Ze świata nieruchomości - strona 100

Mieszkania tanieją w stolicy. Ceny rosną w Katowicach

W kwietniu mieszkania na rynku wtórnym najbardziej zdrożały w Katowicach, Bydgoszczy i Białymstoku - wynika z raportu przygotowanego przez serwis nieruchomości Oferty.net. Największy spadek cen w porównaniu z marcem odnotowano w Warszawie, Olsztynie, Wrocławiu i Łodzi.
Najwięcej, bo o 1,3 proc. w stosunku do marca, wzrosła średnia cena metra kwadratowego mieszkania w Bydgoszczy i Katowicach - odpowiednio do: 4194 zł i 4146 zł. Drugi był Białystok (wzrost o 1,2 proc.) - za metr kwadratowy trzeba było zapłacić 4461 złotych.

Z analizy wynika, że ceny mieszkań najbardziej spadły w Warszawie, Olsztynie, Wrocławiu i Łodzi - odpowiednio o 3,7 proc., o 1,9 proc., a w dwóch ostatnich miastach o 1,1 proc. Metr kwadratowy mieszkania kosztował tam w kwietniu odpowiednio: 8853 zł, 4771 zł, 6634 zł, 4137 złotych.
money.pl/2009-05-28 19:11

Budują hotele zamiast mieszkań

Jest szansa, że do 2012 roku w Polsce zostanie wybudowane 200 hoteli, a to oznacza, że miejsc noclegowych na Euro 2012 nie zabraknie.

- Wówczas możemy osiągnąć wskaźnik około 52-55 miejsc noclegowych na 10 tys. mieszkańców. Nadal bylibyśmy jednak pod tym względem na szarym końcu wśród krajów europejskich. Dla porównania na Słowacji na 10 tys. osób przypada 106 miejsc noclegowych. Zbliżylibyśmy się jednak do Litwy, gdzie na 10 tys. mieszkańców przypada 58 miejsc - wyjaśnia Dorota Malinowska z Cushman & Wakefield.

Koszty budowy tych hoteli to ok. 4 mld zł, co oznacza, że napływ inwestycji do branży wyniósłby ok. 1 mld zł rocznie. Oznacza to utrzymanie średniej z ostatnich lat, z wyłączeniem jednak 2007 i 2008 roku, kiedy to poziom inwestycji hotelowych przekraczał ponad 2 mld zł rocznie.

Utrzymanie wzrostu na rynku hotelowym, mimo panującego kryzysu, będzie możliwe, gdyż coraz więcej deweloperów działających na rynku mieszkaniowym czy biurowym rozpatruje możliwość zmiany przeznaczenia swojej inwestycji na hotelową. Szacuje się, że obecnie może to dotyczyć przynajmniej 10 proc. przedsięwzięć. - Mamy coraz więcej zapytań od inwestorów, głównie z rynku mieszkaniowego, na którym sprzedaż w tym roku znacząco spadła. Ostatnio przygotowaliśmy analizę opłacalności dla luksusowego apartamentowca w Krakowie - wyjaśnia Dorota Malinowska.

Patrycja Otto

interia.pl

Budują hotele zamiast mieszkań

Jest szansa, że do 2012 roku w Polsce zostanie wybudowane 200 hoteli, a to oznacza, że miejsc noclegowych na Euro 2012 nie zabraknie.

- Wówczas możemy osiągnąć wskaźnik około 52-55 miejsc noclegowych na 10 tys. mieszkańców. Nadal bylibyśmy jednak pod tym względem na szarym końcu wśród krajów europejskich. Dla porównania na Słowacji na 10 tys. osób przypada 106 miejsc noclegowych. Zbliżylibyśmy się jednak do Litwy, gdzie na 10 tys. mieszkańców przypada 58 miejsc - wyjaśnia Dorota Malinowska z Cushman & Wakefield.

Koszty budowy tych hoteli to ok. 4 mld zł, co oznacza, że napływ inwestycji do branży wyniósłby ok. 1 mld zł rocznie. Oznacza to utrzymanie średniej z ostatnich lat, z wyłączeniem jednak 2007 i 2008 roku, kiedy to poziom inwestycji hotelowych przekraczał ponad 2 mld zł rocznie.

Utrzymanie wzrostu na rynku hotelowym, mimo panującego kryzysu, będzie możliwe, gdyż coraz więcej deweloperów działających na rynku mieszkaniowym czy biurowym rozpatruje możliwość zmiany przeznaczenia swojej inwestycji na hotelową. Szacuje się, że obecnie może to dotyczyć przynajmniej 10 proc. przedsięwzięć. - Mamy coraz więcej zapytań od inwestorów, głównie z rynku mieszkaniowego, na którym sprzedaż w tym roku znacząco spadła. Ostatnio przygotowaliśmy analizę opłacalności dla luksusowego apartamentowca w Krakowie - wyjaśnia Dorota Malinowska.

Patrycja Otto

interia.pl

Bankom brakuje pieniędzy na kredyty

Banki mogą udzielić o 20 proc. mniej kredytów niż przed rokiem - twierdzą eksperci "Gazety Prawnej". Dane byłyby jeszcze gorsze, gdyby nie mocny frank.

Według dziennika, tendencje spadkową potwierdzają dane dotyczące tylko pożyczek mieszkaniowych. W I kwartale tego roku banki udzieliły ich na 7,2 mld zł, podczas gdy w analogicznym okresie ubiegłego roku kwota ta była o 4,8 mld zł większa.

Banki przede wszystkim nie chcą udzielać kredytów dla firm, bo są one bardziej ryzykowne i mniej rentowne. Dużo łatwiej uzyskać za to kredyt gotówkowy.

Eksperci podkreślają, że załamanie akcji kredytowej wynika również z tego, że banki nie mają pieniędzy. W poprzednich latach znaczna część akcji kredytowej była finansowana z pożyczek zagranicznych, a teraz to źródło się skończyło.

źródło informacji: PAP/Gazeta Prawna

interia.pl

Bankom brakuje pieniędzy na kredyty

Banki mogą udzielić o 20 proc. mniej kredytów niż przed rokiem - twierdzą eksperci "Gazety Prawnej". Dane byłyby jeszcze gorsze, gdyby nie mocny frank.

Według dziennika, tendencje spadkową potwierdzają dane dotyczące tylko pożyczek mieszkaniowych. W I kwartale tego roku banki udzieliły ich na 7,2 mld zł, podczas gdy w analogicznym okresie ubiegłego roku kwota ta była o 4,8 mld zł większa.

Banki przede wszystkim nie chcą udzielać kredytów dla firm, bo są one bardziej ryzykowne i mniej rentowne. Dużo łatwiej uzyskać za to kredyt gotówkowy.

Eksperci podkreślają, że załamanie akcji kredytowej wynika również z tego, że banki nie mają pieniędzy. W poprzednich latach znaczna część akcji kredytowej była finansowana z pożyczek zagranicznych, a teraz to źródło się skończyło.

źródło informacji: PAP/Gazeta Prawna

interia.pl

Polskie kopalnie pogrąża węgiel z importu

Dramat polskich kopalń pogłębia się. Import węgla, który w tym roku rośnie jak nigdy dotąd, pogarsza i tak fatalną sytuację górnictwa. W tym roku do Polski może trafić 20 mln ton węgla z zagranicy - dwukrotnie więcej niż w 2008 r. - czytamy w "Dzienniku".
Z taką dynamiką importu nigdy nie mieliśmy do czynienia. Elektrownie i huty, zwłaszcza te sprywatyzowane, kupują węgiel z Rosji, Czech czy USA
Zdaniem analityków resortu gospodarki, za błyskawiczny wzrost importu odpowiadają same kopalnie, które już w ubiegłym roku nie były w stanie zaspokoić popytu energetyki. Zagraniczny węgiel jest tani i łatwo dostępny.

Odbierając surowiec z przykopalnianej hałdy trzeba wydać ok. 230 zł za toną, podczas gdy średnia cena na świecie to ok. 200 zł, a węgiel z Rosji czy Ukrainy jest jeszcze o 20% tańszy.

Taka patowa sytuacja może pogrążyć polskie spółki węglowe.

Więcej w dodatku "The Wall Street Journal" do "Dziennika".
onet.pl

Polskie kopalnie pogrąża węgiel z importu

Dramat polskich kopalń pogłębia się. Import węgla, który w tym roku rośnie jak nigdy dotąd, pogarsza i tak fatalną sytuację górnictwa. W tym roku do Polski może trafić 20 mln ton węgla z zagranicy - dwukrotnie więcej niż w 2008 r. - czytamy w "Dzienniku".
Z taką dynamiką importu nigdy nie mieliśmy do czynienia. Elektrownie i huty, zwłaszcza te sprywatyzowane, kupują węgiel z Rosji, Czech czy USA
Zdaniem analityków resortu gospodarki, za błyskawiczny wzrost importu odpowiadają same kopalnie, które już w ubiegłym roku nie były w stanie zaspokoić popytu energetyki. Zagraniczny węgiel jest tani i łatwo dostępny.

Odbierając surowiec z przykopalnianej hałdy trzeba wydać ok. 230 zł za toną, podczas gdy średnia cena na świecie to ok. 200 zł, a węgiel z Rosji czy Ukrainy jest jeszcze o 20% tańszy.

Taka patowa sytuacja może pogrążyć polskie spółki węglowe.

Więcej w dodatku "The Wall Street Journal" do "Dziennika".
onet.pl

Banki mogą udzielić o 20 proc. mniej kredytów

Banki mogą udzielić o 20 proc. mniej kredytów niż przed rokiem - twierdzą eksperci "Gazety Prawnej". Dane byłyby jeszcze gorsze, gdyby nie mocny frank.
Według dziennika, tendencję spadkową potwierdzają dane dotyczące tylko pożyczek mieszkaniowych. W I kwartale tego roku banki udzieliły ich na 7,2 mld zł, podczas gdy w analogicznym okresie ubiegłego roku kwota ta była o 4,8 mld zł większa.

Banki przede wszystkim nie chcą udzielać kredytów dla firm, bo są one bardziej ryzykowne i mniej rentowne. Dużo łatwiej uzyskać za to kredyt gotówkowy.

Eksperci podkreślają, że załamanie akcji kredytowej wynika również z tego, że banki nie mają pieniędzy. W poprzednich latach znaczna część akcji kredytowej była finansowana z pożyczek zagranicznych, a teraz to źródło się skończyło.
onet.pl

Banki mogą udzielić o 20 proc. mniej kredytów

Banki mogą udzielić o 20 proc. mniej kredytów niż przed rokiem - twierdzą eksperci "Gazety Prawnej". Dane byłyby jeszcze gorsze, gdyby nie mocny frank.
Według dziennika, tendencję spadkową potwierdzają dane dotyczące tylko pożyczek mieszkaniowych. W I kwartale tego roku banki udzieliły ich na 7,2 mld zł, podczas gdy w analogicznym okresie ubiegłego roku kwota ta była o 4,8 mld zł większa.

Banki przede wszystkim nie chcą udzielać kredytów dla firm, bo są one bardziej ryzykowne i mniej rentowne. Dużo łatwiej uzyskać za to kredyt gotówkowy.

Eksperci podkreślają, że załamanie akcji kredytowej wynika również z tego, że banki nie mają pieniędzy. W poprzednich latach znaczna część akcji kredytowej była finansowana z pożyczek zagranicznych, a teraz to źródło się skończyło.
onet.pl

Balcerowicz: Polska ucierpiała mniej niż inni

Ekonomista profesor Leszek Balcerowicz uważa, że dane GUS potwierdzają, iż Polska ucierpiała na kryzysie mniej niż inne kraje.
Produkt Krajowy Brutto wzrósł realnie w pierwszym kwartale o 0,8 proc., w porównaniu z pierwszym kwartałem roku ubiegłego. PKB wyrównany sezonowo w porównaniu z poprzednim kwartałem wzrósł o 0,4 proc.

Gość Sygnałów Dnia w Polskim Radiu zwrócił uwagę, że jesteśmy stosunkowo dużym krajem i dlatego spadek eksportu nie zaszkodził poważnie krajowej gospodarce.

Balcerowicz uważa, że Polska należy do państw, które mają szansę uniknąć recesji. Zaznaczył jednak, że bardzo trudno przewidzieć, w jakim kierunku rozwinie się sytuacja na światowych rynkach finansowych.
Ekonomista dodał, że trzeba traktować finanse publiczne całościowo, a nie tylko przez pryzmat budżetu państwa. Jego zdaniem, polski rząd prowadzi jednak słuszną politykę walki z kryzysem.

Leszek Balcerowicz dodał, że w pakiecie antykryzysowym, zapowiadanym przez premiera, powinno się znaleźć m.in. dofinansowanie banków. Jego zdaniem, wprowadzenie płacy minimalnej byłoby złym rozwiązaniem i rząd nie powinien ulegać postulatom związkowców w tej sprawie
wp.pl

Balcerowicz: Polska ucierpiała mniej niż inni

Ekonomista profesor Leszek Balcerowicz uważa, że dane GUS potwierdzają, iż Polska ucierpiała na kryzysie mniej niż inne kraje.
Produkt Krajowy Brutto wzrósł realnie w pierwszym kwartale o 0,8 proc., w porównaniu z pierwszym kwartałem roku ubiegłego. PKB wyrównany sezonowo w porównaniu z poprzednim kwartałem wzrósł o 0,4 proc.

Gość Sygnałów Dnia w Polskim Radiu zwrócił uwagę, że jesteśmy stosunkowo dużym krajem i dlatego spadek eksportu nie zaszkodził poważnie krajowej gospodarce.

Balcerowicz uważa, że Polska należy do państw, które mają szansę uniknąć recesji. Zaznaczył jednak, że bardzo trudno przewidzieć, w jakim kierunku rozwinie się sytuacja na światowych rynkach finansowych.
Ekonomista dodał, że trzeba traktować finanse publiczne całościowo, a nie tylko przez pryzmat budżetu państwa. Jego zdaniem, polski rząd prowadzi jednak słuszną politykę walki z kryzysem.

Leszek Balcerowicz dodał, że w pakiecie antykryzysowym, zapowiadanym przez premiera, powinno się znaleźć m.in. dofinansowanie banków. Jego zdaniem, wprowadzenie płacy minimalnej byłoby złym rozwiązaniem i rząd nie powinien ulegać postulatom związkowców w tej sprawie
wp.pl

Niepożądane „skazy” na ścianach

Do najczęściej spotykanych „skaz” ściennych możemy zaliczyć zarysowania i pęknięcia. W obiektach nowo powstałych powstają najczęściej w miejscach gdzie łączą się krawędzie płyt gipsowo - kartonowych.
Kiedy dostrzeżemy pęknięcia nie należy od razu panikować, zjawisko zalicza się do naturalnych, jednak warto znać powód jego powstania. Trzeba sobie zdawać sprawę, że każdy z budynków będzie osiadał w skutek ciężaru własnego oraz wyposażenia. Jeżeli nasza działka to przede wszystkim piaski, a budowę domu dopiero niedawno ukończyliśmy to musimy liczyć się z tym, że budynek będzie osiadał przynajmniej kilka miesięcy.  

Jednak najgorszy przypadek to taki, kiedy na działce występuje glina iły czy inne grunty spoiste -  wówczas budynek może osiadać nawet kilka lat. Średni czas na ustabilizowanie powierzchni po zakończeniu budowy  to około dwa lata.   Inną przyczyną powstawania „skaz” może być nieprawidłowe osadzenie fundamentów budynków oraz błędy popełnione podczas ich wykonania. Za „bezpieczne” rysy można uznać tylko te małe - milimetrowe, które wynikają z naprężeń konstrukcji oraz murów. Jeżeli jednak rysy będą się powiększać – zarówno na długości jak i szerokości stanowczo należy je uznać za niebezpieczne. Najlepiej do ich oceny zasięgnąć opinii fachowca.  

Gdy mamy do czynienia z drobnymi „skazami” należy jak najszybciej przystąpić do ich usunięcia. Najlepiej pozbyć się ich za pomocą akrylowej masy, którą należy wprowadzić w szczelinę rysy za pomocą specjalnego pistoletu. Jednak to prowizoryczne rozwiązanie. Skuteczniejszym sposobem jest ten, który wykorzystuje specjalistyczną taśmę w formie siateczki.
Na początku trzeba oczyścić miejsce uszkodzenia powstałe np. ścianie. Powinnyśmy usunąć wierzchnią warstwę farby oraz tynku. Szczelinę pęknięcia należy dodatkowo  - za pomocą ostro zakończonej szpachli -   poszerzyć. Dzięki temu będzie możliwe precyzyjne wypełnienie zaprawą powstałego w ścianie pęknięcia. Następnie powierzchnię gruntujemy za pomocą pędzla farbą emulsyjną. Tym samym uzyskujemy efekt zwiększający chłonność podłoża. Po upływie stosownego czasu tzn., kiedy emulsja już wyschnie należy zastosować gładź szpachlową, która zapewni przedłużony czas wiązania. Na koniec użyjemy masy akrylowej. Aby efekt pracy był trwały masę należy nakładać dwuetapowo.   W tym przypadku nie powinniśmy oszczędzać na materiałach. Najlepiej zastosować siatkę zbrojeniową o szerokości min. dziesięciu centymetrów. Gwarantuje, że nie pojawią się ponowne pęknięcia.  

Jeżeli jednak mamy do czynienia z rysami w dosyć „leciwym” budynku  - na przykład w starej kamienicy nie należy tego lekceważyć.  Może to świadczyć o naruszeniu stanu konstrukcyjnego budynku. Ewentualnie pęknięcia  mogły powstać na skutek czynników zewnętrznych -  na przykład drgań fal dźwiękowych. Zjawisko intensywnego hałasu w sposób drastyczny może mieć wpływ na stan techniczny budynku, dlatego też każdy z czynników, który może przyczynić się do złego stanu technicznego należy dokładnie zrewidować przed podjęciem jakichkolwiek działań.

2009-05-28
źródło: wp.p

Niepożądane „skazy” na ścianach

Do najczęściej spotykanych „skaz” ściennych możemy zaliczyć zarysowania i pęknięcia. W obiektach nowo powstałych powstają najczęściej w miejscach gdzie łączą się krawędzie płyt gipsowo - kartonowych.
Kiedy dostrzeżemy pęknięcia nie należy od razu panikować, zjawisko zalicza się do naturalnych, jednak warto znać powód jego powstania. Trzeba sobie zdawać sprawę, że każdy z budynków będzie osiadał w skutek ciężaru własnego oraz wyposażenia. Jeżeli nasza działka to przede wszystkim piaski, a budowę domu dopiero niedawno ukończyliśmy to musimy liczyć się z tym, że budynek będzie osiadał przynajmniej kilka miesięcy.  

Jednak najgorszy przypadek to taki, kiedy na działce występuje glina iły czy inne grunty spoiste -  wówczas budynek może osiadać nawet kilka lat. Średni czas na ustabilizowanie powierzchni po zakończeniu budowy  to około dwa lata.   Inną przyczyną powstawania „skaz” może być nieprawidłowe osadzenie fundamentów budynków oraz błędy popełnione podczas ich wykonania. Za „bezpieczne” rysy można uznać tylko te małe - milimetrowe, które wynikają z naprężeń konstrukcji oraz murów. Jeżeli jednak rysy będą się powiększać – zarówno na długości jak i szerokości stanowczo należy je uznać za niebezpieczne. Najlepiej do ich oceny zasięgnąć opinii fachowca.  

Gdy mamy do czynienia z drobnymi „skazami” należy jak najszybciej przystąpić do ich usunięcia. Najlepiej pozbyć się ich za pomocą akrylowej masy, którą należy wprowadzić w szczelinę rysy za pomocą specjalnego pistoletu. Jednak to prowizoryczne rozwiązanie. Skuteczniejszym sposobem jest ten, który wykorzystuje specjalistyczną taśmę w formie siateczki.
Na początku trzeba oczyścić miejsce uszkodzenia powstałe np. ścianie. Powinnyśmy usunąć wierzchnią warstwę farby oraz tynku. Szczelinę pęknięcia należy dodatkowo  - za pomocą ostro zakończonej szpachli -   poszerzyć. Dzięki temu będzie możliwe precyzyjne wypełnienie zaprawą powstałego w ścianie pęknięcia. Następnie powierzchnię gruntujemy za pomocą pędzla farbą emulsyjną. Tym samym uzyskujemy efekt zwiększający chłonność podłoża. Po upływie stosownego czasu tzn., kiedy emulsja już wyschnie należy zastosować gładź szpachlową, która zapewni przedłużony czas wiązania. Na koniec użyjemy masy akrylowej. Aby efekt pracy był trwały masę należy nakładać dwuetapowo.   W tym przypadku nie powinniśmy oszczędzać na materiałach. Najlepiej zastosować siatkę zbrojeniową o szerokości min. dziesięciu centymetrów. Gwarantuje, że nie pojawią się ponowne pęknięcia.  

Jeżeli jednak mamy do czynienia z rysami w dosyć „leciwym” budynku  - na przykład w starej kamienicy nie należy tego lekceważyć.  Może to świadczyć o naruszeniu stanu konstrukcyjnego budynku. Ewentualnie pęknięcia  mogły powstać na skutek czynników zewnętrznych -  na przykład drgań fal dźwiękowych. Zjawisko intensywnego hałasu w sposób drastyczny może mieć wpływ na stan techniczny budynku, dlatego też każdy z czynników, który może przyczynić się do złego stanu technicznego należy dokładnie zrewidować przed podjęciem jakichkolwiek działań.

2009-05-28
źródło: wp.p

Szykują się fuzje i przejęcia w polskiej bankowości

Obecny kryzys sprzyja fuzjom i przejęciom w polskim sektorze bankowym już w tym roku. Bardziej jednak jest to prawdopodobne w perspektywie 2-3 lat, uważa Andrzej Stopczyński, dyrektor pionu nadzoru bankowego w Komisji Nadzoru Finansowego.
Równocześnie podkreślił, że polskie banki znajdują się obecnie w dobrej kondycji, dlatego byłyby dobrym aktywem na sprzedaż. - Sprzedaż aktywów może mieć dwie przyczyny: poprawa własnego współczynnika wypłacalności albo zwiększenie własnej efektywności - uważa dyrektor.
Według niego, tego rodzaju transakcje mogą być rezultatem zmian właścicielskich w zagranicznych grupach kapitałowych, ale nie wyklucza też indywidualnego wejścia nowych graczy na polski rynek.

Jednakże cytowani przez gazetę analitycy zwracają uwagę, że obecnie - w przeciwieństwie do sytuacji jeszcze sprzed roku - na rynku można wskazać więcej kandydatów do przejęcia niż podmiotów zainteresowanych przejmowaniem.
Według informacji WSJP, ostatnio Banco Commercial Portugues (BCP) sondował rynki w poszukiwaniu ewentualnego kupca na Millennium Bank. Inne banki wymieniane przez media jako możliwe cele przejęć to m.in. BZ WBK, Kredyt Bank, Bank Handlowy i BRE Bank. Jednakże jedynym bankiem, który w ostatnich miesiącach rzeczywiście został wystawiony na sprzedaż, jest AIG Bank Polska.

 

money.pl

Szykują się fuzje i przejęcia w polskiej bankowości

Obecny kryzys sprzyja fuzjom i przejęciom w polskim sektorze bankowym już w tym roku. Bardziej jednak jest to prawdopodobne w perspektywie 2-3 lat, uważa Andrzej Stopczyński, dyrektor pionu nadzoru bankowego w Komisji Nadzoru Finansowego.
Równocześnie podkreślił, że polskie banki znajdują się obecnie w dobrej kondycji, dlatego byłyby dobrym aktywem na sprzedaż. - Sprzedaż aktywów może mieć dwie przyczyny: poprawa własnego współczynnika wypłacalności albo zwiększenie własnej efektywności - uważa dyrektor.
Według niego, tego rodzaju transakcje mogą być rezultatem zmian właścicielskich w zagranicznych grupach kapitałowych, ale nie wyklucza też indywidualnego wejścia nowych graczy na polski rynek.

Jednakże cytowani przez gazetę analitycy zwracają uwagę, że obecnie - w przeciwieństwie do sytuacji jeszcze sprzed roku - na rynku można wskazać więcej kandydatów do przejęcia niż podmiotów zainteresowanych przejmowaniem.
Według informacji WSJP, ostatnio Banco Commercial Portugues (BCP) sondował rynki w poszukiwaniu ewentualnego kupca na Millennium Bank. Inne banki wymieniane przez media jako możliwe cele przejęć to m.in. BZ WBK, Kredyt Bank, Bank Handlowy i BRE Bank. Jednakże jedynym bankiem, który w ostatnich miesiącach rzeczywiście został wystawiony na sprzedaż, jest AIG Bank Polska.

 

money.pl

Złoty rośnie po danych o PKB

6 groszy zysku na euro to efekt podanych dziś przez GUS danych o PKB.
Jak podał Główny Urząd Statystyczny PKB Polski w I kwartale tego roku rosło w tempie 0,8 proc. w ujęciu rocznym. Biorąc pod uwagę dotychczas opublikowane wyniki krajów na świecie, czyn to naszą gospodarkę jedną z najmocniejszych w Europie i na świecie.
Rynek optymistycznie przyjął dzisiejsze informacje. I to pomimo tego, że de facto dane okazały się gorsze od przewidywań analityków, którzy spodziewali się wzrostu w tempie 1 procenta.

Złoty zyskiwał do wszystkich głównych par walut. Od rana w stosunku do euro umocnił się o 6 groszy, do poziomu 4,45. Za szwajcarskiego franka na rynku walutowym płacono dziś natomiast 2,94 złotych.

Tym samym wczorajsze osłabienie naszej waluty odchodzi w zapomnienie.

Paweł Satalecki

Złoty rośnie po danych o PKB

6 groszy zysku na euro to efekt podanych dziś przez GUS danych o PKB.
Jak podał Główny Urząd Statystyczny PKB Polski w I kwartale tego roku rosło w tempie 0,8 proc. w ujęciu rocznym. Biorąc pod uwagę dotychczas opublikowane wyniki krajów na świecie, czyn to naszą gospodarkę jedną z najmocniejszych w Europie i na świecie.
Rynek optymistycznie przyjął dzisiejsze informacje. I to pomimo tego, że de facto dane okazały się gorsze od przewidywań analityków, którzy spodziewali się wzrostu w tempie 1 procenta.

Złoty zyskiwał do wszystkich głównych par walut. Od rana w stosunku do euro umocnił się o 6 groszy, do poziomu 4,45. Za szwajcarskiego franka na rynku walutowym płacono dziś natomiast 2,94 złotych.

Tym samym wczorajsze osłabienie naszej waluty odchodzi w zapomnienie.

Paweł Satalecki

Atlas Estates sprzedaje coraz więcej mieszkań

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy Atlas Estates sprzedał 31 mieszkań. W II etapie Capital Art Apartments deweloper ma już podpisane umowy przedwstępne na ponad 40 proc.lokali.

- Przez ostatnie dwa miesiące obserwujemy wyraźne ożywienie w sprzedaży mieszkań w naszych inwestycjach. [...] Wierzymy, że pozytywny trend zapoczątkowany w marcu będzie kontynuowany w kolejnych miesiącach - powiedział Nahman Tsabar, dyrektor generalny Atlas Management Company, spółki zarządzającej aktywami Atlas Estates.

Atlas Estates realizuje obecnie drugi etap projektu Capital Art Apartments składający się z 300 mieszkań.

W II etapie Capital Art Apartments podpisano przedwstępne umowy sprzedaży obejmujące łącznie 128 mieszkań - napisano w komunikacie.

(PAP) 

money.pl

Atlas Estates sprzedaje coraz więcej mieszkań

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy Atlas Estates sprzedał 31 mieszkań. W II etapie Capital Art Apartments deweloper ma już podpisane umowy przedwstępne na ponad 40 proc.lokali.

- Przez ostatnie dwa miesiące obserwujemy wyraźne ożywienie w sprzedaży mieszkań w naszych inwestycjach. [...] Wierzymy, że pozytywny trend zapoczątkowany w marcu będzie kontynuowany w kolejnych miesiącach - powiedział Nahman Tsabar, dyrektor generalny Atlas Management Company, spółki zarządzającej aktywami Atlas Estates.

Atlas Estates realizuje obecnie drugi etap projektu Capital Art Apartments składający się z 300 mieszkań.

W II etapie Capital Art Apartments podpisano przedwstępne umowy sprzedaży obejmujące łącznie 128 mieszkań - napisano w komunikacie.

(PAP) 

money.pl

BDX:Groźna nakręcająca się spirala

Sytuacja na światowych rynkach skłania do spekulacji na temat oddziaływań kryzysu na polską gospodarkę. Na temat sytuacji w branży budownictwa wypowiada się Radosław Górski, dyrektor Oddziału Centralnego BUDIMEKSU Dromeksu S.A.

Na zastój, w jakim znajduje się budownictwo ogólne wpływają dwa główne czynniki. Pierwszym z nich jest przesadnie zaostrzona polityka banków. Reagując na sytuację na rynku, zmniejszyły dostęp do kredytów zarówno dla klientów indywidualnych, jak i dla inwestorów, w tym deweloperów. Jednym i drugim stawiają wysokie wymagania, w wielu przypadkach niemożliwe do spełnienia. Powstaje samonakręcająca się spirala: inwestorzy nie mają środków na inwestycje, klienci na zakup mieszkań, banki z kolei nie poprawiają swojej kondycji, ponieważ nie mając nowych klientów nie zarabiają.

Ważnym czynnikiem wpływającym na zastój w branży budownictwa mieszkaniowego jest wciąż bogata oferta oddawanych do użytku mieszkań, których budowa zaczęła się w 2007, 2008 roku.

Korzystają na tym klienci: już nie muszą podpisywać umowy na etapie przysłowiowej "dziury w ziemi", mogą oglądać gotowe lokale. Dodatkowo, na rynku pojawiła się też atrakcyjna oferta rynku wtórnego - osoby, które kupowały mieszkania jako inwestycję, w dobie kryzysu są zmuszone do pozbywania się lokali.

Wniosek jest prosty

dopóki gotowe mieszkania "nie zejdą" z rynku, a banki nie złagodzą zasad przyznawania kredytów, dopóty trwać będzie zastój. Szacuję, że w najlepszym wypadku sytuacja zmieni się w połowie przyszłego roku, ale zakładam też, że może potrwać do roku 2011.

Obecnie moglibyśmy mówić o okresie inwestorskiej koniunktury. Na rynku obserwujemy dużą konkurencję wśród wykonawców, która zmusza ich do znacznych obniżek cen. Dopóki jednak banki nie zmienią swojej dotychczasowej polityki, dotąd teoretycznie sprzyjająca klientom sytuacja nie zostanie wykorzystana.

źródło informacji: INTERIA.PL

BDX:Groźna nakręcająca się spirala

Sytuacja na światowych rynkach skłania do spekulacji na temat oddziaływań kryzysu na polską gospodarkę. Na temat sytuacji w branży budownictwa wypowiada się Radosław Górski, dyrektor Oddziału Centralnego BUDIMEKSU Dromeksu S.A.

Na zastój, w jakim znajduje się budownictwo ogólne wpływają dwa główne czynniki. Pierwszym z nich jest przesadnie zaostrzona polityka banków. Reagując na sytuację na rynku, zmniejszyły dostęp do kredytów zarówno dla klientów indywidualnych, jak i dla inwestorów, w tym deweloperów. Jednym i drugim stawiają wysokie wymagania, w wielu przypadkach niemożliwe do spełnienia. Powstaje samonakręcająca się spirala: inwestorzy nie mają środków na inwestycje, klienci na zakup mieszkań, banki z kolei nie poprawiają swojej kondycji, ponieważ nie mając nowych klientów nie zarabiają.

Ważnym czynnikiem wpływającym na zastój w branży budownictwa mieszkaniowego jest wciąż bogata oferta oddawanych do użytku mieszkań, których budowa zaczęła się w 2007, 2008 roku.

Korzystają na tym klienci: już nie muszą podpisywać umowy na etapie przysłowiowej "dziury w ziemi", mogą oglądać gotowe lokale. Dodatkowo, na rynku pojawiła się też atrakcyjna oferta rynku wtórnego - osoby, które kupowały mieszkania jako inwestycję, w dobie kryzysu są zmuszone do pozbywania się lokali.

Wniosek jest prosty

dopóki gotowe mieszkania "nie zejdą" z rynku, a banki nie złagodzą zasad przyznawania kredytów, dopóty trwać będzie zastój. Szacuję, że w najlepszym wypadku sytuacja zmieni się w połowie przyszłego roku, ale zakładam też, że może potrwać do roku 2011.

Obecnie moglibyśmy mówić o okresie inwestorskiej koniunktury. Na rynku obserwujemy dużą konkurencję wśród wykonawców, która zmusza ich do znacznych obniżek cen. Dopóki jednak banki nie zmienią swojej dotychczasowej polityki, dotąd teoretycznie sprzyjająca klientom sytuacja nie zostanie wykorzystana.

źródło informacji: INTERIA.PL

Złoty zyskał, także po PKB

Przedstawione dziś, w piątek 29 maja o godz. 10:00 przez GUS dane o PKB Polski za I kwartał pokryły się wprawdzie z oczekiwaniami, jednak miały pozytywny wpływ na notowania złotego. Wzrost gospodarczy r/r wyniósł 0,8% wobec średniej prognoz analityków i ekonomistów zakładających zwyżkę od 0,7% do 1,0%. W IV kwartale 2008 r. było to +2,9%. Nieco szerzej na ten temat w dalszej części komentarza.

Czwartkowa sesja na globalnych rynkach akcyjnych zakończyła się w dobrych nastrojach. Ogólnoświatowy indeks MSCI AC World wzrósł o 0,38% przy 0,63% spadku w regionie Azji

i Pacyfiku, 1,18% przecenie w Europie, ale już 1,54% zwyżce w USA. Wyraźne zakupy walorów spółek za oceanem to przede wszystkim skutek wyraźnego zmniejszenia się rentowności amerykańskich 10-letnich obligacji (nastąpił ich spadek do 3,6122%

z maksymalnie 3,74004% w środę) oraz wspięcia się cen ropy do najwyższego poziomu od

6 miesięcy - aż do 65,44 USD/bar.

Wartość lipcowych kontraktów na "czarne złoto" poprawiła się wczoraj na Nymexie o 2,57% po tym, jak OPEC utrzymał wydobycie ropy na niezmienionym poziomie. Minister ds. ropy Arabii Saudyjskiej, Ali al-Naimi, powiedział, że "cena ropy jest dobra, rynek jest w dobrej kondycji i sytuacja się poprawia", natomiast Departament Energii podał, że w ostatnim tygodniu zapasy ropy spadły aż o 5,41 mln baryłek do poziomu 363,1 mln baryłek, mimo że na rynku oczekiwano tylko -150 tys. baryłek. Ponadto należy uwzględnić fakt spadku wartości amerykańskiej waluty. Indeks dolarowy poszedł w dół o 0,30%, a kurs EUR/USD zwyżkował o 0,70% do 1,3931.

Dane makro zarówno z Eurolandu (stopa bezrobocia w Niemczech za maj oraz nastroje

w strefie euro za ten sam miesiąc), jak i ze Stanów Zjednoczonych (sprzedaż nowych domów oraz zamówienia na dobra trwałego użytku za kwiecień i tygodniowe bezrobocie), pokazały poprawę na całej linii w stosunku do wcześniejszych odczytów, jednak w części okazały się być nieco niższe od chyba nazbyt optymistycznych prognoz.

Dzisiejsza sesja na globalnych rynkach znów rozpoczęła się od zwyżek. W regionie Azji

i Pacyfiku indeks MSCI Asia Pacific poszedł w górę o 1,2%, a o godz. 11:22 paneuropejski indeks DJ Stoxx 600 zyskiwał na wartości 1,11%. W tym samym czasie kontrakty terminowe na amerykański indeks S&P 500 zwyżkowały o 0,36%, a wartość futuresów na ropę ponownie rosła, tym razem o 1,09% do 65,79 USD/bar. Na "czarnym złocie" przy okazji padł kolejny kilkumiesięczny rekord - 65,82 USD/bar. Dla odmiany zmniejszenie awersji do ryzyka zaszkodziło znów dolarowi, który deprecjonował na całej linii w stosunku do wszystkich głównych walut - np. kurs EUR/USD wzrósł o 0,73% do 1,4033. Nie ma jednak powodów do zdziwienia, jeśli zamknięcie handlu w USA w czwartek było bardzo dobre, a dziś pozytywne dane makro napłynęły z Japonii i z Indii. W kwietniu produkcja przemysłowa Kraju Kwitnącej Wiśni wzrosła o 5,2% w ujęciu miesiąc do miesiąca wobec oczekiwań rynkowych na poziomie +3,3%, notując największą poprawę od 56 lat. Z kolei gospodarka Indii w I kwartale urosła o 5,8% wobec prognoz na poziomie +5,0%.

Na polskim rynku akcyjnym w czwartek nastroje były takie, jak w Europie. Indeks WIG stracił na wartości 1,08% przy obrotach rzędu 1,03 mld złotych. W przypadku indeksu WIG20 zniżka była głębsza i wyniosła 1,69% do 1814,29 pkt. Co ciekawe, indeks mWIG40 zyskał już jednak 0,10%, a indeks sWIG80 zamknął się tylko 0,02% pod kreską. Wyraźnie gorsza atmosfera panowała natomiast na krajowym forexie. W czwartek kurs EUR/PLN wzrósł

o 2,73% do 4,5472, kurs USD/PLN zwyżkował o 2,89% do 3,2699. Odejścia od naszej waluty można było upatrywać w kilku czynnikach. Po pierwsze, do końca handlu na złotym na globalnych rynkach nastroje były nienajlepsze, po drugie, trochę nerwowości towarzyszyło zaplanowanej na piątek publikacji danych o PKB Polski za I kwartał (niektórzy analitycy wskazywali bowiem na możliwy odczyt na minusie), a po trzecie, zwracano delikatnie uwagę na możliwą kwestię rozliczania feralnych opcji, czy też spłat kredytów hipotecznych.

Z kolei dziś w Polsce otwarcie było bardzo mocne zarówno na GPW, jak i na złotym. Poprawa nastrojów inwestycyjnych na świecie przyniosła efekty. Indeks WIG20 otworzył się na poziomie 1833,86 pkt, czyli na 1,08% plusie, później skoczył do 1846,55% (+1,78%),

a o godz. 11:22 był równy 1838,32 pkt (+1,32%).

W tym samym czasie kurs EUR/PLN spadał o 1,90% (do 4,4606), a kurs USD/PLN zniżkował aż o 2,79% (do 3,1786). O godz. 10:00 Główny Urząd Statystyczny przedstawił dane o PKB Polski za I kwartał. Wzrost gospodarczy r/r wyniósł 0,8% wobec średniej prognoz analityków i ekonomistów zakładających zwyżkę od 0,7% do 1,0%. W IV kwartale 2008 r. było to +2,9%. Choć dane te pokryły się z oczekiwaniami, po początkowym braku reakcji, notowania złotego zareagowały na nie wzrostem wartości (oczywiście trzeba tu również uwzględnić fakt wzrostu w tym czasie kursu EUR/USD). Rynek giełdowy w Warszawie pozostał jednak niewzruszony. W okresie styczeń-marzec, w porównaniu z analogicznym okresem w roku minionym, spożycie ogółem wzrosło o 3,9%, a spożycie indywidualne o 3,3%. Nakłady brutto na środki trwałe poszły do góry o 1,2%, a popyt krajowy spadł o 1,0%.

Dziś rano zdołała napłynąć już duża porcja danych makro z Eurolandu. Sprzedaż detaliczna Niemiec w kwietniu wzrosła o 0,5%, po raz pierwszy od czterech miesięcy, a dane te pokryły się z konsensusem rynkowym dla nich. Z kolei w całej strefie euro w kwietniu podaż pieniądza M3, korygowana sezonowo wyniosła +4,9% r/r, była niższa niż w marcu (+5,1%), ale też wyższa od prognoz +4,5%. Jednak najbardziej spektakularne dane dotyczące spadku rocznej inflacji w Eurolandzie w maju do poziomu 0,0% z +0,6% w kwietniu i +0,2% spodziewanego na rynku. To pierwszy taki przypadek od czasu rozpoczęcia zbierania tych danych, czyli od 1996 r. Po południu opublikowane zostaną dane z USA dotyczące skorygowanego PKB za I kwartał (prognozowany spadek o 5,5%), indeksu Chicago PMI za maj (prognoza 42,0 wobec 40,1 w kwietniu) oraz indeksu nastrojów konsumenckich Uniwersytetu Michigan za ten sam miesiąc (prognoza 68,0 wobec 65,1 w kwietniu i 67,9 wstępnie w maju).

Sporządził:

Marek Nienałtowski

Główny Analityk Money Expert S.A.

źródło informacji: MoneyExpert

interia.pl

Złoty zyskał, także po PKB

Przedstawione dziś, w piątek 29 maja o godz. 10:00 przez GUS dane o PKB Polski za I kwartał pokryły się wprawdzie z oczekiwaniami, jednak miały pozytywny wpływ na notowania złotego. Wzrost gospodarczy r/r wyniósł 0,8% wobec średniej prognoz analityków i ekonomistów zakładających zwyżkę od 0,7% do 1,0%. W IV kwartale 2008 r. było to +2,9%. Nieco szerzej na ten temat w dalszej części komentarza.

Czwartkowa sesja na globalnych rynkach akcyjnych zakończyła się w dobrych nastrojach. Ogólnoświatowy indeks MSCI AC World wzrósł o 0,38% przy 0,63% spadku w regionie Azji

i Pacyfiku, 1,18% przecenie w Europie, ale już 1,54% zwyżce w USA. Wyraźne zakupy walorów spółek za oceanem to przede wszystkim skutek wyraźnego zmniejszenia się rentowności amerykańskich 10-letnich obligacji (nastąpił ich spadek do 3,6122%

z maksymalnie 3,74004% w środę) oraz wspięcia się cen ropy do najwyższego poziomu od

6 miesięcy - aż do 65,44 USD/bar.

Wartość lipcowych kontraktów na "czarne złoto" poprawiła się wczoraj na Nymexie o 2,57% po tym, jak OPEC utrzymał wydobycie ropy na niezmienionym poziomie. Minister ds. ropy Arabii Saudyjskiej, Ali al-Naimi, powiedział, że "cena ropy jest dobra, rynek jest w dobrej kondycji i sytuacja się poprawia", natomiast Departament Energii podał, że w ostatnim tygodniu zapasy ropy spadły aż o 5,41 mln baryłek do poziomu 363,1 mln baryłek, mimo że na rynku oczekiwano tylko -150 tys. baryłek. Ponadto należy uwzględnić fakt spadku wartości amerykańskiej waluty. Indeks dolarowy poszedł w dół o 0,30%, a kurs EUR/USD zwyżkował o 0,70% do 1,3931.

Dane makro zarówno z Eurolandu (stopa bezrobocia w Niemczech za maj oraz nastroje

w strefie euro za ten sam miesiąc), jak i ze Stanów Zjednoczonych (sprzedaż nowych domów oraz zamówienia na dobra trwałego użytku za kwiecień i tygodniowe bezrobocie), pokazały poprawę na całej linii w stosunku do wcześniejszych odczytów, jednak w części okazały się być nieco niższe od chyba nazbyt optymistycznych prognoz.

Dzisiejsza sesja na globalnych rynkach znów rozpoczęła się od zwyżek. W regionie Azji

i Pacyfiku indeks MSCI Asia Pacific poszedł w górę o 1,2%, a o godz. 11:22 paneuropejski indeks DJ Stoxx 600 zyskiwał na wartości 1,11%. W tym samym czasie kontrakty terminowe na amerykański indeks S&P 500 zwyżkowały o 0,36%, a wartość futuresów na ropę ponownie rosła, tym razem o 1,09% do 65,79 USD/bar. Na "czarnym złocie" przy okazji padł kolejny kilkumiesięczny rekord - 65,82 USD/bar. Dla odmiany zmniejszenie awersji do ryzyka zaszkodziło znów dolarowi, który deprecjonował na całej linii w stosunku do wszystkich głównych walut - np. kurs EUR/USD wzrósł o 0,73% do 1,4033. Nie ma jednak powodów do zdziwienia, jeśli zamknięcie handlu w USA w czwartek było bardzo dobre, a dziś pozytywne dane makro napłynęły z Japonii i z Indii. W kwietniu produkcja przemysłowa Kraju Kwitnącej Wiśni wzrosła o 5,2% w ujęciu miesiąc do miesiąca wobec oczekiwań rynkowych na poziomie +3,3%, notując największą poprawę od 56 lat. Z kolei gospodarka Indii w I kwartale urosła o 5,8% wobec prognoz na poziomie +5,0%.

Na polskim rynku akcyjnym w czwartek nastroje były takie, jak w Europie. Indeks WIG stracił na wartości 1,08% przy obrotach rzędu 1,03 mld złotych. W przypadku indeksu WIG20 zniżka była głębsza i wyniosła 1,69% do 1814,29 pkt. Co ciekawe, indeks mWIG40 zyskał już jednak 0,10%, a indeks sWIG80 zamknął się tylko 0,02% pod kreską. Wyraźnie gorsza atmosfera panowała natomiast na krajowym forexie. W czwartek kurs EUR/PLN wzrósł

o 2,73% do 4,5472, kurs USD/PLN zwyżkował o 2,89% do 3,2699. Odejścia od naszej waluty można było upatrywać w kilku czynnikach. Po pierwsze, do końca handlu na złotym na globalnych rynkach nastroje były nienajlepsze, po drugie, trochę nerwowości towarzyszyło zaplanowanej na piątek publikacji danych o PKB Polski za I kwartał (niektórzy analitycy wskazywali bowiem na możliwy odczyt na minusie), a po trzecie, zwracano delikatnie uwagę na możliwą kwestię rozliczania feralnych opcji, czy też spłat kredytów hipotecznych.

Z kolei dziś w Polsce otwarcie było bardzo mocne zarówno na GPW, jak i na złotym. Poprawa nastrojów inwestycyjnych na świecie przyniosła efekty. Indeks WIG20 otworzył się na poziomie 1833,86 pkt, czyli na 1,08% plusie, później skoczył do 1846,55% (+1,78%),

a o godz. 11:22 był równy 1838,32 pkt (+1,32%).

W tym samym czasie kurs EUR/PLN spadał o 1,90% (do 4,4606), a kurs USD/PLN zniżkował aż o 2,79% (do 3,1786). O godz. 10:00 Główny Urząd Statystyczny przedstawił dane o PKB Polski za I kwartał. Wzrost gospodarczy r/r wyniósł 0,8% wobec średniej prognoz analityków i ekonomistów zakładających zwyżkę od 0,7% do 1,0%. W IV kwartale 2008 r. było to +2,9%. Choć dane te pokryły się z oczekiwaniami, po początkowym braku reakcji, notowania złotego zareagowały na nie wzrostem wartości (oczywiście trzeba tu również uwzględnić fakt wzrostu w tym czasie kursu EUR/USD). Rynek giełdowy w Warszawie pozostał jednak niewzruszony. W okresie styczeń-marzec, w porównaniu z analogicznym okresem w roku minionym, spożycie ogółem wzrosło o 3,9%, a spożycie indywidualne o 3,3%. Nakłady brutto na środki trwałe poszły do góry o 1,2%, a popyt krajowy spadł o 1,0%.

Dziś rano zdołała napłynąć już duża porcja danych makro z Eurolandu. Sprzedaż detaliczna Niemiec w kwietniu wzrosła o 0,5%, po raz pierwszy od czterech miesięcy, a dane te pokryły się z konsensusem rynkowym dla nich. Z kolei w całej strefie euro w kwietniu podaż pieniądza M3, korygowana sezonowo wyniosła +4,9% r/r, była niższa niż w marcu (+5,1%), ale też wyższa od prognoz +4,5%. Jednak najbardziej spektakularne dane dotyczące spadku rocznej inflacji w Eurolandzie w maju do poziomu 0,0% z +0,6% w kwietniu i +0,2% spodziewanego na rynku. To pierwszy taki przypadek od czasu rozpoczęcia zbierania tych danych, czyli od 1996 r. Po południu opublikowane zostaną dane z USA dotyczące skorygowanego PKB za I kwartał (prognozowany spadek o 5,5%), indeksu Chicago PMI za maj (prognoza 42,0 wobec 40,1 w kwietniu) oraz indeksu nastrojów konsumenckich Uniwersytetu Michigan za ten sam miesiąc (prognoza 68,0 wobec 65,1 w kwietniu i 67,9 wstępnie w maju).

Sporządził:

Marek Nienałtowski

Główny Analityk Money Expert S.A.

źródło informacji: MoneyExpert

interia.pl

Dług, Chiny i złoto

Stany Zjednoczone były dotąd w wyjątkowej sytuacji - jak to określił Robert Mundell - zadłużenia bez bólu. Cały świat kupował obligacje amerykańskiego rządu i na razie kupuje nadal. Dolar jest wszak nadal światowym pieniądzem rezerwowym, a dług i oprocentowanie rząd amerykański spłaca własną walutą.

Nawet obecnie, w sytuacji krachu na amerykańskim rynku finansowym przestraszeni inwestorzy z całego świata, bojąc się pozostania z niepłynnymi akcjami i obligacjami, "uciekają w płynność", a więc w amerykańskie papiery skarbowe o najwyższym standingu (AAA). Skoro wszystko jest niepewne, pozostaje dolar jako waluta światowa. A ponieważ kapitału nie trzyma się w skarbcu i musi on pracować, ciągle znajdują się nabywcy - co prawda nisko oprocentowanych - obligacji skarbowych.

W rezultacie dług publiczny USA urósł jak na drożdżach. A jeszcze w czasie drugiej kadencji Billa Clintona wynik budżetu był co prawda na małym, ale jednak plusie. W pamiętniku Alana Greenspana "Era zawirowań" można przeczytać zadziwiający passus: autor wspomina rozmowę, bodajże z ówczesnym sekretarzem skarbu, w której obaj zastanawiają się nad tym, jak będą prowadzić politykę otwartego rynku w sytuacji braku bieżącej potrzeby emisji papierów skarbowych - bo nie ma zadłużenia! Ba, gdyby powrócić do tych pięknych dni... Później, zwłaszcza za prezydentury G.W. Busha, dług przyrastał szybko, ale towarzyszyło temu beztroskie przekonanie amerykańskiego establishmentu, że cały świat wchłonie każdą ilość amerykańskich obligacji skarbowych.

Kryzys w USA ma też i takie skutki, że kupujący rządowe papiery amerykańskie - inwestorzy prywatni, a zwłaszcza rządy - zaczęli się po cichu zastanawiać, czy kolejne, olbrzymie emisje amerykańskiego długu nie skończą się jak bańki mieszkaniowa i bankowa. Krótko mówiąc: czy USA będą w stanie spłacić ciągle rosnący dług?!

Pierwsze obudziły się Chiny, które posiadają w łącznej ilości rezerw walutowych w wysokości 2 bln dolarów, aż 739,6 mld dolarów w skarbowych papierach amerykańskich - co stanowi 1/3 długu zagranicznego USA znajdującego się w rękach rządów i banków centralnych (dane na koniec marca 2009 r.).

To z kolei oznacza, że Chiny wysunęły się na czoło wśród nabywców amerykańskich papierów skarbowych, wyprzedzając Japonię. Mówiąc wprost - finansowanie całego programu walki z recesją i dofinansowywania sektora bankowego w USA zależy dzisiaj od chęci ze strony Chin nabywania amerykańskich papierów skarbowych! Ale Państwo Środka (pisałem o tym w "GB" nr 16/2009) zaczęło nie bez racji ostatnio podejrzewać, że lokowanie wszystkich środków z eksportu w amerykańskie obligacje rządowe może skończyć się ich deprecjacją. Bo co tu dużo gadać: obawa, że USA doprowadzą w końcu do spadku wartości dolara, spłacając olbrzymie zadłużenie pieniądzem o wiele mniej wartościowym, jest całkowicie uprawniona.

A stać się tak może zarówno na skutek działań celowych, ale także - jako nieuchronny rezultat aktualnej sytuacji. Stąd postulat chińskiego banku centralnego: utworzenia waluty światowej, niezależnej od dolara, który wywołał tyle zamieszania i nerwów na londyńskim spotkaniu grupy G-20. Opisaną sytuację można by spointować bajkową rymowanką: złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma...

Amerykańskie władze postanowiły zatem pilnie śledzić jakie są zamiary chińskie - skoro cały amerykański program walki z recesją zależy w dużej mierze od chińskiego apetytu na amerykańskie obligacje. A Chiny, świadome własnej przewagi, prowadzą z USA bardzo wyrafinowaną i subtelną grę.

Oto przykład tej gry. Jak donosi Reuters, przedstawiciel Banku Narodowego Chin na pytanie co, oprócz amerykańskich obligacji skarbowych, kupują Chiny? Złoto? - odpowiedział: - Amerykańskie obligacje są najbardziej bezpieczne. Dla wszystkich, łącznie z Chinami, to jedyna opcja.

A tymczasem bomba: Chiny w krótkim czasie prawie podwoiły swoje rezerwy złota. W 2003 r. chińskie rezerwy złota wynosiły 600 ton, obecnie wynoszą już 1054 tony. Ten przyrost - o 454 tony, licząc po ok. 900 dolarów za troy uncję - daje skromne 13 bln dolarów. Warto tę astronomiczną liczbę skonfrontować z informacją, że wartość wszystkich rządowych obligacji amerykańskich na świecie to raptem... 11,7 bln dolarów.

Przez 6 lat Chiny nie zwiększały rezerw złota i nagle w krótkim czasie je podwoiły. A trzeba pamiętać, że złoto jest nadal, według MFW, jedną z dopuszczalnych postaci rezerw walutowych. W związku z tym Chiny utrzymują niewinnie, że po prostu wykonują postanowienia statutu MFW.

Ale Amerykanów ten nagły apetyt Chińczyków na złoto niepokoi: to przecież sygnał utraty zaufania do dolara. Chiny stały się w ten sposób 5. światowym posiadaczem rezerw w złocie. USA co prawda raportują posiadanie rezerw złota w wysokości 8100 ton, ale nie całe to złoto jest w dyspozycji USA. Są wszak tzw. deep storage gold, a GATA (Gold Anti-Trust Committee) podaje, że te ilości mogą realnie nie istnieć. W dodatku Jake Tawne informuje (Yet Another Champion of the Constitution, Nolan Chart, Friday, April 24, 2009), że jakieś rezerwy złota znajdują się także w państwowych bankach chińskich i teoretycznie nie należą one do rezerw banku centralnego. Tak naprawdę to nikt nie wie, ile już teraz Chiny mają złota.

Należy też dodać, że społeczeństwa azjatyckie - zwłaszcza w Chinach, Indiach, także w Japonii - są tradycyjnie przywiązane do złota jako środka tezauryzacji. Być może, stwierdza Jake Towne, kiedyś świat obudzi się uświadamiając sobie, iż największymi posiadaczami złota są Indie i Chiny. Dla uzupełnienia trzeba dodać, że Chiny w zeszłym roku kupiły dominujący pakiet akcji największego producenta złota w RPA. Ciekawe, że inni posiadacze złota, np. bliskowschodni eksporterzy ropy, włącznie z Wenezuelą i bankami na Karaibach (raje podatkowe) - nie dokonywały obrotów złotem. O Rosji brak danych.

Jeśli rząd chiński - główny nabywca amerykańskich obligacji - zwiększa zapasy złota, jeśli w dodatku chce wprowadzenia waluty światowej niezależnej od dolara, to rodzi się pytanie: co będzie dalej? Kto kupi kolejne emisje obligacji? Amerykanów niepokoi nagły spadek dynamiki zakupów obligacji amerykańskich przez Chiny. W 2008 r. przyrost zakupów wyniósł 53 proc., a w I kwartale 2009 r. - tylko 9 proc. (w ujęciu rocznym).

Jeśli dodać, że w marcu 2009 r. wzrost wynosił tylko 0,7 proc. - to trend jest wyraźny. Czyżby oznaczało to, że zaczął się odwrót od papierowego dolara i wyścig tworzenia rezerw "prawdziwych" pieniędzy? Tak twierdzi kongresman (i kandydat w ostatnich wyborach prezydenckich) Ron Paul. Obywatele, nie ufając pieniądzu papierowemu, powinni według niego zastanowić się, jak stać się własnym centralnym bankiem. Być może jednak Chiny tylko "nakręcają" rynek złota, przy okazji mogąc szantażować z niewinną miną amerykański rząd? A może zbliża się światowa rewolucja monetarna?

TOMASZ GRUSZECKI

źródło informacji: Gazeta Bankowa

interia.pl

Dług, Chiny i złoto

Stany Zjednoczone były dotąd w wyjątkowej sytuacji - jak to określił Robert Mundell - zadłużenia bez bólu. Cały świat kupował obligacje amerykańskiego rządu i na razie kupuje nadal. Dolar jest wszak nadal światowym pieniądzem rezerwowym, a dług i oprocentowanie rząd amerykański spłaca własną walutą.

Nawet obecnie, w sytuacji krachu na amerykańskim rynku finansowym przestraszeni inwestorzy z całego świata, bojąc się pozostania z niepłynnymi akcjami i obligacjami, "uciekają w płynność", a więc w amerykańskie papiery skarbowe o najwyższym standingu (AAA). Skoro wszystko jest niepewne, pozostaje dolar jako waluta światowa. A ponieważ kapitału nie trzyma się w skarbcu i musi on pracować, ciągle znajdują się nabywcy - co prawda nisko oprocentowanych - obligacji skarbowych.

W rezultacie dług publiczny USA urósł jak na drożdżach. A jeszcze w czasie drugiej kadencji Billa Clintona wynik budżetu był co prawda na małym, ale jednak plusie. W pamiętniku Alana Greenspana "Era zawirowań" można przeczytać zadziwiający passus: autor wspomina rozmowę, bodajże z ówczesnym sekretarzem skarbu, w której obaj zastanawiają się nad tym, jak będą prowadzić politykę otwartego rynku w sytuacji braku bieżącej potrzeby emisji papierów skarbowych - bo nie ma zadłużenia! Ba, gdyby powrócić do tych pięknych dni... Później, zwłaszcza za prezydentury G.W. Busha, dług przyrastał szybko, ale towarzyszyło temu beztroskie przekonanie amerykańskiego establishmentu, że cały świat wchłonie każdą ilość amerykańskich obligacji skarbowych.

Kryzys w USA ma też i takie skutki, że kupujący rządowe papiery amerykańskie - inwestorzy prywatni, a zwłaszcza rządy - zaczęli się po cichu zastanawiać, czy kolejne, olbrzymie emisje amerykańskiego długu nie skończą się jak bańki mieszkaniowa i bankowa. Krótko mówiąc: czy USA będą w stanie spłacić ciągle rosnący dług?!

Pierwsze obudziły się Chiny, które posiadają w łącznej ilości rezerw walutowych w wysokości 2 bln dolarów, aż 739,6 mld dolarów w skarbowych papierach amerykańskich - co stanowi 1/3 długu zagranicznego USA znajdującego się w rękach rządów i banków centralnych (dane na koniec marca 2009 r.).

To z kolei oznacza, że Chiny wysunęły się na czoło wśród nabywców amerykańskich papierów skarbowych, wyprzedzając Japonię. Mówiąc wprost - finansowanie całego programu walki z recesją i dofinansowywania sektora bankowego w USA zależy dzisiaj od chęci ze strony Chin nabywania amerykańskich papierów skarbowych! Ale Państwo Środka (pisałem o tym w "GB" nr 16/2009) zaczęło nie bez racji ostatnio podejrzewać, że lokowanie wszystkich środków z eksportu w amerykańskie obligacje rządowe może skończyć się ich deprecjacją. Bo co tu dużo gadać: obawa, że USA doprowadzą w końcu do spadku wartości dolara, spłacając olbrzymie zadłużenie pieniądzem o wiele mniej wartościowym, jest całkowicie uprawniona.

A stać się tak może zarówno na skutek działań celowych, ale także - jako nieuchronny rezultat aktualnej sytuacji. Stąd postulat chińskiego banku centralnego: utworzenia waluty światowej, niezależnej od dolara, który wywołał tyle zamieszania i nerwów na londyńskim spotkaniu grupy G-20. Opisaną sytuację można by spointować bajkową rymowanką: złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma...

Amerykańskie władze postanowiły zatem pilnie śledzić jakie są zamiary chińskie - skoro cały amerykański program walki z recesją zależy w dużej mierze od chińskiego apetytu na amerykańskie obligacje. A Chiny, świadome własnej przewagi, prowadzą z USA bardzo wyrafinowaną i subtelną grę.

Oto przykład tej gry. Jak donosi Reuters, przedstawiciel Banku Narodowego Chin na pytanie co, oprócz amerykańskich obligacji skarbowych, kupują Chiny? Złoto? - odpowiedział: - Amerykańskie obligacje są najbardziej bezpieczne. Dla wszystkich, łącznie z Chinami, to jedyna opcja.

A tymczasem bomba: Chiny w krótkim czasie prawie podwoiły swoje rezerwy złota. W 2003 r. chińskie rezerwy złota wynosiły 600 ton, obecnie wynoszą już 1054 tony. Ten przyrost - o 454 tony, licząc po ok. 900 dolarów za troy uncję - daje skromne 13 bln dolarów. Warto tę astronomiczną liczbę skonfrontować z informacją, że wartość wszystkich rządowych obligacji amerykańskich na świecie to raptem... 11,7 bln dolarów.

Przez 6 lat Chiny nie zwiększały rezerw złota i nagle w krótkim czasie je podwoiły. A trzeba pamiętać, że złoto jest nadal, według MFW, jedną z dopuszczalnych postaci rezerw walutowych. W związku z tym Chiny utrzymują niewinnie, że po prostu wykonują postanowienia statutu MFW.

Ale Amerykanów ten nagły apetyt Chińczyków na złoto niepokoi: to przecież sygnał utraty zaufania do dolara. Chiny stały się w ten sposób 5. światowym posiadaczem rezerw w złocie. USA co prawda raportują posiadanie rezerw złota w wysokości 8100 ton, ale nie całe to złoto jest w dyspozycji USA. Są wszak tzw. deep storage gold, a GATA (Gold Anti-Trust Committee) podaje, że te ilości mogą realnie nie istnieć. W dodatku Jake Tawne informuje (Yet Another Champion of the Constitution, Nolan Chart, Friday, April 24, 2009), że jakieś rezerwy złota znajdują się także w państwowych bankach chińskich i teoretycznie nie należą one do rezerw banku centralnego. Tak naprawdę to nikt nie wie, ile już teraz Chiny mają złota.

Należy też dodać, że społeczeństwa azjatyckie - zwłaszcza w Chinach, Indiach, także w Japonii - są tradycyjnie przywiązane do złota jako środka tezauryzacji. Być może, stwierdza Jake Towne, kiedyś świat obudzi się uświadamiając sobie, iż największymi posiadaczami złota są Indie i Chiny. Dla uzupełnienia trzeba dodać, że Chiny w zeszłym roku kupiły dominujący pakiet akcji największego producenta złota w RPA. Ciekawe, że inni posiadacze złota, np. bliskowschodni eksporterzy ropy, włącznie z Wenezuelą i bankami na Karaibach (raje podatkowe) - nie dokonywały obrotów złotem. O Rosji brak danych.

Jeśli rząd chiński - główny nabywca amerykańskich obligacji - zwiększa zapasy złota, jeśli w dodatku chce wprowadzenia waluty światowej niezależnej od dolara, to rodzi się pytanie: co będzie dalej? Kto kupi kolejne emisje obligacji? Amerykanów niepokoi nagły spadek dynamiki zakupów obligacji amerykańskich przez Chiny. W 2008 r. przyrost zakupów wyniósł 53 proc., a w I kwartale 2009 r. - tylko 9 proc. (w ujęciu rocznym).

Jeśli dodać, że w marcu 2009 r. wzrost wynosił tylko 0,7 proc. - to trend jest wyraźny. Czyżby oznaczało to, że zaczął się odwrót od papierowego dolara i wyścig tworzenia rezerw "prawdziwych" pieniędzy? Tak twierdzi kongresman (i kandydat w ostatnich wyborach prezydenckich) Ron Paul. Obywatele, nie ufając pieniądzu papierowemu, powinni według niego zastanowić się, jak stać się własnym centralnym bankiem. Być może jednak Chiny tylko "nakręcają" rynek złota, przy okazji mogąc szantażować z niewinną miną amerykański rząd? A może zbliża się światowa rewolucja monetarna?

TOMASZ GRUSZECKI

źródło informacji: Gazeta Bankowa

interia.pl

Kryzys ratuje polskie drogi

Oferty na budowę dróg są nawet o ok. 40% niższe od kosztorysów. To efekt spadku cen materiałów i większej konkurencji - informuje "Rzeczpospolita".
Kolejnym czynnikiem wpływającym na spadek cen jest coraz większa konkurencja o rządowe kontrakty. Polska ma dziś do dyspozycji środki na budowę infrastruktury nieporównywalnie większe niż jakikolwiek inny kraj europejski. To przyciąga kolejnych chętnych - czytamy w gazecie.
Obecnie do jednego przetargu ogłaszanego przez inwestora publicznego staje nawet do 40 firm, uwzględniając te, które łączą się w konsorcja. Jeszcze w zeszłym roku konkurencja była dwukrotnie mniejsza. Potwierdza to Andrzej Maciejewski, rzecznik Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad: - Mamy więcej ofert, o czym świadczy choćby przykład przetargu na autostradę A2 Stryków - Konotopa. O budowę pięciu odcinków trasy stara się 87 chętnych. Dużo nowych graczy przyjechało do nas z pogrążonej w kryzysie Hiszpanii, Irlandii, a nawet z Grecji.

wp.pl

Kryzys ratuje polskie drogi

Oferty na budowę dróg są nawet o ok. 40% niższe od kosztorysów. To efekt spadku cen materiałów i większej konkurencji - informuje "Rzeczpospolita".
Kolejnym czynnikiem wpływającym na spadek cen jest coraz większa konkurencja o rządowe kontrakty. Polska ma dziś do dyspozycji środki na budowę infrastruktury nieporównywalnie większe niż jakikolwiek inny kraj europejski. To przyciąga kolejnych chętnych - czytamy w gazecie.
Obecnie do jednego przetargu ogłaszanego przez inwestora publicznego staje nawet do 40 firm, uwzględniając te, które łączą się w konsorcja. Jeszcze w zeszłym roku konkurencja była dwukrotnie mniejsza. Potwierdza to Andrzej Maciejewski, rzecznik Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad: - Mamy więcej ofert, o czym świadczy choćby przykład przetargu na autostradę A2 Stryków - Konotopa. O budowę pięciu odcinków trasy stara się 87 chętnych. Dużo nowych graczy przyjechało do nas z pogrążonej w kryzysie Hiszpanii, Irlandii, a nawet z Grecji.

wp.pl

Karty kredytowe są coraz droższe

Najkorzystniejsze warunki kredytów w kartach oferują dzisiaj Alior Bank, GE Money Bank i Toyota Bank - wynika z najnowszego rankingu przygotowanego dla naszej gazety przez firmę doradczą Open Finance. Karty tych banków wyróżniają się przede wszystkim tym, że ich właściciel może odzyskać część wydatków zapłaconych kartą.
Wyraźnie widać jednak, że w większości banków karty drożeją. Rośnie ich oprocentowanie, a także opłaty za użytkowanie. To efekt kryzysu finansowego. Banki, ratując zyski, podnoszą opłaty nie tylko za prowadzenie konta czy przelewy, ale również za karty kredytowe. Mimo to cały czas chętnie decydujemy się na korzystanie z nowych kart i na potęgę się zadłużamy.

W rankingu ocenialiśmy nie tylko oprocentowanie kredytu na kartach i opłaty za ich użytkowanie, ale także inne możliwości, jakie dają one klientom - podkreśla Mateusz Ostrowski, analityk z Open Finance. Wyróżnione przez nas karty są również darmowe w pierwszym roku użytkowania - mówi Mateusz Ostrowski. Toyota Bank stawia warunek, by zrobić kartą co najmniej cztery transakcje miesięcznie.
Wybierając kartę kredytową, warto poszukać również takich ofert, które dają dodatkowe ubezpieczenia, np. nieuprawnionych transakcji.

Pomimo podwyżek opłat za użytkowanie klienci cały czas chętnie korzystają z kart kredytowych i na potęgę się w nich zadłużają. Banki przynajmniej na razie nie zaostrzyły warunków wydawania kart. Można je już otrzymać nawet przy 700 zł netto dochodu miesięcznie.

Tylko w kwietniu wartość zadłużenia w plastikowym pieniądzu wzrosła o prawie 340 mln zł, do kwoty 13,2 mld zł.

Łukasz Pałka
POLSKA Dziennik Zachodni

wp.pl

Karty kredytowe są coraz droższe

Najkorzystniejsze warunki kredytów w kartach oferują dzisiaj Alior Bank, GE Money Bank i Toyota Bank - wynika z najnowszego rankingu przygotowanego dla naszej gazety przez firmę doradczą Open Finance. Karty tych banków wyróżniają się przede wszystkim tym, że ich właściciel może odzyskać część wydatków zapłaconych kartą.
Wyraźnie widać jednak, że w większości banków karty drożeją. Rośnie ich oprocentowanie, a także opłaty za użytkowanie. To efekt kryzysu finansowego. Banki, ratując zyski, podnoszą opłaty nie tylko za prowadzenie konta czy przelewy, ale również za karty kredytowe. Mimo to cały czas chętnie decydujemy się na korzystanie z nowych kart i na potęgę się zadłużamy.

W rankingu ocenialiśmy nie tylko oprocentowanie kredytu na kartach i opłaty za ich użytkowanie, ale także inne możliwości, jakie dają one klientom - podkreśla Mateusz Ostrowski, analityk z Open Finance. Wyróżnione przez nas karty są również darmowe w pierwszym roku użytkowania - mówi Mateusz Ostrowski. Toyota Bank stawia warunek, by zrobić kartą co najmniej cztery transakcje miesięcznie.
Wybierając kartę kredytową, warto poszukać również takich ofert, które dają dodatkowe ubezpieczenia, np. nieuprawnionych transakcji.

Pomimo podwyżek opłat za użytkowanie klienci cały czas chętnie korzystają z kart kredytowych i na potęgę się w nich zadłużają. Banki przynajmniej na razie nie zaostrzyły warunków wydawania kart. Można je już otrzymać nawet przy 700 zł netto dochodu miesięcznie.

Tylko w kwietniu wartość zadłużenia w plastikowym pieniądzu wzrosła o prawie 340 mln zł, do kwoty 13,2 mld zł.

Łukasz Pałka
POLSKA Dziennik Zachodni

wp.pl

Stopy procentowe nie spadną w tym roku?

Pieniądze trzeba wydawać ostrożnie - uważa Halina Wasilewska-Trenkner.
- Nie mam skłonności, aby bardzo obniżać stopy, ponieważ wszyscy musimy sobie zdawać sprawę, że czas, w którym jesteśmy, jest czasem wymagającym bardzo rozważnego wydawania pieniędzy - powiedziała członkini RPP w wywiadzie dla TVN CNBC Biznes.

W podobnym tonie wypowiedział się inny członek Rady, Dariusz Filar. W jego ocenie, podwyżka stóp procentowych w 2009 r. wydaje się mało prawdopodobna, ale to, czy stopy procentowe w ogóle zmienią się jeszcze w 2009 roku również uzależnia od czerwcowej projekcji inflacji.

W środę RPP utrzymała stopy procentowe na obecnym poziomie 3,75 procent w przypadku głównej stopy referencyjnej. Rada obniżyła natomiast poziom rezerwy obowiązkowej banków z 3,5 procent do 3 procent. Ta druga decyzja może oznaczać, że banki chętniej zaczną udzielać tańszych kredytów. Na to przynajmniej liczy RPP. Specjaliści mają jednak wątpliwości, że tak się stanie. Dlaczego? Czytaj w analizie Money.pl.

Co dalej z gospodarką?

W Radiu PIN Filar dzielił się także swoimi prognozami dotyczącymi gospodarki. Jego zdaniem PKB w pierwszym kwartale będzie jeszcze na plusie. Najgorszy będzie drugi i trzeci kwartał. - W czwartym kwartale zaczniemy powolutku piąć się do góry - mówił Filar w radiu PIN.

Natomiast według Wasilewskiej-Trenkner wzrost PKB w pierwszym kwartale wyniesie około jednego procenta. Szacuje, że w całym roku będzie to od zera do pół procent.

W ustawie budżetowej nadal jest zapisany wzrost PKB o 3,7 procent. Dlaczego wciąż nie został zmodyfikowany? Przeczytaj komentarz Money.pl. Natomiast z historycznymi danymi o PKB zapoznasz się tutaj.

Receptą na trudną sytuację zdradził dziś wicepremier Waldemar Pawlak. Na kongresie gospodarczym mówił m.in., że trzeba przywrócić zaufanie do przedsiębiorców. Jego zdaniem ustawy powinny regulować najważniejsze kwestie i nie krępować swobody gospodarczej.

Tymczasem jego partyjni koledzy postulują wprowadzenie cen regulowanych. Chcą, aby Unia Europejska wyznaczyła handlowcom maksymalne marże na żywność. Przeczytaj rozmowę na ten temat z Eugeniuszem Kłopotkiem.

(ISB), (PAP), (BACH)

Stopy procentowe nie spadną w tym roku?

Pieniądze trzeba wydawać ostrożnie - uważa Halina Wasilewska-Trenkner.
- Nie mam skłonności, aby bardzo obniżać stopy, ponieważ wszyscy musimy sobie zdawać sprawę, że czas, w którym jesteśmy, jest czasem wymagającym bardzo rozważnego wydawania pieniędzy - powiedziała członkini RPP w wywiadzie dla TVN CNBC Biznes.

W podobnym tonie wypowiedział się inny członek Rady, Dariusz Filar. W jego ocenie, podwyżka stóp procentowych w 2009 r. wydaje się mało prawdopodobna, ale to, czy stopy procentowe w ogóle zmienią się jeszcze w 2009 roku również uzależnia od czerwcowej projekcji inflacji.

W środę RPP utrzymała stopy procentowe na obecnym poziomie 3,75 procent w przypadku głównej stopy referencyjnej. Rada obniżyła natomiast poziom rezerwy obowiązkowej banków z 3,5 procent do 3 procent. Ta druga decyzja może oznaczać, że banki chętniej zaczną udzielać tańszych kredytów. Na to przynajmniej liczy RPP. Specjaliści mają jednak wątpliwości, że tak się stanie. Dlaczego? Czytaj w analizie Money.pl.

Co dalej z gospodarką?

W Radiu PIN Filar dzielił się także swoimi prognozami dotyczącymi gospodarki. Jego zdaniem PKB w pierwszym kwartale będzie jeszcze na plusie. Najgorszy będzie drugi i trzeci kwartał. - W czwartym kwartale zaczniemy powolutku piąć się do góry - mówił Filar w radiu PIN.

Natomiast według Wasilewskiej-Trenkner wzrost PKB w pierwszym kwartale wyniesie około jednego procenta. Szacuje, że w całym roku będzie to od zera do pół procent.

W ustawie budżetowej nadal jest zapisany wzrost PKB o 3,7 procent. Dlaczego wciąż nie został zmodyfikowany? Przeczytaj komentarz Money.pl. Natomiast z historycznymi danymi o PKB zapoznasz się tutaj.

Receptą na trudną sytuację zdradził dziś wicepremier Waldemar Pawlak. Na kongresie gospodarczym mówił m.in., że trzeba przywrócić zaufanie do przedsiębiorców. Jego zdaniem ustawy powinny regulować najważniejsze kwestie i nie krępować swobody gospodarczej.

Tymczasem jego partyjni koledzy postulują wprowadzenie cen regulowanych. Chcą, aby Unia Europejska wyznaczyła handlowcom maksymalne marże na żywność. Przeczytaj rozmowę na ten temat z Eugeniuszem Kłopotkiem.

(ISB), (PAP), (BACH)

Złoty traci na wartości. Frank prawie po trzy złote

Złoty w czwartek mocno stracił na wartości wobec głównych światowych walut.

Zdaniem analityków osłabienie złotego w ostatnich dniach można tłumaczyć z rosnącym popytem na waluty obce, co ma związek z rozliczanymi na koniec miesiąca transakcjami opcyjnymi i kredytami walutowymi.

Późnym popołudniem za jedno euro na rynku walutowym płacono 4,52 zł, dolar kosztował 3,24 zł, a frank szwajcarski był wyceniony na 2,99 zł. W ciągu jednego dnia euro zdrożało o ponad 10 groszy,

- Dzisiejsza deprecjacja polskiej waluty była wynikiem zamykania i rozliczania transakcji walutowych na koniec miesiąca, w tym transakcji terminowych. W wartość złotego uderzył ponadto silny spadek notowań eurodolara - poinformowała analityk Domu Maklerskiego TMS Brokers Joanna Pluta.

(JIM, ISB)

Złoty traci na wartości. Frank prawie po trzy złote

Złoty w czwartek mocno stracił na wartości wobec głównych światowych walut.

Zdaniem analityków osłabienie złotego w ostatnich dniach można tłumaczyć z rosnącym popytem na waluty obce, co ma związek z rozliczanymi na koniec miesiąca transakcjami opcyjnymi i kredytami walutowymi.

Późnym popołudniem za jedno euro na rynku walutowym płacono 4,52 zł, dolar kosztował 3,24 zł, a frank szwajcarski był wyceniony na 2,99 zł. W ciągu jednego dnia euro zdrożało o ponad 10 groszy,

- Dzisiejsza deprecjacja polskiej waluty była wynikiem zamykania i rozliczania transakcji walutowych na koniec miesiąca, w tym transakcji terminowych. W wartość złotego uderzył ponadto silny spadek notowań eurodolara - poinformowała analityk Domu Maklerskiego TMS Brokers Joanna Pluta.

(JIM, ISB)

Mostostal Warszawa nie daje za wygraną

Mostostal Warszawa odwołał się do prezesa Urzędu Zamówień Publicznych w sprawie wyboru wykonawcy centralnego odcinka II linii metra - poinformowała PAP w rzeczniczka Mostostalu Agnieszka Kuźma-Filipek.

Do przetargu na projekt i budowę drugiej linii metra zgłosiło się pięć międzynarodowych konsorcjów. Wygrało go konsorcjum, w skład którego wchodzą włoska firma Astaldi, turecka Gulermak oraz Przedsiębiorstwo Budowy Dróg i Mostów, które złożyło najtańszą ofertę, opiewającą na 4,1 mld zł brutto.

Odwołania do komisji przetargowej w sprawie wyboru wykonawcy złożyły Mostostal i China Overseas. Oba zostały oddalone 18 maja.

Jak poinformowała PAP reprezentująca Mostostal mecenas Anna Kuszel-Kowalczyk, w odwołaniu do UZP firma zarzuca zwycięskiemu konsorcjum wniesienie wadliwego wadium oraz rażąco niską cenę i zaniechanie przez miasto żądania wyjaśnień w tej sprawie. Poza tym Mostostal uważa, że firma Astaldi nie udowodniła, że jej sytuacja ekonomiczna pozwala na wykonanie tej inwestycji, a osoba reprezentująca konsorcjum nie ma stosownych pełnomocnictw.

W odwołaniu Mostostal zwrócił uwagę, że warunków przetargu nie spełnia również druga pod względem ceny oferta (opiewająca na prawie 4,5 mld zł brutto), złożona przez konsorcjum, którego liderem jest chińska firma China Overseas.

"Przedstawione przez to konsorcjum promesy bankowe nie potwierdzają jego zdolności kredytowej, a jego pełnomocnik nie posiada umocowań do prowadzenia działań w imieniu partnerów konsorcjum" - powiedziała Kuszel-Kowalczyk.

Jak dodała, jeśli UZP uwzględni odwołanie Mostostalu, miasto będzie musiało zdecydować, czy znajdzie środki finansowe, aby podpisać umowę z Mostostalem, czy rozpisze kolejny przetarg. Mostostal złożył trzecią pod względem ceny ofertę. Opiewa ona na kwotę prawie 5 mln zł brutto.

Jeśli UZP oddali odwołanie Mostostalu, sprawa prawdopodobnie rozstrzygnięta zostanie przez sąd, od którego wyroku nie przysługuje w tym przypadku skarga kasacyjna.

Centralny odcinek drugiej linii metra będzie miał długość 6,1 km - od Ronda Daszyńskiego do Dworca Wileńskiego. Będzie 7 stacji: Rondo Daszyńskiego, Rondo ONZ, Świętokrzyska, Nowy Świat, Powiśle, Stadion i Dworzec Wileński. Zakończenie budowy tego odcinka planowane jest na rok 2013 lub 2014.



  (PAP)
money.pl

Mostostal Warszawa nie daje za wygraną

Mostostal Warszawa odwołał się do prezesa Urzędu Zamówień Publicznych w sprawie wyboru wykonawcy centralnego odcinka II linii metra - poinformowała PAP w rzeczniczka Mostostalu Agnieszka Kuźma-Filipek.

Do przetargu na projekt i budowę drugiej linii metra zgłosiło się pięć międzynarodowych konsorcjów. Wygrało go konsorcjum, w skład którego wchodzą włoska firma Astaldi, turecka Gulermak oraz Przedsiębiorstwo Budowy Dróg i Mostów, które złożyło najtańszą ofertę, opiewającą na 4,1 mld zł brutto.

Odwołania do komisji przetargowej w sprawie wyboru wykonawcy złożyły Mostostal i China Overseas. Oba zostały oddalone 18 maja.

Jak poinformowała PAP reprezentująca Mostostal mecenas Anna Kuszel-Kowalczyk, w odwołaniu do UZP firma zarzuca zwycięskiemu konsorcjum wniesienie wadliwego wadium oraz rażąco niską cenę i zaniechanie przez miasto żądania wyjaśnień w tej sprawie. Poza tym Mostostal uważa, że firma Astaldi nie udowodniła, że jej sytuacja ekonomiczna pozwala na wykonanie tej inwestycji, a osoba reprezentująca konsorcjum nie ma stosownych pełnomocnictw.

W odwołaniu Mostostal zwrócił uwagę, że warunków przetargu nie spełnia również druga pod względem ceny oferta (opiewająca na prawie 4,5 mld zł brutto), złożona przez konsorcjum, którego liderem jest chińska firma China Overseas.

"Przedstawione przez to konsorcjum promesy bankowe nie potwierdzają jego zdolności kredytowej, a jego pełnomocnik nie posiada umocowań do prowadzenia działań w imieniu partnerów konsorcjum" - powiedziała Kuszel-Kowalczyk.

Jak dodała, jeśli UZP uwzględni odwołanie Mostostalu, miasto będzie musiało zdecydować, czy znajdzie środki finansowe, aby podpisać umowę z Mostostalem, czy rozpisze kolejny przetarg. Mostostal złożył trzecią pod względem ceny ofertę. Opiewa ona na kwotę prawie 5 mln zł brutto.

Jeśli UZP oddali odwołanie Mostostalu, sprawa prawdopodobnie rozstrzygnięta zostanie przez sąd, od którego wyroku nie przysługuje w tym przypadku skarga kasacyjna.

Centralny odcinek drugiej linii metra będzie miał długość 6,1 km - od Ronda Daszyńskiego do Dworca Wileńskiego. Będzie 7 stacji: Rondo Daszyńskiego, Rondo ONZ, Świętokrzyska, Nowy Świat, Powiśle, Stadion i Dworzec Wileński. Zakończenie budowy tego odcinka planowane jest na rok 2013 lub 2014.



  (PAP)
money.pl

Mieszkania tanieją w stolicy. Ceny rosną w Katowicach

W kwietniu mieszkania na rynku wtórnym najbardziej zdrożały w Katowicach, Bydgoszczy i Białymstoku - wynika z raportu przygotowanego przez serwis nieruchomości Oferty.net. Największy spadek cen w porównaniu z marcem odnotowano w Warszawie, Olsztynie, Wrocławiu i Łodzi.
Najwięcej, bo o 1,3 proc. w stosunku do marca, wzrosła średnia cena metra kwadratowego mieszkania w Bydgoszczy i Katowicach - odpowiednio do: 4194 zł i 4146 zł. Drugi był Białystok (wzrost o 1,2 proc.) - za metr kwadratowy trzeba było zapłacić 4461 złotych.

Z analizy wynika, że ceny mieszkań najbardziej spadły w Warszawie, Olsztynie, Wrocławiu i Łodzi - odpowiednio o 3,7 proc., o 1,9 proc., a w dwóch ostatnich miastach o 1,1 proc. Metr kwadratowy mieszkania kosztował tam w kwietniu odpowiednio: 8853 zł, 4771 zł, 6634 zł, 4137 złotych.
interia.pl

Mieszkania tanieją w stolicy. Ceny rosną w Katowicach

W kwietniu mieszkania na rynku wtórnym najbardziej zdrożały w Katowicach, Bydgoszczy i Białymstoku - wynika z raportu przygotowanego przez serwis nieruchomości Oferty.net. Największy spadek cen w porównaniu z marcem odnotowano w Warszawie, Olsztynie, Wrocławiu i Łodzi.
Najwięcej, bo o 1,3 proc. w stosunku do marca, wzrosła średnia cena metra kwadratowego mieszkania w Bydgoszczy i Katowicach - odpowiednio do: 4194 zł i 4146 zł. Drugi był Białystok (wzrost o 1,2 proc.) - za metr kwadratowy trzeba było zapłacić 4461 złotych.

Z analizy wynika, że ceny mieszkań najbardziej spadły w Warszawie, Olsztynie, Wrocławiu i Łodzi - odpowiednio o 3,7 proc., o 1,9 proc., a w dwóch ostatnich miastach o 1,1 proc. Metr kwadratowy mieszkania kosztował tam w kwietniu odpowiednio: 8853 zł, 4771 zł, 6634 zł, 4137 złotych.
interia.pl

A może wynajem domu?

Rynek nieruchomości mieszkaniowych jest rynkiem zróżnicowanym, zarówno ze względu na sposób zaspokajania potrzeb (kupno lub wynajem), jak i obszar terytorialny (rynki lokalne różnią się występującymi zjawiskami, wielkością popytu i podaży), czy też cechy samych nieruchomości (powierzchnia, standard wyposażenia, lokalizacja, liczba kondygnacji itd.). Analizy rynku nieruchomości pomagają rozeznać się w ogólnej sytuacji na rynku, ale trzeba pamiętać, że każdą nieruchomość trzeba traktować indywidualnie, właśnie ze względu na jej specyficzne atrybuty.

Wiele osób marzy o zakupie własnego mieszkania czy domu. Niektórzy mogą pozwolić sobie na taki zakup z własnej gotówki, inni muszą zaciągnąć na ten cel kredyt i nierzadko spłacać go przez kilkadziesiąt lat. Są i tacy, którzy świadomie decydują się na krótkoterminowy wynajem mieszkania w trakcie budowy własnego domu. Pozostali wynajmują je, bo możliwości finansowe nie pozwalają na ich zakup, ale również dlatego, że znajdują się w okresie przejściowym (studia, pierwsza praca) i wolą pozostać mobilni.

Kiedy mówi się o rynku najmu, to ma się na myśli przede wszystkim mieszkania - ich oferta rzeczywiście jest dość bogata. Można zamieszkać w kawalerce, mieszkaniu dwu- a nawet sześciopokojowym o zróżnicowanym standardzie i lokalizacji. Większe możliwości wyboru są oczywiście w dużych miastach, ale też ceny są tam z reguły odpowiednio wyższe. O najmie domów mówi się jednak bardzo rzadko. A i w tym przypadku pojawiają się ciekawe oferty, które mogą zainteresować przyszłych najemców.

Domy przeznaczone na wynajem mają różną powierzchnię, więc każdy powinien znaleźć coś na miarę swoich potrzeb. Są domy małe - o powierzchni do 150 mkw. (w tym przedziale zdarzają się nawet domy o powierzchni 80 mkw.), jak i domy nieco większe, a nawet całkiem duże - o powierzchni 1000 mkw.

Najwięcej ofert domów na wynajem zamieszczonych w portalu Wynajem.pl znajduje się w województwie mazowieckim, najmniej natomiast w województwach: lubelskim, lubuskim, opolskim i warmińsko-mazurskim.

A jak kształtują się ceny domów pod wynajem? Rozbieżności są tu bardzo duże - za najem domu można miesięcznie zapłacić - 1700 PLN (dom w województwie mazowieckim o powierzchni 80 mkw.), 2500 PLN (dom w województwie wielkopolskim o powierzchni 140 mkw., 3500 PLN (dom w województwie pomorskim o powierzchni 160 mkw., a nawet 20 000 PLN za dom w województwie mazowieckim o powierzchni 600 mkw. W przypadku części ofert domy mogą być przeznaczone zarówno na cele mieszkaniowe, jak i biurowe. Zdarza się także, że możliwe jest wynajęcie jednego piętra domu.

Najem domów może być ciekawą propozycją dla studentów, którzy mogą w kilka osób zamieszkać na przykład w małym segmencie i zmniejszyć tym samym swoje miesięczne koszty. Zainteresowane tą propozycją mogą być także większe rodziny, a także osoby, które tymczasowo przebywają w Polsce i którym nie odpowiada klimat dużego miasta, w związku z czym poszukują zacisznych miejsc.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

interia.pl

A może wynajem domu?

Rynek nieruchomości mieszkaniowych jest rynkiem zróżnicowanym, zarówno ze względu na sposób zaspokajania potrzeb (kupno lub wynajem), jak i obszar terytorialny (rynki lokalne różnią się występującymi zjawiskami, wielkością popytu i podaży), czy też cechy samych nieruchomości (powierzchnia, standard wyposażenia, lokalizacja, liczba kondygnacji itd.). Analizy rynku nieruchomości pomagają rozeznać się w ogólnej sytuacji na rynku, ale trzeba pamiętać, że każdą nieruchomość trzeba traktować indywidualnie, właśnie ze względu na jej specyficzne atrybuty.

Wiele osób marzy o zakupie własnego mieszkania czy domu. Niektórzy mogą pozwolić sobie na taki zakup z własnej gotówki, inni muszą zaciągnąć na ten cel kredyt i nierzadko spłacać go przez kilkadziesiąt lat. Są i tacy, którzy świadomie decydują się na krótkoterminowy wynajem mieszkania w trakcie budowy własnego domu. Pozostali wynajmują je, bo możliwości finansowe nie pozwalają na ich zakup, ale również dlatego, że znajdują się w okresie przejściowym (studia, pierwsza praca) i wolą pozostać mobilni.

Kiedy mówi się o rynku najmu, to ma się na myśli przede wszystkim mieszkania - ich oferta rzeczywiście jest dość bogata. Można zamieszkać w kawalerce, mieszkaniu dwu- a nawet sześciopokojowym o zróżnicowanym standardzie i lokalizacji. Większe możliwości wyboru są oczywiście w dużych miastach, ale też ceny są tam z reguły odpowiednio wyższe. O najmie domów mówi się jednak bardzo rzadko. A i w tym przypadku pojawiają się ciekawe oferty, które mogą zainteresować przyszłych najemców.

Domy przeznaczone na wynajem mają różną powierzchnię, więc każdy powinien znaleźć coś na miarę swoich potrzeb. Są domy małe - o powierzchni do 150 mkw. (w tym przedziale zdarzają się nawet domy o powierzchni 80 mkw.), jak i domy nieco większe, a nawet całkiem duże - o powierzchni 1000 mkw.

Najwięcej ofert domów na wynajem zamieszczonych w portalu Wynajem.pl znajduje się w województwie mazowieckim, najmniej natomiast w województwach: lubelskim, lubuskim, opolskim i warmińsko-mazurskim.

A jak kształtują się ceny domów pod wynajem? Rozbieżności są tu bardzo duże - za najem domu można miesięcznie zapłacić - 1700 PLN (dom w województwie mazowieckim o powierzchni 80 mkw.), 2500 PLN (dom w województwie wielkopolskim o powierzchni 140 mkw., 3500 PLN (dom w województwie pomorskim o powierzchni 160 mkw., a nawet 20 000 PLN za dom w województwie mazowieckim o powierzchni 600 mkw. W przypadku części ofert domy mogą być przeznaczone zarówno na cele mieszkaniowe, jak i biurowe. Zdarza się także, że możliwe jest wynajęcie jednego piętra domu.

Najem domów może być ciekawą propozycją dla studentów, którzy mogą w kilka osób zamieszkać na przykład w małym segmencie i zmniejszyć tym samym swoje miesięczne koszty. Zainteresowane tą propozycją mogą być także większe rodziny, a także osoby, które tymczasowo przebywają w Polsce i którym nie odpowiada klimat dużego miasta, w związku z czym poszukują zacisznych miejsc.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

interia.pl

Uważaj na taryfową pułapkę

Ci, którzy liczyli, że dzięki taryfie dwustrefowej korzystają z tańszej energii w nocy, mogą płacić większe rachunki w lecie. Energetycy nie zmieniają czasu w licznikach z zimowego na letni.
Przy zmianie czasu z zimowego na letni Energa nie przesuwa liczników. Czujemy się oszukani, bo kiedy latem jest już godzina 23, to licznik energii pracujący według czasu zimowego wskazuje dopiero 22. To znaczy, że godzinę później zaczynamy płacić po niższej cenie - mówi czytelnik GP proszący o zachowanie anonimowości.

Godziny są bardzo ważne przy taryfie dwustrefowej. Zwykle sprzedawcy oferują tańszy prąd między 22 a 6 oraz między 13 a 15. Jeśli zegar nie został przestawiony, to wielu odbiorców może płacić więcej.

To ryzyko dotyczy odbiorców, którzy nadal mają liczniki z zegarami mechanicznymi. Te z zegarami elektronicznymi przestawiają się same. Energa nie potrafiła odpowiedzieć, ilu jej odbiorców ma przestarzałe urządzenia, ale przyznała, że stare liczniki przestawia dopiero na życzenie klientów.

- Faktycznie liczniki są ustawione na czas zimowy i nie zmieniamy ich na letni. Przestawiamy je na życzenie odbiorców podczas odczytów. To dotyczy stosunkowo niewielkiej liczby odbiorców, bo już od 10 lat stosujemy liczniki z zegarami elektronicznymi - wyjaśnia Alina Geniusz-Siuchnińska, rzecznik Energa Operator.

Ile na stosowaniu czasu zimowego latem może stracić odbiorca, a zarobić sprzedawca energii? Odpowiedź nie jest prosta, bo zależy m.in. od trybu życia odbiorcy (jeśli więcej energii wykorzystuje rano, to może nawet na takiej sytuacji zyskać, gdyż dłużej może stosować tańszy prąd).

Wiadomo, że podobne problemy jak klienci Energi mają też odbiorcy w innych grupach energetycznych, którzy nadal mają liczniki bez automatycznej zmiany czasu. Zapewne dotyczy to też części odbiorców PGE, bo około 600 tys. jej klientów korzysta z rozliczeń dwustrefowych, a firma też nie przestawia liczników po zmianie czasu.

Energetycy tłumaczą, że stosowanie czasu letniego zimą sankcjonują taryfy zatwierdzane przez Urząd Regulacji Energetyki. W Polsce obowiązuje jednak ustawa o czasie urzędowym, na podstawie której premier wydaje rozporządzenia w sprawie stosowania czasu zimowego i letniego w Polsce. Energetyka nie podlega tym regulacjom czy też taryfy są niezgodne z prawem? Wczoraj nie udało nam się tego ustalić.

- Zapis taryfowy nie oznacza, że ignorujemy zapisy ustawy o czasie letnim i zimowym. Tam, gdzie jest to technicznie możliwe, zachowuje się obowiązujący czas letni i zimowy. Takie rozwiązanie ma podłoże kosztowe. Gdyby przedsiębiorstwa energetyczne musiały dwa razy w roku przeprowadzać akcję zmiany zegarów w urządzeniach pomiarowych bądź też wymienić te urządzenia na nowsze, generowałoby to koszty, które musieliby ponieść odbiorcy. Należy pamiętać, że taryfy zatwierdzamy w okresie rocznym. W tym czasie raz cofamy godzinę, a raz przesuwamy ją do przodu. Stąd w skali całego systemu pozytywne i negatywne skutki zmiany czasu znoszą się - mówi Agnieszka Głośniewska, rzecznik URE.

Ireneusz Chojnacki
interia.pl

Uważaj na taryfową pułapkę

Ci, którzy liczyli, że dzięki taryfie dwustrefowej korzystają z tańszej energii w nocy, mogą płacić większe rachunki w lecie. Energetycy nie zmieniają czasu w licznikach z zimowego na letni.
Przy zmianie czasu z zimowego na letni Energa nie przesuwa liczników. Czujemy się oszukani, bo kiedy latem jest już godzina 23, to licznik energii pracujący według czasu zimowego wskazuje dopiero 22. To znaczy, że godzinę później zaczynamy płacić po niższej cenie - mówi czytelnik GP proszący o zachowanie anonimowości.

Godziny są bardzo ważne przy taryfie dwustrefowej. Zwykle sprzedawcy oferują tańszy prąd między 22 a 6 oraz między 13 a 15. Jeśli zegar nie został przestawiony, to wielu odbiorców może płacić więcej.

To ryzyko dotyczy odbiorców, którzy nadal mają liczniki z zegarami mechanicznymi. Te z zegarami elektronicznymi przestawiają się same. Energa nie potrafiła odpowiedzieć, ilu jej odbiorców ma przestarzałe urządzenia, ale przyznała, że stare liczniki przestawia dopiero na życzenie klientów.

- Faktycznie liczniki są ustawione na czas zimowy i nie zmieniamy ich na letni. Przestawiamy je na życzenie odbiorców podczas odczytów. To dotyczy stosunkowo niewielkiej liczby odbiorców, bo już od 10 lat stosujemy liczniki z zegarami elektronicznymi - wyjaśnia Alina Geniusz-Siuchnińska, rzecznik Energa Operator.

Ile na stosowaniu czasu zimowego latem może stracić odbiorca, a zarobić sprzedawca energii? Odpowiedź nie jest prosta, bo zależy m.in. od trybu życia odbiorcy (jeśli więcej energii wykorzystuje rano, to może nawet na takiej sytuacji zyskać, gdyż dłużej może stosować tańszy prąd).

Wiadomo, że podobne problemy jak klienci Energi mają też odbiorcy w innych grupach energetycznych, którzy nadal mają liczniki bez automatycznej zmiany czasu. Zapewne dotyczy to też części odbiorców PGE, bo około 600 tys. jej klientów korzysta z rozliczeń dwustrefowych, a firma też nie przestawia liczników po zmianie czasu.

Energetycy tłumaczą, że stosowanie czasu letniego zimą sankcjonują taryfy zatwierdzane przez Urząd Regulacji Energetyki. W Polsce obowiązuje jednak ustawa o czasie urzędowym, na podstawie której premier wydaje rozporządzenia w sprawie stosowania czasu zimowego i letniego w Polsce. Energetyka nie podlega tym regulacjom czy też taryfy są niezgodne z prawem? Wczoraj nie udało nam się tego ustalić.

- Zapis taryfowy nie oznacza, że ignorujemy zapisy ustawy o czasie letnim i zimowym. Tam, gdzie jest to technicznie możliwe, zachowuje się obowiązujący czas letni i zimowy. Takie rozwiązanie ma podłoże kosztowe. Gdyby przedsiębiorstwa energetyczne musiały dwa razy w roku przeprowadzać akcję zmiany zegarów w urządzeniach pomiarowych bądź też wymienić te urządzenia na nowsze, generowałoby to koszty, które musieliby ponieść odbiorcy. Należy pamiętać, że taryfy zatwierdzamy w okresie rocznym. W tym czasie raz cofamy godzinę, a raz przesuwamy ją do przodu. Stąd w skali całego systemu pozytywne i negatywne skutki zmiany czasu znoszą się - mówi Agnieszka Głośniewska, rzecznik URE.

Ireneusz Chojnacki
interia.pl

Energetyczne dylematy Polski

Polska musi zacząć inwestować w nowe elektrownie, bo istniejące są przestarzałe i o niskiej sprawności. Wybór technologii produkcji prądu jest dziś znacznie bardziej złożony niż przed laty.

Ze względu na błyskawicznie rosnące koszty ochrony środowiska, wynikające z forsowanej przez UE polityki ochrony klimatu przed ociepleniem, bardzo wzrastają koszty przyszłych inwestycji.

- W przypadku energetyki węglowej mamy trzy możliwości: kupujemy uprawnienia do emisji CO2, wychwytujemy i magazynujemy CO2 albo wycofujemy się z węgla. Nie ma czwartego rozwiązania. To jest poza dyskusją - uważa prof. Krzysztof Żmijewski, ekspert energetyczny.

Elektrownie nie chcą wycofywać się z węgla. Większość nowych ma być zasilana tym paliwem. Ale technologii wychwytywania i składowania CO2 (CCS - carbon capture and storage), które mogłyby być zastosowane na skalę przemysłową, w ogóle jeszcze nie ma. Nie wiadomo też, ile by to dokładnie kosztowało. Eksperci nie potrafią dziś oszacować, jakie będą koszty w 2020 roku (wcześniej na wdrożenie tych rozwiązań raczej nie ma szans).

Wychwytywać CO2 można przed spalaniem węgla lub po, a produktem (w obu przypadkach) jest skroplony CO2. Według obecnej wiedzy elektrownie z system CCS byłyby bardzo drogie.

- Elektrownia węglowa z CCS jest dwukrotnie droższa niż najbardziej efektywna technologia węglowa bez CCS - powiedział Janusz Moroz, wiceprezes RWE Polska.

Ireneusz Chojnacki

interia.pl

Energetyczne dylematy Polski

Polska musi zacząć inwestować w nowe elektrownie, bo istniejące są przestarzałe i o niskiej sprawności. Wybór technologii produkcji prądu jest dziś znacznie bardziej złożony niż przed laty.

Ze względu na błyskawicznie rosnące koszty ochrony środowiska, wynikające z forsowanej przez UE polityki ochrony klimatu przed ociepleniem, bardzo wzrastają koszty przyszłych inwestycji.

- W przypadku energetyki węglowej mamy trzy możliwości: kupujemy uprawnienia do emisji CO2, wychwytujemy i magazynujemy CO2 albo wycofujemy się z węgla. Nie ma czwartego rozwiązania. To jest poza dyskusją - uważa prof. Krzysztof Żmijewski, ekspert energetyczny.

Elektrownie nie chcą wycofywać się z węgla. Większość nowych ma być zasilana tym paliwem. Ale technologii wychwytywania i składowania CO2 (CCS - carbon capture and storage), które mogłyby być zastosowane na skalę przemysłową, w ogóle jeszcze nie ma. Nie wiadomo też, ile by to dokładnie kosztowało. Eksperci nie potrafią dziś oszacować, jakie będą koszty w 2020 roku (wcześniej na wdrożenie tych rozwiązań raczej nie ma szans).

Wychwytywać CO2 można przed spalaniem węgla lub po, a produktem (w obu przypadkach) jest skroplony CO2. Według obecnej wiedzy elektrownie z system CCS byłyby bardzo drogie.

- Elektrownia węglowa z CCS jest dwukrotnie droższa niż najbardziej efektywna technologia węglowa bez CCS - powiedział Janusz Moroz, wiceprezes RWE Polska.

Ireneusz Chojnacki

interia.pl

GUS: Dane o PKB gorsze od oczekiwań

PKB wzrósł w I kwartale br. o 0,8 proc., oczekiwano wzrostu 1 proc. - szacunki GUS.
PAP
interia.pl

GUS: Dane o PKB gorsze od oczekiwań

PKB wzrósł w I kwartale br. o 0,8 proc., oczekiwano wzrostu 1 proc. - szacunki GUS.
PAP
interia.pl

Rozliczenia za prąd według czasu zimowego

Ci, którzy liczyli, że dzięki taryfie dwustrefowej korzystają z tańszej energii w nocy, mogą płacić większe rachunki w lecie. Energetycy nie zmieniają czasu w licznikach z zimowego na letni.
Przy zmianie czasu z zimowego na letni Energa nie przesuwa liczników. Czujemy się oszukani, bo kiedy latem jest już godzina 23, to licznik energii pracujący według czasu zimowego wskazuje dopiero 22. To znaczy, że godzinę później zaczynamy płacić po niższej cenie – mówi czytelnik GP proszący o zachowanie anonimowości.

Godziny są bardzo ważne przy taryfie dwustrefowej. Zwykle sprzedawcy oferują tańszy prąd między 22 a 6 oraz między 13 a 15. Jeśli zegar nie został przestawiony, to wielu odbiorców może płacić więcej.

To ryzyko dotyczy odbiorców, którzy nadal mają liczniki z zegarami mechanicznymi. Te z zegarami elektronicznymi przestawiają się same. Energa nie potrafiła odpowiedzieć, ilu jej odbiorców ma przestarzałe urządzenia, ale przyznała, że stare liczniki przestawia dopiero na życzenie klientów.

– Faktycznie liczniki są ustawione na czas zimowy i nie zmieniamy ich na letni. Przestawiamy je na życzenie odbiorców podczas odczytów. To dotyczy stosunkowo niewielkiej liczby odbiorców, bo już od 10 lat stosujemy liczniki z zegarami elektronicznymi – wyjaśnia Alina Geniusz-Siuchnińska, rzecznik Energa Operator.

Ile na stosowaniu czasu zimowego latem może stracić odbiorca, a zarobić sprzedawca energii? Odpowiedź nie jest prosta, bo zależy m.in. od trybu życia odbiorcy (jeśli więcej energii wykorzystuje rano, to może nawet na takiej sytuacji zyskać, gdyż dłużej może stosować tańszy prąd).

Wiadomo, że podobne problemy jak klienci Energi mają też odbiorcy w innych grupach energetycznych, którzy nadal mają liczniki bez automatycznej zmiany czasu. Zapewne dotyczy to też części odbiorców PGE, bo około 600 tys. jej klientów korzysta z rozliczeń dwustrefowych, a firma też nie przestawia liczników po zmianie czasu.

Energetycy tłumaczą, że stosowanie czasu letniego zimą sankcjonują taryfy zatwierdzane przez Urząd Regulacji Energetyki. W Polsce obowiązuje jednak ustawa o czasie urzędowym, na podstawie której premier wydaje rozporządzenia w sprawie stosowania czasu zimowego i letniego w Polsce. Energetyka nie podlega tym regulacjom czy też taryfy są niezgodne z prawem? Wczoraj nie udało nam się tego ustalić.

– Zapis taryfowy nie oznacza, że ignorujemy zapisy ustawy o czasie letnim i zimowym. Tam, gdzie jest to technicznie możliwe, zachowuje się obowiązujący czas letni i zimowy. Takie rozwiązanie ma podłoże kosztowe. Gdyby przedsiębiorstwa energetyczne musiały dwa razy w roku przeprowadzać akcję zmiany zegarów w urządzeniach pomiarowych bądź też wymienić te urządzenia na nowsze, generowałoby to koszty, które musieliby ponieść odbiorcy. Należy pamiętać, że taryfy zatwierdzamy w okresie rocznym. W tym czasie raz cofamy godzinę, a raz przesuwamy ją do przodu. Stąd w skali całego systemu pozytywne i negatywne skutki zmiany czasu znoszą się – mówi Agnieszka Głośniewska, rzecznik URE.


Ireneusz Chojnacki
onet.pl

Rozliczenia za prąd według czasu zimowego

Ci, którzy liczyli, że dzięki taryfie dwustrefowej korzystają z tańszej energii w nocy, mogą płacić większe rachunki w lecie. Energetycy nie zmieniają czasu w licznikach z zimowego na letni.
Przy zmianie czasu z zimowego na letni Energa nie przesuwa liczników. Czujemy się oszukani, bo kiedy latem jest już godzina 23, to licznik energii pracujący według czasu zimowego wskazuje dopiero 22. To znaczy, że godzinę później zaczynamy płacić po niższej cenie – mówi czytelnik GP proszący o zachowanie anonimowości.

Godziny są bardzo ważne przy taryfie dwustrefowej. Zwykle sprzedawcy oferują tańszy prąd między 22 a 6 oraz między 13 a 15. Jeśli zegar nie został przestawiony, to wielu odbiorców może płacić więcej.

To ryzyko dotyczy odbiorców, którzy nadal mają liczniki z zegarami mechanicznymi. Te z zegarami elektronicznymi przestawiają się same. Energa nie potrafiła odpowiedzieć, ilu jej odbiorców ma przestarzałe urządzenia, ale przyznała, że stare liczniki przestawia dopiero na życzenie klientów.

– Faktycznie liczniki są ustawione na czas zimowy i nie zmieniamy ich na letni. Przestawiamy je na życzenie odbiorców podczas odczytów. To dotyczy stosunkowo niewielkiej liczby odbiorców, bo już od 10 lat stosujemy liczniki z zegarami elektronicznymi – wyjaśnia Alina Geniusz-Siuchnińska, rzecznik Energa Operator.

Ile na stosowaniu czasu zimowego latem może stracić odbiorca, a zarobić sprzedawca energii? Odpowiedź nie jest prosta, bo zależy m.in. od trybu życia odbiorcy (jeśli więcej energii wykorzystuje rano, to może nawet na takiej sytuacji zyskać, gdyż dłużej może stosować tańszy prąd).

Wiadomo, że podobne problemy jak klienci Energi mają też odbiorcy w innych grupach energetycznych, którzy nadal mają liczniki bez automatycznej zmiany czasu. Zapewne dotyczy to też części odbiorców PGE, bo około 600 tys. jej klientów korzysta z rozliczeń dwustrefowych, a firma też nie przestawia liczników po zmianie czasu.

Energetycy tłumaczą, że stosowanie czasu letniego zimą sankcjonują taryfy zatwierdzane przez Urząd Regulacji Energetyki. W Polsce obowiązuje jednak ustawa o czasie urzędowym, na podstawie której premier wydaje rozporządzenia w sprawie stosowania czasu zimowego i letniego w Polsce. Energetyka nie podlega tym regulacjom czy też taryfy są niezgodne z prawem? Wczoraj nie udało nam się tego ustalić.

– Zapis taryfowy nie oznacza, że ignorujemy zapisy ustawy o czasie letnim i zimowym. Tam, gdzie jest to technicznie możliwe, zachowuje się obowiązujący czas letni i zimowy. Takie rozwiązanie ma podłoże kosztowe. Gdyby przedsiębiorstwa energetyczne musiały dwa razy w roku przeprowadzać akcję zmiany zegarów w urządzeniach pomiarowych bądź też wymienić te urządzenia na nowsze, generowałoby to koszty, które musieliby ponieść odbiorcy. Należy pamiętać, że taryfy zatwierdzamy w okresie rocznym. W tym czasie raz cofamy godzinę, a raz przesuwamy ją do przodu. Stąd w skali całego systemu pozytywne i negatywne skutki zmiany czasu znoszą się – mówi Agnieszka Głośniewska, rzecznik URE.


Ireneusz Chojnacki
onet.pl

Czy Państwo powinno wspierać rynek mieszkaniowy?

Zasadność i skala opiekuńczości państwa bywają różnie oceniane - jedni uważają, że ingerencja państwa powinna być ograniczona do minimum, inni z kolei uważają, że jest ona niezbędna do właściwego funkcjonowania gospodarki. Z całą pewnością istnieją takie obszary, w których państwo powinno jedynie sprawować ogólny nadzór nad ładem gospodarczym, ale są i takie dziedziny, w których aktywność państwa (zarówno na szczeblu centralnym, jak i terytorialnym) powinna być nieco większa. I wcale nie chodzi tu o bezmyślne rozdawanie pieniędzy.
Co z rynkiem nieruchomości? Czy Państwo powinno go wspierać? Czy wystarczą tylko działania regulacyjne i kontrolne? Czy może potrzebne są  jeszcze inne mechanizmy? A co z mieszkaniami? Czy państwo powinno pomagać w tym zakresie?

Mieszkanie jest zbyt ważne w życiu obywateli, by mogło pozostawać wyłącznie w sferze indywidualnych zainteresowań. Państwo absolutnie nie powinno przejmować na siebie obowiązku dostarczania mieszkań. Musi jednak mieć ogólną koncepcję rozwoju mieszkalnictwa w kraju, która z kolei będzie pomocna w tworzeniu szczegółowych programów mieszkaniowych dla gmin, czyli jednostek, które są najbliżej swoich mieszkańców i najlepiej potrafią rozpoznać ich potrzeby. Takiej koncepcji właściwie nigdy u nas nie było. Część gmin ma co prawda swoje programy mieszkaniowe, ale ile z nich rzeczywiście realizowanych jest zgodnie z planem? I na ile zaspokajane są potrzeby mieszkańców?

Na lokalnym rynku mieszkaniowym działa wiele podmiotów, które w sposób bezpośredni bądź pośredni zaangażowane są w „politykę mieszkaniową”, ale to gmina jest jednostką, która powinna mieć wgląd w ogólną sytuację mieszkaniową i koordynować działalność innych podmiotów związanych z mieszkalnictwem. Efekty w skali całego kraju będą jednak widoczne wówczas, gdy każda gmina przygotuje odpowiedni dla swoich warunków program, który będzie nawiązywał do ogólnej polityki mieszkaniowej państwa. Na razie w polityce mieszkaniowej, jak i w innych z resztą dziedzinach, brakuje spójnych, przemyślanych i kompleksowych rozwiązań. A to uniemożliwia prawidłowy rozwój rynku w dłuższej perspektywie czasowej.

Na początku maja br. w Warszawie odbyła się organizowana przez Stowarzyszenie Architektów Polskich i Narodowe Centrum Kultury konferencja, podczas której zaprezentowany został projekt dokumentu „Polska Polityka Architektoniczna. Polityka jakości krajobrazu, przestrzeni publicznej, architektury”. Przedstawiono w nim krytyczny stan polskiej przestrzeni, którego przejawem są m.in.: niespójne kształtowanie przestrzeni centrów miejskich, substandard urbanistyczny wielu nowo wznoszonych budynków osiedli mieszkaniowych, bezładna ekspansja stref podmiejskich czy brzydota znacznej części zabudowy terenów podmiejskich i wiejskich. Wytknięto brak spójności i konsekwencji oraz profesjonalizmu w działaniu polskiego systemu zarządzania przestrzenią. Podkreślono także, że na znacznej części zurbanizowanych obszarów nie ma skoordynowanego planowania przestrzennego, a ten jest niezbędny w procesie inwestycyjnym. Barier na rynku nieruchomości jest dużo i są one dostrzegane przez różne grupy podmiotów. Wciąż jednak brakuje pomysłów i determinacji w ich pokonywaniu.

Dla prawidłowego rozwoju rynku nieruchomości konieczne jest stworzenie przemyślanych i co najważniejsze spójnych ram prawnych, uporządkowanie informacji o stanie prawnym nieruchomości (niestety są z tym problemy) oraz uświadomienie sobie, jak ważne jest otoczenie, w którym żyjemy na co dzień. Państwo ma w tym zakresie wiele do zrobienia - potrzeba bowiem jeszcze wielu rozwiązań usprawniających polski rynek nieruchomości. Wtedy podmioty z nim związane będą mogły lepiej i sprawniej funkcjonować, a ingerencja państwa będzie mogła być zdecydowanie mniejsza.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl

Czy Państwo powinno wspierać rynek mieszkaniowy?

Zasadność i skala opiekuńczości państwa bywają różnie oceniane - jedni uważają, że ingerencja państwa powinna być ograniczona do minimum, inni z kolei uważają, że jest ona niezbędna do właściwego funkcjonowania gospodarki. Z całą pewnością istnieją takie obszary, w których państwo powinno jedynie sprawować ogólny nadzór nad ładem gospodarczym, ale są i takie dziedziny, w których aktywność państwa (zarówno na szczeblu centralnym, jak i terytorialnym) powinna być nieco większa. I wcale nie chodzi tu o bezmyślne rozdawanie pieniędzy.
Co z rynkiem nieruchomości? Czy Państwo powinno go wspierać? Czy wystarczą tylko działania regulacyjne i kontrolne? Czy może potrzebne są  jeszcze inne mechanizmy? A co z mieszkaniami? Czy państwo powinno pomagać w tym zakresie?

Mieszkanie jest zbyt ważne w życiu obywateli, by mogło pozostawać wyłącznie w sferze indywidualnych zainteresowań. Państwo absolutnie nie powinno przejmować na siebie obowiązku dostarczania mieszkań. Musi jednak mieć ogólną koncepcję rozwoju mieszkalnictwa w kraju, która z kolei będzie pomocna w tworzeniu szczegółowych programów mieszkaniowych dla gmin, czyli jednostek, które są najbliżej swoich mieszkańców i najlepiej potrafią rozpoznać ich potrzeby. Takiej koncepcji właściwie nigdy u nas nie było. Część gmin ma co prawda swoje programy mieszkaniowe, ale ile z nich rzeczywiście realizowanych jest zgodnie z planem? I na ile zaspokajane są potrzeby mieszkańców?

Na lokalnym rynku mieszkaniowym działa wiele podmiotów, które w sposób bezpośredni bądź pośredni zaangażowane są w „politykę mieszkaniową”, ale to gmina jest jednostką, która powinna mieć wgląd w ogólną sytuację mieszkaniową i koordynować działalność innych podmiotów związanych z mieszkalnictwem. Efekty w skali całego kraju będą jednak widoczne wówczas, gdy każda gmina przygotuje odpowiedni dla swoich warunków program, który będzie nawiązywał do ogólnej polityki mieszkaniowej państwa. Na razie w polityce mieszkaniowej, jak i w innych z resztą dziedzinach, brakuje spójnych, przemyślanych i kompleksowych rozwiązań. A to uniemożliwia prawidłowy rozwój rynku w dłuższej perspektywie czasowej.

Na początku maja br. w Warszawie odbyła się organizowana przez Stowarzyszenie Architektów Polskich i Narodowe Centrum Kultury konferencja, podczas której zaprezentowany został projekt dokumentu „Polska Polityka Architektoniczna. Polityka jakości krajobrazu, przestrzeni publicznej, architektury”. Przedstawiono w nim krytyczny stan polskiej przestrzeni, którego przejawem są m.in.: niespójne kształtowanie przestrzeni centrów miejskich, substandard urbanistyczny wielu nowo wznoszonych budynków osiedli mieszkaniowych, bezładna ekspansja stref podmiejskich czy brzydota znacznej części zabudowy terenów podmiejskich i wiejskich. Wytknięto brak spójności i konsekwencji oraz profesjonalizmu w działaniu polskiego systemu zarządzania przestrzenią. Podkreślono także, że na znacznej części zurbanizowanych obszarów nie ma skoordynowanego planowania przestrzennego, a ten jest niezbędny w procesie inwestycyjnym. Barier na rynku nieruchomości jest dużo i są one dostrzegane przez różne grupy podmiotów. Wciąż jednak brakuje pomysłów i determinacji w ich pokonywaniu.

Dla prawidłowego rozwoju rynku nieruchomości konieczne jest stworzenie przemyślanych i co najważniejsze spójnych ram prawnych, uporządkowanie informacji o stanie prawnym nieruchomości (niestety są z tym problemy) oraz uświadomienie sobie, jak ważne jest otoczenie, w którym żyjemy na co dzień. Państwo ma w tym zakresie wiele do zrobienia - potrzeba bowiem jeszcze wielu rozwiązań usprawniających polski rynek nieruchomości. Wtedy podmioty z nim związane będą mogły lepiej i sprawniej funkcjonować, a ingerencja państwa będzie mogła być zdecydowanie mniejsza.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl

Dobra izolacja fundamentów

W czasie budowy domu ok. 3-4 % nakładów przeznaczamy na izolację fundamentów. Nie warto więc inwestować w materiały, które są przestarzałe lub niewłaściwie dobrane.
Należy pamiętać, że jakakolwiek naprawa izolacji fundamentów po zrealizowaniu obiektu jest trudna lub wręcz niemożliwa z powodu prostego faktu – fundamenty są etapem budowy bardzo szybko znikającym pod ziemią. Popełnienie błędu w tym miejscu konstrukcji jest bardzo trudne do zlokalizowania i naprawienia w późniejszym czasie. Dobrym wyborem może być papa swisspor bikutop podkładowa 200, która zapewnia nie tylko ochronę przed wilgocią, ale również przed promieniowaniem radonowym.

Dobra papa grzewalna do izolacji fundamentów tworzy szczelną warstwę oddzielającą budynek od wody lub pary wodnej. Papa powinna idealnie przylegać do izolowanej powierzchni i zapewniać jej pełną ochronę przed wilgocią. Dodatkowo nowoczesne papy do izolacji fundamentów powinny chronić przed promieniowaniem radonowym.

Jak izolować ?

Pierwszym krokiem w pracy nad izolacją fundamentów  jest przygotowanie podłoża. Powierzchnia betonu na fundamencie musi być wolna od piasku, tłustych plam i innych zanieczyszczeń. Maksymalna wilgotność podłoża betonowego zapewniająca odpowiednią przyczepność wgrzanej papy nie może przekroczyć 6%. Następnie osadzamy na fundamencie niezbędne oprzyrządowanie. Rolkę papy w celu przymiarki rozwijamy na całej długości miejsca, w którym będzie zgrzewana.
Po dopasowaniu zwijamy rolkę z jednej strony do połowy i rozpoczynamy zgrzewanie z drugiej. Papę termozgrzewalną układamy, rozgrzewając palnikiem podłoże oraz spodnią warstwę papy aż do momentu zauważalnego stopienia bitumu z jednoczesnym powolnym i równoczesnym rozwijaniem rolki. Pasy papy z nowych rolek łączymy ze sobą wzdłuż rolki 8 cm, a zakład poprzeczny powinien wynosić 10-20 cm.


fot. informacje prasowe/swisspor



Miejsce zakładów poprzecznych podgrzewamy palnikiem, po czym szpachelką wciskamy posypkę w asfalt na całej powierzchni zakładu. 

fot. informacje prasowe/swisspor


 
O prawidłowym zgrzaniu papy świadczy wypływ masy asfaltowej o grubości 0,5 - 1,0 cm na całej długości i szerokości rolki. W przypadku nie pojawienia się wypływu należy docisnąć zakład przy użyciu wałka silikonowego.

 

fot. informacje prasowe/swisspor



Tak wykonana izolacja papą swisspor bikutop podkładowa 200 zapewni fundamentom trwałość a wnętrza naszego domu będą wolne od promieniowania radonowego.
dom.wp/źródło: informacje prasowe/swisspor
2009-05-27

Dobra izolacja fundamentów

W czasie budowy domu ok. 3-4 % nakładów przeznaczamy na izolację fundamentów. Nie warto więc inwestować w materiały, które są przestarzałe lub niewłaściwie dobrane.
Należy pamiętać, że jakakolwiek naprawa izolacji fundamentów po zrealizowaniu obiektu jest trudna lub wręcz niemożliwa z powodu prostego faktu – fundamenty są etapem budowy bardzo szybko znikającym pod ziemią. Popełnienie błędu w tym miejscu konstrukcji jest bardzo trudne do zlokalizowania i naprawienia w późniejszym czasie. Dobrym wyborem może być papa swisspor bikutop podkładowa 200, która zapewnia nie tylko ochronę przed wilgocią, ale również przed promieniowaniem radonowym.

Dobra papa grzewalna do izolacji fundamentów tworzy szczelną warstwę oddzielającą budynek od wody lub pary wodnej. Papa powinna idealnie przylegać do izolowanej powierzchni i zapewniać jej pełną ochronę przed wilgocią. Dodatkowo nowoczesne papy do izolacji fundamentów powinny chronić przed promieniowaniem radonowym.

Jak izolować ?

Pierwszym krokiem w pracy nad izolacją fundamentów  jest przygotowanie podłoża. Powierzchnia betonu na fundamencie musi być wolna od piasku, tłustych plam i innych zanieczyszczeń. Maksymalna wilgotność podłoża betonowego zapewniająca odpowiednią przyczepność wgrzanej papy nie może przekroczyć 6%. Następnie osadzamy na fundamencie niezbędne oprzyrządowanie. Rolkę papy w celu przymiarki rozwijamy na całej długości miejsca, w którym będzie zgrzewana.
Po dopasowaniu zwijamy rolkę z jednej strony do połowy i rozpoczynamy zgrzewanie z drugiej. Papę termozgrzewalną układamy, rozgrzewając palnikiem podłoże oraz spodnią warstwę papy aż do momentu zauważalnego stopienia bitumu z jednoczesnym powolnym i równoczesnym rozwijaniem rolki. Pasy papy z nowych rolek łączymy ze sobą wzdłuż rolki 8 cm, a zakład poprzeczny powinien wynosić 10-20 cm.


fot. informacje prasowe/swisspor



Miejsce zakładów poprzecznych podgrzewamy palnikiem, po czym szpachelką wciskamy posypkę w asfalt na całej powierzchni zakładu. 

fot. informacje prasowe/swisspor


 
O prawidłowym zgrzaniu papy świadczy wypływ masy asfaltowej o grubości 0,5 - 1,0 cm na całej długości i szerokości rolki. W przypadku nie pojawienia się wypływu należy docisnąć zakład przy użyciu wałka silikonowego.

 

fot. informacje prasowe/swisspor



Tak wykonana izolacja papą swisspor bikutop podkładowa 200 zapewni fundamentom trwałość a wnętrza naszego domu będą wolne od promieniowania radonowego.
dom.wp/źródło: informacje prasowe/swisspor
2009-05-27

Spada nasze zadłużenie. Pierwszy raz od 47 miesięcy!

Dzięki umocnieniu złotego łączna wartość kredytów Polaków spadła o 6 mld zł w kwietniu - wynika z danych Narodowego Banku Polskiego. Wcześniej, nasze zadłużenie rosło co miesiąc systematycznie od czerwca 2005 roku.

Łączne zobowiązania (kredyty i pożyczki) polskich gospodarstw domowych wobec banków wynoszą 386,9 mld zł - wynika z najnowszych danych Narodowego Banku Polskiego za kwiecień 2009.To spadek o 6 mld zł, wobec kwoty 392,87 mld zł w marcu 2009.

Wcześniej wartość naszych kredytów rosła nieprzerwanie aż 47 kolejnych miesięcy! W tym czasie nasze łączne zadłużenie wzrosło o 222 proc.

Z kolei nasze oszczędności w bankach wyniosły w kwietniu 356,5 mld zł i w zasadzie nie zmieniły się w ujęciu miesiąc do miesiąca.

Jak to możliwe?

Wszystko za sprawą umacniającego się złotego. To właśnie dzięki umocnieniu naszej waluty wobec franka szwajcarskiego kredyty hipoteczne stopniały do 203,9 mld zł  z 211,8 mld zł miesiąc wcześniej. Różnica bierze się z faktu, że na koniec marca szwajcarska waluta była warta 3,11 zł. Tymczasem miesiąc później średni kurs NBP franka spadł do 2,9 zł.

Dane NBP wskazują ponadto, że źródełko kredytowe w ostatnich miesiącach ewidentnie wysycha i nowych kredytów przybywa znacznie wolniej.

Przerwana passa kredytów

Rosnące z miesiąca na miesiąc zobowiązania śrubowały rekord systematycznego wzrostu aż od czerwca 2005 roku. Wtedy nasze długi wynosiły 120,4 mld zł, wobec maja 2005 kiedy sięgnęły 124,6 mld zł. Od tamtej pory każdy kolejny miesiąc do marca 2009 przynosił zwyżkę naszych długów.

źródło: NBP

W kwietniu 2009 kredyty, które coraz bardziej spędzają Polakom sen z powiek, wyraźnie wyhamowały wraz z umacniającym się w kwietniu złotym i zatrzymaniem akcji kredytowej.

źródło: NBP

Jednak Polacy nadal chętnie wspomagają swoją konsumpcję zakupami, za które płacą kartami kredytowymi. W efekcie zadłużenie na nich wzrosło do 13,345 mld zł wobec 13 mld miesiąc wcześniej. Wzrost miesięczny o 345 mln zł jest niewiele gorszy od najlepszego okresu przełomu 2007 - 2008, kiedy gospodarka święciła triumfy.

Jak depozyty, to krótkoterminowe

Wiosenne ożywienie na giełdzie wcale nie odciągnęło Polaków od lokat. Ogólnie pozostały one na stabilnym poziomie w porównaniu z marcem. Stopniały za to depozyty walutowe (o około 2 mld zł), co w głównym stopniu jest efektem silniejszej złotówki.

źródło: NBP

Obniżenie wartości depozytów walutowych zostało wyrównane przyrostem lokat złotowych. Wśród nich najpopularniejsze są depozyty z terminem do 3 miesięcy, gdzie ulokowano 68,2 mld zł. Lokaty 1-miesięczne to 16,2 mld zł.

Na depozytach do 6 miesięcy znajduje się 40,9 mld zł, a do 1 roku 48,17 mld zł. Długoterminowe lokaty do 2 lat to 15,6 mld zł, a ledwie 3,5 mld zł ulokowano na powyżej 2 lat.

Sebastian Gawłowski

Spada nasze zadłużenie. Pierwszy raz od 47 miesięcy!

Dzięki umocnieniu złotego łączna wartość kredytów Polaków spadła o 6 mld zł w kwietniu - wynika z danych Narodowego Banku Polskiego. Wcześniej, nasze zadłużenie rosło co miesiąc systematycznie od czerwca 2005 roku.

Łączne zobowiązania (kredyty i pożyczki) polskich gospodarstw domowych wobec banków wynoszą 386,9 mld zł - wynika z najnowszych danych Narodowego Banku Polskiego za kwiecień 2009.To spadek o 6 mld zł, wobec kwoty 392,87 mld zł w marcu 2009.

Wcześniej wartość naszych kredytów rosła nieprzerwanie aż 47 kolejnych miesięcy! W tym czasie nasze łączne zadłużenie wzrosło o 222 proc.

Z kolei nasze oszczędności w bankach wyniosły w kwietniu 356,5 mld zł i w zasadzie nie zmieniły się w ujęciu miesiąc do miesiąca.

Jak to możliwe?

Wszystko za sprawą umacniającego się złotego. To właśnie dzięki umocnieniu naszej waluty wobec franka szwajcarskiego kredyty hipoteczne stopniały do 203,9 mld zł  z 211,8 mld zł miesiąc wcześniej. Różnica bierze się z faktu, że na koniec marca szwajcarska waluta była warta 3,11 zł. Tymczasem miesiąc później średni kurs NBP franka spadł do 2,9 zł.

Dane NBP wskazują ponadto, że źródełko kredytowe w ostatnich miesiącach ewidentnie wysycha i nowych kredytów przybywa znacznie wolniej.

Przerwana passa kredytów

Rosnące z miesiąca na miesiąc zobowiązania śrubowały rekord systematycznego wzrostu aż od czerwca 2005 roku. Wtedy nasze długi wynosiły 120,4 mld zł, wobec maja 2005 kiedy sięgnęły 124,6 mld zł. Od tamtej pory każdy kolejny miesiąc do marca 2009 przynosił zwyżkę naszych długów.

źródło: NBP

W kwietniu 2009 kredyty, które coraz bardziej spędzają Polakom sen z powiek, wyraźnie wyhamowały wraz z umacniającym się w kwietniu złotym i zatrzymaniem akcji kredytowej.

źródło: NBP

Jednak Polacy nadal chętnie wspomagają swoją konsumpcję zakupami, za które płacą kartami kredytowymi. W efekcie zadłużenie na nich wzrosło do 13,345 mld zł wobec 13 mld miesiąc wcześniej. Wzrost miesięczny o 345 mln zł jest niewiele gorszy od najlepszego okresu przełomu 2007 - 2008, kiedy gospodarka święciła triumfy.

Jak depozyty, to krótkoterminowe

Wiosenne ożywienie na giełdzie wcale nie odciągnęło Polaków od lokat. Ogólnie pozostały one na stabilnym poziomie w porównaniu z marcem. Stopniały za to depozyty walutowe (o około 2 mld zł), co w głównym stopniu jest efektem silniejszej złotówki.

źródło: NBP

Obniżenie wartości depozytów walutowych zostało wyrównane przyrostem lokat złotowych. Wśród nich najpopularniejsze są depozyty z terminem do 3 miesięcy, gdzie ulokowano 68,2 mld zł. Lokaty 1-miesięczne to 16,2 mld zł.

Na depozytach do 6 miesięcy znajduje się 40,9 mld zł, a do 1 roku 48,17 mld zł. Długoterminowe lokaty do 2 lat to 15,6 mld zł, a ledwie 3,5 mld zł ulokowano na powyżej 2 lat.

Sebastian Gawłowski

RPP idzie na rękę bankom. Kredytobiorcom też?

Rada pozostawiła bez zmian główną stopę procentową, ale obniżyła wczoraj stopę rezerwy obowiązkowej dla banków o pół punktu, do trzech procent. Money.pl sprawdza, czy będzie to miało przełożenie na łatwiej dostępne i tańsze kredyty.
Obniżenie stopy rezerwy obowiązkowej oznacza, że banki będą musiały oddawać NBP mniejszy odsetek zgromadzonych depozytów. Oznacza to dodatkowe 3,3 miliarda złotych, które pozostaną w bankach i które będą mogły przeznaczyć te zaoszczędzone pieniądze na udzielanie kredytów.

- Decyzja ta powinna sprzyjać zahamowaniu wzrostu marż - powiedział na konferencji po posiedzeniu Rady Stanisław Nieckarz z RPP, cytowany przez Polską Agencję Prasową.

- Ruch jest adekwatny do oceny sytuacji na rynku międzybankowym. Będziemy bardzo uważnie przyglądali się, jaki będzie skutek tej obniżki i od tego będą zależały dalsze decyzje w tym zakresie - dodał na tej samej konferencji Dariusz Filar.

Decyzja była zaskoczeniem

Nowa, obniżona stopa rezerwy obowiązkowej, wejdzie w życie 30 czerwca. Co prawda Związek Banków Polskich wnioskował o dużo większe cięcie - do poziomu dwóch procent - ale decyzja RPP i tak była dla analityków zaskoczeniem.

- Mało kto oczekiwał, że bank centralny zrobi ukłon w kierunku sektora bankowego - komentuje Łukasz Wróbel z Open Finance. - Takie posunięcie jest obecnie ryzykowne. Po pierwsze RPP słusznie zauważa, że utrudniony dostęp do kredytów nie wynika z braku płynności na rynku, ale z podwyższonej premii za ryzyko, czyli mówiąc wprost, rosnących marż naliczanych przez banki.

Zdaniem Romana Przasnyskiego, głównego analityka Gold Finance, RPP dostrzegła mniejszy wpływ obniżania stóp na koszt kredytów i dlatego też postanowiła zadziałać inaczej.

- Tego instrumentu wpływania na rynek kredytowy banki centralne używają znacznie rzadziej niż zmian stóp procentowych - komentuje Przasnyski. - To decyzja o wiele bardziej korzystna, niż stosowane przez inne banki centralne na świecie skupowanie od banków papierów dłużnych lub drukowanie pieniędzy i kierowanie ich na rynek. Nie powoduje ona niekorzystnych dla rynku i gospodarki zjawisk.

Kredytobiorcy skorzystają? Niekoniecznie

- Na reakcję banków trzeba będzie trochę poczekać, ale z pewnością skutki tej decyzji będą dla kredytobiorców korzystne - ocenia Roman Przasnyski. - Środowisko bankowe od dłuższego czasu postulowało zastosowanie takiego właśnie posunięcia argumentując, że wpłynie ono na większą podaż kredytów a tym samym i ich kosztu. Teraz wypada trzymać banki za słowo.

Z samych banków popłynęły jednak informacje sugerujące, że o kredyty wcale nie musi być łatwiej. Przynajmniej nie od razu.

- Nie należy się spodziewać, aby miało to natychmiastowe i silne przełożenie na akcję kredytową tym bardziej, że decyzja ma zastosowanie do rezerwy obowiązkowej podlegającej utrzymaniu od dnia 30 czerwca 2009 roku - mówi cytowany przez ISB ekonomista banku Pekao SA Marcin Mrowiec. - Dzisiejsza decyzja prawdopodobnie otwiera natomiast drogę do dalszych obniżek. W strefie euro stopa rezerw wynosi dwa procent, więc w Polsce wciąż jest jeszcze miejsce do obniżek.

Argumentem, jaki według analityków będzie przemawiał raczej za ostrożnym postępowaniem banków, jest również zapowiedź obniżenia ratingów przez agencję Moody's.

Pół punktu to za mało

Na decyzję RPP wspólnym komunikatem zareagowali prezesi największych banków - Jerzy Pruski z PKO BP i Jan Krzysztof Bielecki z Pekao SA. W ich ocenie kierunek jest dobry, ale skala zdecydowanie zbyt mała.

- Patrząc na ostatnie działania banków centralnych USA, Wielkiej Brytanii, strefy euro, czy Szwajcarii, gwałtownie zwiększających swoje sumy bilansowe, można odnieść wrażenie, że jest to krok niewystarczający - oceniają prezesi. - Dlatego mamy nadzieję, że za decyzją o zmniejszeniu stopy rezerw obowiązkowych o 50 punktów bazowych, pójdą kolejne. Tym bardziej, że jak widać, obniżki stóp procentowych mają coraz mniejsze przełożenie na poziom rynkowych stóp procentowych.

Bardziej radykalnie poziom obniżki ocenia cytowany przez ISB główny ekonomista BRE Banku Wiesław Szczuka: - Obniżając poziom rezerwy tylko o 50 punktów Rada w zasadzie pokazała tylko, że coś robi, ale w rzeczywistości nie wykonała wielkiego kroku naprzód. Co ciekawe dzisiejsza decyzja jest odwrotna do działań NBP, który emitując regularnie bony ściąga pieniądze z rynku. W tym tygodniu było to około 17 mld zł, więc zasilenie sektora w płynność kwotą ponad 3 mld zł nie jest wielkim wydarzeniem - ocenia Szczuka.

(BARD)

RPP idzie na rękę bankom. Kredytobiorcom też?

Rada pozostawiła bez zmian główną stopę procentową, ale obniżyła wczoraj stopę rezerwy obowiązkowej dla banków o pół punktu, do trzech procent. Money.pl sprawdza, czy będzie to miało przełożenie na łatwiej dostępne i tańsze kredyty.
Obniżenie stopy rezerwy obowiązkowej oznacza, że banki będą musiały oddawać NBP mniejszy odsetek zgromadzonych depozytów. Oznacza to dodatkowe 3,3 miliarda złotych, które pozostaną w bankach i które będą mogły przeznaczyć te zaoszczędzone pieniądze na udzielanie kredytów.

- Decyzja ta powinna sprzyjać zahamowaniu wzrostu marż - powiedział na konferencji po posiedzeniu Rady Stanisław Nieckarz z RPP, cytowany przez Polską Agencję Prasową.

- Ruch jest adekwatny do oceny sytuacji na rynku międzybankowym. Będziemy bardzo uważnie przyglądali się, jaki będzie skutek tej obniżki i od tego będą zależały dalsze decyzje w tym zakresie - dodał na tej samej konferencji Dariusz Filar.

Decyzja była zaskoczeniem

Nowa, obniżona stopa rezerwy obowiązkowej, wejdzie w życie 30 czerwca. Co prawda Związek Banków Polskich wnioskował o dużo większe cięcie - do poziomu dwóch procent - ale decyzja RPP i tak była dla analityków zaskoczeniem.

- Mało kto oczekiwał, że bank centralny zrobi ukłon w kierunku sektora bankowego - komentuje Łukasz Wróbel z Open Finance. - Takie posunięcie jest obecnie ryzykowne. Po pierwsze RPP słusznie zauważa, że utrudniony dostęp do kredytów nie wynika z braku płynności na rynku, ale z podwyższonej premii za ryzyko, czyli mówiąc wprost, rosnących marż naliczanych przez banki.

Zdaniem Romana Przasnyskiego, głównego analityka Gold Finance, RPP dostrzegła mniejszy wpływ obniżania stóp na koszt kredytów i dlatego też postanowiła zadziałać inaczej.

- Tego instrumentu wpływania na rynek kredytowy banki centralne używają znacznie rzadziej niż zmian stóp procentowych - komentuje Przasnyski. - To decyzja o wiele bardziej korzystna, niż stosowane przez inne banki centralne na świecie skupowanie od banków papierów dłużnych lub drukowanie pieniędzy i kierowanie ich na rynek. Nie powoduje ona niekorzystnych dla rynku i gospodarki zjawisk.

Kredytobiorcy skorzystają? Niekoniecznie

- Na reakcję banków trzeba będzie trochę poczekać, ale z pewnością skutki tej decyzji będą dla kredytobiorców korzystne - ocenia Roman Przasnyski. - Środowisko bankowe od dłuższego czasu postulowało zastosowanie takiego właśnie posunięcia argumentując, że wpłynie ono na większą podaż kredytów a tym samym i ich kosztu. Teraz wypada trzymać banki za słowo.

Z samych banków popłynęły jednak informacje sugerujące, że o kredyty wcale nie musi być łatwiej. Przynajmniej nie od razu.

- Nie należy się spodziewać, aby miało to natychmiastowe i silne przełożenie na akcję kredytową tym bardziej, że decyzja ma zastosowanie do rezerwy obowiązkowej podlegającej utrzymaniu od dnia 30 czerwca 2009 roku - mówi cytowany przez ISB ekonomista banku Pekao SA Marcin Mrowiec. - Dzisiejsza decyzja prawdopodobnie otwiera natomiast drogę do dalszych obniżek. W strefie euro stopa rezerw wynosi dwa procent, więc w Polsce wciąż jest jeszcze miejsce do obniżek.

Argumentem, jaki według analityków będzie przemawiał raczej za ostrożnym postępowaniem banków, jest również zapowiedź obniżenia ratingów przez agencję Moody's.

Pół punktu to za mało

Na decyzję RPP wspólnym komunikatem zareagowali prezesi największych banków - Jerzy Pruski z PKO BP i Jan Krzysztof Bielecki z Pekao SA. W ich ocenie kierunek jest dobry, ale skala zdecydowanie zbyt mała.

- Patrząc na ostatnie działania banków centralnych USA, Wielkiej Brytanii, strefy euro, czy Szwajcarii, gwałtownie zwiększających swoje sumy bilansowe, można odnieść wrażenie, że jest to krok niewystarczający - oceniają prezesi. - Dlatego mamy nadzieję, że za decyzją o zmniejszeniu stopy rezerw obowiązkowych o 50 punktów bazowych, pójdą kolejne. Tym bardziej, że jak widać, obniżki stóp procentowych mają coraz mniejsze przełożenie na poziom rynkowych stóp procentowych.

Bardziej radykalnie poziom obniżki ocenia cytowany przez ISB główny ekonomista BRE Banku Wiesław Szczuka: - Obniżając poziom rezerwy tylko o 50 punktów Rada w zasadzie pokazała tylko, że coś robi, ale w rzeczywistości nie wykonała wielkiego kroku naprzód. Co ciekawe dzisiejsza decyzja jest odwrotna do działań NBP, który emitując regularnie bony ściąga pieniądze z rynku. W tym tygodniu było to około 17 mld zł, więc zasilenie sektora w płynność kwotą ponad 3 mld zł nie jest wielkim wydarzeniem - ocenia Szczuka.

(BARD)

PROGNOZY:Nadszedł czas surowców?

Ceny surowców, przecenionych od lata 2008 nie mniej niż akcje podczas całego kryzysu, zaczynają zdecydowanie oddalać się od osiągniętych na przełomie roku minimów. Na ich czele znajduje się cena ropy naftowej, która od grudniowego dołka zyskała już prawie 100%. Czy mamy na tym rynku szansę na trwałe wzrosty?

Indeks S&P GSCI stracił od szczytu z początku lipca ponad 70 proc. Jest to zdecydowanie najgorszy wynik w prawie czterdziestoletniej historii wskaźnika - nigdy do tej pory przecena rynku surowcowego podczas recesji nie sięgnęła nawet 50 proc. Nadmierne spadki same mogą być wystarczającym powodem ostatniego odreagowania. By jednak wzrosty zamieniły się w trwały trend powinny pojawić się czynniki fundamentalne.

Jako pierwszy wymienić trzeba powrót wzrostu gospodarczego. Historycznie najwyższe stopy zwrotu na rynku surowcowym osiągane były nie wtedy, kiedy gospodarka światowa szybko się rozwijała lecz gdy tempo tego wzrostu gwałtownie przyspieszało. Zmiana tempa wzrostu światowej gospodarki o 1 punkt procentowy w ostatnich dwudziestu pięciu latach przynosiła 14 proc. wzrostu indeksu S&P GSCI. Największą zmianę dynamiki światowego PKB zaobserwować można wtedy, gdy recesja przechodzi we wzrost. W innym wypadku, przy normalnym tempie rozwoju gospodarki światowej rzędu 3-4 proc. rocznie, nie sposób uzyskać przyrostu dynamiki o cztery punkty procentowe. Na przełomie lat 2009/2010 nie jest to wykluczone - z ujemnego tempa wzrostu na poziomie -1proc. gospodarka światowa może zacząć rozwijać się w tempie 3 proc. już w przyszłym roku.

Czy zatem ceny surowców, podobnie jak i akcji, zaczynają już dyskontować nadchodzące ożywienie? Pytanie tylko, czy ono rzeczywiście już nadchodzi. Warto przyjrzeć się cenom towarów, które nie cieszą się takim zainteresowaniem krótkoterminowych inwestorów, przez co mogą bardziej wiarygodnie wskazywać koniec recesji. Znakomitym przykładem jest drewno, które znalazło się w kwietniu na poziomie nie notowanym od ponad 20 lat i od tego czasu prawie nie drgnęło. Może to wskazywać, że recesja nie jest tak bliska końca, jak się zdaje rozgorączkowanym graczom na rynku ropy.

Również amerykańskie akcje zbyt ochoczo zareagowały na pojawiające się oznaki stabilizacji. Do tej pory indeks S&P 500 rozpoczynał nową falę wzrostów na około 5 miesięcy przed wyjściem z recesji. Wynikałoby z tego, że USA powinny odnotować pozytywny wzrost już we wrześniu, na co nie wskazują ani prognozy, ani napływające ostatnio dane. Zła kondycja sektora bankowego nie pozwoli na szybkie przełożenie niskich stóp procentowych na zwiększenie akcji kredytowej. Analitycy Wall Street Journal przeprowadzili w zeszłym tygodniu testy obciążeniowe na zasadach zbliżonych do testów Fedu, dla mniejszych banków amerykańskich, z których wynikło, że dwie trzecie z nich może wymagać dodatkowego kapitału.

Drugim czynnikiem

sprzyjającym surowcom w dłuższym terminie jest inflacja, na powrót której jednak również możemy trochę poczekać. Jeśli bezpośredni zakup obligacji rządowych przez amerykański bank centralny nie nabierze tempa, co proponowali niedawno niektórzy członkowie rady gubernatorów Fed, zahamowanie ekspansji kredytowej banków znacząco ograniczy wzrost cen. W dłuższym terminie ogromny wzrost rezerw banków w banku centralnym i historycznie niski poziom stóp, muszą doprowadzić do narastania presji inflacyjnej. Chyba, że Fed, tak jak obiecuje, ściągnie podaż pieniądza z rynku. To jednak, jeśli w ogóle nastąpi, może być posunięciem bardzo spóźnionym, zważywszy na to, że zarządzający bankiem centralnym będą odkładać niepopularną decyzję pod pretekstem troski by nie zadusić kiełkującego ożywienia.

Ostatnią kwestią mającą ważne znaczenie dla rynku towarowego jest słabość dolara. Kurs waluty amerykańskiej pokonał niedawno ważne wsparcia techniczne, rośnie też niepokój rynków odnośnie zadłużenia USA. Jedynej szansy na wzrosty wobec euro można upatrywać w tym, że gospodarki UE pogrążą się w głębszej i dłuższej recesji niż Ameryka, choć i wtedy nie bez znaczenia pozostanie fakt, że Europejski Bank Centralny prowadzi dużo ostrożniejszą politykę stóp procentowych, a szybsze ożywienie może przynieść Stanom wyższą inflację.

W perspektywie

najbliższych kilkunastu tygodniu można się spodziewać na rynku surowcowym znaczącej korekty. Dotyczyć ona powinna szczególnie ropy naftowej, która w krótkim terminie powinna w większym stopniu odczuć historycznie wysoki poziom zapasów (narosłych w dodatku wbrew sezonowym trendom) oraz swoje względne przewartościowanie w stosunku na przykład do gazu ziemnego. Nie wykluczone, że korekta na ropie zbiegnie się ze spadkami na giełdach.

Od września 2008 cena baryłki jest bardzo silnie skorelowana z indeksem S&P500 - każde 50 punktów jego spadku/wzrostu przynosiło zmianę ceny ropy o 7 dolarów. Wystarczy więc ośmioprocentowa korekta na rynku akcji, by sprowadzić ropę z powrotem do poziomu 50$ za baryłkę. Trwałe wzrosty na rynku surowców są więc możliwe, ale przyjdzie nam na nie jeszcze trochę poczekać.

Maciej Bitner, Wealth Solutions

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe


PROGNOZY:Nadszedł czas surowców?

Ceny surowców, przecenionych od lata 2008 nie mniej niż akcje podczas całego kryzysu, zaczynają zdecydowanie oddalać się od osiągniętych na przełomie roku minimów. Na ich czele znajduje się cena ropy naftowej, która od grudniowego dołka zyskała już prawie 100%. Czy mamy na tym rynku szansę na trwałe wzrosty?

Indeks S&P GSCI stracił od szczytu z początku lipca ponad 70 proc. Jest to zdecydowanie najgorszy wynik w prawie czterdziestoletniej historii wskaźnika - nigdy do tej pory przecena rynku surowcowego podczas recesji nie sięgnęła nawet 50 proc. Nadmierne spadki same mogą być wystarczającym powodem ostatniego odreagowania. By jednak wzrosty zamieniły się w trwały trend powinny pojawić się czynniki fundamentalne.

Jako pierwszy wymienić trzeba powrót wzrostu gospodarczego. Historycznie najwyższe stopy zwrotu na rynku surowcowym osiągane były nie wtedy, kiedy gospodarka światowa szybko się rozwijała lecz gdy tempo tego wzrostu gwałtownie przyspieszało. Zmiana tempa wzrostu światowej gospodarki o 1 punkt procentowy w ostatnich dwudziestu pięciu latach przynosiła 14 proc. wzrostu indeksu S&P GSCI. Największą zmianę dynamiki światowego PKB zaobserwować można wtedy, gdy recesja przechodzi we wzrost. W innym wypadku, przy normalnym tempie rozwoju gospodarki światowej rzędu 3-4 proc. rocznie, nie sposób uzyskać przyrostu dynamiki o cztery punkty procentowe. Na przełomie lat 2009/2010 nie jest to wykluczone - z ujemnego tempa wzrostu na poziomie -1proc. gospodarka światowa może zacząć rozwijać się w tempie 3 proc. już w przyszłym roku.

Czy zatem ceny surowców, podobnie jak i akcji, zaczynają już dyskontować nadchodzące ożywienie? Pytanie tylko, czy ono rzeczywiście już nadchodzi. Warto przyjrzeć się cenom towarów, które nie cieszą się takim zainteresowaniem krótkoterminowych inwestorów, przez co mogą bardziej wiarygodnie wskazywać koniec recesji. Znakomitym przykładem jest drewno, które znalazło się w kwietniu na poziomie nie notowanym od ponad 20 lat i od tego czasu prawie nie drgnęło. Może to wskazywać, że recesja nie jest tak bliska końca, jak się zdaje rozgorączkowanym graczom na rynku ropy.

Również amerykańskie akcje zbyt ochoczo zareagowały na pojawiające się oznaki stabilizacji. Do tej pory indeks S&P 500 rozpoczynał nową falę wzrostów na około 5 miesięcy przed wyjściem z recesji. Wynikałoby z tego, że USA powinny odnotować pozytywny wzrost już we wrześniu, na co nie wskazują ani prognozy, ani napływające ostatnio dane. Zła kondycja sektora bankowego nie pozwoli na szybkie przełożenie niskich stóp procentowych na zwiększenie akcji kredytowej. Analitycy Wall Street Journal przeprowadzili w zeszłym tygodniu testy obciążeniowe na zasadach zbliżonych do testów Fedu, dla mniejszych banków amerykańskich, z których wynikło, że dwie trzecie z nich może wymagać dodatkowego kapitału.

Drugim czynnikiem

sprzyjającym surowcom w dłuższym terminie jest inflacja, na powrót której jednak również możemy trochę poczekać. Jeśli bezpośredni zakup obligacji rządowych przez amerykański bank centralny nie nabierze tempa, co proponowali niedawno niektórzy członkowie rady gubernatorów Fed, zahamowanie ekspansji kredytowej banków znacząco ograniczy wzrost cen. W dłuższym terminie ogromny wzrost rezerw banków w banku centralnym i historycznie niski poziom stóp, muszą doprowadzić do narastania presji inflacyjnej. Chyba, że Fed, tak jak obiecuje, ściągnie podaż pieniądza z rynku. To jednak, jeśli w ogóle nastąpi, może być posunięciem bardzo spóźnionym, zważywszy na to, że zarządzający bankiem centralnym będą odkładać niepopularną decyzję pod pretekstem troski by nie zadusić kiełkującego ożywienia.

Ostatnią kwestią mającą ważne znaczenie dla rynku towarowego jest słabość dolara. Kurs waluty amerykańskiej pokonał niedawno ważne wsparcia techniczne, rośnie też niepokój rynków odnośnie zadłużenia USA. Jedynej szansy na wzrosty wobec euro można upatrywać w tym, że gospodarki UE pogrążą się w głębszej i dłuższej recesji niż Ameryka, choć i wtedy nie bez znaczenia pozostanie fakt, że Europejski Bank Centralny prowadzi dużo ostrożniejszą politykę stóp procentowych, a szybsze ożywienie może przynieść Stanom wyższą inflację.

W perspektywie

najbliższych kilkunastu tygodniu można się spodziewać na rynku surowcowym znaczącej korekty. Dotyczyć ona powinna szczególnie ropy naftowej, która w krótkim terminie powinna w większym stopniu odczuć historycznie wysoki poziom zapasów (narosłych w dodatku wbrew sezonowym trendom) oraz swoje względne przewartościowanie w stosunku na przykład do gazu ziemnego. Nie wykluczone, że korekta na ropie zbiegnie się ze spadkami na giełdach.

Od września 2008 cena baryłki jest bardzo silnie skorelowana z indeksem S&P500 - każde 50 punktów jego spadku/wzrostu przynosiło zmianę ceny ropy o 7 dolarów. Wystarczy więc ośmioprocentowa korekta na rynku akcji, by sprowadzić ropę z powrotem do poziomu 50$ za baryłkę. Trwałe wzrosty na rynku surowców są więc możliwe, ale przyjdzie nam na nie jeszcze trochę poczekać.

Maciej Bitner, Wealth Solutions

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe


Nowa opera do remontu

Aż 10 mln zł trzeba będzie wydać na naprawianie i doinwestowanie oddanej w grudniu zeszłego roku Opery Krakowskiej, informuje "Dziennik Polski".

Budynek nie spełnia swoich funkcji. Potrzebny jest mu solidny remont, który przede wszystkim zapewni bezpieczeństwo widzów i pracowników, a także podniesie kulturę pracy i użytkowania obiektu.

Najpilniejszą sprawą jest wykonanie systemu oddymiającego, co ma kosztować według wstępnych szacunków ok. 1,6 mln zł. Trzeba też zrobić dwa dodatkowe wejścia na parter sali, bo do tej pory wyjście z widowni zajmuje blisko 10 minut. A to nie koniec listy problemów.

Romuald Loegler, projektant budynku nie chce się wypowiadać w tej sprawie, twierdząc, że wszelkie kłopoty wynikają albo ze złego wykonania, albo z braku kultury użytkowania budynku.

PAP/Dziennik Polski

Nowa opera do remontu

Aż 10 mln zł trzeba będzie wydać na naprawianie i doinwestowanie oddanej w grudniu zeszłego roku Opery Krakowskiej, informuje "Dziennik Polski".

Budynek nie spełnia swoich funkcji. Potrzebny jest mu solidny remont, który przede wszystkim zapewni bezpieczeństwo widzów i pracowników, a także podniesie kulturę pracy i użytkowania obiektu.

Najpilniejszą sprawą jest wykonanie systemu oddymiającego, co ma kosztować według wstępnych szacunków ok. 1,6 mln zł. Trzeba też zrobić dwa dodatkowe wejścia na parter sali, bo do tej pory wyjście z widowni zajmuje blisko 10 minut. A to nie koniec listy problemów.

Romuald Loegler, projektant budynku nie chce się wypowiadać w tej sprawie, twierdząc, że wszelkie kłopoty wynikają albo ze złego wykonania, albo z braku kultury użytkowania budynku.

PAP/Dziennik Polski

Działkowcy dostaną odszkodowania za likwidowane ogrody

Plan budowy drogi przez ogród rodzinny nie zagrozi interesom działkowców. Mogą oni liczyć na odszkodowanie i tereny zastępcze.
Dziś wchodzą w życie przepisy, które umożliwią ponowne otrzymywanie przez działkowców rekompensaty finansowej i gruntowej za ich wywłaszczenie z ogrodów rodzinnych.

Ubiegłoroczna zmiana specustawy, czyli ustawy o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji w zakresie dróg publicznych, sprawiła, że działkowcy utracili prawo do odszkodowania i otrzymania terenów zastępczych w przypadku, gdy ich działki miały być wykorzystane pod budowę dróg.
Zmiany w specustawie wprowadzone 25 lipca 2008 r. przewidywały, że przy likwidacji ogrodów na cele drogowe wyłączone zostało stosowanie zapisów ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych o wypłacaniu odszkodowań dla działkowców i odtwarzaniu ogrodów. Sejm nie uwzględnił wówczas faktu, że wywłaszczeniowe normy specustawy, nie uwzględniają specyficznych rozwiązań zastosowanych wobec ogrodów, m.in. odrębnej od gruntu własności naniesień i nasadzeń na działkach - wyjaśnia Bartłomiej Piech, radca prawny w Biurze Krajowej Rady Polskiego Związku Działkowców.
Efektem był brak podstawy do wypłacania działkowcom odszkodowań za ich majątek, dodaje radca.

Nie ma sporu co do tego, że rozbudowa dróg jest zadaniem priorytetowym, służącym interesowi społecznemu. Czy jednak dziś takie ułatwienia w realizacji zadań publicznych powinny odbywać się kosztem obywateli, których majątek byłby przejmowany bez rekompensat i odszkodowań - pytał po uchwaleniu nowelizacji specustawy Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich. Dodawał, że przyjęte rozwiązanie jest nie tylko nieuczciwe, lecz narusza wzorce określone w konstytucji w przepisach o wywłaszczeniu.

Parlament w kwietniu naprawił swój błąd. Oznacza to, że każda decyzja o zezwoleniu na realizację inwestycji drogowej na terenie rodzinnych ogrodów działkowych będzie powodować konieczność wypłacenia członkom Polskiego Związku Działkowców odszkodowania za stanowiące ich własność nasadzenia, urządzenia i obiekty na działkach. Podmiot realizujący inwestycje musi też wypłacić PZD odszkodowanie za będące jego własnością urządzenia, budynki i budowle rodzinnego ogrodu przeznaczone do wspólnego korzystania przez użytkujących działki. Powinien również zapewnić grunty zastępcze na odtworzenie ogrodu.

Wchodząca dziś w życie nowelizacja usuwa lukę prawną. Ważne jest, że Sejm przywrócił prawo działkowców do terenu zamiennego, na którym ma być odtworzony ogród, oraz zdecydował, że nowe przepisy będą stosowane do wcześniej wszczętych postępowań - tłumaczy radca Bartłomiej Piech. Generalnie zmiana oznacza, że w przypadku inwestycji drogowych będzie stosowany tryb wywłaszczania zbliżony do tego, który przewidują art. 17 22 ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych (poza uprzednim przekazaniem terenu zastępczego).

44 tys. ha zajmują rodzinne ogrody działkowe w Polsce

Podstawa prawna

Ustawa z 24 kwietnia 2009 r. o zmianie ustawy o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji w zakresie dróg publicznych (Dz.U. nr 72, poz. 620).

Jerzy Kowalski
Gazeta Prawna
wp.pl

Działkowcy dostaną odszkodowania za likwidowane ogrody

Plan budowy drogi przez ogród rodzinny nie zagrozi interesom działkowców. Mogą oni liczyć na odszkodowanie i tereny zastępcze.
Dziś wchodzą w życie przepisy, które umożliwią ponowne otrzymywanie przez działkowców rekompensaty finansowej i gruntowej za ich wywłaszczenie z ogrodów rodzinnych.

Ubiegłoroczna zmiana specustawy, czyli ustawy o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji w zakresie dróg publicznych, sprawiła, że działkowcy utracili prawo do odszkodowania i otrzymania terenów zastępczych w przypadku, gdy ich działki miały być wykorzystane pod budowę dróg.
Zmiany w specustawie wprowadzone 25 lipca 2008 r. przewidywały, że przy likwidacji ogrodów na cele drogowe wyłączone zostało stosowanie zapisów ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych o wypłacaniu odszkodowań dla działkowców i odtwarzaniu ogrodów. Sejm nie uwzględnił wówczas faktu, że wywłaszczeniowe normy specustawy, nie uwzględniają specyficznych rozwiązań zastosowanych wobec ogrodów, m.in. odrębnej od gruntu własności naniesień i nasadzeń na działkach - wyjaśnia Bartłomiej Piech, radca prawny w Biurze Krajowej Rady Polskiego Związku Działkowców.
Efektem był brak podstawy do wypłacania działkowcom odszkodowań za ich majątek, dodaje radca.

Nie ma sporu co do tego, że rozbudowa dróg jest zadaniem priorytetowym, służącym interesowi społecznemu. Czy jednak dziś takie ułatwienia w realizacji zadań publicznych powinny odbywać się kosztem obywateli, których majątek byłby przejmowany bez rekompensat i odszkodowań - pytał po uchwaleniu nowelizacji specustawy Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich. Dodawał, że przyjęte rozwiązanie jest nie tylko nieuczciwe, lecz narusza wzorce określone w konstytucji w przepisach o wywłaszczeniu.

Parlament w kwietniu naprawił swój błąd. Oznacza to, że każda decyzja o zezwoleniu na realizację inwestycji drogowej na terenie rodzinnych ogrodów działkowych będzie powodować konieczność wypłacenia członkom Polskiego Związku Działkowców odszkodowania za stanowiące ich własność nasadzenia, urządzenia i obiekty na działkach. Podmiot realizujący inwestycje musi też wypłacić PZD odszkodowanie za będące jego własnością urządzenia, budynki i budowle rodzinnego ogrodu przeznaczone do wspólnego korzystania przez użytkujących działki. Powinien również zapewnić grunty zastępcze na odtworzenie ogrodu.

Wchodząca dziś w życie nowelizacja usuwa lukę prawną. Ważne jest, że Sejm przywrócił prawo działkowców do terenu zamiennego, na którym ma być odtworzony ogród, oraz zdecydował, że nowe przepisy będą stosowane do wcześniej wszczętych postępowań - tłumaczy radca Bartłomiej Piech. Generalnie zmiana oznacza, że w przypadku inwestycji drogowych będzie stosowany tryb wywłaszczania zbliżony do tego, który przewidują art. 17 22 ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych (poza uprzednim przekazaniem terenu zastępczego).

44 tys. ha zajmują rodzinne ogrody działkowe w Polsce

Podstawa prawna

Ustawa z 24 kwietnia 2009 r. o zmianie ustawy o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji w zakresie dróg publicznych (Dz.U. nr 72, poz. 620).

Jerzy Kowalski
Gazeta Prawna
wp.pl

Polacy w spirali długów

Polacy w zastraszającym tempie pogrążają się w długach - pisze dziennik "Polska".
Kłopoty ze spłatą zobowiązań ma już 3 mln 300 tys. Polaków - około 400 tys. więcej niż latem ubiegłego roku.

Z najnowszego raportu Krajowego Rejestru Długów wynika, że tylko w pierwszym kwartale tego roku wartość tak zwanych złych kredytów wzrosła o 1 mld 800 mln zł, czyli aż o 14 proc.
"Polska" wyjaśnia, że chodzi nie tylko o kredyty bankowe, ale i o zaległości w opłatach za telefon, gaz i czynsz.

Coraz częściej zaciągamy nowe kredyty tylko po to, by spłacać raty starych zobowiązań - robi tak już prawie jedna czwarta kredytobiorców.

Dla wielu z nich ze względu na złą historię kredytową banki są zamknięte. Dlatego często zwracają się do lichwiarskich firm pożyczkowych.

Więcej szczegółów na ten temat w dzienniku "Polska".
wp.pl

Polacy w spirali długów

Polacy w zastraszającym tempie pogrążają się w długach - pisze dziennik "Polska".
Kłopoty ze spłatą zobowiązań ma już 3 mln 300 tys. Polaków - około 400 tys. więcej niż latem ubiegłego roku.

Z najnowszego raportu Krajowego Rejestru Długów wynika, że tylko w pierwszym kwartale tego roku wartość tak zwanych złych kredytów wzrosła o 1 mld 800 mln zł, czyli aż o 14 proc.
"Polska" wyjaśnia, że chodzi nie tylko o kredyty bankowe, ale i o zaległości w opłatach za telefon, gaz i czynsz.

Coraz częściej zaciągamy nowe kredyty tylko po to, by spłacać raty starych zobowiązań - robi tak już prawie jedna czwarta kredytobiorców.

Dla wielu z nich ze względu na złą historię kredytową banki są zamknięte. Dlatego często zwracają się do lichwiarskich firm pożyczkowych.

Więcej szczegółów na ten temat w dzienniku "Polska".
wp.pl

Raty kredytu walutowego w Deutsche Banku od sierpnia 2009 r. wzrosły o połowę

Osoby, które mają w Deutsche Banku kredyt we frankach, przy każdej obniżce oprocentowania powinny podpisywać aneks do umowy, żeby obniżyć sobie raty.
Deutsche Bank prowadzi wyjątkową na polskim rynku politykę kredytową. We wszystkich pozostałych bankach spadek stóp procentowych przynosi zmniejszenie miesięcznej raty. W Deutsche Banku rata się nie zmniejsza.

Tylko w tym banku spadek oprocentowania powoduje automatyczne skrócenie okresu kredytowania. Jeśli przy kredycie w wysokości 200 tys. zł na 20 lat oprocentowanie spadnie z 7 do 6,5 proc., to bank zamiast zmniejszyć ratę, skraca okres kredytowania. Następuje wówczas także spadek wartości zapłaconych odsetek z 172,1 tys. do 144,2 tys. zł wylicza Jarosław Sadowski z Expandera.
Dzięki temu systemowi można precyzyjniej zaplanować wysokość miesięcznych rat. Dla wielu osób jest to atrakcyjne, zwłaszcza że skrócenie okresu kredytowania oznacza zmniejszenie całkowitego kosztu kredytu a także spadek zysków banków. Przedstawiciele sektora bankowego nieoficjalnie mówią, że to jest właśnie powód, dla którego inne banki nie wprowadziły tego systemu.

Zdecydowanie gorzej, z punktu widzenia klientów, sytuacja wygląda z kredytami walutowymi. Rata w walucie, w jakiej kredyt został udzielony, także się nie zmienia, ale w polskich złotych wzrost jest bardzo duży, bo wynosi blisko 50 proc., czyli tyle, o ile zdrożał frank. Jeśli w sierpniu 2008 r. rata kredytu walutowego wynosiła 1305 zł, to teraz jest to już 1945 zł. W innych bankach ten wzrost ceny szwajcarskiej waluty, z nieco ponad 2 do niespełna 3 zł, został zamortyzowany dzięki spadkowi stóp procentowych w Szwajcarskim Banku Centralnym.

Kredytobiorcy DB, którzy w tej sytuacji mają problemy ze spłatą miesięcznej raty, muszą wnioskować o wydłużenie okresu kredytowania, aby zmniejszyć wysokość miesięcznej raty - radzi Jarosław Sadowski.
Bank najczęściej przystaje na taką propozycję. Nie odbywa się to za darmo. Od marca DB podniósł opłatę za podpisanie aneksu do umowy kredytowej ze 150 zł do 250 zł. Przedstawiciele banku tłumaczą, że wzrosły też inne opłaty bankowe, a rzeczywisty koszt pozyskania franka (np. w NBP) jest o 2 pkt proc. wyższy, niż wskazywałby na to rynek międzybankowy i stawka tego rynku, czyli LIBOR. Deutsche Bank, podobnie jak inne banki, szuka dodatkowych dochodów, aby pokryć spadające marże kredytowe.




Aneks umożliwia wprowadzanie, na wniosek klienta, różnego typu modyfikacji w stosunku do postanowień umowy kredytowej. Nie chodzi tylko o zmiany dotyczące wydłużenia okresu kredytowania w walutach obcych w przypadku spłaty kredytu w równych ratach - twierdzi Sabina Salamon z Grupy Deutsche Bank w Polsce.

Dla klientów aneks do umowy to dodatkowy koszt.
Przy spadku oprocentowania klient może być zmuszony kilkakrotnie wnioskować o wydłużenie okresu kredytowania - radzi Jarosław Sadowski.

Od sierpnia 2008 r. Deutsche Bank trzykrotnie obniżał oprocentowanie kredytów we frankach. Gdyby klient chciał, aby przy każdej obniżce oprocentowania spadała jego rata, do chwili obecnej musiałby podpisać trzy aneksy do umowy kredytowej, na co wydałby 550 zł (dwie umowy po 150 zł i jedna po 250 zł).

DZIWNE PRAKTYKI BANKÓW

ING BSK oprocentowanie kredytów walutowych zaciągniętych w 2008 roku nie zmienia się przez 2 lata od podpisania umowy kredytowej. Kredytobiorcy nie korzystają i jeszcze przez rok nie będą korzystać ze spadku oprocentowania. Płacą za to wyższe raty z powodu wzrostu wartości franka. ING BSK wycofał się z udzielania kredytów walutowych.

DomBank jesienią ubiegłego roku, gdy wybuchł kryzys finansowy, bank nadal podpisywał z kredytobiorcami umowy kredytowe w szwajcarskiej walucie. Niestety, nie przelewał pieniędzy na ich konta. Klientom domagającym się pieniędzy radził, aby zmienili walutę i podpisali nową umowę kredytową w złotych. Po nagłośnieniu sprawy przez media (w tym GP) bank przelał pieniądze na konta kredytobiorców.

Polbank wczesną wiosną bank domagał się od części klientów, których wartość kredytów przekroczyła 100 proc. wartości nieruchomości, dodatkowych zabezpieczeń, częściowej spłaty kredytu lub zgody na czasowe podwyższenia marży kredytu. Niektóre osoby, pod presją, zgodziły się na takie rozwiązanie. Po interwencji KNF bank zrezygnował z indeksowania umów i anulował wszystkie podpisane aneksy do umów kredytowych.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl

Raty kredytu walutowego w Deutsche Banku od sierpnia 2009 r. wzrosły o połowę

Osoby, które mają w Deutsche Banku kredyt we frankach, przy każdej obniżce oprocentowania powinny podpisywać aneks do umowy, żeby obniżyć sobie raty.
Deutsche Bank prowadzi wyjątkową na polskim rynku politykę kredytową. We wszystkich pozostałych bankach spadek stóp procentowych przynosi zmniejszenie miesięcznej raty. W Deutsche Banku rata się nie zmniejsza.

Tylko w tym banku spadek oprocentowania powoduje automatyczne skrócenie okresu kredytowania. Jeśli przy kredycie w wysokości 200 tys. zł na 20 lat oprocentowanie spadnie z 7 do 6,5 proc., to bank zamiast zmniejszyć ratę, skraca okres kredytowania. Następuje wówczas także spadek wartości zapłaconych odsetek z 172,1 tys. do 144,2 tys. zł wylicza Jarosław Sadowski z Expandera.
Dzięki temu systemowi można precyzyjniej zaplanować wysokość miesięcznych rat. Dla wielu osób jest to atrakcyjne, zwłaszcza że skrócenie okresu kredytowania oznacza zmniejszenie całkowitego kosztu kredytu a także spadek zysków banków. Przedstawiciele sektora bankowego nieoficjalnie mówią, że to jest właśnie powód, dla którego inne banki nie wprowadziły tego systemu.

Zdecydowanie gorzej, z punktu widzenia klientów, sytuacja wygląda z kredytami walutowymi. Rata w walucie, w jakiej kredyt został udzielony, także się nie zmienia, ale w polskich złotych wzrost jest bardzo duży, bo wynosi blisko 50 proc., czyli tyle, o ile zdrożał frank. Jeśli w sierpniu 2008 r. rata kredytu walutowego wynosiła 1305 zł, to teraz jest to już 1945 zł. W innych bankach ten wzrost ceny szwajcarskiej waluty, z nieco ponad 2 do niespełna 3 zł, został zamortyzowany dzięki spadkowi stóp procentowych w Szwajcarskim Banku Centralnym.

Kredytobiorcy DB, którzy w tej sytuacji mają problemy ze spłatą miesięcznej raty, muszą wnioskować o wydłużenie okresu kredytowania, aby zmniejszyć wysokość miesięcznej raty - radzi Jarosław Sadowski.
Bank najczęściej przystaje na taką propozycję. Nie odbywa się to za darmo. Od marca DB podniósł opłatę za podpisanie aneksu do umowy kredytowej ze 150 zł do 250 zł. Przedstawiciele banku tłumaczą, że wzrosły też inne opłaty bankowe, a rzeczywisty koszt pozyskania franka (np. w NBP) jest o 2 pkt proc. wyższy, niż wskazywałby na to rynek międzybankowy i stawka tego rynku, czyli LIBOR. Deutsche Bank, podobnie jak inne banki, szuka dodatkowych dochodów, aby pokryć spadające marże kredytowe.




Aneks umożliwia wprowadzanie, na wniosek klienta, różnego typu modyfikacji w stosunku do postanowień umowy kredytowej. Nie chodzi tylko o zmiany dotyczące wydłużenia okresu kredytowania w walutach obcych w przypadku spłaty kredytu w równych ratach - twierdzi Sabina Salamon z Grupy Deutsche Bank w Polsce.

Dla klientów aneks do umowy to dodatkowy koszt.
Przy spadku oprocentowania klient może być zmuszony kilkakrotnie wnioskować o wydłużenie okresu kredytowania - radzi Jarosław Sadowski.

Od sierpnia 2008 r. Deutsche Bank trzykrotnie obniżał oprocentowanie kredytów we frankach. Gdyby klient chciał, aby przy każdej obniżce oprocentowania spadała jego rata, do chwili obecnej musiałby podpisać trzy aneksy do umowy kredytowej, na co wydałby 550 zł (dwie umowy po 150 zł i jedna po 250 zł).

DZIWNE PRAKTYKI BANKÓW

ING BSK oprocentowanie kredytów walutowych zaciągniętych w 2008 roku nie zmienia się przez 2 lata od podpisania umowy kredytowej. Kredytobiorcy nie korzystają i jeszcze przez rok nie będą korzystać ze spadku oprocentowania. Płacą za to wyższe raty z powodu wzrostu wartości franka. ING BSK wycofał się z udzielania kredytów walutowych.

DomBank jesienią ubiegłego roku, gdy wybuchł kryzys finansowy, bank nadal podpisywał z kredytobiorcami umowy kredytowe w szwajcarskiej walucie. Niestety, nie przelewał pieniędzy na ich konta. Klientom domagającym się pieniędzy radził, aby zmienili walutę i podpisali nową umowę kredytową w złotych. Po nagłośnieniu sprawy przez media (w tym GP) bank przelał pieniądze na konta kredytobiorców.

Polbank wczesną wiosną bank domagał się od części klientów, których wartość kredytów przekroczyła 100 proc. wartości nieruchomości, dodatkowych zabezpieczeń, częściowej spłaty kredytu lub zgody na czasowe podwyższenia marży kredytu. Niektóre osoby, pod presją, zgodziły się na takie rozwiązanie. Po interwencji KNF bank zrezygnował z indeksowania umów i anulował wszystkie podpisane aneksy do umów kredytowych.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl

Kryzys się kończy? Są pierwsze oznaki ożywienia

Na pierwszej od dwóch lat poważnej fali optymizmu indeksy na GPW i giełdach światowych zyskały od końca lutego średnio 35 procent. Money.pl sprawdza na czym inwestorzy oparli swoje oczekiwania.

W ostatnich tygodniach coraz częściej mówi się o tym, że jesteśmy świadkami końca kryzysu. Powód - pojawiły się oznaki ożywienia gospodarki światowej oraz poprawy koniunktury w USA, Europie, Azji, a także w Polsce.

Analitycy podkreślają, że wskaźniki wyprzedzające - czyli te, które sygnalizują najbardziej prawdopodobny rozwój sytuacji - poprawiają się już od kilku miesięcy. Niektórzy sugerują, że oznacza to, że jesteśmy właśnie na dnie obecnej recesji. A od tego momentu ma następować poprawa kondycji największych gospodarek.

I choć wciąż w tych opiniach jest wiele pobożnych życzeń, to jedno nie ulega wątpliwości - po dwóch latach regresu, puls gospodarki świata zaczyna bić mocniej.

Wiosna przynosi ożywienie. Polska wyjdzie na plus?

W Polsce optymizm wielu ekspertów opiera się m.in. na tym co od kilkunastu tygodni dzieje się na warszawskiej giełdzie. W ciągu trzech miesięcy najważniejszy indeks WIG20 zyskał ponad 30 proc. Optymizm może jednak studzić nieco fakt, że inwestorzy przestraszyli się psychologicznej bariery 1900 punktów. Po jej przebiciu miała nastąpić fala kolejnych wzrostów. Ostatnie dni na parkiecie to walka o pokonanie tej granicy. Póki co bezskuteczna.

ZOBACZ O ILE OD DRUGIEJ POŁOWY LUTEGO URÓSŁ INDEKS WIG20:

Choć pierwsze jaskółki zwykle wiosny nie czynią i pogrążone w recesji kraje zachodnie będą długo wychodzić z impasu, to jest szansa że nie spełnią się opublikowane kilka tygodni temu prognozy Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Obie instytucje spodziewają się, że Polska w tym roku znajdzie się w recesji.

Instytut Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej prognozuje, że w 2009 roku polska gospodarka zanotuje dodatnią wartość PKB.

Powrót nadziei w USA

Zdaniem wielu ekspertów o końcu kryzysu w Polsce będzie można mówić dopiero wtedy, gdy z recesji wyjdzie gospodarka Stanów Zjednoczonych, która była pierwszą ofiarą obecnego spowolnienia.

Inwestorzy i analitycy zza Oceanu iskierek nadziei szukają na swoim rynku nieruchomości.

- Kluczowa dla przyszłości sytuacji na rynkach finansowych jest sytuacja na amerykańskim rynku nieruchomości. Tu widać pierwsze symptomy poprawy. Indeks dostępności domów (cena domów do dochodów) osiąga rekordowe wartości, dostępność domów a rynku poprawiła się o 50 proc. Istotna też jest sytuacja na rynku pracy, a ta jest uzależniona od kondycji gospodarczej - mówi Paweł Trzaska, analityk DM Deutsche Banku.

Pozytywnych sygnałów z branży nieruchomości w USA jest więcej. Stowarzyszenie Pośredników w Handlu Nieruchomościami USA podało, że liczba umów na sprzedaż domów, podpisanych w marcu nieoczekiwanie wzrosła miesiąc do miesiąca. Wzrosły też wydatki w budownictwie.

Również przemysł USA wysyła pozytywne informacje. ISM, indeks aktywności, odnotował w kwietniu czwarty kolejny wzrost, tym razem dość znacznie przewyższając oczekiwania rynku (indeks wyniósł 40,1 pkt., wobec 36,3 pkt. w marcu i oczekiwań rynku na 38 pkt.).

Został on potwierdzony również przez indeks nastrojów gospodarstw domowych, który to odnotował wzrost do 65,1 pkt. (potwierdzając też wcześniejszy wzrost podobnego indeksu Conference Board), podczas gdy jeszcze miesiąc temu wynosił tylko 57,3 pkt.

money.pl

Kryzys się kończy? Są pierwsze oznaki ożywienia

Na pierwszej od dwóch lat poważnej fali optymizmu indeksy na GPW i giełdach światowych zyskały od końca lutego średnio 35 procent. Money.pl sprawdza na czym inwestorzy oparli swoje oczekiwania.

W ostatnich tygodniach coraz częściej mówi się o tym, że jesteśmy świadkami końca kryzysu. Powód - pojawiły się oznaki ożywienia gospodarki światowej oraz poprawy koniunktury w USA, Europie, Azji, a także w Polsce.

Analitycy podkreślają, że wskaźniki wyprzedzające - czyli te, które sygnalizują najbardziej prawdopodobny rozwój sytuacji - poprawiają się już od kilku miesięcy. Niektórzy sugerują, że oznacza to, że jesteśmy właśnie na dnie obecnej recesji. A od tego momentu ma następować poprawa kondycji największych gospodarek.

I choć wciąż w tych opiniach jest wiele pobożnych życzeń, to jedno nie ulega wątpliwości - po dwóch latach regresu, puls gospodarki świata zaczyna bić mocniej.

Wiosna przynosi ożywienie. Polska wyjdzie na plus?

W Polsce optymizm wielu ekspertów opiera się m.in. na tym co od kilkunastu tygodni dzieje się na warszawskiej giełdzie. W ciągu trzech miesięcy najważniejszy indeks WIG20 zyskał ponad 30 proc. Optymizm może jednak studzić nieco fakt, że inwestorzy przestraszyli się psychologicznej bariery 1900 punktów. Po jej przebiciu miała nastąpić fala kolejnych wzrostów. Ostatnie dni na parkiecie to walka o pokonanie tej granicy. Póki co bezskuteczna.

ZOBACZ O ILE OD DRUGIEJ POŁOWY LUTEGO URÓSŁ INDEKS WIG20:

Choć pierwsze jaskółki zwykle wiosny nie czynią i pogrążone w recesji kraje zachodnie będą długo wychodzić z impasu, to jest szansa że nie spełnią się opublikowane kilka tygodni temu prognozy Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Obie instytucje spodziewają się, że Polska w tym roku znajdzie się w recesji.

Instytut Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej prognozuje, że w 2009 roku polska gospodarka zanotuje dodatnią wartość PKB.

Powrót nadziei w USA

Zdaniem wielu ekspertów o końcu kryzysu w Polsce będzie można mówić dopiero wtedy, gdy z recesji wyjdzie gospodarka Stanów Zjednoczonych, która była pierwszą ofiarą obecnego spowolnienia.

Inwestorzy i analitycy zza Oceanu iskierek nadziei szukają na swoim rynku nieruchomości.

- Kluczowa dla przyszłości sytuacji na rynkach finansowych jest sytuacja na amerykańskim rynku nieruchomości. Tu widać pierwsze symptomy poprawy. Indeks dostępności domów (cena domów do dochodów) osiąga rekordowe wartości, dostępność domów a rynku poprawiła się o 50 proc. Istotna też jest sytuacja na rynku pracy, a ta jest uzależniona od kondycji gospodarczej - mówi Paweł Trzaska, analityk DM Deutsche Banku.

Pozytywnych sygnałów z branży nieruchomości w USA jest więcej. Stowarzyszenie Pośredników w Handlu Nieruchomościami USA podało, że liczba umów na sprzedaż domów, podpisanych w marcu nieoczekiwanie wzrosła miesiąc do miesiąca. Wzrosły też wydatki w budownictwie.

Również przemysł USA wysyła pozytywne informacje. ISM, indeks aktywności, odnotował w kwietniu czwarty kolejny wzrost, tym razem dość znacznie przewyższając oczekiwania rynku (indeks wyniósł 40,1 pkt., wobec 36,3 pkt. w marcu i oczekiwań rynku na 38 pkt.).

Został on potwierdzony również przez indeks nastrojów gospodarstw domowych, który to odnotował wzrost do 65,1 pkt. (potwierdzając też wcześniejszy wzrost podobnego indeksu Conference Board), podczas gdy jeszcze miesiąc temu wynosił tylko 57,3 pkt.

money.pl

Banki: Z kredytów złotowych prawie o 80 mln zł mniej miesięcznie

Od rozpoczęcia kryzysu finansowego przychody banków z kredytów złotowych udzielonych przed wrześniem 2008 r. spadły z ok. 416,2 do 337,9 mln zł.
Kredyty złotowe udzielone rok temu lub dawniej stają się coraz większym ciężarem dla banków. Wówczas średnia marża na rynku wynosiła 1,2 proc.

- Rok, dwa lata temu banki szacowały, że ryzyko kredytowe będzie spadać, i proponowały niskie marże. Teraz banki narzekają, że na starych kredytach zarabiają mniej - mówi Mariusz Zygierewicz ze Związku Banków Polskich.

Z naszych wyliczeń wynika, że od września ubiegłego roku, gdy rozpoczął się w Polsce kryzys finansowy, miesięczne przychody banków z tytułu złotowych kredytów hipotecznych spadły z 416,2 mln zł do 337,9 mln zł. Te liczby otrzymaliśmy, stosując średnie marże bankowe od 2006 roku i aktualne stawki WIBOR dla hipotecznych kredytów złotowych. Wartość tych kredytów na koniec września wynosiła 57,6 mld zł.

- Prawdopodobnie już teraz cześć tych kredytów jest deficytowa. To na pewno będzie dla banków coraz większy problem - mówi Marcin Piątkowski z Akademii Leona Koźmińskiego.

Sytuacja może się szybko pogorszyć, jeśli zwiększy się liczba złych, czyli niespłacanych kredytów.

- Jeśli zagrożonych kredytów będzie więcej, to trzeba będzie na ten cel utworzyć większe rezerwy. Dopóki portfel kredytowy jest dobry, niska marża w wysokości 1,2 proc. nadal jest akceptowalna - twierdzi Mariusz Zygierewicz.

Czasem jednak marże kredytów udzielonych kilkanaście miesięcy temu były poniżej 1 proc., a nierzadko wynosiły tylko 0,5 proc.

- Dzisiaj koszty finansowania takiego kredytu są zdecydowanie wyższe niż 1 pkt proc. powyżej WIBOR-u - mówi Marcin Piątkowski.

Bierze się to stąd, że rynek międzybankowy nadal nie działa prawidłowo i banki większość kredytów finansują z depozytów. Różnica w oprocentowaniu lokat bankowych i ubiegłorocznych kredytów złotowych jest już minimalna.

- Wyniki banków w I kwartale 2009 r. pokazują, że marża odsetkowa netto cały czas spada - dodaje Marcin Piątkowski.

Korzystają na tym klienci, którzy kilkanaście miesięcy temu wzięli kredyt złotowy. Dla nich jest zdecydowanie taniej. Osoba, która np. na początku kwietnia ubiegłego roku wzięła pożyczkę w wysokości 100 tys. zł na 30 lat, płaciła ratę w wysokości 722 zł (odsetki i rata kapitałowa). Dzisiaj rata miesięczna spadła do ok. 586 zł. Różnica wynosi 136 zł miesięcznie na każde 100 tys. zł kredytu. Stało się to po obniżeniu stóp procentowych w NBP z 6 proc. do 3,75 proc. i spadku trzymiesięcznego WIBOR-u z 6,63 do 4,59 proc.

Banki muszą szukać innych źródeł dochodów. Zdaniem ekspertów takim sposobem na zwiększenie zysków jeszcze przez pewien czas będą wyższe spready przy kredytach walutowych lub inne opłaty.

- W Deutsche Bank kredytobiorcy muszą teraz płacić ok. 100 zł za każdą inspekcję na budowie przed przelaniem kolejnej transzy kredytu - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Banki podnoszą też opłaty za konta i inne usługi bankowe.

Roman Grzyb
interia.pl

Banki: Z kredytów złotowych prawie o 80 mln zł mniej miesięcznie

Od rozpoczęcia kryzysu finansowego przychody banków z kredytów złotowych udzielonych przed wrześniem 2008 r. spadły z ok. 416,2 do 337,9 mln zł.
Kredyty złotowe udzielone rok temu lub dawniej stają się coraz większym ciężarem dla banków. Wówczas średnia marża na rynku wynosiła 1,2 proc.

- Rok, dwa lata temu banki szacowały, że ryzyko kredytowe będzie spadać, i proponowały niskie marże. Teraz banki narzekają, że na starych kredytach zarabiają mniej - mówi Mariusz Zygierewicz ze Związku Banków Polskich.

Z naszych wyliczeń wynika, że od września ubiegłego roku, gdy rozpoczął się w Polsce kryzys finansowy, miesięczne przychody banków z tytułu złotowych kredytów hipotecznych spadły z 416,2 mln zł do 337,9 mln zł. Te liczby otrzymaliśmy, stosując średnie marże bankowe od 2006 roku i aktualne stawki WIBOR dla hipotecznych kredytów złotowych. Wartość tych kredytów na koniec września wynosiła 57,6 mld zł.

- Prawdopodobnie już teraz cześć tych kredytów jest deficytowa. To na pewno będzie dla banków coraz większy problem - mówi Marcin Piątkowski z Akademii Leona Koźmińskiego.

Sytuacja może się szybko pogorszyć, jeśli zwiększy się liczba złych, czyli niespłacanych kredytów.

- Jeśli zagrożonych kredytów będzie więcej, to trzeba będzie na ten cel utworzyć większe rezerwy. Dopóki portfel kredytowy jest dobry, niska marża w wysokości 1,2 proc. nadal jest akceptowalna - twierdzi Mariusz Zygierewicz.

Czasem jednak marże kredytów udzielonych kilkanaście miesięcy temu były poniżej 1 proc., a nierzadko wynosiły tylko 0,5 proc.

- Dzisiaj koszty finansowania takiego kredytu są zdecydowanie wyższe niż 1 pkt proc. powyżej WIBOR-u - mówi Marcin Piątkowski.

Bierze się to stąd, że rynek międzybankowy nadal nie działa prawidłowo i banki większość kredytów finansują z depozytów. Różnica w oprocentowaniu lokat bankowych i ubiegłorocznych kredytów złotowych jest już minimalna.

- Wyniki banków w I kwartale 2009 r. pokazują, że marża odsetkowa netto cały czas spada - dodaje Marcin Piątkowski.

Korzystają na tym klienci, którzy kilkanaście miesięcy temu wzięli kredyt złotowy. Dla nich jest zdecydowanie taniej. Osoba, która np. na początku kwietnia ubiegłego roku wzięła pożyczkę w wysokości 100 tys. zł na 30 lat, płaciła ratę w wysokości 722 zł (odsetki i rata kapitałowa). Dzisiaj rata miesięczna spadła do ok. 586 zł. Różnica wynosi 136 zł miesięcznie na każde 100 tys. zł kredytu. Stało się to po obniżeniu stóp procentowych w NBP z 6 proc. do 3,75 proc. i spadku trzymiesięcznego WIBOR-u z 6,63 do 4,59 proc.

Banki muszą szukać innych źródeł dochodów. Zdaniem ekspertów takim sposobem na zwiększenie zysków jeszcze przez pewien czas będą wyższe spready przy kredytach walutowych lub inne opłaty.

- W Deutsche Bank kredytobiorcy muszą teraz płacić ok. 100 zł za każdą inspekcję na budowie przed przelaniem kolejnej transzy kredytu - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Banki podnoszą też opłaty za konta i inne usługi bankowe.

Roman Grzyb
interia.pl

"Dziennik": Polska walczy o gigantyczne inwestycje

Polska walczy o inwestycje Arabii Saudyjskiej, która dysponuje kapitałem szacowanym na bilion dolarów. Dlatego - jak dowiaduje się "Dziennik" - w listopadzie Donald Tusk leci do Rijadu.
Premiera przyjmie w swoim pałacu król Abdullah bin Abdul Aziz Al-Saud. Stawka spotkania może okazać się wysoka. Tak dużych pieniędzy do wydania jak Arabia Saudyjska nie ma bowiem w czasach kryzysu nikt na świecie. Sam król ma 21 mld dolarów.

Do tej pory szejkowie inwestowali je w krajach pewnych: w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, we Francji. Ale teraz chcą zdywersyfikować swoje aktywa, bo zamiast przynosić zyski, lokaty w USA czy Zjednoczonym Królestwie często przynoszą straty.

"To jest nasze pięć minut. Możemy z twardymi danymi w ręku udowodnić, że jako jeden z nielicznych krajów świata mamy gospodarkę, która wciąż się rozwija" - przekonuje Adam Kułach, polski ambasador w Rijadzie.

Więcej o tym w środowej publikacji "Dziennika".
onet.pl

Https://wgn.pl - aktualne oferty

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,3

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies