Ze świata nieruchomości - strona 113

Nieruchomości odporne na kryzys

Nieruchomości odporne na kryzys
Nieruchomości komercyjne, mimo kryzysu, trzymają się lepiej niż mieszkaniowe. Z analiz wynika, że ten sektor przez najbliższe dwa lata będzie się cieszyć zainteresowaniem najemców. Co czwarta firma deklaruje chęć wynajęcia lokum na prowadzenie działalności.

Tak przynajmniej wynika z prognoz dla rynku opracowanych przez Nowy Adres i instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC. Przyczyną jest fakt, że mimo przejawów spowolnienia gospodarczego, poziom konsumpcji Polaków wzrasta, a umowy zawierane z najemcami mają charakter długoterminowy. Przodującym rynkiem pod względem dostępu do nieruchomości komercyjnych jest Warszawa. Tutaj skupia się aż 67 proc. powierzchni biurowych w kraju.

Z raportu polskiego biura firmy doradczej DTZ wynika, że w całym 2008 roku całkowita ilość powierzchni biurowej w stolicy wzrosła o 252 500 m kw., z czego tylko 6 proc. powierzchni przybyło w strefach centralnych.

Ceny spadły, zachęty wzrosły

- Całkowita ilość nowoczesnej powierzchni biurowej w Warszawie na koniec 2008 r. to 2,98 miliona m kw., z czego blisko 63 proc. przypada na strefy poza centrum miasta - uważa Anna Staniszewska z DTZ.

W ubiegłym roku popyt na nowoczesną powierzchnię biurową wyniósł blisko 460 tys. m kw., co jest, jak dotychczas, najwyższą wartością odnotowaną w Warszawie. Biorąc pod uwagę renegocjacje wcześniej zawartych umów, popyt ukształtował się na poziomie 524 tys. m kw. W związku z brakami na rynku powierzchni biurowej, transakcje na podstawie umów zawartych przed oddaniem budynku do użytkowania były często stosowaną praktyką.

Na koniec IV kwartału 2008 r. stopa pustostanów w Warszawie wyniosła 2,9 proc., co oznacza minimalny wzrost w porównaniu z poprzednimi kwartałami.

Stawki czynszów w budynkach biurowych klasy A systematycznie wzrastały w 2007 r. oraz w pierwszej połowie 2008 r., osiągając poziom 30-33 euro za m kw. miesięcznie w najlepszych lokalizacjach oraz 16-18 euro za m kw. miesięcznie poza centrum miasta. W związku z niskim poziomem zachęt stosowanych przez właścicieli budynków, czynsze efektywne były minimalnie niższe w porównaniu z czynszami wywoławczymi.

- Sytuacja zaczęła się zmieniać w IV kwartale 2008 r. w związku z osłabieniem popytu. Czynsze wywoławcze w strefach centralnych spadły do poziomu 28-30 euro za m kw. miesięcznie, a oferowane pakiety zachęt wzrosły - wylicza Anna Staniszewska.

Natomiast w strefach poza centrum stawki wywoławcze za wynajem pozostały stabilne. Trudno więc się dziwić, że deweloperzy są zainteresowani budową budynków biurowych. Stąd realizacja Libra Business Centre czy Jasna Residence przy najatrakcyjniejszych ulicach Warszawy.

Konkurencja poza stolicą

Gdyby jednak apetyty inwestycyjne deweloperów spadły, a zapotrzebowanie na biura nie malało, na pewno przełożyłoby się to na wzrost cen wynajmu. Wtedy może okazać się, że Warszawa nie jest dla firm tak atrakcyjna. Rozpoczną się poszukiwania lokali w miasteczkach satelickich i dużych aglomeracjach położonych w niewielkiej odległości od stolicy. Najszybciej na takim stanie rzeczy zyska Łódź.

Tym miastem już zainteresowali się giganci przemysłowi, np. Dell, Siemens czy Bosch. Co ich przekonało? Nie tylko dostęp do taniej kadry pracowniczej, dobra komunikacja, ale także dużo niższe koszty utrzymania firmy. Podobnie jak w innych dużych miastach w kraju, w Łodzi cena metra kwadratowego biura waha się od 15 do 20 euro miesięcznie.

Stąd bardzo duże zainteresowanie inwestorów odnawianiem starych biurowców oraz przeróbkami budynków przemysłowych. W takich miejscach coraz częściej duże firmy otwierają call center i zaplecza obsługujące główne siedziby.

Kraków to tradycyjnie najbardziej dynamiczny rynek nieruchomości biurowych w Polsce. Z raportu DTZ wynika, że do końca 2010 r. liczba powierzchni biurowych do wynajęcia wzrośnie do 490 tys. mkw. przy utrzymującej się na stałym poziomie cenie 15-18 euro za m kw. powierzchni. Przewidywane wzrosty cenowe będą mieć miejsce, ale nie przekroczą wartości jednego euro.

Najbardziej pożądane, choć nie najtańsze, miejsca na biuro to centra: Edison, Rondo Business Park, Onyx czy Galeria Kazimierz. Ale do końca 2011 r. pojawią się nowe lokalizacje, m.in. Pawia Trade Center, Avatar czy Sequoia.

Drugim równie dominującym rynkiem nieruchomości biurowych poza Warszawą jest Wrocław. Tylko w ubiegłym roku przybyło tu 100 tys. mkw. powierzchni biurowych. To najwięcej spośród wszystkich rynków regionalnych w kraju. Biuro DTZ szacuje, że do końca 2010 r., uwzględniając fakt, że część deweloperów wstrzymała lub całkowicie zrezygnowała z inwestycji w powierzchnie komercyjne, rynek wrocławski sięgnie 400 tys. m kw. powierzchni do wynajęcia.

W przygotowaniu bądź częściowej realizacji jest dziesięć inwestycji w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach: wzdłuż ul. Legnickiej, Karkonoskiej oraz Strzegomskiej. Ceny lokali wahają się od 14 do 18 euro za metr kwadratowy.

Podobnie przedstawia się sytuacja w innych dużych aglomeracjach: Poznaniu, Trójmieście oraz Katowicach.

Najsłabiej ukształtowanym rynkiem nieruchomości dysponuje Szczecin. W tym mieście dostępnych jest zaledwie 65 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, z czego ponad połowa usytuowana jest w budynkach starszych niż dziesięcioletnie.

Duża grupa dostępnych biur nie mieści się nawet w kategorii B. Z tej przyczyny czynsze w mieście nie oszałamiają. W starych, ale zmodernizowanych biurowcach opłaty wynoszą od 8 do 11 euro za m kw., w najnowocześniejszych - od 15 do 18 euro za m kw. Sytuacja z wolna się jednak poprawia, bo deweloperzy zauważyli, iż Szczecin jest atrakcyjnym miejscem pod budowę powierzchni komercyjnych. Stąd aż dziesięć inwestycji tego typu w fazie przygotowań do realizacji.

Prognozy dla rynku

Rynek nieruchomości komercyjnych jest w dużo lepszej kondycji niż mieszkaniówka. Klienci nadal bowiem są zainteresowani wynajmem, choć ich wybór coraz częściej pada na nieruchomości najtańsze. Największym popytem cieszą się biura położone poza centrum dużych miast, prestiżowe lokalizacje pozostają raczej w zasięgu najzamożniejszych klientów. Właściciele nieruchomości robią więc wszystko, by zatrzymać dotychczasowych klientów i przedłużyć umowy najmu.

W każdym z przypadków ceny zaczynają dyktować najemcy, a stawki transakcyjne spadają, choć skoki cen nie mają charakteru gwałtownych zmian. Rok 2009 to więc czas atrakcyjnych renegocjacji cenowych, o które za dwa lata będzie bardzo trudno. W tym roku warto zainteresować się także podpisaniem umowy najmu na dłuższy czas, bo i w tym przypadku można spodziewać się atrakcyjnych cen. Deweloperzy i właściciele już istniejących nieruchomości komercyjnych są zainteresowani podpisywaniem umów przedsprzedażowych. Mając taki papier w ręku łatwiej im pozyskać środki na finansowanie planowanych czy finalizowanych nieruchomości.

Obecny rok ma być sprawdzianem kondycji niewielkich deweloperów, bo im najtrudniej będzie pozyskać pieniądze na inwestycje. Największe firmy mogą jednak spać spokojnie. Wystarczy, że przeczekają trudniejszy moment na rynku. Z prognoz wynika, że nowych biur w tym roku przybędzie, a ich powierzchnia całkowita zamknie się liczbą 3,5 miliona metrów kwadratowych.

źródło informacji: Businessman

Galeria Centrum pada

Spółka zależna Vistuli Group SA, Galeria Centrum Sp. z o.o., złożyła wniosek o ogłoszenie upadłości z możliwością zawarcia układu - poinformowała Vistula Group w komunikacie.

Spółka nie podała więcej szczegółów.

W styczniu 2007 roku Vistula & Wólczanka SA została właścicielem sieci sklepów Galeria Centrum. Według informacji spółki, obecnie sieć liczy 16 sklepów z logo Galeria Centrum. Do 2010 roku planowano otwarcie 50 kolejnych.

PAP/interia.pl/Wtorek, 31 marca (07:54)

Galeria Centrum pada

Spółka zależna Vistuli Group SA, Galeria Centrum Sp. z o.o., złożyła wniosek o ogłoszenie upadłości z możliwością zawarcia układu - poinformowała Vistula Group w komunikacie.

Spółka nie podała więcej szczegółów.

W styczniu 2007 roku Vistula & Wólczanka SA została właścicielem sieci sklepów Galeria Centrum. Według informacji spółki, obecnie sieć liczy 16 sklepów z logo Galeria Centrum. Do 2010 roku planowano otwarcie 50 kolejnych.

PAP/interia.pl/Wtorek, 31 marca (07:54)

28 mld euro straty banku Fortis

Belgijsko-holenderska grupa finansowa Fortis w ubiegłym roku miała 28 mld euro straty. Jeszcze w połowie marca spodziewano się 22,5 mld euro strat. W 2007 r. zysk netto firmy wyniósł 3,99 mld euro.

Grupa wpadła w kłopoty w październiku w efekcie światowych zawirowań na rynkach finansowych. Holandia zabrała swoje oddziały bankowe i dział ubezpieczeniowy, państwo belgijskie - swoje i planuje teraz sprzedaż ich francuskiemu bankowi BNP Paribas. Dział ubezpieczeniowy, który jeszcze ma Fortis, zanotował w 2008 r. zysk 6 mln euro, wobec zarobku 562 mln euro rok wcześniej. Akcje Fortisu zwyżkowały od początku 2009 r. na giełdzie w Brukseli o 45 proc., do 1,34 euro we wtorek.

Na GPW o godz. 9.33 akcje Fortisu kosztowały 200 zł (bez zmian).

Holenderska spółka technologiczna Getronics zwolni 1400 etatowych pracowników. Jest to element cięcia kosztów spowodowany kryzysem. Zwolnienia nastąpią w następnych miesiącach i pozwolą zaoszczędzić 30 mln euro w 2009 r. Zwolnionych będzie np. 700 zatrudnionych w Holandii. Firma daje pracę 14 000 osób w całym świecie.

(KM, Interia.pl)

źródło informacji: AFP

interia.pl/

28 mld euro straty banku Fortis

Belgijsko-holenderska grupa finansowa Fortis w ubiegłym roku miała 28 mld euro straty. Jeszcze w połowie marca spodziewano się 22,5 mld euro strat. W 2007 r. zysk netto firmy wyniósł 3,99 mld euro.

Grupa wpadła w kłopoty w październiku w efekcie światowych zawirowań na rynkach finansowych. Holandia zabrała swoje oddziały bankowe i dział ubezpieczeniowy, państwo belgijskie - swoje i planuje teraz sprzedaż ich francuskiemu bankowi BNP Paribas. Dział ubezpieczeniowy, który jeszcze ma Fortis, zanotował w 2008 r. zysk 6 mln euro, wobec zarobku 562 mln euro rok wcześniej. Akcje Fortisu zwyżkowały od początku 2009 r. na giełdzie w Brukseli o 45 proc., do 1,34 euro we wtorek.

Na GPW o godz. 9.33 akcje Fortisu kosztowały 200 zł (bez zmian).

Holenderska spółka technologiczna Getronics zwolni 1400 etatowych pracowników. Jest to element cięcia kosztów spowodowany kryzysem. Zwolnienia nastąpią w następnych miesiącach i pozwolą zaoszczędzić 30 mln euro w 2009 r. Zwolnionych będzie np. 700 zatrudnionych w Holandii. Firma daje pracę 14 000 osób w całym świecie.

(KM, Interia.pl)

źródło informacji: AFP

interia.pl/

Ile warte są ruiny polskich stoczni?

Ceny wywoławcze sprzedaży majątku Stoczni Szczecińskiej Nowa i Stoczni Gdynia to w sumie około 400 mln zł, ponad pięć razy mniej, niż wynoszą ich długi - i to bez pomocy publicznej.
Zaczyna się wyprzedaż majątku Stoczni Szczecińskiej Nowa i Stoczni Gdynia. Cena wywoławcza sprzedaży majątku stoczni szczecińskiej to około 100 mln zł, a gdyńskiej około 300 mln zł. Ceny wywoławcze - na co zwracają uwagę firmy, które przygotowały wyceny - są niższe niż wyceny. Zostały częściowo zredukowane, bo sprzedaż majątku jest wymuszona. Firmy wyceniające i Agencja Rozwoju Przemysłu, która nadzoruje sprzedaż majątku, odmówiły podania wartości wycen.

- Nie mamy obowiązku ujawniania poziomu wyceny. Podaliśmy ceny wywoławcze. Wydaje nam się, że tak postępując, korzystniej sprzedamy majątek stoczni - mówi Wojciech Dąbrowski, prezes Agencji Rozwoju Przemysłu.

Z cen wywoławczych wynika, że w przypadku Stoczni Gdynia, której same nieruchomości liczą ponad 100 ha, średnia cena metra kwadratowego wraz z budynkami jest warta ledwie około 300 zł. Nawet specjalistom trudno jednak powiedzieć, czy to dużo, czy mało i jaka faktycznie może być wartość na przykład gruntów.

- Trudno ocenić, ile tereny stoczni Gdynia mogą być warte, bo na Pomorzu tego rodzaju majątku nie sprzedawano. Nie było takich terenów pofabrycznych. W zależności od działki wartość ziemi jako terenu pod inwestycje może się wahać od 250 zł do nawet 2 tys. zł za metr kwadratowy - uważa Michał Kowalewski z Tyszkiewicz Nieruchomości.

Przyjęte ceny wywoławcze oczywiście mogą zostać w przetargach przebite, ale to raczej mało prawdopodobne. Zarządca kompensacyjny, czyli Bud-Bank Leasing, ma czas na sprzedaż majątku stoczni tylko do końca maja 2009 roku. Jeśli sprzedałby po cenach wywoławczych, to wierzyciele stoczni ze Szczecina odzyskaliby zaledwie około 14 proc. należności, a z Gdyni - około 20 proc. należności. I to bez uwzględniania wartości udzielonej zakładom pomocy publicznej. Wstępnie wierzytelności Stoczni Szczecińska Nowa szacowane są na około 713 mln zł, a Stoczni Gdynia na około 1,44 mld zł. Agencja Rozwoju Przemysłu ocenia, że zainteresowanie majątkiem stoczni jest, ale nie ujawnia z czyjej strony.

- Rozmów sondażowych jest dużo, ale zainteresowani nie rozmawiają bezpośrednio. Wysyłają kancelarie prawne do zbadania majątku stoczni. Do końca kwietnia chętni na zakup majątku muszą wpłacić wadium w przetargach. Wtedy będzie widać, jakie jest faktycznie zainteresowanie, kim są potencjalni inwestorzy - mówi prezes Dąbrowski.

Ireneusz Chojnacki
interia.pl/
Wtorek, 31 marca (07:54)

Ile warte są ruiny polskich stoczni?

Ceny wywoławcze sprzedaży majątku Stoczni Szczecińskiej Nowa i Stoczni Gdynia to w sumie około 400 mln zł, ponad pięć razy mniej, niż wynoszą ich długi - i to bez pomocy publicznej.
Zaczyna się wyprzedaż majątku Stoczni Szczecińskiej Nowa i Stoczni Gdynia. Cena wywoławcza sprzedaży majątku stoczni szczecińskiej to około 100 mln zł, a gdyńskiej około 300 mln zł. Ceny wywoławcze - na co zwracają uwagę firmy, które przygotowały wyceny - są niższe niż wyceny. Zostały częściowo zredukowane, bo sprzedaż majątku jest wymuszona. Firmy wyceniające i Agencja Rozwoju Przemysłu, która nadzoruje sprzedaż majątku, odmówiły podania wartości wycen.

- Nie mamy obowiązku ujawniania poziomu wyceny. Podaliśmy ceny wywoławcze. Wydaje nam się, że tak postępując, korzystniej sprzedamy majątek stoczni - mówi Wojciech Dąbrowski, prezes Agencji Rozwoju Przemysłu.

Z cen wywoławczych wynika, że w przypadku Stoczni Gdynia, której same nieruchomości liczą ponad 100 ha, średnia cena metra kwadratowego wraz z budynkami jest warta ledwie około 300 zł. Nawet specjalistom trudno jednak powiedzieć, czy to dużo, czy mało i jaka faktycznie może być wartość na przykład gruntów.

- Trudno ocenić, ile tereny stoczni Gdynia mogą być warte, bo na Pomorzu tego rodzaju majątku nie sprzedawano. Nie było takich terenów pofabrycznych. W zależności od działki wartość ziemi jako terenu pod inwestycje może się wahać od 250 zł do nawet 2 tys. zł za metr kwadratowy - uważa Michał Kowalewski z Tyszkiewicz Nieruchomości.

Przyjęte ceny wywoławcze oczywiście mogą zostać w przetargach przebite, ale to raczej mało prawdopodobne. Zarządca kompensacyjny, czyli Bud-Bank Leasing, ma czas na sprzedaż majątku stoczni tylko do końca maja 2009 roku. Jeśli sprzedałby po cenach wywoławczych, to wierzyciele stoczni ze Szczecina odzyskaliby zaledwie około 14 proc. należności, a z Gdyni - około 20 proc. należności. I to bez uwzględniania wartości udzielonej zakładom pomocy publicznej. Wstępnie wierzytelności Stoczni Szczecińska Nowa szacowane są na około 713 mln zł, a Stoczni Gdynia na około 1,44 mld zł. Agencja Rozwoju Przemysłu ocenia, że zainteresowanie majątkiem stoczni jest, ale nie ujawnia z czyjej strony.

- Rozmów sondażowych jest dużo, ale zainteresowani nie rozmawiają bezpośrednio. Wysyłają kancelarie prawne do zbadania majątku stoczni. Do końca kwietnia chętni na zakup majątku muszą wpłacić wadium w przetargach. Wtedy będzie widać, jakie jest faktycznie zainteresowanie, kim są potencjalni inwestorzy - mówi prezes Dąbrowski.

Ireneusz Chojnacki
interia.pl/
Wtorek, 31 marca (07:54)

Złoty będzie nadal tracił wobec głównych walut

Na rynku walutowym nadal panuje duża niepewność, a awersja do ryzyka stale rośnie. Zdaniem analityków, taka sytuacji musi spowodować dalsze osłabienie złotego, choć nie tak mocne jak wczoraj.
W poniedziałek złoty wyraźnie się osłabił za sprawą powrotu awersji do ryzyka wywołaną m.in. obniżeniem ratingu Węgier i Irlandii oraz spadającymi indeksami na światowych giełdach. Od rana sytuacja wydaje się stabilizować, ale nastroje nadal pozostają słabe i rodzima waluta wciąż lekko traci - powiedział ekonomista Banku Zachodniego WBK Piotr Bielski.

Analityk dodał, że trudno dziś oczekiwać pozytywnych impulsów z rynku, które mogłyby wywołać optymizm u inwestorów. W Polsce nie ma dziś bowiem żadnych ważnych danych makroekonomicznych, a te z USA są jak zawsze obarczone dużym ryzykiem.
Na dziś zaplanowano szereg publikacji danych za granicą m. in. indeks Chicago PMI za marzec oraz indeks zaufania konsumentów w USA, ale trudno powiedzieć, jaki będzie ich wydźwięk. Musiały by być bowiem naprawdę dobre, by odwrócić fatalne nastroje na rynku - wyjaśnił Bielski.

We wtorek po godz. 09:10 za euro płacono średnio 4,7122, a za dolara 3,5646. Kurs euro/dolara wynosił wtedy 1,3220.

W poniedziałek o godz. 16:45 inwestorzy płacili za euro 4,7330 zł, a za dolara 3,5999 zł. Euro/dolar był kwotowany na 1,3147.

W poniedziałek o godz. 09:00 inwestorzy płacili za euro 4,7060 zł, a za dolara 3,5590 zł. Euro/dolar był kwotowany na 1,3220.
wp.pl/
ISB 2009-03-31 (09:27)

Złoty będzie nadal tracił wobec głównych walut

Na rynku walutowym nadal panuje duża niepewność, a awersja do ryzyka stale rośnie. Zdaniem analityków, taka sytuacji musi spowodować dalsze osłabienie złotego, choć nie tak mocne jak wczoraj.
W poniedziałek złoty wyraźnie się osłabił za sprawą powrotu awersji do ryzyka wywołaną m.in. obniżeniem ratingu Węgier i Irlandii oraz spadającymi indeksami na światowych giełdach. Od rana sytuacja wydaje się stabilizować, ale nastroje nadal pozostają słabe i rodzima waluta wciąż lekko traci - powiedział ekonomista Banku Zachodniego WBK Piotr Bielski.

Analityk dodał, że trudno dziś oczekiwać pozytywnych impulsów z rynku, które mogłyby wywołać optymizm u inwestorów. W Polsce nie ma dziś bowiem żadnych ważnych danych makroekonomicznych, a te z USA są jak zawsze obarczone dużym ryzykiem.
Na dziś zaplanowano szereg publikacji danych za granicą m. in. indeks Chicago PMI za marzec oraz indeks zaufania konsumentów w USA, ale trudno powiedzieć, jaki będzie ich wydźwięk. Musiały by być bowiem naprawdę dobre, by odwrócić fatalne nastroje na rynku - wyjaśnił Bielski.

We wtorek po godz. 09:10 za euro płacono średnio 4,7122, a za dolara 3,5646. Kurs euro/dolara wynosił wtedy 1,3220.

W poniedziałek o godz. 16:45 inwestorzy płacili za euro 4,7330 zł, a za dolara 3,5999 zł. Euro/dolar był kwotowany na 1,3147.

W poniedziałek o godz. 09:00 inwestorzy płacili za euro 4,7060 zł, a za dolara 3,5590 zł. Euro/dolar był kwotowany na 1,3220.
wp.pl/
ISB 2009-03-31 (09:27)

Ile zarabiają w budowlance?

Branża budowlana skutecznie opiera się w Polsce kryzysowi gospodarczemu, głównie za sprawą inwestycjom infrastrukturalnym za pieniądze unijne. Jednak jej najlepsze lata już się kończą, o czym świadczy coraz wolniejsza dynamika wzrostu wynagrodzeń i zatrudnienia - piszą specjaliści z serwisu RaportPlacowy.pl.
Według planów firm zebranych w ostatnim Raporcie Płacowym firmy Advisory Group TEST Human Resources, planowane podwyżki wynagrodzeń na ten rok pozostaną jednak nadal na wysokim poziomie: 8,8 proc. dla pracowników szeregowych, 8,5 proc. dla specjalistów i aż 9,4 proc. na szczeblu kierowniczym.
rednia płaca całkowita brutto dla regionalnych kierowników sprzedaży wynosi 9 158 zł, natomiast przedstawicieli handlowych - 5 800 zł, przy czym wynagrodzenie waha się na tym stanowisku od 2 700zł do 10 319 zł - a więc niemal czterokrotnie.
]

W działach produkcji firm branży budowlanej, z powodu względnej standaryzacji zakresów obowiązków, wynagrodzenia na tych samych stanowiskach są na podobnych poziomach - poza jednym wyjątkiem: Zarobki brutto kierownika działu zaczynają się od 5 564zł, a kończą na 14 000 zł, ze średnią 9 340 zł. Na niższych szczeblach są to średnio 4317 zł dla specjalisty ds. utrzymania ruchu, 3 501 zł dla brygadzisty i 2 612zł dla operatora produkcji. Wynagrodzenie inżyniera procesu produkcji, wynosi średnio 5147zł, choć są firmy gotowe zapłacić 8 160 zł na tym stanowisku.

źródło informacji: Informacja prasowa

interia.pl/Środa, 25 marca (06:00)

Ile zarabiają w budowlance?

Branża budowlana skutecznie opiera się w Polsce kryzysowi gospodarczemu, głównie za sprawą inwestycjom infrastrukturalnym za pieniądze unijne. Jednak jej najlepsze lata już się kończą, o czym świadczy coraz wolniejsza dynamika wzrostu wynagrodzeń i zatrudnienia - piszą specjaliści z serwisu RaportPlacowy.pl.
Według planów firm zebranych w ostatnim Raporcie Płacowym firmy Advisory Group TEST Human Resources, planowane podwyżki wynagrodzeń na ten rok pozostaną jednak nadal na wysokim poziomie: 8,8 proc. dla pracowników szeregowych, 8,5 proc. dla specjalistów i aż 9,4 proc. na szczeblu kierowniczym.
rednia płaca całkowita brutto dla regionalnych kierowników sprzedaży wynosi 9 158 zł, natomiast przedstawicieli handlowych - 5 800 zł, przy czym wynagrodzenie waha się na tym stanowisku od 2 700zł do 10 319 zł - a więc niemal czterokrotnie.
]

W działach produkcji firm branży budowlanej, z powodu względnej standaryzacji zakresów obowiązków, wynagrodzenia na tych samych stanowiskach są na podobnych poziomach - poza jednym wyjątkiem: Zarobki brutto kierownika działu zaczynają się od 5 564zł, a kończą na 14 000 zł, ze średnią 9 340 zł. Na niższych szczeblach są to średnio 4317 zł dla specjalisty ds. utrzymania ruchu, 3 501 zł dla brygadzisty i 2 612zł dla operatora produkcji. Wynagrodzenie inżyniera procesu produkcji, wynosi średnio 5147zł, choć są firmy gotowe zapłacić 8 160 zł na tym stanowisku.

źródło informacji: Informacja prasowa

interia.pl/Środa, 25 marca (06:00)

Deweloperska bańka pękła

Słowo na k? wciąż sieje popłoch w głowach osób odpowiedzialnych za marketing i reklamę. Jeżeli chcesz mądrze wydać to co pozostało ci w budżecie reklamowym w tych trudnych czasach postaw na internet!

Marcin Pytlak: Reklama mieszkań przenosi się do sieci

Tylko ten kanał komunikacji reklamowej pozwoli Tobie sprawować właściwą kontrolę nad wydatkami reklamowymi w trudnych czasach spowolnienia gospodarczego. Wszystko bowiem wskazuje na to, że tradycyjny sposób rozliczania się z mediami, w którym to reklamodawca płaci za umieszczenie reklamy bez względu na efekt jaki ona przyniesie odchodzi do lamusa. Obecnie internet oferuje rozwiązania pozwalające dokładnie mierzyć i kontrolować ilu klientów odwiedziło ich stronę internetową i jak się na niej zachowywało. Nic dziwnego, że z tych rozwiązań coraz chętniej korzystają deweloperzy, którzy liczą teraz każdą złotówkę wydaną na reklamę sprzedającą ich mieszkania.

Deweloperska bańka reklamowa pękła z wielkim hukiem

Wielu deweloperów stawia sobie pytanie w jaki sposób reklamować się i jakie media dobierać aby osiągnąć jak najlepsze efekty sprzedażowe. Od mniej więcej pół roku każdy marketingowiec w firmie deweloperskiej ogląda dwa razy każdą złotówkę zanim ją wyda. Oczywiście nie zawsze tak było. Wydaje się, że media upatrzyły sobie w ostatnim czasie deweloperów jako potencjalnych nabywców powierzchni reklamowych, u których budżet na promocje jest zawsze ,,rozdmuchany" i którzy nie dbają specjalnie o poziom wydatków. Tak rzeczywiście było jeszcze do października ubiegłego roku. W zasadzie od 2005 r. sprzedaż mieszkań na rynku pierwotnym była na niezwykle wysokim poziomie.

Czymś normalnym stała się sytuacja, że mieszkania sprzedawane były na etapie przysłowiowej "dziury w ziemi".

Nie dziwi zatem fakt, że wielu deweloperów po prostu przestało liczyć się z pieniędzmi, ponieważ mieszkania i tak się sprzedawały. W związku z tym mniej istotne było to w jaki sposób wydawano budżet reklamowy. I tak jak grzyby po deszczu powstawały najróżniejsze tytuły prasowe, które oferowały dotarcie do upragnionej grupy docelowej. Nikt ich nie czytał, choć mówiono, że są rozsyłane do managerów i ludzi ze świata biznesu.

Wszystkim wydawało się, ze bogaty deweloper i tak kupi reklamę nawet po mocno zawyżonej i nierealnej z pozoru cenie. Taka idylla na rynku reklamowym trwała prawie 3 lata. W tym czasie sprzedano wiele mieszkań i wiele powierzchni reklamowych. Zmiana sytuacji nastąpiła na początku 2008 roku - na wiosnę. Marzec i kwiecień to na rynku deweloperskim tradycyjnie okres ożywienia. Niestety szybko okazało się, że to co miało być trwałą tendencją wzrostową na rynku i początkiem długotrwałej hossy w nieruchomościach, szybko się załamało. Mieszkania nie sprzedawały się już tak dobrze a klienci zaczęli stawiać coraz większe wymagania co do ich jakości. Pojawiły się pierwsze na rynku propozycje wykończenia "pod klucz". Niewiele to jednak pomogło i sprzedaż nowych mieszkań dalej spadała. Przyczyn oczywiście było wiele i trudno byłoby je tu wszystkie wymienić. Faktem jednak jest to, że dochody firm deweloperskich zaczęły gwałtownie spadać w przeciwieństwie do poziomu wydatków. Ponieważ większość firm liczyła na szybkie odwrócenie się niekorzystnego trendu, nikt specjalnie nie planował redukcji budżetów reklamowych.

Dola dla agencji reklamowych płatna za efekt?

Niestety, na sytuację w Polsce nałożyły się coraz większe kłopoty banków z pozyskaniem gotówki a co za tym idzie z udzielaniem nowych kredytów hipotecznych. To dodatkowo spowolniło sprzedaż mieszkań i sprawiło, że wielu deweloperów przejrzało na oczy i stwierdziło, iż nie mamy do czynienia z chwilową stagnacją ale ze stałym trendem i warunkami, w których trzeba nauczyć się żyć. Nagle zaczęło mieć znaczenie w jaki sposób są wydawane pieniądze na reklamę i w jaki sposób przekładają się one na tak upragnione przez deweloperów umowy kupna - sprzedaży.

Powstało zatem pytanie: w jaki sposób reklamować się aby nie wydać dużo ze szczupłych budżetów, a jednocześnie osiągając wysokie wyniki sprzedaży? Kluczem do tak postawionego pytania jest mierzenie efektywności działań reklamowych. To często pomijany wskaźnik. Nawet jeśli firmy deweloperskie patrzyły na skuteczność reklam to często nie wyciągały należytych wniosków z tych danych. Sytuacja przed jaką stoi w chwili obecnej większość firm deweloperskich jest następująca: budżety reklamowe są mocno okrojone i większość środków zostało już spożytkowanych.

To co pozostało trzeba wydać jak najlepiej. Idealną sytuację stwarzałaby możliwość płacenia agencjom reklamowym i media plannerom wyłącznie prowizję za sprzedane mieszkania. Tak jednak nie jest, bo choć tego typu model reklamy funkcjonuje już na rynku, to jednak mieszkania są produktem o bardzo dużej wartości, przy kupnie których proces decyzyjny jest bardzo długi. Stąd taki model rozliczeń byłby praktycznie niemożliwy do zrealizowania. Niewykluczone jednak, że i do tego dojdzie.

Rozwiązanie? Internet!

Na większość z tych problemów odpowiedź znajdujemy w przypadku reklamy internetowej. Internet jest to póki co jedynym medium, gdzie klient może płacić wyłącznie za efekty kampanii. Za efekt rozumiemy najczęściej przekierowanie internauty na stronę reklamodawcy. Jest to zatem dość rewolucyjny sposób rozliczania reklam, którego gazety oczywiście nie są w stanie zaoferować. Dotychczas firmy reklamujące się w internecie płaciły za określoną ilość odsłon danej reklamy, ewentualnie mogły wykupić stały abonament, za który ich reklama była widoczna w danym miejscu portalu przez określony czas. - Taki sposób rozliczeń to już przeszłość - mówi Mateusz Ostachowski z firmy Kompan.pl - Dzięki dystrybucji reklam w systemie Adwords i Adsense jesteśmy w stanie zaoferować klientowi reklamę, w której płaci tylko za efekt w postaci użytkownika który kliknie w reklamę i tym samym przejdzie na jego stronę internetową.

Oznacza to, że wszystkie wyświetlenia reklamy, które nie zakończyły się kliknięciem są darmowe - przekonuje Ostachowski. Jak podkreśla dotyczy to zarówno reklam poprzez linki sponsorowane, reklam graficznych jak i wideo. Co ciekawe w przypadku tych ostatnich odtworzenie filmu reklamowego również nic nie kosztuje. Klient płaci dopiero w momencie kiedy osoba potencjalnie zainteresowana daną inwestycją mieszkaniową znajdzie się na stronie dewelopera. Mając tak szeroki wachlarz form reklamowych, trudno się dziwić dyrektorom marketingu firm deweloperskich, że budżety reklamowe na ten rok oparli właśnie na marketingu internetowym.

Szybko zrozumieli oni, że żaden tytuł prasowy, choćby najchętniej czytany i rozpoznawany na rynku, nigdy nie zaoferuje im, tak dokładnej kontroli wydawanych pieniędzy. Wiele firm przekonało się, że to właśnie internet jest miejscem gdzie najłatwiej można wyselekcjonować przekaz reklamowy dla określonej grupy docelowej oraz precyzyjnie określić na jakim obszarze kraju takie reklamy mają się wyświetlać.

źródło informacji: INTERIA.PL

Deweloperska bańka pękła

Słowo na k? wciąż sieje popłoch w głowach osób odpowiedzialnych za marketing i reklamę. Jeżeli chcesz mądrze wydać to co pozostało ci w budżecie reklamowym w tych trudnych czasach postaw na internet!

Marcin Pytlak: Reklama mieszkań przenosi się do sieci

Tylko ten kanał komunikacji reklamowej pozwoli Tobie sprawować właściwą kontrolę nad wydatkami reklamowymi w trudnych czasach spowolnienia gospodarczego. Wszystko bowiem wskazuje na to, że tradycyjny sposób rozliczania się z mediami, w którym to reklamodawca płaci za umieszczenie reklamy bez względu na efekt jaki ona przyniesie odchodzi do lamusa. Obecnie internet oferuje rozwiązania pozwalające dokładnie mierzyć i kontrolować ilu klientów odwiedziło ich stronę internetową i jak się na niej zachowywało. Nic dziwnego, że z tych rozwiązań coraz chętniej korzystają deweloperzy, którzy liczą teraz każdą złotówkę wydaną na reklamę sprzedającą ich mieszkania.

Deweloperska bańka reklamowa pękła z wielkim hukiem

Wielu deweloperów stawia sobie pytanie w jaki sposób reklamować się i jakie media dobierać aby osiągnąć jak najlepsze efekty sprzedażowe. Od mniej więcej pół roku każdy marketingowiec w firmie deweloperskiej ogląda dwa razy każdą złotówkę zanim ją wyda. Oczywiście nie zawsze tak było. Wydaje się, że media upatrzyły sobie w ostatnim czasie deweloperów jako potencjalnych nabywców powierzchni reklamowych, u których budżet na promocje jest zawsze ,,rozdmuchany" i którzy nie dbają specjalnie o poziom wydatków. Tak rzeczywiście było jeszcze do października ubiegłego roku. W zasadzie od 2005 r. sprzedaż mieszkań na rynku pierwotnym była na niezwykle wysokim poziomie.

Czymś normalnym stała się sytuacja, że mieszkania sprzedawane były na etapie przysłowiowej "dziury w ziemi".

Nie dziwi zatem fakt, że wielu deweloperów po prostu przestało liczyć się z pieniędzmi, ponieważ mieszkania i tak się sprzedawały. W związku z tym mniej istotne było to w jaki sposób wydawano budżet reklamowy. I tak jak grzyby po deszczu powstawały najróżniejsze tytuły prasowe, które oferowały dotarcie do upragnionej grupy docelowej. Nikt ich nie czytał, choć mówiono, że są rozsyłane do managerów i ludzi ze świata biznesu.

Wszystkim wydawało się, ze bogaty deweloper i tak kupi reklamę nawet po mocno zawyżonej i nierealnej z pozoru cenie. Taka idylla na rynku reklamowym trwała prawie 3 lata. W tym czasie sprzedano wiele mieszkań i wiele powierzchni reklamowych. Zmiana sytuacji nastąpiła na początku 2008 roku - na wiosnę. Marzec i kwiecień to na rynku deweloperskim tradycyjnie okres ożywienia. Niestety szybko okazało się, że to co miało być trwałą tendencją wzrostową na rynku i początkiem długotrwałej hossy w nieruchomościach, szybko się załamało. Mieszkania nie sprzedawały się już tak dobrze a klienci zaczęli stawiać coraz większe wymagania co do ich jakości. Pojawiły się pierwsze na rynku propozycje wykończenia "pod klucz". Niewiele to jednak pomogło i sprzedaż nowych mieszkań dalej spadała. Przyczyn oczywiście było wiele i trudno byłoby je tu wszystkie wymienić. Faktem jednak jest to, że dochody firm deweloperskich zaczęły gwałtownie spadać w przeciwieństwie do poziomu wydatków. Ponieważ większość firm liczyła na szybkie odwrócenie się niekorzystnego trendu, nikt specjalnie nie planował redukcji budżetów reklamowych.

Dola dla agencji reklamowych płatna za efekt?

Niestety, na sytuację w Polsce nałożyły się coraz większe kłopoty banków z pozyskaniem gotówki a co za tym idzie z udzielaniem nowych kredytów hipotecznych. To dodatkowo spowolniło sprzedaż mieszkań i sprawiło, że wielu deweloperów przejrzało na oczy i stwierdziło, iż nie mamy do czynienia z chwilową stagnacją ale ze stałym trendem i warunkami, w których trzeba nauczyć się żyć. Nagle zaczęło mieć znaczenie w jaki sposób są wydawane pieniądze na reklamę i w jaki sposób przekładają się one na tak upragnione przez deweloperów umowy kupna - sprzedaży.

Powstało zatem pytanie: w jaki sposób reklamować się aby nie wydać dużo ze szczupłych budżetów, a jednocześnie osiągając wysokie wyniki sprzedaży? Kluczem do tak postawionego pytania jest mierzenie efektywności działań reklamowych. To często pomijany wskaźnik. Nawet jeśli firmy deweloperskie patrzyły na skuteczność reklam to często nie wyciągały należytych wniosków z tych danych. Sytuacja przed jaką stoi w chwili obecnej większość firm deweloperskich jest następująca: budżety reklamowe są mocno okrojone i większość środków zostało już spożytkowanych.

To co pozostało trzeba wydać jak najlepiej. Idealną sytuację stwarzałaby możliwość płacenia agencjom reklamowym i media plannerom wyłącznie prowizję za sprzedane mieszkania. Tak jednak nie jest, bo choć tego typu model reklamy funkcjonuje już na rynku, to jednak mieszkania są produktem o bardzo dużej wartości, przy kupnie których proces decyzyjny jest bardzo długi. Stąd taki model rozliczeń byłby praktycznie niemożliwy do zrealizowania. Niewykluczone jednak, że i do tego dojdzie.

Rozwiązanie? Internet!

Na większość z tych problemów odpowiedź znajdujemy w przypadku reklamy internetowej. Internet jest to póki co jedynym medium, gdzie klient może płacić wyłącznie za efekty kampanii. Za efekt rozumiemy najczęściej przekierowanie internauty na stronę reklamodawcy. Jest to zatem dość rewolucyjny sposób rozliczania reklam, którego gazety oczywiście nie są w stanie zaoferować. Dotychczas firmy reklamujące się w internecie płaciły za określoną ilość odsłon danej reklamy, ewentualnie mogły wykupić stały abonament, za który ich reklama była widoczna w danym miejscu portalu przez określony czas. - Taki sposób rozliczeń to już przeszłość - mówi Mateusz Ostachowski z firmy Kompan.pl - Dzięki dystrybucji reklam w systemie Adwords i Adsense jesteśmy w stanie zaoferować klientowi reklamę, w której płaci tylko za efekt w postaci użytkownika który kliknie w reklamę i tym samym przejdzie na jego stronę internetową.

Oznacza to, że wszystkie wyświetlenia reklamy, które nie zakończyły się kliknięciem są darmowe - przekonuje Ostachowski. Jak podkreśla dotyczy to zarówno reklam poprzez linki sponsorowane, reklam graficznych jak i wideo. Co ciekawe w przypadku tych ostatnich odtworzenie filmu reklamowego również nic nie kosztuje. Klient płaci dopiero w momencie kiedy osoba potencjalnie zainteresowana daną inwestycją mieszkaniową znajdzie się na stronie dewelopera. Mając tak szeroki wachlarz form reklamowych, trudno się dziwić dyrektorom marketingu firm deweloperskich, że budżety reklamowe na ten rok oparli właśnie na marketingu internetowym.

Szybko zrozumieli oni, że żaden tytuł prasowy, choćby najchętniej czytany i rozpoznawany na rynku, nigdy nie zaoferuje im, tak dokładnej kontroli wydawanych pieniędzy. Wiele firm przekonało się, że to właśnie internet jest miejscem gdzie najłatwiej można wyselekcjonować przekaz reklamowy dla określonej grupy docelowej oraz precyzyjnie określić na jakim obszarze kraju takie reklamy mają się wyświetlać.

źródło informacji: INTERIA.PL

Włosi sprzedają wyspę!

Burmistrz czterech włoskich wysp Tremiti u wybrzeży Apulii chce wystawić na sprzedaż na aukcji najmniejszą z nich - Pianosę - informuje w sobotę dziennik "Corriere della Sera".

Ustalono już cenę wywoławczą: 10 milionów euro. Zainteresowanie zakupem wyspy wyraził przywódca Libii Muammar Kadafi, który ma przybyć tam latem podczas swej wizyty we Włoszech.

- To nie jest prowokacja - zapewnił burmistrz archipelagu Giuseppe Calabrese wyjaśniając, że powodem tej radykalnej decyzji są kłopoty finansowe i konieczność załatania budżetu oraz rozwiązania wielu problemów takich, jak wywóz śmieci.

Podkreślił, że bezskutecznie zabiegał o finansowe wsparcie we władzach regionu Apulia, ale - jak dodał - nie został wysłuchany.

Pianosa to mała kamienista wysepka o rozmiarach 700 na 250 metrów. Często bywa całkowicie zalana przez morze. Od 1989 roku jest tam ścisły rezerwat morski, w którym nie można łowić ryb ani nurkować. Można ją jedynie zwiedzać.

Włoska gazeta przypomina, że Kadafi od dawna zainteresowany jest wyspą. Już w 1987 roku chciał zwrotu całego archipelagu Tremiti argumentując, że mieszkają na nim potomkowie Libijczyków, zesłanych tam w 1911 roku. Niemal wszyscy z nich zmarli potem na tyfus. W zeszłym roku przeprowadzono badania DNA wśród mieszkańców archipelagu, które wykazały, że nie ma wśród nich potomków libijskich zesłańców.

PAP/interia.pl/Niedziela, 29 marca (06:00)

Włosi sprzedają wyspę!

Burmistrz czterech włoskich wysp Tremiti u wybrzeży Apulii chce wystawić na sprzedaż na aukcji najmniejszą z nich - Pianosę - informuje w sobotę dziennik "Corriere della Sera".

Ustalono już cenę wywoławczą: 10 milionów euro. Zainteresowanie zakupem wyspy wyraził przywódca Libii Muammar Kadafi, który ma przybyć tam latem podczas swej wizyty we Włoszech.

- To nie jest prowokacja - zapewnił burmistrz archipelagu Giuseppe Calabrese wyjaśniając, że powodem tej radykalnej decyzji są kłopoty finansowe i konieczność załatania budżetu oraz rozwiązania wielu problemów takich, jak wywóz śmieci.

Podkreślił, że bezskutecznie zabiegał o finansowe wsparcie we władzach regionu Apulia, ale - jak dodał - nie został wysłuchany.

Pianosa to mała kamienista wysepka o rozmiarach 700 na 250 metrów. Często bywa całkowicie zalana przez morze. Od 1989 roku jest tam ścisły rezerwat morski, w którym nie można łowić ryb ani nurkować. Można ją jedynie zwiedzać.

Włoska gazeta przypomina, że Kadafi od dawna zainteresowany jest wyspą. Już w 1987 roku chciał zwrotu całego archipelagu Tremiti argumentując, że mieszkają na nim potomkowie Libijczyków, zesłanych tam w 1911 roku. Niemal wszyscy z nich zmarli potem na tyfus. W zeszłym roku przeprowadzono badania DNA wśród mieszkańców archipelagu, które wykazały, że nie ma wśród nich potomków libijskich zesłańców.

PAP/interia.pl/Niedziela, 29 marca (06:00)

Nie dostałeś mieszkania? I tak musisz za nie zapłacić!

Jeżeli wskutek upadłości dewelopera klienci nie dostaną mieszkania, to i tak muszą spłacać kredyt hipoteczny - ostrzegają w raporcie eksperci Home Broker oraz Open Finance.

"W przeciwnym wypadku grozi im nawet licytacja majątku i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat. Z pomocą może przyjść ogłoszenie upadłości konsumenckiej" - uważa analityk Open Finance Emil Szweda.

Ekspertki Home Broker Aleksandra Szarek i Karolina Gruszczyńska przestrzegają, że zwykła umowa cywilnoprawna nie zabezpiecza interesów klientów na wypadek upadłości dewelopera. Radzą zawierać przedwstępne umowy w formie aktu notarialnego, co "daje gwarancję, że nie stracimy pieniędzy czy mieszkania".

"Najlepszym rozwiązaniem jednak jest wybieranie inwestycji już zakończonych i podpisywanie od razu ostatecznych umów przeniesienia własności" - czytamy w raporcie.

Jak wyjaśniają, gdy deweloper ogłasza upadłość, jego majątek staje się częścią masy upadłościowej, którą zarządza syndyk. Klienci stają się wierzycielami dewelopera, ale ich roszczenia - zgodnie z prawem upadłościowym i naprawczym - należą do trzeciej kategorii.

Klienci na samym końcu

"Oznacza to dokładnie tyle, że roszczenia klientów rozpatrywane będą na samym końcu" - czytamy. W pierwszej kolejności spłacane są m.in. należności z tytułu składek na ZUS oraz podatków, a także zobowiązania wobec pracowników.

Ponadto Home Broker radzi, żeby podpisując umowę przedwstępną w formie aktu notarialnego pamiętać o wpisaniu do księgi wieczystej roszczenia o przeniesienie własności lokalu na nabywcę. Zapewnia to pierwsze miejsce w kolejce do zaspokajania roszczeń.

"Przyszli nabywcy, których roszczenia wpisane są do księgi wieczystej, są w zdecydowanie lepszej sytuacji, ponieważ spłata należności dewelopera nastąpi w pierwszej kolejności, z ceny sprzedaży nieruchomości" - czytamy w raporcie.

Upadłość dewelopera nie zwalnia go z regulowania zobowiązań

Zawarcie zwykłej, cywilnoprawnej umowy uniemożliwia podjęcie próby dokończenia budowy. Ponadto upadłość dewelopera nie zwalnia go z regulowania zobowiązań. "Jeżeli więc zaciągnęli oni kredyt hipoteczny, to nawet gdy mieszkania nie otrzymają, muszą go spłacać" - ostrzegają autorki. Na podstawie takiej umowy niedoszli właściciele mieszkań mogą jedynie dochodzić odszkodowania za niedotrzymanie warunków umowy.

- Upadłość dewelopera nie oznacza bynajmniej, że ryzyko spłaty kredytu przeszło na bank, który kredytu udzielił. Taki kredyt trzeba nadal spłacać - poinformował Szweda.

Zaciągając kredyt na mieszkanie, które jest dopiero budowane i nie posiada własnej księgi wieczystej, klienci banków ponoszą zwykle koszt "ubezpieczenia pomostowego" kredytu do czasu wpisu banku do księgi wieczystej, np. w postaci wyższej marży.

Wyjściem upadłość konsumencka?

- Ubezpieczenie zawierane jest między bankiem i ubezpieczycielem. Dokument ten daje bankowi gwarancję, że kredyt zostanie spłacony nawet jeśli klient spłaty zaprzestanie - wyjaśnia Szweda.

Gdy kredytobiorca przestaje spłacać kredyt, bank zwraca się do ubezpieczyciela o wywiązanie się z umowy ubezpieczenia. Wówczas kredyt spłaca firma ubezpieczeniowa, ale ma ona prawo odzyskać świadczenie od osoby, która nie spłaca kredytu.

"Na podstawie weksla lub sądowego tytułu egzekucyjnego ubezpieczyciel może nawet zlicytować majątek niefortunnego kredytobiorcy, jeśli będzie to jedyny sposób na zaspokojenie jego roszczeń" - czytamy w raporcie.

Wyjściem z opresji - według Open Finance - może być ogłoszenie upadłości konsumenckiej (ustawa wchodzi w życie od 31 marca), ale i tutaj konsekwencją jest m.in. utrata majątku osobistego i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat.

źródło informacji: PAP

interia.plPiątek, 27 marca (06:00)

Nie dostałeś mieszkania? I tak musisz za nie zapłacić!

Jeżeli wskutek upadłości dewelopera klienci nie dostaną mieszkania, to i tak muszą spłacać kredyt hipoteczny - ostrzegają w raporcie eksperci Home Broker oraz Open Finance.

"W przeciwnym wypadku grozi im nawet licytacja majątku i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat. Z pomocą może przyjść ogłoszenie upadłości konsumenckiej" - uważa analityk Open Finance Emil Szweda.

Ekspertki Home Broker Aleksandra Szarek i Karolina Gruszczyńska przestrzegają, że zwykła umowa cywilnoprawna nie zabezpiecza interesów klientów na wypadek upadłości dewelopera. Radzą zawierać przedwstępne umowy w formie aktu notarialnego, co "daje gwarancję, że nie stracimy pieniędzy czy mieszkania".

"Najlepszym rozwiązaniem jednak jest wybieranie inwestycji już zakończonych i podpisywanie od razu ostatecznych umów przeniesienia własności" - czytamy w raporcie.

Jak wyjaśniają, gdy deweloper ogłasza upadłość, jego majątek staje się częścią masy upadłościowej, którą zarządza syndyk. Klienci stają się wierzycielami dewelopera, ale ich roszczenia - zgodnie z prawem upadłościowym i naprawczym - należą do trzeciej kategorii.

Klienci na samym końcu

"Oznacza to dokładnie tyle, że roszczenia klientów rozpatrywane będą na samym końcu" - czytamy. W pierwszej kolejności spłacane są m.in. należności z tytułu składek na ZUS oraz podatków, a także zobowiązania wobec pracowników.

Ponadto Home Broker radzi, żeby podpisując umowę przedwstępną w formie aktu notarialnego pamiętać o wpisaniu do księgi wieczystej roszczenia o przeniesienie własności lokalu na nabywcę. Zapewnia to pierwsze miejsce w kolejce do zaspokajania roszczeń.

"Przyszli nabywcy, których roszczenia wpisane są do księgi wieczystej, są w zdecydowanie lepszej sytuacji, ponieważ spłata należności dewelopera nastąpi w pierwszej kolejności, z ceny sprzedaży nieruchomości" - czytamy w raporcie.

Upadłość dewelopera nie zwalnia go z regulowania zobowiązań

Zawarcie zwykłej, cywilnoprawnej umowy uniemożliwia podjęcie próby dokończenia budowy. Ponadto upadłość dewelopera nie zwalnia go z regulowania zobowiązań. "Jeżeli więc zaciągnęli oni kredyt hipoteczny, to nawet gdy mieszkania nie otrzymają, muszą go spłacać" - ostrzegają autorki. Na podstawie takiej umowy niedoszli właściciele mieszkań mogą jedynie dochodzić odszkodowania za niedotrzymanie warunków umowy.

- Upadłość dewelopera nie oznacza bynajmniej, że ryzyko spłaty kredytu przeszło na bank, który kredytu udzielił. Taki kredyt trzeba nadal spłacać - poinformował Szweda.

Zaciągając kredyt na mieszkanie, które jest dopiero budowane i nie posiada własnej księgi wieczystej, klienci banków ponoszą zwykle koszt "ubezpieczenia pomostowego" kredytu do czasu wpisu banku do księgi wieczystej, np. w postaci wyższej marży.

Wyjściem upadłość konsumencka?

- Ubezpieczenie zawierane jest między bankiem i ubezpieczycielem. Dokument ten daje bankowi gwarancję, że kredyt zostanie spłacony nawet jeśli klient spłaty zaprzestanie - wyjaśnia Szweda.

Gdy kredytobiorca przestaje spłacać kredyt, bank zwraca się do ubezpieczyciela o wywiązanie się z umowy ubezpieczenia. Wówczas kredyt spłaca firma ubezpieczeniowa, ale ma ona prawo odzyskać świadczenie od osoby, która nie spłaca kredytu.

"Na podstawie weksla lub sądowego tytułu egzekucyjnego ubezpieczyciel może nawet zlicytować majątek niefortunnego kredytobiorcy, jeśli będzie to jedyny sposób na zaspokojenie jego roszczeń" - czytamy w raporcie.

Wyjściem z opresji - według Open Finance - może być ogłoszenie upadłości konsumenckiej (ustawa wchodzi w życie od 31 marca), ale i tutaj konsekwencją jest m.in. utrata majątku osobistego i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat.

źródło informacji: PAP

interia.plPiątek, 27 marca (06:00)

GP na kryzys: Można negocjować odstąpienie od umowy

Osoby, które wypowiadają umowę z deweloperem, są zaskakiwane wysokością kary, którą muszą zapłacić.

Jeżeli kara nie była zastrzeżona w umowie lub wynosi 5 proc. i więcej wartości nieruchomości, to konsument nie musi jej płacić.

Bezpodstawna kara

- Odstąpiłam od umowy z deweloperem, gdyż nie otrzymałam kredytu z banku. Deweloper zastrzegł jednak, że w takim przypadku muszę zapłacić 15 tys. zł kary. Po przejrzeniu umowy stwierdziłam jednak, że żadne z jej postanowień nie mówiło o karze - napisała do nas pani Marta z Krakowa. Takie przypadki w nie są odosobnione, mimo że naruszają prawo.

- O sytuacji stron umowy deweloperskiej decyduje treść umowy. W przypadku gdy nie ma klauzuli o możliwości naliczania kary umownej, nie istnieje możliwość jej naliczenia - tłumaczy Janusz Krakowiak, radca prawny, wspólnik w Kancelarii Prawnej Gregorowicz-Ziemba, Krakowiak, Gąsiorowski.

Zaznacza, że w takiej sytuacji deweloper może ewentualnie żądać naprawienia szkody na ogólnych zasadach kodeksu cywilnego (jeżeli szkoda zaistnieje). Jednak wówczas to on musi udowodnić przed sądem, że szkoda pozostaje w związku przyczynowo-skutkowym z działaniem lub zaniechaniem klienta.

Jeżeli jednak kara została zastrzeżona w umowie, to zazwyczaj klient musi ją zapłacić.

- Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie kwestionuje kar, które są powszechnie stosowane w obrocie handlowym, a jedynie ich wysokość. W praktyce deweloperzy stosują zróżnicowane stawki, które wahają się od 2 do 10 proc. ceny nieruchomości, będącej przedmiotem umowy - mówi Konrad Gruner z biura prasowego UOKiK.

Rażąca wysokość

O obowiązkach i prawach stron mówi umowa, którą klient podpisuje z deweloperem. Może się jednak okazać, że umowne zapisy są niezgodne z prawem.

- W przypadku kar umownych dla konsumentów podstawowe znaczenie mają przepisy regulujące kwestię tzw. niedozwolonych postanowień umownych, czyli takich, które kształtują prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając interesy konsumentów - mówi Janusz Krakowiak.

W jaki sposób przepisy tłumaczą, kiedy karę można uznać za rażąco wygórowaną ? Od czego zależy uznanie kary umownej za rażąco wygórowaną ? Dlaczego kara umowna nie może stanowić źródła dochodu dla dewelopera ?

Małgorzata Kryszkiewicz - Więcej: Gazeta Prawna 26.03.2009 (60) - str.11

źródło informacji:

interia.plCzwartek, 26 marca (05:59)

GP na kryzys: Można negocjować odstąpienie od umowy

Osoby, które wypowiadają umowę z deweloperem, są zaskakiwane wysokością kary, którą muszą zapłacić.

Jeżeli kara nie była zastrzeżona w umowie lub wynosi 5 proc. i więcej wartości nieruchomości, to konsument nie musi jej płacić.

Bezpodstawna kara

- Odstąpiłam od umowy z deweloperem, gdyż nie otrzymałam kredytu z banku. Deweloper zastrzegł jednak, że w takim przypadku muszę zapłacić 15 tys. zł kary. Po przejrzeniu umowy stwierdziłam jednak, że żadne z jej postanowień nie mówiło o karze - napisała do nas pani Marta z Krakowa. Takie przypadki w nie są odosobnione, mimo że naruszają prawo.

- O sytuacji stron umowy deweloperskiej decyduje treść umowy. W przypadku gdy nie ma klauzuli o możliwości naliczania kary umownej, nie istnieje możliwość jej naliczenia - tłumaczy Janusz Krakowiak, radca prawny, wspólnik w Kancelarii Prawnej Gregorowicz-Ziemba, Krakowiak, Gąsiorowski.

Zaznacza, że w takiej sytuacji deweloper może ewentualnie żądać naprawienia szkody na ogólnych zasadach kodeksu cywilnego (jeżeli szkoda zaistnieje). Jednak wówczas to on musi udowodnić przed sądem, że szkoda pozostaje w związku przyczynowo-skutkowym z działaniem lub zaniechaniem klienta.

Jeżeli jednak kara została zastrzeżona w umowie, to zazwyczaj klient musi ją zapłacić.

- Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie kwestionuje kar, które są powszechnie stosowane w obrocie handlowym, a jedynie ich wysokość. W praktyce deweloperzy stosują zróżnicowane stawki, które wahają się od 2 do 10 proc. ceny nieruchomości, będącej przedmiotem umowy - mówi Konrad Gruner z biura prasowego UOKiK.

Rażąca wysokość

O obowiązkach i prawach stron mówi umowa, którą klient podpisuje z deweloperem. Może się jednak okazać, że umowne zapisy są niezgodne z prawem.

- W przypadku kar umownych dla konsumentów podstawowe znaczenie mają przepisy regulujące kwestię tzw. niedozwolonych postanowień umownych, czyli takich, które kształtują prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając interesy konsumentów - mówi Janusz Krakowiak.

W jaki sposób przepisy tłumaczą, kiedy karę można uznać za rażąco wygórowaną ? Od czego zależy uznanie kary umownej za rażąco wygórowaną ? Dlaczego kara umowna nie może stanowić źródła dochodu dla dewelopera ?

Małgorzata Kryszkiewicz - Więcej: Gazeta Prawna 26.03.2009 (60) - str.11

źródło informacji:

interia.plCzwartek, 26 marca (05:59)

Uważaj na pożyczki na 460 procent!

Pożyczki od Providenta. Znacie sprawę z Polski? Przeczytajcie jak to robią w Czechach. Pisał o tym ostatnio "Czech Business Weekly".

Kryzys, ludzie wpadają w finansowe tarapaty. Z szybką pomocą bieży agent firmy Provident Financial, puka do drzwi. Po chwili uradowani klienci żegnają agenta wymachując plikiem banknotów, które przeznaczą za chwilę na nowy telewizor? Ten idylliczny obraz tworzą u nas telewizyjne reklamy. Pomoc nadchodzi szybko, lecz potem wkradają się kłopoty.

Spółka weszła na czeski rynek w 1997 r. i szybko zaczęło się o niej mówić jak o drogim pożyczkodawcy wykorzystującym kiepską sytuację materialną potrzebujących. Na końcu 2008 r. było ich w Czechach i na Słowacji 397 tys. (w 2007 r. 402 tys., lecz w IV kwartale 2008 r. zaostrzono przepisy). Teraz zapewne - w dobie powszechnego kryzysu i bezrobocia - jeszcze ich przybędzie.

Provident Financial chcąc zmienić swój wizerunek wprowadza zmiany mające ukazać wszystkie obciążenia kredytu branego przez klienta, nie tylko roczne oprocentowanie (APR - Annual Percentage Rate). Firma przyznaje, że pożyczki u niej są bardzo drogie, ale też ryzyko pożyczkodawcy spore i teraz klienci będą dokładnie wiedzieć czego się od niego oczekuje i ile to będzie kosztować. Deklaruje, że nie będzie stosować żadnych ukrytych opłat. Wszystko będzie zgodne z wprowadzanym właśnie kodeksem agenta i klienta.

Jak jednak pogodzić bardzo wysokie oprocentowanie z pięknymi zasadami?

Provident Financial w Czechach daje pożyczki od 3000 koron (1 CZK = 0,1688 zł) do 50 000 koron. Spłaca się je w czasie 27, 40 lub 55 tygodni. Wysokość rocznego oprocentowania zależy bardziej od czasu spłaty należności niż stopnia ryzyka określanego przez agenta. To on decyduje o przyznaniu pożyczki w całości lub części. W 2005 r. roczne oprocentowanie wynosiło od 481,4 proc. dla pożyczek 20-tygodniowych, 365,1 proc. dla 31-tygodniowych i 199,4 proc. dla 52-tygodniowych. Teraz za 25 tys. koron pożyczki na 27 tygodni klient będzie mieć 460,9 proc. rocznego oprocentowania, 294 proc. za 40-tygodniową pożyczkę i 215,7 proc. za 55-tygodniową. Tygodniowo spłacać będzie musiał ratę w wysokości odpowiednio 1425, 1025 i 800 koron. W 2008 r. nie było w Czechach przypadku zajęcia mienia za niespłacone należności klientów. Zbyt wielu zastrzeżeń nie mają też tamtejsze organizacje konsumenckie. W całym 2008 r. było tylko 10 skarg na Providenta. O wiele mniej niż na spółki działające w tym samym sektorze - Finpomoc.Cz, ACM Money Česká Republika, Santander Consumer Finance.

W Czechach branża niebankowych firm udzielających kredytów konsumenckich rośnie. Wartość pożyczek udzielonych w 2003 r. wyniosła 18 mld koron, w ub. roku aż 54 mld koron. W czołówce wcale nie jest Provident Financial a Cetelem ČR, GE Money Multiservis i Home Credit.

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

Uważaj na pożyczki na 460 procent!

Pożyczki od Providenta. Znacie sprawę z Polski? Przeczytajcie jak to robią w Czechach. Pisał o tym ostatnio "Czech Business Weekly".

Kryzys, ludzie wpadają w finansowe tarapaty. Z szybką pomocą bieży agent firmy Provident Financial, puka do drzwi. Po chwili uradowani klienci żegnają agenta wymachując plikiem banknotów, które przeznaczą za chwilę na nowy telewizor? Ten idylliczny obraz tworzą u nas telewizyjne reklamy. Pomoc nadchodzi szybko, lecz potem wkradają się kłopoty.

Spółka weszła na czeski rynek w 1997 r. i szybko zaczęło się o niej mówić jak o drogim pożyczkodawcy wykorzystującym kiepską sytuację materialną potrzebujących. Na końcu 2008 r. było ich w Czechach i na Słowacji 397 tys. (w 2007 r. 402 tys., lecz w IV kwartale 2008 r. zaostrzono przepisy). Teraz zapewne - w dobie powszechnego kryzysu i bezrobocia - jeszcze ich przybędzie.

Provident Financial chcąc zmienić swój wizerunek wprowadza zmiany mające ukazać wszystkie obciążenia kredytu branego przez klienta, nie tylko roczne oprocentowanie (APR - Annual Percentage Rate). Firma przyznaje, że pożyczki u niej są bardzo drogie, ale też ryzyko pożyczkodawcy spore i teraz klienci będą dokładnie wiedzieć czego się od niego oczekuje i ile to będzie kosztować. Deklaruje, że nie będzie stosować żadnych ukrytych opłat. Wszystko będzie zgodne z wprowadzanym właśnie kodeksem agenta i klienta.

Jak jednak pogodzić bardzo wysokie oprocentowanie z pięknymi zasadami?

Provident Financial w Czechach daje pożyczki od 3000 koron (1 CZK = 0,1688 zł) do 50 000 koron. Spłaca się je w czasie 27, 40 lub 55 tygodni. Wysokość rocznego oprocentowania zależy bardziej od czasu spłaty należności niż stopnia ryzyka określanego przez agenta. To on decyduje o przyznaniu pożyczki w całości lub części. W 2005 r. roczne oprocentowanie wynosiło od 481,4 proc. dla pożyczek 20-tygodniowych, 365,1 proc. dla 31-tygodniowych i 199,4 proc. dla 52-tygodniowych. Teraz za 25 tys. koron pożyczki na 27 tygodni klient będzie mieć 460,9 proc. rocznego oprocentowania, 294 proc. za 40-tygodniową pożyczkę i 215,7 proc. za 55-tygodniową. Tygodniowo spłacać będzie musiał ratę w wysokości odpowiednio 1425, 1025 i 800 koron. W 2008 r. nie było w Czechach przypadku zajęcia mienia za niespłacone należności klientów. Zbyt wielu zastrzeżeń nie mają też tamtejsze organizacje konsumenckie. W całym 2008 r. było tylko 10 skarg na Providenta. O wiele mniej niż na spółki działające w tym samym sektorze - Finpomoc.Cz, ACM Money Česká Republika, Santander Consumer Finance.

W Czechach branża niebankowych firm udzielających kredytów konsumenckich rośnie. Wartość pożyczek udzielonych w 2003 r. wyniosła 18 mld koron, w ub. roku aż 54 mld koron. W czołówce wcale nie jest Provident Financial a Cetelem ČR, GE Money Multiservis i Home Credit.

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

50 tys. zł za samowolę budowlaną

Bez względu na rodzaj budynku za legalizację samowoli budowlanej inwestor będzie płacił 50 tys. zł. To kwota którą zapłaci właściciel domku jednorodzinnego jak i centrum handlowego.
Nowelizacja prawa budowlanego, która ma być głosowana na najbliższym posiedzeniu Sejmu, nie tylko likwiduje pozwolenia na budowę, ale także wprowadza nowe zasady legalizacji samowoli budowlanych. Inne niż dotychczas będą też zasady ustalania wysokości opłat legalizacyjnych, jakie musi wnieść każdy inwestor, który chce zalegalizować samowolę.

Bez względu na rodzaj budynku oraz rodzaj dokonanego przez inwestora naruszenia przepisów budowlanych ma ona wynieść 50 tys. zł.

Taki sposób naliczania opłat legalizacyjnych krytykowany jest przez większość ekspertów z zakresu budownictwa.

- Dziś opłaty legalizacyjne są bardzo wysokie, ale są uzależnione od rodzaju budynku. Jeżeli ktoś chce np. zalegalizować dom jednorodzinny, to musi zapłacić 50 tys. zł, a jeżeli chce zalegalizować garaż, to opłata wyniesie 25 tys. zł. Nowe przepisy zrównają wszystkie samowole, bez względu na ich rodzaj, co jest niedopuszczalne - mówi Mariusz Linettej, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Inowrocławiu.

Eksperci uważają, że nowe przepisy będą niekorzystne dla zwykłych obywateli. Zyskają na nich natomiast duzi inwestorzy.

- Jednakowa kara dla tych, którzy samowolnie wybudowali garaż i wielkie centrum handlowe, oznacza, że wszyscy zainteresowani samowolami będą mogli praktycznie bezkarnie je realizować. Wystarczy, że ich samowole będą zgodne z planami zagospodarowania przestrzennego - uważa poseł PiS Andrzej Adamczyk, zastępcza przewodniczącego sejmowej Komisji Infrastruktury.
Wysokość opłat legalizacyjnych od wielu lat jest główną barierą w legalizacji samowoli budowlanych. W wielu przypadkach kara wielokrotnie przekracza koszt całej inwestycji. Jeżeli bowiem ktoś np. dobudował do domu zwykły ganek, które koszt nie przekroczył kilku tysięcy złotych, to zarówno teraz, jak i po zmianie przepisów musi zapłacić aż 50 tys. zł. Eksperci postulują więc wprowadzenie przepisów, które uzależniałyby wysokość opłaty legalizacyjnej od rodzaju przewinienia.

- Jeżeli ktoś wybudował niezgodnie z przepisami cały dom, to powinien ponieść wyższą karę od osoby, która do domu niezgodnie z przepisami dobudowała tylko ganek. Niestety zarówno teraz, jak i zgodnie z nowelizacją prawa budowlanego, osoby te traktowane są w taki sam sposób - przekonuje Mariusz Linettej.

Zgodnie z nowelizacją prawa budowlanego przy legalizacji samowoli budowlanej, poza uiszczeniem opłaty legalizacyjnej, inwestor będzie musiał także przedstawić zgodę urbanistyczną oraz oświadczenie o posiadanym prawie do dysponowania nieruchomością na cele budowlane wraz z wymaganymi opinia i uzgodnieniami. Brak tych dokumentów lub niezapłacenie 50 tys. zł będzie skutkowało koniecznością rozbiórki samowoli.

1,4 tys. decyzji legalizacyjnych wydano w 2008 roku (było to o 54 proc. więcej w porównaniu z 2007 rokiem)

Autor: Arkadiusz Jaraszek
dom.wp.pl

50 tys. zł za samowolę budowlaną

Bez względu na rodzaj budynku za legalizację samowoli budowlanej inwestor będzie płacił 50 tys. zł. To kwota którą zapłaci właściciel domku jednorodzinnego jak i centrum handlowego.
Nowelizacja prawa budowlanego, która ma być głosowana na najbliższym posiedzeniu Sejmu, nie tylko likwiduje pozwolenia na budowę, ale także wprowadza nowe zasady legalizacji samowoli budowlanych. Inne niż dotychczas będą też zasady ustalania wysokości opłat legalizacyjnych, jakie musi wnieść każdy inwestor, który chce zalegalizować samowolę.

Bez względu na rodzaj budynku oraz rodzaj dokonanego przez inwestora naruszenia przepisów budowlanych ma ona wynieść 50 tys. zł.

Taki sposób naliczania opłat legalizacyjnych krytykowany jest przez większość ekspertów z zakresu budownictwa.

- Dziś opłaty legalizacyjne są bardzo wysokie, ale są uzależnione od rodzaju budynku. Jeżeli ktoś chce np. zalegalizować dom jednorodzinny, to musi zapłacić 50 tys. zł, a jeżeli chce zalegalizować garaż, to opłata wyniesie 25 tys. zł. Nowe przepisy zrównają wszystkie samowole, bez względu na ich rodzaj, co jest niedopuszczalne - mówi Mariusz Linettej, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Inowrocławiu.

Eksperci uważają, że nowe przepisy będą niekorzystne dla zwykłych obywateli. Zyskają na nich natomiast duzi inwestorzy.

- Jednakowa kara dla tych, którzy samowolnie wybudowali garaż i wielkie centrum handlowe, oznacza, że wszyscy zainteresowani samowolami będą mogli praktycznie bezkarnie je realizować. Wystarczy, że ich samowole będą zgodne z planami zagospodarowania przestrzennego - uważa poseł PiS Andrzej Adamczyk, zastępcza przewodniczącego sejmowej Komisji Infrastruktury.
Wysokość opłat legalizacyjnych od wielu lat jest główną barierą w legalizacji samowoli budowlanych. W wielu przypadkach kara wielokrotnie przekracza koszt całej inwestycji. Jeżeli bowiem ktoś np. dobudował do domu zwykły ganek, które koszt nie przekroczył kilku tysięcy złotych, to zarówno teraz, jak i po zmianie przepisów musi zapłacić aż 50 tys. zł. Eksperci postulują więc wprowadzenie przepisów, które uzależniałyby wysokość opłaty legalizacyjnej od rodzaju przewinienia.

- Jeżeli ktoś wybudował niezgodnie z przepisami cały dom, to powinien ponieść wyższą karę od osoby, która do domu niezgodnie z przepisami dobudowała tylko ganek. Niestety zarówno teraz, jak i zgodnie z nowelizacją prawa budowlanego, osoby te traktowane są w taki sam sposób - przekonuje Mariusz Linettej.

Zgodnie z nowelizacją prawa budowlanego przy legalizacji samowoli budowlanej, poza uiszczeniem opłaty legalizacyjnej, inwestor będzie musiał także przedstawić zgodę urbanistyczną oraz oświadczenie o posiadanym prawie do dysponowania nieruchomością na cele budowlane wraz z wymaganymi opinia i uzgodnieniami. Brak tych dokumentów lub niezapłacenie 50 tys. zł będzie skutkowało koniecznością rozbiórki samowoli.

1,4 tys. decyzji legalizacyjnych wydano w 2008 roku (było to o 54 proc. więcej w porównaniu z 2007 rokiem)

Autor: Arkadiusz Jaraszek
dom.wp.pl

Polak gwiazdą na Wyspach

Polski budowlaniec jest gwiazdą angielskiej telewizji. Wszystko za sprawą reality show, w którym jego ekipa pokonała brytyjskich konkurentów. Wśród telewidzów program wywołał niesamowite emocje.
Jeszcze siedem lat temu, przyjeżdżając na Wyspy, Jarosław Kisielewski nie znał angielskiego. Zaczynał od prania dywanów i sprzątania w firmie u znajomego Polaka. Teraz jest gwiazdą brytyjskiej telewizji, a ludzie rozpoznają go na ulicy. Niektórzy rodacy cieszą się nawet, że skopał tyłek Anglikowi.  

Wszystko jak informuje "Dziennik" za sprawą programu „Bobski the Builder” . To rodzaj budowlanego reality show, który zelektryzował Brytyjczyków. To dzięki niemu Polak zyskał popularność. Zasady były proste. Dwie ekipy budowlańców – polska i angielska, przed którymi postawiono zadanie – postawić przybudówkę domu. Reprezentant Polski dotychczas budowlanką w ogóle się nie parał. Wcześniej, w kraju, sprzedawał ubezpieczenia i czekoladki. Z drugiej strony stanął Brytyjczyk – budowlaniec z dziada pradziada.

Pojedynek wygrał Polak, który nie dość, że zmieścił się w przewidzianym czasie, ale też swoją robotę wykonał poniżej kosztów. Marudzący i narzekający na robotników z zagranicy konkurent Polaka spóźnił się z wykonaniem projektu o kilka tygodni.
Od tego czasu życie Polaka, zwanego teraz Bobskim, odmieniło się całkowicie. Wcześniej jego firmie nie powodziło się najlepiej, niełatwo było mu zdobyć klientów. Teraz Polak nie może opędzić się od zleceń i nie nadąża z realizacją projektów. Jego londyńska firma zatrudnia już ponad dziesięciu fachowców, a niektóre projekty opiewają na sumy ponad 150 tys. funtów.  

Oferty pracy nadchodzą nawet ze Stanów i Egiptu, ale on nie zamierza ruszać się z Londynu. 37 - latek, który mieszka na Wyspach z żona i córką nie myśli też o powrocie do ojczyzny. Twierdzi, że wygrał los na loterii i zamierza z tego skorzystać, a wrócić może najwyżej za kilkanaście lat z brytyjską emeryturą w kieszeni. Na razie niespodziewana popularność też mu nie przeszkadza.
dom.wp.pl

Polak gwiazdą na Wyspach

Polski budowlaniec jest gwiazdą angielskiej telewizji. Wszystko za sprawą reality show, w którym jego ekipa pokonała brytyjskich konkurentów. Wśród telewidzów program wywołał niesamowite emocje.
Jeszcze siedem lat temu, przyjeżdżając na Wyspy, Jarosław Kisielewski nie znał angielskiego. Zaczynał od prania dywanów i sprzątania w firmie u znajomego Polaka. Teraz jest gwiazdą brytyjskiej telewizji, a ludzie rozpoznają go na ulicy. Niektórzy rodacy cieszą się nawet, że skopał tyłek Anglikowi.  

Wszystko jak informuje "Dziennik" za sprawą programu „Bobski the Builder” . To rodzaj budowlanego reality show, który zelektryzował Brytyjczyków. To dzięki niemu Polak zyskał popularność. Zasady były proste. Dwie ekipy budowlańców – polska i angielska, przed którymi postawiono zadanie – postawić przybudówkę domu. Reprezentant Polski dotychczas budowlanką w ogóle się nie parał. Wcześniej, w kraju, sprzedawał ubezpieczenia i czekoladki. Z drugiej strony stanął Brytyjczyk – budowlaniec z dziada pradziada.

Pojedynek wygrał Polak, który nie dość, że zmieścił się w przewidzianym czasie, ale też swoją robotę wykonał poniżej kosztów. Marudzący i narzekający na robotników z zagranicy konkurent Polaka spóźnił się z wykonaniem projektu o kilka tygodni.
Od tego czasu życie Polaka, zwanego teraz Bobskim, odmieniło się całkowicie. Wcześniej jego firmie nie powodziło się najlepiej, niełatwo było mu zdobyć klientów. Teraz Polak nie może opędzić się od zleceń i nie nadąża z realizacją projektów. Jego londyńska firma zatrudnia już ponad dziesięciu fachowców, a niektóre projekty opiewają na sumy ponad 150 tys. funtów.  

Oferty pracy nadchodzą nawet ze Stanów i Egiptu, ale on nie zamierza ruszać się z Londynu. 37 - latek, który mieszka na Wyspach z żona i córką nie myśli też o powrocie do ojczyzny. Twierdzi, że wygrał los na loterii i zamierza z tego skorzystać, a wrócić może najwyżej za kilkanaście lat z brytyjską emeryturą w kieszeni. Na razie niespodziewana popularność też mu nie przeszkadza.
dom.wp.pl

Porządki w... ścianie

Ze ścianą jest jak z zębem. Czasem warto się jej przyjrzeć i uzupełnić ubytki. Najodpowiedniejszym materiałem do tego jest masa szpachlowa.
Ubytki i pęknięcia bez względu na ich rozmiar należy uzupełniać masami szpachlowymi. Zanim zamienimy się w ściennego stomatologa wyczyśćmy ścianę oraz koniecznie upewnijmy się, że nie kruszy się. To czy ścianę przed położeniem masy zwilżymy zależy od zaleceń producentów. Część z nich zaleca, aby ściana była zwilżona, część radzi by ściana była wysuszona. Trzeba też pamiętać o tym, że jeśli ubytek jest głębszy niż dwadzieścia milimetrów to, oprócz masy, w szpachlowane miejsce należy włożyć kawałki gruzu lub żwiru.  

W marketach budowlanych są dostępne różne rodzaje mas szpachlowych. Tak więc, żeby zreperować i wygładzić ścianę nierówną, lakierowaną, warto wykorzystać masę gotową. Ich zaletą jest to, że nadają się one zarówno do betonu jak ścian kamiennych. Są doskonałym podłożem dla lakierów na bazie tworzyw sztucznych i akryli.  

Szpachlowe masy szybkoschnące są wykorzystywane zazwyczaj do uzupełniania małych pęknięć (na przykład po wkrętach, gwoździach), a czasami też do uzupełniania szczelin, które powstają przy ościeżnicach i listwach przypodłogowych. Ich największym atutem jest to, że zasychają w kwadrans.  

Oczywiście możemy wykorzystać masę uniwersalną. To dobry wybór, jeśli chcemy uzupełnić ubytki w tynku, cegłach, drewnie, betonie. Taką masą możemy łączyć przeróżne materiały (drewno, metal, szkło a nawet kamień). Tynki uniwersalne występują w postaci gotowej, a więc można wyrównywać nimi większe powierzchnie, na przykład przed położeniem tapet lub przed malowaniem.  

Po co komu gipsy?

Zaprawy gipsowe są wykorzystywane do uzupełnienia ubytków w tynkach, wykonywania sztukaterii a także do szpachlowania ścian. Niestety jest on mało odporny na wodę i wilgoć. Chemiczne i mineralne dodatki częściowo poprawiają jego odporność na wilgoć. Jeżeli podczas szpachlowania tynku wykorzystamy bardzo drobny gips modelarski, dobrym pomysłem będzie dodanie odrobiny piasku, co scali fakturę nanoszonej masy z fakturą tynku. Zaprawy gipsowe różnią się ze względu na czas wiązania. Praktycznie rzecz biorąc, wiązanie podstawowego spoiwa klasycznego gipsu budowlanego to kwestia od trzech do trzydziestu minut. Wydłużenie czasu zależy od materiałów, które zostaną dodane do zaprawy.  

Rodzaje gipsów


Na rynku są trzy rodzaje gipsów. Gipsy budowlane wykorzystuje się do uzupełniania ubytków w sufitach oraz w ścianach. Wypełniamy nim bruzdy oraz pęknięcia. Za jego pomocą zamocujemy listwy oraz narożniki, a także gniazda elektryczne i puszki. Są idealnym wsparciem podczas wykonywania prac remontowych. Innym rodzajem są gipsy szpachlowe. Ich zadaniem jest uzupełnianie mniejszych rys a także nierówności oraz ubytków. Gipsem szpachlowym wygładzimy również ściany naszego mieszkania.

Ostatni rodzaj to gładzie gipsowe. Wykorzystujemy je do przygotowania ścian przed malowaniem, ale mogą również być używaną jako ostateczna powłoką ściany. Uzupełnimy nimi rysy oraz ubytki we ścianach. Gładzie są standardowo dostępne w kolorze białym.
dom.wp

Porządki w... ścianie

Ze ścianą jest jak z zębem. Czasem warto się jej przyjrzeć i uzupełnić ubytki. Najodpowiedniejszym materiałem do tego jest masa szpachlowa.
Ubytki i pęknięcia bez względu na ich rozmiar należy uzupełniać masami szpachlowymi. Zanim zamienimy się w ściennego stomatologa wyczyśćmy ścianę oraz koniecznie upewnijmy się, że nie kruszy się. To czy ścianę przed położeniem masy zwilżymy zależy od zaleceń producentów. Część z nich zaleca, aby ściana była zwilżona, część radzi by ściana była wysuszona. Trzeba też pamiętać o tym, że jeśli ubytek jest głębszy niż dwadzieścia milimetrów to, oprócz masy, w szpachlowane miejsce należy włożyć kawałki gruzu lub żwiru.  

W marketach budowlanych są dostępne różne rodzaje mas szpachlowych. Tak więc, żeby zreperować i wygładzić ścianę nierówną, lakierowaną, warto wykorzystać masę gotową. Ich zaletą jest to, że nadają się one zarówno do betonu jak ścian kamiennych. Są doskonałym podłożem dla lakierów na bazie tworzyw sztucznych i akryli.  

Szpachlowe masy szybkoschnące są wykorzystywane zazwyczaj do uzupełniania małych pęknięć (na przykład po wkrętach, gwoździach), a czasami też do uzupełniania szczelin, które powstają przy ościeżnicach i listwach przypodłogowych. Ich największym atutem jest to, że zasychają w kwadrans.  

Oczywiście możemy wykorzystać masę uniwersalną. To dobry wybór, jeśli chcemy uzupełnić ubytki w tynku, cegłach, drewnie, betonie. Taką masą możemy łączyć przeróżne materiały (drewno, metal, szkło a nawet kamień). Tynki uniwersalne występują w postaci gotowej, a więc można wyrównywać nimi większe powierzchnie, na przykład przed położeniem tapet lub przed malowaniem.  

Po co komu gipsy?

Zaprawy gipsowe są wykorzystywane do uzupełnienia ubytków w tynkach, wykonywania sztukaterii a także do szpachlowania ścian. Niestety jest on mało odporny na wodę i wilgoć. Chemiczne i mineralne dodatki częściowo poprawiają jego odporność na wilgoć. Jeżeli podczas szpachlowania tynku wykorzystamy bardzo drobny gips modelarski, dobrym pomysłem będzie dodanie odrobiny piasku, co scali fakturę nanoszonej masy z fakturą tynku. Zaprawy gipsowe różnią się ze względu na czas wiązania. Praktycznie rzecz biorąc, wiązanie podstawowego spoiwa klasycznego gipsu budowlanego to kwestia od trzech do trzydziestu minut. Wydłużenie czasu zależy od materiałów, które zostaną dodane do zaprawy.  

Rodzaje gipsów


Na rynku są trzy rodzaje gipsów. Gipsy budowlane wykorzystuje się do uzupełniania ubytków w sufitach oraz w ścianach. Wypełniamy nim bruzdy oraz pęknięcia. Za jego pomocą zamocujemy listwy oraz narożniki, a także gniazda elektryczne i puszki. Są idealnym wsparciem podczas wykonywania prac remontowych. Innym rodzajem są gipsy szpachlowe. Ich zadaniem jest uzupełnianie mniejszych rys a także nierówności oraz ubytków. Gipsem szpachlowym wygładzimy również ściany naszego mieszkania.

Ostatni rodzaj to gładzie gipsowe. Wykorzystujemy je do przygotowania ścian przed malowaniem, ale mogą również być używaną jako ostateczna powłoką ściany. Uzupełnimy nimi rysy oraz ubytki we ścianach. Gładzie są standardowo dostępne w kolorze białym.
dom.wp

Oszukani przez deweloperów

Kto kupił mieszkanie, bez pośrednictwa notariusza, w starciu z nieuczciwym deweloperem jest bez szans. Przepisy nie przewidują obowiązku zawierania umów przedwstępnych w formie aktu notarialnego więc prawa klientów firm deweloperskich są nagminnie łamane.
Świadczą o tym skargi właścicieli, a raczej  „prawie” właścicieli mieszkań, którym deweloper odmawia wydania aktów notarialnych. W niektórych przypadkach lokatorzy czekają na nie dwa lata, rekordziści nawet siedem. W tym czasie często są zastraszani, że będą musieli dopłacać do mieszkań lub, co gorsza,  że te zostaną sprzedane dalej. Deweloper, który formalnie cały czas jest właścicielem budynku praktycznie może robić co chce. W świetle prawa nic mu nie grozi!  

Bez aktu notarialnego nie można sprzedać lokalu, wykorzystać pieniędzy zgromadzonych na książeczkach mieszkaniowych czy skorzystać z ulgi pozwalającej na odpisanie odsetek kredytowych od podatku. Dla lokatorów to ogromny problem, ponieważ bez wpisów do ksiąg wieczystych, a te uzyskamy tylko posiadając taki akt,  bank może nawet odstąpić od umowy kredytowej. Wówczas mieszkańcy zostają na lodzie, z ogromnymi długami.

Niedawno głośnym echem odbiła się sprawa rodzin z Osiedla Kryształowego w Gdańsku. Kilkudziesięciu rodzinom groziła eksmisja. I to mimo że za mieszkania zapłacili i byli w nich zameldowani. Zanim dotarli do notariusza, by podpisać umowy, firma, która sprzedała im mieszkania, zbankrutowała. Teraz syndyk chce je zlicytować, by spłacić długi dewelopera. Mieszkańcy Osiedla Kryształowego w świetle prawa nie mogą nic zrobić. 
Jak podaje „Metro”, lokatorzy jednego z warszawskich apartamentowców  przy ul. Nowoursynowskiej, mimo że mieszkania kupili kilka lat temu nadal nie są ich właścicielami. Niektórzy z nich na akty notarialne czekają już …siedem lat. Zdesperowani, przyciskani przez banki próbują zwrócić na siebie uwagę rozwieszając ogromne banery „stop nieuczciwym deweloperom”. Oprócz interwencji policji na razie nic nie wskórali.

Jeszcze w gorszej sytuacji znalazły się osoby, które zaciągnęły kredyty hipoteczne na mieszkania, które ostatecznie nie powstały. Tak stało się w przypadku niedoszłych mieszkańców Osiedla Żubr w Niepołomicach. Konto dewelopera świeci pustkami, a klienci mogą patrzeć tylko na szkielety domów. Ich szanse na odzyskania wpłaconych pieniędzy są równe zeru, tak jak na dokończenie budowy.  

Prawnicy przestrzegają, że zawierając zwykłą umowę  możemy w sądzie dochodzić tylko odszkodowania.  

Najczęstsze chwyty stosowane przez deweloperów:


- Nie chcą podpisywać notarialnych umów przedwstępnych, które w przeciwieństwie do zwykłych umów cywilnych muszą być bezwzględnie respektowane.
- Kary za niewywiązanie się z umowy rozłożone są nierównomiernie. Klient, który chce zerwać umowę lub spóźnia się z kolejnymi wpłatami, musi liczyć się z wysokim odszkodowaniem. Deweloper z kolei zastrzega sobie często możliwość zapłacenia niewielkiego ułamka tej sumy.
- Zwolnienie dewelopera z odpowiedzialności za nieterminowe oddanie inwestycji do użytku np. z powodu złej pogody.
- Zapis o wieloletnim okresie zarządzania nieruchomością przez dewelopera po jej wybudowaniu, bez możliwości zmiany zarządcy, który np. wykonałby usługę za niższą stawkę.
domw.wp

Oszukani przez deweloperów

Kto kupił mieszkanie, bez pośrednictwa notariusza, w starciu z nieuczciwym deweloperem jest bez szans. Przepisy nie przewidują obowiązku zawierania umów przedwstępnych w formie aktu notarialnego więc prawa klientów firm deweloperskich są nagminnie łamane.
Świadczą o tym skargi właścicieli, a raczej  „prawie” właścicieli mieszkań, którym deweloper odmawia wydania aktów notarialnych. W niektórych przypadkach lokatorzy czekają na nie dwa lata, rekordziści nawet siedem. W tym czasie często są zastraszani, że będą musieli dopłacać do mieszkań lub, co gorsza,  że te zostaną sprzedane dalej. Deweloper, który formalnie cały czas jest właścicielem budynku praktycznie może robić co chce. W świetle prawa nic mu nie grozi!  

Bez aktu notarialnego nie można sprzedać lokalu, wykorzystać pieniędzy zgromadzonych na książeczkach mieszkaniowych czy skorzystać z ulgi pozwalającej na odpisanie odsetek kredytowych od podatku. Dla lokatorów to ogromny problem, ponieważ bez wpisów do ksiąg wieczystych, a te uzyskamy tylko posiadając taki akt,  bank może nawet odstąpić od umowy kredytowej. Wówczas mieszkańcy zostają na lodzie, z ogromnymi długami.

Niedawno głośnym echem odbiła się sprawa rodzin z Osiedla Kryształowego w Gdańsku. Kilkudziesięciu rodzinom groziła eksmisja. I to mimo że za mieszkania zapłacili i byli w nich zameldowani. Zanim dotarli do notariusza, by podpisać umowy, firma, która sprzedała im mieszkania, zbankrutowała. Teraz syndyk chce je zlicytować, by spłacić długi dewelopera. Mieszkańcy Osiedla Kryształowego w świetle prawa nie mogą nic zrobić. 
Jak podaje „Metro”, lokatorzy jednego z warszawskich apartamentowców  przy ul. Nowoursynowskiej, mimo że mieszkania kupili kilka lat temu nadal nie są ich właścicielami. Niektórzy z nich na akty notarialne czekają już …siedem lat. Zdesperowani, przyciskani przez banki próbują zwrócić na siebie uwagę rozwieszając ogromne banery „stop nieuczciwym deweloperom”. Oprócz interwencji policji na razie nic nie wskórali.

Jeszcze w gorszej sytuacji znalazły się osoby, które zaciągnęły kredyty hipoteczne na mieszkania, które ostatecznie nie powstały. Tak stało się w przypadku niedoszłych mieszkańców Osiedla Żubr w Niepołomicach. Konto dewelopera świeci pustkami, a klienci mogą patrzeć tylko na szkielety domów. Ich szanse na odzyskania wpłaconych pieniędzy są równe zeru, tak jak na dokończenie budowy.  

Prawnicy przestrzegają, że zawierając zwykłą umowę  możemy w sądzie dochodzić tylko odszkodowania.  

Najczęstsze chwyty stosowane przez deweloperów:


- Nie chcą podpisywać notarialnych umów przedwstępnych, które w przeciwieństwie do zwykłych umów cywilnych muszą być bezwzględnie respektowane.
- Kary za niewywiązanie się z umowy rozłożone są nierównomiernie. Klient, który chce zerwać umowę lub spóźnia się z kolejnymi wpłatami, musi liczyć się z wysokim odszkodowaniem. Deweloper z kolei zastrzega sobie często możliwość zapłacenia niewielkiego ułamka tej sumy.
- Zwolnienie dewelopera z odpowiedzialności za nieterminowe oddanie inwestycji do użytku np. z powodu złej pogody.
- Zapis o wieloletnim okresie zarządzania nieruchomością przez dewelopera po jej wybudowaniu, bez możliwości zmiany zarządcy, który np. wykonałby usługę za niższą stawkę.
domw.wp

Jacht do wynajęcia

Czarter jachtu to nie tylko pomysł na niezapomniane wakacje z przyjaciółmi, ostatnio coraz bardziej popularne stają się czartery jachtów w celach biznesowych. Na pokładzie wynajętego jachtu można zorganizować spotkanie z kontrahentem albo szkolenie czy wyjazd integracyjny dla pracowników.
Znalezienie firmy zajmującej się czarterem jachtów nie stanowi większego problemu. Istnieją agencje świadczące tego typu usługi. Firma Sail More, która zajmuje się organizacją czarterów i rejsów na całym świecie, ma w swojej ofercie m.in. firmowe rejsy integracyjno-motywacyjne, które można łączyć ze szkoleniami. Firma twierdzi, że żeglarstwo pomaga uświadomić jak ważna jest współpraca w zespole, koordynacja działań, a w pewnych okolicznościach szybkie wykonywanie poleceń. Wspólne przebywanie na pokładzie jachtu pozwala współpracownikom lepiej się poznać, a nierzadko również sprawdzić w ekstremalnych sytuacjach.

Specjalistą w zakresie czarteru luksusowych jachtów jest Sunreef Yachts Charter. Firma ma w bazie danych kilkaset luksusowych jachtów różnej wielkości - od 7,62 do 121 metrów długości. Jachty motorowe dostępne w ofercie SYC są luksusowo wykończone, wyposażone w innowacyjne zabawki wodne, ekskluzywne kabiny i pomieszczenia. - Każdy czarter jest z załogą: szefem kuchni, kapitanem i hostessami, tak aby goście czuli się wyjątkowo i beztrosko – mówi Ewa Stachurska z  Sunreef Yachts Charter. Oferta firmy jest naprawdę  bogata. Znajdziemy w niej zarówno obiekty na kameralne pobyty w gronie rodziny czy przyjaciół, jak również imponujące łodzie zdolne pomieścić na swoim pokładzie 110 gości. W zależności od charakteru czarteru, Sunreef proponuje jachty na przyjęcia, konferencje, spotkania biznesowe, szkolenia czy wypoczynek.

W ofercie firmy znajdzie się też coś dla najbardziej wymagających klientów. 95-metrowy jacht Indian Empress to jeden z największych na świecie prywatnych jachtów, zbudowany na zamówienie katarskiej rodziny królewskiej i odsprzedany hinduskiemu miliarderowi Vilaj Mallaya. Jacht posiada własny salon piękności, basen, jacuzzi, saunę, salon masażu, siłownię oraz etatowego nauczyciela nurkowania. Jacht zapewnia nocleg 12 gościom w luksusowych kabinach podczas rejsu po Morzu Śródziemnym bądź Karaibach.


Rejs w większym gronie? Nie ma problemu. Doskonałym rozwiązaniem będzie 104 -metrowy Seadream I, który na swoich pięciu pokładach zapewni gościom niezapomniane wrażenia. Tematyczne jadalnie, basen, pokłady słoneczne stylizowane na wyspę Bali i szeroki wachlarz zabawek wodnych umilą np. tygodniową wycieczkę po Bahamas lub Morzu Śródziemnym. Goście trafią pod opiekę  95 członków załogi.

Oczywiście czarter jachtów to nie wydatek na każdą kieszeń, ale popularność tej usługi wśród zamożniejszych Polaków jest coraz większa. Zainteresowanie usługą czarterową rośnie z roku na rok.  Polscy klienci coraz częściej czarterują jacht w egzotycznych zakątkach świata – mówi Ewa Stachurska.

Szczegóły czarteru uzgadniane są indywidualnie, ale na tygodniowy rejs trzeba przygotować średnio od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy euro. Na przykład tydzień spędzony na Morzu Śródziemnym u wybrzeży Turcji, na pokładzie jachtu Serenity 86, mieszczącego 8 gości, z czteroosobową załogą to koszt 15 – 25 tys. euro, w zależności od pory roku. Z kolei na tygodniowy rejs u wybrzeży Grecji na pokładzie luksusowego jachtu O Mega, mieszczącego 32 gości oraz 28-osobową załogę, trzeba przygotować już od 260 do 328 tys. euro.

Jachty można wynająć w wielu atrakcyjnych lokalizacjach na akwenach na całym świecie: na Morzu Śródziemnym, Karaibach, Oceanie Indyjskim, Pacyfiku, a także w wielu innych miejscach. Jachty dostępne są raczej na cieplejszych akwenach niż polskie wody, ale jeżeli zaistnieje takie zainteresowanie, chętnie poszukamy czegoś na Bałtyku dla naszych klientów – zapewnia Ewa Stachurska. Firma obsługuje swoich klientów kompleksowo, może zająć się np. zakupem biletów lotniczych czy organizacją wycieczek do napotkanych po drodze miejscowości.

Wiele luksusowych jachtów z oferty czarterowej jest własnością najzamożniejszych tego świata. Po zakupie takiej luksusowej pływającej zabawki, zatrudniają oni firmę brokerską działającą na rynku wynajmu jachtów, która kompleksowo zajmuje się ich własnością. Dzięki temu ich ekskluzywna „ruchomość” cieszy nie tylko oko, ale i portfel swego właściciela.


Anna Sołowska
Inwestycje.pl
wynajem.pl

Jacht do wynajęcia

Czarter jachtu to nie tylko pomysł na niezapomniane wakacje z przyjaciółmi, ostatnio coraz bardziej popularne stają się czartery jachtów w celach biznesowych. Na pokładzie wynajętego jachtu można zorganizować spotkanie z kontrahentem albo szkolenie czy wyjazd integracyjny dla pracowników.
Znalezienie firmy zajmującej się czarterem jachtów nie stanowi większego problemu. Istnieją agencje świadczące tego typu usługi. Firma Sail More, która zajmuje się organizacją czarterów i rejsów na całym świecie, ma w swojej ofercie m.in. firmowe rejsy integracyjno-motywacyjne, które można łączyć ze szkoleniami. Firma twierdzi, że żeglarstwo pomaga uświadomić jak ważna jest współpraca w zespole, koordynacja działań, a w pewnych okolicznościach szybkie wykonywanie poleceń. Wspólne przebywanie na pokładzie jachtu pozwala współpracownikom lepiej się poznać, a nierzadko również sprawdzić w ekstremalnych sytuacjach.

Specjalistą w zakresie czarteru luksusowych jachtów jest Sunreef Yachts Charter. Firma ma w bazie danych kilkaset luksusowych jachtów różnej wielkości - od 7,62 do 121 metrów długości. Jachty motorowe dostępne w ofercie SYC są luksusowo wykończone, wyposażone w innowacyjne zabawki wodne, ekskluzywne kabiny i pomieszczenia. - Każdy czarter jest z załogą: szefem kuchni, kapitanem i hostessami, tak aby goście czuli się wyjątkowo i beztrosko – mówi Ewa Stachurska z  Sunreef Yachts Charter. Oferta firmy jest naprawdę  bogata. Znajdziemy w niej zarówno obiekty na kameralne pobyty w gronie rodziny czy przyjaciół, jak również imponujące łodzie zdolne pomieścić na swoim pokładzie 110 gości. W zależności od charakteru czarteru, Sunreef proponuje jachty na przyjęcia, konferencje, spotkania biznesowe, szkolenia czy wypoczynek.

W ofercie firmy znajdzie się też coś dla najbardziej wymagających klientów. 95-metrowy jacht Indian Empress to jeden z największych na świecie prywatnych jachtów, zbudowany na zamówienie katarskiej rodziny królewskiej i odsprzedany hinduskiemu miliarderowi Vilaj Mallaya. Jacht posiada własny salon piękności, basen, jacuzzi, saunę, salon masażu, siłownię oraz etatowego nauczyciela nurkowania. Jacht zapewnia nocleg 12 gościom w luksusowych kabinach podczas rejsu po Morzu Śródziemnym bądź Karaibach.


Rejs w większym gronie? Nie ma problemu. Doskonałym rozwiązaniem będzie 104 -metrowy Seadream I, który na swoich pięciu pokładach zapewni gościom niezapomniane wrażenia. Tematyczne jadalnie, basen, pokłady słoneczne stylizowane na wyspę Bali i szeroki wachlarz zabawek wodnych umilą np. tygodniową wycieczkę po Bahamas lub Morzu Śródziemnym. Goście trafią pod opiekę  95 członków załogi.

Oczywiście czarter jachtów to nie wydatek na każdą kieszeń, ale popularność tej usługi wśród zamożniejszych Polaków jest coraz większa. Zainteresowanie usługą czarterową rośnie z roku na rok.  Polscy klienci coraz częściej czarterują jacht w egzotycznych zakątkach świata – mówi Ewa Stachurska.

Szczegóły czarteru uzgadniane są indywidualnie, ale na tygodniowy rejs trzeba przygotować średnio od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy euro. Na przykład tydzień spędzony na Morzu Śródziemnym u wybrzeży Turcji, na pokładzie jachtu Serenity 86, mieszczącego 8 gości, z czteroosobową załogą to koszt 15 – 25 tys. euro, w zależności od pory roku. Z kolei na tygodniowy rejs u wybrzeży Grecji na pokładzie luksusowego jachtu O Mega, mieszczącego 32 gości oraz 28-osobową załogę, trzeba przygotować już od 260 do 328 tys. euro.

Jachty można wynająć w wielu atrakcyjnych lokalizacjach na akwenach na całym świecie: na Morzu Śródziemnym, Karaibach, Oceanie Indyjskim, Pacyfiku, a także w wielu innych miejscach. Jachty dostępne są raczej na cieplejszych akwenach niż polskie wody, ale jeżeli zaistnieje takie zainteresowanie, chętnie poszukamy czegoś na Bałtyku dla naszych klientów – zapewnia Ewa Stachurska. Firma obsługuje swoich klientów kompleksowo, może zająć się np. zakupem biletów lotniczych czy organizacją wycieczek do napotkanych po drodze miejscowości.

Wiele luksusowych jachtów z oferty czarterowej jest własnością najzamożniejszych tego świata. Po zakupie takiej luksusowej pływającej zabawki, zatrudniają oni firmę brokerską działającą na rynku wynajmu jachtów, która kompleksowo zajmuje się ich własnością. Dzięki temu ich ekskluzywna „ruchomość” cieszy nie tylko oko, ale i portfel swego właściciela.


Anna Sołowska
Inwestycje.pl
wynajem.pl

Można uzyskać kredyt we frankach szwajcarskich, ale jest to trudne

Lista banków udzielających kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich znacznie się skurczyła. Choć taki kredyt można zaciągnąć, trzeba się liczyć z tym, że warunki jego uzyskania są bardzo restrykcyjne - informują eksperci.
W niektórych przypadkach można uzyskać kredyt we frankach nawet na sfinansowanie 100 proc. inwestycji, jednak pod warunkiem, że miesięczne dochody kredytobiorcy wynoszą 10-12 tys. zł na rękę.

Zdaniem Krzysztofa Pietraszkiewicza, prezesa Związku Banków Polskich, kredyty walutowe znajdują się w ofercie banków mających dostęp do wieloletniego finansowania w walutach. "Ponieważ obecnie ryzyko kursowe jest wyższe niż w ubiegłych latach, banki udzielają kredytów w walutach z powściągliwością, a wiele z nich wycofało się z tego rodzaju oferty" - powiedział Pietraszkiewicz.

W czwartek Raiffeisen International Bank Holding poinformował, że wstrzymuje kredyty we frankach szwajcarskich w Polsce, Rumunii, Chorwacji i na Węgrzech.

"Ostatnio z udzielania kredytów w szwajcarskiej walucie wycofały się trzy inne banki: BGŻ, Kredyt Bank i Santander Consumer Bank" - poinformował analityk Open Finance Marcin Krasoń.

Według niego, kredyt taki można dostać m.in. w Deutsche Banku PBC, DnB Nord, mBanku, Multibanku, banku Nordea i Polbanku. Kredytów we frankach udziela także Alior Bank, jednak stosuje on - zdaniem Krasonia - zaporową marżę w wysokości przekraczającej 7 proc. Ofertę we frankach ma także PKO BP.

Ten bank nie podał jednak dziennikarzowi PAP informacji o stosowanych marżach twierdząc, że zależą one od "wielu czynników, a poza tym można je negocjować".

Jak dowiedziała się PAP w banku DnB Nord, minimalna kwota kredytu we frankach udzielanego przez ten bank to 300 tys. zł, ale dochody wnioskodawcy netto muszą wynosić co najmniej 10 tys. zł. Maksymalna kwota kredytowania to 45 lat. Bank udziela kredytu na 100 proc. wartości nieruchomości. Marża wynosi 2,4 proc. w przypadku 20-proc. wkładu własnego i 3 proc. w przypadku kredytowania 100 proc. wartości. Wzrasta ona o 1,25 pkt do czasu uzyskania wpisu do księgi wieczystej.

W mBanku reporter PAP usłyszał, że otrzymanie kredytu we frankach szwajcarskich jest możliwe, a warunki umowy zależą od konkretnego przypadku. Założyliśmy, że kredytobiorca nie jest klientem banku, ma umowę o pracę na czas nieokreślony (obowiązującą od co najmniej 3 miesięcy), nie ma nikogo na utrzymaniu, osiąga miesięczny dochód w wysokości 4,5 tys. zł netto, nie ma kredytów ani kart kredytowych, ma 36 lat, a wartość nieruchomości (z rynku wtórnego) wynosi 500 tys. zł. Analityk banku wyliczył zdolność kredytową we frankach szwajcarskich takiej osoby na ok. 240 tys. zł (gdyby kredyt był brany w złotych - zdolność kredytowa tej samej osby wyniosłaby 311 tys.). Marża banku wyniosłaby w takim przypadku 3,6 proc., a po uwzględnieniu LIBOR - oprocentowanie sięgnęłoby 4,13 proc. Rata kredytu wyniosłaby 1192 zł, a kredyt spłacany byłby 34 lata.

"Wiele banków ma w swoich ofertach kredyty, ale są one trudno dostępne. Deutsche Bank PBC ustalił, że jeśli ktoś chce skredytować 100 proc. wartości nieruchomości, powinien zarabiać miesięcznie co najmniej 12 tys. zł netto. Aby złożyć wniosek w DnB Nord, trzeba zarabiać 10 tys. zł" - powiedział Krasoń z Open Finance.

Według jego obliczeń, średnia marża na rynku dla kredytów we frankach dochodzi do ok. 4 proc. Najniższą oferuje Nordea. Wynosi on 2,2 proc., ale tylko w przypadku kredytu na kwotę powyżej 300 tys. złotych, przy wysokim wkładzie własnym i ofercie wiązanej z zakupem innych produktów bankowych.

"Mniej banków oferuje kredyty, aby je uzyskać trzeba więcej zarabiać, marże są wysokie, czyli dostępność kredytu spada" - uważa Krasoń. Zwraca uwagę, że co prawda kredyt we franku jest ciągle tańszy od kredytu w złotych, ale w związku z ostatnią obniżką stóp procentowych przez NBP, różnica między wysokością raty w złotych i frankach jest coraz mniejsza.

"Kredytobiorca we frankach jest narażony na ryzyko kursowe. Nie ma jednoznacznych prognoz co do tego, w którym kierunku będzie podążać kurs franka. Można albo stracić, albo zyskać" - ostrzega analityk. W jego opinii prawdopodobieństwo powrotu franka do poziomu 2 zł jest bardzo małe. Zwraca uwagę, że zdecydowanie wzrasta zainteresowanie kredytami w złotych. Z jednej strony są bezpieczniejsze, a z drugiej bardziej dostępne.

Analityk z firmy Comperia.pl Bartłomiej Samsonowicz potwierdza, że banki nie wycofały się zupełnie udzielania kredytów we frankach, ani nie wstrzymały akcji kredytowej, ale znacznie zaostrzyły kryteria ich przyznawania.

"Obecnie marże dla kredytów we frankach szwajcarskich są niemal dwukrotnie wyższe od marży na kredycie w złotych. W końcu lutego średnia marża dla kredytu we frankach w wysokości 300 tys. zł, przy 20-proc. wkładzie własnym, była na poziomie 4,5 proc. W przypadku kredytu złotowego wyniosła 2,5 proc." - powiedział Samsonowicz.

Zwrócił też uwagę, że zainteresowanie klientów kredytami w szwajcarskiej walucie nie osłabło. "Połowa naszych użytkowników szuka finansowania we frankach. Banki ograniczają akcję kredytową, ale zainteresowanie klientów jest duże" - wyjaśnia analityk.

Jego zdaniem, zainteresowanie klientów można tłumaczyć na przykład wysokim kursem franka. "Można przypuszczać, że złoty się umocni. Spadek wartości złotego jest spowodowany czynnikami zewnętrznymi, spekulacjami i wycofywaniem się inwestorów. Kurs złotego jest oderwany od fundamentów gospodarki i w najbliższym okresie powinniśmy obserwować umocnienie się złotego. Część klientów właśnie na to liczy" - tłumaczy Samsonowicz.

Jak wynika z poniedziałkowego raportu Narodowego Banku Polskiego, wartość udzielonych przez banki kredytów na nieruchomości dla gospodarstw domowych w lutym 2009 roku wzrosła o prawie 8,6 mld zł, głównie dzięki kredytom w walutach. W styczniu wartość udzielonych przez banki kredytów na nieruchomości dla gospodarstw domowych wzrosła o ponad 10,9 mld zł.

Wartość kredytów w walutach w lutym wzrosła o 7,9 mld zł, po wzroście o 10,33 mld zł w styczniu. Wartość kredytów w złotych w lutym wzrosła o 677,6 mln zł po wzroście o 1 mld zł w styczniu.
onet.pl/(PAP, ar/29.03.2009, godz. 10:31)

Można uzyskać kredyt we frankach szwajcarskich, ale jest to trudne

Lista banków udzielających kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich znacznie się skurczyła. Choć taki kredyt można zaciągnąć, trzeba się liczyć z tym, że warunki jego uzyskania są bardzo restrykcyjne - informują eksperci.
W niektórych przypadkach można uzyskać kredyt we frankach nawet na sfinansowanie 100 proc. inwestycji, jednak pod warunkiem, że miesięczne dochody kredytobiorcy wynoszą 10-12 tys. zł na rękę.

Zdaniem Krzysztofa Pietraszkiewicza, prezesa Związku Banków Polskich, kredyty walutowe znajdują się w ofercie banków mających dostęp do wieloletniego finansowania w walutach. "Ponieważ obecnie ryzyko kursowe jest wyższe niż w ubiegłych latach, banki udzielają kredytów w walutach z powściągliwością, a wiele z nich wycofało się z tego rodzaju oferty" - powiedział Pietraszkiewicz.

W czwartek Raiffeisen International Bank Holding poinformował, że wstrzymuje kredyty we frankach szwajcarskich w Polsce, Rumunii, Chorwacji i na Węgrzech.

"Ostatnio z udzielania kredytów w szwajcarskiej walucie wycofały się trzy inne banki: BGŻ, Kredyt Bank i Santander Consumer Bank" - poinformował analityk Open Finance Marcin Krasoń.

Według niego, kredyt taki można dostać m.in. w Deutsche Banku PBC, DnB Nord, mBanku, Multibanku, banku Nordea i Polbanku. Kredytów we frankach udziela także Alior Bank, jednak stosuje on - zdaniem Krasonia - zaporową marżę w wysokości przekraczającej 7 proc. Ofertę we frankach ma także PKO BP.

Ten bank nie podał jednak dziennikarzowi PAP informacji o stosowanych marżach twierdząc, że zależą one od "wielu czynników, a poza tym można je negocjować".

Jak dowiedziała się PAP w banku DnB Nord, minimalna kwota kredytu we frankach udzielanego przez ten bank to 300 tys. zł, ale dochody wnioskodawcy netto muszą wynosić co najmniej 10 tys. zł. Maksymalna kwota kredytowania to 45 lat. Bank udziela kredytu na 100 proc. wartości nieruchomości. Marża wynosi 2,4 proc. w przypadku 20-proc. wkładu własnego i 3 proc. w przypadku kredytowania 100 proc. wartości. Wzrasta ona o 1,25 pkt do czasu uzyskania wpisu do księgi wieczystej.

W mBanku reporter PAP usłyszał, że otrzymanie kredytu we frankach szwajcarskich jest możliwe, a warunki umowy zależą od konkretnego przypadku. Założyliśmy, że kredytobiorca nie jest klientem banku, ma umowę o pracę na czas nieokreślony (obowiązującą od co najmniej 3 miesięcy), nie ma nikogo na utrzymaniu, osiąga miesięczny dochód w wysokości 4,5 tys. zł netto, nie ma kredytów ani kart kredytowych, ma 36 lat, a wartość nieruchomości (z rynku wtórnego) wynosi 500 tys. zł. Analityk banku wyliczył zdolność kredytową we frankach szwajcarskich takiej osoby na ok. 240 tys. zł (gdyby kredyt był brany w złotych - zdolność kredytowa tej samej osby wyniosłaby 311 tys.). Marża banku wyniosłaby w takim przypadku 3,6 proc., a po uwzględnieniu LIBOR - oprocentowanie sięgnęłoby 4,13 proc. Rata kredytu wyniosłaby 1192 zł, a kredyt spłacany byłby 34 lata.

"Wiele banków ma w swoich ofertach kredyty, ale są one trudno dostępne. Deutsche Bank PBC ustalił, że jeśli ktoś chce skredytować 100 proc. wartości nieruchomości, powinien zarabiać miesięcznie co najmniej 12 tys. zł netto. Aby złożyć wniosek w DnB Nord, trzeba zarabiać 10 tys. zł" - powiedział Krasoń z Open Finance.

Według jego obliczeń, średnia marża na rynku dla kredytów we frankach dochodzi do ok. 4 proc. Najniższą oferuje Nordea. Wynosi on 2,2 proc., ale tylko w przypadku kredytu na kwotę powyżej 300 tys. złotych, przy wysokim wkładzie własnym i ofercie wiązanej z zakupem innych produktów bankowych.

"Mniej banków oferuje kredyty, aby je uzyskać trzeba więcej zarabiać, marże są wysokie, czyli dostępność kredytu spada" - uważa Krasoń. Zwraca uwagę, że co prawda kredyt we franku jest ciągle tańszy od kredytu w złotych, ale w związku z ostatnią obniżką stóp procentowych przez NBP, różnica między wysokością raty w złotych i frankach jest coraz mniejsza.

"Kredytobiorca we frankach jest narażony na ryzyko kursowe. Nie ma jednoznacznych prognoz co do tego, w którym kierunku będzie podążać kurs franka. Można albo stracić, albo zyskać" - ostrzega analityk. W jego opinii prawdopodobieństwo powrotu franka do poziomu 2 zł jest bardzo małe. Zwraca uwagę, że zdecydowanie wzrasta zainteresowanie kredytami w złotych. Z jednej strony są bezpieczniejsze, a z drugiej bardziej dostępne.

Analityk z firmy Comperia.pl Bartłomiej Samsonowicz potwierdza, że banki nie wycofały się zupełnie udzielania kredytów we frankach, ani nie wstrzymały akcji kredytowej, ale znacznie zaostrzyły kryteria ich przyznawania.

"Obecnie marże dla kredytów we frankach szwajcarskich są niemal dwukrotnie wyższe od marży na kredycie w złotych. W końcu lutego średnia marża dla kredytu we frankach w wysokości 300 tys. zł, przy 20-proc. wkładzie własnym, była na poziomie 4,5 proc. W przypadku kredytu złotowego wyniosła 2,5 proc." - powiedział Samsonowicz.

Zwrócił też uwagę, że zainteresowanie klientów kredytami w szwajcarskiej walucie nie osłabło. "Połowa naszych użytkowników szuka finansowania we frankach. Banki ograniczają akcję kredytową, ale zainteresowanie klientów jest duże" - wyjaśnia analityk.

Jego zdaniem, zainteresowanie klientów można tłumaczyć na przykład wysokim kursem franka. "Można przypuszczać, że złoty się umocni. Spadek wartości złotego jest spowodowany czynnikami zewnętrznymi, spekulacjami i wycofywaniem się inwestorów. Kurs złotego jest oderwany od fundamentów gospodarki i w najbliższym okresie powinniśmy obserwować umocnienie się złotego. Część klientów właśnie na to liczy" - tłumaczy Samsonowicz.

Jak wynika z poniedziałkowego raportu Narodowego Banku Polskiego, wartość udzielonych przez banki kredytów na nieruchomości dla gospodarstw domowych w lutym 2009 roku wzrosła o prawie 8,6 mld zł, głównie dzięki kredytom w walutach. W styczniu wartość udzielonych przez banki kredytów na nieruchomości dla gospodarstw domowych wzrosła o ponad 10,9 mld zł.

Wartość kredytów w walutach w lutym wzrosła o 7,9 mld zł, po wzroście o 10,33 mld zł w styczniu. Wartość kredytów w złotych w lutym wzrosła o 677,6 mln zł po wzroście o 1 mld zł w styczniu.
onet.pl/(PAP, ar/29.03.2009, godz. 10:31)

Można uzyskać kredyt we frankach szwajcarskich, ale jest to trudne

Lista banków udzielających kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich znacznie się skurczyła. Choć taki kredyt można zaciągnąć, trzeba się liczyć z tym, że warunki jego uzyskania są bardzo restrykcyjne - informują eksperci.
W niektórych przypadkach można uzyskać kredyt we frankach nawet na sfinansowanie 100 proc. inwestycji, jednak pod warunkiem, że miesięczne dochody kredytobiorcy wynoszą 10-12 tys. zł na rękę.

Zdaniem Krzysztofa Pietraszkiewicza, prezesa Związku Banków Polskich, kredyty walutowe znajdują się w ofercie banków mających dostęp do wieloletniego finansowania w walutach. "Ponieważ obecnie ryzyko kursowe jest wyższe niż w ubiegłych latach, banki udzielają kredytów w walutach z powściągliwością, a wiele z nich wycofało się z tego rodzaju oferty" - powiedział Pietraszkiewicz.

W czwartek Raiffeisen International Bank Holding poinformował, że wstrzymuje kredyty we frankach szwajcarskich w Polsce, Rumunii, Chorwacji i na Węgrzech.

"Ostatnio z udzielania kredytów w szwajcarskiej walucie wycofały się trzy inne banki: BGŻ, Kredyt Bank i Santander Consumer Bank" - poinformował analityk Open Finance Marcin Krasoń.

Według niego, kredyt taki można dostać m.in. w Deutsche Banku PBC, DnB Nord, mBanku, Multibanku, banku Nordea i Polbanku. Kredytów we frankach udziela także Alior Bank, jednak stosuje on - zdaniem Krasonia - zaporową marżę w wysokości przekraczającej 7 proc. Ofertę we frankach ma także PKO BP.

Ten bank nie podał jednak dziennikarzowi PAP informacji o stosowanych marżach twierdząc, że zależą one od "wielu czynników, a poza tym można je negocjować".

Jak dowiedziała się PAP w banku DnB Nord, minimalna kwota kredytu we frankach udzielanego przez ten bank to 300 tys. zł, ale dochody wnioskodawcy netto muszą wynosić co najmniej 10 tys. zł. Maksymalna kwota kredytowania to 45 lat. Bank udziela kredytu na 100 proc. wartości nieruchomości. Marża wynosi 2,4 proc. w przypadku 20-proc. wkładu własnego i 3 proc. w przypadku kredytowania 100 proc. wartości. Wzrasta ona o 1,25 pkt do czasu uzyskania wpisu do księgi wieczystej.

W mBanku reporter PAP usłyszał, że otrzymanie kredytu we frankach szwajcarskich jest możliwe, a warunki umowy zależą od konkretnego przypadku. Założyliśmy, że kredytobiorca nie jest klientem banku, ma umowę o pracę na czas nieokreślony (obowiązującą od co najmniej 3 miesięcy), nie ma nikogo na utrzymaniu, osiąga miesięczny dochód w wysokości 4,5 tys. zł netto, nie ma kredytów ani kart kredytowych, ma 36 lat, a wartość nieruchomości (z rynku wtórnego) wynosi 500 tys. zł. Analityk banku wyliczył zdolność kredytową we frankach szwajcarskich takiej osoby na ok. 240 tys. zł (gdyby kredyt był brany w złotych - zdolność kredytowa tej samej osby wyniosłaby 311 tys.). Marża banku wyniosłaby w takim przypadku 3,6 proc., a po uwzględnieniu LIBOR - oprocentowanie sięgnęłoby 4,13 proc. Rata kredytu wyniosłaby 1192 zł, a kredyt spłacany byłby 34 lata.

"Wiele banków ma w swoich ofertach kredyty, ale są one trudno dostępne. Deutsche Bank PBC ustalił, że jeśli ktoś chce skredytować 100 proc. wartości nieruchomości, powinien zarabiać miesięcznie co najmniej 12 tys. zł netto. Aby złożyć wniosek w DnB Nord, trzeba zarabiać 10 tys. zł" - powiedział Krasoń z Open Finance.

Według jego obliczeń, średnia marża na rynku dla kredytów we frankach dochodzi do ok. 4 proc. Najniższą oferuje Nordea. Wynosi on 2,2 proc., ale tylko w przypadku kredytu na kwotę powyżej 300 tys. złotych, przy wysokim wkładzie własnym i ofercie wiązanej z zakupem innych produktów bankowych.

"Mniej banków oferuje kredyty, aby je uzyskać trzeba więcej zarabiać, marże są wysokie, czyli dostępność kredytu spada" - uważa Krasoń. Zwraca uwagę, że co prawda kredyt we franku jest ciągle tańszy od kredytu w złotych, ale w związku z ostatnią obniżką stóp procentowych przez NBP, różnica między wysokością raty w złotych i frankach jest coraz mniejsza.

"Kredytobiorca we frankach jest narażony na ryzyko kursowe. Nie ma jednoznacznych prognoz co do tego, w którym kierunku będzie podążać kurs franka. Można albo stracić, albo zyskać" - ostrzega analityk. W jego opinii prawdopodobieństwo powrotu franka do poziomu 2 zł jest bardzo małe. Zwraca uwagę, że zdecydowanie wzrasta zainteresowanie kredytami w złotych. Z jednej strony są bezpieczniejsze, a z drugiej bardziej dostępne.

Analityk z firmy Comperia.pl Bartłomiej Samsonowicz potwierdza, że banki nie wycofały się zupełnie udzielania kredytów we frankach, ani nie wstrzymały akcji kredytowej, ale znacznie zaostrzyły kryteria ich przyznawania.

"Obecnie marże dla kredytów we frankach szwajcarskich są niemal dwukrotnie wyższe od marży na kredycie w złotych. W końcu lutego średnia marża dla kredytu we frankach w wysokości 300 tys. zł, przy 20-proc. wkładzie własnym, była na poziomie 4,5 proc. W przypadku kredytu złotowego wyniosła 2,5 proc." - powiedział Samsonowicz.

Zwrócił też uwagę, że zainteresowanie klientów kredytami w szwajcarskiej walucie nie osłabło. "Połowa naszych użytkowników szuka finansowania we frankach. Banki ograniczają akcję kredytową, ale zainteresowanie klientów jest duże" - wyjaśnia analityk.

Jego zdaniem, zainteresowanie klientów można tłumaczyć na przykład wysokim kursem franka. "Można przypuszczać, że złoty się umocni. Spadek wartości złotego jest spowodowany czynnikami zewnętrznymi, spekulacjami i wycofywaniem się inwestorów. Kurs złotego jest oderwany od fundamentów gospodarki i w najbliższym okresie powinniśmy obserwować umocnienie się złotego. Część klientów właśnie na to liczy" - tłumaczy Samsonowicz.

Jak wynika z poniedziałkowego raportu Narodowego Banku Polskiego, wartość udzielonych przez banki kredytów na nieruchomości dla gospodarstw domowych w lutym 2009 roku wzrosła o prawie 8,6 mld zł, głównie dzięki kredytom w walutach. W styczniu wartość udzielonych przez banki kredytów na nieruchomości dla gospodarstw domowych wzrosła o ponad 10,9 mld zł.

Wartość kredytów w walutach w lutym wzrosła o 7,9 mld zł, po wzroście o 10,33 mld zł w styczniu. Wartość kredytów w złotych w lutym wzrosła o 677,6 mln zł po wzroście o 1 mld zł w styczniu.
onet.pl/(PAP, ar/29.03.2009, godz. 10:31)

Można uzyskać kredyt we frankach szwajcarskich, ale jest to trudne

Lista banków udzielających kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich znacznie się skurczyła. Choć taki kredyt można zaciągnąć, trzeba się liczyć z tym, że warunki jego uzyskania są bardzo restrykcyjne - informują eksperci.
W niektórych przypadkach można uzyskać kredyt we frankach nawet na sfinansowanie 100 proc. inwestycji, jednak pod warunkiem, że miesięczne dochody kredytobiorcy wynoszą 10-12 tys. zł na rękę.

Zdaniem Krzysztofa Pietraszkiewicza, prezesa Związku Banków Polskich, kredyty walutowe znajdują się w ofercie banków mających dostęp do wieloletniego finansowania w walutach. "Ponieważ obecnie ryzyko kursowe jest wyższe niż w ubiegłych latach, banki udzielają kredytów w walutach z powściągliwością, a wiele z nich wycofało się z tego rodzaju oferty" - powiedział Pietraszkiewicz.

W czwartek Raiffeisen International Bank Holding poinformował, że wstrzymuje kredyty we frankach szwajcarskich w Polsce, Rumunii, Chorwacji i na Węgrzech.

"Ostatnio z udzielania kredytów w szwajcarskiej walucie wycofały się trzy inne banki: BGŻ, Kredyt Bank i Santander Consumer Bank" - poinformował analityk Open Finance Marcin Krasoń.

Według niego, kredyt taki można dostać m.in. w Deutsche Banku PBC, DnB Nord, mBanku, Multibanku, banku Nordea i Polbanku. Kredytów we frankach udziela także Alior Bank, jednak stosuje on - zdaniem Krasonia - zaporową marżę w wysokości przekraczającej 7 proc. Ofertę we frankach ma także PKO BP.

Ten bank nie podał jednak dziennikarzowi PAP informacji o stosowanych marżach twierdząc, że zależą one od "wielu czynników, a poza tym można je negocjować".

Jak dowiedziała się PAP w banku DnB Nord, minimalna kwota kredytu we frankach udzielanego przez ten bank to 300 tys. zł, ale dochody wnioskodawcy netto muszą wynosić co najmniej 10 tys. zł. Maksymalna kwota kredytowania to 45 lat. Bank udziela kredytu na 100 proc. wartości nieruchomości. Marża wynosi 2,4 proc. w przypadku 20-proc. wkładu własnego i 3 proc. w przypadku kredytowania 100 proc. wartości. Wzrasta ona o 1,25 pkt do czasu uzyskania wpisu do księgi wieczystej.

W mBanku reporter PAP usłyszał, że otrzymanie kredytu we frankach szwajcarskich jest możliwe, a warunki umowy zależą od konkretnego przypadku. Założyliśmy, że kredytobiorca nie jest klientem banku, ma umowę o pracę na czas nieokreślony (obowiązującą od co najmniej 3 miesięcy), nie ma nikogo na utrzymaniu, osiąga miesięczny dochód w wysokości 4,5 tys. zł netto, nie ma kredytów ani kart kredytowych, ma 36 lat, a wartość nieruchomości (z rynku wtórnego) wynosi 500 tys. zł. Analityk banku wyliczył zdolność kredytową we frankach szwajcarskich takiej osoby na ok. 240 tys. zł (gdyby kredyt był brany w złotych - zdolność kredytowa tej samej osby wyniosłaby 311 tys.). Marża banku wyniosłaby w takim przypadku 3,6 proc., a po uwzględnieniu LIBOR - oprocentowanie sięgnęłoby 4,13 proc. Rata kredytu wyniosłaby 1192 zł, a kredyt spłacany byłby 34 lata.

"Wiele banków ma w swoich ofertach kredyty, ale są one trudno dostępne. Deutsche Bank PBC ustalił, że jeśli ktoś chce skredytować 100 proc. wartości nieruchomości, powinien zarabiać miesięcznie co najmniej 12 tys. zł netto. Aby złożyć wniosek w DnB Nord, trzeba zarabiać 10 tys. zł" - powiedział Krasoń z Open Finance.

Według jego obliczeń, średnia marża na rynku dla kredytów we frankach dochodzi do ok. 4 proc. Najniższą oferuje Nordea. Wynosi on 2,2 proc., ale tylko w przypadku kredytu na kwotę powyżej 300 tys. złotych, przy wysokim wkładzie własnym i ofercie wiązanej z zakupem innych produktów bankowych.

"Mniej banków oferuje kredyty, aby je uzyskać trzeba więcej zarabiać, marże są wysokie, czyli dostępność kredytu spada" - uważa Krasoń. Zwraca uwagę, że co prawda kredyt we franku jest ciągle tańszy od kredytu w złotych, ale w związku z ostatnią obniżką stóp procentowych przez NBP, różnica między wysokością raty w złotych i frankach jest coraz mniejsza.

"Kredytobiorca we frankach jest narażony na ryzyko kursowe. Nie ma jednoznacznych prognoz co do tego, w którym kierunku będzie podążać kurs franka. Można albo stracić, albo zyskać" - ostrzega analityk. W jego opinii prawdopodobieństwo powrotu franka do poziomu 2 zł jest bardzo małe. Zwraca uwagę, że zdecydowanie wzrasta zainteresowanie kredytami w złotych. Z jednej strony są bezpieczniejsze, a z drugiej bardziej dostępne.

Analityk z firmy Comperia.pl Bartłomiej Samsonowicz potwierdza, że banki nie wycofały się zupełnie udzielania kredytów we frankach, ani nie wstrzymały akcji kredytowej, ale znacznie zaostrzyły kryteria ich przyznawania.

"Obecnie marże dla kredytów we frankach szwajcarskich są niemal dwukrotnie wyższe od marży na kredycie w złotych. W końcu lutego średnia marża dla kredytu we frankach w wysokości 300 tys. zł, przy 20-proc. wkładzie własnym, była na poziomie 4,5 proc. W przypadku kredytu złotowego wyniosła 2,5 proc." - powiedział Samsonowicz.

Zwrócił też uwagę, że zainteresowanie klientów kredytami w szwajcarskiej walucie nie osłabło. "Połowa naszych użytkowników szuka finansowania we frankach. Banki ograniczają akcję kredytową, ale zainteresowanie klientów jest duże" - wyjaśnia analityk.

Jego zdaniem, zainteresowanie klientów można tłumaczyć na przykład wysokim kursem franka. "Można przypuszczać, że złoty się umocni. Spadek wartości złotego jest spowodowany czynnikami zewnętrznymi, spekulacjami i wycofywaniem się inwestorów. Kurs złotego jest oderwany od fundamentów gospodarki i w najbliższym okresie powinniśmy obserwować umocnienie się złotego. Część klientów właśnie na to liczy" - tłumaczy Samsonowicz.

Jak wynika z poniedziałkowego raportu Narodowego Banku Polskiego, wartość udzielonych przez banki kredytów na nieruchomości dla gospodarstw domowych w lutym 2009 roku wzrosła o prawie 8,6 mld zł, głównie dzięki kredytom w walutach. W styczniu wartość udzielonych przez banki kredytów na nieruchomości dla gospodarstw domowych wzrosła o ponad 10,9 mld zł.

Wartość kredytów w walutach w lutym wzrosła o 7,9 mld zł, po wzroście o 10,33 mld zł w styczniu. Wartość kredytów w złotych w lutym wzrosła o 677,6 mln zł po wzroście o 1 mld zł w styczniu.
onet.pl/(PAP, ar/29.03.2009, godz. 10:31)

Rynek ma teraz problemy, ale za to dojrzewa

W latach 2006-2007, kiedy mieliśmy do czynienia z dużym ożywieniem na rynku nieruchomości, obserwowaliśmy kolejkę chętnych do zakupu własnego mieszkania. Na porządku dziennym był więc zakup tzw. „dziury w ziemi” czy zrywanie przez niektórych deweloperów umów przedwstępnych. Rynek należał do deweloperów i to oni dyktowali warunki.
Sytuacja zaczęła się gwałtownie zmieniać w drugiej połowie 2008 roku.  Zadecydowały o tym  głównie dwa czynniki: bardzo wysokie już ceny mieszkań - szczególnie w największych miastach, oraz przeobrażenia w polityce kredytowej banków, które miały związek z kryzysem na amerykańskim rynku finansowym. Mało kto jednak brał na poważnie pierwsze sygnały zawirowań. Niektórzy deweloperzy długo zapewniali, że ze sprzedażą wcale nie jest tak źle, w związku z czym nie ma co liczyć na obniżki cen mieszkań.

Obecnie mamy sytuację, w której są chętni do zakupu mieszkania, na rynku jest wiele gotowych mieszkań, ale do transakcji dochodzi bardzo rzadko. Coraz częściej pojawiają się niepokojące sygnały o kondycji finansowej niektórych firm deweloperskich. Wstrzymywane są kolejne projekty, a te które już znajdują się w fazie realizacji są dostosowywane, w granicach możliwości, do zmieniającej się sytuacji rynkowej.

Przystosowywanie się do nowej sytuacji rynkowej następowało stosunkowo wolno. Dziś, w obliczu pojawiających się decyzji o wstrzymywaniu inwestycji, złej kondycji finansowej niektórych firm, a także niesprzyjającej sytuacji gospodarczej, nikt już nie ma wątpliwości, że rynek nieruchomości znajduje się w zupełnie innej fazie. W gąszczu złych informacji warto jednak poszukać pozytywnych zjawisk.

Firmy deweloperskie, które jeszcze niedawno błyskawicznie sprzedawały swoje mieszkania uświadomią sobie, jak ważne jest dokładne rozpoznanie potrzeb, ale i możliwości finansowych potencjalnych klientów i będą uważniej przyglądać się swoim nowym projektom. Zdecydowana większość klientów zainteresowana jest mieszkaniami z segmentu popularnego, tymczasem deweloperzy w ostatnim czasie budowali zbyt wiele mieszkań o tzw. podwyższonym standardzie. W przyszłości można więc oczekiwać, że projekty będą bardzo dokładnie analizowane, co pozwoli lepiej dostosować je do polskiej rzeczywistości.

Firmom, które zdecydowały się wejść na rynek w okresie hossy na rynku nieruchomości tylko w celu osiągnięcia szybkiego zysku, obecna sytuacja pokaże, że działalność deweloperska wymaga nie tylko odpowiedniego zaplecza finansowego, ale także kompetentnego zespołu, który sprawnie pokieruje całym procesem budowy. Być może uświadomi też, że oferują bardzo ważny i niezwykle drogi produkt, a to wymaga dużej odpowiedzialności. Rynek oczyści się z nieprofesjonalnych i nastawionych na krótką działalność firm. Poprawi się też jakość obsługi klientów i może nareszcie zaczną być rzeczywiście traktowani jak równoprawna strona transakcji.

Rola deweloperów na rynku nieruchomości w ostatnich latach znacząco wzrosła. Dzięki nim powstaje wiele obiektów mieszkalnych i komercyjnych, które zmieniają wizerunek polskich miast. Teraz atmosfera na rynku inwestycyjnym nie jest najlepsza i wielu inwestorów zastanawia się, jak przetrwać obecną sytuację, ale ten czas powinien zostać wykorzystany także na konstruktywne przemyślenia. Rynek po obecnych przejściach będzie z pewnością dojrzalszy, o ile zostaną wyciągnięte odpowiednie wnioski z tego, co działo się w ostatnim czasie.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl

Rynek ma teraz problemy, ale za to dojrzewa

W latach 2006-2007, kiedy mieliśmy do czynienia z dużym ożywieniem na rynku nieruchomości, obserwowaliśmy kolejkę chętnych do zakupu własnego mieszkania. Na porządku dziennym był więc zakup tzw. „dziury w ziemi” czy zrywanie przez niektórych deweloperów umów przedwstępnych. Rynek należał do deweloperów i to oni dyktowali warunki.
Sytuacja zaczęła się gwałtownie zmieniać w drugiej połowie 2008 roku.  Zadecydowały o tym  głównie dwa czynniki: bardzo wysokie już ceny mieszkań - szczególnie w największych miastach, oraz przeobrażenia w polityce kredytowej banków, które miały związek z kryzysem na amerykańskim rynku finansowym. Mało kto jednak brał na poważnie pierwsze sygnały zawirowań. Niektórzy deweloperzy długo zapewniali, że ze sprzedażą wcale nie jest tak źle, w związku z czym nie ma co liczyć na obniżki cen mieszkań.

Obecnie mamy sytuację, w której są chętni do zakupu mieszkania, na rynku jest wiele gotowych mieszkań, ale do transakcji dochodzi bardzo rzadko. Coraz częściej pojawiają się niepokojące sygnały o kondycji finansowej niektórych firm deweloperskich. Wstrzymywane są kolejne projekty, a te które już znajdują się w fazie realizacji są dostosowywane, w granicach możliwości, do zmieniającej się sytuacji rynkowej.

Przystosowywanie się do nowej sytuacji rynkowej następowało stosunkowo wolno. Dziś, w obliczu pojawiających się decyzji o wstrzymywaniu inwestycji, złej kondycji finansowej niektórych firm, a także niesprzyjającej sytuacji gospodarczej, nikt już nie ma wątpliwości, że rynek nieruchomości znajduje się w zupełnie innej fazie. W gąszczu złych informacji warto jednak poszukać pozytywnych zjawisk.

Firmy deweloperskie, które jeszcze niedawno błyskawicznie sprzedawały swoje mieszkania uświadomią sobie, jak ważne jest dokładne rozpoznanie potrzeb, ale i możliwości finansowych potencjalnych klientów i będą uważniej przyglądać się swoim nowym projektom. Zdecydowana większość klientów zainteresowana jest mieszkaniami z segmentu popularnego, tymczasem deweloperzy w ostatnim czasie budowali zbyt wiele mieszkań o tzw. podwyższonym standardzie. W przyszłości można więc oczekiwać, że projekty będą bardzo dokładnie analizowane, co pozwoli lepiej dostosować je do polskiej rzeczywistości.

Firmom, które zdecydowały się wejść na rynek w okresie hossy na rynku nieruchomości tylko w celu osiągnięcia szybkiego zysku, obecna sytuacja pokaże, że działalność deweloperska wymaga nie tylko odpowiedniego zaplecza finansowego, ale także kompetentnego zespołu, który sprawnie pokieruje całym procesem budowy. Być może uświadomi też, że oferują bardzo ważny i niezwykle drogi produkt, a to wymaga dużej odpowiedzialności. Rynek oczyści się z nieprofesjonalnych i nastawionych na krótką działalność firm. Poprawi się też jakość obsługi klientów i może nareszcie zaczną być rzeczywiście traktowani jak równoprawna strona transakcji.

Rola deweloperów na rynku nieruchomości w ostatnich latach znacząco wzrosła. Dzięki nim powstaje wiele obiektów mieszkalnych i komercyjnych, które zmieniają wizerunek polskich miast. Teraz atmosfera na rynku inwestycyjnym nie jest najlepsza i wielu inwestorów zastanawia się, jak przetrwać obecną sytuację, ale ten czas powinien zostać wykorzystany także na konstruktywne przemyślenia. Rynek po obecnych przejściach będzie z pewnością dojrzalszy, o ile zostaną wyciągnięte odpowiednie wnioski z tego, co działo się w ostatnim czasie.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl

Domy na wodzie

Ci, którzy spróbowali życia na wodzie twierdzą, że to nie tylko wspaniała przygoda, ale przede wszystkim sposób na życie. W Europie upowszechnił się po II wojnie światowej. Wówczas adaptowano na cele mieszkalne nie tylko budynki, ale też barki, które chociaż wąskie i nieco zdezelowane, w większości liczyły po 25 metrów długości. Pozwalało to wygospodarowanie niedużego "mieszkania".
Ci, którzy spróbowali życia na wodzie twierdzą, że to nie tylko wspaniała przygoda, ale przede wszystkim sposób na życie. W Europie upowszechnił się po II wojnie światowej. Wówczas adaptowano na cele mieszkalne nie tylko budynki, ale też barki, które chociaż wąskie i nieco zdezelowane, w większości liczyły po 25 metrów długości. Pozwalało to wygospodarowanie niedużego "mieszkania".dom.wp.pl

Domy na wodzie

Ci, którzy spróbowali życia na wodzie twierdzą, że to nie tylko wspaniała przygoda, ale przede wszystkim sposób na życie. W Europie upowszechnił się po II wojnie światowej. Wówczas adaptowano na cele mieszkalne nie tylko budynki, ale też barki, które chociaż wąskie i nieco zdezelowane, w większości liczyły po 25 metrów długości. Pozwalało to wygospodarowanie niedużego "mieszkania".
Ci, którzy spróbowali życia na wodzie twierdzą, że to nie tylko wspaniała przygoda, ale przede wszystkim sposób na życie. W Europie upowszechnił się po II wojnie światowej. Wówczas adaptowano na cele mieszkalne nie tylko budynki, ale też barki, które chociaż wąskie i nieco zdezelowane, w większości liczyły po 25 metrów długości. Pozwalało to wygospodarowanie niedużego "mieszkania".dom.wp.pl

Logika ZBP

Słuchałem dziś rano wywiadu z prezesem Związku Banków Polskich Krzysztofem Pietraszkiewiczem w Radiu TOK FM i było mi wstyd. Rozumiem, że jego zadaniem jest lobbowanie na rzecz banków i prezentowanie ich w jak najlepszym świetle, ale dlaczego odbywa się to z pogwałceniem zasad logiki? Pan prezes najpierw mówił, że obecnie jesteśmy w okresie najlepszej spłacalności kredytów hipotecznych, a następnie twierdził, że obecna sytuacja wymusza na bankach konieczność zdyscyplinowania kredytobiorców, żeby rzetelniej spłacali kredyty. Najpierw stwierdził, że ci, którzy regularnie spłacają kredyty nie muszą się niczego obawiać, a następnie przyznał, że umowy z nimi mogą być renegocjowane.
Takie wypowiedzi sprawiają, że wizerunek sektora bankowego jedynie pogarsza się. Tysiące klientów banków organizują się w społeczności antybankowe, zaczynają powstawać podobne społeczności pracowników banków, przedsiębiorcy skarżą się, że zostali wpuszczeni w opcje, a prezes ZBP na pytanie czy banki popełniły jakieś błędy odpowiada, że może jakieś w zakresie PR, kształtowania wizerunku. Żadnej refleksji co można byłoby poprawić w działaniach banków, a jedynie jak lepiej sprzedawać ich wizerunek.

Podjęta przez banki akcja renegocjacji umów wskazuje na nierównowagę stron przy zawieraniu umów kredytowych. Po pierwsze umowa jest przygotowywana w banku, a więc na jego korzyść, przez ekspertów prawa i przedstawiana najczęściej laikom. Znajdują się w niej liczne punkty określające sytuacje, w których bank może ją zmienić i tylko jedna możliwość dla klienta - nie zgodzenie się na zmiany wprowadzane przez bank i spłacenie natychmiast całego kredytu. Próby zmiany treści umowy przed podpisaniem są kwitowane przez sprzedawców bankowych nazywanych doradcami, że to niemożliwe i że można co najwyżej jej nie podpisywać i pójść poszukać po szerokim świecie lepszej propozycji. Jak by tego było mało przed niekorzystnymi zmianami klienta nie chroni terminowe spłacanie kredytu. Zmiany mogą zostać wprowadzone np. w przypadku późniejszych zmian w ofercie banku.

Skoro prezes ZBP uważa, ze jedyne błędy jakie popełniły banki dotyczą kształtowania ich wizerunku, to najprostszą drogą do naprawy tego wizerunku jest ucywilizowanie umów. Mam nadzieję, że wkrótce usłyszę o akcjach ZBP zmierzających w tym kierunku.

Maciej Goniszewski
Gazeta Bankowa
wp.pl

Logika ZBP

Słuchałem dziś rano wywiadu z prezesem Związku Banków Polskich Krzysztofem Pietraszkiewiczem w Radiu TOK FM i było mi wstyd. Rozumiem, że jego zadaniem jest lobbowanie na rzecz banków i prezentowanie ich w jak najlepszym świetle, ale dlaczego odbywa się to z pogwałceniem zasad logiki? Pan prezes najpierw mówił, że obecnie jesteśmy w okresie najlepszej spłacalności kredytów hipotecznych, a następnie twierdził, że obecna sytuacja wymusza na bankach konieczność zdyscyplinowania kredytobiorców, żeby rzetelniej spłacali kredyty. Najpierw stwierdził, że ci, którzy regularnie spłacają kredyty nie muszą się niczego obawiać, a następnie przyznał, że umowy z nimi mogą być renegocjowane.
Takie wypowiedzi sprawiają, że wizerunek sektora bankowego jedynie pogarsza się. Tysiące klientów banków organizują się w społeczności antybankowe, zaczynają powstawać podobne społeczności pracowników banków, przedsiębiorcy skarżą się, że zostali wpuszczeni w opcje, a prezes ZBP na pytanie czy banki popełniły jakieś błędy odpowiada, że może jakieś w zakresie PR, kształtowania wizerunku. Żadnej refleksji co można byłoby poprawić w działaniach banków, a jedynie jak lepiej sprzedawać ich wizerunek.

Podjęta przez banki akcja renegocjacji umów wskazuje na nierównowagę stron przy zawieraniu umów kredytowych. Po pierwsze umowa jest przygotowywana w banku, a więc na jego korzyść, przez ekspertów prawa i przedstawiana najczęściej laikom. Znajdują się w niej liczne punkty określające sytuacje, w których bank może ją zmienić i tylko jedna możliwość dla klienta - nie zgodzenie się na zmiany wprowadzane przez bank i spłacenie natychmiast całego kredytu. Próby zmiany treści umowy przed podpisaniem są kwitowane przez sprzedawców bankowych nazywanych doradcami, że to niemożliwe i że można co najwyżej jej nie podpisywać i pójść poszukać po szerokim świecie lepszej propozycji. Jak by tego było mało przed niekorzystnymi zmianami klienta nie chroni terminowe spłacanie kredytu. Zmiany mogą zostać wprowadzone np. w przypadku późniejszych zmian w ofercie banku.

Skoro prezes ZBP uważa, ze jedyne błędy jakie popełniły banki dotyczą kształtowania ich wizerunku, to najprostszą drogą do naprawy tego wizerunku jest ucywilizowanie umów. Mam nadzieję, że wkrótce usłyszę o akcjach ZBP zmierzających w tym kierunku.

Maciej Goniszewski
Gazeta Bankowa
wp.pl

Budujmy do końca

Nowe projekty deweloperskie, zarówno te dotyczące nieruchomości mieszkaniowych, jak i komercyjnych, coraz częściej wyróżniają się na tle wciąż licznych w Polsce obiektów szarych, niedopasowanych do otoczenia i często rozpadających się.
Dziś przywiązuje się zdecydowanie większą wagę do projektów architektonicznych. Duże miasta przyciągają najwięcej inwestycji – powstają tu mieszkania, biurowce, galerie handlowe, hotele, obiekty sportowe, edukacyjne itd. W mniejszych miejscowościach inwestowanie odbywa się na mniejszą skalę, ale i tak w ostatnim czasie można mówić o rozkwicie realizowanych projektów. Dzięki nim polskie miasta rozwijają się i uatrakcyjniają swój wizerunek.

Coraz częściej projekty uwzględniają także atrakcyjne zagospodarowanie otoczenia obiektów, jak i ich wnętrz, co zapewnia kompleksowość inwestycji. Problem jednak w tym, że nierzadko zdarza się tak, że rzeczywistość jest zupełnie inna niż piękne wizualizacje i opisy.

Piękne osiedle mieszkaniowe z licznymi sklepikami, placem zabaw dla dzieci i wszelkimi wygodami dla lokatorów… taki opis kusi niejednego. I też niejeden decyduje się zapłacić za taki komfort pokaźną sumę pieniędzy. Teraz klienci mają komfortową sytuację, bo decydując się na zakup mieszkania mogą wybierać spośród gotowych ofert, więc dokładnie mogą zapoznać się z inwestycją. Gorzej mają osoby, które w okresie tzw. hossy na rynku nieruchomości „zmuszone” były zakupić zamiast mieszkań „dziurę w ziemi”. Problemy z wywiązywaniem się ustalonych terminów oddania mieszkań do użytkowania sprawiły, że o otoczeniu inwestycji trzeba było na jakiś czas zapomnieć. Tak więc dziś wielu mieszkańców nowych osiedli może co prawda cieszyć się mieszkaniami o podwyższonym standardzie, ale widokiem z okna już nie. Często też okazuje się, że na osiedlach brakuje oświetlenia, parkingów, chodników i ulic, co powoduje, że o wysokim komforcie mieszkania można zapomnieć.

Podobnie jest z obiektami komercyjnymi, np. galeriami handlowymi. Zdarza się, że ich otwarcie ma miejsce jeszcze przed całkowitym zakończeniem budowy. Częste są przypadki, kiedy dojście do galerii jest bardzo utrudnione, albo część powierzchni jest jeszcze wykańczana. Głośne były przypadki niesprawnych instalacji czy nawet wadliwych konstrukcji. Terminy były ważniejsze od bezpieczeństwa ludzi.

Rzeczywiście jeszcze dwa, trzy lata temu bardzo trudno było o pracowników budowlanych, co wydłużało cały proces. Jednak oddawanie do użytku niedokończonych obiektów mieszkalnych czy komercyjnych wystawia świadectwo inwestorom. I okazuje się, że na odwzorowanie wizualizacji trzeba jeszcze długo poczekać. Oby kolejne inwestycje były oddawane już całościowo. Bo mieszkać, pracować czy robić zakupy na placu budowy nie należy do przyjemności.

 

Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

Budujmy do końca

Nowe projekty deweloperskie, zarówno te dotyczące nieruchomości mieszkaniowych, jak i komercyjnych, coraz częściej wyróżniają się na tle wciąż licznych w Polsce obiektów szarych, niedopasowanych do otoczenia i często rozpadających się.
Dziś przywiązuje się zdecydowanie większą wagę do projektów architektonicznych. Duże miasta przyciągają najwięcej inwestycji – powstają tu mieszkania, biurowce, galerie handlowe, hotele, obiekty sportowe, edukacyjne itd. W mniejszych miejscowościach inwestowanie odbywa się na mniejszą skalę, ale i tak w ostatnim czasie można mówić o rozkwicie realizowanych projektów. Dzięki nim polskie miasta rozwijają się i uatrakcyjniają swój wizerunek.

Coraz częściej projekty uwzględniają także atrakcyjne zagospodarowanie otoczenia obiektów, jak i ich wnętrz, co zapewnia kompleksowość inwestycji. Problem jednak w tym, że nierzadko zdarza się tak, że rzeczywistość jest zupełnie inna niż piękne wizualizacje i opisy.

Piękne osiedle mieszkaniowe z licznymi sklepikami, placem zabaw dla dzieci i wszelkimi wygodami dla lokatorów… taki opis kusi niejednego. I też niejeden decyduje się zapłacić za taki komfort pokaźną sumę pieniędzy. Teraz klienci mają komfortową sytuację, bo decydując się na zakup mieszkania mogą wybierać spośród gotowych ofert, więc dokładnie mogą zapoznać się z inwestycją. Gorzej mają osoby, które w okresie tzw. hossy na rynku nieruchomości „zmuszone” były zakupić zamiast mieszkań „dziurę w ziemi”. Problemy z wywiązywaniem się ustalonych terminów oddania mieszkań do użytkowania sprawiły, że o otoczeniu inwestycji trzeba było na jakiś czas zapomnieć. Tak więc dziś wielu mieszkańców nowych osiedli może co prawda cieszyć się mieszkaniami o podwyższonym standardzie, ale widokiem z okna już nie. Często też okazuje się, że na osiedlach brakuje oświetlenia, parkingów, chodników i ulic, co powoduje, że o wysokim komforcie mieszkania można zapomnieć.

Podobnie jest z obiektami komercyjnymi, np. galeriami handlowymi. Zdarza się, że ich otwarcie ma miejsce jeszcze przed całkowitym zakończeniem budowy. Częste są przypadki, kiedy dojście do galerii jest bardzo utrudnione, albo część powierzchni jest jeszcze wykańczana. Głośne były przypadki niesprawnych instalacji czy nawet wadliwych konstrukcji. Terminy były ważniejsze od bezpieczeństwa ludzi.

Rzeczywiście jeszcze dwa, trzy lata temu bardzo trudno było o pracowników budowlanych, co wydłużało cały proces. Jednak oddawanie do użytku niedokończonych obiektów mieszkalnych czy komercyjnych wystawia świadectwo inwestorom. I okazuje się, że na odwzorowanie wizualizacji trzeba jeszcze długo poczekać. Oby kolejne inwestycje były oddawane już całościowo. Bo mieszkać, pracować czy robić zakupy na placu budowy nie należy do przyjemności.

 

Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

Komentarz Wynajem.pl: "Rodzina na Swoim" w czasach zawirowań na rynku nieruchomości

Z informacji Banku Gospodarstwa Krajowego, który obsługuje projekt rządowy „Rodzina na Swoim”, wynika, że w styczniu 2009 r. udzielono 669 kredytów z dopłatami na łączną kwotę 99 mln zł, czyli ponad dwa razy więcej niż w tym samym miesiącu rok wcześniej. Liczba umów podpisanych w lutym 2009 r. wyniosła już 1319 (wartość udzielonych w tym miesiącu kredytów to ponad 200 mln zł.). Bogdan Zdunek, zastępca dyrektora Departamentu Funduszy Mieszkaniowych w BGK poinformował, że w całym 2009 r. planuje się udzielenie 17,9 tys. kredytów na łączną kwotę 2,2 mld zł. Czy państwo będzie w stanie udźwignąć ciężar rosnącej popularności programu?
Ustawa z dnia 8 września 2006 roku o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania powstała z myślą o małżonkach i osobach samotnie wychowujących przynajmniej jedno małoletnie dziecko, dziecko - bez względu na jego wiek, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny oraz dziecko do ukończenia przez nie 25 roku życia, uczące się w szkołach.

Dopłatami objęta jest rata odsetkowa przypadająca na maksymalnie 50 m2 powierzchni użytkowej w przypadku mieszkania oraz 70 m2 powierzchni użytkowej dla domu jednorodzinnego, przy czym powierzchnia kredytowanego mieszkania nie może przekraczać 75 m2, zaś domu jednorodzinnego 140 m2.

Przez dość długi okres zainteresowanie programem „Rodzina na swoim” było niewielkie w stosunku do oczekiwań. Przeszkadzały przede wszystkim limity cenowe mkw. lokali, określone w ustawie. 2 stycznia weszła jednak w życie nowelizacja ustawy, która wprowadziła korzystne zmiany - możliwość przystąpienia osób z najbliższej rodziny do umowy kredytu preferencyjnego oraz wzrost mnożnika (z 1,3 do 1,4) stosowanego do ustalenia limitu ceny. Tym samym rozszerzyła się zarówno liczba potencjalnych kredytobiorców, jak i liczba ofert spełniających kryteria programu. Coraz większe problemy ze sprzedażą gotowych mieszkań skłoniły także wielu deweloperów do dostosowania cen wybranych mieszkań do kryteriów rządowego programu, co dodatkowo zwiększyło ich podaż.

Okazało się, że program rządowy dopiero w czasach załamania na rynku nieruchomości stał się hitem. Najbardziej zainteresowani są nim oczywiście przyszli kredytobiorcy, dla których osiem lat dopłaty do odsetek stanowi duże odciążenie budżetowe. Na program coraz większą uwagę zwracają także deweloperzy oraz instytucje finansowe. 12 marca umowę z Bankiem Gospodarstwa Krajowego podpisały: Alior Bank S.A., Dom Bank Hipoteczny Oddział GETIN Bank S.A. oraz Pekao Bank Hipoteczny S.A. (wnioski będą przyjmowane od kwietnia). Liczba udzielanych kredytów preferencyjnych wzrasta bardzo dynamicznie. Odciążenie budżetów domowych oznacza jednak obciążenie budżetu państwa. Czy będzie on w stanie zapewnić dofinansowanie? Już teraz pojawiają się niepokojące sygnały o polskiej gospodarce. Oby nie było tak, że udzielanie dopłat do odsetek kredytów nagle zostanie wstrzymane. Miejmy nadzieję, że chociaż ten program długo będzie dostępny na rynku mieszkaniowym i nie przeszkodzą w tym kłopoty budżetu państwa.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

Komentarz Wynajem.pl: "Rodzina na Swoim" w czasach zawirowań na rynku nieruchomości

Z informacji Banku Gospodarstwa Krajowego, który obsługuje projekt rządowy „Rodzina na Swoim”, wynika, że w styczniu 2009 r. udzielono 669 kredytów z dopłatami na łączną kwotę 99 mln zł, czyli ponad dwa razy więcej niż w tym samym miesiącu rok wcześniej. Liczba umów podpisanych w lutym 2009 r. wyniosła już 1319 (wartość udzielonych w tym miesiącu kredytów to ponad 200 mln zł.). Bogdan Zdunek, zastępca dyrektora Departamentu Funduszy Mieszkaniowych w BGK poinformował, że w całym 2009 r. planuje się udzielenie 17,9 tys. kredytów na łączną kwotę 2,2 mld zł. Czy państwo będzie w stanie udźwignąć ciężar rosnącej popularności programu?
Ustawa z dnia 8 września 2006 roku o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania powstała z myślą o małżonkach i osobach samotnie wychowujących przynajmniej jedno małoletnie dziecko, dziecko - bez względu na jego wiek, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny oraz dziecko do ukończenia przez nie 25 roku życia, uczące się w szkołach.

Dopłatami objęta jest rata odsetkowa przypadająca na maksymalnie 50 m2 powierzchni użytkowej w przypadku mieszkania oraz 70 m2 powierzchni użytkowej dla domu jednorodzinnego, przy czym powierzchnia kredytowanego mieszkania nie może przekraczać 75 m2, zaś domu jednorodzinnego 140 m2.

Przez dość długi okres zainteresowanie programem „Rodzina na swoim” było niewielkie w stosunku do oczekiwań. Przeszkadzały przede wszystkim limity cenowe mkw. lokali, określone w ustawie. 2 stycznia weszła jednak w życie nowelizacja ustawy, która wprowadziła korzystne zmiany - możliwość przystąpienia osób z najbliższej rodziny do umowy kredytu preferencyjnego oraz wzrost mnożnika (z 1,3 do 1,4) stosowanego do ustalenia limitu ceny. Tym samym rozszerzyła się zarówno liczba potencjalnych kredytobiorców, jak i liczba ofert spełniających kryteria programu. Coraz większe problemy ze sprzedażą gotowych mieszkań skłoniły także wielu deweloperów do dostosowania cen wybranych mieszkań do kryteriów rządowego programu, co dodatkowo zwiększyło ich podaż.

Okazało się, że program rządowy dopiero w czasach załamania na rynku nieruchomości stał się hitem. Najbardziej zainteresowani są nim oczywiście przyszli kredytobiorcy, dla których osiem lat dopłaty do odsetek stanowi duże odciążenie budżetowe. Na program coraz większą uwagę zwracają także deweloperzy oraz instytucje finansowe. 12 marca umowę z Bankiem Gospodarstwa Krajowego podpisały: Alior Bank S.A., Dom Bank Hipoteczny Oddział GETIN Bank S.A. oraz Pekao Bank Hipoteczny S.A. (wnioski będą przyjmowane od kwietnia). Liczba udzielanych kredytów preferencyjnych wzrasta bardzo dynamicznie. Odciążenie budżetów domowych oznacza jednak obciążenie budżetu państwa. Czy będzie on w stanie zapewnić dofinansowanie? Już teraz pojawiają się niepokojące sygnały o polskiej gospodarce. Oby nie było tak, że udzielanie dopłat do odsetek kredytów nagle zostanie wstrzymane. Miejmy nadzieję, że chociaż ten program długo będzie dostępny na rynku mieszkaniowym i nie przeszkodzą w tym kłopoty budżetu państwa.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

Komentarz Wynajem.pl: "Rodzina na Swoim" w czasach zawirowań na rynku nieruchomości

Z informacji Banku Gospodarstwa Krajowego, który obsługuje projekt rządowy „Rodzina na Swoim”, wynika, że w styczniu 2009 r. udzielono 669 kredytów z dopłatami na łączną kwotę 99 mln zł, czyli ponad dwa razy więcej niż w tym samym miesiącu rok wcześniej. Liczba umów podpisanych w lutym 2009 r. wyniosła już 1319 (wartość udzielonych w tym miesiącu kredytów to ponad 200 mln zł.). Bogdan Zdunek, zastępca dyrektora Departamentu Funduszy Mieszkaniowych w BGK poinformował, że w całym 2009 r. planuje się udzielenie 17,9 tys. kredytów na łączną kwotę 2,2 mld zł. Czy państwo będzie w stanie udźwignąć ciężar rosnącej popularności programu?
Ustawa z dnia 8 września 2006 roku o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania powstała z myślą o małżonkach i osobach samotnie wychowujących przynajmniej jedno małoletnie dziecko, dziecko - bez względu na jego wiek, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny oraz dziecko do ukończenia przez nie 25 roku życia, uczące się w szkołach.

Dopłatami objęta jest rata odsetkowa przypadająca na maksymalnie 50 m2 powierzchni użytkowej w przypadku mieszkania oraz 70 m2 powierzchni użytkowej dla domu jednorodzinnego, przy czym powierzchnia kredytowanego mieszkania nie może przekraczać 75 m2, zaś domu jednorodzinnego 140 m2.

Przez dość długi okres zainteresowanie programem „Rodzina na swoim” było niewielkie w stosunku do oczekiwań. Przeszkadzały przede wszystkim limity cenowe mkw. lokali, określone w ustawie. 2 stycznia weszła jednak w życie nowelizacja ustawy, która wprowadziła korzystne zmiany - możliwość przystąpienia osób z najbliższej rodziny do umowy kredytu preferencyjnego oraz wzrost mnożnika (z 1,3 do 1,4) stosowanego do ustalenia limitu ceny. Tym samym rozszerzyła się zarówno liczba potencjalnych kredytobiorców, jak i liczba ofert spełniających kryteria programu. Coraz większe problemy ze sprzedażą gotowych mieszkań skłoniły także wielu deweloperów do dostosowania cen wybranych mieszkań do kryteriów rządowego programu, co dodatkowo zwiększyło ich podaż.

Okazało się, że program rządowy dopiero w czasach załamania na rynku nieruchomości stał się hitem. Najbardziej zainteresowani są nim oczywiście przyszli kredytobiorcy, dla których osiem lat dopłaty do odsetek stanowi duże odciążenie budżetowe. Na program coraz większą uwagę zwracają także deweloperzy oraz instytucje finansowe. 12 marca umowę z Bankiem Gospodarstwa Krajowego podpisały: Alior Bank S.A., Dom Bank Hipoteczny Oddział GETIN Bank S.A. oraz Pekao Bank Hipoteczny S.A. (wnioski będą przyjmowane od kwietnia). Liczba udzielanych kredytów preferencyjnych wzrasta bardzo dynamicznie. Odciążenie budżetów domowych oznacza jednak obciążenie budżetu państwa. Czy będzie on w stanie zapewnić dofinansowanie? Już teraz pojawiają się niepokojące sygnały o polskiej gospodarce. Oby nie było tak, że udzielanie dopłat do odsetek kredytów nagle zostanie wstrzymane. Miejmy nadzieję, że chociaż ten program długo będzie dostępny na rynku mieszkaniowym i nie przeszkodzą w tym kłopoty budżetu państwa.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

Komentarz Wynajem.pl: "Rodzina na Swoim" w czasach zawirowań na rynku nieruchomości

Z informacji Banku Gospodarstwa Krajowego, który obsługuje projekt rządowy „Rodzina na Swoim”, wynika, że w styczniu 2009 r. udzielono 669 kredytów z dopłatami na łączną kwotę 99 mln zł, czyli ponad dwa razy więcej niż w tym samym miesiącu rok wcześniej. Liczba umów podpisanych w lutym 2009 r. wyniosła już 1319 (wartość udzielonych w tym miesiącu kredytów to ponad 200 mln zł.). Bogdan Zdunek, zastępca dyrektora Departamentu Funduszy Mieszkaniowych w BGK poinformował, że w całym 2009 r. planuje się udzielenie 17,9 tys. kredytów na łączną kwotę 2,2 mld zł. Czy państwo będzie w stanie udźwignąć ciężar rosnącej popularności programu?
Ustawa z dnia 8 września 2006 roku o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania powstała z myślą o małżonkach i osobach samotnie wychowujących przynajmniej jedno małoletnie dziecko, dziecko - bez względu na jego wiek, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny oraz dziecko do ukończenia przez nie 25 roku życia, uczące się w szkołach.

Dopłatami objęta jest rata odsetkowa przypadająca na maksymalnie 50 m2 powierzchni użytkowej w przypadku mieszkania oraz 70 m2 powierzchni użytkowej dla domu jednorodzinnego, przy czym powierzchnia kredytowanego mieszkania nie może przekraczać 75 m2, zaś domu jednorodzinnego 140 m2.

Przez dość długi okres zainteresowanie programem „Rodzina na swoim” było niewielkie w stosunku do oczekiwań. Przeszkadzały przede wszystkim limity cenowe mkw. lokali, określone w ustawie. 2 stycznia weszła jednak w życie nowelizacja ustawy, która wprowadziła korzystne zmiany - możliwość przystąpienia osób z najbliższej rodziny do umowy kredytu preferencyjnego oraz wzrost mnożnika (z 1,3 do 1,4) stosowanego do ustalenia limitu ceny. Tym samym rozszerzyła się zarówno liczba potencjalnych kredytobiorców, jak i liczba ofert spełniających kryteria programu. Coraz większe problemy ze sprzedażą gotowych mieszkań skłoniły także wielu deweloperów do dostosowania cen wybranych mieszkań do kryteriów rządowego programu, co dodatkowo zwiększyło ich podaż.

Okazało się, że program rządowy dopiero w czasach załamania na rynku nieruchomości stał się hitem. Najbardziej zainteresowani są nim oczywiście przyszli kredytobiorcy, dla których osiem lat dopłaty do odsetek stanowi duże odciążenie budżetowe. Na program coraz większą uwagę zwracają także deweloperzy oraz instytucje finansowe. 12 marca umowę z Bankiem Gospodarstwa Krajowego podpisały: Alior Bank S.A., Dom Bank Hipoteczny Oddział GETIN Bank S.A. oraz Pekao Bank Hipoteczny S.A. (wnioski będą przyjmowane od kwietnia). Liczba udzielanych kredytów preferencyjnych wzrasta bardzo dynamicznie. Odciążenie budżetów domowych oznacza jednak obciążenie budżetu państwa. Czy będzie on w stanie zapewnić dofinansowanie? Już teraz pojawiają się niepokojące sygnały o polskiej gospodarce. Oby nie było tak, że udzielanie dopłat do odsetek kredytów nagle zostanie wstrzymane. Miejmy nadzieję, że chociaż ten program długo będzie dostępny na rynku mieszkaniowym i nie przeszkodzą w tym kłopoty budżetu państwa.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

Stypa zamiast balu deweloperów

Mówi się, że ci, którzy swoją przygodę z deweloperką zaczęli zbyt późno (podczas cenowej górki lat 2006 - 2007), znajdują się blisko upadłości. Jak na razie są to małe firmy, ale tajemnicą poliszynela jest to, że duże firmy też borykają się z problemami finansowymi. Zdaniem ekspertów czeka nas bezprecedensowy kryzys w branży.
Deweloperzy są w coraz gorszej sytuacji. Prezes Polskiego Związku Firm Deweloperskich Jarosław Szanajca nie ukrywa, że branżę czekają nie lada problemy. Z każdym kolejnym miesiącem analizy przygotowane przez portale ogłoszeniowe i firmy doradztwa kredytowego informują o kolejnym spadku cen nieruchomości. Analitycy, którzy niegdyś wieszczyli "taniej nie będzie" dziś kompletnie zamilkli bądź przyznają się do błędu. A przecież "Gazeta Finansowa" już blisko półtora roku temu pisała o nadchodzących problemach. 20-proc. spadki
Indeksowi WIG-Deweloperzy bessa przypisana jest od samych jego narodzin w połowie 2007 r. - mówi Bartosz Stawiarski z Wealth Solutions: Równolegle do pikujących giełdowych wycen emitentów kompletnie stanęła sprzedaż nowych lokali, powodując nawisy podażowe, pogarszając wyniki finansowe, wymuszając zejście z zawyżonych marż i dochodzące do 20 proc. spadki cen metra kwadratowego. Mając na uwadze nadal wysokie, w relacji do zarobków, ceny - trudności w dostępie do kredytu oraz recesyjne otoczenie makroekonomiczne, należy się spodziewać dalszych kilkunastoprocentowych przecen zanim zagości stabilizacja - tłumaczy Stawiarski.
Dziś banki straszą kredytobiorców renegocjacją umów kredytowych. Spekulanci, którzy kupili mieszkanie na cenowej górce dziś liczą straty. Indeks WIG-Deweloperzy od szczytu hossy do jesieni ub. roku stracił 85 proc., po czym zapadł w konsolidację. Ostatnio jednak widać na giełdzie nieśmiałe ruchy w górę poszczególnych spółek (JWC, Dom Development), a nawet całkiem sporą spekulację (Orco, Immoeast) wynoszącą walory o kilkadziesiąt procent w górę. Taka przecena to niewątpliwie duża okazja dla funduszy inwestycyjnych, a te jak się dowiedzieliśmy od naszych informatorów, bacznie obserwują indeks deweloperów.

Powrót normalności

Zachowanie kursów akcji nie jest tożsame z automatycznym i nagłym ożywieniem na rynku nieruchomości z racji immanentnej bezwładności procesów gospodarczych oraz cykli kredytowych - mówi Bartosz Stawiarski. Pobożne życzenia wiecznie rosnących cen zweryfikował kryzys, którego niezaprzeczalną i pozytywną cechą jest zdolność do oczyszczania rynku z poprzednich wypaczeń - dodaje.

Szansa dla banków

Kłopoty deweloperów to szanse innych przedsiębiorstw na fuzje, przejęcia lub tanie wykupy gruntów, a na końcu tego "łańcucha pokarmowego" są banki, które de facto całą tę spekulacyjną bańkę finansowały - tak po stronie producentów jak i po stronie klientów. Czy zyskają więc na kryzysie w branży? Tu zdania są podzielone. Faktem jednak jest, że dla niektórych instytucji finansowych może to być okazja do taniego przejęcia atrakcyjnych gruntów w centrach dużych miast.

Może być gorzej!

Emil Łobodziński, analityk Investors TFI Mówi się, że na rynku deweloperów mogą nastąpić przejęcia - zwłaszcza spółek, które posiadają atrakcyjne tereny bądź mają już wybudowane mieszkania w dobrym miejscu. Pojawiają się jednak dwa pytania: jakie będzie źródło finansowania i kto będzie przejmującym. W pierwszej kolejności zainteresowani przejęciem powinni być inni deweloperzy. W sytuacji braku akcji kredytowej środki na przejęcie mogą pochodzić właściwie tylko z gotówki, jaką spółka zgromadziła. Prawda jest taka, że niewielu deweloperów posiada wystarczający poziom środków pieniężnych. Emisja akcji przy obecnej sytuacji rynkowej najpewniej nie zakończyłaby się sukcesem. Przejęć mogłyby dokonywać także banki w stosunku do deweloperów niemogących spłacić kredytów. Wydaje się jednak, że banki nie będą chciały tego robić, zwłaszcza że one także nie byłyby w stanie sprzedać wybudowanych mieszkań.
Podstawowym zagrożeniem dla deweloperów jest obecnie znaczące zmniejszenie akcji kredytowej ze strony banków. Uniemożliwia to zarówno podejmowanie nowych inwestycji, jak i podwyższanie standardu już istniejących (ze standardu deweloperskiego do pełnego wykończenia). Co więcej, w najbliższych latach - czyli 2009 - 2011 - już zaciągnięte kredyty trzeba będzie spłacić. Spółki, które nie sprzedadzą wybudowanych mieszkań, prawdopodobnie staną na granicy upadłości.


Artur Skoneczko
Gazeta Finansowa

Stypa zamiast balu deweloperów

Mówi się, że ci, którzy swoją przygodę z deweloperką zaczęli zbyt późno (podczas cenowej górki lat 2006 - 2007), znajdują się blisko upadłości. Jak na razie są to małe firmy, ale tajemnicą poliszynela jest to, że duże firmy też borykają się z problemami finansowymi. Zdaniem ekspertów czeka nas bezprecedensowy kryzys w branży.
Deweloperzy są w coraz gorszej sytuacji. Prezes Polskiego Związku Firm Deweloperskich Jarosław Szanajca nie ukrywa, że branżę czekają nie lada problemy. Z każdym kolejnym miesiącem analizy przygotowane przez portale ogłoszeniowe i firmy doradztwa kredytowego informują o kolejnym spadku cen nieruchomości. Analitycy, którzy niegdyś wieszczyli "taniej nie będzie" dziś kompletnie zamilkli bądź przyznają się do błędu. A przecież "Gazeta Finansowa" już blisko półtora roku temu pisała o nadchodzących problemach. 20-proc. spadki
Indeksowi WIG-Deweloperzy bessa przypisana jest od samych jego narodzin w połowie 2007 r. - mówi Bartosz Stawiarski z Wealth Solutions: Równolegle do pikujących giełdowych wycen emitentów kompletnie stanęła sprzedaż nowych lokali, powodując nawisy podażowe, pogarszając wyniki finansowe, wymuszając zejście z zawyżonych marż i dochodzące do 20 proc. spadki cen metra kwadratowego. Mając na uwadze nadal wysokie, w relacji do zarobków, ceny - trudności w dostępie do kredytu oraz recesyjne otoczenie makroekonomiczne, należy się spodziewać dalszych kilkunastoprocentowych przecen zanim zagości stabilizacja - tłumaczy Stawiarski.
Dziś banki straszą kredytobiorców renegocjacją umów kredytowych. Spekulanci, którzy kupili mieszkanie na cenowej górce dziś liczą straty. Indeks WIG-Deweloperzy od szczytu hossy do jesieni ub. roku stracił 85 proc., po czym zapadł w konsolidację. Ostatnio jednak widać na giełdzie nieśmiałe ruchy w górę poszczególnych spółek (JWC, Dom Development), a nawet całkiem sporą spekulację (Orco, Immoeast) wynoszącą walory o kilkadziesiąt procent w górę. Taka przecena to niewątpliwie duża okazja dla funduszy inwestycyjnych, a te jak się dowiedzieliśmy od naszych informatorów, bacznie obserwują indeks deweloperów.

Powrót normalności

Zachowanie kursów akcji nie jest tożsame z automatycznym i nagłym ożywieniem na rynku nieruchomości z racji immanentnej bezwładności procesów gospodarczych oraz cykli kredytowych - mówi Bartosz Stawiarski. Pobożne życzenia wiecznie rosnących cen zweryfikował kryzys, którego niezaprzeczalną i pozytywną cechą jest zdolność do oczyszczania rynku z poprzednich wypaczeń - dodaje.

Szansa dla banków

Kłopoty deweloperów to szanse innych przedsiębiorstw na fuzje, przejęcia lub tanie wykupy gruntów, a na końcu tego "łańcucha pokarmowego" są banki, które de facto całą tę spekulacyjną bańkę finansowały - tak po stronie producentów jak i po stronie klientów. Czy zyskają więc na kryzysie w branży? Tu zdania są podzielone. Faktem jednak jest, że dla niektórych instytucji finansowych może to być okazja do taniego przejęcia atrakcyjnych gruntów w centrach dużych miast.

Może być gorzej!

Emil Łobodziński, analityk Investors TFI Mówi się, że na rynku deweloperów mogą nastąpić przejęcia - zwłaszcza spółek, które posiadają atrakcyjne tereny bądź mają już wybudowane mieszkania w dobrym miejscu. Pojawiają się jednak dwa pytania: jakie będzie źródło finansowania i kto będzie przejmującym. W pierwszej kolejności zainteresowani przejęciem powinni być inni deweloperzy. W sytuacji braku akcji kredytowej środki na przejęcie mogą pochodzić właściwie tylko z gotówki, jaką spółka zgromadziła. Prawda jest taka, że niewielu deweloperów posiada wystarczający poziom środków pieniężnych. Emisja akcji przy obecnej sytuacji rynkowej najpewniej nie zakończyłaby się sukcesem. Przejęć mogłyby dokonywać także banki w stosunku do deweloperów niemogących spłacić kredytów. Wydaje się jednak, że banki nie będą chciały tego robić, zwłaszcza że one także nie byłyby w stanie sprzedać wybudowanych mieszkań.
Podstawowym zagrożeniem dla deweloperów jest obecnie znaczące zmniejszenie akcji kredytowej ze strony banków. Uniemożliwia to zarówno podejmowanie nowych inwestycji, jak i podwyższanie standardu już istniejących (ze standardu deweloperskiego do pełnego wykończenia). Co więcej, w najbliższych latach - czyli 2009 - 2011 - już zaciągnięte kredyty trzeba będzie spłacić. Spółki, które nie sprzedadzą wybudowanych mieszkań, prawdopodobnie staną na granicy upadłości.


Artur Skoneczko
Gazeta Finansowa

GTC: Zapowiadana transakcja nie dojdzie do skutku

Negocjacje odnośnie sprzedaży przez Globe Trade Centre 50 proc. udziałów w firmie Rodamco CH1 Sp. z o.o., która jest właścicielem centrum handlowego Galeria Mokotów w Warszawie, nie zostały sfinalizowane ze względu na niestabilne warunki rynkowe.

Rozmowy w sprawie sprzedaży prowadzone były z firmą Unibail Rodamco, która jest pośrednim właścicielem pozostałych 50 proc. udziałów w CH1.

 

money.pl

  (PAP)

GTC: Zapowiadana transakcja nie dojdzie do skutku

Negocjacje odnośnie sprzedaży przez Globe Trade Centre 50 proc. udziałów w firmie Rodamco CH1 Sp. z o.o., która jest właścicielem centrum handlowego Galeria Mokotów w Warszawie, nie zostały sfinalizowane ze względu na niestabilne warunki rynkowe.

Rozmowy w sprawie sprzedaży prowadzone były z firmą Unibail Rodamco, która jest pośrednim właścicielem pozostałych 50 proc. udziałów w CH1.

 

money.pl

  (PAP)

Hydrobudowa zbuduje Baltic Arenę

Konsorcjum Hydrobudowy Polskiej wygrało przetarg na wybudowanie Baltic Areny, stadionu w Gdańsku, który budowany jest w ramach przygotowań do piłkarskich mistrzostw Europy. Wartość zwycięskiej oferty to 427,7 mln zł.

Przetarg na budowę stadionu dobiegł końca, jednak aby procedury zostały zamknięte, Biuro Inwestycji Euro Gdańsk 2012 musi poczekać 10 dni na ewentualne odwołania od wyniku przetargu - napisano w komunikacie na stronach internetowych spółki BIEG 2012, która odpowiada w Gdańsku za budowę stadionu.

Wszystkie firmy wchodzące w skład zwycięskiego konsorcjum mają bogate doświadczenie. Liczymy że pozostali uczestnicy przetargu uszanują jego wynik i na początku kwietnia podpiszemy umowę na budowę stadionu - dodaje cytowany w komunikacie prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.

Baltic Arena w Gdańsku ma pomieścić 44 tysiące widzów.

Harmonogram przewiduje, że pod koniec kwietnia tego roku powinna zostać podpisana umowa na budowę stadionu, a w maju lub czerwcu wykonawca powinien wejść na plac budowy.

money.pl

PAP

Hydrobudowa zbuduje Baltic Arenę

Konsorcjum Hydrobudowy Polskiej wygrało przetarg na wybudowanie Baltic Areny, stadionu w Gdańsku, który budowany jest w ramach przygotowań do piłkarskich mistrzostw Europy. Wartość zwycięskiej oferty to 427,7 mln zł.

Przetarg na budowę stadionu dobiegł końca, jednak aby procedury zostały zamknięte, Biuro Inwestycji Euro Gdańsk 2012 musi poczekać 10 dni na ewentualne odwołania od wyniku przetargu - napisano w komunikacie na stronach internetowych spółki BIEG 2012, która odpowiada w Gdańsku za budowę stadionu.

Wszystkie firmy wchodzące w skład zwycięskiego konsorcjum mają bogate doświadczenie. Liczymy że pozostali uczestnicy przetargu uszanują jego wynik i na początku kwietnia podpiszemy umowę na budowę stadionu - dodaje cytowany w komunikacie prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.

Baltic Arena w Gdańsku ma pomieścić 44 tysiące widzów.

Harmonogram przewiduje, że pod koniec kwietnia tego roku powinna zostać podpisana umowa na budowę stadionu, a w maju lub czerwcu wykonawca powinien wejść na plac budowy.

money.pl

PAP

Rodzina na swoim - w maju skończą się pieniądze?

W lutym rząd wydał 204 mln złotych na dopłaty do kredytów. W styczniu dwa razy mniej. Przy tym tempie dofinansowania, pieniędzy zabraknie już za dwa miesiące.

Tylko w styczniu i lutym Bank Gospodarstwa Krajowego udzielił wsparcia do kredytów o łącznej wartości ponad 300 mln zł.

To niecałe 15 proc. puli przewidzianej na ten rok.- Planujemy udzielenie ok. 17 tys. kredytów za ok. 2,2 mld zł - mówi Money.pl Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka BGK.

Ta kwota jak ocenia bank wystarczy na dopłaty do ponad 1400 kredytów miesięcznie. I właśnie mniej więcej tyle dopłat udzielono w lutym. W tym miesiącu przyznano je do 1319 kredytów o wartości 204 mln zł.

To jednak ponad dwa razy więcej niż w styczniu, gdy w ramach programu Rodzina na swoim udzielono dopłat do 669 kredytów opiewających na kwotę 99 mln zł.

Jeżeli więc zainteresowanie rządowymi dopłatami będzie rosło w dotychczasowym tempie, to zarezerwowana przez resort infrastruktury suma wyczerpie się już za dwa miesiące.

Czarny scenariusz - budżetowych pieniędzy starczy do maja

Jeśli założymy, że dotychczasowy wzrost zainteresowania dopłatami do kredytów utrzyma się i z miesiąca na miesiąc będzie się podwajał, to budżetowych pieniędzy może zabraknąć już w maju.

źródło: BGK, * szacunki Money.pl

Scenariusz optymistyczny - pieniędzy wystarczy do października

Zakładając, że obecne zainteresowanie Rodziną na swoim i liczba wniosków w tym miesiącu wzrośnie tylko nieznacznie do ok 250 mln zł, czyli zakładanego przez BGK limitu 1400 wniosków miesięcznie, a zainteresowanie na tym poziomie utrzyma się w kolejnych miesiącach, to pula 80 mln zł z budżetu na dopłaty wyczerpie się w październiku.

BGK: Na razie pieniądze są, martwić się będziemy później

- Na razie nie przewidujemy sytuacji, że w Funduszu Dopłat zabraknie pieniędzy na dopłaty do kredytów mieszkaniowych. - mówi Money.pl Ewa Balicka-Sawiak.

12 600
to liczba kredytów do których, BKG dopłaca, od początku programu, czyli od 25 stycznia 2007 roku.
Co jednak stanie się w sytuacji, gdy pula się wyczerpie? W przypadku wcześniejszego wyczerpania przeznaczonych na ten cel środków BGK może zwrócić się do Ministra Infrastruktury o przeznaczenie dodatkowych pieniędzy z rezerwy budżetowej.

W ostateczności BGK jest zobowiązany do końca roku realizować dopłaty ze środków własnych. Wtedy minister infrastruktury zwróci mu wypłaconą kwotę wraz z odsetkami.

Skąd tak gwałtowny wzrost zainteresowania dopłatami?

Popularność dopłat z BGK, wynika przede wszystkim ze styczniowej zmiany ustawy regulującej zasady programu Rodzina na swoim.

Nowelizacja zezwala na przystąpienie do kredytu osób z najbliższej rodziny kredytobiorcy, co zwiększa jego zdolność kredytową. Zmienił się także mnożnik stosowany do ustalenia limitu ceny jednego metra kwadratowego nieruchomości, która miałaby zostać kredytowana. Wzrósł on z 1,3 do 1,4, co zwiększyło liczbę nieruchomości, która kwalifikuje się do programu.

Przede wszystkim jednak dodatkowymi impulsami stymulującymi wzrost zainteresowania kredytami z dopłatą jest spadek cen nieruchomości.

Zestawienie średnich cen za mkw nieruchomości (02 2009 r) w największych miastach Polski z limitami cen w ramach programu Rodzina na swoim
Miasto Średnia cena mieszkania/domu(zł/m kw) Limit cen(zł/m kw)
Białystok 4400 4309
Bydgoszcz 4200 5443
Gdańsk 6400 5235
Katowice 4100 5088
Kraków 7400 4979
Lublin 5000 4226
Łódź 4300 5017
Olsztyn 4826 5328
Opole 4000 4672
Poznań 5700 6335
Rzeszów 4500 4204
Szczecin 4900 4652
Warszawa 9000 7142
Wrocław 6700 5679

źródło: BGK, Open Finance

Wprawdzie w największych miastach takich jak Warszawa, Kraków czy Wrocław, średnia cena mkw wciąż jest wyższa od wyznaczonych limitów, to jednak na rynek trafia coraz więcej mieszkań, które kwalifikują się do dopłat.

Z szacunków Open Finance wynika, iż cena metra kwadratowego w najtańszych lokalach może być niższa od średniej nawet o 30-40 proc, dotyczy to głównie mieszkań oferowanych na rynku wtórnym.

- Z kredytów z dopłatą korzystają przede wszystkim kupujący na rynku wtórnym, to 65 proc. wszystkich uczestników programu - potwierdza Ewa Balicka-Sawiak, z BGK. Na rynku pierwotnym z kredytów skorzystało 10 proc., zaś z dopłat do budowy domu jednorodzinnego 25 proc. kredytobiorców.

65 proc.
tylu uczestników programu, kupiło mieszkania na rynku wtórnym.
25 proc.

tylu uczestników programu dostało dopłaty do domów.
Powiększanie się puli mieszkań kwalifikujących się do programu dopłat, widać np. we Wrocławiu.

Praktycznie wszystkie mieszkania pod względem metrażowym, oferowane przez TMB, czy Dachbud, spełniają warunki rządowego programu.

Podobnie jest w Warszawie. Na przykład jeden z najbardziej znanych deweloperów - Dom Developmet ma w ofercie kilkadziesiąt takich takich lokali.



Rodzina na swoim - w maju skończą się pieniądze?

Rodzina na swoim - w maju skończą się pieniądze?

W lutym rząd wydał 204 mln złotych na dopłaty do kredytów. W styczniu dwa razy mniej. Przy tym tempie dofinansowania, pieniędzy zabraknie już za dwa miesiące.

Tylko w styczniu i lutym Bank Gospodarstwa Krajowego udzielił wsparcia do kredytów o łącznej wartości ponad 300 mln zł.

To niecałe 15 proc. puli przewidzianej na ten rok.- Planujemy udzielenie ok. 17 tys. kredytów za ok. 2,2 mld zł - mówi Money.pl Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka BGK.

Ta kwota jak ocenia bank wystarczy na dopłaty do ponad 1400 kredytów miesięcznie. I właśnie mniej więcej tyle dopłat udzielono w lutym. W tym miesiącu przyznano je do 1319 kredytów o wartości 204 mln zł.

To jednak ponad dwa razy więcej niż w styczniu, gdy w ramach programu Rodzina na swoim udzielono dopłat do 669 kredytów opiewających na kwotę 99 mln zł.

Jeżeli więc zainteresowanie rządowymi dopłatami będzie rosło w dotychczasowym tempie, to zarezerwowana przez resort infrastruktury suma wyczerpie się już za dwa miesiące.

Czarny scenariusz - budżetowych pieniędzy starczy do maja

Jeśli założymy, że dotychczasowy wzrost zainteresowania dopłatami do kredytów utrzyma się i z miesiąca na miesiąc będzie się podwajał, to budżetowych pieniędzy może zabraknąć już w maju.

źródło: BGK, * szacunki Money.pl

Scenariusz optymistyczny - pieniędzy wystarczy do października

Zakładając, że obecne zainteresowanie Rodziną na swoim i liczba wniosków w tym miesiącu wzrośnie tylko nieznacznie do ok 250 mln zł, czyli zakładanego przez BGK limitu 1400 wniosków miesięcznie, a zainteresowanie na tym poziomie utrzyma się w kolejnych miesiącach, to pula 80 mln zł z budżetu na dopłaty wyczerpie się w październiku.

BGK: Na razie pieniądze są, martwić się będziemy później

- Na razie nie przewidujemy sytuacji, że w Funduszu Dopłat zabraknie pieniędzy na dopłaty do kredytów mieszkaniowych. - mówi Money.pl Ewa Balicka-Sawiak.

12 600
to liczba kredytów do których, BKG dopłaca, od początku programu, czyli od 25 stycznia 2007 roku.
Co jednak stanie się w sytuacji, gdy pula się wyczerpie? W przypadku wcześniejszego wyczerpania przeznaczonych na ten cel środków BGK może zwrócić się do Ministra Infrastruktury o przeznaczenie dodatkowych pieniędzy z rezerwy budżetowej.

W ostateczności BGK jest zobowiązany do końca roku realizować dopłaty ze środków własnych. Wtedy minister infrastruktury zwróci mu wypłaconą kwotę wraz z odsetkami.

Skąd tak gwałtowny wzrost zainteresowania dopłatami?

Popularność dopłat z BGK, wynika przede wszystkim ze styczniowej zmiany ustawy regulującej zasady programu Rodzina na swoim.

Nowelizacja zezwala na przystąpienie do kredytu osób z najbliższej rodziny kredytobiorcy, co zwiększa jego zdolność kredytową. Zmienił się także mnożnik stosowany do ustalenia limitu ceny jednego metra kwadratowego nieruchomości, która miałaby zostać kredytowana. Wzrósł on z 1,3 do 1,4, co zwiększyło liczbę nieruchomości, która kwalifikuje się do programu.

Przede wszystkim jednak dodatkowymi impulsami stymulującymi wzrost zainteresowania kredytami z dopłatą jest spadek cen nieruchomości.

Zestawienie średnich cen za mkw nieruchomości (02 2009 r) w największych miastach Polski z limitami cen w ramach programu Rodzina na swoim
Miasto Średnia cena mieszkania/domu(zł/m kw) Limit cen(zł/m kw)
Białystok 4400 4309
Bydgoszcz 4200 5443
Gdańsk 6400 5235
Katowice 4100 5088
Kraków 7400 4979
Lublin 5000 4226
Łódź 4300 5017
Olsztyn 4826 5328
Opole 4000 4672
Poznań 5700 6335
Rzeszów 4500 4204
Szczecin 4900 4652
Warszawa 9000 7142
Wrocław 6700 5679

źródło: BGK, Open Finance

Wprawdzie w największych miastach takich jak Warszawa, Kraków czy Wrocław, średnia cena mkw wciąż jest wyższa od wyznaczonych limitów, to jednak na rynek trafia coraz więcej mieszkań, które kwalifikują się do dopłat.

Z szacunków Open Finance wynika, iż cena metra kwadratowego w najtańszych lokalach może być niższa od średniej nawet o 30-40 proc, dotyczy to głównie mieszkań oferowanych na rynku wtórnym.

- Z kredytów z dopłatą korzystają przede wszystkim kupujący na rynku wtórnym, to 65 proc. wszystkich uczestników programu - potwierdza Ewa Balicka-Sawiak, z BGK. Na rynku pierwotnym z kredytów skorzystało 10 proc., zaś z dopłat do budowy domu jednorodzinnego 25 proc. kredytobiorców.

65 proc.
tylu uczestników programu, kupiło mieszkania na rynku wtórnym.
25 proc.

tylu uczestników programu dostało dopłaty do domów.
Powiększanie się puli mieszkań kwalifikujących się do programu dopłat, widać np. we Wrocławiu.

Praktycznie wszystkie mieszkania pod względem metrażowym, oferowane przez TMB, czy Dachbud, spełniają warunki rządowego programu.

Podobnie jest w Warszawie. Na przykład jeden z najbardziej znanych deweloperów - Dom Developmet ma w ofercie kilkadziesiąt takich takich lokali.



Rodzina na swoim - w maju skończą się pieniądze?

SKOK-i nie mogą udzielać kredytów hipotecznych

- Spółdzielcze Kasy Oszczęcnościowo-Kredytowe nie mogą udzielać kredytów hipotecznych - orzekł Trybunał Konstytucyjny.

Przepisy ustawy o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania zaskarżyła grupa posłów.

Jak tłumaczy przedstawicielka wnioskodawców, posłanka Jolanta Szymanek - Deresz, Trybunał przypomniał, że pierwotnym zadaniem spółdzielczych kas była samopomoc.

Skarżący uważali, że w czasie uchwalania przepisu popełniono błędy proceduralne, dlatego przepis jest niezgodny z ustawą zasadniczą. Skarżący nie kwestionują słuszności samego przepisu, jednak sposób jego uchwalenia.

Zdaniem posłów, którzy zaskarżyli ustawę do Trybunału, poprawki zostały wprowadzone dopiero przez Radę Ministrów, a nie było ich w pierwotnym projekcie. Ponadto niespełnione zostały konstytucyjne wymagania dotyczące inicjatywy ustawodawczej, ponieważ poprawka została zgłoszona w fazie prac komisyjnych.

Za niekonstytucyjnością przepisów opowiedzieli się również przedstawiciele Sejmu i Prokuratora Generalnego.

Ci, którzy otrzymali już taki kredyt w SKOK-ach mogą spać spokojnie. Zaskarżony przepis korzysta z domniemania konstytucyjności do czasu opublikowania w dzienniku ustaw. Dlatego jak tłumaczy posłanka Szymanek - Deresz - umowy kredytowe zawarte do tej pory są ważne i wiążące.

IAR/money.pl/2009-03-24 12:50

SKOK-i nie mogą udzielać kredytów hipotecznych

- Spółdzielcze Kasy Oszczęcnościowo-Kredytowe nie mogą udzielać kredytów hipotecznych - orzekł Trybunał Konstytucyjny.

Przepisy ustawy o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania zaskarżyła grupa posłów.

Jak tłumaczy przedstawicielka wnioskodawców, posłanka Jolanta Szymanek - Deresz, Trybunał przypomniał, że pierwotnym zadaniem spółdzielczych kas była samopomoc.

Skarżący uważali, że w czasie uchwalania przepisu popełniono błędy proceduralne, dlatego przepis jest niezgodny z ustawą zasadniczą. Skarżący nie kwestionują słuszności samego przepisu, jednak sposób jego uchwalenia.

Zdaniem posłów, którzy zaskarżyli ustawę do Trybunału, poprawki zostały wprowadzone dopiero przez Radę Ministrów, a nie było ich w pierwotnym projekcie. Ponadto niespełnione zostały konstytucyjne wymagania dotyczące inicjatywy ustawodawczej, ponieważ poprawka została zgłoszona w fazie prac komisyjnych.

Za niekonstytucyjnością przepisów opowiedzieli się również przedstawiciele Sejmu i Prokuratora Generalnego.

Ci, którzy otrzymali już taki kredyt w SKOK-ach mogą spać spokojnie. Zaskarżony przepis korzysta z domniemania konstytucyjności do czasu opublikowania w dzienniku ustaw. Dlatego jak tłumaczy posłanka Szymanek - Deresz - umowy kredytowe zawarte do tej pory są ważne i wiążące.

IAR/money.pl/2009-03-24 12:50

Spółka zależna Mostostal Zabrze wybuduję drogę

Przedsiębiorstwo Robót Drogowych i Mostowych (PRiM), spółka z grupy Mostostal Zabrze-Holding, złożyła najlepszą ofertę na budowę odcinka południowej obwodnicy Kędzierzyna-Koźla o wartości 30,58 mln zł brutto.
Zarząd Mostostal Zabrze-Holding informuje, iż w dniu 17 marca 2009 r. powziął informację o uznaniu za najkorzystniejszą ofertę złożoną przez PRDiM na budowę południowej obwodnicy m. Kędzierzyn - Koźle w ciągu drogi krajowej nr 40 - część A od km 0+999,40 km + do km 2+460,15. Wartość oferty wynosi 30.580.663,26 zł brutto" - czytamy w komunikacie.

Spółka podała, że w przetargu uczestniczyło w sumie 7 ofert, z czego 1 oferta została odrzucona. Oferta PRDiM została wybrana ze względu na najniższą cenę oraz otrzymała najwyższą punktację wśród ofert nieodrzuconych.

Narastająco w I-IV kw. 2008 roku grupa Mostostal Zabrze miała 44,85 mln zł skonsolidowanego zysku netto wobec 54,18 mln zł zysku rok wcześniej przy obrotach odpowiednio 833,8 mln zł wobec 682,5 mln zł.
money.pl/ 2009-03-18 19:03:04

Spółka zależna Mostostal Zabrze wybuduję drogę

Przedsiębiorstwo Robót Drogowych i Mostowych (PRiM), spółka z grupy Mostostal Zabrze-Holding, złożyła najlepszą ofertę na budowę odcinka południowej obwodnicy Kędzierzyna-Koźla o wartości 30,58 mln zł brutto.
Zarząd Mostostal Zabrze-Holding informuje, iż w dniu 17 marca 2009 r. powziął informację o uznaniu za najkorzystniejszą ofertę złożoną przez PRDiM na budowę południowej obwodnicy m. Kędzierzyn - Koźle w ciągu drogi krajowej nr 40 - część A od km 0+999,40 km + do km 2+460,15. Wartość oferty wynosi 30.580.663,26 zł brutto" - czytamy w komunikacie.

Spółka podała, że w przetargu uczestniczyło w sumie 7 ofert, z czego 1 oferta została odrzucona. Oferta PRDiM została wybrana ze względu na najniższą cenę oraz otrzymała najwyższą punktację wśród ofert nieodrzuconych.

Narastająco w I-IV kw. 2008 roku grupa Mostostal Zabrze miała 44,85 mln zł skonsolidowanego zysku netto wobec 54,18 mln zł zysku rok wcześniej przy obrotach odpowiednio 833,8 mln zł wobec 682,5 mln zł.
money.pl/ 2009-03-18 19:03:04

Ronson ma chętnych na Nauticę

Zarejestrowany w Holandii deweloper mieszkaniowy Ronson Europe podpisał z nabywcami umowy przedwstępne już na ponad 50 proc. mieszkań w projekcie Nautica na warszawskim Ursynowie.
Mimo że do zakończenia I etapu budowy projektu mieszkaniowego Nautica pozostał niemal rok, Ronson Development Group podpisał umowy przedwstępne już na ponad 50% mieszkań - czytamy w komunikacie.

Nautica staje się kolejnym naszym hitem, na co wskazują rewelacyjne wręcz wyniki sprzedaży mieszkań, które oferujemy od niespełna 5 miesięcy - powiedział prezes Ronsona Shraga Weisman, cytowany w komunikacie.

Weisman poinformował, że w tym roku Ronson sprzedał w aktualnie prowadzonych projektach łącznie 41 mieszkań. Oznacza to, że co drugi dzień sprzedajemy jedno mieszkanie. Biorąc pod uwagę sytuację rynkową, jest to, naszym zdaniem, bardzo dobry rezultat - dodał prezes.

Nautica to kompleks dwóch pięciokondygnacyjnych nowoczesnych budynków mieszkalnych, w których znajdzie się 147 mieszkań o powierzchni od 32 m kw. do 125 m kw. W skład I etapu projektu wchodzi 71 mieszkań, a w etapie II powstanie 76 mieszkań.

Sprzedaż inwestycji rozpoczęła się w listopadzie 2008 roku, po uzyskaniu przez Ronson pozwolenia na budowę. Aktualnie spółka sprzedała już 36 mieszkań z I etapu inwestycji. Zainteresowaniem cieszy się również II etap, gdzie umowy przedwstępne obejmują 10 mieszkań - głosi komunikat. Zakończenie budowy I etapu przewidziane jest na luty 2010 natomiast II etapu - czerwiec 2010.

Ostatnio dyrektor finansowy spółki Tomasz Łapiński poinformował w wywiadzie dla agencji ISB, że Ronson może istotnie poprawić wyniki w bieżącym roku. Firma nie zrealizuje co prawda ponad 40-proc. marży, jak w latach ubiegłych, ale wskaźnik ten powinien być wyższy niż u konkurencji.

Spółka deweloperska Ronson Europe NV miała po audycie 15,14 mln zł skonsolidowanego zysku netto przypisanego akcjonariuszom jednostki dominującej w 2008 roku wobec 38,90 mln zł zysku rok wcześniej.
money.pl/ 2009-03-23 10:37

Ronson ma chętnych na Nauticę

Zarejestrowany w Holandii deweloper mieszkaniowy Ronson Europe podpisał z nabywcami umowy przedwstępne już na ponad 50 proc. mieszkań w projekcie Nautica na warszawskim Ursynowie.
Mimo że do zakończenia I etapu budowy projektu mieszkaniowego Nautica pozostał niemal rok, Ronson Development Group podpisał umowy przedwstępne już na ponad 50% mieszkań - czytamy w komunikacie.

Nautica staje się kolejnym naszym hitem, na co wskazują rewelacyjne wręcz wyniki sprzedaży mieszkań, które oferujemy od niespełna 5 miesięcy - powiedział prezes Ronsona Shraga Weisman, cytowany w komunikacie.

Weisman poinformował, że w tym roku Ronson sprzedał w aktualnie prowadzonych projektach łącznie 41 mieszkań. Oznacza to, że co drugi dzień sprzedajemy jedno mieszkanie. Biorąc pod uwagę sytuację rynkową, jest to, naszym zdaniem, bardzo dobry rezultat - dodał prezes.

Nautica to kompleks dwóch pięciokondygnacyjnych nowoczesnych budynków mieszkalnych, w których znajdzie się 147 mieszkań o powierzchni od 32 m kw. do 125 m kw. W skład I etapu projektu wchodzi 71 mieszkań, a w etapie II powstanie 76 mieszkań.

Sprzedaż inwestycji rozpoczęła się w listopadzie 2008 roku, po uzyskaniu przez Ronson pozwolenia na budowę. Aktualnie spółka sprzedała już 36 mieszkań z I etapu inwestycji. Zainteresowaniem cieszy się również II etap, gdzie umowy przedwstępne obejmują 10 mieszkań - głosi komunikat. Zakończenie budowy I etapu przewidziane jest na luty 2010 natomiast II etapu - czerwiec 2010.

Ostatnio dyrektor finansowy spółki Tomasz Łapiński poinformował w wywiadzie dla agencji ISB, że Ronson może istotnie poprawić wyniki w bieżącym roku. Firma nie zrealizuje co prawda ponad 40-proc. marży, jak w latach ubiegłych, ale wskaźnik ten powinien być wyższy niż u konkurencji.

Spółka deweloperska Ronson Europe NV miała po audycie 15,14 mln zł skonsolidowanego zysku netto przypisanego akcjonariuszom jednostki dominującej w 2008 roku wobec 38,90 mln zł zysku rok wcześniej.
money.pl/ 2009-03-23 10:37

mmoeast na dużym minusie

Immoeast miał po trzech kwartałach roku obrotowego 2008/09 1,4 mld euro straty operacyjnej. Obroty wzrosły o 19 proc., do 252,7 mln euro.

Immoeast poinformował, że w trzecim kwartale, który w przypadku spółki trwa od 1 listopada 2008 r. do 31 stycznia 2009 r., otoczenie rynkowe było wyjątkowo trudne.

- Spowodowało to dalszy nieunikniony spadek wartości portfela nieruchomości oraz odpisy amortyzacyjne, co było skutkiem wstrzymania projektów deweloperskich - podano w raporcie.

Spółka poinformowała, że skumulowane spadki wartości (aktualizacja wyceny nieruchomości) z pierwszych trzech kwartałów osiągnęły poziom minus 507,7 mln euro, a odpisy amortyzacyjne obejmujące projekty deweloperskie, wartość firmy oraz należności
poziom minus 634,2 mln euro.

- Częściowo zawarty jest tu również spadek wartości należności od Constantia Packaging B.V. (Corporate Bond spółki IBAG) w wysokości minus 172 mln euro (około jednej trzeciej należności w wysokości 513 mln euro) - poinformował Immoeast.

Spółka podała, że oprócz tego kontynuacja projektów deweloperskich grozi ewentualnymi stratami w wysokości 352 mln euro.

Z powodu trudnej ogólnej sytuacji panującej na rynku nieruchomości zarząd nie może wykluczyć dalszych spadków wartości - podano w raporcie.

Spółka poinformowała, że bez uwzględnienia znajdujących się w bilansie dodatnich efektów różnic kursowych, spadki wartości za ubiegłych dziewięć miesięcy wyniosłyby 1,096 mld euro.

- Dynamika działalności operacyjnej była pozytywna, przy czym nowo obrana strategia spółki zaczyna przynosić pierwsze rezultaty. Poziom EBITDA w wysokości 88,7 mln euro był tylko o 2,6 proc. niższy niż w ubiegłym roku, obrót (plus 19,3 proc.) oraz cash flow
z wyniku (plus 46,5 proc.) wyraźnie wzrosły
- napisano w komunikacie.

Również przychody z czynszów z tytułu najmu wykazują pozytywną dynamikę. Bez uwzględnienia efektów walutowych (waluty obce mają negatywny wpływ na ten wskaźnik), przychody z czynszów z tytułu najmu wzrosły w porównaniu rocznym o 19,7 proc.

(...) obszerny pipeline projektów zmniejszono o ponad połowę, przy czym przyszłe zapotrzebowanie spółki Immoeast na finansowanie spadło o około 2,434 mld euro - podała spółka.

Wstrzymanie kolejnych projektów o łącznym wolumenie inwestycji wynoszącym 1,147 mld euro jest obecnie negocjowane z partnerami handlowymi.



  (PAP)
money.pl/ 2009-03-24 09:22

mmoeast na dużym minusie

Immoeast miał po trzech kwartałach roku obrotowego 2008/09 1,4 mld euro straty operacyjnej. Obroty wzrosły o 19 proc., do 252,7 mln euro.

Immoeast poinformował, że w trzecim kwartale, który w przypadku spółki trwa od 1 listopada 2008 r. do 31 stycznia 2009 r., otoczenie rynkowe było wyjątkowo trudne.

- Spowodowało to dalszy nieunikniony spadek wartości portfela nieruchomości oraz odpisy amortyzacyjne, co było skutkiem wstrzymania projektów deweloperskich - podano w raporcie.

Spółka poinformowała, że skumulowane spadki wartości (aktualizacja wyceny nieruchomości) z pierwszych trzech kwartałów osiągnęły poziom minus 507,7 mln euro, a odpisy amortyzacyjne obejmujące projekty deweloperskie, wartość firmy oraz należności
poziom minus 634,2 mln euro.

- Częściowo zawarty jest tu również spadek wartości należności od Constantia Packaging B.V. (Corporate Bond spółki IBAG) w wysokości minus 172 mln euro (około jednej trzeciej należności w wysokości 513 mln euro) - poinformował Immoeast.

Spółka podała, że oprócz tego kontynuacja projektów deweloperskich grozi ewentualnymi stratami w wysokości 352 mln euro.

Z powodu trudnej ogólnej sytuacji panującej na rynku nieruchomości zarząd nie może wykluczyć dalszych spadków wartości - podano w raporcie.

Spółka poinformowała, że bez uwzględnienia znajdujących się w bilansie dodatnich efektów różnic kursowych, spadki wartości za ubiegłych dziewięć miesięcy wyniosłyby 1,096 mld euro.

- Dynamika działalności operacyjnej była pozytywna, przy czym nowo obrana strategia spółki zaczyna przynosić pierwsze rezultaty. Poziom EBITDA w wysokości 88,7 mln euro był tylko o 2,6 proc. niższy niż w ubiegłym roku, obrót (plus 19,3 proc.) oraz cash flow
z wyniku (plus 46,5 proc.) wyraźnie wzrosły
- napisano w komunikacie.

Również przychody z czynszów z tytułu najmu wykazują pozytywną dynamikę. Bez uwzględnienia efektów walutowych (waluty obce mają negatywny wpływ na ten wskaźnik), przychody z czynszów z tytułu najmu wzrosły w porównaniu rocznym o 19,7 proc.

(...) obszerny pipeline projektów zmniejszono o ponad połowę, przy czym przyszłe zapotrzebowanie spółki Immoeast na finansowanie spadło o około 2,434 mld euro - podała spółka.

Wstrzymanie kolejnych projektów o łącznym wolumenie inwestycji wynoszącym 1,147 mld euro jest obecnie negocjowane z partnerami handlowymi.



  (PAP)
money.pl/ 2009-03-24 09:22

Analitycy zadowoleni z wyników Mostostalu Warszawa

Analitycy Millennium DM w raporcie z 16 marca podtrzymali rekomendację akumuluj dla Mostostalu Warszawa, wyznaczając cenę docelową jego akcji na 49,60 złotych.

W dniu wydania raportu kurs akcji Mostostalu Warszawa wyniósł 43,50 zł.

Zdaniem analityków Millennium DM, w IV kw. 2008 roku Mostostal Warszawa osiągnął dobre wyniki finansowe.

Poprawa przychodów, a szczególnie wysoka marża brutto na sprzedaży, była efektem portfela zamówień podpisanego po wyższych cenach, a realizowanego w bieżących warunkach, gdzie ceny materiałów i prac podwykonawców są znacznie niższe - napisano w raporcie.

Analitycy uważają, że w 2009 roku Mostostal Warszawa powinien nadal osiągnąć dobre wyniki finansowe, dzięki portfelowi zamówień na poziomie około 3,5 mld zł. Z drugiej strony wynik netto nadal może zostać obciążony niekorzystnym rozliczeniem transakcji zabezpieczających ryzyko kursowe.

W kolejnych latach oczekujemy spadku rentowności spółki, ze względu na coraz trudniejsze warunki rynkowe oraz zaostrzenie konkurencji i tym samym konieczność rywalizacji cenowej w celu pozyskania nowych kontraktów - napisano w raporcie.

money.pl/PAP/ 2009-03-24 10:24

Analitycy zadowoleni z wyników Mostostalu Warszawa

Analitycy Millennium DM w raporcie z 16 marca podtrzymali rekomendację akumuluj dla Mostostalu Warszawa, wyznaczając cenę docelową jego akcji na 49,60 złotych.

W dniu wydania raportu kurs akcji Mostostalu Warszawa wyniósł 43,50 zł.

Zdaniem analityków Millennium DM, w IV kw. 2008 roku Mostostal Warszawa osiągnął dobre wyniki finansowe.

Poprawa przychodów, a szczególnie wysoka marża brutto na sprzedaży, była efektem portfela zamówień podpisanego po wyższych cenach, a realizowanego w bieżących warunkach, gdzie ceny materiałów i prac podwykonawców są znacznie niższe - napisano w raporcie.

Analitycy uważają, że w 2009 roku Mostostal Warszawa powinien nadal osiągnąć dobre wyniki finansowe, dzięki portfelowi zamówień na poziomie około 3,5 mld zł. Z drugiej strony wynik netto nadal może zostać obciążony niekorzystnym rozliczeniem transakcji zabezpieczających ryzyko kursowe.

W kolejnych latach oczekujemy spadku rentowności spółki, ze względu na coraz trudniejsze warunki rynkowe oraz zaostrzenie konkurencji i tym samym konieczność rywalizacji cenowej w celu pozyskania nowych kontraktów - napisano w raporcie.

money.pl/PAP/ 2009-03-24 10:24

Dolar i kosmiczne deficyty

Na ostatnim szczycie G7 prezydent USA apelował o to, aby działania w zakresie pobudzenia wzrostu gospodarczego nie spadały tylko na największą światową gospodarkę. Rzeczywiście, jeśli przyjrzymy się nierównowagom płatniczym w globalnej gospodarce, to kraje azjatyckie, ewentualnie Europa, powinny stymulować wzrost, podczas gdy USA powinny oszczędzać.
Nie wszystko co dobre dla globalnej gospodarki musi być jednak dobre dla gospodarki USA i na odwrót. Na przykład, restrykcyjna polityka fiskalna (czyli oszczędności w sektorze publicznym) byłaby fatalna dla perspektyw wzrostu gospodarczego w USA, gdyż oznaczałaby dodatkowe ograniczenie popytu, podczas gdy to i tak wystąpi w sektorze prywatnym. Średnia stopa oszczędności w sektorze prywatnym w latach 1947-1989 wynosiła 8,5%, zaś w okresach recesji wzrastała nawet do 12%. Tymczasem w ostatnich latach spadła w okolice zera, zaś w trzecim kwartale 2005 roku była ujemna. Ostatnio zaczęła wzrastać, jednak tylko w okolice 3%. Zapewne na tym się nie skończy. Pozostaje jednak kwestia mianownika tej relacji. Jeśli udałoby się doprowadzić do ożywienia w gospodarce, wzrosłaby baza do oszczędności. Nie byłoby konieczności bolesnego dostosowania poprzez recesję lub okres długotrwałego mizernego wzrostu. O to gra amerykańska administracja. Stawką są zainwestowane już w amerykański dług zagraniczne oszczędności i pozycja dolara w globalnej gospodarce.

8,7 biliona dolarów deficytu

Ekspansja fiskalna w USA jest absolutnie bezprecedensowa i w związku z tym potencjalne skutki również mogą dalece odbiegać od tego, co wydarzyło się na rynku do tej pory. CBO (Congressional Budget Office) przewiduje, że na przestrzeni 10-lat (poczynając od roku fiskalnego rozpoczętego w czwartym kwartale 2008 roku) deficyt budżetowy wyniesie ponad 8,7 bln dolarów, przy czym tylko w najbliższych dwóch latach deficyt wyniesie 2,92 bln USD. Prognoza administracji przewiduje duży deficyt w najbliższym czasie, ale w kolejnych latach oczekuje tylko niewielkich niedoborów. Pytanie jednak, kto sfinansuje deficyt jeśli nie spełni się ten optymistyczny scenariusz? Czy nawet w optymistycznym wariancie prezydenckiej prognozy znajdzie się 3 bln USD finansowania w ciągu dwóch lat?

Przyjrzyjmy się amerykańskiemu długowi i jego finansowaniu. Na początku 2003 roku łączna wartość wyemitowanego długu rządowego to było 4,7 biliona dolarów, w ogromnej mierze finansowana oszczędnościami rodzimego sektora prywatnego, w niewielkiej zaś tylko przez zagranicę. Przez kolejnych 5 lat dług urósł do 7,3 biliona dolarów, lecz co bardziej istotne z 2,6 bln przyrostu aż 1,8 bln to finansowanie zagraniczne. Tak duże zainteresowanie amerykańskimi papierami to efekt polityki kursowej Chin i Japonii (interwencje przeciwko umacnianiu walut tych krajów) oraz przejściowe nadwyżki u eksporterów ropy. W ciągu tych pięciu lat Chiny zwiększyły posiadanie amerykańskich papierów rządowych na kwotę przekraczającą 600 mld USD, Japonia na blisko 250 mld, zaś eksporterzy ropy 265 mld, z czego 120 mld przypadło na Rosję. Można powiedzieć zatem, iż deficyty rzędu 400 mld USD mogły być finansowane dzięki oszczędnościom w tych krajach. W kolejnych latach tak dobrze jednak już nie będzie. W Japonii nadwyżki na rachunku bieżącym wyparowały i w tym roku możemy mieć już deficyt, wysokie ceny ropy to też historia, zaś Chińczycy wyrażają coraz większą niechęć do inwestowania w dolarowe aktywa (przynajmniej oficjalnie, w rzeczywistości skokowa przecena dolara i amerykańskich obligacji nie jest im na rękę za względu na ich stan posiadania). Duże nadwyżki notują jeszcze tylko Niemcy, ale nie ma sensownego powodu, dla którego miałyby one być zainwestowane w rządowe papiery USA. To oznacza, że kłopotem mogłoby być finansowanie deficytów rzędu 400 mld USD, nie mówiąc o planowanych deficytach. Zwiększy się stopa krajowych oszczędności, ale dalece niewystarczająco aby zapewnić odpowiednie finansowanie. W tej sytuacji, należy oczekiwać, że Fed może ostatecznie nabyć znacznie więcej niż 300 mld USD (co ogłosił na ostatnim posiedzeniu).

Potencjalne punkty zapalne

Potencjalne problemy z finansowaniem długu są istotnym czynnikiem mogącym przesądzić o deprecjacji dolara. W praktyce przesunięcia na EURUSD (poza dotychczasowymi zależnościami rynkowymi) mogą być spowodowane takimi czynnikami jak:
  • Decyzje Fed o zwiększaniu skali interwencji na rynku długu rządowego - wzrost EURUSD (warto śledzić ten wątek również w wypowiedziach członków FOMC)
  • Niepowodzenie (niski popyt, wzrost rentowności) aukcji długu rządowego - wzrost EURUSD
  • Rewizje w górę szacunków deficytu przez administrację rządową - wzrost EURUSD
  • Nieoczekiwane problemy w sektorze finansowym na wzór ubiegłorocznych wydarzeń związanych z Bear Stearns i Lehman Brothers - spadek EURUSD
Amerykanie mogą zdawać sobie sprawę z faktu, iż od zadłużenia w walucie krajowej najprościej jest uciec poprzez inflację. W takim przypadku kurs 2 złote za dolara może znów stać się częścią naszej rzeczywistości gospodarczej i to niekoniecznie w związku z silnym złotym.

Przemysław Kwiecień
główny ekonomista X-Trade Brokers
wp.pl/

Przemysław Kwiecień

główny ekonomista X-Trade Brokers DM SA

Dolar i kosmiczne deficyty

Na ostatnim szczycie G7 prezydent USA apelował o to, aby działania w zakresie pobudzenia wzrostu gospodarczego nie spadały tylko na największą światową gospodarkę. Rzeczywiście, jeśli przyjrzymy się nierównowagom płatniczym w globalnej gospodarce, to kraje azjatyckie, ewentualnie Europa, powinny stymulować wzrost, podczas gdy USA powinny oszczędzać.
Nie wszystko co dobre dla globalnej gospodarki musi być jednak dobre dla gospodarki USA i na odwrót. Na przykład, restrykcyjna polityka fiskalna (czyli oszczędności w sektorze publicznym) byłaby fatalna dla perspektyw wzrostu gospodarczego w USA, gdyż oznaczałaby dodatkowe ograniczenie popytu, podczas gdy to i tak wystąpi w sektorze prywatnym. Średnia stopa oszczędności w sektorze prywatnym w latach 1947-1989 wynosiła 8,5%, zaś w okresach recesji wzrastała nawet do 12%. Tymczasem w ostatnich latach spadła w okolice zera, zaś w trzecim kwartale 2005 roku była ujemna. Ostatnio zaczęła wzrastać, jednak tylko w okolice 3%. Zapewne na tym się nie skończy. Pozostaje jednak kwestia mianownika tej relacji. Jeśli udałoby się doprowadzić do ożywienia w gospodarce, wzrosłaby baza do oszczędności. Nie byłoby konieczności bolesnego dostosowania poprzez recesję lub okres długotrwałego mizernego wzrostu. O to gra amerykańska administracja. Stawką są zainwestowane już w amerykański dług zagraniczne oszczędności i pozycja dolara w globalnej gospodarce.

8,7 biliona dolarów deficytu

Ekspansja fiskalna w USA jest absolutnie bezprecedensowa i w związku z tym potencjalne skutki również mogą dalece odbiegać od tego, co wydarzyło się na rynku do tej pory. CBO (Congressional Budget Office) przewiduje, że na przestrzeni 10-lat (poczynając od roku fiskalnego rozpoczętego w czwartym kwartale 2008 roku) deficyt budżetowy wyniesie ponad 8,7 bln dolarów, przy czym tylko w najbliższych dwóch latach deficyt wyniesie 2,92 bln USD. Prognoza administracji przewiduje duży deficyt w najbliższym czasie, ale w kolejnych latach oczekuje tylko niewielkich niedoborów. Pytanie jednak, kto sfinansuje deficyt jeśli nie spełni się ten optymistyczny scenariusz? Czy nawet w optymistycznym wariancie prezydenckiej prognozy znajdzie się 3 bln USD finansowania w ciągu dwóch lat?

Przyjrzyjmy się amerykańskiemu długowi i jego finansowaniu. Na początku 2003 roku łączna wartość wyemitowanego długu rządowego to było 4,7 biliona dolarów, w ogromnej mierze finansowana oszczędnościami rodzimego sektora prywatnego, w niewielkiej zaś tylko przez zagranicę. Przez kolejnych 5 lat dług urósł do 7,3 biliona dolarów, lecz co bardziej istotne z 2,6 bln przyrostu aż 1,8 bln to finansowanie zagraniczne. Tak duże zainteresowanie amerykańskimi papierami to efekt polityki kursowej Chin i Japonii (interwencje przeciwko umacnianiu walut tych krajów) oraz przejściowe nadwyżki u eksporterów ropy. W ciągu tych pięciu lat Chiny zwiększyły posiadanie amerykańskich papierów rządowych na kwotę przekraczającą 600 mld USD, Japonia na blisko 250 mld, zaś eksporterzy ropy 265 mld, z czego 120 mld przypadło na Rosję. Można powiedzieć zatem, iż deficyty rzędu 400 mld USD mogły być finansowane dzięki oszczędnościom w tych krajach. W kolejnych latach tak dobrze jednak już nie będzie. W Japonii nadwyżki na rachunku bieżącym wyparowały i w tym roku możemy mieć już deficyt, wysokie ceny ropy to też historia, zaś Chińczycy wyrażają coraz większą niechęć do inwestowania w dolarowe aktywa (przynajmniej oficjalnie, w rzeczywistości skokowa przecena dolara i amerykańskich obligacji nie jest im na rękę za względu na ich stan posiadania). Duże nadwyżki notują jeszcze tylko Niemcy, ale nie ma sensownego powodu, dla którego miałyby one być zainwestowane w rządowe papiery USA. To oznacza, że kłopotem mogłoby być finansowanie deficytów rzędu 400 mld USD, nie mówiąc o planowanych deficytach. Zwiększy się stopa krajowych oszczędności, ale dalece niewystarczająco aby zapewnić odpowiednie finansowanie. W tej sytuacji, należy oczekiwać, że Fed może ostatecznie nabyć znacznie więcej niż 300 mld USD (co ogłosił na ostatnim posiedzeniu).

Potencjalne punkty zapalne

Potencjalne problemy z finansowaniem długu są istotnym czynnikiem mogącym przesądzić o deprecjacji dolara. W praktyce przesunięcia na EURUSD (poza dotychczasowymi zależnościami rynkowymi) mogą być spowodowane takimi czynnikami jak:
  • Decyzje Fed o zwiększaniu skali interwencji na rynku długu rządowego - wzrost EURUSD (warto śledzić ten wątek również w wypowiedziach członków FOMC)
  • Niepowodzenie (niski popyt, wzrost rentowności) aukcji długu rządowego - wzrost EURUSD
  • Rewizje w górę szacunków deficytu przez administrację rządową - wzrost EURUSD
  • Nieoczekiwane problemy w sektorze finansowym na wzór ubiegłorocznych wydarzeń związanych z Bear Stearns i Lehman Brothers - spadek EURUSD
Amerykanie mogą zdawać sobie sprawę z faktu, iż od zadłużenia w walucie krajowej najprościej jest uciec poprzez inflację. W takim przypadku kurs 2 złote za dolara może znów stać się częścią naszej rzeczywistości gospodarczej i to niekoniecznie w związku z silnym złotym.

Przemysław Kwiecień
główny ekonomista X-Trade Brokers
wp.pl/

Przemysław Kwiecień

główny ekonomista X-Trade Brokers DM SA

Co lepsze: oszczędzać czy kupować

Kryzys dopadł nas niespodziewanie, kiedy jeszcze podziwialiśmy opaleniznę ostatniego lata. Najwięksi optymiści wśród ekonomistów sądzą, że wraz z końcem najbliższych wakacji zaczniemy z wolna wychodzić na prostą. Pesymiści mówią o przynajmniej 2 latach. Jeśli wierzyć w pierwszą prognozę, można powiedzieć, że jesteśmy już na półmetku. I wciąż żyjemy, przynajmniej większość z nas.
Marszałek województwa Włodzimierz Fisiak triumfalnie niedawno ogłosił, że nasz region z kryzysem radzi sobie lepiej niż inni w Polsce. Mniejsze bezrobocie, więcej optymizmu i tak dalej. Po udanym propagandowo wstępie musiał jednak przyznać, że jednym ze źródeł naszego sukcesu jest dotychczasowe zapóźnienie.

Bo kryzys po łódzku to paradoks za paradoksem.
  • Z jednej strony armia bezrobotnych w regionie wzrosła od października o 25 tysięcy ludzi (z 92 do 116 tys.), a w tym roku już kilkanaście firm zgłosiło duże zwolnienia grupowe. Rekordziści wyrzucają na bruk po 300 pracowników. Ciągle pojawiają się niepokojące doniesienia o inwestorach, którzy rezygnują z budowy fabryk oraz plotki, że z Łodzi ucieknie Dell.
    Z drugiej strony wiadomo - i są to informacje bardziej oficjalne - że ten sam Dell, zamiast z Polski uciekać, przenosi do Łodzi produkcję z irlandzkiego Limerick. Podobnie może zrobić Indesit, który wynosi się z Włoch. Zawdzięczamy to kryzysowi. A jeśli chodzi o bezrobocie - gdzie indziej jest dużo wyższe.
  • Co trzeci z nas oszczędza już na jedzeniu i ubraniach. Tymczasem w większości przypadków nie ma do tego żadnych przesłanek, no może poza owczym pędem. Niewiele się o tym mówi, ale płace w regionie łódzkim wzrosły w porównaniu z początkiem zeszłego roku o ponad 8 procent. A tylko na samej tańszej benzynie jesteśmy "do przodu" o około 100 zł miesięcznie.
  • Wprawdzie nieoficjalne badania pokazują, że sklepy mają nawet o 30 procent mniej klientów, jednocześnie jednak województwo łódzkie jest jedynym w kraju, gdzie po Nowym Roku produkcja sprzedana przemysłu wzrosła w porównaniu ze styczniem 2008 roku.
  • Światowy kryzys wywołał sektor finansowy. Tymczasem w naszym regionie banki mają się nieźle, stosunkowo niewielkie zwolnienia zapowiedziały tylko PKO BP oraz NBP. Paradoksalnie to firmy produkcyjne redukują zatrudnienie całymi setkami.
  • W Aleksandrowie Łódzkim doszło w mijającym tygodniu do pierwszego w Polsce ksenofobicznego protestu przeciw pracującym u nas obcokrajowcom. Poszło o 98 Filipińczyków z firmy Okna Rąbień. Do demonstracji może też dojść w Elektrowni Bełchatów, jeśli tylko władze firmy zdecydują się sprowadzić 400 Pakistańczyków. Polacy boją się o pracę, tak jak boją się o nią Brytyjczycy, wyrzucający do domu naszych robotników. W kryzysie wzrost takich nastrojów to rzecz normalna.
O dziwo jednak, szefowie firmy Okna Rąbień dalej narzekają, że mają zapotrzebowanie, tylko chętnych do pracy wciąż w Aleksandrowie nie widać...
wp.plPolska Dziennik Łódzki | 28.03.2009 | 09:23

Co lepsze: oszczędzać czy kupować

Kryzys dopadł nas niespodziewanie, kiedy jeszcze podziwialiśmy opaleniznę ostatniego lata. Najwięksi optymiści wśród ekonomistów sądzą, że wraz z końcem najbliższych wakacji zaczniemy z wolna wychodzić na prostą. Pesymiści mówią o przynajmniej 2 latach. Jeśli wierzyć w pierwszą prognozę, można powiedzieć, że jesteśmy już na półmetku. I wciąż żyjemy, przynajmniej większość z nas.
Marszałek województwa Włodzimierz Fisiak triumfalnie niedawno ogłosił, że nasz region z kryzysem radzi sobie lepiej niż inni w Polsce. Mniejsze bezrobocie, więcej optymizmu i tak dalej. Po udanym propagandowo wstępie musiał jednak przyznać, że jednym ze źródeł naszego sukcesu jest dotychczasowe zapóźnienie.

Bo kryzys po łódzku to paradoks za paradoksem.
  • Z jednej strony armia bezrobotnych w regionie wzrosła od października o 25 tysięcy ludzi (z 92 do 116 tys.), a w tym roku już kilkanaście firm zgłosiło duże zwolnienia grupowe. Rekordziści wyrzucają na bruk po 300 pracowników. Ciągle pojawiają się niepokojące doniesienia o inwestorach, którzy rezygnują z budowy fabryk oraz plotki, że z Łodzi ucieknie Dell.
    Z drugiej strony wiadomo - i są to informacje bardziej oficjalne - że ten sam Dell, zamiast z Polski uciekać, przenosi do Łodzi produkcję z irlandzkiego Limerick. Podobnie może zrobić Indesit, który wynosi się z Włoch. Zawdzięczamy to kryzysowi. A jeśli chodzi o bezrobocie - gdzie indziej jest dużo wyższe.
  • Co trzeci z nas oszczędza już na jedzeniu i ubraniach. Tymczasem w większości przypadków nie ma do tego żadnych przesłanek, no może poza owczym pędem. Niewiele się o tym mówi, ale płace w regionie łódzkim wzrosły w porównaniu z początkiem zeszłego roku o ponad 8 procent. A tylko na samej tańszej benzynie jesteśmy "do przodu" o około 100 zł miesięcznie.
  • Wprawdzie nieoficjalne badania pokazują, że sklepy mają nawet o 30 procent mniej klientów, jednocześnie jednak województwo łódzkie jest jedynym w kraju, gdzie po Nowym Roku produkcja sprzedana przemysłu wzrosła w porównaniu ze styczniem 2008 roku.
  • Światowy kryzys wywołał sektor finansowy. Tymczasem w naszym regionie banki mają się nieźle, stosunkowo niewielkie zwolnienia zapowiedziały tylko PKO BP oraz NBP. Paradoksalnie to firmy produkcyjne redukują zatrudnienie całymi setkami.
  • W Aleksandrowie Łódzkim doszło w mijającym tygodniu do pierwszego w Polsce ksenofobicznego protestu przeciw pracującym u nas obcokrajowcom. Poszło o 98 Filipińczyków z firmy Okna Rąbień. Do demonstracji może też dojść w Elektrowni Bełchatów, jeśli tylko władze firmy zdecydują się sprowadzić 400 Pakistańczyków. Polacy boją się o pracę, tak jak boją się o nią Brytyjczycy, wyrzucający do domu naszych robotników. W kryzysie wzrost takich nastrojów to rzecz normalna.
O dziwo jednak, szefowie firmy Okna Rąbień dalej narzekają, że mają zapotrzebowanie, tylko chętnych do pracy wciąż w Aleksandrowie nie widać...
wp.plPolska Dziennik Łódzki | 28.03.2009 | 09:23

Stagnacja w budowlance. Deweloperzy zahamowali

- Liczba mieszkań, na realizację których wydano pozwolenia, spadła o 5,7 proc. w ujęciu rocznym do 15,7 tys. szt. w lutym 2009 roku - podał Główny Urząd Statystyczny.
W okresie styczeń-luty liczba pozwoleń na budowę spadła o 9,6 proc. w ujęciu rocznym do 28,2 tys. szt.

W okresie styczeń-luty wzrosła liczba pozwoleń na budowę mieszkań jedynie w budownictwie indywidualnym - o 2,7 proc. do 14,3 tys. szt.

W przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem spadek wyniósł 21,4 proc. - do 11,7 tys. szt., a w budownictwie spółdzielczym - o 47,5 proc. do 0,6 tys. mieszkań, podano także.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w tym okresie, wyniosła 12,2 tys., co oznacza spadek o 44,8 proc..

GUS szacuje, że w końcu lutego br. w budowie było 669,8 tys. mieszkań i była to liczba o 0,7 proc. niższa niż przed rokiem.

GUS podał też, że w okresie styczeń-luty 2009 roku oddano do użytkowania 29 tys. 880 mieszkań, czyli o 16,6 proc. więcej niż przed rokiem

interia.pl/2009-03-24 11:52

Https://wgn.pl - aktualne oferty

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,3

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies