrzeby będzie nawet zrzucał pieniądze z helikoptera". Amerykanie lubią takie soczyste stwierdzenia. Od tego czasu przyczepiło się do niego określenie: Ben-helikopter.
I działa konsekwentnie: zwiększył sumę bilansową Fedu w ciągu drugiej połowy 2008 r. z 800 mld dolarów do 2,3 bln dolarów. Zakupuje już nie tylko papiery Skarbu Państwa, ale jako zabezpieczenie kredytów dla banków, różne obligacje zabezpieczone "mortgidżami (mortgages) z długów mieszkaniowych, a nawet długami z kart kredytowych". Jim Roberts - jeden z tych, którzy uważają tę drogę za ślepą uliczkę - w jednym z wywiadów na YouTube zażartował, że Bernanke wkrótce będzie sprzedawał zadłużone domy, stare samochody, robił eksmisje (foreclousure) i sprzedaż garażową.
Obserwatorzy rynków finansowych zastanawiają się, czy recesja w USA potrwa tylko rok, czy może koniunktura powoli wróci w 2010 r. - tak jak byśmy mieli do czynienia tylko z poważnym kryzysem i recesją. W takiej sytuacji zasilanie gospodarki i sektora bankowego w pieniądz wydaje się z krótkiej perspektywy oczywiste. Co prawda wciąż podnoszą się głosy (np. P.R. Krugmana), że dotychczasowe programy pomocy - w tym nowy prezydenta Baracka Obamy - są niewystarczające.
Ale to jest filozofia - więcej tego samego. Oczywiście szef Fedu zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa przekroczenia granicy bezpieczeństwa podaży pieniądza do gospodarki, ale wierzy, że walka z groźbą kryzysu jest najważniejsza, a Fed "zdąży zejść w porę z tygrysa inflacji".
Gazeta Bankowa
Niedziela, 8 lutego (06:00)
Samą wartość wyemitowanych derywatów zbudowanych na pożyczkach zabezpieczonych nieruchomościami na amerykańskim rynku (CMO i CDS) Soros ocenia na ponad 40 bln dolarów (błahostka, trzykrotność amerykańskiego PKB). W dodatku straty te i odpisy narastają w miarę upływu czasu. Jim Rogers, kiedyś partner Sorosa w funduszu hedgingowym Quantum Fund twierdzi, że większość amerykańskich banków to bankruci, ale jeszcze o tym nie wiedzą.
Tłoczenie pieniądza
Reakcja rządu amerykańskiego (Departament Skarbu) i Fed jest zdecydowana: tłoczymy pieniądz do gospodarki. Budżet na obecny rok jest już szacowany na 1,4-1,6 bln dolarów i to bez kolejnych szykowanych programów. Ogółem zobowiązania rządu federalnego (nie tylko budżetu) zostały podliczone na 8,5 bln dolarów - to ok. 60 proc. obecnego PKB USA, nie licząc długu (10,4 bln dolarów - trzeba było przebudować tablicę świetlną na Times Square w Nowym Jorku, żeby dodać dodatkowe miejsce po przekroczeniu liczby 10 bilionów - amerykańskich trylionów - dolarów).
Fed, kierowana przez Bena S. Bernanke, realizuje konsekwentnie swoją strategię zwiększania płynności, aby nie powtórzyć błędu z Wielkiego Kryzysu. Otóż B.S. Bernanke, będąc czołowym autorytetem w analizie mechanizmu powstania Wielkiego Kryzysu z l929 r. jest przekonany, że błąd ówczesnych władz polegał na zbyt słabym i za późnym zasileniu gospodarki w pieniądz - i teraz nie chce powtórzyć tego błędu.
W 2002 r. B. Bernanke wygłosił słynne przemówienie w Radzie Gubernatorów:
- Jak złoto, dolar amerykański ma wartość tylko dopóki jego podaż jest ograniczona. Ale rząd amerykański ma technologię, zwaną prasą drukarską (obecnie jej elektronicznym odpowiednikiem), która pozwala wyprodukować tyle dolarów ile potrzebujemy, zasadniczo bez kosztu. Przez zwiększenie ilości dolarów w cyrkulacji lub nawet zwiększenie wiarygodności, rząd amerykański może także zredukować wartość dolara w stosunku do towarów i usług. Pod rządami pieniądza papierowego, zdeterminowany rząd może wygenerować większe wydatki i zatem - pozytywną inflację. Oczywiście rząd nie zamierza drukować pieniądza i dystrybuować chcąc nie chcąc (willy-nilly).
Dla podkreślenia determinacji Fedu Bernanke stwierdził, że "w razie potrzeby będzie nawet zrzucał pieniądze z helikoptera". Amerykanie lubią takie soczyste stwierdzenia. Od tego czasu przyczepiło się do niego określenie: Ben-helikopter.
I działa konsekwentnie: zwiększył sumę bilansową Fedu w ciągu drugiej połowy 2008 r. z 800 mld dolarów do 2,3 bln dolarów. Zakupuje już nie tylko papiery Skarbu Państwa, ale jako zabezpieczenie kredytów dla banków, różne obligacje zabezpieczone "mortgidżami (mortgages) z długów mieszkaniowych, a nawet długami z kart kredytowych". Jim Roberts - jeden z tych, którzy uważają tę drogę za ślepą uliczkę - w jednym z wywiadów na YouTube zażartował, że Bernanke wkrótce będzie sprzedawał zadłużone domy, stare samochody, robił eksmisje (foreclousure) i sprzedaż garażową.
Obserwatorzy rynków finansowych zastanawiają się, czy recesja w USA potrwa tylko rok, czy może koniunktura powoli wróci w 2010 r. - tak jak byśmy mieli do czynienia tylko z poważnym kryzysem i recesją. W takiej sytuacji zasilanie gospodarki i sektora bankowego w pieniądz wydaje się z krótkiej perspektywy oczywiste. Co prawda wciąż podnoszą się głosy (np. P.R. Krugmana), że dotychczasowe programy pomocy - w tym nowy prezydenta Baracka Obamy - są niewystarczające.
Ale to jest filozofia - więcej tego samego. Oczywiście szef Fedu zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa przekroczenia granicy bezpieczeństwa podaży pieniądza do gospodarki, ale wierzy, że walka z groźbą kryzysu jest najważniejsza, a Fed "zdąży zejść w porę z tygrysa inflacji".
Gazeta Bankowa
Niedziela, 8 lutego (06:00)
O ile zacieśnienie integracji politycznej i administracyjnej wedle traktatu lizbońskiego słusznie wywołuje - zarówno w Polsce jak i w innych krajach, które podpisały traktat z Maastricht - szereg wątpliwości, to korzyści wynikające z integracji gospodarczej w Europie są bezsporne a związana z tym potrzeba wprowadzenia euro jest oczywista.
Traktat lizboński jest potrzebny krajom dobrze wprowadzonym w arkana unijnej biurokracji, aby kontrolować politykę wewnętrzną nowych członków i narzucać krajom decyzje w sprawach gospodarczych. Jeśli administracja unijna uzyska większe uprawnienia, to z pewnością interesy krajów wielkich i silniejszych gospodarczo będą lepiej chronione a kraje pokrzywdzone niczego nie będą w stanie udowodnić. My z kolei, po próbach ratowania naszego przemysłu stoczniowego, zadajemy sobie pytanie, jak dalece Unia chce ingerować w nasze strategiczne decyzje gospodarcze i jaką będzie ponosiła za to odpowiedzialność.
Po wstąpieniu do UE mamy prawo być rozczarowani. Nadzieje, że restrykcje nałożone na działalność gospodarczą przez sejm i kolejne rządy III RP zostaną rychło zweryfikowane przez profesjonalną biurokrację brukselską okazały się płonne. Nowych zakazów, nakazów i przepisów przybywa a równocześnie powstają furtki do omijania tych rygorów.
Euro dla przedsiębiorców i konsumentów
Daleko ważniejsze dla całej Unii jest pogłębianie współpracy gospodarczej na niższych szczeblach. Zamiast miłych spotkań na szczycie i uroczystych obiadów dla szefów państw i rządów, Unia potrzebuje licznych roboczych spotkań przedsiębiorców i handlowców, które owocować będą nowymi kontraktami i umowami. Aby tak się działo potrzebna jest wspólna waluta do kalkulowania i rozliczania transakcji; obie strony muszą bowiem dobrze policzyć co im się opłaca lub nie. Tylko szersza, bezpośrednia współpraca naszych producentów i handlowców z unijnymi partnerami pozwoli Polsce łagodniej przetrwać kryzys.
Z powodu błędów i zaniedbań z lat poprzednich nie zdołamy jednak szybko wprowadzić euro. Dlatego stabilizacja kursu EUR/PLN to zadanie dla NBP i rządu najpilniejsze. Tani złoty (odpowiednio do stanu naszej gospodarki) to mało, potrzebny jest stabilny złoty aby zagraniczni turyści i kontrahenci unijni nie bali się ryzyka kursowego.
Ostatnia dyskusja w sejmie z udziałem ministra finansów upoważnia do stwierdzenia, że większość polityków i członków rządu wypowiada się w sprawie euro tak jak naczalstwo partii każe, ale wcale się do wspólnej waluty nie śpieszy. Dlatego do merytorycznych argumentów ministra finansów w zasadzie nikt się nie odniósł. W wypowiedziach dominowały truizmy o problemach związanych z przyjęciem euro i pytania do ministra czy aby wszystko dobrze jest wyliczone a mapa drogowa starannie zaprojektowana (to koalicjanci) oraz ataki na ministra, że źle ocenia sytuację, nie widzi zagrożeń i nie martwi się o biednych (to opozycja). W rezultacie zarysował się pogląd, że trzeba raczej opóźnić termin przyjęcia euro bo gospodarka zwalnia i grozi nam kryzys.
Kali mieć złotówki, euro, dolara, franka i funta
Nieformalna, ale zgodna współpraca posłów, banków, rządowego establishmentu, właścicieli kantorów, spekulantów walutowych, elit finansowych itp. w celu opóźnienia przyjęcia euro w Polsce jest całkiem logiczna. Wszystkie wymienione podmioty gospodarcze i grupy interesów nie tyle nie chcą euro co chcą pełnego koszyka walut do robienia dobrych interesów. Ten cichy front obrońców koszyka walut wspiera PiS i miliony ludzi, którzy nie mają żadnego koszyka a jedynie zaskórniaki w obcych walutach. Tłumaczyć ich może jedynie podatność na "szkolenie ekonomiczne" prowadzone dyskretnie przez media na rzecz wspomnianego frontu.
wp.pl Niedziela, 8 lutego (06:00)
O ile zacieśnienie integracji politycznej i administracyjnej wedle traktatu lizbońskiego słusznie wywołuje - zarówno w Polsce jak i w innych krajach, które podpisały traktat z Maastricht - szereg wątpliwości, to korzyści wynikające z integracji gospodarczej w Europie są bezsporne a związana z tym potrzeba wprowadzenia euro jest oczywista.
Traktat lizboński jest potrzebny krajom dobrze wprowadzonym w arkana unijnej biurokracji, aby kontrolować politykę wewnętrzną nowych członków i narzucać krajom decyzje w sprawach gospodarczych. Jeśli administracja unijna uzyska większe uprawnienia, to z pewnością interesy krajów wielkich i silniejszych gospodarczo będą lepiej chronione a kraje pokrzywdzone niczego nie będą w stanie udowodnić. My z kolei, po próbach ratowania naszego przemysłu stoczniowego, zadajemy sobie pytanie, jak dalece Unia chce ingerować w nasze strategiczne decyzje gospodarcze i jaką będzie ponosiła za to odpowiedzialność.
Po wstąpieniu do UE mamy prawo być rozczarowani. Nadzieje, że restrykcje nałożone na działalność gospodarczą przez sejm i kolejne rządy III RP zostaną rychło zweryfikowane przez profesjonalną biurokrację brukselską okazały się płonne. Nowych zakazów, nakazów i przepisów przybywa a równocześnie powstają furtki do omijania tych rygorów.
Euro dla przedsiębiorców i konsumentów
Daleko ważniejsze dla całej Unii jest pogłębianie współpracy gospodarczej na niższych szczeblach. Zamiast miłych spotkań na szczycie i uroczystych obiadów dla szefów państw i rządów, Unia potrzebuje licznych roboczych spotkań przedsiębiorców i handlowców, które owocować będą nowymi kontraktami i umowami. Aby tak się działo potrzebna jest wspólna waluta do kalkulowania i rozliczania transakcji; obie strony muszą bowiem dobrze policzyć co im się opłaca lub nie. Tylko szersza, bezpośrednia współpraca naszych producentów i handlowców z unijnymi partnerami pozwoli Polsce łagodniej przetrwać kryzys.
Z powodu błędów i zaniedbań z lat poprzednich nie zdołamy jednak szybko wprowadzić euro. Dlatego stabilizacja kursu EUR/PLN to zadanie dla NBP i rządu najpilniejsze. Tani złoty (odpowiednio do stanu naszej gospodarki) to mało, potrzebny jest stabilny złoty aby zagraniczni turyści i kontrahenci unijni nie bali się ryzyka kursowego.
Ostatnia dyskusja w sejmie z udziałem ministra finansów upoważnia do stwierdzenia, że większość polityków i członków rządu wypowiada się w sprawie euro tak jak naczalstwo partii każe, ale wcale się do wspólnej waluty nie śpieszy. Dlatego do merytorycznych argumentów ministra finansów w zasadzie nikt się nie odniósł. W wypowiedziach dominowały truizmy o problemach związanych z przyjęciem euro i pytania do ministra czy aby wszystko dobrze jest wyliczone a mapa drogowa starannie zaprojektowana (to koalicjanci) oraz ataki na ministra, że źle ocenia sytuację, nie widzi zagrożeń i nie martwi się o biednych (to opozycja). W rezultacie zarysował się pogląd, że trzeba raczej opóźnić termin przyjęcia euro bo gospodarka zwalnia i grozi nam kryzys.
Kali mieć złotówki, euro, dolara, franka i funta
Nieformalna, ale zgodna współpraca posłów, banków, rządowego establishmentu, właścicieli kantorów, spekulantów walutowych, elit finansowych itp. w celu opóźnienia przyjęcia euro w Polsce jest całkiem logiczna. Wszystkie wymienione podmioty gospodarcze i grupy interesów nie tyle nie chcą euro co chcą pełnego koszyka walut do robienia dobrych interesów. Ten cichy front obrońców koszyka walut wspiera PiS i miliony ludzi, którzy nie mają żadnego koszyka a jedynie zaskórniaki w obcych walutach. Tłumaczyć ich może jedynie podatność na "szkolenie ekonomiczne" prowadzone dyskretnie przez media na rzecz wspomnianego frontu.
wp.pl Niedziela, 8 lutego (06:00)
Porównaliśmy wysokość raty na zakup mieszkania o powierzchni 60 m.kw. i średniej cenie za metr w wybranych miastach w styczniu 2009 roku i w styczniu 2008 roku. We wszystkich analizowanych miastach rata kredytu, zarówno w złotych, jak i we frankach, jest dziś niższa niż przed rokiem. W przypadku kredytu w złotych różnica sięga nawet 374 zł dla Sopotu, czy 284 zł dla Krakowa. Obniżenie raty to efekt spadku cen nieruchomości (w Krakowie o 11,44% r/r, w Sopocie o 10,73%) oraz obniżki stopy WIBOR (z poziomu 4,86% w styczniu 2008 r. do 0,53% w styczniu 2009 r.). Na drugim biegunie mamy wzrost marży ze średniego poziomu 1,29% w styczniu 2008 r. do 2,3% w styczniu 2009 r.
Wysokość rat kredytów zaciągniętych w złotych na zakup mieszkania o pow. 60 m2
Niższa niż w przypadku kredytu zaciąganego przed rokiem jest też rata kredytu we frankach, chociaż tu różnica jest mniejsza niż dla złotych. Stopa LIBOR dla franka spadła co prawda z 2,76% w styczniu 2008 r. do 0,53% w styczniu 2009 r., jednak w tym samym czasie średnia marża podskoczyła z 1,57% do 4,2%. W efekcie dla Sopotu rata spadła o 268 zł, a dla Krakowa o 205 zł.
Jednocześnie jednak nie można pominąć tego, co stało się dziś z ratami kredytów zaciągniętych przed rokiem. Do wyliczeń przyjęliśmy aktualny poziom oprocentowania. W Sopocie rata spadła o 335 zł. W rzeczywistości zmiana może być jednak mniejsza, gdyż banki z opóźnieniem aktualizują wartość oprocentowania. W przypadku kredytów we frankach mamy z kolei wzrost raty z powodu wzrostu kursu walutowego. Maksymalnie, dla Sopotu, jest to 295 zł. W praktyce wzrost może być jednak większy z uwagi na opóźnienie w aktualizacji oprocentowania.
Stabilizacja oprocentowania
Średnie oprocentowanie nowoudzielanych kredytów we frankach wyniosło w styczniu 4,92%, a więc w porównaniu z grudniem prawie się nie zmieniło. Znacznie wzrosła jednak różnica między najniższą i najwyższą marżą. Główną tego przyczyną jest znaczny wzrost najwyższej marży, która podskoczyła z 5,6% aż do 7,6%. Tak wysoką marżę wprowadził do swojej oferty Multibank dla klientów, którzy nie skorzystali z promocji. Natomiast najniższą marżę oferował w styczniu Deutsche Bank i wynosiła ona 2,2%. W rezultacie różnica między najwyższą a najniższą marżą wzrosła w styczniu aż do 5,4 pkt. proc. z 3,8 pkt. proc. w grudniu.
W przypadku kredytów w złotych sytuacja wygląda podobnie. Również za sprawą Multibanku znacznie wzrosła najwyższa marża kredytowa. W grudniu wynosiła ona 5,78%, a w styczniu aż 6,6%. Natomiast najniższą marżę kredytów w złotych oferował Bank Pekao i wynosiła ona 1%. Daje to rozpiętość na poziomie 5,6 pkt. proc.(w grudniu 5 pkt. proc.), czyli jeszcze wyższą niż w przypadku kredytów we frankach.
Średnia marża dla kredytów w złotych wzrosła w porównaniu z grudniem z 2% do 2,3%. Mimo to średnie oprocentowanie kredytów w złotych spadło (z 8,53% do 8,24%) za sprawą znacznego obniżenia stopy WIBOR.
W kolejnych miesiącach średnie oprocentowanie kredytów będzie spadało. Część banków stosuje bowiem stawki bazowe (WIBOR, LIBOR) sprzed miesiąca, co zawyża średnie. Jeśli uwzględnimy bieżący poziom stóp rynkowych, to otrzymamy oprocentowanie kredytów we frankach na średnim poziomie 4,73%, a w złotych na średnim poziomie 7,16%.
Jeden bank pożyczy dwa razy więcej niż drugi
W styczniu, podobnie jak w grudniu, utrzymywała się bardzo duża rozpiętość między maksymalną kwotą, jaką gotowe są pożyczyć poszczególne banki. 4-osobowa rodzina o łącznym dochodzie netto na poziomie 3,5 tys. zł największy kredyt w złotych, na prawie 300 tys. zł, mogła uzyskać w BGŻ. Natomiast najbardziej restrykcyjny bank w przypadku kredytów w naszej walucie, GE Money Bank, był gotów pożyczyć tylko 128 tys. zł, zatem ponad dwukrotnie mniej niż BGŻ.
Podobnie wygląda sytuacja w przypadku kredytów we frankach. Największa kwotę deklarował Polbank - 262 tys. zł - a najmniejszą deklarowały mBank i Multibank, zaledwie 96 tys. zł. Z praktyki doradców Expandera wynika jednak, że uzyskanie kredytów mieszkaniowych w Polbanku jest obecnie bardzo trudne. Niska maksymalna zdolność badanej rodziny w mBanku i Multibanku wynika z kolej z najbardziej restrykcyjnego na rynku sposobu jej wyliczania (klient musi posiadać o połowę wyższa zdolność kredytową niż wynosi wnioskowana kwota kredytu w złotych).
Średnia zdolność kredytowa w złotych wyniosła w styczniu 203 tys. zł. Nieznacznie wzrosła więc w porównaniu z grudniem, kiedy wynosiła 195 tys. zł. Natomiast średnia zdolność we frankach spadła. W styczniu wyniosła 160 tys. zł a w grudniu 170 tys. zł.
W styczniu niewiele zmieniło się natomiast pod względem wysokości wymaganego przez banki wkładu własnego. W dalszym ciągu, aby uzyskać kredyt we frankach, z kilkoma wyjątkami, trzeba było posiadać przynajmniej 20% środków własnych. Wciąż jednak można było wskazać banki, które udzielają kredytów we frankach osobom nie posiadającym wkładu własnego. Były to Deutsche Bank, DnB Nord, i Polbank. Do tego grona powróciły również mBank i Multibank, które po tym, jak w końcu listopada zaostrzyły wymagania do 20% wkładu własnego, w styczniu powróciły do udzielania kredytów na 100% wartości nieruchomości. Oferta była jednak dostępna tylko dla wąskiej grupy klientów. W Deutsche Banku i DnB Nord można uzyskać kredyt nawet na ponad 100% wartości nieruchomości, jeżeli kredytobiorca osiągał stosunkowo wysokie dochody (w DB 12 tys. zł netto, a w DnB Nord 10 tys. zł netto). mBank i Multibank stosowały z kolei wspominany wcześniej bardzo rygorystyczny sposób wyliczania zdolności kredytowej dla franka. Natomiast Polbank oficjalnie nieprzerwanie udziela kredytów na 100% wartości nieruchomości. W praktyce uzyskanie takiego kredytu w Polbanku nie jest jednak łatwe.
Śladem mBanku i Multibanku, które zmniejszyły wysokość wymaganego wkładu własnego, nie poszły jednak inne banki. Nie złagodził wymagań nawet BGŻ, który udziela kredytów we frankach tylko osobom, które posiadają aż 45% wkładu własnego.
Znacznie łagodniejsze wymagania mają banki w przypadku kredytów w złotych. Podobnie, jak w grudniu, ponad połowa banków udziela kredytów bez wkładu własnego. Obecnie aż w sześciu bankach istnieje możliwość zaciągniecie kredytu na ponad 100% wartości nieruchomości. Wkładu własnego przekraczającego 20% wymagają jedynie Invest Bank i Raiffeisen.
Porównaliśmy wysokość raty na zakup mieszkania o powierzchni 60 m.kw. i średniej cenie za metr w wybranych miastach w styczniu 2009 roku i w styczniu 2008 roku. We wszystkich analizowanych miastach rata kredytu, zarówno w złotych, jak i we frankach, jest dziś niższa niż przed rokiem. W przypadku kredytu w złotych różnica sięga nawet 374 zł dla Sopotu, czy 284 zł dla Krakowa. Obniżenie raty to efekt spadku cen nieruchomości (w Krakowie o 11,44% r/r, w Sopocie o 10,73%) oraz obniżki stopy WIBOR (z poziomu 4,86% w styczniu 2008 r. do 0,53% w styczniu 2009 r.). Na drugim biegunie mamy wzrost marży ze średniego poziomu 1,29% w styczniu 2008 r. do 2,3% w styczniu 2009 r.
Wysokość rat kredytów zaciągniętych w złotych na zakup mieszkania o pow. 60 m2
Niższa niż w przypadku kredytu zaciąganego przed rokiem jest też rata kredytu we frankach, chociaż tu różnica jest mniejsza niż dla złotych. Stopa LIBOR dla franka spadła co prawda z 2,76% w styczniu 2008 r. do 0,53% w styczniu 2009 r., jednak w tym samym czasie średnia marża podskoczyła z 1,57% do 4,2%. W efekcie dla Sopotu rata spadła o 268 zł, a dla Krakowa o 205 zł.
Jednocześnie jednak nie można pominąć tego, co stało się dziś z ratami kredytów zaciągniętych przed rokiem. Do wyliczeń przyjęliśmy aktualny poziom oprocentowania. W Sopocie rata spadła o 335 zł. W rzeczywistości zmiana może być jednak mniejsza, gdyż banki z opóźnieniem aktualizują wartość oprocentowania. W przypadku kredytów we frankach mamy z kolei wzrost raty z powodu wzrostu kursu walutowego. Maksymalnie, dla Sopotu, jest to 295 zł. W praktyce wzrost może być jednak większy z uwagi na opóźnienie w aktualizacji oprocentowania.
Stabilizacja oprocentowania
Średnie oprocentowanie nowoudzielanych kredytów we frankach wyniosło w styczniu 4,92%, a więc w porównaniu z grudniem prawie się nie zmieniło. Znacznie wzrosła jednak różnica między najniższą i najwyższą marżą. Główną tego przyczyną jest znaczny wzrost najwyższej marży, która podskoczyła z 5,6% aż do 7,6%. Tak wysoką marżę wprowadził do swojej oferty Multibank dla klientów, którzy nie skorzystali z promocji. Natomiast najniższą marżę oferował w styczniu Deutsche Bank i wynosiła ona 2,2%. W rezultacie różnica między najwyższą a najniższą marżą wzrosła w styczniu aż do 5,4 pkt. proc. z 3,8 pkt. proc. w grudniu.
W przypadku kredytów w złotych sytuacja wygląda podobnie. Również za sprawą Multibanku znacznie wzrosła najwyższa marża kredytowa. W grudniu wynosiła ona 5,78%, a w styczniu aż 6,6%. Natomiast najniższą marżę kredytów w złotych oferował Bank Pekao i wynosiła ona 1%. Daje to rozpiętość na poziomie 5,6 pkt. proc.(w grudniu 5 pkt. proc.), czyli jeszcze wyższą niż w przypadku kredytów we frankach.
Średnia marża dla kredytów w złotych wzrosła w porównaniu z grudniem z 2% do 2,3%. Mimo to średnie oprocentowanie kredytów w złotych spadło (z 8,53% do 8,24%) za sprawą znacznego obniżenia stopy WIBOR.
W kolejnych miesiącach średnie oprocentowanie kredytów będzie spadało. Część banków stosuje bowiem stawki bazowe (WIBOR, LIBOR) sprzed miesiąca, co zawyża średnie. Jeśli uwzględnimy bieżący poziom stóp rynkowych, to otrzymamy oprocentowanie kredytów we frankach na średnim poziomie 4,73%, a w złotych na średnim poziomie 7,16%.
Jeden bank pożyczy dwa razy więcej niż drugi
W styczniu, podobnie jak w grudniu, utrzymywała się bardzo duża rozpiętość między maksymalną kwotą, jaką gotowe są pożyczyć poszczególne banki. 4-osobowa rodzina o łącznym dochodzie netto na poziomie 3,5 tys. zł największy kredyt w złotych, na prawie 300 tys. zł, mogła uzyskać w BGŻ. Natomiast najbardziej restrykcyjny bank w przypadku kredytów w naszej walucie, GE Money Bank, był gotów pożyczyć tylko 128 tys. zł, zatem ponad dwukrotnie mniej niż BGŻ.
Podobnie wygląda sytuacja w przypadku kredytów we frankach. Największa kwotę deklarował Polbank - 262 tys. zł - a najmniejszą deklarowały mBank i Multibank, zaledwie 96 tys. zł. Z praktyki doradców Expandera wynika jednak, że uzyskanie kredytów mieszkaniowych w Polbanku jest obecnie bardzo trudne. Niska maksymalna zdolność badanej rodziny w mBanku i Multibanku wynika z kolej z najbardziej restrykcyjnego na rynku sposobu jej wyliczania (klient musi posiadać o połowę wyższa zdolność kredytową niż wynosi wnioskowana kwota kredytu w złotych).
Średnia zdolność kredytowa w złotych wyniosła w styczniu 203 tys. zł. Nieznacznie wzrosła więc w porównaniu z grudniem, kiedy wynosiła 195 tys. zł. Natomiast średnia zdolność we frankach spadła. W styczniu wyniosła 160 tys. zł a w grudniu 170 tys. zł.
W styczniu niewiele zmieniło się natomiast pod względem wysokości wymaganego przez banki wkładu własnego. W dalszym ciągu, aby uzyskać kredyt we frankach, z kilkoma wyjątkami, trzeba było posiadać przynajmniej 20% środków własnych. Wciąż jednak można było wskazać banki, które udzielają kredytów we frankach osobom nie posiadającym wkładu własnego. Były to Deutsche Bank, DnB Nord, i Polbank. Do tego grona powróciły również mBank i Multibank, które po tym, jak w końcu listopada zaostrzyły wymagania do 20% wkładu własnego, w styczniu powróciły do udzielania kredytów na 100% wartości nieruchomości. Oferta była jednak dostępna tylko dla wąskiej grupy klientów. W Deutsche Banku i DnB Nord można uzyskać kredyt nawet na ponad 100% wartości nieruchomości, jeżeli kredytobiorca osiągał stosunkowo wysokie dochody (w DB 12 tys. zł netto, a w DnB Nord 10 tys. zł netto). mBank i Multibank stosowały z kolei wspominany wcześniej bardzo rygorystyczny sposób wyliczania zdolności kredytowej dla franka. Natomiast Polbank oficjalnie nieprzerwanie udziela kredytów na 100% wartości nieruchomości. W praktyce uzyskanie takiego kredytu w Polbanku nie jest jednak łatwe.
Śladem mBanku i Multibanku, które zmniejszyły wysokość wymaganego wkładu własnego, nie poszły jednak inne banki. Nie złagodził wymagań nawet BGŻ, który udziela kredytów we frankach tylko osobom, które posiadają aż 45% wkładu własnego.
Znacznie łagodniejsze wymagania mają banki w przypadku kredytów w złotych. Podobnie, jak w grudniu, ponad połowa banków udziela kredytów bez wkładu własnego. Obecnie aż w sześciu bankach istnieje możliwość zaciągniecie kredytu na ponad 100% wartości nieruchomości. Wkładu własnego przekraczającego 20% wymagają jedynie Invest Bank i Raiffeisen.
- Spółdzielnie straciły około 15 tys. zł na przekształceniu jednego mieszkania. Daje to ok. 9 mld zł - podkreśla.
Rekompensata za wywłaszczenie
O tym, że podczas przenoszenia odrębnej własności lokali na członków dochodziło do bezpodstawnego uszczuplenia majątku spółdzielni, przesądził Trybunał. Uznał, że spółdzielnie w zamian za utratę prawa własności lokali w momencie przekształcenia powinny dostawać ekwiwalent. Nie jest nim jednak zwrot faktycznych kosztów budowy nieruchomości. Dlatego niektóre spółdzielnie zaczynają liczyć kwoty utracone na skutek niekonstytucyjnych zapisów ustawy i szykują pozwy o odszkodowania, które miałby wypłacić Skarb Państwa. Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa oszacowała, że poniosła stratę 20 mln zł, SM w Tczewie 40 mln zł, a Poznańska Spółdzielnia Mieszkaniowa twierdzi, że zwróci się o 160 mln zł odszkodowania.
- Pozew będzie zgodny z interesem spółdzielni, bowiem taka kwota wpłynęłaby do spółdzielni na jej fundusz remontowy, gdyby obowiązywały poprzednie zasady przekształceń - wyjaśnia Michał Tokłowicz, wiceprezes Poznańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.
Podstawę prawną do występowania z takim roszczeniem daje art. 4171 par. 1 kodeksu cywilnego. Przewiduje on, że jeżeli szkoda została wyrządzona przez wydanie aktu normatywnego, jej naprawienia można żądać po stwierdzeniu we właściwym postępowaniu niezgodności tego aktu z konstytucją, umową międzynarodową lub ustawą.
Co będzie musiała udowodnić spółdzielnia, by uzyskać odszkodowanie? Jaką metodologię przyjęły spółdzielnie przy obliczaniu wysokości strat finansowych? Za jakie lokale będzie przysługiwała ewentualna rekompensata?
Adam Makosz
Więcej: Gazeta Prawna 6.02.2009 (26) - str.11
- Spółdzielnie straciły około 15 tys. zł na przekształceniu jednego mieszkania. Daje to ok. 9 mld zł - podkreśla.
Rekompensata za wywłaszczenie
O tym, że podczas przenoszenia odrębnej własności lokali na członków dochodziło do bezpodstawnego uszczuplenia majątku spółdzielni, przesądził Trybunał. Uznał, że spółdzielnie w zamian za utratę prawa własności lokali w momencie przekształcenia powinny dostawać ekwiwalent. Nie jest nim jednak zwrot faktycznych kosztów budowy nieruchomości. Dlatego niektóre spółdzielnie zaczynają liczyć kwoty utracone na skutek niekonstytucyjnych zapisów ustawy i szykują pozwy o odszkodowania, które miałby wypłacić Skarb Państwa. Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa oszacowała, że poniosła stratę 20 mln zł, SM w Tczewie 40 mln zł, a Poznańska Spółdzielnia Mieszkaniowa twierdzi, że zwróci się o 160 mln zł odszkodowania.
- Pozew będzie zgodny z interesem spółdzielni, bowiem taka kwota wpłynęłaby do spółdzielni na jej fundusz remontowy, gdyby obowiązywały poprzednie zasady przekształceń - wyjaśnia Michał Tokłowicz, wiceprezes Poznańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.
Podstawę prawną do występowania z takim roszczeniem daje art. 4171 par. 1 kodeksu cywilnego. Przewiduje on, że jeżeli szkoda została wyrządzona przez wydanie aktu normatywnego, jej naprawienia można żądać po stwierdzeniu we właściwym postępowaniu niezgodności tego aktu z konstytucją, umową międzynarodową lub ustawą.
Co będzie musiała udowodnić spółdzielnia, by uzyskać odszkodowanie? Jaką metodologię przyjęły spółdzielnie przy obliczaniu wysokości strat finansowych? Za jakie lokale będzie przysługiwała ewentualna rekompensata?
Adam Makosz
Więcej: Gazeta Prawna 6.02.2009 (26) - str.11
średnia ocen: 4,3