Ze świata nieruchomości - strona 114

Stagnacja w budowlance. Deweloperzy zahamowali

- Liczba mieszkań, na realizację których wydano pozwolenia, spadła o 5,7 proc. w ujęciu rocznym do 15,7 tys. szt. w lutym 2009 roku - podał Główny Urząd Statystyczny.
W okresie styczeń-luty liczba pozwoleń na budowę spadła o 9,6 proc. w ujęciu rocznym do 28,2 tys. szt.

W okresie styczeń-luty wzrosła liczba pozwoleń na budowę mieszkań jedynie w budownictwie indywidualnym - o 2,7 proc. do 14,3 tys. szt.

W przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem spadek wyniósł 21,4 proc. - do 11,7 tys. szt., a w budownictwie spółdzielczym - o 47,5 proc. do 0,6 tys. mieszkań, podano także.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w tym okresie, wyniosła 12,2 tys., co oznacza spadek o 44,8 proc..

GUS szacuje, że w końcu lutego br. w budowie było 669,8 tys. mieszkań i była to liczba o 0,7 proc. niższa niż przed rokiem.

GUS podał też, że w okresie styczeń-luty 2009 roku oddano do użytkowania 29 tys. 880 mieszkań, czyli o 16,6 proc. więcej niż przed rokiem

interia.pl/2009-03-24 11:52

Budujmy do końca?

Nowe projekty deweloperskie, zarówno te dotyczące nieruchomości mieszkaniowych, jak i komercyjnych, coraz częściej wyróżniają się na tle wciąż licznych w Polsce obiektów szarych, niedopasowanych do otoczenia i często rozpadających się. Dziś przywiązuje się zdecydowanie większą wagę do projektów architektonicznych.

Duże miasta przyciągają najwięcej inwestycji - powstają tu mieszkania, biurowce, galerie handlowe, hotele, obiekty sportowe, edukacyjne itd. W mniejszych miejscowościach inwestowanie odbywa się na mniejszą skalę, ale i tak w ostatnim czasie można mówić o rozkwicie realizowanych projektów. Dzięki nim polskie miasta rozwijają się i uatrakcyjniają swój wizerunek.

Coraz częściej projekty uwzględniają także atrakcyjne zagospodarowanie otoczenia obiektów, jak i ich wnętrz, co zapewnia kompleksowość inwestycji. Problem jednak w tym, że nierzadko zdarza się tak, że rzeczywistość jest zupełnie inna niż piękne wizualizacje i opisy.

Piękne osiedle mieszkaniowe z licznymi sklepikami, placem zabaw dla dzieci i wszelkimi wygodami dla lokatorów- taki opis kusi niejednego. I też niejeden decyduje się zapłacić za taki komfort pokaźną sumę. Teraz klienci mają komfortową sytuację, bo decydując się na zakup mieszkania mogą wybierać spośród gotowych ofert, więc dokładnie mogą zapoznać się z inwestycją. Gorzej mają osoby, które w okresie tzw. hossy na rynku nieruchomości "zmuszone" były zakupić zamiast mieszkań "dziurę w ziemi". Problemy z wywiązywaniem się ustalonych terminów oddania mieszkań do użytkowania sprawiły, że o otoczeniu inwestycji trzeba było na jakiś czas zapomnieć. Tak więc dziś wielu mieszkańców nowych osiedli może co prawda cieszyć się mieszkaniami o podwyższonym standardzie, ale widokiem z okna już nie. Często też okazuje się, że na osiedlach brakuje oświetlenia, parkingów, chodników i ulic, co powoduje, że o wysokim komforcie mieszkania można zapomnieć.

Podobnie jest z obiektami komercyjnymi, np. galeriami handlowymi. Zdarza się, że ich otwarcie ma miejsce jeszcze przed całkowitym zakończeniem budowy. Częste są przypadki, kiedy dojście do galerii jest bardzo utrudnione, albo część powierzchni jest jeszcze wykańczana. Głośne były przypadki niesprawnych instalacji czy nawet wadliwych konstrukcji. Terminy były ważniejsze od bezpieczeństwa ludzi.

Rzeczywiście jeszcze dwa, trzy lata temu bardzo trudno było o pracowników budowlanych, co wydłużało cały proces. Jednak oddawanie do użytku niedokończonych obiektów mieszkalnych czy komercyjnych wystawia świadectwo inwestorom. I okazuje się, że na odwzorowanie wizualizacji trzeba jeszcze długo poczekać. Oby kolejne inwestycje były oddawane już całościowo. Bo mieszkać, pracować czy robić zakupy na placu budowy nie należy do przyjemności.

Małgorzata Kędzierska, analityk rynku nieruchomości

źródło informacji: Wynajem.pl

interia.pl

Budujmy do końca?

Nowe projekty deweloperskie, zarówno te dotyczące nieruchomości mieszkaniowych, jak i komercyjnych, coraz częściej wyróżniają się na tle wciąż licznych w Polsce obiektów szarych, niedopasowanych do otoczenia i często rozpadających się. Dziś przywiązuje się zdecydowanie większą wagę do projektów architektonicznych.

Duże miasta przyciągają najwięcej inwestycji - powstają tu mieszkania, biurowce, galerie handlowe, hotele, obiekty sportowe, edukacyjne itd. W mniejszych miejscowościach inwestowanie odbywa się na mniejszą skalę, ale i tak w ostatnim czasie można mówić o rozkwicie realizowanych projektów. Dzięki nim polskie miasta rozwijają się i uatrakcyjniają swój wizerunek.

Coraz częściej projekty uwzględniają także atrakcyjne zagospodarowanie otoczenia obiektów, jak i ich wnętrz, co zapewnia kompleksowość inwestycji. Problem jednak w tym, że nierzadko zdarza się tak, że rzeczywistość jest zupełnie inna niż piękne wizualizacje i opisy.

Piękne osiedle mieszkaniowe z licznymi sklepikami, placem zabaw dla dzieci i wszelkimi wygodami dla lokatorów- taki opis kusi niejednego. I też niejeden decyduje się zapłacić za taki komfort pokaźną sumę. Teraz klienci mają komfortową sytuację, bo decydując się na zakup mieszkania mogą wybierać spośród gotowych ofert, więc dokładnie mogą zapoznać się z inwestycją. Gorzej mają osoby, które w okresie tzw. hossy na rynku nieruchomości "zmuszone" były zakupić zamiast mieszkań "dziurę w ziemi". Problemy z wywiązywaniem się ustalonych terminów oddania mieszkań do użytkowania sprawiły, że o otoczeniu inwestycji trzeba było na jakiś czas zapomnieć. Tak więc dziś wielu mieszkańców nowych osiedli może co prawda cieszyć się mieszkaniami o podwyższonym standardzie, ale widokiem z okna już nie. Często też okazuje się, że na osiedlach brakuje oświetlenia, parkingów, chodników i ulic, co powoduje, że o wysokim komforcie mieszkania można zapomnieć.

Podobnie jest z obiektami komercyjnymi, np. galeriami handlowymi. Zdarza się, że ich otwarcie ma miejsce jeszcze przed całkowitym zakończeniem budowy. Częste są przypadki, kiedy dojście do galerii jest bardzo utrudnione, albo część powierzchni jest jeszcze wykańczana. Głośne były przypadki niesprawnych instalacji czy nawet wadliwych konstrukcji. Terminy były ważniejsze od bezpieczeństwa ludzi.

Rzeczywiście jeszcze dwa, trzy lata temu bardzo trudno było o pracowników budowlanych, co wydłużało cały proces. Jednak oddawanie do użytku niedokończonych obiektów mieszkalnych czy komercyjnych wystawia świadectwo inwestorom. I okazuje się, że na odwzorowanie wizualizacji trzeba jeszcze długo poczekać. Oby kolejne inwestycje były oddawane już całościowo. Bo mieszkać, pracować czy robić zakupy na placu budowy nie należy do przyjemności.

Małgorzata Kędzierska, analityk rynku nieruchomości

źródło informacji: Wynajem.pl

interia.pl

GP na kryzys: Można negocjować odstąpienie od umowy

Osoby, które wypowiadają umowę z deweloperem, są zaskakiwane wysokością kary, którą muszą zapłacić.

Jeżeli kara nie była zastrzeżona w umowie lub wynosi 5 proc. i więcej wartości nieruchomości, to konsument nie musi jej płacić.

Bezpodstawna kara

- Odstąpiłam od umowy z deweloperem, gdyż nie otrzymałam kredytu z banku. Deweloper zastrzegł jednak, że w takim przypadku muszę zapłacić 15 tys. zł kary. Po przejrzeniu umowy stwierdziłam jednak, że żadne z jej postanowień nie mówiło o karze - napisała do nas pani Marta z Krakowa. Takie przypadki w nie są odosobnione, mimo że naruszają prawo.

- O sytuacji stron umowy deweloperskiej decyduje treść umowy. W przypadku gdy nie ma klauzuli o możliwości naliczania kary umownej, nie istnieje możliwość jej naliczenia - tłumaczy Janusz Krakowiak, radca prawny, wspólnik w Kancelarii Prawnej Gregorowicz-Ziemba, Krakowiak, Gąsiorowski.

Zaznacza, że w takiej sytuacji deweloper może ewentualnie żądać naprawienia szkody na ogólnych zasadach kodeksu cywilnego (jeżeli szkoda zaistnieje). Jednak wówczas to on musi udowodnić przed sądem, że szkoda pozostaje w związku przyczynowo-skutkowym z działaniem lub zaniechaniem klienta.

Jeżeli jednak kara została zastrzeżona w umowie, to zazwyczaj klient musi ją zapłacić.

- Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie kwestionuje kar, które są powszechnie stosowane w obrocie handlowym, a jedynie ich wysokość. W praktyce deweloperzy stosują zróżnicowane stawki, które wahają się od 2 do 10 proc. ceny nieruchomości, będącej przedmiotem umowy - mówi Konrad Gruner z biura prasowego UOKiK.

Rażąca wysokość

O obowiązkach i prawach stron mówi umowa, którą klient podpisuje z deweloperem. Może się jednak okazać, że umowne zapisy są niezgodne z prawem.

- W przypadku kar umownych dla konsumentów podstawowe znaczenie mają przepisy regulujące kwestię tzw. niedozwolonych postanowień umownych, czyli takich, które kształtują prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając interesy konsumentów - mówi Janusz Krakowiak.

W jaki sposób przepisy tłumaczą, kiedy karę można uznać za rażąco wygórowaną ? Od czego zależy uznanie kary umownej za rażąco wygórowaną ? Dlaczego kara umowna nie może stanowić źródła dochodu dla dewelopera ?

Małgorzata Kryszkiewicz - Więcej: Gazeta Prawna 26.03.2009 (60) - str.11

interia.pl

GP na kryzys: Można negocjować odstąpienie od umowy

Osoby, które wypowiadają umowę z deweloperem, są zaskakiwane wysokością kary, którą muszą zapłacić.

Jeżeli kara nie była zastrzeżona w umowie lub wynosi 5 proc. i więcej wartości nieruchomości, to konsument nie musi jej płacić.

Bezpodstawna kara

- Odstąpiłam od umowy z deweloperem, gdyż nie otrzymałam kredytu z banku. Deweloper zastrzegł jednak, że w takim przypadku muszę zapłacić 15 tys. zł kary. Po przejrzeniu umowy stwierdziłam jednak, że żadne z jej postanowień nie mówiło o karze - napisała do nas pani Marta z Krakowa. Takie przypadki w nie są odosobnione, mimo że naruszają prawo.

- O sytuacji stron umowy deweloperskiej decyduje treść umowy. W przypadku gdy nie ma klauzuli o możliwości naliczania kary umownej, nie istnieje możliwość jej naliczenia - tłumaczy Janusz Krakowiak, radca prawny, wspólnik w Kancelarii Prawnej Gregorowicz-Ziemba, Krakowiak, Gąsiorowski.

Zaznacza, że w takiej sytuacji deweloper może ewentualnie żądać naprawienia szkody na ogólnych zasadach kodeksu cywilnego (jeżeli szkoda zaistnieje). Jednak wówczas to on musi udowodnić przed sądem, że szkoda pozostaje w związku przyczynowo-skutkowym z działaniem lub zaniechaniem klienta.

Jeżeli jednak kara została zastrzeżona w umowie, to zazwyczaj klient musi ją zapłacić.

- Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie kwestionuje kar, które są powszechnie stosowane w obrocie handlowym, a jedynie ich wysokość. W praktyce deweloperzy stosują zróżnicowane stawki, które wahają się od 2 do 10 proc. ceny nieruchomości, będącej przedmiotem umowy - mówi Konrad Gruner z biura prasowego UOKiK.

Rażąca wysokość

O obowiązkach i prawach stron mówi umowa, którą klient podpisuje z deweloperem. Może się jednak okazać, że umowne zapisy są niezgodne z prawem.

- W przypadku kar umownych dla konsumentów podstawowe znaczenie mają przepisy regulujące kwestię tzw. niedozwolonych postanowień umownych, czyli takich, które kształtują prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając interesy konsumentów - mówi Janusz Krakowiak.

W jaki sposób przepisy tłumaczą, kiedy karę można uznać za rażąco wygórowaną ? Od czego zależy uznanie kary umownej za rażąco wygórowaną ? Dlaczego kara umowna nie może stanowić źródła dochodu dla dewelopera ?

Małgorzata Kryszkiewicz - Więcej: Gazeta Prawna 26.03.2009 (60) - str.11

interia.pl

GTC nie sfinalizowało sprzedaży 50 proc. udziałów właściciela Galerii Mokotów

Negocjacje odnośnie do sprzedaży przez Globe Trade Centre 50 proc. udziałów w firmie Rodamco CH1 sp. z o.o., która jest właścicielem centrum handlowego Galeria Mokotów w Warszawie, nie zostały sfinalizowane ze względu na niestabilne warunki rynkowe.

Rozmowy w sprawie sprzedaży prowadzone były z firmą Unibail Rodamco, która jest pośrednim właścicielem pozostałych 50 proc.

udziałów w CH1.

PAP/interia.pl/Czwartek, 26 marca (19:03)

GTC nie sfinalizowało sprzedaży 50 proc. udziałów właściciela Galerii Mokotów

Negocjacje odnośnie do sprzedaży przez Globe Trade Centre 50 proc. udziałów w firmie Rodamco CH1 sp. z o.o., która jest właścicielem centrum handlowego Galeria Mokotów w Warszawie, nie zostały sfinalizowane ze względu na niestabilne warunki rynkowe.

Rozmowy w sprawie sprzedaży prowadzone były z firmą Unibail Rodamco, która jest pośrednim właścicielem pozostałych 50 proc.

udziałów w CH1.

PAP/interia.pl/Czwartek, 26 marca (19:03)

Mieszkanie na dom zamienię

Przeciętny dom od dewelopera można dziś kupić w okolicach Warszawy o 10,5 proc. lub o 100 tys. zł taniej niż przed rokiem - wynika z ofert zebranych przez Open Finance. Taniej można też zbudować dom z firmą budowlaną oraz samodzielnie - metodą gospodarczą.

Jak co roku odwiedziliśmy warszawskie targi mieszkaniowe by przekonać się, że ceny ofertowe domów - podobnie jak i mieszkań - spadły w porównaniu do tego, co oglądaliśmy przed rokiem. Mniejszy jest też wybór jeśli chodzi o liczbę realizowanych inwestycji, za to rozrzut cenowy pozostaje szeroki - od 455 tys. zł za dom w stanie "pod klucz" w Chotomowie, po 1,9 mln zł za bliźniak w prestiżowym Konstancinie (stan deweloperski).

A tych najbardziej prestiżowych inwestycji tym razem nie braliśmy pod uwagę - klienci, których stać na wydanie ponad 2 mln zł za dom, często wolą go budować na własnej działce i wedle własnego (zwykle skrojonego na miarę) projektu, niż od deweloperów. Co zresztą ma swoje uzasadnienie nie tylko estetyczne, czy praktyczne, ale również ekonomiczne.

Co ciekawe, choć mediana ceny domu (to pojęcie umowne - w większości oferta dotyczy segmentów i bliźniaków) spadła z 913 do 817 tys. zł, to przeciętna cena metra obniżyła się o 6,5 proc. - razem z cenami zmniejszył się bowiem metraż oferowanych budynków.

Oferty, po odrzuceniu wartości skrajnych, czyli odcięciu 25 proc. najtańszych i 25 proc. najdroższych, zawierają się w przedziale 4100 do 5800 zł za metr kwadratowy (przed rokiem od 4450 do 6700 zł). Stosując tę samą metodologię, okazuje się, że ceny środkowych 50 proc. ofert wahają się od 660 do 980 tys. zł (rok temu 733 do 1104 tys. zł). Za te pieniądze można obecnie kupić dom o wielkości od ok. 140 do 185 mkw., posadowiony na działce o wielkości od 300 do 550 m kw.


Mediany cen ofertowych domów w Warszawie i okolicach /Open Finance

Łatwo o upusty

To, co poza spadkiem cen wyraźnie rzuca się w oczy, to fakt, że także deweloperzy specjalizujący się w domach jednorodzinnych, wzorem większych firm operujących w segmencie wielorodzinnym, aby przyciągnąć klientów zaczęli stosować różne promocje. Do najczęstszych ekstra dodatków należą oferty wykończenia pod klucz z materiałów klienta oraz projekt, materiały i wykończenie kuchni czy łazienek.

Takie postępowanie firm deweloperskich wynika z faktu, że na klientów czeka wiele gotowych domów, które można kupić, by niemal natychmiast się do nich wprowadzić (rezerwując oczywiście czas potrzebny na wykończenie). Zatem również w tym segmencie, choć na mniejszą skalę, zapanował zastój - gotowe domy czekają na klientów i skończyły się czasy kupowania domów istniejących wyłącznie na deskach kreślarskich. Potencjalnym zainteresowanym zakupem zdecydowanie doradzamy więc twarde negocjacje. Może się okazać, że dostaniemy atrakcyjną zniżkę lub otrzymamy dodatkowy bonus w postaci np. wycieczki zagranicznej, bo i taką propozycję odnotowaliśmy. Zresztą nawet na samych targach za "jeden uśmiech" często udawało się zbić cenę ofertową nawet o 10 proc.

Apartament za dom?

Wróćmy jednak do tytułowego przesłania niniejszego raportu. Kupno domu przeciętnej wielkości 160-170 m kw. z działką ok. 500 m kw. to koszt rzędu od 820 do 870 tys. zł. Aby sfinansować tę transakcję ze środków pozyskanych ze sprzedaży mieszkania, trzeba by dysponować lokalem o wielkości 105-111 m kw. (licząc po cenie 7818 zł za m kw., czyli mediany cen transakcyjnych mieszkań w Warszawie, uzyskanych na podstawie analizy wniosków kredytowych składanych przez klientów za pośrednictwem Open Finance w lutym br.).

Zachowaj marżę dla siebie

Kupując gotowy dom od firmy deweloperskiej nasz udział ogranicza się w większości do roli dostarczyciela kapitału. W zamian za to płacimy oczywiście firmie określoną prowizję, zwiększającą ostateczną cenę, która przecież nie równa się samej tylko sumie materiałów i robocizny. Ten koszt można ograniczyć, jeśli część koniecznej do wykonania pracy organizacyjnej weźmiemy na własne barki. Możliwości mamy dwie: wynajęcie firmy budowlanej, realizującej projekty od A do Z, lub budowa domu od podstaw metodą gospodarczą, czyli kupowanie materiałów i wyszukiwanie ekip do realizacji poszczególnych etapów budowy we własnym zakresie.

Pierwszym krokiem jest oczywiście zakup działki, co jest sporym wydatkiem. Jeśli więc nie mamy tego szczęścia i nie odziedziczyliśmy kawałka ziemi w miłej okolicy, to niestety musimy się przygotować, że za metr kwadratowy działki budowlanej położonej w promieniu 30 km od centrum Warszawy, trzeba będzie zapłacić przeciętnie od 300 do 600 tys. zł i więcej. Cena zależy rzecz jasna od lokalizacji. Przykładowo w okolicach Jabłonny czy Legionowa przeciętne oferty sprzedaży kształtują się w okolicach 300-400 zł za metr kwadratowy, w Markach czy Zielonce 500-600 zł, w Sulejówku czy Lesznowoli 400 zł, a w Michałowicach czy Łomiankach 800 zł.

I w tym wypadku możliwe są jednak negocjacje, ponieważ w odróżnieniu od stanu rynku sprzed dwóch lat czy choćby roku, liczba wystawionych na sprzedaż posesji wzrosła, a kupujących nie jest znowu tak wielu. Większą popularnością cieszą się działki w większej odległości od stolicy, które można kupić za 200-300 tys. zł, niż te położone w zasięgu komunikacji miejskiej, za to kosztujące nawet 1 mln zł za tysiąc metrów.

Pewnym rozwiązaniem jest zakup działki rolnej z możliwością uzyskania warunków zabudowy. Ceny są wtedy czasem wielokrotnie niższe. Związane jest to oczywiście z ryzykiem i decydować się na to powinny osoby, którym nieobce są urzędowe swary.

Korzystna zmiana

Jeszcze w zeszłym roku koszt wybudowania metra kwadratowego domu z firmą realizującą projekty od A do Z kształtował się na poziomie 2500-3000 zł. Sytuacja uległa jednak korzystnej zmianie, bowiem ze względu na załamanie koniunktury w branży budowlanej, spadają koszty robocizny i materiałów. Ceny np. cegieł są dziś niższe nawet o 40 proc. niż u szczytu koniunktury (połowa 2007 roku), solidne obniżki dotyczą też cementu czy stali. Niższe niż rok temu są także ceny większości podstawowych materiałów budowlanych. Przykładowo ocieplenia potaniały o ponad 20 proc., silikaty o ok. 15 proc., a płyty z kartongipsu oraz drewno i materiały drewnopochodne o 6-7 proc. (dane za cennikami PSB). Śmiało można więc przyjąć, że znajdziemy firmę, która nieskomplikowany projekt zrealizuje za ok. 2200-2700 zł za metr kwadratowy (w standardzie deweloperskim), choć naturalnie wiele będzie zależało od samego projektu i użytych materiałów budowlanych (zwłaszcza pokrycia dachowego).

Policzmy ile na tym zyskujemy w porównaniu z przeciętną ofertą dewelopera. Za działkę 600 m kw. zapłacimy w optymistycznym wariancie 300 tys. zł (licząc po 500 zł za metr), natomiast postawienie domu o powierzchni 170 m kw. będzie nas kosztować ok. 370-460 tys. zł. W sumie daje to jakieś 670-760 tys. zł. Oszczędzić można więc nawet 100-150 tys. zł. Pieniądze te swobodnie mogą posłużyć do wykończenia domu, a przynajmniej do zakupu większości materiałów i wykonania prac montażowych.

Sam sobie deweloperem

Biorąc jeszcze więcej na własne barki, czyli rezygnując z firmy od A do Z i samemu kupując wszystkie materiały, wyszukując najtańszych ofert oraz najmując osobne ekipy fachowców do realizacji poszczególnych etapów prac (murarze, tynkarze, dekarze, hydraulicy, elektrycy, itd.), można wyłuskać dodatkowe 10 proc. oszczędności. Realnym staje się więc postawienie domu za nie więcej niż 2000 zł za m kw. (plus koszty zakupu działki). Taki scenariusz powinny jednak wybierać te osoby, które albo nie mają szefa nad głową, albo mają szefa takiego, którego cechuje duża wyrozumiałość. Trzeba się bowiem nastawić, że przez co najmniej rok budowa domu będzie pochłaniała większość naszego czasu. Budowa domu metodą gospodarczą ma tę dodatkową zaletę, że pozwala skorzystać z ulg podatkowych. Zostały one co prawda znacząco okrojone, ale ze zwrotu VAT za materiały budowlane można uzyskać nawet 24 tys. zł, co w przypadku domu o powierzchni 150 m kw., pozwala zbić jego cenę o kolejne 150 zł za metr kwadratowy. W rezultacie w dzisiejszych warunkach można stać się posiadaczem własnego domu za 500-600 tys. zł, co odpowiada wartości mieszkania w stolicy o powierzchni 60-75 m kw.

Powyższe dane i obliczenia dotyczą Warszawy i okolic. W innych miastach zazwyczaj niższe są ceny mieszkań, ale jednocześnie niższe też są ceny ziemi czy robocizny. Trudno jednoznacznie orzec, że zachodzą tam podobne relacje cen co w stolicy, bo każdy lokalny rynek nieruchomości ma swoje specyficzne uwarunkowania i do pewnego stopnia rządzi się własnymi prawami. Może się więc okazać, że na zamianie mieszkania na dom w jednym mieście można zyskać względnie więcej niż na podobnej operacji w innym. Dlatego każdorazowo wymaga to oddzielnej, dokładnej kalkulacji kosztów.

Emil Szweda i Bernard Waszczyk

źródło informacji: Open Finance

Mieszkanie na dom zamienię

Przeciętny dom od dewelopera można dziś kupić w okolicach Warszawy o 10,5 proc. lub o 100 tys. zł taniej niż przed rokiem - wynika z ofert zebranych przez Open Finance. Taniej można też zbudować dom z firmą budowlaną oraz samodzielnie - metodą gospodarczą.

Jak co roku odwiedziliśmy warszawskie targi mieszkaniowe by przekonać się, że ceny ofertowe domów - podobnie jak i mieszkań - spadły w porównaniu do tego, co oglądaliśmy przed rokiem. Mniejszy jest też wybór jeśli chodzi o liczbę realizowanych inwestycji, za to rozrzut cenowy pozostaje szeroki - od 455 tys. zł za dom w stanie "pod klucz" w Chotomowie, po 1,9 mln zł za bliźniak w prestiżowym Konstancinie (stan deweloperski).

A tych najbardziej prestiżowych inwestycji tym razem nie braliśmy pod uwagę - klienci, których stać na wydanie ponad 2 mln zł za dom, często wolą go budować na własnej działce i wedle własnego (zwykle skrojonego na miarę) projektu, niż od deweloperów. Co zresztą ma swoje uzasadnienie nie tylko estetyczne, czy praktyczne, ale również ekonomiczne.

Co ciekawe, choć mediana ceny domu (to pojęcie umowne - w większości oferta dotyczy segmentów i bliźniaków) spadła z 913 do 817 tys. zł, to przeciętna cena metra obniżyła się o 6,5 proc. - razem z cenami zmniejszył się bowiem metraż oferowanych budynków.

Oferty, po odrzuceniu wartości skrajnych, czyli odcięciu 25 proc. najtańszych i 25 proc. najdroższych, zawierają się w przedziale 4100 do 5800 zł za metr kwadratowy (przed rokiem od 4450 do 6700 zł). Stosując tę samą metodologię, okazuje się, że ceny środkowych 50 proc. ofert wahają się od 660 do 980 tys. zł (rok temu 733 do 1104 tys. zł). Za te pieniądze można obecnie kupić dom o wielkości od ok. 140 do 185 mkw., posadowiony na działce o wielkości od 300 do 550 m kw.


Mediany cen ofertowych domów w Warszawie i okolicach /Open Finance

Łatwo o upusty

To, co poza spadkiem cen wyraźnie rzuca się w oczy, to fakt, że także deweloperzy specjalizujący się w domach jednorodzinnych, wzorem większych firm operujących w segmencie wielorodzinnym, aby przyciągnąć klientów zaczęli stosować różne promocje. Do najczęstszych ekstra dodatków należą oferty wykończenia pod klucz z materiałów klienta oraz projekt, materiały i wykończenie kuchni czy łazienek.

Takie postępowanie firm deweloperskich wynika z faktu, że na klientów czeka wiele gotowych domów, które można kupić, by niemal natychmiast się do nich wprowadzić (rezerwując oczywiście czas potrzebny na wykończenie). Zatem również w tym segmencie, choć na mniejszą skalę, zapanował zastój - gotowe domy czekają na klientów i skończyły się czasy kupowania domów istniejących wyłącznie na deskach kreślarskich. Potencjalnym zainteresowanym zakupem zdecydowanie doradzamy więc twarde negocjacje. Może się okazać, że dostaniemy atrakcyjną zniżkę lub otrzymamy dodatkowy bonus w postaci np. wycieczki zagranicznej, bo i taką propozycję odnotowaliśmy. Zresztą nawet na samych targach za "jeden uśmiech" często udawało się zbić cenę ofertową nawet o 10 proc.

Apartament za dom?

Wróćmy jednak do tytułowego przesłania niniejszego raportu. Kupno domu przeciętnej wielkości 160-170 m kw. z działką ok. 500 m kw. to koszt rzędu od 820 do 870 tys. zł. Aby sfinansować tę transakcję ze środków pozyskanych ze sprzedaży mieszkania, trzeba by dysponować lokalem o wielkości 105-111 m kw. (licząc po cenie 7818 zł za m kw., czyli mediany cen transakcyjnych mieszkań w Warszawie, uzyskanych na podstawie analizy wniosków kredytowych składanych przez klientów za pośrednictwem Open Finance w lutym br.).

Zachowaj marżę dla siebie

Kupując gotowy dom od firmy deweloperskiej nasz udział ogranicza się w większości do roli dostarczyciela kapitału. W zamian za to płacimy oczywiście firmie określoną prowizję, zwiększającą ostateczną cenę, która przecież nie równa się samej tylko sumie materiałów i robocizny. Ten koszt można ograniczyć, jeśli część koniecznej do wykonania pracy organizacyjnej weźmiemy na własne barki. Możliwości mamy dwie: wynajęcie firmy budowlanej, realizującej projekty od A do Z, lub budowa domu od podstaw metodą gospodarczą, czyli kupowanie materiałów i wyszukiwanie ekip do realizacji poszczególnych etapów budowy we własnym zakresie.

Pierwszym krokiem jest oczywiście zakup działki, co jest sporym wydatkiem. Jeśli więc nie mamy tego szczęścia i nie odziedziczyliśmy kawałka ziemi w miłej okolicy, to niestety musimy się przygotować, że za metr kwadratowy działki budowlanej położonej w promieniu 30 km od centrum Warszawy, trzeba będzie zapłacić przeciętnie od 300 do 600 tys. zł i więcej. Cena zależy rzecz jasna od lokalizacji. Przykładowo w okolicach Jabłonny czy Legionowa przeciętne oferty sprzedaży kształtują się w okolicach 300-400 zł za metr kwadratowy, w Markach czy Zielonce 500-600 zł, w Sulejówku czy Lesznowoli 400 zł, a w Michałowicach czy Łomiankach 800 zł.

I w tym wypadku możliwe są jednak negocjacje, ponieważ w odróżnieniu od stanu rynku sprzed dwóch lat czy choćby roku, liczba wystawionych na sprzedaż posesji wzrosła, a kupujących nie jest znowu tak wielu. Większą popularnością cieszą się działki w większej odległości od stolicy, które można kupić za 200-300 tys. zł, niż te położone w zasięgu komunikacji miejskiej, za to kosztujące nawet 1 mln zł za tysiąc metrów.

Pewnym rozwiązaniem jest zakup działki rolnej z możliwością uzyskania warunków zabudowy. Ceny są wtedy czasem wielokrotnie niższe. Związane jest to oczywiście z ryzykiem i decydować się na to powinny osoby, którym nieobce są urzędowe swary.

Korzystna zmiana

Jeszcze w zeszłym roku koszt wybudowania metra kwadratowego domu z firmą realizującą projekty od A do Z kształtował się na poziomie 2500-3000 zł. Sytuacja uległa jednak korzystnej zmianie, bowiem ze względu na załamanie koniunktury w branży budowlanej, spadają koszty robocizny i materiałów. Ceny np. cegieł są dziś niższe nawet o 40 proc. niż u szczytu koniunktury (połowa 2007 roku), solidne obniżki dotyczą też cementu czy stali. Niższe niż rok temu są także ceny większości podstawowych materiałów budowlanych. Przykładowo ocieplenia potaniały o ponad 20 proc., silikaty o ok. 15 proc., a płyty z kartongipsu oraz drewno i materiały drewnopochodne o 6-7 proc. (dane za cennikami PSB). Śmiało można więc przyjąć, że znajdziemy firmę, która nieskomplikowany projekt zrealizuje za ok. 2200-2700 zł za metr kwadratowy (w standardzie deweloperskim), choć naturalnie wiele będzie zależało od samego projektu i użytych materiałów budowlanych (zwłaszcza pokrycia dachowego).

Policzmy ile na tym zyskujemy w porównaniu z przeciętną ofertą dewelopera. Za działkę 600 m kw. zapłacimy w optymistycznym wariancie 300 tys. zł (licząc po 500 zł za metr), natomiast postawienie domu o powierzchni 170 m kw. będzie nas kosztować ok. 370-460 tys. zł. W sumie daje to jakieś 670-760 tys. zł. Oszczędzić można więc nawet 100-150 tys. zł. Pieniądze te swobodnie mogą posłużyć do wykończenia domu, a przynajmniej do zakupu większości materiałów i wykonania prac montażowych.

Sam sobie deweloperem

Biorąc jeszcze więcej na własne barki, czyli rezygnując z firmy od A do Z i samemu kupując wszystkie materiały, wyszukując najtańszych ofert oraz najmując osobne ekipy fachowców do realizacji poszczególnych etapów prac (murarze, tynkarze, dekarze, hydraulicy, elektrycy, itd.), można wyłuskać dodatkowe 10 proc. oszczędności. Realnym staje się więc postawienie domu za nie więcej niż 2000 zł za m kw. (plus koszty zakupu działki). Taki scenariusz powinny jednak wybierać te osoby, które albo nie mają szefa nad głową, albo mają szefa takiego, którego cechuje duża wyrozumiałość. Trzeba się bowiem nastawić, że przez co najmniej rok budowa domu będzie pochłaniała większość naszego czasu. Budowa domu metodą gospodarczą ma tę dodatkową zaletę, że pozwala skorzystać z ulg podatkowych. Zostały one co prawda znacząco okrojone, ale ze zwrotu VAT za materiały budowlane można uzyskać nawet 24 tys. zł, co w przypadku domu o powierzchni 150 m kw., pozwala zbić jego cenę o kolejne 150 zł za metr kwadratowy. W rezultacie w dzisiejszych warunkach można stać się posiadaczem własnego domu za 500-600 tys. zł, co odpowiada wartości mieszkania w stolicy o powierzchni 60-75 m kw.

Powyższe dane i obliczenia dotyczą Warszawy i okolic. W innych miastach zazwyczaj niższe są ceny mieszkań, ale jednocześnie niższe też są ceny ziemi czy robocizny. Trudno jednoznacznie orzec, że zachodzą tam podobne relacje cen co w stolicy, bo każdy lokalny rynek nieruchomości ma swoje specyficzne uwarunkowania i do pewnego stopnia rządzi się własnymi prawami. Może się więc okazać, że na zamianie mieszkania na dom w jednym mieście można zyskać względnie więcej niż na podobnej operacji w innym. Dlatego każdorazowo wymaga to oddzielnej, dokładnej kalkulacji kosztów.

Emil Szweda i Bernard Waszczyk

źródło informacji: Open Finance

Liczba zezwoleń, spadek prawie o 45 proc.

Liczba wydanych zezwoleń na budowę mieszkań w okresie styczeń-luty spadła o 9,6 proc. rdr i wyniosła 28,2 tys. - podał wczoraj GUS.
Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w okresie styczeń-luty 2009 roku wyniosła 12,2 tys. i jest to o 44,8 proc. mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. GUS szacuje, że w końcu lutego br. liczba mieszkań w budowie wyniosła 669,8 tys. Było to o 0,7 proc. mniej niż przed rokiem.

Fatalne będą lata 2010-2012.

Liczba mieszkań oddanych do użytku w 2009 roku spadnie do 130-150 tys. ze 165 tys. oddanych do użytku w 2008 - prognozuje Jacek Bielecki, dyrektor Polskiego Związku Firm Deweloperskich.

Z wyliczeń PAP wynika, że spadek liczby oddanych do użytku mieszkań w 2009 roku wyniesie więc 9-21 proc. Do użytku oddanych zostanie w tym roku 130-150 tys. mieszkań - powiedział w poniedziałek Bielecki.

W 2009 roku nastąpi konsumpcja boomu mieszkaniowego sprzed 2-3 lat. Na polskim rynku mieszkaniowym mamy do czynienia z dużą amplitudą popytową oraz z krótkim cyklem koniunkturalnym - dodał Bielecki . Dla rynku mieszkaniowego fatalne będą lata 2010-2012. Obecnie deweloperzy wstrzymują około 80 proc. inwestycji. Nikt nie chce bowiem budować mieszkań na skład - dodał Bielecki.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Liczba zezwoleń, spadek prawie o 45 proc.

Liczba wydanych zezwoleń na budowę mieszkań w okresie styczeń-luty spadła o 9,6 proc. rdr i wyniosła 28,2 tys. - podał wczoraj GUS.
Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w okresie styczeń-luty 2009 roku wyniosła 12,2 tys. i jest to o 44,8 proc. mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. GUS szacuje, że w końcu lutego br. liczba mieszkań w budowie wyniosła 669,8 tys. Było to o 0,7 proc. mniej niż przed rokiem.

Fatalne będą lata 2010-2012.

Liczba mieszkań oddanych do użytku w 2009 roku spadnie do 130-150 tys. ze 165 tys. oddanych do użytku w 2008 - prognozuje Jacek Bielecki, dyrektor Polskiego Związku Firm Deweloperskich.

Z wyliczeń PAP wynika, że spadek liczby oddanych do użytku mieszkań w 2009 roku wyniesie więc 9-21 proc. Do użytku oddanych zostanie w tym roku 130-150 tys. mieszkań - powiedział w poniedziałek Bielecki.

W 2009 roku nastąpi konsumpcja boomu mieszkaniowego sprzed 2-3 lat. Na polskim rynku mieszkaniowym mamy do czynienia z dużą amplitudą popytową oraz z krótkim cyklem koniunkturalnym - dodał Bielecki . Dla rynku mieszkaniowego fatalne będą lata 2010-2012. Obecnie deweloperzy wstrzymują około 80 proc. inwestycji. Nikt nie chce bowiem budować mieszkań na skład - dodał Bielecki.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Zniesienie podatku Belki nierealne?

Załamanie na rynkach finansowych spowodowało, że wiele osób straciło na inwestycjach kapitałowych. Zarobili co najwyżej ci, którzy inwestowali w waluty, tzn. kupowali dolary lub euro w czasach niskich kursów, a teraz przy osłabieniu złotego wyprzedawali kupioną walutę (patrz GP nr 37/2009).

Osoby, które poniosły straty na inwestycjach kapitałowych, mogą je odliczać w ciągu pięciu lat, pod warunkiem że będą mieć dochód z tego samego źródła, czyli inwestycji kapitałowych. A o ten, jak można szacować, w najbliższym okresie może być trudno.

Eksperci proponują, aby w czasie kryzysu Ministerstwo Finansów rozważyło możliwość obniżenia podatku Belki płaconego od zysków kapitałowych lub zawiesiło jego pobór. Wiele osób teraz decyduje się na zakładanie lokat bankowych, a od nich też jest pobierany podatek. Z nieoficjalnych danych Ministerstwa Finansów wynika, że na razie prace nad likwidacją podatku Belki nie są prowadzone mimo przedwyborczych obietnic jego zniesienia.

- Należy się spodziewać, że rządzący nie tak łatwo będą chcieli zrezygnować z tak dużych i regularnych wpływów do budżetu, jakie daje podatek Belki - komentuje Grzegorz Grochowina, ekspert z Doradztwa Podatkowego KPMG.

Podatek nieefektywny

Podatek od dochodów kapitałowych, zwany podatkiem Belki, został wprowadzony w celu minimalizacji skutków wysokiego deficytu budżetowego. Jak wskazuje Marek Wronka, starszy menedżer w Deloitte, opodatkowaniu podlegają m.in. dochody kapitałowe (w tym dochody giełdowe) oraz odsetki od dłużnych papierów wartościowych oraz lokat bankowych. Podatnicy mają prawo w niektórych przypadkach (np. ze sprzedaży akcji) do rozliczenia poniesionych strat przez kolejnych pięć lat.

- Mając na uwadze nadchodzący kryzys i związaną z nim głęboką bessę na rynku kapitałowym oraz niższą skłonność do oszczędzania wskutek spadku dochodów, należałoby rozważyć ograniczenie bądź zniesienie podatku Belki - twierdzi Marek Wronka.

Tłumaczy, że z racji bessy podatek Belki stał się mniej efektywnym instrumentem polityki fiskalnej państwa. Jego zniesienie mogłoby stymulować różne formy oszczędzania. Poziom oszczędności determinuje poziom inwestycji w gospodarce, a te z kolei wpływają na tempo wzrostu gospodarczego.

Jaki efekt może przynieść zaniechanie poboru podatku od zysków kapitałowych w najbliższych kilkunastu miesiącach? Jakie są alternatywne rozwiązania, jeśli nie zostanie zniesiony podatek Belki?

Ewa Matyszewska

Więcej: Gazeta Prawna 27.03.2009 (61) - str.4

interia.pl/Piątek, 27 marca (06:00

Zniesienie podatku Belki nierealne?

Załamanie na rynkach finansowych spowodowało, że wiele osób straciło na inwestycjach kapitałowych. Zarobili co najwyżej ci, którzy inwestowali w waluty, tzn. kupowali dolary lub euro w czasach niskich kursów, a teraz przy osłabieniu złotego wyprzedawali kupioną walutę (patrz GP nr 37/2009).

Osoby, które poniosły straty na inwestycjach kapitałowych, mogą je odliczać w ciągu pięciu lat, pod warunkiem że będą mieć dochód z tego samego źródła, czyli inwestycji kapitałowych. A o ten, jak można szacować, w najbliższym okresie może być trudno.

Eksperci proponują, aby w czasie kryzysu Ministerstwo Finansów rozważyło możliwość obniżenia podatku Belki płaconego od zysków kapitałowych lub zawiesiło jego pobór. Wiele osób teraz decyduje się na zakładanie lokat bankowych, a od nich też jest pobierany podatek. Z nieoficjalnych danych Ministerstwa Finansów wynika, że na razie prace nad likwidacją podatku Belki nie są prowadzone mimo przedwyborczych obietnic jego zniesienia.

- Należy się spodziewać, że rządzący nie tak łatwo będą chcieli zrezygnować z tak dużych i regularnych wpływów do budżetu, jakie daje podatek Belki - komentuje Grzegorz Grochowina, ekspert z Doradztwa Podatkowego KPMG.

Podatek nieefektywny

Podatek od dochodów kapitałowych, zwany podatkiem Belki, został wprowadzony w celu minimalizacji skutków wysokiego deficytu budżetowego. Jak wskazuje Marek Wronka, starszy menedżer w Deloitte, opodatkowaniu podlegają m.in. dochody kapitałowe (w tym dochody giełdowe) oraz odsetki od dłużnych papierów wartościowych oraz lokat bankowych. Podatnicy mają prawo w niektórych przypadkach (np. ze sprzedaży akcji) do rozliczenia poniesionych strat przez kolejnych pięć lat.

- Mając na uwadze nadchodzący kryzys i związaną z nim głęboką bessę na rynku kapitałowym oraz niższą skłonność do oszczędzania wskutek spadku dochodów, należałoby rozważyć ograniczenie bądź zniesienie podatku Belki - twierdzi Marek Wronka.

Tłumaczy, że z racji bessy podatek Belki stał się mniej efektywnym instrumentem polityki fiskalnej państwa. Jego zniesienie mogłoby stymulować różne formy oszczędzania. Poziom oszczędności determinuje poziom inwestycji w gospodarce, a te z kolei wpływają na tempo wzrostu gospodarczego.

Jaki efekt może przynieść zaniechanie poboru podatku od zysków kapitałowych w najbliższych kilkunastu miesiącach? Jakie są alternatywne rozwiązania, jeśli nie zostanie zniesiony podatek Belki?

Ewa Matyszewska

Więcej: Gazeta Prawna 27.03.2009 (61) - str.4

interia.pl/Piątek, 27 marca (06:00

Zyski banków spadną o 40 proc.

Analitycy, którzy szacowali, że banki na GPW muszą liczyć się w tym roku ze spadkiem zysków o 20-25 proc., teraz zakładają, że wyniki będą gorsze o 40 proc. Skrajne prognozy mówią o spadku zysków nawet o 78 proc.
W tym roku według szacunków analityków 13 biur maklerskich 9 największych banków notowanych na warszawskim parkiecie zarobi zaledwie 7,73 mld zł, czyli o 39,8 proc. mniej niż przed rokiem. W ubiegłym roku banki te zarobiły łącznie 12,8 mld zł (wyliczenia sporządziliśmy według ostatnich raportów DM PKO BP, DI BRE Banku, DM BZ WBK, DM IDM, Citibanku, DB Securities, Woods and Co., Ipopema Securities, UniCredit, Millennium DM, CAIB oraz Royal Bank of Scotland, który w tym tygodniu zaczął rekomendowanie polskich banków). Opierając się na najbardziej defetystycznych prognozach, zysk największych banków może się skurczyć do zaledwie 2,83 mld zł.
Zakładamy negatywny scenariusz dla sektora bankowego w 2009 roku. Zyski banków spadną o 2/3 w relacji do 2008 roku - napisała w ostatnim raporcie na temat perspektyw sektora bankowego Marta Jeżewska, analityk Domu Inwestycyjnego BRE Banku.

Według Jerzego Pruskiego, prezesa PKO BP, odpisy na ryzyko kredytowe w całym sektorze mogą sięgnąć w tym roku nawet 1/4 tego, co banki zarobiły w 2008 roku.

Jak wynika z opinii analityków, z największym spadkiem zysków muszą się liczyć akcjonariusze Millennium, Kredyt Banku i BRE Banku. W ich przypadku zarobek w 2009 roku może być mniejszy o 40-50 proc. Mogą one bowiem najmocniej odczuć pogorszenie się kondycji firm i będą musiały utworzyć relatywnie wysokie odpisy na ryzyko kredytowe dla przedsiębiorstw.

Z kolei najlepiej na kryzysowy scenariusz przygotowane są największe banki, z dobrze zdywersyfikowanym portfelem przychodów - Pekao i PKO BP. Pierwszy może zarobić w tym roku o 30 proc. mniej niż przed rokiem, a w przypadki PKO BP należy się liczyć zyskiem netto na poziomie 80 proc. ubiegłorocznego.

Analitycy dobrze oceniają też perspektywy banków o tradycyjnie bardziej konserwatywnym nastawieniu kredytowym - Banku Handlowego i ING Banku Śląskiego. W ich przypadku spadek zysku także powinien być mniejszy niż średnia dla sektora.

W pesymistyczny scenariusz wpisuje się też pierwszy, datowany na 23 marca, raport na temat polskich banków, sporządzony przez analityków brytyjskiego RBS. Choć ich zdaniem kondycja i fundamenty polskich banków na tle innych krajów regionu są dobre, to jednak można zapomnieć o zyskach na poziomie tych z 2008 roku. Czarny scenariusz kreśli też RBS dla BRE Banku.

Zdaniem autora raportu Grzegorza Zawady z powodu spadających przychodów i konieczności tworzenia wysokich rezerw dwa najbliższe lata BRE Bank może zakończyć dużymi stratami. Na ten tok analityk RBS prognozuje 414 mln zł straty netto, a na przyszły nawet 560 mln zł na minusie.

Dużo lepiej niż analitycy w ostatnim czasie polskie banki oceniają za to inwestorzy na GPW. Nic sobie nie robiąc z tak pesymistycznych prognoz, w ciągu miesiąca branżowy indeks WIG-Banki wzrósł o 30,4 proc., a wspomnianego BRE Banku nawet o 32 proc. W tym samym czasie indeks blue chipów (WIG20) zyskał na wartości 21,4 proc., podczas gdy sam WIG zaledwie 18 proc.



Jacek Iskra

Gazeta Prawna
wp.p,/
Gazeta Prawna (06:00)

Zyski banków spadną o 40 proc.

Analitycy, którzy szacowali, że banki na GPW muszą liczyć się w tym roku ze spadkiem zysków o 20-25 proc., teraz zakładają, że wyniki będą gorsze o 40 proc. Skrajne prognozy mówią o spadku zysków nawet o 78 proc.
W tym roku według szacunków analityków 13 biur maklerskich 9 największych banków notowanych na warszawskim parkiecie zarobi zaledwie 7,73 mld zł, czyli o 39,8 proc. mniej niż przed rokiem. W ubiegłym roku banki te zarobiły łącznie 12,8 mld zł (wyliczenia sporządziliśmy według ostatnich raportów DM PKO BP, DI BRE Banku, DM BZ WBK, DM IDM, Citibanku, DB Securities, Woods and Co., Ipopema Securities, UniCredit, Millennium DM, CAIB oraz Royal Bank of Scotland, który w tym tygodniu zaczął rekomendowanie polskich banków). Opierając się na najbardziej defetystycznych prognozach, zysk największych banków może się skurczyć do zaledwie 2,83 mld zł.
Zakładamy negatywny scenariusz dla sektora bankowego w 2009 roku. Zyski banków spadną o 2/3 w relacji do 2008 roku - napisała w ostatnim raporcie na temat perspektyw sektora bankowego Marta Jeżewska, analityk Domu Inwestycyjnego BRE Banku.

Według Jerzego Pruskiego, prezesa PKO BP, odpisy na ryzyko kredytowe w całym sektorze mogą sięgnąć w tym roku nawet 1/4 tego, co banki zarobiły w 2008 roku.

Jak wynika z opinii analityków, z największym spadkiem zysków muszą się liczyć akcjonariusze Millennium, Kredyt Banku i BRE Banku. W ich przypadku zarobek w 2009 roku może być mniejszy o 40-50 proc. Mogą one bowiem najmocniej odczuć pogorszenie się kondycji firm i będą musiały utworzyć relatywnie wysokie odpisy na ryzyko kredytowe dla przedsiębiorstw.

Z kolei najlepiej na kryzysowy scenariusz przygotowane są największe banki, z dobrze zdywersyfikowanym portfelem przychodów - Pekao i PKO BP. Pierwszy może zarobić w tym roku o 30 proc. mniej niż przed rokiem, a w przypadki PKO BP należy się liczyć zyskiem netto na poziomie 80 proc. ubiegłorocznego.

Analitycy dobrze oceniają też perspektywy banków o tradycyjnie bardziej konserwatywnym nastawieniu kredytowym - Banku Handlowego i ING Banku Śląskiego. W ich przypadku spadek zysku także powinien być mniejszy niż średnia dla sektora.

W pesymistyczny scenariusz wpisuje się też pierwszy, datowany na 23 marca, raport na temat polskich banków, sporządzony przez analityków brytyjskiego RBS. Choć ich zdaniem kondycja i fundamenty polskich banków na tle innych krajów regionu są dobre, to jednak można zapomnieć o zyskach na poziomie tych z 2008 roku. Czarny scenariusz kreśli też RBS dla BRE Banku.

Zdaniem autora raportu Grzegorza Zawady z powodu spadających przychodów i konieczności tworzenia wysokich rezerw dwa najbliższe lata BRE Bank może zakończyć dużymi stratami. Na ten tok analityk RBS prognozuje 414 mln zł straty netto, a na przyszły nawet 560 mln zł na minusie.

Dużo lepiej niż analitycy w ostatnim czasie polskie banki oceniają za to inwestorzy na GPW. Nic sobie nie robiąc z tak pesymistycznych prognoz, w ciągu miesiąca branżowy indeks WIG-Banki wzrósł o 30,4 proc., a wspomnianego BRE Banku nawet o 32 proc. W tym samym czasie indeks blue chipów (WIG20) zyskał na wartości 21,4 proc., podczas gdy sam WIG zaledwie 18 proc.



Jacek Iskra

Gazeta Prawna
wp.p,/
Gazeta Prawna (06:00)

50 tys. zł za samowolę budowlaną

Bez względu na rodzaj budynku za legalizację samowoli budowlanej inwestor będzie płacił 50 tys. zł. Zdaniem ekspertów kary powinny być zróżnicowane.
Nowelizacja prawa budowlanego, która ma być głosowana na najbliższym posiedzeniu Sejmu, nie tylko likwiduje pozwolenia na budowę, ale także wprowadza nowe zasady legalizacji samowoli budowlanych. Inne niż dotychczas będą też zasady ustalania wysokości opłat legalizacyjnych, jakie musi wnieść każdy inwestor, który chce zalegalizować samowolę.

Bez względu na rodzaj budynku oraz rodzaj dokonanego przez inwestora naruszenia przepisów budowlanych ma ona wynieść 50 tys. zł.
Taki sposób naliczania opłat legalizacyjnych krytykowany jest przez większość ekspertów z zakresu budownictwa.

Dziś opłaty legalizacyjne są bardzo wysokie, ale są uzależnione od rodzaju budynku. Jeżeli ktoś chce np. zalegalizować dom jednorodzinny, to musi zapłacić 50 tys. zł, a jeżeli chce zalegalizować garaż, to opłata wyniesie 25 tys. zł. Nowe przepisy zrównają wszystkie samowole, bez względu na ich rodzaj, co jest niedopuszczalne - mówi Mariusz Linettej, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Inowrocławiu.

Eksperci uważają, że nowe przepisy będą niekorzystne dla zwykłych obywateli. Zyskają na nich natomiast duzi inwestorzy.

Jednakowa kara dla tych, którzy samowolnie wybudowali garaż i wielkie centrum handlowe, oznacza, że wszyscy zainteresowani samowolami będą mogli praktycznie bezkarnie je realizować. Wystarczy, że ich samowole będą zgodne z planami zagospodarowania przestrzennego - uważa poseł PiS Andrzej Adamczyk, zastępcza przewodniczącego sejmowej Komisji Infrastruktury.

Wysokość opłat legalizacyjnych od wielu lat jest główną barierą w legalizacji samowoli budowlanych. W wielu przypadkach kara wielokrotnie przekracza koszt całej inwestycji. Jeżeli bowiem ktoś np. dobudował do domu zwykły ganek, które koszt nie przekroczył kilku tysięcy złotych, to zarówno teraz, jak i po zmianie przepisów musi zapłacić aż 50 tys. zł. Eksperci postulują więc wprowadzenie przepisów, które uzależniałyby wysokość opłaty legalizacyjnej od rodzaju przewinienia.

Jeżeli ktoś wybudował niezgodnie z przepisami cały dom, to powinien ponieść wyższą karę od osoby, która do domu niezgodnie z przepisami dobudowała tylko ganek. Niestety zarówno teraz, jak i zgodnie z nowelizacją prawa budowlanego, osoby te traktowane są w taki sam sposób - przekonuje Mariusz Linettej.

Zgodnie z nowelizacją prawa budowlanego przy legalizacji samowoli budowlanej, poza uiszczeniem opłaty legalizacyjnej, inwestor będzie musiał także przedstawić zgodę urbanistyczną oraz oświadczenie o posiadanym prawie do dysponowania nieruchomością na cele budowlane wraz z wymaganymi opinia i uzgodnieniami. Brak tych dokumentów lub niezapłacenie 50 tys. zł będzie skutkowało koniecznością rozbiórki samowoli.

1,4 tys. decyzji legalizacyjnych wydano w 2008 roku (było to o 54 proc. więcej w porównaniu z 2007 rokiem)



Arkadiusz Jaraszek

Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 27.03.2009 | 07:00

50 tys. zł za samowolę budowlaną

Bez względu na rodzaj budynku za legalizację samowoli budowlanej inwestor będzie płacił 50 tys. zł. Zdaniem ekspertów kary powinny być zróżnicowane.
Nowelizacja prawa budowlanego, która ma być głosowana na najbliższym posiedzeniu Sejmu, nie tylko likwiduje pozwolenia na budowę, ale także wprowadza nowe zasady legalizacji samowoli budowlanych. Inne niż dotychczas będą też zasady ustalania wysokości opłat legalizacyjnych, jakie musi wnieść każdy inwestor, który chce zalegalizować samowolę.

Bez względu na rodzaj budynku oraz rodzaj dokonanego przez inwestora naruszenia przepisów budowlanych ma ona wynieść 50 tys. zł.
Taki sposób naliczania opłat legalizacyjnych krytykowany jest przez większość ekspertów z zakresu budownictwa.

Dziś opłaty legalizacyjne są bardzo wysokie, ale są uzależnione od rodzaju budynku. Jeżeli ktoś chce np. zalegalizować dom jednorodzinny, to musi zapłacić 50 tys. zł, a jeżeli chce zalegalizować garaż, to opłata wyniesie 25 tys. zł. Nowe przepisy zrównają wszystkie samowole, bez względu na ich rodzaj, co jest niedopuszczalne - mówi Mariusz Linettej, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Inowrocławiu.

Eksperci uważają, że nowe przepisy będą niekorzystne dla zwykłych obywateli. Zyskają na nich natomiast duzi inwestorzy.

Jednakowa kara dla tych, którzy samowolnie wybudowali garaż i wielkie centrum handlowe, oznacza, że wszyscy zainteresowani samowolami będą mogli praktycznie bezkarnie je realizować. Wystarczy, że ich samowole będą zgodne z planami zagospodarowania przestrzennego - uważa poseł PiS Andrzej Adamczyk, zastępcza przewodniczącego sejmowej Komisji Infrastruktury.

Wysokość opłat legalizacyjnych od wielu lat jest główną barierą w legalizacji samowoli budowlanych. W wielu przypadkach kara wielokrotnie przekracza koszt całej inwestycji. Jeżeli bowiem ktoś np. dobudował do domu zwykły ganek, które koszt nie przekroczył kilku tysięcy złotych, to zarówno teraz, jak i po zmianie przepisów musi zapłacić aż 50 tys. zł. Eksperci postulują więc wprowadzenie przepisów, które uzależniałyby wysokość opłaty legalizacyjnej od rodzaju przewinienia.

Jeżeli ktoś wybudował niezgodnie z przepisami cały dom, to powinien ponieść wyższą karę od osoby, która do domu niezgodnie z przepisami dobudowała tylko ganek. Niestety zarówno teraz, jak i zgodnie z nowelizacją prawa budowlanego, osoby te traktowane są w taki sam sposób - przekonuje Mariusz Linettej.

Zgodnie z nowelizacją prawa budowlanego przy legalizacji samowoli budowlanej, poza uiszczeniem opłaty legalizacyjnej, inwestor będzie musiał także przedstawić zgodę urbanistyczną oraz oświadczenie o posiadanym prawie do dysponowania nieruchomością na cele budowlane wraz z wymaganymi opinia i uzgodnieniami. Brak tych dokumentów lub niezapłacenie 50 tys. zł będzie skutkowało koniecznością rozbiórki samowoli.

1,4 tys. decyzji legalizacyjnych wydano w 2008 roku (było to o 54 proc. więcej w porównaniu z 2007 rokiem)



Arkadiusz Jaraszek

Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 27.03.2009 | 07:00

Banki spuściły z tonu - klienci mogą spać spokojnie

Nie będziemy żądać dodatkowych zabezpieczeń kredytów. Jeśli ktoś spłaca raty, nie musi się bać - zapewniają PKO BP i Millennium. Polbankiem, który renegocjuje umowy z klientami, zajmie się grecki nadzór finansowy - pisze "Gazeta Wyborcza".
We wtorek "Gazeta Wyborcza" ujawniła, że banki zaczynają naciskać na klientów spłacających kredyty hipoteczne, domagając się wyższych marż. Problem dotyczy osób, których kredyty - z powodu spadku cen nieruchomości oraz wzrostu kursu franka szwajcarskiego - stały się wyższe od wartości kupowanych za pożyczone pieniądze mieszkań.

Kilkadziesiąt tysięcy kredytobiorców stanęło przed perspektywą, że banki każą im zwracać pożyczone pieniądze. Najbardziej alarmujące wiadomości dochodziły od klientów Polbanku.
W środę po stronie kredytobiorców stanęła Komisja Nadzoru Finansowego: banki nie mogą wykorzystywać zawirowań na rynku do zwiększania własnego zysku kosztem klientów.

To samo mówią prawnicy. - To na bankach powinien ciążyć obowiązek przewidywania i ponoszenia ryzyka. Tymczasem one starają się przenosić tę odpowiedzialność na konsumenta - ocenia mec. Mateusz Pogorzelski.

Komisja Nadzoru Finansowego zasugerowała też, że banki, które chcą renegocjować warunki zawartych umów, mogą mieć na sumieniu błędy w ocenianiu ryzyka kredytowego. Bankowcy zgrzytają zębami. To niekonsekwencja nadzoru. Przecież niedawno domagał się, abyśmy monitorowali wartość zabezpieczeń kredytów. A jeśli jest zbyt niska - żebyśmy brali dodatkowe zabezpieczenia i renegocjowali umowy - mówi pracownik jednego z największych banków.

Jak zauważa gazeta, komunikat nadzoru podziałał jednak na nich jak kubeł zimnej wody. Banki zaczęły po kolei zapewniać, że nie zamierzają domagać się od klientów dodatkowych zabezpieczeń ani wyższych marż.
wp.pl/
PAP 2009-03-27 (06:49)

Banki spuściły z tonu - klienci mogą spać spokojnie

Nie będziemy żądać dodatkowych zabezpieczeń kredytów. Jeśli ktoś spłaca raty, nie musi się bać - zapewniają PKO BP i Millennium. Polbankiem, który renegocjuje umowy z klientami, zajmie się grecki nadzór finansowy - pisze "Gazeta Wyborcza".
We wtorek "Gazeta Wyborcza" ujawniła, że banki zaczynają naciskać na klientów spłacających kredyty hipoteczne, domagając się wyższych marż. Problem dotyczy osób, których kredyty - z powodu spadku cen nieruchomości oraz wzrostu kursu franka szwajcarskiego - stały się wyższe od wartości kupowanych za pożyczone pieniądze mieszkań.

Kilkadziesiąt tysięcy kredytobiorców stanęło przed perspektywą, że banki każą im zwracać pożyczone pieniądze. Najbardziej alarmujące wiadomości dochodziły od klientów Polbanku.
W środę po stronie kredytobiorców stanęła Komisja Nadzoru Finansowego: banki nie mogą wykorzystywać zawirowań na rynku do zwiększania własnego zysku kosztem klientów.

To samo mówią prawnicy. - To na bankach powinien ciążyć obowiązek przewidywania i ponoszenia ryzyka. Tymczasem one starają się przenosić tę odpowiedzialność na konsumenta - ocenia mec. Mateusz Pogorzelski.

Komisja Nadzoru Finansowego zasugerowała też, że banki, które chcą renegocjować warunki zawartych umów, mogą mieć na sumieniu błędy w ocenianiu ryzyka kredytowego. Bankowcy zgrzytają zębami. To niekonsekwencja nadzoru. Przecież niedawno domagał się, abyśmy monitorowali wartość zabezpieczeń kredytów. A jeśli jest zbyt niska - żebyśmy brali dodatkowe zabezpieczenia i renegocjowali umowy - mówi pracownik jednego z największych banków.

Jak zauważa gazeta, komunikat nadzoru podziałał jednak na nich jak kubeł zimnej wody. Banki zaczęły po kolei zapewniać, że nie zamierzają domagać się od klientów dodatkowych zabezpieczeń ani wyższych marż.
wp.pl/
PAP 2009-03-27 (06:49)

Funt słabszy po danych o sprzedaży detalicznej

W lutym sprzedaż detaliczna w Wielkiej Brytanii spadła o 1,9 proc. w relacji miesięcznej i wzrosła o 0,4 proc. w relacji rocznej, wobec prognozowanego odpowiednio spadku o 0,1 proc. i wzrostu o 2,7 proc.

Równocześnie skorygowane w górę zostały styczniowe dane. Ostatecznie sprzedaż w tym miesiącu wzrosła o 0,8 proc. miesiąc do miesiąca i o 3,8 proc. rok do roku, podczas gdy wcześniej szacowano, że wzrost ten sięgnął odpowiednio 0,7 proc. i 3,6 proc.

Kurs GBP/USD zareagował spadkiem na te jednoznacznie złe dane. O godzinie 10:36 para ta testowała poziom 1,4563 dolara wobec 1,4598 tuż przed publikacją. Słabe wyniki lutowej sprzedaży, mają szanse w istotny sposób wpłynąć na kształtowanie się notowań funta w kolejnych godzinach, przesądzając o kontynuacji rozpoczętej wczoraj spadkowej korekty. Jej cel wyznacza poziom 1,4411 dolara, gdzie wsparcie tworzy dołek z 20 marca br. na wykresie godzinowym. W średnim terminie pozycja strony popytowej, nawet pomimo ewentualnych spadków, pozostaje niezagrożona. Dalej więc silne wzrosty wydają się bardziej prawdopodobnym scenariuszem na najbliższe tygodnie, niż równie zdecydowane spadki.

---

Marcin R. Kiepas

marcin.kiepas@xtb.pl

X-Trade Brokers DM S.A.

Funt słabszy po danych o sprzedaży detalicznej

W lutym sprzedaż detaliczna w Wielkiej Brytanii spadła o 1,9 proc. w relacji miesięcznej i wzrosła o 0,4 proc. w relacji rocznej, wobec prognozowanego odpowiednio spadku o 0,1 proc. i wzrostu o 2,7 proc.

Równocześnie skorygowane w górę zostały styczniowe dane. Ostatecznie sprzedaż w tym miesiącu wzrosła o 0,8 proc. miesiąc do miesiąca i o 3,8 proc. rok do roku, podczas gdy wcześniej szacowano, że wzrost ten sięgnął odpowiednio 0,7 proc. i 3,6 proc.

Kurs GBP/USD zareagował spadkiem na te jednoznacznie złe dane. O godzinie 10:36 para ta testowała poziom 1,4563 dolara wobec 1,4598 tuż przed publikacją. Słabe wyniki lutowej sprzedaży, mają szanse w istotny sposób wpłynąć na kształtowanie się notowań funta w kolejnych godzinach, przesądzając o kontynuacji rozpoczętej wczoraj spadkowej korekty. Jej cel wyznacza poziom 1,4411 dolara, gdzie wsparcie tworzy dołek z 20 marca br. na wykresie godzinowym. W średnim terminie pozycja strony popytowej, nawet pomimo ewentualnych spadków, pozostaje niezagrożona. Dalej więc silne wzrosty wydają się bardziej prawdopodobnym scenariuszem na najbliższe tygodnie, niż równie zdecydowane spadki.

---

Marcin R. Kiepas

marcin.kiepas@xtb.pl

X-Trade Brokers DM S.A.

Kurs wymiany złotego będzie kluczowy

Zdaniem prof. Jerzego Osiatyńskiego, byłego ministra finansów, obecna sytuacja ekonomiczna w Polsce nie sprzyja wejściu do ERM2. Przywołał on przykład Słowacji (przyjęła ona europejska walutę 1 stycznia br.) w której - jego zdaniem - przyjęto niekorzystny kurs słowackiej korony do euro.

Kurs przeliczeniowy (33,0 korony za euro) okazał się bardzo niekorzystny - powiedział Osiatyński. Jego zdaniem, miało to wpływ na gwałtowny spadek PKB w IV kw. 2008 r. i pierwszych miesiącach br. w tym kraju. Jestem daleki od tego, żeby wyciągnąć wniosek, że Polska nie powinna być krajem członkowskim Unii Gospodarczej i Walutowej. Chodzi o kurs przeliczeniowy (czyli kurs złotego do euro ), że będziemy w stanie utrzymać się sami w korytarzu (czyli tzw. mechanizmie ERM2 ) bez pomocy Europejskiego Banku Centralnego - wyjaśnił Osiatyński.

Moment wejścia do strefy euro poprzedza uczestnictwo w mechanizmie ERM2, gdy przez dwa lata dana waluta jest już związana z euro, a jej kurs może się wahać w stosunku do kursu euro tylko o plus/minus 15 proc.

Strategia rządu ograniczania wydatków budżetowych doprowadzi do większego niż planowany deficytu budżetowego - powiedział wczoraj w Sejmie na konferencji prasowej, b. minister finansów prof. Jerzy Osiatyński.

Kiedy patrzymy na strategię rządu, która jest w istocie strategią zacieśnienia fiskalnego, ograniczenia wydatków budżetowych w imię ochrony rozmiarów deficytu budżetowego (rząd przyjął że deficyt budżetowy wyniesie w tym roku 18,2 mld ), to - jak się wydaje - jest to strategia, która (...) będzie prowadziła, tak czy owak do większego niż planowany deficyt budżetowy - powiedział Osiatyński.

Wyjaśnił, że z jednej strony stanie się tak dlatego, iż do budżetu wpłyną mniejsze dochody podatkowe, a z drugiej, że będą większe wydatki na zasiłki dla bezrobotnych i inne świadczenia socjalne.Profesor zaznaczył, że poprawy koniunktury gospodarczej w Polsce będzie można oczekiwać, kiedy nastąpi poprawa przede wszystkim w Niemczech.

Prof. Jerzy Osiatyński w latach 1989-1990 był ministrem - kierownikiem Centralnego Urzędu Planowania w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. W rządzie Hanny Suchockiej pełnił funkcję ministra finansów (1992-1993). Był posłem na Sejm X oraz I, II i III kadencji z ramienia Unii Demokratycznej, a następnie Unii Wolności. Obecnie należy do Partii Demokratycznej - demokraci.pl.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Kurs wymiany złotego będzie kluczowy

Zdaniem prof. Jerzego Osiatyńskiego, byłego ministra finansów, obecna sytuacja ekonomiczna w Polsce nie sprzyja wejściu do ERM2. Przywołał on przykład Słowacji (przyjęła ona europejska walutę 1 stycznia br.) w której - jego zdaniem - przyjęto niekorzystny kurs słowackiej korony do euro.

Kurs przeliczeniowy (33,0 korony za euro) okazał się bardzo niekorzystny - powiedział Osiatyński. Jego zdaniem, miało to wpływ na gwałtowny spadek PKB w IV kw. 2008 r. i pierwszych miesiącach br. w tym kraju. Jestem daleki od tego, żeby wyciągnąć wniosek, że Polska nie powinna być krajem członkowskim Unii Gospodarczej i Walutowej. Chodzi o kurs przeliczeniowy (czyli kurs złotego do euro ), że będziemy w stanie utrzymać się sami w korytarzu (czyli tzw. mechanizmie ERM2 ) bez pomocy Europejskiego Banku Centralnego - wyjaśnił Osiatyński.

Moment wejścia do strefy euro poprzedza uczestnictwo w mechanizmie ERM2, gdy przez dwa lata dana waluta jest już związana z euro, a jej kurs może się wahać w stosunku do kursu euro tylko o plus/minus 15 proc.

Strategia rządu ograniczania wydatków budżetowych doprowadzi do większego niż planowany deficytu budżetowego - powiedział wczoraj w Sejmie na konferencji prasowej, b. minister finansów prof. Jerzy Osiatyński.

Kiedy patrzymy na strategię rządu, która jest w istocie strategią zacieśnienia fiskalnego, ograniczenia wydatków budżetowych w imię ochrony rozmiarów deficytu budżetowego (rząd przyjął że deficyt budżetowy wyniesie w tym roku 18,2 mld ), to - jak się wydaje - jest to strategia, która (...) będzie prowadziła, tak czy owak do większego niż planowany deficyt budżetowy - powiedział Osiatyński.

Wyjaśnił, że z jednej strony stanie się tak dlatego, iż do budżetu wpłyną mniejsze dochody podatkowe, a z drugiej, że będą większe wydatki na zasiłki dla bezrobotnych i inne świadczenia socjalne.Profesor zaznaczył, że poprawy koniunktury gospodarczej w Polsce będzie można oczekiwać, kiedy nastąpi poprawa przede wszystkim w Niemczech.

Prof. Jerzy Osiatyński w latach 1989-1990 był ministrem - kierownikiem Centralnego Urzędu Planowania w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. W rządzie Hanny Suchockiej pełnił funkcję ministra finansów (1992-1993). Był posłem na Sejm X oraz I, II i III kadencji z ramienia Unii Demokratycznej, a następnie Unii Wolności. Obecnie należy do Partii Demokratycznej - demokraci.pl.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

BANKI:Banki boją się o upadki deweloperów

Instytucje państwowe odpowiedzialne za gospodarkę powinny jak najszybciej podjąć działania ułatwiające m.in. inwestycje dla przedsiębiorców, dostęp do źródeł finansowania i rozwój budownictwa mieszkalnego - powiedział prezes Związku Banków Polskich Krzysztof Pietraszkiewicz.

W dobie spowolnienia gospodarczego należy wspierać rozwój akcji kredytowej niezbędnej do finansowania rozwoju gospodarczego. Przede wszystkim zapewnić stabilność sektora finansowego - mówił podczas środowego spotkania Klubu Polska 2015+ Pietraszkiewicz.

Jak podkreślił, szczególne znaczenie ma pomoc w rozwoju budownictwa mieszkalnego. Budownictwo mieszkaniowe powinno być traktowane, jako priorytet. W tym celu należy dokonać pewnych zabezpieczeń, które by zachęcały ludzi do inwestowania.

Jednocześnie bankom stwarzały większe bezpieczeństwo finansowania poprzez wprowadzenie m.in. zasady natychmiastowego uwłaszczenia, jeśli pada deweloper - powiedział Pietraszkiewicz.

Prezes ZBP przypomniał, że w styczniu banki udzieliły ponad 10 tys. kredytów mieszkaniowych. To jest około półtora raza mniej niż w podobnym okresie ubiegłego roku - dodał. Obecny na spotkaniu Jeremi Mordasewicz z PKPP Lewiatan wskazał, że popyt na kredyty inwestycyjne znacznie zmalał. W ciągu ostatnich pięciu tygodni odbyłem w kraju szereg spotkań z przedsiębiorcami i bankowcami. Część działań banków przedsiębiorcy przyjmują ze zrozumieniem, np. zaostrzenie kontroli udzielanych kredytów. Jednak narzekają, że bardzo trudno jest uzyskać bankową gwarancję oraz że banki zaostrzają kryteria udzielania kredytów i podnoszą ich oprocentowanie - powiedział Mordasewicz.

W kwestii żądania przez banki dodatkowych zabezpieczeń do udzielanych w przeszłości kredytów hipotecznych wypowiedziała się w środę Komisja Nadzoru Finansowego. Środowy "Dziennik" napisał, że banki zaczynają renegocjować umowy dotyczące kredytów hipotecznych i żądać od swoich klientów dodatkowych zabezpieczeń pożyczki, np. podnosząc marże.

Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż" - napisano w komunikacie KNF.

Ponadto KNF wskazał, że spadek zabezpieczenia nie oznacza spadku zdolności kredytowej klienta, a wszelkie działania podejmowane wobec kredytobiorców muszą uwzględniać specyfikę każdego kredytu i sytuacji kredytobiorcy. Dodatkowo, jedną z podstawowych zasad przy zawieraniu umów jest zasada równości stron, w związku z tym za niewłaściwą należy uznać sytuację, w której banki wykorzystując zapisy umów będą dążyły do zmiany warunków, na jakich udzielały kredyty - napisano. KNF podkreśliła, że zwiększenie obciążeń klienta w wyniku wzrostu marży może ponadto negatywnie wpłynąć na jego zdolność do spłaty kredytu.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

BANKI:Banki boją się o upadki deweloperów

Instytucje państwowe odpowiedzialne za gospodarkę powinny jak najszybciej podjąć działania ułatwiające m.in. inwestycje dla przedsiębiorców, dostęp do źródeł finansowania i rozwój budownictwa mieszkalnego - powiedział prezes Związku Banków Polskich Krzysztof Pietraszkiewicz.

W dobie spowolnienia gospodarczego należy wspierać rozwój akcji kredytowej niezbędnej do finansowania rozwoju gospodarczego. Przede wszystkim zapewnić stabilność sektora finansowego - mówił podczas środowego spotkania Klubu Polska 2015+ Pietraszkiewicz.

Jak podkreślił, szczególne znaczenie ma pomoc w rozwoju budownictwa mieszkalnego. Budownictwo mieszkaniowe powinno być traktowane, jako priorytet. W tym celu należy dokonać pewnych zabezpieczeń, które by zachęcały ludzi do inwestowania.

Jednocześnie bankom stwarzały większe bezpieczeństwo finansowania poprzez wprowadzenie m.in. zasady natychmiastowego uwłaszczenia, jeśli pada deweloper - powiedział Pietraszkiewicz.

Prezes ZBP przypomniał, że w styczniu banki udzieliły ponad 10 tys. kredytów mieszkaniowych. To jest około półtora raza mniej niż w podobnym okresie ubiegłego roku - dodał. Obecny na spotkaniu Jeremi Mordasewicz z PKPP Lewiatan wskazał, że popyt na kredyty inwestycyjne znacznie zmalał. W ciągu ostatnich pięciu tygodni odbyłem w kraju szereg spotkań z przedsiębiorcami i bankowcami. Część działań banków przedsiębiorcy przyjmują ze zrozumieniem, np. zaostrzenie kontroli udzielanych kredytów. Jednak narzekają, że bardzo trudno jest uzyskać bankową gwarancję oraz że banki zaostrzają kryteria udzielania kredytów i podnoszą ich oprocentowanie - powiedział Mordasewicz.

W kwestii żądania przez banki dodatkowych zabezpieczeń do udzielanych w przeszłości kredytów hipotecznych wypowiedziała się w środę Komisja Nadzoru Finansowego. Środowy "Dziennik" napisał, że banki zaczynają renegocjować umowy dotyczące kredytów hipotecznych i żądać od swoich klientów dodatkowych zabezpieczeń pożyczki, np. podnosząc marże.

Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż" - napisano w komunikacie KNF.

Ponadto KNF wskazał, że spadek zabezpieczenia nie oznacza spadku zdolności kredytowej klienta, a wszelkie działania podejmowane wobec kredytobiorców muszą uwzględniać specyfikę każdego kredytu i sytuacji kredytobiorcy. Dodatkowo, jedną z podstawowych zasad przy zawieraniu umów jest zasada równości stron, w związku z tym za niewłaściwą należy uznać sytuację, w której banki wykorzystując zapisy umów będą dążyły do zmiany warunków, na jakich udzielały kredyty - napisano. KNF podkreśliła, że zwiększenie obciążeń klienta w wyniku wzrostu marży może ponadto negatywnie wpłynąć na jego zdolność do spłaty kredytu.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

RPP:RPP zmuszona do ostrożnych kroków

Sygnałem do zakończenia cyklu obniżek stóp procentowych w Polsce byłoby ustabilizowanie się prognoz dla gospodarki światowej. Na razie jednak takich wiarygodnych sygnałów jeszcze nie ma - ocenia Dariusz Filar, członek RPP.

Filar pytany w wywiadzie dla "Dziennika" jakie są dalsze perspektywy dla stóp procentowych w Polsce powiedział, że gdyby w prognozach dla świata pojawiła się pewna stabilizacja, gdyby się one nie pogarszały, to mógłby to być sygnał dla RPP, że cykl obniżek należałoby zakończyć.

Ale na razie takich wiarygodnych sygnałów ze świata jeszcze nie mamy - dodał. Filar zaznaczył, że Polska jest powiązana z gospodarką światową. Biorąc to pod uwagę, odpowiednio musimy dostosowywać stopy -
To nie jest już tak dramatyczna sytuacja jak w lutym. Od posiedzenia RPP w poprzednim miesiącu złoty nieco zyskał, odrobił część strat, ale to jest na razie tylko niewielka korekta. Równocześnie istnieje wiele zagrożeń. Jest bardzo napięta sytuacja walutowa w krajach z nami sąsiadujących. Przede wszystkim w krajach nadbałtyckich. Napięta sytuacja jest również na Ukrainie i w Bułgarii. W rezultacie w naszym regionie jest wiele takich punktów dużego napięcia na rynku walutowym - powiedział Filar.

I to skłoniło radę do ostrożnych kroków, aby nie spowodować ewentualnego dalszego osłabienia złotego. Zapomina się o tym, że rada odpowiada przede wszystkim za stabilność cen. W lutym w porównaniu ze styczniem wskaźnik CPI wzrósł z 2,8 proc. do 3,3 proc. To musiało być i zostało uwzględnione przy podejmowaniu decyzji - dodał.

W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" Filar ocenił, że wzrost gospodarczy w całym roku 2009 powinien wynieść ok. 1 proc.

Niepokojące są informacje o słabnącej sprzedaży, bo to właśnie popyt wewnętrzny miał ciągnąć gospodarkę. Łącznie z eksportem, który też był motorem wzrostu, ostatnie dane każą ostrożniej szacować wzrost gospodarczy w całym roku, który powinien wynieść ok. 1 proc. To, co wiemy na razie, nie wskazuje na wystąpienie scenariusza recesji w Polsce" - powiedział.

Filar dodał, że przy podejmowaniu kolejnych decyzji RPP będzie zwracać uwagę na prognozy dla gospodarki światowej, kurs walutowy, a także na to, co będzie się działo z cenami usług.

Pytany o obniżkę stopy rezerwy obowiązkowej i głębszą redukcję stopy depozytowej powiedział, że RPP dyskutowała o tym, jednak jest na to obecnie za wcześnie.

"Na razie jednak RPP uznała, że w sytuacji, kiedy na rynku międzybankowym utrzymuje się znacząco nadpłynność, taki ruch byłby przedwczesny" - powiedział Filar.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Czwartek, 26 marca (08:35)

RPP:RPP zmuszona do ostrożnych kroków

Sygnałem do zakończenia cyklu obniżek stóp procentowych w Polsce byłoby ustabilizowanie się prognoz dla gospodarki światowej. Na razie jednak takich wiarygodnych sygnałów jeszcze nie ma - ocenia Dariusz Filar, członek RPP.

Filar pytany w wywiadzie dla "Dziennika" jakie są dalsze perspektywy dla stóp procentowych w Polsce powiedział, że gdyby w prognozach dla świata pojawiła się pewna stabilizacja, gdyby się one nie pogarszały, to mógłby to być sygnał dla RPP, że cykl obniżek należałoby zakończyć.

Ale na razie takich wiarygodnych sygnałów ze świata jeszcze nie mamy - dodał. Filar zaznaczył, że Polska jest powiązana z gospodarką światową. Biorąc to pod uwagę, odpowiednio musimy dostosowywać stopy -
To nie jest już tak dramatyczna sytuacja jak w lutym. Od posiedzenia RPP w poprzednim miesiącu złoty nieco zyskał, odrobił część strat, ale to jest na razie tylko niewielka korekta. Równocześnie istnieje wiele zagrożeń. Jest bardzo napięta sytuacja walutowa w krajach z nami sąsiadujących. Przede wszystkim w krajach nadbałtyckich. Napięta sytuacja jest również na Ukrainie i w Bułgarii. W rezultacie w naszym regionie jest wiele takich punktów dużego napięcia na rynku walutowym - powiedział Filar.

I to skłoniło radę do ostrożnych kroków, aby nie spowodować ewentualnego dalszego osłabienia złotego. Zapomina się o tym, że rada odpowiada przede wszystkim za stabilność cen. W lutym w porównaniu ze styczniem wskaźnik CPI wzrósł z 2,8 proc. do 3,3 proc. To musiało być i zostało uwzględnione przy podejmowaniu decyzji - dodał.

W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" Filar ocenił, że wzrost gospodarczy w całym roku 2009 powinien wynieść ok. 1 proc.

Niepokojące są informacje o słabnącej sprzedaży, bo to właśnie popyt wewnętrzny miał ciągnąć gospodarkę. Łącznie z eksportem, który też był motorem wzrostu, ostatnie dane każą ostrożniej szacować wzrost gospodarczy w całym roku, który powinien wynieść ok. 1 proc. To, co wiemy na razie, nie wskazuje na wystąpienie scenariusza recesji w Polsce" - powiedział.

Filar dodał, że przy podejmowaniu kolejnych decyzji RPP będzie zwracać uwagę na prognozy dla gospodarki światowej, kurs walutowy, a także na to, co będzie się działo z cenami usług.

Pytany o obniżkę stopy rezerwy obowiązkowej i głębszą redukcję stopy depozytowej powiedział, że RPP dyskutowała o tym, jednak jest na to obecnie za wcześnie.

"Na razie jednak RPP uznała, że w sytuacji, kiedy na rynku międzybankowym utrzymuje się znacząco nadpłynność, taki ruch byłby przedwczesny" - powiedział Filar.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Czwartek, 26 marca (08:35)

KNF i UOKiK ostrzegają banki przed renegocjacją umów kredytowych

Komisja Nadzoru Finansowego skrytykowała banki żądające zgody na podniesienie marż lub przedstawienie dodatkowych zabezpieczeń do kredytów hipotecznych denominowanych w CHF od klientów, których zdolność kredytowa nie pogorszyła się. Także Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów uważa włączanie do umów zapisów, które umożliwiają takie działania, za zbyt ogóle i zapowiada, że w ciągu kilku dni skieruje do sądu pozew o uznanie ich za zakazaną klauzulę umowną.
"Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż albo rozszerzanie spreadów walutowych" - czytamy w komunikacie KNF.

Komisja podkreśla, że jedną z podstawowych zasad przy zawieraniu umów jest zasada równości stron, w związku z tym za niewłaściwą uznaje sytuację, w której banki wykorzystując zapisy umów będą dążyły do zmiany warunków, na jakich udzielały kredytów. "Zwiększenie obciążeń klienta w wyniku wzrostu marży może ponadto negatywnie wpłynąć na jego zdolność do spłaty kredytu" - ostrzega KNF.

Wcześniej w tym tygodniu "Gazeta Wyborcza" poinformowała, że Polbank jako pierwszy bank w Polsce zaczął skłaniać klientów do zmiany warunków podpisanych w ubiegłych latach umów o kredyty hipoteczne w CHF. "Tym, którym - przede wszystkim z powodu wzrostu kursu franka szwajcarskiego - wartość kredytu przekroczyła wartość kupionego na kredyt mieszkania, bank proponuje podwyższenie marży o 0,5 pkt proc." - pisała "GW".
Podobnych działań nie wykluczał PKO Bank Polski. "Gdy poziom kredytu przekracza 130% wartości mieszkania, w toku indywidualnych rozmów proponujemy kredytobiorcy ustanowienie dodatkowego zabezpieczenia kredytu". A jeśli klient odmawia? "Bank ściśle monitoruje obsługę danego kredytu" - czytamy w oświadczeniu PKO BP przesłanym do "GW". Według nieoficjalnych informacji mediów, także inne banki rozważają podjęcie podobnych ruchów.

Jak wyliczyła "Gazeta Prawna", część banków nadal zwiększa spready pomiędzy kursem kupna a sprzedaży CHF, co dodatkowo podnosi koszt kredytów denominowanych we franku. Według gazety, spread dla pary CHF-PLN w DomBanku wzrósł do 41 gr z 19 gr w ciągu 6 miesięcy.
"Podejmowane przez niektóre z tych instytucji próby zmiany warunków umowy kredytowej poprzez podwyższenie marży, domaganie się dodatkowego zabezpieczenia od klientów (w szczególności tych, których ocena zdolności kredytowej oraz wartości zabezpieczenia kredytu była dokonana w niedalekiej przeszłości) lub sprzedaż dodatkowych produktów finansowych świadczyć może o niedostatecznej jakości procesu zarządzania ryzykiem" - czytamy w komunikacie KNF.

Komisja zapowiedziała przy tym, że będzie się "bacznie przyglądać" bieżącej praktyce kredytowej banków i bieżącemu zarządzaniu portfelem kredytowym pod kątem generowanego ryzyka. "Szczególną obserwacją UKNF obejmie banki o podwyższonym profilu ryzyka, wobec takich instytucji może podjąć działania nadzorcze, których celem będzie podniesienie wymogu kapitałowego (w ramach II filaru NUK) na ryzyko kredytowe" - podał urząd.

Także UOKiK zapowiedział podjęcie działań wobec banków, które powołują się na zapis w umowach, by zmieniać obecnie ich warunki.

Jak podał w czwartek dziennik "Polska", UOKiK w ciągu kilku dni skieruje do sądu pozew o uznanie takich zapisów za zakazaną klauzulę umowną.

"Zdaniem urzędu zapis jest zbyt ogólnikowy i nie podaje, co dokładnie musi się stać, by bank mógł postawić nowe żądania. Jeśli więc sąd zgodzi się z UOKiK-iem, to nawet te osoby, które dały dodatkowe zabezpieczenia, będą mogły je wycofać" - czytamy w "Polsce".

Według gazety, jeśli sąd przyzna rację UOKiK, wówczas przestaną obowiązywać nie tylko takie zapisy w umowach kredytowych, ale również podpisane już aneksy.
onet.pl/(ISB, dd/26.03.2009, godz. 09:11)

KNF i UOKiK ostrzegają banki przed renegocjacją umów kredytowych

Komisja Nadzoru Finansowego skrytykowała banki żądające zgody na podniesienie marż lub przedstawienie dodatkowych zabezpieczeń do kredytów hipotecznych denominowanych w CHF od klientów, których zdolność kredytowa nie pogorszyła się. Także Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów uważa włączanie do umów zapisów, które umożliwiają takie działania, za zbyt ogóle i zapowiada, że w ciągu kilku dni skieruje do sądu pozew o uznanie ich za zakazaną klauzulę umowną.
"Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż albo rozszerzanie spreadów walutowych" - czytamy w komunikacie KNF.

Komisja podkreśla, że jedną z podstawowych zasad przy zawieraniu umów jest zasada równości stron, w związku z tym za niewłaściwą uznaje sytuację, w której banki wykorzystując zapisy umów będą dążyły do zmiany warunków, na jakich udzielały kredytów. "Zwiększenie obciążeń klienta w wyniku wzrostu marży może ponadto negatywnie wpłynąć na jego zdolność do spłaty kredytu" - ostrzega KNF.

Wcześniej w tym tygodniu "Gazeta Wyborcza" poinformowała, że Polbank jako pierwszy bank w Polsce zaczął skłaniać klientów do zmiany warunków podpisanych w ubiegłych latach umów o kredyty hipoteczne w CHF. "Tym, którym - przede wszystkim z powodu wzrostu kursu franka szwajcarskiego - wartość kredytu przekroczyła wartość kupionego na kredyt mieszkania, bank proponuje podwyższenie marży o 0,5 pkt proc." - pisała "GW".
Podobnych działań nie wykluczał PKO Bank Polski. "Gdy poziom kredytu przekracza 130% wartości mieszkania, w toku indywidualnych rozmów proponujemy kredytobiorcy ustanowienie dodatkowego zabezpieczenia kredytu". A jeśli klient odmawia? "Bank ściśle monitoruje obsługę danego kredytu" - czytamy w oświadczeniu PKO BP przesłanym do "GW". Według nieoficjalnych informacji mediów, także inne banki rozważają podjęcie podobnych ruchów.

Jak wyliczyła "Gazeta Prawna", część banków nadal zwiększa spready pomiędzy kursem kupna a sprzedaży CHF, co dodatkowo podnosi koszt kredytów denominowanych we franku. Według gazety, spread dla pary CHF-PLN w DomBanku wzrósł do 41 gr z 19 gr w ciągu 6 miesięcy.
"Podejmowane przez niektóre z tych instytucji próby zmiany warunków umowy kredytowej poprzez podwyższenie marży, domaganie się dodatkowego zabezpieczenia od klientów (w szczególności tych, których ocena zdolności kredytowej oraz wartości zabezpieczenia kredytu była dokonana w niedalekiej przeszłości) lub sprzedaż dodatkowych produktów finansowych świadczyć może o niedostatecznej jakości procesu zarządzania ryzykiem" - czytamy w komunikacie KNF.

Komisja zapowiedziała przy tym, że będzie się "bacznie przyglądać" bieżącej praktyce kredytowej banków i bieżącemu zarządzaniu portfelem kredytowym pod kątem generowanego ryzyka. "Szczególną obserwacją UKNF obejmie banki o podwyższonym profilu ryzyka, wobec takich instytucji może podjąć działania nadzorcze, których celem będzie podniesienie wymogu kapitałowego (w ramach II filaru NUK) na ryzyko kredytowe" - podał urząd.

Także UOKiK zapowiedział podjęcie działań wobec banków, które powołują się na zapis w umowach, by zmieniać obecnie ich warunki.

Jak podał w czwartek dziennik "Polska", UOKiK w ciągu kilku dni skieruje do sądu pozew o uznanie takich zapisów za zakazaną klauzulę umowną.

"Zdaniem urzędu zapis jest zbyt ogólnikowy i nie podaje, co dokładnie musi się stać, by bank mógł postawić nowe żądania. Jeśli więc sąd zgodzi się z UOKiK-iem, to nawet te osoby, które dały dodatkowe zabezpieczenia, będą mogły je wycofać" - czytamy w "Polsce".

Według gazety, jeśli sąd przyzna rację UOKiK, wówczas przestaną obowiązywać nie tylko takie zapisy w umowach kredytowych, ale również podpisane już aneksy.
onet.pl/(ISB, dd/26.03.2009, godz. 09:11)

Wymiana walut pod lupą fiskusa

Osoby osiągające zyski ze sprzedaży euro, dolarów i franków powinny płacić podatek dochodowy – uważa Ministerstwo Finansów. Eksperci zwracają uwagę, że nie wiadomo, jak fiskus miałby to kontrolować. Trudno też ustalić wysokość dochodu.
Problem dotyczy osób, które w kantorze wymieniły z zyskiem obce waluty na złote. Ale nie tylko. Jeden z czytelników “Rz” założył w połowie 2008 r. w banku lokatę walutową, którą pod koniec roku zmienił na złotową i niedługo potem wypłacił pieniądze. Zyskał na tym ok. 50 tys. zł.

Kontrowersyjny podatek

Zgodnie z interpretacją MF osoby w tej sytuacji powinny zapłacić podatek. Chodzi bowiem o przychody z tzw. innych źródeł, o których mowa w art. 10 ust. 1 pkt 9 ustawy o PIT. Zalicza się do nich m.in. zasiłki pieniężne z ubezpieczenia społecznego, alimenty, stypendia, dopłaty, nagrody i inne nieodpłatne świadczenia oraz przychody nieznajdujące pokrycia w ujawnionych źródłach.

Doradcy podatkowi nie są zgodni w tej kwestii.

Osoby, które zarobiły np. na wymianie walut w kantorze, nie powinny płacić z tego tytułu podatku dochodowego. Nie jest to sprzedaż, ponieważ nie dochodzi do przeniesienia własności rzeczy. W tym przypadku mamy do czynienia z wymianą, np. euro na złote, która jest ekwiwalentna – argumentuje Wojciech Piotrowski, doradca podatkowy w KPMG.

Innego zdania jest Marek Kolibski, doradca podatkowy w Kancelarii Ożóg i Wspólnicy.
Do katalogu przychodów z innych źródeł, który ma charakter otwarty, można zaliczyć wszystko, co wiąże się ze zwiększeniem aktywów, a więc także dochody ze sprzedaży walut. Należy je wykazać w PIT-37 w pozycji “inne źródła” – powiedział.

Marcin Grześkowiak, doradca podatkowy w TPA Horwath, uważa, iż z formalnego punktu widzenia istnieją argumenty, że taki przychód powinien podlegać opodatkowaniu.
Rozumiem jednak kontrowersje, zważywszy, że ustawa nie odnosi się bezpośrednio do takiego przypadku – dodał.

Jeśli ktoś chce się zastosować do wskazówek resortu i wykazać zyski walutowe w rocznym zeznaniu PIT, może mieć z tym duży problem.
Co jest kosztem

Wojciech Piotrowski zwraca uwagę, że nie wiadomo do końca, jak ustalić przychód i koszty jego uzyskania. Ministerstwo wyjaśnia dość enigmatycznie, że dochodem jest nadwyżka sumy przychodów z danego źródła nad kosztami ich uzyskania osiągnięta w roku podatkowym. Można przyjąć, że jest to różnica między kursem nabycia i sprzedaży walut. Osobom, które np. często wyjeżdżają za granicę i dokonywały wielokrotnej wymiany, trudno będzie wskazać kurs nabycia i sprzedaży.

Jeśli MF chce opodatkować tego typu zyski, powinno zmienić przepisy. Powinno też dokładnie określić zasady rozliczenia. Nie wystarczy dość ogólne wskazanie, że należy zapłacić podatek – uważa Piotrowski.

Poza tym większość kupujących waluty w kantorze nie zachowuje dowodów.
Osoba, która nie ma dowodów, nie będzie też mogła odliczyć kosztów – uważa Marek Kolibski.

Powstaje też pytanie, jak urzędy skarbowe mogą sprawdzić, czy ktoś zarobił na wymianie walut.

Fiskus ma dość ograniczone możliwości. Jeśli ktoś wymienia w kantorze np. 2 tys. euro, to taka transakcja nie jest ewidencjonowana – wyjaśnia Wojciech Piotrowski. Również według Marcina Grześkowiaka urzędy skarbowe nie będą w ogóle potrafiły udowodnić podatnikowi dokonania takich transakcji.

Trudno o dowody

Zgodnie z ustawą o przeciwdziałaniu wprowadzaniu do obrotu wartości pochodzących z nielegalnych lub nieujawnionych źródeł dopiero przy transakcjach powyżej 15 tys. euro (oraz przy podejrzeniu prania pieniędzy) tzw. instytucje obowiązane muszą przekazywać raport do generalnego inspektora informacji finansowej. Dotyczy to m.in. banków, kantorów, domów maklerskich i lombardów.

Jeśli urząd skarbowy chciałby uzyskać z banku informacje o stanie konta danej osoby, musiałby wszcząć wobec niej postępowanie podatkowe – dodaje Piotrowski.

Fiskus nie może poprosić banku np. o wykaz osób osiągających zyski z lokat walutowych. Zgodnie z art. 182 ordynacji podatkowej bank musi ujawnić urzędowi informacje np. o obrotach na rachunkach bankowych jedynie w toku postępowania podatkowego. Jest też inny problem.

Osoby, które zyskają znaczne kwoty na wymianie walut i zainwestują np. w zakup nieruchomości, może czekać postępowanie dotyczące przychodów z nieujawnionych źródeł.
Taka osoba powinna zbierać pokwitowania wydane przez kantory – mówi Wojciech Piotrowski.

Wskazówki resortu finansów

Osoba, która ze sprzedaży walut poniosła stratę, może ją rozliczyć w latach następnych z dochodami uzyskanymi z tego samego źródła, tj. z dochodami z tzw. innych źródeł. Od dochodu nie można odjąć więcej niż 50 proc. kwoty straty. Takiego odliczenia można dokonać w najbliższych kolejno po sobie następujących pięciu latach podatkowych.

Wydatki poniesione na zakup sprzedawanych walut przez osobę fizyczną nieprowadzącą działalności gospodarczej dokumentowane są na ogólnych zasadach. Jako dowód należy dopuścić wszystko, co może się przyczynić do wyjaśnienia sprawy, a nie jest sprzeczne z prawem.

W razie jakichkolwiek wątpliwości co do określenia wysokości uzyskanego dochodu ze sprzedaży walut, dla celów podatkowych sprawa ta powinna być każdorazowo przedmiotem indywidualnego postępowania.

Monika Pogroszewska

wp.pl/
Rzeczpospolita (06:00)

Wymiana walut pod lupą fiskusa

Osoby osiągające zyski ze sprzedaży euro, dolarów i franków powinny płacić podatek dochodowy – uważa Ministerstwo Finansów. Eksperci zwracają uwagę, że nie wiadomo, jak fiskus miałby to kontrolować. Trudno też ustalić wysokość dochodu.
Problem dotyczy osób, które w kantorze wymieniły z zyskiem obce waluty na złote. Ale nie tylko. Jeden z czytelników “Rz” założył w połowie 2008 r. w banku lokatę walutową, którą pod koniec roku zmienił na złotową i niedługo potem wypłacił pieniądze. Zyskał na tym ok. 50 tys. zł.

Kontrowersyjny podatek

Zgodnie z interpretacją MF osoby w tej sytuacji powinny zapłacić podatek. Chodzi bowiem o przychody z tzw. innych źródeł, o których mowa w art. 10 ust. 1 pkt 9 ustawy o PIT. Zalicza się do nich m.in. zasiłki pieniężne z ubezpieczenia społecznego, alimenty, stypendia, dopłaty, nagrody i inne nieodpłatne świadczenia oraz przychody nieznajdujące pokrycia w ujawnionych źródłach.

Doradcy podatkowi nie są zgodni w tej kwestii.

Osoby, które zarobiły np. na wymianie walut w kantorze, nie powinny płacić z tego tytułu podatku dochodowego. Nie jest to sprzedaż, ponieważ nie dochodzi do przeniesienia własności rzeczy. W tym przypadku mamy do czynienia z wymianą, np. euro na złote, która jest ekwiwalentna – argumentuje Wojciech Piotrowski, doradca podatkowy w KPMG.

Innego zdania jest Marek Kolibski, doradca podatkowy w Kancelarii Ożóg i Wspólnicy.
Do katalogu przychodów z innych źródeł, który ma charakter otwarty, można zaliczyć wszystko, co wiąże się ze zwiększeniem aktywów, a więc także dochody ze sprzedaży walut. Należy je wykazać w PIT-37 w pozycji “inne źródła” – powiedział.

Marcin Grześkowiak, doradca podatkowy w TPA Horwath, uważa, iż z formalnego punktu widzenia istnieją argumenty, że taki przychód powinien podlegać opodatkowaniu.
Rozumiem jednak kontrowersje, zważywszy, że ustawa nie odnosi się bezpośrednio do takiego przypadku – dodał.

Jeśli ktoś chce się zastosować do wskazówek resortu i wykazać zyski walutowe w rocznym zeznaniu PIT, może mieć z tym duży problem.
Co jest kosztem

Wojciech Piotrowski zwraca uwagę, że nie wiadomo do końca, jak ustalić przychód i koszty jego uzyskania. Ministerstwo wyjaśnia dość enigmatycznie, że dochodem jest nadwyżka sumy przychodów z danego źródła nad kosztami ich uzyskania osiągnięta w roku podatkowym. Można przyjąć, że jest to różnica między kursem nabycia i sprzedaży walut. Osobom, które np. często wyjeżdżają za granicę i dokonywały wielokrotnej wymiany, trudno będzie wskazać kurs nabycia i sprzedaży.

Jeśli MF chce opodatkować tego typu zyski, powinno zmienić przepisy. Powinno też dokładnie określić zasady rozliczenia. Nie wystarczy dość ogólne wskazanie, że należy zapłacić podatek – uważa Piotrowski.

Poza tym większość kupujących waluty w kantorze nie zachowuje dowodów.
Osoba, która nie ma dowodów, nie będzie też mogła odliczyć kosztów – uważa Marek Kolibski.

Powstaje też pytanie, jak urzędy skarbowe mogą sprawdzić, czy ktoś zarobił na wymianie walut.

Fiskus ma dość ograniczone możliwości. Jeśli ktoś wymienia w kantorze np. 2 tys. euro, to taka transakcja nie jest ewidencjonowana – wyjaśnia Wojciech Piotrowski. Również według Marcina Grześkowiaka urzędy skarbowe nie będą w ogóle potrafiły udowodnić podatnikowi dokonania takich transakcji.

Trudno o dowody

Zgodnie z ustawą o przeciwdziałaniu wprowadzaniu do obrotu wartości pochodzących z nielegalnych lub nieujawnionych źródeł dopiero przy transakcjach powyżej 15 tys. euro (oraz przy podejrzeniu prania pieniędzy) tzw. instytucje obowiązane muszą przekazywać raport do generalnego inspektora informacji finansowej. Dotyczy to m.in. banków, kantorów, domów maklerskich i lombardów.

Jeśli urząd skarbowy chciałby uzyskać z banku informacje o stanie konta danej osoby, musiałby wszcząć wobec niej postępowanie podatkowe – dodaje Piotrowski.

Fiskus nie może poprosić banku np. o wykaz osób osiągających zyski z lokat walutowych. Zgodnie z art. 182 ordynacji podatkowej bank musi ujawnić urzędowi informacje np. o obrotach na rachunkach bankowych jedynie w toku postępowania podatkowego. Jest też inny problem.

Osoby, które zyskają znaczne kwoty na wymianie walut i zainwestują np. w zakup nieruchomości, może czekać postępowanie dotyczące przychodów z nieujawnionych źródeł.
Taka osoba powinna zbierać pokwitowania wydane przez kantory – mówi Wojciech Piotrowski.

Wskazówki resortu finansów

Osoba, która ze sprzedaży walut poniosła stratę, może ją rozliczyć w latach następnych z dochodami uzyskanymi z tego samego źródła, tj. z dochodami z tzw. innych źródeł. Od dochodu nie można odjąć więcej niż 50 proc. kwoty straty. Takiego odliczenia można dokonać w najbliższych kolejno po sobie następujących pięciu latach podatkowych.

Wydatki poniesione na zakup sprzedawanych walut przez osobę fizyczną nieprowadzącą działalności gospodarczej dokumentowane są na ogólnych zasadach. Jako dowód należy dopuścić wszystko, co może się przyczynić do wyjaśnienia sprawy, a nie jest sprzeczne z prawem.

W razie jakichkolwiek wątpliwości co do określenia wysokości uzyskanego dochodu ze sprzedaży walut, dla celów podatkowych sprawa ta powinna być każdorazowo przedmiotem indywidualnego postępowania.

Monika Pogroszewska

wp.pl/
Rzeczpospolita (06:00)

Wzrost PKB może przekroczyć 2,0% w 2009

Dzięki nadal silnej konsumpcji, wzrost PKB w tym roku może przekroczyć nawet 2,0%, wynika z czwartkowej wypowiedzi członka Rady Polityki Pieniężnej (RPP) Mariana Nogi. Jego zdaniem, nie należy natomiast martwić się już inflacją, która jest pod kontrolą Rady.
W połowie tego roku inflacja zejdzie przejściowo do celu, czyli do poziomu 2,5%, a może nawet lekko poniżej. Natomiast na jesieni są spodziewane kolejne zmiany cen regulowanych i ta inflacja znów się wybrzuszy, zrobi się taki mały garb, po to, żeby w I kw. 2010 zacząć łagodnie schodzić do celu, a nawet może niżej - powiedział Noga w wywiadzie dla TVN CNBC Biznes.
Członek RPP dodał, że raczej nie spodziewa się spadku wskaźnika CPI poniżej 2,0% w połowie roku, ale też i jej wzrostu powyżej 3,0% podczas szczytu w grudniu 2009 r. Zaznaczył jednak, że nie ma to większego znaczenia, ponieważ dla władzy pieniężnej najważniejszy jest cel średnioroczny.

W 2010 r. inflacja na stałe zejdzie w okolice 2,5% , to z dzisiejszego punktu widzenia można powiedzieć, że inflację mamy pod kontrolą - podkreślił Noga.

Przedstawiciel władzy monetarnej z dużym optymizmem patrzy także na perspektywy wzrostu gospodarczego Polski w 2009 r. Jego zdaniem, jesteśmy w stanie rozwijać się w tempie zbliżonym do 2,0%.

Zakładam, że lokomotywą ciągnącą PKB jest konsumpcja, ale od razu zaznaczam, że sprzedaż detaliczna, która ostatnio słabnie, to nie jest cała konsumpcja. Nie ma tam bowiem usług, a są samochody, których nie kupujemy co miesiąc - wyjaśnił Noga.

Rosną natomiast wydatki na leki, kosmetyki, obuwie, odzież, sprzęt AGD, napoje czy usługi. W tej sytuacji Noga szacuje wzrost konsumpcji w całym 2009 r. na 3,0-3,5%. Decydujący więc dla wzrostu PKB będzie poziom inwestycji oraz handlu zagranicznego.

Jeśli założymy, że inwestycje będą miały w najgorszym razie zerowy wkład do PKB, a handel zagraniczny będą na niewielkim minusie, to dzięki 3-proc. wzroście konsumpcji mamy PKB na poziomie 2,0% a nawet nieco więcej - wyliczył Noga.

Oficjalna budżetowa prognoza zakłada wzrost PKB w 2009 r. o 3,7%, natomiast pesymistyczny scenariusz rządowy - o 1,7%. Natomiast według centralnej ścieżki projekcji inflacyjnej Narodowego Banku Polskiego (NBP), wzrost PKB wyniesie 1,1% w 2009 r., a w kolejnym gospodarka przyspieszy do 2,2%, zaś w 2011 - do 3,7%.

Bank Światowy, jak i Komisja Europejska szacowały ostatnio, że Polska będzie w tym roku należała do europejskiej czołówki pod względem wzrostu PKB - obie instytucje spodziewają się, że wyniesie on w naszym kraju ok. 2,0%. (ISB)

lk/tom
wp.pl/ISB | 26.03.2009 | 10:14

Wzrost PKB może przekroczyć 2,0% w 2009

Dzięki nadal silnej konsumpcji, wzrost PKB w tym roku może przekroczyć nawet 2,0%, wynika z czwartkowej wypowiedzi członka Rady Polityki Pieniężnej (RPP) Mariana Nogi. Jego zdaniem, nie należy natomiast martwić się już inflacją, która jest pod kontrolą Rady.
W połowie tego roku inflacja zejdzie przejściowo do celu, czyli do poziomu 2,5%, a może nawet lekko poniżej. Natomiast na jesieni są spodziewane kolejne zmiany cen regulowanych i ta inflacja znów się wybrzuszy, zrobi się taki mały garb, po to, żeby w I kw. 2010 zacząć łagodnie schodzić do celu, a nawet może niżej - powiedział Noga w wywiadzie dla TVN CNBC Biznes.
Członek RPP dodał, że raczej nie spodziewa się spadku wskaźnika CPI poniżej 2,0% w połowie roku, ale też i jej wzrostu powyżej 3,0% podczas szczytu w grudniu 2009 r. Zaznaczył jednak, że nie ma to większego znaczenia, ponieważ dla władzy pieniężnej najważniejszy jest cel średnioroczny.

W 2010 r. inflacja na stałe zejdzie w okolice 2,5% , to z dzisiejszego punktu widzenia można powiedzieć, że inflację mamy pod kontrolą - podkreślił Noga.

Przedstawiciel władzy monetarnej z dużym optymizmem patrzy także na perspektywy wzrostu gospodarczego Polski w 2009 r. Jego zdaniem, jesteśmy w stanie rozwijać się w tempie zbliżonym do 2,0%.

Zakładam, że lokomotywą ciągnącą PKB jest konsumpcja, ale od razu zaznaczam, że sprzedaż detaliczna, która ostatnio słabnie, to nie jest cała konsumpcja. Nie ma tam bowiem usług, a są samochody, których nie kupujemy co miesiąc - wyjaśnił Noga.

Rosną natomiast wydatki na leki, kosmetyki, obuwie, odzież, sprzęt AGD, napoje czy usługi. W tej sytuacji Noga szacuje wzrost konsumpcji w całym 2009 r. na 3,0-3,5%. Decydujący więc dla wzrostu PKB będzie poziom inwestycji oraz handlu zagranicznego.

Jeśli założymy, że inwestycje będą miały w najgorszym razie zerowy wkład do PKB, a handel zagraniczny będą na niewielkim minusie, to dzięki 3-proc. wzroście konsumpcji mamy PKB na poziomie 2,0% a nawet nieco więcej - wyliczył Noga.

Oficjalna budżetowa prognoza zakłada wzrost PKB w 2009 r. o 3,7%, natomiast pesymistyczny scenariusz rządowy - o 1,7%. Natomiast według centralnej ścieżki projekcji inflacyjnej Narodowego Banku Polskiego (NBP), wzrost PKB wyniesie 1,1% w 2009 r., a w kolejnym gospodarka przyspieszy do 2,2%, zaś w 2011 - do 3,7%.

Bank Światowy, jak i Komisja Europejska szacowały ostatnio, że Polska będzie w tym roku należała do europejskiej czołówki pod względem wzrostu PKB - obie instytucje spodziewają się, że wyniesie on w naszym kraju ok. 2,0%. (ISB)

lk/tom
wp.pl/ISB | 26.03.2009 | 10:14

KNF, UOKiK ostrzegają banki przed renegocjacją umów o kredyty hipoteczne w CHF

Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) skrytykowała banki żądające zgody na podniesienie marż lub przedstawienie dodatkowych zabezpieczeń do kredytów hipotecznych denominowanych w CHF od klientów, których zdolność kredytowa nie pogorszyła się.
Także Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) uważa włączanie do umów zapisów, które umożliwiają takie działania, za zbyt ogóle i zapowiada, że w ciągu kilku dni skieruje do sądu pozew o uznanie ich za zakazaną klauzulę umowną.

Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż albo rozszerzanie spreadów walutowych - czytamy w komunikacie KNF.

Komisja podkreśla, że jedną z podstawowych zasad przy zawieraniu umów jest zasada równości stron, w związku z tym za niewłaściwą uznaje sytuację, w której banki wykorzystując zapisy umów będą dążyły do zmiany warunków, na jakich udzielały kredyty. Zwiększenie obciążeń klienta w wyniku wzrostu marży może ponadto negatywnie wpłynąć na jego zdolność do spłaty kredytu - ostrzega KNF.

Wcześniej w tym tygodniu "Gazeta Wyborcza" poinformowała, że Polbank jako pierwszy bank w Polsce zaczął skłaniać klientów do zmiany warunków podpisanych w ubiegłych latach umów o kredyty hipoteczne w CHF. Tym, którym - przede wszystkim z powodu wzrostu kursu franka szwajcarskiego - wartość kredytu przekroczyła wartość kupionego na kredyt mieszkania, bank proponuje podwyższenie marży o 0,5 pkt proc. - pisała "GW".

Podobnych działań nie wykluczał PKO Bank Polski. Gdy poziom kredytu przekracza 130% wartości mieszkania, w toku indywidualnych rozmów proponujemy kredytobiorcy ustanowienie dodatkowego zabezpieczenia kredytu. A jeśli klient odmawia? Bank ściśle monitoruje obsługę danego kredytu - czytamy w oświadczeniu PKO BP przesłanym do "GW". Według nieoficjalnych informacji mediów, także inne banki rozważają podjęcie podobnych ruchów.

Jak wyliczyła "Gazeta Prawna", część banków nadal zwiększa spready pomiędzy kursem kupna a sprzedaży CHF, co dodatkowo podnosi koszt kredytów denominowanych we franku. Według gazety, spread dla pary CHF-PLN w DomBanku wzrósł do 41 gr z 19 gr w ciągu 6 miesięcy.

Podejmowane przez niektóre z tych instytucji próby zmiany warunków umowy kredytowej poprzez podwyższenie marży, domaganie się dodatkowego zabezpieczenia od klientów (w szczególności tych, których ocena zdolności kredytowej oraz wartości zabezpieczenia kredytu była dokonana w niedalekiej przeszłości) lub sprzedaż dodatkowych produktów finansowych świadczyć może o niedostatecznej jakości procesu zarządzania ryzykiem - czytamy w komunikacie KNF.

Komisja zapowiedziała przy tym, że będzie się "bacznie przyglądać" bieżącej praktyce kredytowej banków i bieżącemu zarządzaniu portfelem kredytowym pod kątem generowanego ryzyka. Szczególną obserwacją UKNF obejmie banki o podwyższonym profilu ryzyka, wobec takich instytucji może podjąć działania nadzorcze, których celem będzie podniesienie wymogu kapitałowego (w ramach II filaru NUK) na ryzyko kredytowe - podał urząd.

Także UOKiK zapowiedział podjęcie działań wobec banków, które powołują się na zapis w umowach, by zmieniać obecnie ich warunki.

Jak podał w czwartek dziennik "Polska", UOKiK w ciągu kilku dni skieruje do sądu pozew o uznanie takich zapisów za zakazaną klauzulę umowną.

Zdaniem urzędu zapis jest zbyt ogólnikowy i nie podaje, co dokładnie musi się stać, by bank mógł postawić nowe żądania. Jeśli więc sąd zgodzi się z UOKiK-iem, to nawet te osoby, które dały dodatkowe zabezpieczenia, będą mogły je wycofać - czytamy w "Polsce".

Według gazety, jeśli sąd przyzna rację UOKiK, wówczas przestaną obowiązywać nie tylko takie zapisy w umowach kredytowych, ale również podpisane już aneksy. (ISB)
wp.pl/
ISB 2009-03-26 (09:55)

KNF, UOKiK ostrzegają banki przed renegocjacją umów o kredyty hipoteczne w CHF

Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) skrytykowała banki żądające zgody na podniesienie marż lub przedstawienie dodatkowych zabezpieczeń do kredytów hipotecznych denominowanych w CHF od klientów, których zdolność kredytowa nie pogorszyła się.
Także Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) uważa włączanie do umów zapisów, które umożliwiają takie działania, za zbyt ogóle i zapowiada, że w ciągu kilku dni skieruje do sądu pozew o uznanie ich za zakazaną klauzulę umowną.

Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż albo rozszerzanie spreadów walutowych - czytamy w komunikacie KNF.

Komisja podkreśla, że jedną z podstawowych zasad przy zawieraniu umów jest zasada równości stron, w związku z tym za niewłaściwą uznaje sytuację, w której banki wykorzystując zapisy umów będą dążyły do zmiany warunków, na jakich udzielały kredyty. Zwiększenie obciążeń klienta w wyniku wzrostu marży może ponadto negatywnie wpłynąć na jego zdolność do spłaty kredytu - ostrzega KNF.

Wcześniej w tym tygodniu "Gazeta Wyborcza" poinformowała, że Polbank jako pierwszy bank w Polsce zaczął skłaniać klientów do zmiany warunków podpisanych w ubiegłych latach umów o kredyty hipoteczne w CHF. Tym, którym - przede wszystkim z powodu wzrostu kursu franka szwajcarskiego - wartość kredytu przekroczyła wartość kupionego na kredyt mieszkania, bank proponuje podwyższenie marży o 0,5 pkt proc. - pisała "GW".

Podobnych działań nie wykluczał PKO Bank Polski. Gdy poziom kredytu przekracza 130% wartości mieszkania, w toku indywidualnych rozmów proponujemy kredytobiorcy ustanowienie dodatkowego zabezpieczenia kredytu. A jeśli klient odmawia? Bank ściśle monitoruje obsługę danego kredytu - czytamy w oświadczeniu PKO BP przesłanym do "GW". Według nieoficjalnych informacji mediów, także inne banki rozważają podjęcie podobnych ruchów.

Jak wyliczyła "Gazeta Prawna", część banków nadal zwiększa spready pomiędzy kursem kupna a sprzedaży CHF, co dodatkowo podnosi koszt kredytów denominowanych we franku. Według gazety, spread dla pary CHF-PLN w DomBanku wzrósł do 41 gr z 19 gr w ciągu 6 miesięcy.

Podejmowane przez niektóre z tych instytucji próby zmiany warunków umowy kredytowej poprzez podwyższenie marży, domaganie się dodatkowego zabezpieczenia od klientów (w szczególności tych, których ocena zdolności kredytowej oraz wartości zabezpieczenia kredytu była dokonana w niedalekiej przeszłości) lub sprzedaż dodatkowych produktów finansowych świadczyć może o niedostatecznej jakości procesu zarządzania ryzykiem - czytamy w komunikacie KNF.

Komisja zapowiedziała przy tym, że będzie się "bacznie przyglądać" bieżącej praktyce kredytowej banków i bieżącemu zarządzaniu portfelem kredytowym pod kątem generowanego ryzyka. Szczególną obserwacją UKNF obejmie banki o podwyższonym profilu ryzyka, wobec takich instytucji może podjąć działania nadzorcze, których celem będzie podniesienie wymogu kapitałowego (w ramach II filaru NUK) na ryzyko kredytowe - podał urząd.

Także UOKiK zapowiedział podjęcie działań wobec banków, które powołują się na zapis w umowach, by zmieniać obecnie ich warunki.

Jak podał w czwartek dziennik "Polska", UOKiK w ciągu kilku dni skieruje do sądu pozew o uznanie takich zapisów za zakazaną klauzulę umowną.

Zdaniem urzędu zapis jest zbyt ogólnikowy i nie podaje, co dokładnie musi się stać, by bank mógł postawić nowe żądania. Jeśli więc sąd zgodzi się z UOKiK-iem, to nawet te osoby, które dały dodatkowe zabezpieczenia, będą mogły je wycofać - czytamy w "Polsce".

Według gazety, jeśli sąd przyzna rację UOKiK, wówczas przestaną obowiązywać nie tylko takie zapisy w umowach kredytowych, ale również podpisane już aneksy. (ISB)
wp.pl/
ISB 2009-03-26 (09:55)

Mieszkania potanieją o 10-15 %

J.W.Construction ma możliwość obniżki cen mieszkań o 10-15 procent bez ujemnego wpływu na wyniki spółki.

- Jest to możliwe między innymi dzięki sprzedaży mieszkań, które wróciły do oferty w związku z rezygnacjami - poinformował PAP Józef Wojciechowski, przewodniczący rady nadzorczej i większościowy akcjonariusz J.W. Construction.

- Mamy sporo takich klientów, którzy z różnych powodów nie mogą odebrać mieszkań, na które zawarli przedwstępne umowy sprzedaży. Możemy sprzedać te mieszkania taniej - powiedział Wojciechowski. Jednocześnie nie spodziewa się on dużego spadku cen mieszkań na rynku.

- Jeśli utrzyma się obecne tempo wzrostu PKB, a tak prognozuje większość specjalistów, to nie sądzę, aby ceny mieszkań mocno spadły - powiedział.

- Styczeń, podobnie jak ostatnie miesiące zeszłego roku, był kiepski pod względem liczby sprzedanych mieszkań. Natomiast w lutym odnotowaliśmy wyraźną poprawę, w marcu obserwujemy kontynuację pozytywnego trendu. Jeśli utrzymamy sprzedaż na podobnym poziomie, to druga połowa tego roku w naszej branży powinna być naprawdę dobra - powiedział Wojciechowski.

- Sprzedaż w ostatnich dwóch miesiącach wskazuje na wyraźne odbicie. W lutym sprzedaliśmy około 50 mieszkań, jest to wynik satysfakcjonujący w obecnej sytuacji gospodarczej - dodał.

- Być może niebawem dojdzie do konsolidacji rynku, ale na mówienie o niej jest jeszcze za wcześnie. Dziś należy raczej uważnie przyjrzeć się swojej firmie, posprzątać po tym trudnym okresie własne podwórko, niż robić porządek w innej spółce - powiedział Wojciechowski. - Myślę, że o konsolidacji będziemy mogli mówić dopiero pod koniec tego roku. Myślę, że może to być dobry okres na zakupy - dodał.

Przewodniczący poinformował, że przejmowanie konkurencyjnych przedsiębiorstw nie jest w tej chwili atrakcyjne dla J.W. Construction.

- Mamy dość duży bank ziemi, który pozwala na wybudowanie kilku tysięcy mieszkań. Przejmowanie innych spółek niewiele nam pomoże - poinformował Wojciechowski.

- Mamy dobrze zorganizowane struktury i dziś musimy sobie tylko odpowiedzieć na pytanie czy budować więcej, czy mniej. A to znowu zależy od tego, jak będzie postępowała sprzedaż mieszkań, które mamy w ofercie. Konsolidacja w tym momencie niewiele nam pomoże - dodał.

PAP/interia.pl/Środa, 25 marca (15:38)

Mieszkania potanieją o 10-15 %

J.W.Construction ma możliwość obniżki cen mieszkań o 10-15 procent bez ujemnego wpływu na wyniki spółki.

- Jest to możliwe między innymi dzięki sprzedaży mieszkań, które wróciły do oferty w związku z rezygnacjami - poinformował PAP Józef Wojciechowski, przewodniczący rady nadzorczej i większościowy akcjonariusz J.W. Construction.

- Mamy sporo takich klientów, którzy z różnych powodów nie mogą odebrać mieszkań, na które zawarli przedwstępne umowy sprzedaży. Możemy sprzedać te mieszkania taniej - powiedział Wojciechowski. Jednocześnie nie spodziewa się on dużego spadku cen mieszkań na rynku.

- Jeśli utrzyma się obecne tempo wzrostu PKB, a tak prognozuje większość specjalistów, to nie sądzę, aby ceny mieszkań mocno spadły - powiedział.

- Styczeń, podobnie jak ostatnie miesiące zeszłego roku, był kiepski pod względem liczby sprzedanych mieszkań. Natomiast w lutym odnotowaliśmy wyraźną poprawę, w marcu obserwujemy kontynuację pozytywnego trendu. Jeśli utrzymamy sprzedaż na podobnym poziomie, to druga połowa tego roku w naszej branży powinna być naprawdę dobra - powiedział Wojciechowski.

- Sprzedaż w ostatnich dwóch miesiącach wskazuje na wyraźne odbicie. W lutym sprzedaliśmy około 50 mieszkań, jest to wynik satysfakcjonujący w obecnej sytuacji gospodarczej - dodał.

- Być może niebawem dojdzie do konsolidacji rynku, ale na mówienie o niej jest jeszcze za wcześnie. Dziś należy raczej uważnie przyjrzeć się swojej firmie, posprzątać po tym trudnym okresie własne podwórko, niż robić porządek w innej spółce - powiedział Wojciechowski. - Myślę, że o konsolidacji będziemy mogli mówić dopiero pod koniec tego roku. Myślę, że może to być dobry okres na zakupy - dodał.

Przewodniczący poinformował, że przejmowanie konkurencyjnych przedsiębiorstw nie jest w tej chwili atrakcyjne dla J.W. Construction.

- Mamy dość duży bank ziemi, który pozwala na wybudowanie kilku tysięcy mieszkań. Przejmowanie innych spółek niewiele nam pomoże - poinformował Wojciechowski.

- Mamy dobrze zorganizowane struktury i dziś musimy sobie tylko odpowiedzieć na pytanie czy budować więcej, czy mniej. A to znowu zależy od tego, jak będzie postępowała sprzedaż mieszkań, które mamy w ofercie. Konsolidacja w tym momencie niewiele nam pomoże - dodał.

PAP/interia.pl/Środa, 25 marca (15:38)

Gotowe do wzięcia

Jak wygląda kryzys w Polsce? - z pewnością ostatnia Giełda Domów i Mieszkań, która odbyła się w Krakowie w miniony weekend, nie da nam w tym wypadku miarodajnej odpowiedzi. Może bowiem prowadzić do wniosku, że nie jest jeszcze tak źle, skoro przez dwie sale obiektu PTG Sokół przy ul. Piłsudskiego 27 przewinęło się kilka tysięcy osób, wykazując autentyczne zainteresowanie zakupem domu lub mieszkania.

Osoby mające szerszy ogląd sytuacji, w jakiej znajduje się budownictwo mieszkaniowe w naszym kraju, biją jednak na alarm. Należy do nich m.in. poseł Andrzej Adamczyk, wiceprzewodniczący sejmowej komisji infrastruktury, który był uczestnikiem konferencji prasowej poprzedzającej giełdę.

- Osoby decydujące o rozwoju muszą mieć świadomość, że kiedy staje budownictwo to wówczas zatrzymuje się polska gospodarka - podkreślał. Obecnie czekamy na propozycję pakietu, który umożliwi szybka realizację inwestycji współfinansowanych z funduszy Unii Europejskiej. Wszyscy mamy nadzieją, że środki te będą głównym czynnikiem pozwalającym przetrwać budownictwu.

Niestety działalność legislacyjna rządu stanowi dziś przedmiot daleko idących obaw.

Wyczekiwane od dawna ustawy dotyczące budownictwa utknęły w ministerialnych gabinetach. Jałowym okazał się efekt pracy komisji "Przyjazne Państwo", kierowanej przez posła Janusza Palikota. Opracowana przez to ciało nowelizacja Prawa budowlanego trafiła pod obrady Senatu, gdzie wprowadzono aż... 51 poprawek. - Można powiedzieć, ż3 zdetonowały one cały projekt (piszemy o tym fakcie również na str. PN3 - przyp. red.) - stwierdza poseł Andrzej Adamczyk.

W tej sytuacji zarówno posłowie opozycji, jak i koalicji rządzącej czekają na projekt rządowy, który uznajemy za wiodący. Jeśli chodzi o nowelizację ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym to jej projekt utknął gdzieś w uzgodnieniach międzyresortowych.

Kluczowe znaczenie z punktu widzenia przedstawicieli firm budowlanych ma dostęp do środków inwestycyjnych.

Czy jest aż tak źle, jak głosi obiegowa opinia? Na polskim rynku coraz większe znaczenie zyskują instytucje pośredniczące w pozyskiwaniu kredytów inwestycyjnych. Należy do nich Upper Finance, firma mającą w swym portfelu ofertę 20 banków. - Obiegowe opinie na temat trudności w pozyskaniu kredytu nie są prawdziwe - stwierdza Iwona Załuska, prezes Upper Finance. Mamy kontakty z bankami, które są zainteresowane ich udzielaniem, pod warunkiem że mają do czynienia z deweloperem o dobrej marce i bardzo dobrze przygotowaną inwestycją.

W pierwszym kwartale br. pośredniczyliśmy z pozyskaniu 6 kredytów na kwotę 150 mln zł. Jednym z nowych instrumentów jest leasing mieszkań pod wynajem na 15 lat, co może stanowić atrakcyjną propozycję dla firm, które mają problemy z pozyskaniem klientów. Banki z reguły chętniej udzielają kredytów na inwestycje o wartości do 20-30 mln zł. Projekty o wartości ok. 100 mln zł mają sporo problemów.

Kryzys nie przyczynił się do radykalnego spadku zainteresowania dużymi mieszkaniami. - Mieliśmy wielu pytających o mieszkania o pow. ok. 70 m kw., trzypokojowe - stwierdza Ziemowit Cyrek z firmy Janbud. Drugą grupę stanowią osoby zainteresowane zakupem niedużych dwupokojowych mieszkań o pow. do 40 m kw. a także niewielkich kawalerek. Nie ma też reguły, jeśli chodzi o domy. Zainteresowaniem cieszą się zarówno te, które mają pow. do 120 m kw., jak i dużo większe - o pow. 200 m kw.

Wielokrotnie na naszych łamach pisaliśmy, że sytuacja rynkowa sprzyja nabywcom mieszkań. Tym bardziej, że mają oni szeroką ofertę lokali gotowych. Na rynku krakowskim bardzo trudno znaleźć mieszkania w cenie poniżej 6 tys. zł za m kw. Są one dostępne jedynie w nieco dalszych lokalizacjach. Krakowski Dom-Bud realizuje inwestycje przy ul. Bohomolca z mieszkaniami o pow. od 30 do 95 m kw. Cena 1 m kw. mieszkania kosztuje tu 5,5 - 6,2 tys. złotych.

Po drugiej stronie Krakowa przy u. Macedońskiej dobiegła końca budowa kameralnego, starannie wykończonego klinkierem budynku z mieszkaniami o pow. 38-72 m kw. W tej lokalizacji ceny są jednak wyższe - 6,4-7 tys. zł za m kw. Atrakcyjną propozycją mogą być mieszkania przy ul. Ślicznej, w inwestycji zrealizowanej przez Instal S.A. (6-7,2 tys. zł). Gotowe apartamenty z pięknym widokiem na południową część Krakowa oferuje Verona Building. Jest to jednak propozycja dla majętnych. Apartament o pow. 120 m kw. w Tarasach Verona przy ul. Armii Krajowej kosztuje bowiem ponad 1 mln zł.

JANUSZ MICHALCZAK

wp.pl/Wtorek, 24 marca (13:44)

Gotowe do wzięcia

Jak wygląda kryzys w Polsce? - z pewnością ostatnia Giełda Domów i Mieszkań, która odbyła się w Krakowie w miniony weekend, nie da nam w tym wypadku miarodajnej odpowiedzi. Może bowiem prowadzić do wniosku, że nie jest jeszcze tak źle, skoro przez dwie sale obiektu PTG Sokół przy ul. Piłsudskiego 27 przewinęło się kilka tysięcy osób, wykazując autentyczne zainteresowanie zakupem domu lub mieszkania.

Osoby mające szerszy ogląd sytuacji, w jakiej znajduje się budownictwo mieszkaniowe w naszym kraju, biją jednak na alarm. Należy do nich m.in. poseł Andrzej Adamczyk, wiceprzewodniczący sejmowej komisji infrastruktury, który był uczestnikiem konferencji prasowej poprzedzającej giełdę.

- Osoby decydujące o rozwoju muszą mieć świadomość, że kiedy staje budownictwo to wówczas zatrzymuje się polska gospodarka - podkreślał. Obecnie czekamy na propozycję pakietu, który umożliwi szybka realizację inwestycji współfinansowanych z funduszy Unii Europejskiej. Wszyscy mamy nadzieją, że środki te będą głównym czynnikiem pozwalającym przetrwać budownictwu.

Niestety działalność legislacyjna rządu stanowi dziś przedmiot daleko idących obaw.

Wyczekiwane od dawna ustawy dotyczące budownictwa utknęły w ministerialnych gabinetach. Jałowym okazał się efekt pracy komisji "Przyjazne Państwo", kierowanej przez posła Janusza Palikota. Opracowana przez to ciało nowelizacja Prawa budowlanego trafiła pod obrady Senatu, gdzie wprowadzono aż... 51 poprawek. - Można powiedzieć, ż3 zdetonowały one cały projekt (piszemy o tym fakcie również na str. PN3 - przyp. red.) - stwierdza poseł Andrzej Adamczyk.

W tej sytuacji zarówno posłowie opozycji, jak i koalicji rządzącej czekają na projekt rządowy, który uznajemy za wiodący. Jeśli chodzi o nowelizację ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym to jej projekt utknął gdzieś w uzgodnieniach międzyresortowych.

Kluczowe znaczenie z punktu widzenia przedstawicieli firm budowlanych ma dostęp do środków inwestycyjnych.

Czy jest aż tak źle, jak głosi obiegowa opinia? Na polskim rynku coraz większe znaczenie zyskują instytucje pośredniczące w pozyskiwaniu kredytów inwestycyjnych. Należy do nich Upper Finance, firma mającą w swym portfelu ofertę 20 banków. - Obiegowe opinie na temat trudności w pozyskaniu kredytu nie są prawdziwe - stwierdza Iwona Załuska, prezes Upper Finance. Mamy kontakty z bankami, które są zainteresowane ich udzielaniem, pod warunkiem że mają do czynienia z deweloperem o dobrej marce i bardzo dobrze przygotowaną inwestycją.

W pierwszym kwartale br. pośredniczyliśmy z pozyskaniu 6 kredytów na kwotę 150 mln zł. Jednym z nowych instrumentów jest leasing mieszkań pod wynajem na 15 lat, co może stanowić atrakcyjną propozycję dla firm, które mają problemy z pozyskaniem klientów. Banki z reguły chętniej udzielają kredytów na inwestycje o wartości do 20-30 mln zł. Projekty o wartości ok. 100 mln zł mają sporo problemów.

Kryzys nie przyczynił się do radykalnego spadku zainteresowania dużymi mieszkaniami. - Mieliśmy wielu pytających o mieszkania o pow. ok. 70 m kw., trzypokojowe - stwierdza Ziemowit Cyrek z firmy Janbud. Drugą grupę stanowią osoby zainteresowane zakupem niedużych dwupokojowych mieszkań o pow. do 40 m kw. a także niewielkich kawalerek. Nie ma też reguły, jeśli chodzi o domy. Zainteresowaniem cieszą się zarówno te, które mają pow. do 120 m kw., jak i dużo większe - o pow. 200 m kw.

Wielokrotnie na naszych łamach pisaliśmy, że sytuacja rynkowa sprzyja nabywcom mieszkań. Tym bardziej, że mają oni szeroką ofertę lokali gotowych. Na rynku krakowskim bardzo trudno znaleźć mieszkania w cenie poniżej 6 tys. zł za m kw. Są one dostępne jedynie w nieco dalszych lokalizacjach. Krakowski Dom-Bud realizuje inwestycje przy ul. Bohomolca z mieszkaniami o pow. od 30 do 95 m kw. Cena 1 m kw. mieszkania kosztuje tu 5,5 - 6,2 tys. złotych.

Po drugiej stronie Krakowa przy u. Macedońskiej dobiegła końca budowa kameralnego, starannie wykończonego klinkierem budynku z mieszkaniami o pow. 38-72 m kw. W tej lokalizacji ceny są jednak wyższe - 6,4-7 tys. zł za m kw. Atrakcyjną propozycją mogą być mieszkania przy ul. Ślicznej, w inwestycji zrealizowanej przez Instal S.A. (6-7,2 tys. zł). Gotowe apartamenty z pięknym widokiem na południową część Krakowa oferuje Verona Building. Jest to jednak propozycja dla majętnych. Apartament o pow. 120 m kw. w Tarasach Verona przy ul. Armii Krajowej kosztuje bowiem ponad 1 mln zł.

JANUSZ MICHALCZAK

wp.pl/Wtorek, 24 marca (13:44)

Akumulator ogrzeje Warszawę

Wybudowany za 50 mln zł akumulator ciepła, czyli zbiornik mieszczący około 30 tys. metrów sześciennych gorącej wody, oddano we wtorek do użytku w warszawskiej Elektrociepłowni Siekierki - podał koncern Vattenfall.

Według przedstawicieli firmy, do której należy elektrociepłownia, jest to pierwsza tego typu inwestycja w dużym miejskim systemie ciepłowniczym w Polsce.

Akumulator to zbiornik, który gromadzi energię cieplną w postaci gorącej wody. Wyrównuje pracę elektrociepłowni w ciągu doby, przez co ogranicza ilość spalanego w kotłach paliwa. Tym samym zmniejsza emisję szkodliwych substancji.

- Akumulator gromadzi ciepło, gdy zapotrzebowanie na nie jest mniejsze, a oddaje, gdy jego zużycie rośnie, z reguły rano i wieczorem - wyjaśnił rzecznik.

Vattenfall jest m.in. producentem prądu i ciepła w Warszawie oraz dystrybutorem energii na Górnym Śląsku.

- Akumulator ciepła został zaprojektowany i wykonany przez polskie firmy na podstawie doświadczeń skandynawskich. W przypadku awarii może zasilać ciepłem kilkadziesiąt tysięcy mieszkań przez kilka godzin - wyjaśnił rzecznik firmy, Łukasz Zimnoch.

Oddanie do eksploatacji akumulatora ciepła to pierwszy etap modernizacji Elektrociepłowni Siekierki. Inwestycja ma poprawić bezpieczeństwo dostaw ciepła dla mieszkańców Warszawy. To także regulator w sytuacjach wahającego się zapotrzebowania na ciepło.

Wzorzec zaczerpnięto ze Skandynawii, gdzie takie rozwiązanie stosowane jest powszechnie.

Akumulator ma średnicę 30 m, wysokość 47 m i pojemność ok. 30,4 tys. m sześciennych. Jego rozmiary można porównać np. do olbrzymiego termosu na 150 mln filiżanek kawy albo do 100 tys. wanien ciepłej wody. Moc cieplna akumulatora to 1300 megawatów termicznych.

Według wcześniejszych informacji, Vattenfall przygotowuje się też do innej inwestycji w elektrociepłowni Siekierki. Ma tam stanąć nowy blok energetyczny, przystosowany do technologii wychwytywania dwutlenku węgla, gdy takie technologie wejdą do praktyki przemysłowej.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Wtorek, 24 marca (10:22)

Akumulator ogrzeje Warszawę

Wybudowany za 50 mln zł akumulator ciepła, czyli zbiornik mieszczący około 30 tys. metrów sześciennych gorącej wody, oddano we wtorek do użytku w warszawskiej Elektrociepłowni Siekierki - podał koncern Vattenfall.

Według przedstawicieli firmy, do której należy elektrociepłownia, jest to pierwsza tego typu inwestycja w dużym miejskim systemie ciepłowniczym w Polsce.

Akumulator to zbiornik, który gromadzi energię cieplną w postaci gorącej wody. Wyrównuje pracę elektrociepłowni w ciągu doby, przez co ogranicza ilość spalanego w kotłach paliwa. Tym samym zmniejsza emisję szkodliwych substancji.

- Akumulator gromadzi ciepło, gdy zapotrzebowanie na nie jest mniejsze, a oddaje, gdy jego zużycie rośnie, z reguły rano i wieczorem - wyjaśnił rzecznik.

Vattenfall jest m.in. producentem prądu i ciepła w Warszawie oraz dystrybutorem energii na Górnym Śląsku.

- Akumulator ciepła został zaprojektowany i wykonany przez polskie firmy na podstawie doświadczeń skandynawskich. W przypadku awarii może zasilać ciepłem kilkadziesiąt tysięcy mieszkań przez kilka godzin - wyjaśnił rzecznik firmy, Łukasz Zimnoch.

Oddanie do eksploatacji akumulatora ciepła to pierwszy etap modernizacji Elektrociepłowni Siekierki. Inwestycja ma poprawić bezpieczeństwo dostaw ciepła dla mieszkańców Warszawy. To także regulator w sytuacjach wahającego się zapotrzebowania na ciepło.

Wzorzec zaczerpnięto ze Skandynawii, gdzie takie rozwiązanie stosowane jest powszechnie.

Akumulator ma średnicę 30 m, wysokość 47 m i pojemność ok. 30,4 tys. m sześciennych. Jego rozmiary można porównać np. do olbrzymiego termosu na 150 mln filiżanek kawy albo do 100 tys. wanien ciepłej wody. Moc cieplna akumulatora to 1300 megawatów termicznych.

Według wcześniejszych informacji, Vattenfall przygotowuje się też do innej inwestycji w elektrociepłowni Siekierki. Ma tam stanąć nowy blok energetyczny, przystosowany do technologii wychwytywania dwutlenku węgla, gdy takie technologie wejdą do praktyki przemysłowej.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Wtorek, 24 marca (10:22)

Erbud wybuduje nowoczesne centrum handlowe Agora Bytom

18 marca 2009 roku Erbud podpisał umowę na budowę nowoczesnego centrum handlowego w Bytomiu o powierzchni brutto około 57.350 metrów kwadratowych.

Wartość kontraktu do realizacji w latach 2009-2010 wynosi 186 518,999 zł a inwestorem i zleceniodawcą jest firma Braaten+Pedersen plus Partners sp. z o.o. Zgodnie z warunkami umowy, Erbud rozpoczyna budowę galerii Agora Bytom w kwietniu br. 38 proc. kontraktu ? około 70 mln zł wartość robót budowlanych, w tym wykonanie fundamentów i zamknięcie poziomu '0', jest planowane w 2009 roku. Zakończenie budowy stanu surowego przewidziano na wiosnę 2010 roku. Inwestorem centrum handlowego w Bytomiu jest duńska firma deweloperska Braaten+Pedersen działająca głównie na rynku Europy Centralnej i Skandynawii.

Zgodnie z harmonogramem umowy, inwestor planuje otwarcie centrum już w listopadzie 2010 roku. Cieszymy się że z grona najlepszych firm budowlanych w kraju, inwestor do realizacji tak prestiżowej inwestycji komercyjnej w Bytomiu wybrał właśnie firmę Erbud. Uwzględniając nasze wieloletnie doświadczenie przy wykonawstwie projektów centrów handlowych jesteśmy przekonani, że zrealizujemy powierzone nam zdania dochowując najlepszych standardów wykonania. Mam nadzieję, że już za rok na jesieni będziemy mogli wspólnie z mieszkańcami Bytomia świętować otwarcie galerii Agora Bytom ? komentuje Dariusz Grzeszczak, członek zarządu Erbud SA.

Agora Bytom to kompleksowa, wielofunkcyjna inwestycja, składająca się z nowoczesnej galerii handlowo-rozrywkowej oraz sąsiadującego parkingu na 1000 miejsc. W Galerii znajdą się m.in.: wieloekranowe kino, ok. 120 sklepów i punktów usługowych, kawiarnie, restauracje, a także kameralna sala widowiskowa oraz powierzchnie biurowe. Jest to pierwsza w Bytomiu tak nowoczesna inwestycja o charakterze handlowo-usługowym, zlokalizowana w centrum miasta.

źródło informacji: Informacja prasowa

interia.pl/Wtorek, 24 marca (09:54)

Erbud wybuduje nowoczesne centrum handlowe Agora Bytom

18 marca 2009 roku Erbud podpisał umowę na budowę nowoczesnego centrum handlowego w Bytomiu o powierzchni brutto około 57.350 metrów kwadratowych.

Wartość kontraktu do realizacji w latach 2009-2010 wynosi 186 518,999 zł a inwestorem i zleceniodawcą jest firma Braaten+Pedersen plus Partners sp. z o.o. Zgodnie z warunkami umowy, Erbud rozpoczyna budowę galerii Agora Bytom w kwietniu br. 38 proc. kontraktu ? około 70 mln zł wartość robót budowlanych, w tym wykonanie fundamentów i zamknięcie poziomu '0', jest planowane w 2009 roku. Zakończenie budowy stanu surowego przewidziano na wiosnę 2010 roku. Inwestorem centrum handlowego w Bytomiu jest duńska firma deweloperska Braaten+Pedersen działająca głównie na rynku Europy Centralnej i Skandynawii.

Zgodnie z harmonogramem umowy, inwestor planuje otwarcie centrum już w listopadzie 2010 roku. Cieszymy się że z grona najlepszych firm budowlanych w kraju, inwestor do realizacji tak prestiżowej inwestycji komercyjnej w Bytomiu wybrał właśnie firmę Erbud. Uwzględniając nasze wieloletnie doświadczenie przy wykonawstwie projektów centrów handlowych jesteśmy przekonani, że zrealizujemy powierzone nam zdania dochowując najlepszych standardów wykonania. Mam nadzieję, że już za rok na jesieni będziemy mogli wspólnie z mieszkańcami Bytomia świętować otwarcie galerii Agora Bytom ? komentuje Dariusz Grzeszczak, członek zarządu Erbud SA.

Agora Bytom to kompleksowa, wielofunkcyjna inwestycja, składająca się z nowoczesnej galerii handlowo-rozrywkowej oraz sąsiadującego parkingu na 1000 miejsc. W Galerii znajdą się m.in.: wieloekranowe kino, ok. 120 sklepów i punktów usługowych, kawiarnie, restauracje, a także kameralna sala widowiskowa oraz powierzchnie biurowe. Jest to pierwsza w Bytomiu tak nowoczesna inwestycja o charakterze handlowo-usługowym, zlokalizowana w centrum miasta.

źródło informacji: Informacja prasowa

interia.pl/Wtorek, 24 marca (09:54)

Obligacje drogowe zapewnią pieniądze na autostrady

W najbliższych dniach do Sejmu trafi rządowy projekt nowelizacji ustawy o autostradach płatnych oraz o Krajowym Funduszu Drogowym (KFD).

Dzięki zmianie w przepisach już w 2010 roku zostanie wdrożony nowy system finansowania budowy i przebudowy dróg krajowych, który ma przyspieszyć realizację inwestycji komunikacyjnych. Projekt nowelizacji ma zostać potraktowany w Sejmie priorytetowo.

- Zadania związane z rozwojem autostrad i dróg krajowych stanowią najważniejszy cel rządu. Będzie to instrument przeciwdziałania negatywnym skutkom globalnego spowolnienia gospodarczego - podkreśla Cezary Grabarczyk, minister infrastruktury.

Fundusz wybuduje drogi

Zaprezentowany w projekcie mechanizm finansowania przewiduje, że środki na krajowe inwestycje drogowe będą pochodzić z KFD.

- Inwestycje wieloletnie w przeważającej części podlegają obecnie finansowaniu ze środków budżetowych i są przedmiotem współfinansowania w ramach wykorzystania środków z budżetu Unii Europejskiej. Przeniesienie tych wydatków do Funduszu pozwolić ma na zwiększenie elastyczności finansowania zadań o okresie realizacji dłuższym niż rok budżetowy - podkreśla Ewa Balicka-Sawiak, rzecznik prasowy Banku Gospodarstwa Krajowego.

- Wadą obowiązującego systemu jest brak elastyczności i rozproszenie źródeł finansowania na jednym zadaniu inwestycyjnym. Gdy inwestycja jest w części finansowana z budżetu, a w części z rezerwy integracyjnej, może się przedłużać proces pozyskiwania środków przez GDDKiA. Wprowadzany system powinien uporządkować i ułatwić proces inwestycyjny - podkreśla Magdalena Jaworska, zastępca generalnego dyrektora Dróg Krajowych i Autostrad.

KFD będzie zajmował się wyłącznie finansowaniem budowy i przebudowy dróg krajowych. Inne wydatki związane z utrzymaniem i zarządzaniem tymi drogami, remontami czy nawet pozyskiwaniem gruntów pod nowe szlaki komunikacyjne mają być pokrywane z budżetu państwa. Reorganizacja Funduszu ma nastąpić w 2010 roku. Jeżeli nowela wejdzie w życie jeszcze w 2009 roku, to wszystkie wymienione zadania będzie musiał tymczasowo wykonywać KFD. Pozwoli to rządowi osiągnąć zaplanowane oszczędności w kwocie blisko 10 mld zł.

Dlaczego lepszym rozwiązaniem byłoby przedłużenie vacatio legis do początku 2010 roku? Jakie będą nowe źródła zasilania KFD? Czy otwarte fundusze emerytalne będą inwestowały w obligacje KFD?

Więcej: Gazeta Prawna 25.03.2009 (59) - str.8

Adam Makosz

interia.pl

Obligacje drogowe zapewnią pieniądze na autostrady

W najbliższych dniach do Sejmu trafi rządowy projekt nowelizacji ustawy o autostradach płatnych oraz o Krajowym Funduszu Drogowym (KFD).

Dzięki zmianie w przepisach już w 2010 roku zostanie wdrożony nowy system finansowania budowy i przebudowy dróg krajowych, który ma przyspieszyć realizację inwestycji komunikacyjnych. Projekt nowelizacji ma zostać potraktowany w Sejmie priorytetowo.

- Zadania związane z rozwojem autostrad i dróg krajowych stanowią najważniejszy cel rządu. Będzie to instrument przeciwdziałania negatywnym skutkom globalnego spowolnienia gospodarczego - podkreśla Cezary Grabarczyk, minister infrastruktury.

Fundusz wybuduje drogi

Zaprezentowany w projekcie mechanizm finansowania przewiduje, że środki na krajowe inwestycje drogowe będą pochodzić z KFD.

- Inwestycje wieloletnie w przeważającej części podlegają obecnie finansowaniu ze środków budżetowych i są przedmiotem współfinansowania w ramach wykorzystania środków z budżetu Unii Europejskiej. Przeniesienie tych wydatków do Funduszu pozwolić ma na zwiększenie elastyczności finansowania zadań o okresie realizacji dłuższym niż rok budżetowy - podkreśla Ewa Balicka-Sawiak, rzecznik prasowy Banku Gospodarstwa Krajowego.

- Wadą obowiązującego systemu jest brak elastyczności i rozproszenie źródeł finansowania na jednym zadaniu inwestycyjnym. Gdy inwestycja jest w części finansowana z budżetu, a w części z rezerwy integracyjnej, może się przedłużać proces pozyskiwania środków przez GDDKiA. Wprowadzany system powinien uporządkować i ułatwić proces inwestycyjny - podkreśla Magdalena Jaworska, zastępca generalnego dyrektora Dróg Krajowych i Autostrad.

KFD będzie zajmował się wyłącznie finansowaniem budowy i przebudowy dróg krajowych. Inne wydatki związane z utrzymaniem i zarządzaniem tymi drogami, remontami czy nawet pozyskiwaniem gruntów pod nowe szlaki komunikacyjne mają być pokrywane z budżetu państwa. Reorganizacja Funduszu ma nastąpić w 2010 roku. Jeżeli nowela wejdzie w życie jeszcze w 2009 roku, to wszystkie wymienione zadania będzie musiał tymczasowo wykonywać KFD. Pozwoli to rządowi osiągnąć zaplanowane oszczędności w kwocie blisko 10 mld zł.

Dlaczego lepszym rozwiązaniem byłoby przedłużenie vacatio legis do początku 2010 roku? Jakie będą nowe źródła zasilania KFD? Czy otwarte fundusze emerytalne będą inwestowały w obligacje KFD?

Więcej: Gazeta Prawna 25.03.2009 (59) - str.8

Adam Makosz

interia.pl

Słowacy budują, Polacy pozorują

Autostrada D3 z Żyliny do polskiej granicy w 2014 r. oraz z Koszyc na Węgry i uzupełnienie autostrady D1 z Żyliny do Koszyc - to najbliższe plany Słowacji. Budować będą w tym i przyszłym roku za unijne pieniądze.

Prócz wymienionych tras powstanie także 150 km autostrad i dróg ekspresowych (np. R1 Trnawa - Nitra - Zwoleń - Bańska Bystrzyca) m.in. ze środków publiczno-prywatnych. Nie uda się w przyszłym roku dokończenie D1 z Bratysławy do Koszyc. Wszystkie odcinki otwarte zostaną dopiero w 2014 roku. Wtedy też Bratysława i Koszyce mieć mają połączenie z systemem autostradowym Polski. Jeśli takowy u nas powstanie...

Słowacy chcą w okresie 2007-2013 wydać na drogi 3,2 mld euro z funduszy europejskich. Unia finansuje 85 proc. kosztów prac infrastrukturalnych (dotyczy też modernizacji kolei). Polaków - w tej kwestii od wielu lat wyjątkowo nieudolnych - niewątpliwie zje zazdrość. W przyszłym roku Słowacy zaczynają budowę odcinka autostrady D3 od naszej granicy do miejscowości Kysucké Nové Mesto. Do tego czasu uda się wykupić teren, ukończyć projektowanie i pozyskać pieniądze z UE. Rok później zacznie się budowa odcinka Kysucké Nové Mesto - Żylina. Trasa będzie gotowa w latach 2013-2014. D3 ma się połączyć z drogą do Katowic w 2013 roku. Jeżeli takowa po polskiej stronie zostanie zbudowana...

Słowacy w najbliższym czasie budować będą za unijne pieniądze także drogę ekspresową D2 łączącą Trenczyn z Prievidzą, Zwoleniem, Lučencem i Koszycami.

KOMENTARZ

Wszyscy budują drogi, szczególnie jeśli pomaga w tym Unia Europejska. Wszyscy czynią to szczególnie w dobie kryzysu, bowiem prace infrastrukturalne dają zatrudnienie firmom i ludziom, powodują gospodarczą ucieczkę do przodu. Tylko Polska stoi w miejscu - ciągle zwalnia się odpowiedzialnych za budowę autostrad. Jedynie u nas tak łatwo zablokować prace, tylko w Polsce jest tak durnowate prawo, które wszystko niweczy. My gadamy i ciągle planujemy, Czesi i Słowacy od lat się realnie modernizują.

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

Słowacy budują, Polacy pozorują

Autostrada D3 z Żyliny do polskiej granicy w 2014 r. oraz z Koszyc na Węgry i uzupełnienie autostrady D1 z Żyliny do Koszyc - to najbliższe plany Słowacji. Budować będą w tym i przyszłym roku za unijne pieniądze.

Prócz wymienionych tras powstanie także 150 km autostrad i dróg ekspresowych (np. R1 Trnawa - Nitra - Zwoleń - Bańska Bystrzyca) m.in. ze środków publiczno-prywatnych. Nie uda się w przyszłym roku dokończenie D1 z Bratysławy do Koszyc. Wszystkie odcinki otwarte zostaną dopiero w 2014 roku. Wtedy też Bratysława i Koszyce mieć mają połączenie z systemem autostradowym Polski. Jeśli takowy u nas powstanie...

Słowacy chcą w okresie 2007-2013 wydać na drogi 3,2 mld euro z funduszy europejskich. Unia finansuje 85 proc. kosztów prac infrastrukturalnych (dotyczy też modernizacji kolei). Polaków - w tej kwestii od wielu lat wyjątkowo nieudolnych - niewątpliwie zje zazdrość. W przyszłym roku Słowacy zaczynają budowę odcinka autostrady D3 od naszej granicy do miejscowości Kysucké Nové Mesto. Do tego czasu uda się wykupić teren, ukończyć projektowanie i pozyskać pieniądze z UE. Rok później zacznie się budowa odcinka Kysucké Nové Mesto - Żylina. Trasa będzie gotowa w latach 2013-2014. D3 ma się połączyć z drogą do Katowic w 2013 roku. Jeżeli takowa po polskiej stronie zostanie zbudowana...

Słowacy w najbliższym czasie budować będą za unijne pieniądze także drogę ekspresową D2 łączącą Trenczyn z Prievidzą, Zwoleniem, Lučencem i Koszycami.

KOMENTARZ

Wszyscy budują drogi, szczególnie jeśli pomaga w tym Unia Europejska. Wszyscy czynią to szczególnie w dobie kryzysu, bowiem prace infrastrukturalne dają zatrudnienie firmom i ludziom, powodują gospodarczą ucieczkę do przodu. Tylko Polska stoi w miejscu - ciągle zwalnia się odpowiedzialnych za budowę autostrad. Jedynie u nas tak łatwo zablokować prace, tylko w Polsce jest tak durnowate prawo, które wszystko niweczy. My gadamy i ciągle planujemy, Czesi i Słowacy od lat się realnie modernizują.

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

Teraz jest idealny moment, żeby uwolnić ceny prądu dla gospodarstw domowych

Rozmawiamy z Torbjörnem Wahlborgiem, prezesem zarządu Vattenfall Poland. Wygraliście w pierwszej instancji spór z Urzędem Regulacji Energetyki o prawo do samodzielnego ustalania cen energii dla gospodarstw domowych. Jak sąd uzasadnił postanowienie?
- Szczerze mówiąc, nie zapoznałem się z całym uzasadnieniem, ale z przekazanych mi informacji wynika, że sąd podzielił nasze argumenty.

Regulator odwołał się od tego postanowienia, ale gdybyście wygrali, to miałoby to znaczenie dla całego rynku, czy nie?

- Dla całego rynku nie miałoby to raczej dużego znaczenia, bo jesteśmy w wyjątkowej sytuacji prawnej. Nasza firma handlowa zaczynała sprzedaż energii prawie dziesięć lat temu. Nie miała jeszcze klientów, ale dostała koncesję na sprzedaż energii elektrycznej. W 2001 roku ówczesny prezes URE zwolnił firmy sprzedaży niebędące pionowo zintegrowanymi przedsiębiorstwami energetycznymi z obowiązku przedstawienia cen do zatwierdzenia, w tym naszą. W 2007 roku, w procesie rozdziału obrotu i dystrybucji, wszystkich naszych klientów przenieśliśmy do tej firmy, która nie miała obowiązku przedstawiania cen do zatwierdzenia i to jest obecny Vattenfall Sales Poland.

Należało się spodziewać, że regulator może się na takie rozwiązanie nie zgodzić.

- Uprzedziliśmy regulatora, co chcemy zrobić. Przygotowaliśmy nawet specjalny wniosek taryfowy, złożyliśmy go, ale otrzymaliśmy decyzję, w której czarno na białym regulator stwierdził, że ponieważ Vattenfall Sales Poland został zwolniony z obowiązku przedstawienia cen do zatwierdzenia w 2001 roku, postępowanie taryfowe jest bezpodstawne. Taką decyzję wydał pan Leszek Juchniewicz, ówczesny prezes URE. A skoro tak, to jak już powiedziałem, przenieśliśmy klientów do Vattenfall Sales Poland, stojąc stanowczo na stanowisku, wspartym decyzją prezesa URE, że nie musimy przedstawiać cen do zatwierdzenia, ponieważ jesteśmy z tego obowiązku zwolnieni.

Jak ocenia pan utrzymanie kontroli nad cenami dla gospodarstw domowych przy jednoczesnym uwolnieniu cen dla odbiorców przemysłowych?

- To jest dziwna sytuacja, a sama regulacja jest zła. Regulator powinien się skupić na tym, żeby zapewnić konkurencyjność rynku, a nie na ustalaniu cen, które są znacznie niższe niż rynkowe i powodują, że nie opłaca się zmieniać sprzedawcy. Tak było rok temu i tak jest teraz, a regulator twierdzi, że rynek jest niekonkurencyjny. Nie jest, ale to nic dziwnego, bo jak może być?

Czy wprowadzenie obowiązku sprzedaży przez producentów do 30 proc. energii w trybie publicznym wzmocni konkurencję na rynku hurtowym? Jeśli ceny dla gospodarstw domowych zostaną uwolnione powiedzmy za rok, to wzrosną nie o 40 proc., jak oczekiwali w tym roku sprzedawcy, a znacznie bardziej? Jaki spadek sprzedaży energii notuje w tym roku Vattenfall w Polsce?

Rozmawiał Ireneusz Chojnacki

Więcej: Gazeta Prawna 25.03.2009 (59) - forsal.pl - str.A8

Teraz jest idealny moment, żeby uwolnić ceny prądu dla gospodarstw domowych

Rozmawiamy z Torbjörnem Wahlborgiem, prezesem zarządu Vattenfall Poland. Wygraliście w pierwszej instancji spór z Urzędem Regulacji Energetyki o prawo do samodzielnego ustalania cen energii dla gospodarstw domowych. Jak sąd uzasadnił postanowienie?
- Szczerze mówiąc, nie zapoznałem się z całym uzasadnieniem, ale z przekazanych mi informacji wynika, że sąd podzielił nasze argumenty.

Regulator odwołał się od tego postanowienia, ale gdybyście wygrali, to miałoby to znaczenie dla całego rynku, czy nie?

- Dla całego rynku nie miałoby to raczej dużego znaczenia, bo jesteśmy w wyjątkowej sytuacji prawnej. Nasza firma handlowa zaczynała sprzedaż energii prawie dziesięć lat temu. Nie miała jeszcze klientów, ale dostała koncesję na sprzedaż energii elektrycznej. W 2001 roku ówczesny prezes URE zwolnił firmy sprzedaży niebędące pionowo zintegrowanymi przedsiębiorstwami energetycznymi z obowiązku przedstawienia cen do zatwierdzenia, w tym naszą. W 2007 roku, w procesie rozdziału obrotu i dystrybucji, wszystkich naszych klientów przenieśliśmy do tej firmy, która nie miała obowiązku przedstawiania cen do zatwierdzenia i to jest obecny Vattenfall Sales Poland.

Należało się spodziewać, że regulator może się na takie rozwiązanie nie zgodzić.

- Uprzedziliśmy regulatora, co chcemy zrobić. Przygotowaliśmy nawet specjalny wniosek taryfowy, złożyliśmy go, ale otrzymaliśmy decyzję, w której czarno na białym regulator stwierdził, że ponieważ Vattenfall Sales Poland został zwolniony z obowiązku przedstawienia cen do zatwierdzenia w 2001 roku, postępowanie taryfowe jest bezpodstawne. Taką decyzję wydał pan Leszek Juchniewicz, ówczesny prezes URE. A skoro tak, to jak już powiedziałem, przenieśliśmy klientów do Vattenfall Sales Poland, stojąc stanowczo na stanowisku, wspartym decyzją prezesa URE, że nie musimy przedstawiać cen do zatwierdzenia, ponieważ jesteśmy z tego obowiązku zwolnieni.

Jak ocenia pan utrzymanie kontroli nad cenami dla gospodarstw domowych przy jednoczesnym uwolnieniu cen dla odbiorców przemysłowych?

- To jest dziwna sytuacja, a sama regulacja jest zła. Regulator powinien się skupić na tym, żeby zapewnić konkurencyjność rynku, a nie na ustalaniu cen, które są znacznie niższe niż rynkowe i powodują, że nie opłaca się zmieniać sprzedawcy. Tak było rok temu i tak jest teraz, a regulator twierdzi, że rynek jest niekonkurencyjny. Nie jest, ale to nic dziwnego, bo jak może być?

Czy wprowadzenie obowiązku sprzedaży przez producentów do 30 proc. energii w trybie publicznym wzmocni konkurencję na rynku hurtowym? Jeśli ceny dla gospodarstw domowych zostaną uwolnione powiedzmy za rok, to wzrosną nie o 40 proc., jak oczekiwali w tym roku sprzedawcy, a znacznie bardziej? Jaki spadek sprzedaży energii notuje w tym roku Vattenfall w Polsce?

Rozmawiał Ireneusz Chojnacki

Więcej: Gazeta Prawna 25.03.2009 (59) - forsal.pl - str.A8

Banki zaczynają renegocjować umowy kredytowe

Banki zaczynają renegocjować umowy dotyczące kredytów hipotecznych i żądać od swoich klientów dodatkowych zabezpieczeń pożyczki - twierdzi "Dziennik".
Od kilkunastu dni propozycję nie do odrzucenia składa swoim klientom Polbank i domaga się od nich dodatkowych zabezpieczeń. Jeśli klienci nie mogą dopłacić do kredytu, każe im wyrazić zgodę na wyższą marżę.
O podobnych renegocjacjach umów myśli BZ WBK, a PKO BP rozpoczął monitorowanie spłaty rat. Jeśli wartość pożyczki przekroczy 130 proc. wartości mieszkania, także może zażądać dodatkowego zabezpieczenia dla kredytu.

Według ekspertów, banki zorientowały się, że sytuacja na rynku walut i nieruchomości jest trwała. Podnosząc marże, zrzucają na klientów własne, rosnące wciąż koszty.

Zdaniem specjalisty od prawa bankowego Krzysztofa Langego, klienci mogą odrzucić bankowe ultimatum - nie grozi im ani wypowiedzenie umowy, ani konieczność natychmiastowej spłaty pożyczki. Ale banki mogą sięgnąć po inne rozwiązanie: część w umowach dała sobie prawo do podjęcia arbitralnej decyzji o przewalutowaniu kredytu na złotowy w dowolnym momencie.

onet.pl/(PAP, dd/25.03.2009, godz. 06:15)

Banki zaczynają renegocjować umowy kredytowe

Banki zaczynają renegocjować umowy dotyczące kredytów hipotecznych i żądać od swoich klientów dodatkowych zabezpieczeń pożyczki - twierdzi "Dziennik".
Od kilkunastu dni propozycję nie do odrzucenia składa swoim klientom Polbank i domaga się od nich dodatkowych zabezpieczeń. Jeśli klienci nie mogą dopłacić do kredytu, każe im wyrazić zgodę na wyższą marżę.
O podobnych renegocjacjach umów myśli BZ WBK, a PKO BP rozpoczął monitorowanie spłaty rat. Jeśli wartość pożyczki przekroczy 130 proc. wartości mieszkania, także może zażądać dodatkowego zabezpieczenia dla kredytu.

Według ekspertów, banki zorientowały się, że sytuacja na rynku walut i nieruchomości jest trwała. Podnosząc marże, zrzucają na klientów własne, rosnące wciąż koszty.

Zdaniem specjalisty od prawa bankowego Krzysztofa Langego, klienci mogą odrzucić bankowe ultimatum - nie grozi im ani wypowiedzenie umowy, ani konieczność natychmiastowej spłaty pożyczki. Ale banki mogą sięgnąć po inne rozwiązanie: część w umowach dała sobie prawo do podjęcia arbitralnej decyzji o przewalutowaniu kredytu na złotowy w dowolnym momencie.

onet.pl/(PAP, dd/25.03.2009, godz. 06:15)

Zerwij lokatę albo weź odsetki z góry

Koniec wojny na lokaty. Banki po kolejnych obniżkach stóp procentowych będą musiały szukać innych sposobów, by przyciągnąć klientów. Jedne już płacą im z góry odsetki z lokat, inne pozwalają zrywać depozyty bez utraty zysku. Takie pomysły jeszcze kilka miesięcy temu wydawały się nierealne.
Dzisiaj Rada Polityki Pieniężnej prawdopodobnie obniży stopy procentowe w Polsce o 0,25 pkt proc. do 3,75 proc. Będzie to najniższy poziom stóp w historii. Banki nie mają więc szans na utrzymanie wysokiego oprocentowania lokat.

Wspólnie z firmą doradczą Open Finance zebraliśmy najnowsze dostępne już oferty banków. BOŚ i Raiffeisen postanowiły, że klientom, którzy założą u nich lokaty, będą wypłacać odsetki z góry. BOŚ oferuje oprocentowanie w wysokości 6,5 proc. w skali roku na lokacie 3-miesięcznej i 5,5 proc. na półrocznej. W Raiffeisenie jest ono nieco niższe: 5 proc. w skali roku na depozycie kwartalnym i 4,4 proc. na rocznym.
Jak zaznacza Mateusz Ostrowski, analityk z Open Finance, oferty obu banków niosą ze sobą dodatkowe korzyści. Uzyskane z góry odsetki można przecież jeszcze raz zainwestować i tym samym podwyższyć całkowity zysk. Im wyższa kwota zdeponowana w banku, tym wyższy zysk z całej operacji.

Na jeszcze inny pomysł, by przyciągnąć klientów, wpadł Polbank, który od kilku dni intensywnie reklamuje promocyjną lokatę El Dorado. Czteromiesięczny depozyt jest oprocentowany na 7 proc. w skali roku. I co ciekawe, można go zerwać w trakcie trwania bez utraty odsetek. Rzecz jasna, nie wszystkich, ale naliczonych za okres przed zerwaniem lokaty. Np. inwestując kwotę 10 tys. zł na lokacie w Polbanku, po pełnych czterech miesiącach klient dostanie 189 zł zysku (już po odliczeniu podatku Belki). Jeżeli zerwie lokatę po 3 miesiącach, jego zysk będzie o 47 zł niższy.

Ciekawa jest również oferta Deutsche Banku, który proponuje w tej chwili klientom lokatę db Trio. Produkt, chociaż trochę skomplikowany, pozwala klientowi co jakiś czas uruchamiać część środków z lokaty bez utraty odsetek. Gdy klient wpłaci na db Trio 10 tys. zł, 2 tys. zł zostanie ulokowane na 1 miesiąc przy oprocentowaniu 9 proc., 3 tys. zł na 6 miesięcy na 7 proc. i 5 tys. zł na 12 miesięcy na 6 proc. Gdy zsumujemy wszystkie elementy, zysk po roku wyniesie 340 zł (po odliczeniu podatku Belki).

Klientów nową ofertą próbuje skusić też AIG Bank, który proponuje 12-miesięczną lokatę progresywną Zysk+Progresja na 12 proc. Wysokie oprocentowanie jest jednak złudne. Słowo "progresja" oznacza bowiem, że oprocentowanie będzie rosło w trakcie trwania lokaty od 1,5 do 12 proc. Daje to średnie odsetki w wysokości 5,21 proc. w skali roku. Składając więc na lokacie w AIG 10 tys. zł, klient po roku dostanie 422 zł (po odliczeniu podatku Belki).

Zdaniem Mateusza Ostrowskiego warto korzystać z nowych ofert lokat w bankach. Zanim jednak zdecydujemy się ulokować w nich pieniądze, trzeba sprawdzić dokładnie warunki umowy. Bowiem im bardziej skomplikowany produkt, tym większe może być zaskoczenie niezorientowanego klienta po zakończeniu czasu trwania lokaty.

Dlatego cały czas warto też szukać promocji prostych depozytów na wysoki procent. Np. do końca marca w Getin Banku znajdziemy lokatę 3-miesięczną na 8 proc. Z kolei VW Bank cały czas daje w skali roku 7 proc. na 3-miesięcznej lokacie.

Łukasz Pałka
POLSKA Dziennik Zachodni
wp.pl/
Polska Dziennik Zachodni (07:59)

Zerwij lokatę albo weź odsetki z góry

Koniec wojny na lokaty. Banki po kolejnych obniżkach stóp procentowych będą musiały szukać innych sposobów, by przyciągnąć klientów. Jedne już płacą im z góry odsetki z lokat, inne pozwalają zrywać depozyty bez utraty zysku. Takie pomysły jeszcze kilka miesięcy temu wydawały się nierealne.
Dzisiaj Rada Polityki Pieniężnej prawdopodobnie obniży stopy procentowe w Polsce o 0,25 pkt proc. do 3,75 proc. Będzie to najniższy poziom stóp w historii. Banki nie mają więc szans na utrzymanie wysokiego oprocentowania lokat.

Wspólnie z firmą doradczą Open Finance zebraliśmy najnowsze dostępne już oferty banków. BOŚ i Raiffeisen postanowiły, że klientom, którzy założą u nich lokaty, będą wypłacać odsetki z góry. BOŚ oferuje oprocentowanie w wysokości 6,5 proc. w skali roku na lokacie 3-miesięcznej i 5,5 proc. na półrocznej. W Raiffeisenie jest ono nieco niższe: 5 proc. w skali roku na depozycie kwartalnym i 4,4 proc. na rocznym.
Jak zaznacza Mateusz Ostrowski, analityk z Open Finance, oferty obu banków niosą ze sobą dodatkowe korzyści. Uzyskane z góry odsetki można przecież jeszcze raz zainwestować i tym samym podwyższyć całkowity zysk. Im wyższa kwota zdeponowana w banku, tym wyższy zysk z całej operacji.

Na jeszcze inny pomysł, by przyciągnąć klientów, wpadł Polbank, który od kilku dni intensywnie reklamuje promocyjną lokatę El Dorado. Czteromiesięczny depozyt jest oprocentowany na 7 proc. w skali roku. I co ciekawe, można go zerwać w trakcie trwania bez utraty odsetek. Rzecz jasna, nie wszystkich, ale naliczonych za okres przed zerwaniem lokaty. Np. inwestując kwotę 10 tys. zł na lokacie w Polbanku, po pełnych czterech miesiącach klient dostanie 189 zł zysku (już po odliczeniu podatku Belki). Jeżeli zerwie lokatę po 3 miesiącach, jego zysk będzie o 47 zł niższy.

Ciekawa jest również oferta Deutsche Banku, który proponuje w tej chwili klientom lokatę db Trio. Produkt, chociaż trochę skomplikowany, pozwala klientowi co jakiś czas uruchamiać część środków z lokaty bez utraty odsetek. Gdy klient wpłaci na db Trio 10 tys. zł, 2 tys. zł zostanie ulokowane na 1 miesiąc przy oprocentowaniu 9 proc., 3 tys. zł na 6 miesięcy na 7 proc. i 5 tys. zł na 12 miesięcy na 6 proc. Gdy zsumujemy wszystkie elementy, zysk po roku wyniesie 340 zł (po odliczeniu podatku Belki).

Klientów nową ofertą próbuje skusić też AIG Bank, który proponuje 12-miesięczną lokatę progresywną Zysk+Progresja na 12 proc. Wysokie oprocentowanie jest jednak złudne. Słowo "progresja" oznacza bowiem, że oprocentowanie będzie rosło w trakcie trwania lokaty od 1,5 do 12 proc. Daje to średnie odsetki w wysokości 5,21 proc. w skali roku. Składając więc na lokacie w AIG 10 tys. zł, klient po roku dostanie 422 zł (po odliczeniu podatku Belki).

Zdaniem Mateusza Ostrowskiego warto korzystać z nowych ofert lokat w bankach. Zanim jednak zdecydujemy się ulokować w nich pieniądze, trzeba sprawdzić dokładnie warunki umowy. Bowiem im bardziej skomplikowany produkt, tym większe może być zaskoczenie niezorientowanego klienta po zakończeniu czasu trwania lokaty.

Dlatego cały czas warto też szukać promocji prostych depozytów na wysoki procent. Np. do końca marca w Getin Banku znajdziemy lokatę 3-miesięczną na 8 proc. Z kolei VW Bank cały czas daje w skali roku 7 proc. na 3-miesięcznej lokacie.

Łukasz Pałka
POLSKA Dziennik Zachodni
wp.pl/
Polska Dziennik Zachodni (07:59)

Coraz tańsze mieszkania nadal czekają na klientów

Mieszkania będą tanieć. I to wcale nie z powodu kryzysu. Ten tylko przyspieszył proces spadku cen. W ciągu ostatniego roku ceny obniżyły się już o 20 proc. I na tym się nie skończy.
Mimo to mieszkania się nie sprzedają, bo deweloperzy wybudowali ich po prostu za dużo jak na możliwości nabywcze Polaków. W dodatku wzrost ceny metra kwadratowego mieszkania w poprzednich latach spowodował, że nawet ci, którzy chcieliby je kupić, nie mają teraz zdolności kredytowej. Banki bowiem zaostrzyły warunki udzielania kredytów.

Deweloperzy błędnie oszacowali liczbę osób gotowych kupić ich lokale. Np. Dom Development zawiesił realizację inwestycji Oaza we Wrocławiu. Hiszpańska firma Urbanica zaprzestała budowy dwóch osiedli w Łodzi. J.W. Construction nie zrealizuje 5-tysięcznego "miasteczka" w Ożarowie k. Warszawy. Kiedy na rynku królowali spekulanci (wręcz pakietami nabywający mieszkania), wydawało się, że popyt może tylko rosnąć.

Statystyki mówiły, że nawet przy utrzymaniu rekordowej liczby budowanych mieszkań z roku 2008, czyli 165 tys., deficyt mieszkaniowy w Polsce będzie wynosić ponad 1 mln lokali. I to przez wiele lat. Wskaźnik liczby mieszkań na 1000 mieszkańców jest bowiem u nas najniższy w Europie. W Polsce wynosi 340, w Hiszpanii zaś 564, Irlandii - 425, czy w Niemczech - 425.

To są jednak tylko statystyki - mówi nam Urszula Słowik, prezes Instytutu Rynku Nieruchomości. Teraz mamy do czynienia z nadprodukcją mieszkań, a także z niedostosowaniem cen do możliwości finansowych klientów. Nic zatem dziwnego, że rynek sprzedaży się załamał. Deweloperzy mówią o spadku rzędu 70-80 proc.

J.W. Construction miał na koniec 2008 r. w ofercie 1590 mieszkań. Jeśli weźmiemy poziom sprzedaży z czwartego kwartału ubiegłego roku (kiedy to nabywców znalazło tylko 90 lokali), to zapasy dewelopera wystarczą na 53 miesiące sprzedaży! Inny duży gracz na tym rynku Dom Development miał na koniec 2008 r. w ofercie 1360 lokali i aż 7170 w fazie przygotowania.

Średniomiesięczna sprzedaż w roku ubiegłym u tego dewelopera wyniosła zaledwie 83 mieszkania. Deweloperzy wstrzymali 80 proc. planowanych na ten rok inwestycji.
Nie sądzę, żeby "odmrozili je" w następnym roku, a na pewno - nie od razu - mówi Aleksandra Szarek, analityk firmy Home Broker. Zdaniem Łukasza Madeja z ProDevelopment w 2009 roku skala projektów nowo rozpoczętych będzie na poziomie maksymalnie 30 proc. tego, co było w 2008 r.
W efekcie tego możemy znaleźć się w takiej sytuacji jak przed kilku laty, kiedy z powodu małej liczby nowych mieszkań na rynku ceny zaczęły bardzo szybko iść w górę - prognozuje Aleksandra Szarek.

Nie będą to już tak spektakularne wzrosty dochodzące do kilkudziesięciu procent w ciągu roku. Ale kilkunastoprocentowych podwyżek możemy się spodziewać już za dwa, trzy lata. I wtedy znów zacznie się wyścig deweloperów w uruchamianiu kolejnych inwestycji. Stanie się tak, jeśli rząd nie zrozumie, że rynek nieruchomości potrzebuje schłodzenia w okresie wzrostów cen mieszkań (np. poprzez wyższe podatki, wystawianie gruntów na sprzedaż), a w okresie bessy pobudzenia (poprzez ulgi podatkowe, wsparcie finansowania).
Inaczej będziemy mieli duże "amplitudy" w obrębie cyklu i nie wyjdziemy z obecnego niedoboru przez kolejną dekadę - wyjaśnia Łukasz Madej.

Dorota Skrobisz
POLSKA Gazeta Krakowska
wp.pl/Polska Gazeta Krakowska | 25.03.2009 | 07:53

Coraz tańsze mieszkania nadal czekają na klientów

Mieszkania będą tanieć. I to wcale nie z powodu kryzysu. Ten tylko przyspieszył proces spadku cen. W ciągu ostatniego roku ceny obniżyły się już o 20 proc. I na tym się nie skończy.
Mimo to mieszkania się nie sprzedają, bo deweloperzy wybudowali ich po prostu za dużo jak na możliwości nabywcze Polaków. W dodatku wzrost ceny metra kwadratowego mieszkania w poprzednich latach spowodował, że nawet ci, którzy chcieliby je kupić, nie mają teraz zdolności kredytowej. Banki bowiem zaostrzyły warunki udzielania kredytów.

Deweloperzy błędnie oszacowali liczbę osób gotowych kupić ich lokale. Np. Dom Development zawiesił realizację inwestycji Oaza we Wrocławiu. Hiszpańska firma Urbanica zaprzestała budowy dwóch osiedli w Łodzi. J.W. Construction nie zrealizuje 5-tysięcznego "miasteczka" w Ożarowie k. Warszawy. Kiedy na rynku królowali spekulanci (wręcz pakietami nabywający mieszkania), wydawało się, że popyt może tylko rosnąć.

Statystyki mówiły, że nawet przy utrzymaniu rekordowej liczby budowanych mieszkań z roku 2008, czyli 165 tys., deficyt mieszkaniowy w Polsce będzie wynosić ponad 1 mln lokali. I to przez wiele lat. Wskaźnik liczby mieszkań na 1000 mieszkańców jest bowiem u nas najniższy w Europie. W Polsce wynosi 340, w Hiszpanii zaś 564, Irlandii - 425, czy w Niemczech - 425.

To są jednak tylko statystyki - mówi nam Urszula Słowik, prezes Instytutu Rynku Nieruchomości. Teraz mamy do czynienia z nadprodukcją mieszkań, a także z niedostosowaniem cen do możliwości finansowych klientów. Nic zatem dziwnego, że rynek sprzedaży się załamał. Deweloperzy mówią o spadku rzędu 70-80 proc.

J.W. Construction miał na koniec 2008 r. w ofercie 1590 mieszkań. Jeśli weźmiemy poziom sprzedaży z czwartego kwartału ubiegłego roku (kiedy to nabywców znalazło tylko 90 lokali), to zapasy dewelopera wystarczą na 53 miesiące sprzedaży! Inny duży gracz na tym rynku Dom Development miał na koniec 2008 r. w ofercie 1360 lokali i aż 7170 w fazie przygotowania.

Średniomiesięczna sprzedaż w roku ubiegłym u tego dewelopera wyniosła zaledwie 83 mieszkania. Deweloperzy wstrzymali 80 proc. planowanych na ten rok inwestycji.
Nie sądzę, żeby "odmrozili je" w następnym roku, a na pewno - nie od razu - mówi Aleksandra Szarek, analityk firmy Home Broker. Zdaniem Łukasza Madeja z ProDevelopment w 2009 roku skala projektów nowo rozpoczętych będzie na poziomie maksymalnie 30 proc. tego, co było w 2008 r.
W efekcie tego możemy znaleźć się w takiej sytuacji jak przed kilku laty, kiedy z powodu małej liczby nowych mieszkań na rynku ceny zaczęły bardzo szybko iść w górę - prognozuje Aleksandra Szarek.

Nie będą to już tak spektakularne wzrosty dochodzące do kilkudziesięciu procent w ciągu roku. Ale kilkunastoprocentowych podwyżek możemy się spodziewać już za dwa, trzy lata. I wtedy znów zacznie się wyścig deweloperów w uruchamianiu kolejnych inwestycji. Stanie się tak, jeśli rząd nie zrozumie, że rynek nieruchomości potrzebuje schłodzenia w okresie wzrostów cen mieszkań (np. poprzez wyższe podatki, wystawianie gruntów na sprzedaż), a w okresie bessy pobudzenia (poprzez ulgi podatkowe, wsparcie finansowania).
Inaczej będziemy mieli duże "amplitudy" w obrębie cyklu i nie wyjdziemy z obecnego niedoboru przez kolejną dekadę - wyjaśnia Łukasz Madej.

Dorota Skrobisz
POLSKA Gazeta Krakowska
wp.pl/Polska Gazeta Krakowska | 25.03.2009 | 07:53

W całej Polsce firmy tną świadczenia

W tym kwartale pracodawcy podpisali z zatrudnionymi więcej porozumień kryzysowych niż w ciągu całego ubiegłego roku. Ograniczają wynagrodzenia, premie, nagrody i zmniejszają wymiar etatów.
W czasie prosperity takie działania, dopuszczalne przez kodeks pracy, są dokonywane sporadycznie. Teraz firmy sięgają po nie masowo. Możliwe jest bowiem zawieszanie świadczeń wynikających m.in. z układów zbiorowych pracy, zakładowych regulaminów, statutów czy pakietów - jeżeli przedsiębiorstwo wpadnie w tarapaty finansowe.

Takie cięcia czy ograniczenia przywilejów pracowniczych mogą trwać nawet trzy lata. Na razie strony umawiają się jednak na kilkumiesięczny okres zawieszenia.
Na naszym terenie z reguły porozumienia nie przekraczają roku, a ich negocjowanie nie trwa dłużej niż dwa - trzy tygodnie - mówi Maria Konstowicz z biura konsultacyjno-negocjacyjnego wielkopolskiej „Solidarności”.
Tego rodzaju ograniczenia wprowadzają firmy w całej Polsce. Przykładowo w poznańskiej SKF Polska (produkującej łożyska) zawarto porozumienie, że od 1 marca do końca czerwca o 20 proc. zmniejszone zostaną czas pracy, a także wynagrodzenia. Z kolei w firmie spedycyjnej PANOPA ze Swarzędza załoga zgodziła się na osiem dni postoju w lutym i zmniejszenie pensji w tym miesiącu do 80 proc.

PKP Cargo postanowiły natomiast, że od 1 marca do końca roku obniżą o 10 pkt procentowych fundusz premiowy i zawieszą wypłaty nagród pieniężnych oraz... gratyfikacji z okazji Dnia Kolejarza.

Porozumienie może dotyczyć wszystkich dodatkowych świadczeń korzystniejszych od zagwarantowanych w kodeksie pracy. Jak jednak wynika z danych Państwowej Inspekcji Pracy, w zdecydowanej większości porozumienia dotyczą tych samych kwestii. Pracownicy godzą się na kodeksowe stawki dodatków za nadgodziny, ograniczają wymiar czasu pracy, rezygnują z premii i nagród, np. jubileuszowych, zawieszane są odpisy na zakładowy fundusz świadczeń socjalnych i regulaminy wynagradzania.

PIP rejestruje i sprawdza

Prawo zobowiązuje pracodawców do zgłaszania i rejestrowania takich porozumień w PIP. Do ich wprowadzenia w życie nie jest potrzebne potwierdzenie przez inspektora, że uzgodnienia zawarte z załogą są zgodne z prawem i nie naruszają interesów pracowników. Z reguły więc PIP ogranicza się do rejestrowania porozumień.

Ze względu na liczbę zgłaszanych porozumień na naszym terenie postanowiliśmy, że ich treść będzie sprawdzana przez inspektorów. To nasza lokalna inicjatywa. Ocenimy, czy stosowane w zakładach przepisy po zawieszeniu np. regulaminu wynagradzania nie naruszają powszechnie obowiązujących norm prawa pracy, bo tych nie można dowolnie modyfikować ani ograniczać ich stosowania - mówi Magdalena Skalmierska z katowickiej PIP.

Związkowcy czuwają

Związki zawodowe także monitorują przebieg negocjacji i rozwiązania, jakie mają się znaleźć w porozumieniu kryzysowym.
Rozesłaliśmy do naszych członków w regionie ankiety, w których pytaliśmy o działania inicjowane przez pracodawców w związku z sytuacją finansową firm. Mamy sygnały, że część pracodawców chce skorzystać z kryzysowej „okazji” i próbuje niezasadnie ograniczyć świadczenia na rzecz załogi - mówi Wojciech Gumułka, rzecznik śląskiego NSZZ "Solidarność".

Z kolei wielkopolskie biuro "Solidarności" służy pomocą w negocjacjach z pracodawcą.
Priorytetem jest utrzymanie miejsc pracy. Pracownicy widzą, że spada liczba zamówień, a firma nie podpisuje nowych kontraktów, więc zdają sobie sprawę, iż ustępstwa z ich strony są konieczne. Nie spotkaliśmy się z przypadkami, żeby pod pretekstem kryzysu firma chciała bez przyczyny zmniejszyć swoje zobowiązania wobec załogi - mówi Maria Konstowicz.

Tomasz Zalewski
Rzeczpospolita
wp.pl/Rzeczpospolita | 25.03.2009 | 06:53

W całej Polsce firmy tną świadczenia

W tym kwartale pracodawcy podpisali z zatrudnionymi więcej porozumień kryzysowych niż w ciągu całego ubiegłego roku. Ograniczają wynagrodzenia, premie, nagrody i zmniejszają wymiar etatów.
W czasie prosperity takie działania, dopuszczalne przez kodeks pracy, są dokonywane sporadycznie. Teraz firmy sięgają po nie masowo. Możliwe jest bowiem zawieszanie świadczeń wynikających m.in. z układów zbiorowych pracy, zakładowych regulaminów, statutów czy pakietów - jeżeli przedsiębiorstwo wpadnie w tarapaty finansowe.

Takie cięcia czy ograniczenia przywilejów pracowniczych mogą trwać nawet trzy lata. Na razie strony umawiają się jednak na kilkumiesięczny okres zawieszenia.
Na naszym terenie z reguły porozumienia nie przekraczają roku, a ich negocjowanie nie trwa dłużej niż dwa - trzy tygodnie - mówi Maria Konstowicz z biura konsultacyjno-negocjacyjnego wielkopolskiej „Solidarności”.
Tego rodzaju ograniczenia wprowadzają firmy w całej Polsce. Przykładowo w poznańskiej SKF Polska (produkującej łożyska) zawarto porozumienie, że od 1 marca do końca czerwca o 20 proc. zmniejszone zostaną czas pracy, a także wynagrodzenia. Z kolei w firmie spedycyjnej PANOPA ze Swarzędza załoga zgodziła się na osiem dni postoju w lutym i zmniejszenie pensji w tym miesiącu do 80 proc.

PKP Cargo postanowiły natomiast, że od 1 marca do końca roku obniżą o 10 pkt procentowych fundusz premiowy i zawieszą wypłaty nagród pieniężnych oraz... gratyfikacji z okazji Dnia Kolejarza.

Porozumienie może dotyczyć wszystkich dodatkowych świadczeń korzystniejszych od zagwarantowanych w kodeksie pracy. Jak jednak wynika z danych Państwowej Inspekcji Pracy, w zdecydowanej większości porozumienia dotyczą tych samych kwestii. Pracownicy godzą się na kodeksowe stawki dodatków za nadgodziny, ograniczają wymiar czasu pracy, rezygnują z premii i nagród, np. jubileuszowych, zawieszane są odpisy na zakładowy fundusz świadczeń socjalnych i regulaminy wynagradzania.

PIP rejestruje i sprawdza

Prawo zobowiązuje pracodawców do zgłaszania i rejestrowania takich porozumień w PIP. Do ich wprowadzenia w życie nie jest potrzebne potwierdzenie przez inspektora, że uzgodnienia zawarte z załogą są zgodne z prawem i nie naruszają interesów pracowników. Z reguły więc PIP ogranicza się do rejestrowania porozumień.

Ze względu na liczbę zgłaszanych porozumień na naszym terenie postanowiliśmy, że ich treść będzie sprawdzana przez inspektorów. To nasza lokalna inicjatywa. Ocenimy, czy stosowane w zakładach przepisy po zawieszeniu np. regulaminu wynagradzania nie naruszają powszechnie obowiązujących norm prawa pracy, bo tych nie można dowolnie modyfikować ani ograniczać ich stosowania - mówi Magdalena Skalmierska z katowickiej PIP.

Związkowcy czuwają

Związki zawodowe także monitorują przebieg negocjacji i rozwiązania, jakie mają się znaleźć w porozumieniu kryzysowym.
Rozesłaliśmy do naszych członków w regionie ankiety, w których pytaliśmy o działania inicjowane przez pracodawców w związku z sytuacją finansową firm. Mamy sygnały, że część pracodawców chce skorzystać z kryzysowej „okazji” i próbuje niezasadnie ograniczyć świadczenia na rzecz załogi - mówi Wojciech Gumułka, rzecznik śląskiego NSZZ "Solidarność".

Z kolei wielkopolskie biuro "Solidarności" służy pomocą w negocjacjach z pracodawcą.
Priorytetem jest utrzymanie miejsc pracy. Pracownicy widzą, że spada liczba zamówień, a firma nie podpisuje nowych kontraktów, więc zdają sobie sprawę, iż ustępstwa z ich strony są konieczne. Nie spotkaliśmy się z przypadkami, żeby pod pretekstem kryzysu firma chciała bez przyczyny zmniejszyć swoje zobowiązania wobec załogi - mówi Maria Konstowicz.

Tomasz Zalewski
Rzeczpospolita
wp.pl/Rzeczpospolita | 25.03.2009 | 06:53

Kolejne banki podwyższają opłaty za rachunki i karty płatnicze

Analitycy i obserwatorzy rynku nie mieli złudzeń, że podniesienie opłat przez banki to tylko kwestia czasu. Spadające stopy procentowe NBP, załamanie na rynku kredytów hipotecznych oraz wywołana jeszcze jesienią 2008 roku wojna na depozyty znacznie zwiększyły presję na kurczenie się marży odsetkowej (różnicy pomiędzy oprocentowaniem, po jakim banki pożyczają nam pieniądze, a tym, po jakim je przyjmują od klientów).
To negatywnie wpływa na wynik odsetkowy, jedno z głównych źródeł przychodów wszystkich banków. Dlatego banki tak skwapliwie szukają dodatkowych przychodów, podnosząc opłaty za korzystanie ze swoich usług.

Kurczenie się marży odsetkowej, a także niższe wolumeny sprzedaży produktów głównie po stronie kredytowej, już odbijają się na wynikach banków. Dlatego poszukują one dodatkowych przychodów. A można w miarę łatwo to zrobić, podnosząc opłaty - uważa Marta Czajkowska, analityk KBC Securities.
Dla największych graczy, takich jak PKO BP, Pekao czy ING Bank Śląski, obsługujących miliony klientów, nawet stosunkowo niewielkie przesunięcia w tabeli opłat i prowizji oznaczają dodatkowe przychody idące co miesiąc w miliony złotych. Zresztą patrząc na podwyżki, jakie zapowiedziały już PKO BP i ING BSK, nie są one wcale takie niewielkie.

W tym pierwszym banku miesięczna opłata za korzystanie z podstawowego rachunku oszczędnościowo-rozliczeniowego (Superkonta) rośnie z początkiem maja z 5 do 6,9 zł (wzrost o 27 proc.).

W ING Banku Śląskim skala podwyżki za użytkowanie Konta Z Lwem Standard jest niższa (z 7 na 8 zł, czyli wzrost o 14 proc.), ale już opłaty za miesięczne użytkowanie niektórych kart debetowych wzrosną nawet o 50 proc. Jeszcze bardziej radykalnie bank podszedł do wypłat z bankomatów innych banków. Zamiast dotychczasowych 5 zł, będzie pobierał 3 proc. wartości transakcji, ale minimum 5 zł.

Czy decyzję PKO BP o podwyżkach opłat i prowizji można uznać za sygnał startowy dla innych banków? Kiedy będzie gotowa nowa oferta detaliczna i nowy cennik Pekao? Ile wynosiły ostanie zmiany w tabeli i prowizji w 12 wybranych bankach?

Jacek Iskra
Więcej: Gazeta Prawna 25.03.2009 (59) - str.A10
wp.pl/
Gazeta Prawna (07:18)

Kolejne banki podwyższają opłaty za rachunki i karty płatnicze

Analitycy i obserwatorzy rynku nie mieli złudzeń, że podniesienie opłat przez banki to tylko kwestia czasu. Spadające stopy procentowe NBP, załamanie na rynku kredytów hipotecznych oraz wywołana jeszcze jesienią 2008 roku wojna na depozyty znacznie zwiększyły presję na kurczenie się marży odsetkowej (różnicy pomiędzy oprocentowaniem, po jakim banki pożyczają nam pieniądze, a tym, po jakim je przyjmują od klientów).
To negatywnie wpływa na wynik odsetkowy, jedno z głównych źródeł przychodów wszystkich banków. Dlatego banki tak skwapliwie szukają dodatkowych przychodów, podnosząc opłaty za korzystanie ze swoich usług.

Kurczenie się marży odsetkowej, a także niższe wolumeny sprzedaży produktów głównie po stronie kredytowej, już odbijają się na wynikach banków. Dlatego poszukują one dodatkowych przychodów. A można w miarę łatwo to zrobić, podnosząc opłaty - uważa Marta Czajkowska, analityk KBC Securities.
Dla największych graczy, takich jak PKO BP, Pekao czy ING Bank Śląski, obsługujących miliony klientów, nawet stosunkowo niewielkie przesunięcia w tabeli opłat i prowizji oznaczają dodatkowe przychody idące co miesiąc w miliony złotych. Zresztą patrząc na podwyżki, jakie zapowiedziały już PKO BP i ING BSK, nie są one wcale takie niewielkie.

W tym pierwszym banku miesięczna opłata za korzystanie z podstawowego rachunku oszczędnościowo-rozliczeniowego (Superkonta) rośnie z początkiem maja z 5 do 6,9 zł (wzrost o 27 proc.).

W ING Banku Śląskim skala podwyżki za użytkowanie Konta Z Lwem Standard jest niższa (z 7 na 8 zł, czyli wzrost o 14 proc.), ale już opłaty za miesięczne użytkowanie niektórych kart debetowych wzrosną nawet o 50 proc. Jeszcze bardziej radykalnie bank podszedł do wypłat z bankomatów innych banków. Zamiast dotychczasowych 5 zł, będzie pobierał 3 proc. wartości transakcji, ale minimum 5 zł.

Czy decyzję PKO BP o podwyżkach opłat i prowizji można uznać za sygnał startowy dla innych banków? Kiedy będzie gotowa nowa oferta detaliczna i nowy cennik Pekao? Ile wynosiły ostanie zmiany w tabeli i prowizji w 12 wybranych bankach?

Jacek Iskra
Więcej: Gazeta Prawna 25.03.2009 (59) - str.A10
wp.pl/
Gazeta Prawna (07:18)

Dom w cenie mieszkania. W stolicy to możliwe

Przeciętny dom od dewelopera można dziś kupić w okolicach Warszawy o 100 tys. złotych taniej niż przed rokiem.
Taniej niż przed rokiem można też zbudować dom z firmą budowlaną oraz samodzielnie - metodą gospodarczą. Tak wynika z analizy ofert zebranych przez Open Finance.

- Mniejszy jest też wybór jeśli chodzi o liczbę realizowanych inwestycji. Za to rozrzut cenowy pozostaje szeroki - od 455 tys. zł za dom w stanie pod klucz w Chotomowie, po 1,9 mln zł za bliźniak w prestiżowym Konstancinie (stan deweloperski) - czytamy w raporcie autorstwa Emila Szwedy i Bernarda Waszczyka.

Co ciekawe, choć mediana ceny domu (to pojęcie umowne - w większości oferta dotyczy segmentów i bliźniaków) spadła z 913 do 817 tys. zł, to przeciętna cena metra obniżyła się o 6,5 proc. - razem z cenami zmniejszył się bowiem metraż oferowanych budynków.

Łatwo o upusty

- To, co poza spadkiem cen wyraźnie rzuca się w oczy, to fakt, że także deweloperzy specjalizujący się w domach jednorodzinnych, wzorem większych firm operujących w segmencie wielorodzinnym, aby przyciągnąć klientów zaczęli stosować różne promocje. Do najczęstszych ekstra dodatków należą oferty wykończenia pod klucz z materiałów klienta oraz projekt, materiały i wykończenie kuchni czy łazienek - czytamy w raporcie.

Zdaniem analityków OF oznacza to, że również w tym segmencie, choć na mniejszą skalę, zapanował zastój - gotowe domy czekają na klientów i skończyły się czasy kupowania domów istniejących wyłącznie na deskach kreślarskich.

money.pl/2009-03-24 07:47

Dom w cenie mieszkania. W stolicy to możliwe

Przeciętny dom od dewelopera można dziś kupić w okolicach Warszawy o 100 tys. złotych taniej niż przed rokiem.
Taniej niż przed rokiem można też zbudować dom z firmą budowlaną oraz samodzielnie - metodą gospodarczą. Tak wynika z analizy ofert zebranych przez Open Finance.

- Mniejszy jest też wybór jeśli chodzi o liczbę realizowanych inwestycji. Za to rozrzut cenowy pozostaje szeroki - od 455 tys. zł za dom w stanie pod klucz w Chotomowie, po 1,9 mln zł za bliźniak w prestiżowym Konstancinie (stan deweloperski) - czytamy w raporcie autorstwa Emila Szwedy i Bernarda Waszczyka.

Co ciekawe, choć mediana ceny domu (to pojęcie umowne - w większości oferta dotyczy segmentów i bliźniaków) spadła z 913 do 817 tys. zł, to przeciętna cena metra obniżyła się o 6,5 proc. - razem z cenami zmniejszył się bowiem metraż oferowanych budynków.

Łatwo o upusty

- To, co poza spadkiem cen wyraźnie rzuca się w oczy, to fakt, że także deweloperzy specjalizujący się w domach jednorodzinnych, wzorem większych firm operujących w segmencie wielorodzinnym, aby przyciągnąć klientów zaczęli stosować różne promocje. Do najczęstszych ekstra dodatków należą oferty wykończenia pod klucz z materiałów klienta oraz projekt, materiały i wykończenie kuchni czy łazienek - czytamy w raporcie.

Zdaniem analityków OF oznacza to, że również w tym segmencie, choć na mniejszą skalę, zapanował zastój - gotowe domy czekają na klientów i skończyły się czasy kupowania domów istniejących wyłącznie na deskach kreślarskich.

money.pl/2009-03-24 07:47

Będą kary za użytkowanie

Na najbliższym posiedzeniu Sejmu odbędzie się głosowanie nad 51. poprawkami Senatu do nowelizacji ustawy - Prawo budowlane.

Jedna z tych poprawek w sposób istotny zmienia zadania gmin w zakresie budownictwa. Przewiduje, że to wójt, burmistrz, prezydent będzie prowadził postępowania w zakresie zmiany sposobu użytkowania budynków. Dziś sprawy takie prowadzone są przez wyspecjalizowaną administrację budowlaną - powiatowych inspektorów nadzoru budowlanego.

Nowe procedury

Inwestor, który postanowi zmienić sposób użytkowania obiektu lub jego części, będzie musiał dokonać zgłoszenia do wójta, burmistrza, prezydenta miasta. Będzie musiało ono nastąpić przed zmianą sposobu użytkowania. Zmiana funkcji użytkowej budynku nastąpi, jeżeli w terminie 30 dni od dnia doręczenia zgłoszenia, wójt, burmistrz albo prezydent nie wniesie sprzeciwu w drodze decyzji. Sprzeciw ma być dopuszczalny, jeżeli zamierzona zmiana sposobu użytkowania będzie naruszała ustalenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego lub będzie mogła spowodować: zagrożenie bezpieczeństwa ludzi lub mienia; pogorszenie stanu środowiska lub stanu zachowania zabytków; pogorszenie warunków zdrowotno-sanitarnych, albo ograniczenia lub uciążliwości dla terenów sąsiednich.

Sprzeciw gmin

Propozycji Senatu nie akceptują samorządowcy. Ich zdaniem niedopuszczalne jest nakładanie na gminy nowych zadań, bez przyznania im dodatkowych pieniędzy.

- Nikt nie pytał nas, czy gminy są przygotowane do realizacji tych zadań. Na gminy nakłada się nowe zadania, nie przyznając im na ich realizację pieniędzy - mówi Edward Trojanowski, sekretarz generalny Związku Gmin Wiejskich. Jego zdaniem sposób przekazywania gminom nowych zadań może rodzić wątpliwości natury konstytucyjnej.

Zagrożenie uznania nowych przepisów za niezgodne z konstytucją nie jest bezpodstawne. W podobnych przypadkach Trybunał Konstytucyjny wielokrotnie uznawał, że niedopuszczalne jest nakładanie na gminy obowiązków bez przyznania im na nie środków finansowych.

Niewykwalifikowana kadra

Samorządowcy uważają, że do wykonywania nowych obowiązków nie są przygotowane.

- Odkąd wszystkie sprawy z zakresu budownictwa zostały przekazane do powiatów, to w gminach nie ma kadry urzędniczej przygotowanej do takich zadań. Trzeba będzie więc stworzyć nowe komórki i zatrudnić nowych pracowników - uważa sekretarz generalny Związku Gmin Wiejskich.

Kto skorzysta na przyspieszeniu procedury zmiany sposobu użytkowania budynków ?

Jakie będą zmiany w zakresie wysokości i sposobu naliczania kar za nielegalną zmianę sposobu użytkowania budynku ? Kiedy przepisy wejdą w życie ?

Arkadiusz Jaraszek - Więcej: Gazeta Prawna 23.03.2009 (57) - str.10

źródło informacji:

interia.pl

Będą kary za użytkowanie

Na najbliższym posiedzeniu Sejmu odbędzie się głosowanie nad 51. poprawkami Senatu do nowelizacji ustawy - Prawo budowlane.

Jedna z tych poprawek w sposób istotny zmienia zadania gmin w zakresie budownictwa. Przewiduje, że to wójt, burmistrz, prezydent będzie prowadził postępowania w zakresie zmiany sposobu użytkowania budynków. Dziś sprawy takie prowadzone są przez wyspecjalizowaną administrację budowlaną - powiatowych inspektorów nadzoru budowlanego.

Nowe procedury

Inwestor, który postanowi zmienić sposób użytkowania obiektu lub jego części, będzie musiał dokonać zgłoszenia do wójta, burmistrza, prezydenta miasta. Będzie musiało ono nastąpić przed zmianą sposobu użytkowania. Zmiana funkcji użytkowej budynku nastąpi, jeżeli w terminie 30 dni od dnia doręczenia zgłoszenia, wójt, burmistrz albo prezydent nie wniesie sprzeciwu w drodze decyzji. Sprzeciw ma być dopuszczalny, jeżeli zamierzona zmiana sposobu użytkowania będzie naruszała ustalenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego lub będzie mogła spowodować: zagrożenie bezpieczeństwa ludzi lub mienia; pogorszenie stanu środowiska lub stanu zachowania zabytków; pogorszenie warunków zdrowotno-sanitarnych, albo ograniczenia lub uciążliwości dla terenów sąsiednich.

Sprzeciw gmin

Propozycji Senatu nie akceptują samorządowcy. Ich zdaniem niedopuszczalne jest nakładanie na gminy nowych zadań, bez przyznania im dodatkowych pieniędzy.

- Nikt nie pytał nas, czy gminy są przygotowane do realizacji tych zadań. Na gminy nakłada się nowe zadania, nie przyznając im na ich realizację pieniędzy - mówi Edward Trojanowski, sekretarz generalny Związku Gmin Wiejskich. Jego zdaniem sposób przekazywania gminom nowych zadań może rodzić wątpliwości natury konstytucyjnej.

Zagrożenie uznania nowych przepisów za niezgodne z konstytucją nie jest bezpodstawne. W podobnych przypadkach Trybunał Konstytucyjny wielokrotnie uznawał, że niedopuszczalne jest nakładanie na gminy obowiązków bez przyznania im na nie środków finansowych.

Niewykwalifikowana kadra

Samorządowcy uważają, że do wykonywania nowych obowiązków nie są przygotowane.

- Odkąd wszystkie sprawy z zakresu budownictwa zostały przekazane do powiatów, to w gminach nie ma kadry urzędniczej przygotowanej do takich zadań. Trzeba będzie więc stworzyć nowe komórki i zatrudnić nowych pracowników - uważa sekretarz generalny Związku Gmin Wiejskich.

Kto skorzysta na przyspieszeniu procedury zmiany sposobu użytkowania budynków ?

Jakie będą zmiany w zakresie wysokości i sposobu naliczania kar za nielegalną zmianę sposobu użytkowania budynku ? Kiedy przepisy wejdą w życie ?

Arkadiusz Jaraszek - Więcej: Gazeta Prawna 23.03.2009 (57) - str.10

źródło informacji:

interia.pl

Spadła cena działek na Księżycu

Sprzedaż działek na Księżycu, Venus i Marsie spadła w styczniu i lutym praktycznie do zera. Dlatego Księżycowa Ambasada w Pradze obniża ceny o 20 procent. Od dziś możecie więc zostać właścicielem gruntów na Księżycu za 30 euro.
Ta cena skusiła już co najmniej jednego Czecha, który kupił działkę na 18 urodziny córki: Prawdopodobnie nigdy tam nie poleci i będzie mogła tylko podziwiać Księżyc z Ziemi, będzie mogła śmiać się z dziećmi, jakim wariatem był dziadek. Dziewczyna stał się sąsiadką Micka Jaggera, Arnolda Schwarzeneggera, Toma Cruise'a a także... braci Kaczyńskich.
interia.pl/RMF/Niedziela, 22 marca (06:00)

Spadła cena działek na Księżycu

Sprzedaż działek na Księżycu, Venus i Marsie spadła w styczniu i lutym praktycznie do zera. Dlatego Księżycowa Ambasada w Pradze obniża ceny o 20 procent. Od dziś możecie więc zostać właścicielem gruntów na Księżycu za 30 euro.
Ta cena skusiła już co najmniej jednego Czecha, który kupił działkę na 18 urodziny córki: Prawdopodobnie nigdy tam nie poleci i będzie mogła tylko podziwiać Księżyc z Ziemi, będzie mogła śmiać się z dziećmi, jakim wariatem był dziadek. Dziewczyna stał się sąsiadką Micka Jaggera, Arnolda Schwarzeneggera, Toma Cruise'a a także... braci Kaczyńskich.
interia.pl/RMF/Niedziela, 22 marca (06:00)

KNF:SKOK-i idą na wojnę z bankami

Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo - Kredytowe idą na wojnę z bankami. Chcą przekonać ludzi, że to banki są odpowiedzialne za cały kryzys i odebrać im klientów.

SKOK-i ruszyły właśnie z kampanią reklamową pod hasłem "Nie wińcie nas. Nie jesteśmy bankiem". Towarzyszą mu znane już wcześniejszych kampanii stwierdzenia, że SKOK-i opierają się wyłącznie na polskim kapitale.

W samym ostatnim kwartale 2008 r, gdy polskim rynkiem wstrząsał już kryzys finansowy, SKOK-i pozyskały prawie 50 tys. nowych członków i ściągnęły ponad pół miliarda złotych depozytów.

Zdaniem Gazety Prawnej w 2009 roku SKOKI pozyskają kolejnych klientów i będzie ich ponad 2 miliony (obecnie SKOK-i mają 1,75 mln członków ), co oznacza, że zakresem działania kas objętych zostanie w praktyce więcej niż 8 milionów ludności.

Zdaniem analityków

Statystyki pozwalają wnioskować, że kryzys sprzyja SKOK-om w pozyskiwaniu nowych klientów. W ciągu roku liczba klientów korzystających z ich usług skoczyła o 187 tys., czyli o ponad 11 proc. W tym samym czasie przynieśli oni SKOK-om prawie 2 mld zł nowych depozytów (wzrost o 28 proc.), a suma udzielonych pożyczek wzrosła o 1,7 mld zł (wzrost o 34 proc.).

SKOK-i bezkonkurencyjne!

Główny Urząd Statystyczny, który po publikacji danych za pierwsze półrocze 2008 roku stwierdził, że ryzyko finansowe SKOK zmniejsza konsekwentnie realizowana od wielu lat strategia wzmocnienia potencjału kapitałowego kas, nie tylko w drodze konsolidacji ich zasobów finansowych, ale także dzięki napływowi nowych członków i utrzymywaniu stopy emisji nowych pożyczek poniżej stopy przyrostu nowych i odnawianych depozytów. Dobre wyniki kas za rok 2008 pozwalają twierdzić, że kasy nie są objęte kryzysem, który dotknął rynki finansowe.

INTERIA.PL/Gazeta Krakowska

Niedziela, 22 marca (06:00)


KNF:SKOK-i idą na wojnę z bankami

Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo - Kredytowe idą na wojnę z bankami. Chcą przekonać ludzi, że to banki są odpowiedzialne za cały kryzys i odebrać im klientów.

SKOK-i ruszyły właśnie z kampanią reklamową pod hasłem "Nie wińcie nas. Nie jesteśmy bankiem". Towarzyszą mu znane już wcześniejszych kampanii stwierdzenia, że SKOK-i opierają się wyłącznie na polskim kapitale.

W samym ostatnim kwartale 2008 r, gdy polskim rynkiem wstrząsał już kryzys finansowy, SKOK-i pozyskały prawie 50 tys. nowych członków i ściągnęły ponad pół miliarda złotych depozytów.

Zdaniem Gazety Prawnej w 2009 roku SKOKI pozyskają kolejnych klientów i będzie ich ponad 2 miliony (obecnie SKOK-i mają 1,75 mln członków ), co oznacza, że zakresem działania kas objętych zostanie w praktyce więcej niż 8 milionów ludności.

Zdaniem analityków

Statystyki pozwalają wnioskować, że kryzys sprzyja SKOK-om w pozyskiwaniu nowych klientów. W ciągu roku liczba klientów korzystających z ich usług skoczyła o 187 tys., czyli o ponad 11 proc. W tym samym czasie przynieśli oni SKOK-om prawie 2 mld zł nowych depozytów (wzrost o 28 proc.), a suma udzielonych pożyczek wzrosła o 1,7 mld zł (wzrost o 34 proc.).

SKOK-i bezkonkurencyjne!

Główny Urząd Statystyczny, który po publikacji danych za pierwsze półrocze 2008 roku stwierdził, że ryzyko finansowe SKOK zmniejsza konsekwentnie realizowana od wielu lat strategia wzmocnienia potencjału kapitałowego kas, nie tylko w drodze konsolidacji ich zasobów finansowych, ale także dzięki napływowi nowych członków i utrzymywaniu stopy emisji nowych pożyczek poniżej stopy przyrostu nowych i odnawianych depozytów. Dobre wyniki kas za rok 2008 pozwalają twierdzić, że kasy nie są objęte kryzysem, który dotknął rynki finansowe.

INTERIA.PL/Gazeta Krakowska

Niedziela, 22 marca (06:00)


Nieruchomości dobiły e-handel

Zwolnienie gospodarki nie ominie internetowego handlu. Wstępne podsumowania pierwszego kwartału, choć do jego końca został jeszcze tydzień, nie pozostawiają wątpliwości, że konsumenci ostrożniej wydają pieniądze.

- Sprzedaż wciąż rośnie, ale widać spowolnienie - mówi GP Tomasz Sypuła, prezes Agito.pl, największego pod względem obrotów sklepu w polskim internecie. - Potwierdzam. Sprzedaż nam wzrosła, ale nie tak, jak zakładaliśmy. Trzeba jednak podkreślić, że nie było drastycznego spadku i jesteśmy pozytywnie zaskoczeni - dodaje Agata Czarnowska, rzecznik prasowy Merlin.pl.

Wolniej, ale urośnie

Przedstawiciele największych sklepów są już pewni, że rynek handlu internetowego nie powtórzy wyniku z ubiegłego roku, kiedy - według szacunków - Polacy wydali na zakupy przez internet około 35-40 proc. więcej niż w roku 2007. W sumie, według szacunków, Polacy wydali w ubiegłym roku na e-zakupy ponad 10 mld zł. Choć to wciąż zaledwie kilka procent sprzedaży detalicznej w Polsce, tradycyjny handel nie rośnie tak szybko.

Największe spowolnienie sprzedaży, jak przyznaje Tomasz Sypuła, widać w segmencie elektroniki użytkowej oraz sprzętu gospodarstwa domowego. - Zwolnienie na rynku nieruchomości musiało się przełożyć na mniejszą sprzedaż w handlu - podkreśla.

- Widać osłabienie sprzedaży w branżach związanych z rynkiem nieruchomości. Rok temu sprzedaż w segmentach RTV i AGD rosła o około 50-60 proc., w I kwartale tego roku około 20-30 proc. Natomiast w komputerach jest totalny marazm - mówi GP Piotr Jarosz, prezes spółki Dotcom River, wydawcy serwisu Sklepy24.pl oraz wyszukiwarki sklepów internetowych Kangoo.pl. Zapowiedzią wolniejszego wzrostu był już ostatni kwartał roku 2008. Wówczas sprzedaż też wzrosła średnio o 20-30 proc., a to wynik słaby, biorąc pod uwagę, że ostatni kwartał roku to dla e-sklepów okres żniw.

Spowolnienie sprawia, że w ostatnim czasie upadło kilka sklepów - np. Sirius.pl, a później Znak.pl.

Jakiego rodzaju sklepy internetowe nie ucierpiały w związku z kryzysem? Czy kryzys wyeliminuje oszustów? Co trzeba zrobić, by poprawić bezpieczeństwo e-handlu?

Więcej: Gazeta Prawna 24.03.2009 (58) - forsal.pl - str.A2-3

Michał Fura

interia.pl/Wtorek, 24 marca (06:00)

Nieruchomości dobiły e-handel

Zwolnienie gospodarki nie ominie internetowego handlu. Wstępne podsumowania pierwszego kwartału, choć do jego końca został jeszcze tydzień, nie pozostawiają wątpliwości, że konsumenci ostrożniej wydają pieniądze.

- Sprzedaż wciąż rośnie, ale widać spowolnienie - mówi GP Tomasz Sypuła, prezes Agito.pl, największego pod względem obrotów sklepu w polskim internecie. - Potwierdzam. Sprzedaż nam wzrosła, ale nie tak, jak zakładaliśmy. Trzeba jednak podkreślić, że nie było drastycznego spadku i jesteśmy pozytywnie zaskoczeni - dodaje Agata Czarnowska, rzecznik prasowy Merlin.pl.

Wolniej, ale urośnie

Przedstawiciele największych sklepów są już pewni, że rynek handlu internetowego nie powtórzy wyniku z ubiegłego roku, kiedy - według szacunków - Polacy wydali na zakupy przez internet około 35-40 proc. więcej niż w roku 2007. W sumie, według szacunków, Polacy wydali w ubiegłym roku na e-zakupy ponad 10 mld zł. Choć to wciąż zaledwie kilka procent sprzedaży detalicznej w Polsce, tradycyjny handel nie rośnie tak szybko.

Największe spowolnienie sprzedaży, jak przyznaje Tomasz Sypuła, widać w segmencie elektroniki użytkowej oraz sprzętu gospodarstwa domowego. - Zwolnienie na rynku nieruchomości musiało się przełożyć na mniejszą sprzedaż w handlu - podkreśla.

- Widać osłabienie sprzedaży w branżach związanych z rynkiem nieruchomości. Rok temu sprzedaż w segmentach RTV i AGD rosła o około 50-60 proc., w I kwartale tego roku około 20-30 proc. Natomiast w komputerach jest totalny marazm - mówi GP Piotr Jarosz, prezes spółki Dotcom River, wydawcy serwisu Sklepy24.pl oraz wyszukiwarki sklepów internetowych Kangoo.pl. Zapowiedzią wolniejszego wzrostu był już ostatni kwartał roku 2008. Wówczas sprzedaż też wzrosła średnio o 20-30 proc., a to wynik słaby, biorąc pod uwagę, że ostatni kwartał roku to dla e-sklepów okres żniw.

Spowolnienie sprawia, że w ostatnim czasie upadło kilka sklepów - np. Sirius.pl, a później Znak.pl.

Jakiego rodzaju sklepy internetowe nie ucierpiały w związku z kryzysem? Czy kryzys wyeliminuje oszustów? Co trzeba zrobić, by poprawić bezpieczeństwo e-handlu?

Więcej: Gazeta Prawna 24.03.2009 (58) - forsal.pl - str.A2-3

Michał Fura

interia.pl/Wtorek, 24 marca (06:00)

Royal Bank of Scotland rekomenduje polskie banki

Analitycy Royal Bank of Scotland rozpoczęli wydawanie rekomendacji dla BRE Banku od zalecenia "sprzedaj" - poinformowała agencja Bloomberg. Na zamknięciu poniedziałkowej sesji kurs akcji BRE Banku wyniósł 125 zł.

Analitycy Royal Bank of Scotland rozpoczęli wydawanie rekomendacji dla Pekao od zalecenia "kupuj". Na zamknięciu poniedziałkowej sesji kurs akcji Pekao wyniósł 89,90 zł.

Analitycy Royal Bank of Scotland rozpoczęli wydawanie rekomendacji dla BZ WBK i PKO BP od zalecenia "trzymaj". Na zamknięciu poniedziałkowej sesji kurs akcji BZ WBK wyniósł 79,50 zł, a PKO BP 23,50 zł.

PAP/interia.pl

Https://wgn.pl - aktualne oferty

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,3

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies