- Wówczas możemy osiągnąć wskaźnik około 52-55 miejsc noclegowych na 10 tys. mieszkańców. Nadal bylibyśmy jednak pod tym względem na szarym końcu wśród krajów europejskich. Dla porównania na Słowacji na 10 tys. osób przypada 106 miejsc noclegowych. Zbliżylibyśmy się jednak do Litwy, gdzie na 10 tys. mieszkańców przypada 58 miejsc - wyjaśnia Dorota Malinowska z Cushman & Wakefield.
Koszty budowy tych hoteli to ok. 4 mld zł, co oznacza, że napływ inwestycji do branży wyniósłby ok. 1 mld zł rocznie. Oznacza to utrzymanie średniej z ostatnich lat, z wyłączeniem jednak 2007 i 2008 roku, kiedy to poziom inwestycji hotelowych przekraczał ponad 2 mld zł rocznie.
Utrzymanie wzrostu na rynku hotelowym, mimo panującego kryzysu, będzie możliwe, gdyż coraz więcej deweloperów działających na rynku mieszkaniowym czy biurowym rozpatruje możliwość zmiany przeznaczenia swojej inwestycji na hotelową. Szacuje się, że obecnie może to dotyczyć przynajmniej 10 proc. przedsięwzięć. - Mamy coraz więcej zapytań od inwestorów, głównie z rynku mieszkaniowego, na którym sprzedaż w tym roku znacząco spadła. Ostatnio przygotowaliśmy analizę opłacalności dla luksusowego apartamentowca w Krakowie - wyjaśnia Dorota Malinowska.
Patrycja Otto
interia.pl
- Wówczas możemy osiągnąć wskaźnik około 52-55 miejsc noclegowych na 10 tys. mieszkańców. Nadal bylibyśmy jednak pod tym względem na szarym końcu wśród krajów europejskich. Dla porównania na Słowacji na 10 tys. osób przypada 106 miejsc noclegowych. Zbliżylibyśmy się jednak do Litwy, gdzie na 10 tys. mieszkańców przypada 58 miejsc - wyjaśnia Dorota Malinowska z Cushman & Wakefield.
Koszty budowy tych hoteli to ok. 4 mld zł, co oznacza, że napływ inwestycji do branży wyniósłby ok. 1 mld zł rocznie. Oznacza to utrzymanie średniej z ostatnich lat, z wyłączeniem jednak 2007 i 2008 roku, kiedy to poziom inwestycji hotelowych przekraczał ponad 2 mld zł rocznie.
Utrzymanie wzrostu na rynku hotelowym, mimo panującego kryzysu, będzie możliwe, gdyż coraz więcej deweloperów działających na rynku mieszkaniowym czy biurowym rozpatruje możliwość zmiany przeznaczenia swojej inwestycji na hotelową. Szacuje się, że obecnie może to dotyczyć przynajmniej 10 proc. przedsięwzięć. - Mamy coraz więcej zapytań od inwestorów, głównie z rynku mieszkaniowego, na którym sprzedaż w tym roku znacząco spadła. Ostatnio przygotowaliśmy analizę opłacalności dla luksusowego apartamentowca w Krakowie - wyjaśnia Dorota Malinowska.
Patrycja Otto
interia.pl
Według dziennika, tendencje spadkową potwierdzają dane dotyczące tylko pożyczek mieszkaniowych. W I kwartale tego roku banki udzieliły ich na 7,2 mld zł, podczas gdy w analogicznym okresie ubiegłego roku kwota ta była o 4,8 mld zł większa.
Banki przede wszystkim nie chcą udzielać kredytów dla firm, bo są one bardziej ryzykowne i mniej rentowne. Dużo łatwiej uzyskać za to kredyt gotówkowy.
Eksperci podkreślają, że załamanie akcji kredytowej wynika również z tego, że banki nie mają pieniędzy. W poprzednich latach znaczna część akcji kredytowej była finansowana z pożyczek zagranicznych, a teraz to źródło się skończyło.
źródło informacji: PAP/Gazeta Prawna
interia.pl
Według dziennika, tendencje spadkową potwierdzają dane dotyczące tylko pożyczek mieszkaniowych. W I kwartale tego roku banki udzieliły ich na 7,2 mld zł, podczas gdy w analogicznym okresie ubiegłego roku kwota ta była o 4,8 mld zł większa.
Banki przede wszystkim nie chcą udzielać kredytów dla firm, bo są one bardziej ryzykowne i mniej rentowne. Dużo łatwiej uzyskać za to kredyt gotówkowy.
Eksperci podkreślają, że załamanie akcji kredytowej wynika również z tego, że banki nie mają pieniędzy. W poprzednich latach znaczna część akcji kredytowej była finansowana z pożyczek zagranicznych, a teraz to źródło się skończyło.
źródło informacji: PAP/Gazeta Prawna
interia.pl
Złoty zyskiwał do wszystkich głównych par walut. Od rana w stosunku do euro umocnił się o 6 groszy, do poziomu 4,45. Za szwajcarskiego franka na rynku walutowym płacono dziś natomiast 2,94 złotych.
Tym samym wczorajsze osłabienie naszej waluty odchodzi w zapomnienie.
Paweł Satalecki | ![]() |
Złoty zyskiwał do wszystkich głównych par walut. Od rana w stosunku do euro umocnił się o 6 groszy, do poziomu 4,45. Za szwajcarskiego franka na rynku walutowym płacono dziś natomiast 2,94 złotych.
Tym samym wczorajsze osłabienie naszej waluty odchodzi w zapomnienie.
Paweł Satalecki | ![]() |
- Przez ostatnie dwa miesiące obserwujemy wyraźne ożywienie w sprzedaży mieszkań w naszych inwestycjach. [...] Wierzymy, że pozytywny trend zapoczątkowany w marcu będzie kontynuowany w kolejnych miesiącach - powiedział Nahman Tsabar, dyrektor generalny Atlas Management Company, spółki zarządzającej aktywami Atlas Estates.
Atlas Estates realizuje obecnie drugi etap projektu Capital Art Apartments składający się z 300 mieszkań.
W II etapie Capital Art Apartments podpisano przedwstępne umowy sprzedaży obejmujące łącznie 128 mieszkań - napisano w komunikacie.
(PAP)
money.pl
- Przez ostatnie dwa miesiące obserwujemy wyraźne ożywienie w sprzedaży mieszkań w naszych inwestycjach. [...] Wierzymy, że pozytywny trend zapoczątkowany w marcu będzie kontynuowany w kolejnych miesiącach - powiedział Nahman Tsabar, dyrektor generalny Atlas Management Company, spółki zarządzającej aktywami Atlas Estates.
Atlas Estates realizuje obecnie drugi etap projektu Capital Art Apartments składający się z 300 mieszkań.
W II etapie Capital Art Apartments podpisano przedwstępne umowy sprzedaży obejmujące łącznie 128 mieszkań - napisano w komunikacie.
(PAP)
money.pl
Na zastój, w jakim znajduje się budownictwo ogólne wpływają dwa główne czynniki. Pierwszym z nich jest przesadnie zaostrzona polityka banków. Reagując na sytuację na rynku, zmniejszyły dostęp do kredytów zarówno dla klientów indywidualnych, jak i dla inwestorów, w tym deweloperów. Jednym i drugim stawiają wysokie wymagania, w wielu przypadkach niemożliwe do spełnienia. Powstaje samonakręcająca się spirala: inwestorzy nie mają środków na inwestycje, klienci na zakup mieszkań, banki z kolei nie poprawiają swojej kondycji, ponieważ nie mając nowych klientów nie zarabiają.
Ważnym czynnikiem wpływającym na zastój w branży budownictwa mieszkaniowego jest wciąż bogata oferta oddawanych do użytku mieszkań, których budowa zaczęła się w 2007, 2008 roku.
Korzystają na tym klienci: już nie muszą podpisywać umowy na etapie przysłowiowej "dziury w ziemi", mogą oglądać gotowe lokale. Dodatkowo, na rynku pojawiła się też atrakcyjna oferta rynku wtórnego - osoby, które kupowały mieszkania jako inwestycję, w dobie kryzysu są zmuszone do pozbywania się lokali.
Wniosek jest prosty
dopóki gotowe mieszkania "nie zejdą" z rynku, a banki nie złagodzą zasad przyznawania kredytów, dopóty trwać będzie zastój. Szacuję, że w najlepszym wypadku sytuacja zmieni się w połowie przyszłego roku, ale zakładam też, że może potrwać do roku 2011.
Obecnie moglibyśmy mówić o okresie inwestorskiej koniunktury. Na rynku obserwujemy dużą konkurencję wśród wykonawców, która zmusza ich do znacznych obniżek cen. Dopóki jednak banki nie zmienią swojej dotychczasowej polityki, dotąd teoretycznie sprzyjająca klientom sytuacja nie zostanie wykorzystana.
źródło informacji: INTERIA.PL
Na zastój, w jakim znajduje się budownictwo ogólne wpływają dwa główne czynniki. Pierwszym z nich jest przesadnie zaostrzona polityka banków. Reagując na sytuację na rynku, zmniejszyły dostęp do kredytów zarówno dla klientów indywidualnych, jak i dla inwestorów, w tym deweloperów. Jednym i drugim stawiają wysokie wymagania, w wielu przypadkach niemożliwe do spełnienia. Powstaje samonakręcająca się spirala: inwestorzy nie mają środków na inwestycje, klienci na zakup mieszkań, banki z kolei nie poprawiają swojej kondycji, ponieważ nie mając nowych klientów nie zarabiają.
Ważnym czynnikiem wpływającym na zastój w branży budownictwa mieszkaniowego jest wciąż bogata oferta oddawanych do użytku mieszkań, których budowa zaczęła się w 2007, 2008 roku.
Korzystają na tym klienci: już nie muszą podpisywać umowy na etapie przysłowiowej "dziury w ziemi", mogą oglądać gotowe lokale. Dodatkowo, na rynku pojawiła się też atrakcyjna oferta rynku wtórnego - osoby, które kupowały mieszkania jako inwestycję, w dobie kryzysu są zmuszone do pozbywania się lokali.
Wniosek jest prosty
dopóki gotowe mieszkania "nie zejdą" z rynku, a banki nie złagodzą zasad przyznawania kredytów, dopóty trwać będzie zastój. Szacuję, że w najlepszym wypadku sytuacja zmieni się w połowie przyszłego roku, ale zakładam też, że może potrwać do roku 2011.
Obecnie moglibyśmy mówić o okresie inwestorskiej koniunktury. Na rynku obserwujemy dużą konkurencję wśród wykonawców, która zmusza ich do znacznych obniżek cen. Dopóki jednak banki nie zmienią swojej dotychczasowej polityki, dotąd teoretycznie sprzyjająca klientom sytuacja nie zostanie wykorzystana.
źródło informacji: INTERIA.PL
Czwartkowa sesja na globalnych rynkach akcyjnych zakończyła się w dobrych nastrojach. Ogólnoświatowy indeks MSCI AC World wzrósł o 0,38% przy 0,63% spadku w regionie Azji
i Pacyfiku, 1,18% przecenie w Europie, ale już 1,54% zwyżce w USA. Wyraźne zakupy walorów spółek za oceanem to przede wszystkim skutek wyraźnego zmniejszenia się rentowności amerykańskich 10-letnich obligacji (nastąpił ich spadek do 3,6122%
z maksymalnie 3,74004% w środę) oraz wspięcia się cen ropy do najwyższego poziomu od
6 miesięcy - aż do 65,44 USD/bar.
Wartość lipcowych kontraktów na "czarne złoto" poprawiła się wczoraj na Nymexie o 2,57% po tym, jak OPEC utrzymał wydobycie ropy na niezmienionym poziomie. Minister ds. ropy Arabii Saudyjskiej, Ali al-Naimi, powiedział, że "cena ropy jest dobra, rynek jest w dobrej kondycji i sytuacja się poprawia", natomiast Departament Energii podał, że w ostatnim tygodniu zapasy ropy spadły aż o 5,41 mln baryłek do poziomu 363,1 mln baryłek, mimo że na rynku oczekiwano tylko -150 tys. baryłek. Ponadto należy uwzględnić fakt spadku wartości amerykańskiej waluty. Indeks dolarowy poszedł w dół o 0,30%, a kurs EUR/USD zwyżkował o 0,70% do 1,3931.
Dane makro zarówno z Eurolandu (stopa bezrobocia w Niemczech za maj oraz nastroje
w strefie euro za ten sam miesiąc), jak i ze Stanów Zjednoczonych (sprzedaż nowych domów oraz zamówienia na dobra trwałego użytku za kwiecień i tygodniowe bezrobocie), pokazały poprawę na całej linii w stosunku do wcześniejszych odczytów, jednak w części okazały się być nieco niższe od chyba nazbyt optymistycznych prognoz.
Dzisiejsza sesja na globalnych rynkach znów rozpoczęła się od zwyżek. W regionie Azji
i Pacyfiku indeks MSCI Asia Pacific poszedł w górę o 1,2%, a o godz. 11:22 paneuropejski indeks DJ Stoxx 600 zyskiwał na wartości 1,11%. W tym samym czasie kontrakty terminowe na amerykański indeks S&P 500 zwyżkowały o 0,36%, a wartość futuresów na ropę ponownie rosła, tym razem o 1,09% do 65,79 USD/bar. Na "czarnym złocie" przy okazji padł kolejny kilkumiesięczny rekord - 65,82 USD/bar. Dla odmiany zmniejszenie awersji do ryzyka zaszkodziło znów dolarowi, który deprecjonował na całej linii w stosunku do wszystkich głównych walut - np. kurs EUR/USD wzrósł o 0,73% do 1,4033. Nie ma jednak powodów do zdziwienia, jeśli zamknięcie handlu w USA w czwartek było bardzo dobre, a dziś pozytywne dane makro napłynęły z Japonii i z Indii. W kwietniu produkcja przemysłowa Kraju Kwitnącej Wiśni wzrosła o 5,2% w ujęciu miesiąc do miesiąca wobec oczekiwań rynkowych na poziomie +3,3%, notując największą poprawę od 56 lat. Z kolei gospodarka Indii w I kwartale urosła o 5,8% wobec prognoz na poziomie +5,0%.
Na polskim rynku akcyjnym w czwartek nastroje były takie, jak w Europie. Indeks WIG stracił na wartości 1,08% przy obrotach rzędu 1,03 mld złotych. W przypadku indeksu WIG20 zniżka była głębsza i wyniosła 1,69% do 1814,29 pkt. Co ciekawe, indeks mWIG40 zyskał już jednak 0,10%, a indeks sWIG80 zamknął się tylko 0,02% pod kreską. Wyraźnie gorsza atmosfera panowała natomiast na krajowym forexie. W czwartek kurs EUR/PLN wzrósł
o 2,73% do 4,5472, kurs USD/PLN zwyżkował o 2,89% do 3,2699. Odejścia od naszej waluty można było upatrywać w kilku czynnikach. Po pierwsze, do końca handlu na złotym na globalnych rynkach nastroje były nienajlepsze, po drugie, trochę nerwowości towarzyszyło zaplanowanej na piątek publikacji danych o PKB Polski za I kwartał (niektórzy analitycy wskazywali bowiem na możliwy odczyt na minusie), a po trzecie, zwracano delikatnie uwagę na możliwą kwestię rozliczania feralnych opcji, czy też spłat kredytów hipotecznych.
Z kolei dziś w Polsce otwarcie było bardzo mocne zarówno na GPW, jak i na złotym. Poprawa nastrojów inwestycyjnych na świecie przyniosła efekty. Indeks WIG20 otworzył się na poziomie 1833,86 pkt, czyli na 1,08% plusie, później skoczył do 1846,55% (+1,78%),
a o godz. 11:22 był równy 1838,32 pkt (+1,32%).
W tym samym czasie kurs EUR/PLN spadał o 1,90% (do 4,4606), a kurs USD/PLN zniżkował aż o 2,79% (do 3,1786). O godz. 10:00 Główny Urząd Statystyczny przedstawił dane o PKB Polski za I kwartał. Wzrost gospodarczy r/r wyniósł 0,8% wobec średniej prognoz analityków i ekonomistów zakładających zwyżkę od 0,7% do 1,0%. W IV kwartale 2008 r. było to +2,9%. Choć dane te pokryły się z oczekiwaniami, po początkowym braku reakcji, notowania złotego zareagowały na nie wzrostem wartości (oczywiście trzeba tu również uwzględnić fakt wzrostu w tym czasie kursu EUR/USD). Rynek giełdowy w Warszawie pozostał jednak niewzruszony. W okresie styczeń-marzec, w porównaniu z analogicznym okresem w roku minionym, spożycie ogółem wzrosło o 3,9%, a spożycie indywidualne o 3,3%. Nakłady brutto na środki trwałe poszły do góry o 1,2%, a popyt krajowy spadł o 1,0%.
Dziś rano zdołała napłynąć już duża porcja danych makro z Eurolandu. Sprzedaż detaliczna Niemiec w kwietniu wzrosła o 0,5%, po raz pierwszy od czterech miesięcy, a dane te pokryły się z konsensusem rynkowym dla nich. Z kolei w całej strefie euro w kwietniu podaż pieniądza M3, korygowana sezonowo wyniosła +4,9% r/r, była niższa niż w marcu (+5,1%), ale też wyższa od prognoz +4,5%. Jednak najbardziej spektakularne dane dotyczące spadku rocznej inflacji w Eurolandzie w maju do poziomu 0,0% z +0,6% w kwietniu i +0,2% spodziewanego na rynku. To pierwszy taki przypadek od czasu rozpoczęcia zbierania tych danych, czyli od 1996 r. Po południu opublikowane zostaną dane z USA dotyczące skorygowanego PKB za I kwartał (prognozowany spadek o 5,5%), indeksu Chicago PMI za maj (prognoza 42,0 wobec 40,1 w kwietniu) oraz indeksu nastrojów konsumenckich Uniwersytetu Michigan za ten sam miesiąc (prognoza 68,0 wobec 65,1 w kwietniu i 67,9 wstępnie w maju).
Sporządził:
Marek Nienałtowski
Główny Analityk Money Expert S.A.
interia.pl
Czwartkowa sesja na globalnych rynkach akcyjnych zakończyła się w dobrych nastrojach. Ogólnoświatowy indeks MSCI AC World wzrósł o 0,38% przy 0,63% spadku w regionie Azji
i Pacyfiku, 1,18% przecenie w Europie, ale już 1,54% zwyżce w USA. Wyraźne zakupy walorów spółek za oceanem to przede wszystkim skutek wyraźnego zmniejszenia się rentowności amerykańskich 10-letnich obligacji (nastąpił ich spadek do 3,6122%
z maksymalnie 3,74004% w środę) oraz wspięcia się cen ropy do najwyższego poziomu od
6 miesięcy - aż do 65,44 USD/bar.
Wartość lipcowych kontraktów na "czarne złoto" poprawiła się wczoraj na Nymexie o 2,57% po tym, jak OPEC utrzymał wydobycie ropy na niezmienionym poziomie. Minister ds. ropy Arabii Saudyjskiej, Ali al-Naimi, powiedział, że "cena ropy jest dobra, rynek jest w dobrej kondycji i sytuacja się poprawia", natomiast Departament Energii podał, że w ostatnim tygodniu zapasy ropy spadły aż o 5,41 mln baryłek do poziomu 363,1 mln baryłek, mimo że na rynku oczekiwano tylko -150 tys. baryłek. Ponadto należy uwzględnić fakt spadku wartości amerykańskiej waluty. Indeks dolarowy poszedł w dół o 0,30%, a kurs EUR/USD zwyżkował o 0,70% do 1,3931.
Dane makro zarówno z Eurolandu (stopa bezrobocia w Niemczech za maj oraz nastroje
w strefie euro za ten sam miesiąc), jak i ze Stanów Zjednoczonych (sprzedaż nowych domów oraz zamówienia na dobra trwałego użytku za kwiecień i tygodniowe bezrobocie), pokazały poprawę na całej linii w stosunku do wcześniejszych odczytów, jednak w części okazały się być nieco niższe od chyba nazbyt optymistycznych prognoz.
Dzisiejsza sesja na globalnych rynkach znów rozpoczęła się od zwyżek. W regionie Azji
i Pacyfiku indeks MSCI Asia Pacific poszedł w górę o 1,2%, a o godz. 11:22 paneuropejski indeks DJ Stoxx 600 zyskiwał na wartości 1,11%. W tym samym czasie kontrakty terminowe na amerykański indeks S&P 500 zwyżkowały o 0,36%, a wartość futuresów na ropę ponownie rosła, tym razem o 1,09% do 65,79 USD/bar. Na "czarnym złocie" przy okazji padł kolejny kilkumiesięczny rekord - 65,82 USD/bar. Dla odmiany zmniejszenie awersji do ryzyka zaszkodziło znów dolarowi, który deprecjonował na całej linii w stosunku do wszystkich głównych walut - np. kurs EUR/USD wzrósł o 0,73% do 1,4033. Nie ma jednak powodów do zdziwienia, jeśli zamknięcie handlu w USA w czwartek było bardzo dobre, a dziś pozytywne dane makro napłynęły z Japonii i z Indii. W kwietniu produkcja przemysłowa Kraju Kwitnącej Wiśni wzrosła o 5,2% w ujęciu miesiąc do miesiąca wobec oczekiwań rynkowych na poziomie +3,3%, notując największą poprawę od 56 lat. Z kolei gospodarka Indii w I kwartale urosła o 5,8% wobec prognoz na poziomie +5,0%.
Na polskim rynku akcyjnym w czwartek nastroje były takie, jak w Europie. Indeks WIG stracił na wartości 1,08% przy obrotach rzędu 1,03 mld złotych. W przypadku indeksu WIG20 zniżka była głębsza i wyniosła 1,69% do 1814,29 pkt. Co ciekawe, indeks mWIG40 zyskał już jednak 0,10%, a indeks sWIG80 zamknął się tylko 0,02% pod kreską. Wyraźnie gorsza atmosfera panowała natomiast na krajowym forexie. W czwartek kurs EUR/PLN wzrósł
o 2,73% do 4,5472, kurs USD/PLN zwyżkował o 2,89% do 3,2699. Odejścia od naszej waluty można było upatrywać w kilku czynnikach. Po pierwsze, do końca handlu na złotym na globalnych rynkach nastroje były nienajlepsze, po drugie, trochę nerwowości towarzyszyło zaplanowanej na piątek publikacji danych o PKB Polski za I kwartał (niektórzy analitycy wskazywali bowiem na możliwy odczyt na minusie), a po trzecie, zwracano delikatnie uwagę na możliwą kwestię rozliczania feralnych opcji, czy też spłat kredytów hipotecznych.
Z kolei dziś w Polsce otwarcie było bardzo mocne zarówno na GPW, jak i na złotym. Poprawa nastrojów inwestycyjnych na świecie przyniosła efekty. Indeks WIG20 otworzył się na poziomie 1833,86 pkt, czyli na 1,08% plusie, później skoczył do 1846,55% (+1,78%),
a o godz. 11:22 był równy 1838,32 pkt (+1,32%).
W tym samym czasie kurs EUR/PLN spadał o 1,90% (do 4,4606), a kurs USD/PLN zniżkował aż o 2,79% (do 3,1786). O godz. 10:00 Główny Urząd Statystyczny przedstawił dane o PKB Polski za I kwartał. Wzrost gospodarczy r/r wyniósł 0,8% wobec średniej prognoz analityków i ekonomistów zakładających zwyżkę od 0,7% do 1,0%. W IV kwartale 2008 r. było to +2,9%. Choć dane te pokryły się z oczekiwaniami, po początkowym braku reakcji, notowania złotego zareagowały na nie wzrostem wartości (oczywiście trzeba tu również uwzględnić fakt wzrostu w tym czasie kursu EUR/USD). Rynek giełdowy w Warszawie pozostał jednak niewzruszony. W okresie styczeń-marzec, w porównaniu z analogicznym okresem w roku minionym, spożycie ogółem wzrosło o 3,9%, a spożycie indywidualne o 3,3%. Nakłady brutto na środki trwałe poszły do góry o 1,2%, a popyt krajowy spadł o 1,0%.
Dziś rano zdołała napłynąć już duża porcja danych makro z Eurolandu. Sprzedaż detaliczna Niemiec w kwietniu wzrosła o 0,5%, po raz pierwszy od czterech miesięcy, a dane te pokryły się z konsensusem rynkowym dla nich. Z kolei w całej strefie euro w kwietniu podaż pieniądza M3, korygowana sezonowo wyniosła +4,9% r/r, była niższa niż w marcu (+5,1%), ale też wyższa od prognoz +4,5%. Jednak najbardziej spektakularne dane dotyczące spadku rocznej inflacji w Eurolandzie w maju do poziomu 0,0% z +0,6% w kwietniu i +0,2% spodziewanego na rynku. To pierwszy taki przypadek od czasu rozpoczęcia zbierania tych danych, czyli od 1996 r. Po południu opublikowane zostaną dane z USA dotyczące skorygowanego PKB za I kwartał (prognozowany spadek o 5,5%), indeksu Chicago PMI za maj (prognoza 42,0 wobec 40,1 w kwietniu) oraz indeksu nastrojów konsumenckich Uniwersytetu Michigan za ten sam miesiąc (prognoza 68,0 wobec 65,1 w kwietniu i 67,9 wstępnie w maju).
Sporządził:
Marek Nienałtowski
Główny Analityk Money Expert S.A.
interia.pl
Nawet obecnie, w sytuacji krachu na amerykańskim rynku finansowym przestraszeni inwestorzy z całego świata, bojąc się pozostania z niepłynnymi akcjami i obligacjami, "uciekają w płynność", a więc w amerykańskie papiery skarbowe o najwyższym standingu (AAA). Skoro wszystko jest niepewne, pozostaje dolar jako waluta światowa. A ponieważ kapitału nie trzyma się w skarbcu i musi on pracować, ciągle znajdują się nabywcy - co prawda nisko oprocentowanych - obligacji skarbowych.
W rezultacie dług publiczny USA urósł jak na drożdżach. A jeszcze w czasie drugiej kadencji Billa Clintona wynik budżetu był co prawda na małym, ale jednak plusie. W pamiętniku Alana Greenspana "Era zawirowań" można przeczytać zadziwiający passus: autor wspomina rozmowę, bodajże z ówczesnym sekretarzem skarbu, w której obaj zastanawiają się nad tym, jak będą prowadzić politykę otwartego rynku w sytuacji braku bieżącej potrzeby emisji papierów skarbowych - bo nie ma zadłużenia! Ba, gdyby powrócić do tych pięknych dni... Później, zwłaszcza za prezydentury G.W. Busha, dług przyrastał szybko, ale towarzyszyło temu beztroskie przekonanie amerykańskiego establishmentu, że cały świat wchłonie każdą ilość amerykańskich obligacji skarbowych.
Kryzys w USA ma też i takie skutki, że kupujący rządowe papiery amerykańskie - inwestorzy prywatni, a zwłaszcza rządy - zaczęli się po cichu zastanawiać, czy kolejne, olbrzymie emisje amerykańskiego długu nie skończą się jak bańki mieszkaniowa i bankowa. Krótko mówiąc: czy USA będą w stanie spłacić ciągle rosnący dług?!
Pierwsze obudziły się Chiny, które posiadają w łącznej ilości rezerw walutowych w wysokości 2 bln dolarów, aż 739,6 mld dolarów w skarbowych papierach amerykańskich - co stanowi 1/3 długu zagranicznego USA znajdującego się w rękach rządów i banków centralnych (dane na koniec marca 2009 r.).
To z kolei oznacza, że Chiny wysunęły się na czoło wśród nabywców amerykańskich papierów skarbowych, wyprzedzając Japonię. Mówiąc wprost - finansowanie całego programu walki z recesją i dofinansowywania sektora bankowego w USA zależy dzisiaj od chęci ze strony Chin nabywania amerykańskich papierów skarbowych! Ale Państwo Środka (pisałem o tym w "GB" nr 16/2009) zaczęło nie bez racji ostatnio podejrzewać, że lokowanie wszystkich środków z eksportu w amerykańskie obligacje rządowe może skończyć się ich deprecjacją. Bo co tu dużo gadać: obawa, że USA doprowadzą w końcu do spadku wartości dolara, spłacając olbrzymie zadłużenie pieniądzem o wiele mniej wartościowym, jest całkowicie uprawniona.
A stać się tak może zarówno na skutek działań celowych, ale także - jako nieuchronny rezultat aktualnej sytuacji. Stąd postulat chińskiego banku centralnego: utworzenia waluty światowej, niezależnej od dolara, który wywołał tyle zamieszania i nerwów na londyńskim spotkaniu grupy G-20. Opisaną sytuację można by spointować bajkową rymowanką: złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma...
Amerykańskie władze postanowiły zatem pilnie śledzić jakie są zamiary chińskie - skoro cały amerykański program walki z recesją zależy w dużej mierze od chińskiego apetytu na amerykańskie obligacje. A Chiny, świadome własnej przewagi, prowadzą z USA bardzo wyrafinowaną i subtelną grę.
Oto przykład tej gry. Jak donosi Reuters, przedstawiciel Banku Narodowego Chin na pytanie co, oprócz amerykańskich obligacji skarbowych, kupują Chiny? Złoto? - odpowiedział: - Amerykańskie obligacje są najbardziej bezpieczne. Dla wszystkich, łącznie z Chinami, to jedyna opcja.
A tymczasem bomba: Chiny w krótkim czasie prawie podwoiły swoje rezerwy złota. W 2003 r. chińskie rezerwy złota wynosiły 600 ton, obecnie wynoszą już 1054 tony. Ten przyrost - o 454 tony, licząc po ok. 900 dolarów za troy uncję - daje skromne 13 bln dolarów. Warto tę astronomiczną liczbę skonfrontować z informacją, że wartość wszystkich rządowych obligacji amerykańskich na świecie to raptem... 11,7 bln dolarów.
Przez 6 lat Chiny nie zwiększały rezerw złota i nagle w krótkim czasie je podwoiły. A trzeba pamiętać, że złoto jest nadal, według MFW, jedną z dopuszczalnych postaci rezerw walutowych. W związku z tym Chiny utrzymują niewinnie, że po prostu wykonują postanowienia statutu MFW.
Ale Amerykanów ten nagły apetyt Chińczyków na złoto niepokoi: to przecież sygnał utraty zaufania do dolara. Chiny stały się w ten sposób 5. światowym posiadaczem rezerw w złocie. USA co prawda raportują posiadanie rezerw złota w wysokości 8100 ton, ale nie całe to złoto jest w dyspozycji USA. Są wszak tzw. deep storage gold, a GATA (Gold Anti-Trust Committee) podaje, że te ilości mogą realnie nie istnieć. W dodatku Jake Tawne informuje (Yet Another Champion of the Constitution, Nolan Chart, Friday, April 24, 2009), że jakieś rezerwy złota znajdują się także w państwowych bankach chińskich i teoretycznie nie należą one do rezerw banku centralnego. Tak naprawdę to nikt nie wie, ile już teraz Chiny mają złota.
Należy też dodać, że społeczeństwa azjatyckie - zwłaszcza w Chinach, Indiach, także w Japonii - są tradycyjnie przywiązane do złota jako środka tezauryzacji. Być może, stwierdza Jake Towne, kiedyś świat obudzi się uświadamiając sobie, iż największymi posiadaczami złota są Indie i Chiny. Dla uzupełnienia trzeba dodać, że Chiny w zeszłym roku kupiły dominujący pakiet akcji największego producenta złota w RPA. Ciekawe, że inni posiadacze złota, np. bliskowschodni eksporterzy ropy, włącznie z Wenezuelą i bankami na Karaibach (raje podatkowe) - nie dokonywały obrotów złotem. O Rosji brak danych.
Jeśli rząd chiński - główny nabywca amerykańskich obligacji - zwiększa zapasy złota, jeśli w dodatku chce wprowadzenia waluty światowej niezależnej od dolara, to rodzi się pytanie: co będzie dalej? Kto kupi kolejne emisje obligacji? Amerykanów niepokoi nagły spadek dynamiki zakupów obligacji amerykańskich przez Chiny. W 2008 r. przyrost zakupów wyniósł 53 proc., a w I kwartale 2009 r. - tylko 9 proc. (w ujęciu rocznym).
Jeśli dodać, że w marcu 2009 r. wzrost wynosił tylko 0,7 proc. - to trend jest wyraźny. Czyżby oznaczało to, że zaczął się odwrót od papierowego dolara i wyścig tworzenia rezerw "prawdziwych" pieniędzy? Tak twierdzi kongresman (i kandydat w ostatnich wyborach prezydenckich) Ron Paul. Obywatele, nie ufając pieniądzu papierowemu, powinni według niego zastanowić się, jak stać się własnym centralnym bankiem. Być może jednak Chiny tylko "nakręcają" rynek złota, przy okazji mogąc szantażować z niewinną miną amerykański rząd? A może zbliża się światowa rewolucja monetarna?
TOMASZ GRUSZECKI
interia.pl
Nawet obecnie, w sytuacji krachu na amerykańskim rynku finansowym przestraszeni inwestorzy z całego świata, bojąc się pozostania z niepłynnymi akcjami i obligacjami, "uciekają w płynność", a więc w amerykańskie papiery skarbowe o najwyższym standingu (AAA). Skoro wszystko jest niepewne, pozostaje dolar jako waluta światowa. A ponieważ kapitału nie trzyma się w skarbcu i musi on pracować, ciągle znajdują się nabywcy - co prawda nisko oprocentowanych - obligacji skarbowych.
W rezultacie dług publiczny USA urósł jak na drożdżach. A jeszcze w czasie drugiej kadencji Billa Clintona wynik budżetu był co prawda na małym, ale jednak plusie. W pamiętniku Alana Greenspana "Era zawirowań" można przeczytać zadziwiający passus: autor wspomina rozmowę, bodajże z ówczesnym sekretarzem skarbu, w której obaj zastanawiają się nad tym, jak będą prowadzić politykę otwartego rynku w sytuacji braku bieżącej potrzeby emisji papierów skarbowych - bo nie ma zadłużenia! Ba, gdyby powrócić do tych pięknych dni... Później, zwłaszcza za prezydentury G.W. Busha, dług przyrastał szybko, ale towarzyszyło temu beztroskie przekonanie amerykańskiego establishmentu, że cały świat wchłonie każdą ilość amerykańskich obligacji skarbowych.
Kryzys w USA ma też i takie skutki, że kupujący rządowe papiery amerykańskie - inwestorzy prywatni, a zwłaszcza rządy - zaczęli się po cichu zastanawiać, czy kolejne, olbrzymie emisje amerykańskiego długu nie skończą się jak bańki mieszkaniowa i bankowa. Krótko mówiąc: czy USA będą w stanie spłacić ciągle rosnący dług?!
Pierwsze obudziły się Chiny, które posiadają w łącznej ilości rezerw walutowych w wysokości 2 bln dolarów, aż 739,6 mld dolarów w skarbowych papierach amerykańskich - co stanowi 1/3 długu zagranicznego USA znajdującego się w rękach rządów i banków centralnych (dane na koniec marca 2009 r.).
To z kolei oznacza, że Chiny wysunęły się na czoło wśród nabywców amerykańskich papierów skarbowych, wyprzedzając Japonię. Mówiąc wprost - finansowanie całego programu walki z recesją i dofinansowywania sektora bankowego w USA zależy dzisiaj od chęci ze strony Chin nabywania amerykańskich papierów skarbowych! Ale Państwo Środka (pisałem o tym w "GB" nr 16/2009) zaczęło nie bez racji ostatnio podejrzewać, że lokowanie wszystkich środków z eksportu w amerykańskie obligacje rządowe może skończyć się ich deprecjacją. Bo co tu dużo gadać: obawa, że USA doprowadzą w końcu do spadku wartości dolara, spłacając olbrzymie zadłużenie pieniądzem o wiele mniej wartościowym, jest całkowicie uprawniona.
A stać się tak może zarówno na skutek działań celowych, ale także - jako nieuchronny rezultat aktualnej sytuacji. Stąd postulat chińskiego banku centralnego: utworzenia waluty światowej, niezależnej od dolara, który wywołał tyle zamieszania i nerwów na londyńskim spotkaniu grupy G-20. Opisaną sytuację można by spointować bajkową rymowanką: złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma...
Amerykańskie władze postanowiły zatem pilnie śledzić jakie są zamiary chińskie - skoro cały amerykański program walki z recesją zależy w dużej mierze od chińskiego apetytu na amerykańskie obligacje. A Chiny, świadome własnej przewagi, prowadzą z USA bardzo wyrafinowaną i subtelną grę.
Oto przykład tej gry. Jak donosi Reuters, przedstawiciel Banku Narodowego Chin na pytanie co, oprócz amerykańskich obligacji skarbowych, kupują Chiny? Złoto? - odpowiedział: - Amerykańskie obligacje są najbardziej bezpieczne. Dla wszystkich, łącznie z Chinami, to jedyna opcja.
A tymczasem bomba: Chiny w krótkim czasie prawie podwoiły swoje rezerwy złota. W 2003 r. chińskie rezerwy złota wynosiły 600 ton, obecnie wynoszą już 1054 tony. Ten przyrost - o 454 tony, licząc po ok. 900 dolarów za troy uncję - daje skromne 13 bln dolarów. Warto tę astronomiczną liczbę skonfrontować z informacją, że wartość wszystkich rządowych obligacji amerykańskich na świecie to raptem... 11,7 bln dolarów.
Przez 6 lat Chiny nie zwiększały rezerw złota i nagle w krótkim czasie je podwoiły. A trzeba pamiętać, że złoto jest nadal, według MFW, jedną z dopuszczalnych postaci rezerw walutowych. W związku z tym Chiny utrzymują niewinnie, że po prostu wykonują postanowienia statutu MFW.
Ale Amerykanów ten nagły apetyt Chińczyków na złoto niepokoi: to przecież sygnał utraty zaufania do dolara. Chiny stały się w ten sposób 5. światowym posiadaczem rezerw w złocie. USA co prawda raportują posiadanie rezerw złota w wysokości 8100 ton, ale nie całe to złoto jest w dyspozycji USA. Są wszak tzw. deep storage gold, a GATA (Gold Anti-Trust Committee) podaje, że te ilości mogą realnie nie istnieć. W dodatku Jake Tawne informuje (Yet Another Champion of the Constitution, Nolan Chart, Friday, April 24, 2009), że jakieś rezerwy złota znajdują się także w państwowych bankach chińskich i teoretycznie nie należą one do rezerw banku centralnego. Tak naprawdę to nikt nie wie, ile już teraz Chiny mają złota.
Należy też dodać, że społeczeństwa azjatyckie - zwłaszcza w Chinach, Indiach, także w Japonii - są tradycyjnie przywiązane do złota jako środka tezauryzacji. Być może, stwierdza Jake Towne, kiedyś świat obudzi się uświadamiając sobie, iż największymi posiadaczami złota są Indie i Chiny. Dla uzupełnienia trzeba dodać, że Chiny w zeszłym roku kupiły dominujący pakiet akcji największego producenta złota w RPA. Ciekawe, że inni posiadacze złota, np. bliskowschodni eksporterzy ropy, włącznie z Wenezuelą i bankami na Karaibach (raje podatkowe) - nie dokonywały obrotów złotem. O Rosji brak danych.
Jeśli rząd chiński - główny nabywca amerykańskich obligacji - zwiększa zapasy złota, jeśli w dodatku chce wprowadzenia waluty światowej niezależnej od dolara, to rodzi się pytanie: co będzie dalej? Kto kupi kolejne emisje obligacji? Amerykanów niepokoi nagły spadek dynamiki zakupów obligacji amerykańskich przez Chiny. W 2008 r. przyrost zakupów wyniósł 53 proc., a w I kwartale 2009 r. - tylko 9 proc. (w ujęciu rocznym).
Jeśli dodać, że w marcu 2009 r. wzrost wynosił tylko 0,7 proc. - to trend jest wyraźny. Czyżby oznaczało to, że zaczął się odwrót od papierowego dolara i wyścig tworzenia rezerw "prawdziwych" pieniędzy? Tak twierdzi kongresman (i kandydat w ostatnich wyborach prezydenckich) Ron Paul. Obywatele, nie ufając pieniądzu papierowemu, powinni według niego zastanowić się, jak stać się własnym centralnym bankiem. Być może jednak Chiny tylko "nakręcają" rynek złota, przy okazji mogąc szantażować z niewinną miną amerykański rząd? A może zbliża się światowa rewolucja monetarna?
TOMASZ GRUSZECKI
interia.pl
W podobnym tonie wypowiedział się inny członek Rady, Dariusz Filar. W jego ocenie, podwyżka stóp procentowych w 2009 r. wydaje się mało prawdopodobna, ale to, czy stopy procentowe w ogóle zmienią się jeszcze w 2009 roku również uzależnia od czerwcowej projekcji inflacji.
W środę RPP utrzymała stopy procentowe na obecnym poziomie 3,75 procent w przypadku głównej stopy referencyjnej. Rada obniżyła natomiast poziom rezerwy obowiązkowej banków z 3,5 procent do 3 procent. Ta druga decyzja może oznaczać, że banki chętniej zaczną udzielać tańszych kredytów. Na to przynajmniej liczy RPP. Specjaliści mają jednak wątpliwości, że tak się stanie. Dlaczego? Czytaj w analizie Money.pl.
Co dalej z gospodarką?
W Radiu PIN Filar dzielił się także swoimi prognozami dotyczącymi gospodarki. Jego zdaniem PKB w pierwszym kwartale będzie jeszcze na plusie. Najgorszy będzie drugi i trzeci kwartał. - W czwartym kwartale zaczniemy powolutku piąć się do góry - mówił Filar w radiu PIN.
Natomiast według Wasilewskiej-Trenkner wzrost PKB w pierwszym kwartale wyniesie około jednego procenta. Szacuje, że w całym roku będzie to od zera do pół procent.
W ustawie budżetowej nadal jest zapisany wzrost PKB o 3,7 procent. Dlaczego wciąż nie został zmodyfikowany? Przeczytaj komentarz Money.pl. Natomiast z historycznymi danymi o PKB zapoznasz się tutaj.
Receptą na trudną sytuację zdradził dziś wicepremier Waldemar Pawlak. Na kongresie gospodarczym mówił m.in., że trzeba przywrócić zaufanie do przedsiębiorców. Jego zdaniem ustawy powinny regulować najważniejsze kwestie i nie krępować swobody gospodarczej.
Tymczasem jego partyjni koledzy postulują wprowadzenie cen regulowanych. Chcą, aby Unia Europejska wyznaczyła handlowcom maksymalne marże na żywność. Przeczytaj rozmowę na ten temat z Eugeniuszem Kłopotkiem.
(ISB), (PAP), (BACH) | ![]() |
W podobnym tonie wypowiedział się inny członek Rady, Dariusz Filar. W jego ocenie, podwyżka stóp procentowych w 2009 r. wydaje się mało prawdopodobna, ale to, czy stopy procentowe w ogóle zmienią się jeszcze w 2009 roku również uzależnia od czerwcowej projekcji inflacji.
W środę RPP utrzymała stopy procentowe na obecnym poziomie 3,75 procent w przypadku głównej stopy referencyjnej. Rada obniżyła natomiast poziom rezerwy obowiązkowej banków z 3,5 procent do 3 procent. Ta druga decyzja może oznaczać, że banki chętniej zaczną udzielać tańszych kredytów. Na to przynajmniej liczy RPP. Specjaliści mają jednak wątpliwości, że tak się stanie. Dlaczego? Czytaj w analizie Money.pl.
Co dalej z gospodarką?
W Radiu PIN Filar dzielił się także swoimi prognozami dotyczącymi gospodarki. Jego zdaniem PKB w pierwszym kwartale będzie jeszcze na plusie. Najgorszy będzie drugi i trzeci kwartał. - W czwartym kwartale zaczniemy powolutku piąć się do góry - mówił Filar w radiu PIN.
Natomiast według Wasilewskiej-Trenkner wzrost PKB w pierwszym kwartale wyniesie około jednego procenta. Szacuje, że w całym roku będzie to od zera do pół procent.
W ustawie budżetowej nadal jest zapisany wzrost PKB o 3,7 procent. Dlaczego wciąż nie został zmodyfikowany? Przeczytaj komentarz Money.pl. Natomiast z historycznymi danymi o PKB zapoznasz się tutaj.
Receptą na trudną sytuację zdradził dziś wicepremier Waldemar Pawlak. Na kongresie gospodarczym mówił m.in., że trzeba przywrócić zaufanie do przedsiębiorców. Jego zdaniem ustawy powinny regulować najważniejsze kwestie i nie krępować swobody gospodarczej.
Tymczasem jego partyjni koledzy postulują wprowadzenie cen regulowanych. Chcą, aby Unia Europejska wyznaczyła handlowcom maksymalne marże na żywność. Przeczytaj rozmowę na ten temat z Eugeniuszem Kłopotkiem.
(ISB), (PAP), (BACH) | ![]() |
Zdaniem analityków osłabienie złotego w ostatnich dniach można tłumaczyć z rosnącym popytem na waluty obce, co ma związek z rozliczanymi na koniec miesiąca transakcjami opcyjnymi i kredytami walutowymi.
Późnym popołudniem za jedno euro na rynku walutowym płacono 4,52 zł, dolar kosztował 3,24 zł, a frank szwajcarski był wyceniony na 2,99 zł. W ciągu jednego dnia euro zdrożało o ponad 10 groszy,
- Dzisiejsza deprecjacja polskiej waluty była wynikiem zamykania i rozliczania transakcji walutowych na koniec miesiąca, w tym transakcji terminowych. W wartość złotego uderzył ponadto silny spadek notowań eurodolara - poinformowała analityk Domu Maklerskiego TMS Brokers Joanna Pluta.
(JIM, ISB) | ![]() |
Zdaniem analityków osłabienie złotego w ostatnich dniach można tłumaczyć z rosnącym popytem na waluty obce, co ma związek z rozliczanymi na koniec miesiąca transakcjami opcyjnymi i kredytami walutowymi.
Późnym popołudniem za jedno euro na rynku walutowym płacono 4,52 zł, dolar kosztował 3,24 zł, a frank szwajcarski był wyceniony na 2,99 zł. W ciągu jednego dnia euro zdrożało o ponad 10 groszy,
- Dzisiejsza deprecjacja polskiej waluty była wynikiem zamykania i rozliczania transakcji walutowych na koniec miesiąca, w tym transakcji terminowych. W wartość złotego uderzył ponadto silny spadek notowań eurodolara - poinformowała analityk Domu Maklerskiego TMS Brokers Joanna Pluta.
(JIM, ISB) | ![]() |
Do przetargu na projekt i budowę drugiej linii metra zgłosiło się pięć międzynarodowych konsorcjów. Wygrało go konsorcjum, w skład którego wchodzą włoska firma Astaldi, turecka Gulermak oraz Przedsiębiorstwo Budowy Dróg i Mostów, które złożyło najtańszą ofertę, opiewającą na 4,1 mld zł brutto.
Odwołania do komisji przetargowej w sprawie wyboru wykonawcy złożyły Mostostal i China Overseas. Oba zostały oddalone 18 maja.
Jak poinformowała PAP reprezentująca Mostostal mecenas Anna Kuszel-Kowalczyk, w odwołaniu do UZP firma zarzuca zwycięskiemu konsorcjum wniesienie wadliwego wadium oraz rażąco niską cenę i zaniechanie przez miasto żądania wyjaśnień w tej sprawie. Poza tym Mostostal uważa, że firma Astaldi nie udowodniła, że jej sytuacja ekonomiczna pozwala na wykonanie tej inwestycji, a osoba reprezentująca konsorcjum nie ma stosownych pełnomocnictw.
W odwołaniu Mostostal zwrócił uwagę, że warunków przetargu nie spełnia również druga pod względem ceny oferta (opiewająca na prawie 4,5 mld zł brutto), złożona przez konsorcjum, którego liderem jest chińska firma China Overseas.
"Przedstawione przez to konsorcjum promesy bankowe nie potwierdzają jego zdolności kredytowej, a jego pełnomocnik nie posiada umocowań do prowadzenia działań w imieniu partnerów konsorcjum" - powiedziała Kuszel-Kowalczyk.
Jak dodała, jeśli UZP uwzględni odwołanie Mostostalu, miasto będzie musiało zdecydować, czy znajdzie środki finansowe, aby podpisać umowę z Mostostalem, czy rozpisze kolejny przetarg. Mostostal złożył trzecią pod względem ceny ofertę. Opiewa ona na kwotę prawie 5 mln zł brutto.
Jeśli UZP oddali odwołanie Mostostalu, sprawa prawdopodobnie rozstrzygnięta zostanie przez sąd, od którego wyroku nie przysługuje w tym przypadku skarga kasacyjna.
Centralny odcinek drugiej linii metra będzie miał długość 6,1 km - od Ronda Daszyńskiego do Dworca Wileńskiego. Będzie 7 stacji: Rondo Daszyńskiego, Rondo ONZ, Świętokrzyska, Nowy Świat, Powiśle, Stadion i Dworzec Wileński. Zakończenie budowy tego odcinka planowane jest na rok 2013 lub 2014.
(PAP) |
Do przetargu na projekt i budowę drugiej linii metra zgłosiło się pięć międzynarodowych konsorcjów. Wygrało go konsorcjum, w skład którego wchodzą włoska firma Astaldi, turecka Gulermak oraz Przedsiębiorstwo Budowy Dróg i Mostów, które złożyło najtańszą ofertę, opiewającą na 4,1 mld zł brutto.
Odwołania do komisji przetargowej w sprawie wyboru wykonawcy złożyły Mostostal i China Overseas. Oba zostały oddalone 18 maja.
Jak poinformowała PAP reprezentująca Mostostal mecenas Anna Kuszel-Kowalczyk, w odwołaniu do UZP firma zarzuca zwycięskiemu konsorcjum wniesienie wadliwego wadium oraz rażąco niską cenę i zaniechanie przez miasto żądania wyjaśnień w tej sprawie. Poza tym Mostostal uważa, że firma Astaldi nie udowodniła, że jej sytuacja ekonomiczna pozwala na wykonanie tej inwestycji, a osoba reprezentująca konsorcjum nie ma stosownych pełnomocnictw.
W odwołaniu Mostostal zwrócił uwagę, że warunków przetargu nie spełnia również druga pod względem ceny oferta (opiewająca na prawie 4,5 mld zł brutto), złożona przez konsorcjum, którego liderem jest chińska firma China Overseas.
"Przedstawione przez to konsorcjum promesy bankowe nie potwierdzają jego zdolności kredytowej, a jego pełnomocnik nie posiada umocowań do prowadzenia działań w imieniu partnerów konsorcjum" - powiedziała Kuszel-Kowalczyk.
Jak dodała, jeśli UZP uwzględni odwołanie Mostostalu, miasto będzie musiało zdecydować, czy znajdzie środki finansowe, aby podpisać umowę z Mostostalem, czy rozpisze kolejny przetarg. Mostostal złożył trzecią pod względem ceny ofertę. Opiewa ona na kwotę prawie 5 mln zł brutto.
Jeśli UZP oddali odwołanie Mostostalu, sprawa prawdopodobnie rozstrzygnięta zostanie przez sąd, od którego wyroku nie przysługuje w tym przypadku skarga kasacyjna.
Centralny odcinek drugiej linii metra będzie miał długość 6,1 km - od Ronda Daszyńskiego do Dworca Wileńskiego. Będzie 7 stacji: Rondo Daszyńskiego, Rondo ONZ, Świętokrzyska, Nowy Świat, Powiśle, Stadion i Dworzec Wileński. Zakończenie budowy tego odcinka planowane jest na rok 2013 lub 2014.
(PAP) |
Wiele osób marzy o zakupie własnego mieszkania czy domu. Niektórzy mogą pozwolić sobie na taki zakup z własnej gotówki, inni muszą zaciągnąć na ten cel kredyt i nierzadko spłacać go przez kilkadziesiąt lat. Są i tacy, którzy świadomie decydują się na krótkoterminowy wynajem mieszkania w trakcie budowy własnego domu. Pozostali wynajmują je, bo możliwości finansowe nie pozwalają na ich zakup, ale również dlatego, że znajdują się w okresie przejściowym (studia, pierwsza praca) i wolą pozostać mobilni.
Kiedy mówi się o rynku najmu, to ma się na myśli przede wszystkim mieszkania - ich oferta rzeczywiście jest dość bogata. Można zamieszkać w kawalerce, mieszkaniu dwu- a nawet sześciopokojowym o zróżnicowanym standardzie i lokalizacji. Większe możliwości wyboru są oczywiście w dużych miastach, ale też ceny są tam z reguły odpowiednio wyższe. O najmie domów mówi się jednak bardzo rzadko. A i w tym przypadku pojawiają się ciekawe oferty, które mogą zainteresować przyszłych najemców.
Domy przeznaczone na wynajem mają różną powierzchnię, więc każdy powinien znaleźć coś na miarę swoich potrzeb. Są domy małe - o powierzchni do 150 mkw. (w tym przedziale zdarzają się nawet domy o powierzchni 80 mkw.), jak i domy nieco większe, a nawet całkiem duże - o powierzchni 1000 mkw.
Najwięcej ofert domów na wynajem zamieszczonych w portalu Wynajem.pl znajduje się w województwie mazowieckim, najmniej natomiast w województwach: lubelskim, lubuskim, opolskim i warmińsko-mazurskim.
A jak kształtują się ceny domów pod wynajem? Rozbieżności są tu bardzo duże - za najem domu można miesięcznie zapłacić - 1700 PLN (dom w województwie mazowieckim o powierzchni 80 mkw.), 2500 PLN (dom w województwie wielkopolskim o powierzchni 140 mkw., 3500 PLN (dom w województwie pomorskim o powierzchni 160 mkw., a nawet 20 000 PLN za dom w województwie mazowieckim o powierzchni 600 mkw. W przypadku części ofert domy mogą być przeznaczone zarówno na cele mieszkaniowe, jak i biurowe. Zdarza się także, że możliwe jest wynajęcie jednego piętra domu.
Najem domów może być ciekawą propozycją dla studentów, którzy mogą w kilka osób zamieszkać na przykład w małym segmencie i zmniejszyć tym samym swoje miesięczne koszty. Zainteresowane tą propozycją mogą być także większe rodziny, a także osoby, które tymczasowo przebywają w Polsce i którym nie odpowiada klimat dużego miasta, w związku z czym poszukują zacisznych miejsc.
Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl
interia.pl
Wiele osób marzy o zakupie własnego mieszkania czy domu. Niektórzy mogą pozwolić sobie na taki zakup z własnej gotówki, inni muszą zaciągnąć na ten cel kredyt i nierzadko spłacać go przez kilkadziesiąt lat. Są i tacy, którzy świadomie decydują się na krótkoterminowy wynajem mieszkania w trakcie budowy własnego domu. Pozostali wynajmują je, bo możliwości finansowe nie pozwalają na ich zakup, ale również dlatego, że znajdują się w okresie przejściowym (studia, pierwsza praca) i wolą pozostać mobilni.
Kiedy mówi się o rynku najmu, to ma się na myśli przede wszystkim mieszkania - ich oferta rzeczywiście jest dość bogata. Można zamieszkać w kawalerce, mieszkaniu dwu- a nawet sześciopokojowym o zróżnicowanym standardzie i lokalizacji. Większe możliwości wyboru są oczywiście w dużych miastach, ale też ceny są tam z reguły odpowiednio wyższe. O najmie domów mówi się jednak bardzo rzadko. A i w tym przypadku pojawiają się ciekawe oferty, które mogą zainteresować przyszłych najemców.
Domy przeznaczone na wynajem mają różną powierzchnię, więc każdy powinien znaleźć coś na miarę swoich potrzeb. Są domy małe - o powierzchni do 150 mkw. (w tym przedziale zdarzają się nawet domy o powierzchni 80 mkw.), jak i domy nieco większe, a nawet całkiem duże - o powierzchni 1000 mkw.
Najwięcej ofert domów na wynajem zamieszczonych w portalu Wynajem.pl znajduje się w województwie mazowieckim, najmniej natomiast w województwach: lubelskim, lubuskim, opolskim i warmińsko-mazurskim.
A jak kształtują się ceny domów pod wynajem? Rozbieżności są tu bardzo duże - za najem domu można miesięcznie zapłacić - 1700 PLN (dom w województwie mazowieckim o powierzchni 80 mkw.), 2500 PLN (dom w województwie wielkopolskim o powierzchni 140 mkw., 3500 PLN (dom w województwie pomorskim o powierzchni 160 mkw., a nawet 20 000 PLN za dom w województwie mazowieckim o powierzchni 600 mkw. W przypadku części ofert domy mogą być przeznaczone zarówno na cele mieszkaniowe, jak i biurowe. Zdarza się także, że możliwe jest wynajęcie jednego piętra domu.
Najem domów może być ciekawą propozycją dla studentów, którzy mogą w kilka osób zamieszkać na przykład w małym segmencie i zmniejszyć tym samym swoje miesięczne koszty. Zainteresowane tą propozycją mogą być także większe rodziny, a także osoby, które tymczasowo przebywają w Polsce i którym nie odpowiada klimat dużego miasta, w związku z czym poszukują zacisznych miejsc.
Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl
interia.pl
Ze względu na błyskawicznie rosnące koszty ochrony środowiska, wynikające z forsowanej przez UE polityki ochrony klimatu przed ociepleniem, bardzo wzrastają koszty przyszłych inwestycji.
- W przypadku energetyki węglowej mamy trzy możliwości: kupujemy uprawnienia do emisji CO2, wychwytujemy i magazynujemy CO2 albo wycofujemy się z węgla. Nie ma czwartego rozwiązania. To jest poza dyskusją - uważa prof. Krzysztof Żmijewski, ekspert energetyczny.
Elektrownie nie chcą wycofywać się z węgla. Większość nowych ma być zasilana tym paliwem. Ale technologii wychwytywania i składowania CO2 (CCS - carbon capture and storage), które mogłyby być zastosowane na skalę przemysłową, w ogóle jeszcze nie ma. Nie wiadomo też, ile by to dokładnie kosztowało. Eksperci nie potrafią dziś oszacować, jakie będą koszty w 2020 roku (wcześniej na wdrożenie tych rozwiązań raczej nie ma szans).
Wychwytywać CO2 można przed spalaniem węgla lub po, a produktem (w obu przypadkach) jest skroplony CO2. Według obecnej wiedzy elektrownie z system CCS byłyby bardzo drogie.
- Elektrownia węglowa z CCS jest dwukrotnie droższa niż najbardziej efektywna technologia węglowa bez CCS - powiedział Janusz Moroz, wiceprezes RWE Polska.
Ireneusz Chojnacki
interia.pl
Ze względu na błyskawicznie rosnące koszty ochrony środowiska, wynikające z forsowanej przez UE polityki ochrony klimatu przed ociepleniem, bardzo wzrastają koszty przyszłych inwestycji.
- W przypadku energetyki węglowej mamy trzy możliwości: kupujemy uprawnienia do emisji CO2, wychwytujemy i magazynujemy CO2 albo wycofujemy się z węgla. Nie ma czwartego rozwiązania. To jest poza dyskusją - uważa prof. Krzysztof Żmijewski, ekspert energetyczny.
Elektrownie nie chcą wycofywać się z węgla. Większość nowych ma być zasilana tym paliwem. Ale technologii wychwytywania i składowania CO2 (CCS - carbon capture and storage), które mogłyby być zastosowane na skalę przemysłową, w ogóle jeszcze nie ma. Nie wiadomo też, ile by to dokładnie kosztowało. Eksperci nie potrafią dziś oszacować, jakie będą koszty w 2020 roku (wcześniej na wdrożenie tych rozwiązań raczej nie ma szans).
Wychwytywać CO2 można przed spalaniem węgla lub po, a produktem (w obu przypadkach) jest skroplony CO2. Według obecnej wiedzy elektrownie z system CCS byłyby bardzo drogie.
- Elektrownia węglowa z CCS jest dwukrotnie droższa niż najbardziej efektywna technologia węglowa bez CCS - powiedział Janusz Moroz, wiceprezes RWE Polska.
Ireneusz Chojnacki
interia.pl
fot. informacje prasowe/swisspor
fot. informacje prasowe/swisspor
fot. informacje prasowe/swisspor
fot. informacje prasowe/swisspor
Łączne zobowiązania (kredyty i pożyczki) polskich gospodarstw domowych wobec banków wynoszą 386,9 mld zł - wynika z najnowszych danych Narodowego Banku Polskiego za kwiecień 2009.To spadek o 6 mld zł, wobec kwoty 392,87 mld zł w marcu 2009.
Wcześniej wartość naszych kredytów rosła nieprzerwanie aż 47 kolejnych miesięcy! W tym czasie nasze łączne zadłużenie wzrosło o 222 proc.
Z kolei nasze oszczędności w bankach wyniosły w kwietniu 356,5 mld zł i w zasadzie nie zmieniły się w ujęciu miesiąc do miesiąca.
Jak to możliwe?
Wszystko za sprawą umacniającego się złotego. To właśnie dzięki umocnieniu naszej waluty wobec franka szwajcarskiego kredyty hipoteczne stopniały do 203,9 mld zł z 211,8 mld zł miesiąc wcześniej. Różnica bierze się z faktu, że na koniec marca szwajcarska waluta była warta 3,11 zł. Tymczasem miesiąc później średni kurs NBP franka spadł do 2,9 zł.
Dane NBP wskazują ponadto, że źródełko kredytowe w ostatnich miesiącach ewidentnie wysycha i nowych kredytów przybywa znacznie wolniej.
Przerwana passa kredytów
Rosnące z miesiąca na miesiąc zobowiązania śrubowały rekord systematycznego wzrostu aż od czerwca 2005 roku. Wtedy nasze długi wynosiły 120,4 mld zł, wobec maja 2005 kiedy sięgnęły 124,6 mld zł. Od tamtej pory każdy kolejny miesiąc do marca 2009 przynosił zwyżkę naszych długów.
źródło: NBP
W kwietniu 2009 kredyty, które coraz bardziej spędzają Polakom sen z powiek, wyraźnie wyhamowały wraz z umacniającym się w kwietniu złotym i zatrzymaniem akcji kredytowej.
źródło: NBP
Jednak Polacy nadal chętnie wspomagają swoją konsumpcję zakupami, za które płacą kartami kredytowymi. W efekcie zadłużenie na nich wzrosło do 13,345 mld zł wobec 13 mld miesiąc wcześniej. Wzrost miesięczny o 345 mln zł jest niewiele gorszy od najlepszego okresu przełomu 2007 - 2008, kiedy gospodarka święciła triumfy.
Jak depozyty, to krótkoterminowe
Wiosenne ożywienie na giełdzie wcale nie odciągnęło Polaków od lokat. Ogólnie pozostały one na stabilnym poziomie w porównaniu z marcem. Stopniały za to depozyty walutowe (o około 2 mld zł), co w głównym stopniu jest efektem silniejszej złotówki.
źródło: NBP
Obniżenie wartości depozytów walutowych zostało wyrównane przyrostem lokat złotowych. Wśród nich najpopularniejsze są depozyty z terminem do 3 miesięcy, gdzie ulokowano 68,2 mld zł. Lokaty 1-miesięczne to 16,2 mld zł.
Na depozytach do 6 miesięcy znajduje się 40,9 mld zł, a do 1 roku 48,17 mld zł. Długoterminowe lokaty do 2 lat to 15,6 mld zł, a ledwie 3,5 mld zł ulokowano na powyżej 2 lat.
Sebastian Gawłowski | ![]() |
Łączne zobowiązania (kredyty i pożyczki) polskich gospodarstw domowych wobec banków wynoszą 386,9 mld zł - wynika z najnowszych danych Narodowego Banku Polskiego za kwiecień 2009.To spadek o 6 mld zł, wobec kwoty 392,87 mld zł w marcu 2009.
Wcześniej wartość naszych kredytów rosła nieprzerwanie aż 47 kolejnych miesięcy! W tym czasie nasze łączne zadłużenie wzrosło o 222 proc.
Z kolei nasze oszczędności w bankach wyniosły w kwietniu 356,5 mld zł i w zasadzie nie zmieniły się w ujęciu miesiąc do miesiąca.
Jak to możliwe?
Wszystko za sprawą umacniającego się złotego. To właśnie dzięki umocnieniu naszej waluty wobec franka szwajcarskiego kredyty hipoteczne stopniały do 203,9 mld zł z 211,8 mld zł miesiąc wcześniej. Różnica bierze się z faktu, że na koniec marca szwajcarska waluta była warta 3,11 zł. Tymczasem miesiąc później średni kurs NBP franka spadł do 2,9 zł.
Dane NBP wskazują ponadto, że źródełko kredytowe w ostatnich miesiącach ewidentnie wysycha i nowych kredytów przybywa znacznie wolniej.
Przerwana passa kredytów
Rosnące z miesiąca na miesiąc zobowiązania śrubowały rekord systematycznego wzrostu aż od czerwca 2005 roku. Wtedy nasze długi wynosiły 120,4 mld zł, wobec maja 2005 kiedy sięgnęły 124,6 mld zł. Od tamtej pory każdy kolejny miesiąc do marca 2009 przynosił zwyżkę naszych długów.
źródło: NBP
W kwietniu 2009 kredyty, które coraz bardziej spędzają Polakom sen z powiek, wyraźnie wyhamowały wraz z umacniającym się w kwietniu złotym i zatrzymaniem akcji kredytowej.
źródło: NBP
Jednak Polacy nadal chętnie wspomagają swoją konsumpcję zakupami, za które płacą kartami kredytowymi. W efekcie zadłużenie na nich wzrosło do 13,345 mld zł wobec 13 mld miesiąc wcześniej. Wzrost miesięczny o 345 mln zł jest niewiele gorszy od najlepszego okresu przełomu 2007 - 2008, kiedy gospodarka święciła triumfy.
Jak depozyty, to krótkoterminowe
Wiosenne ożywienie na giełdzie wcale nie odciągnęło Polaków od lokat. Ogólnie pozostały one na stabilnym poziomie w porównaniu z marcem. Stopniały za to depozyty walutowe (o około 2 mld zł), co w głównym stopniu jest efektem silniejszej złotówki.
źródło: NBP
Obniżenie wartości depozytów walutowych zostało wyrównane przyrostem lokat złotowych. Wśród nich najpopularniejsze są depozyty z terminem do 3 miesięcy, gdzie ulokowano 68,2 mld zł. Lokaty 1-miesięczne to 16,2 mld zł.
Na depozytach do 6 miesięcy znajduje się 40,9 mld zł, a do 1 roku 48,17 mld zł. Długoterminowe lokaty do 2 lat to 15,6 mld zł, a ledwie 3,5 mld zł ulokowano na powyżej 2 lat.
Sebastian Gawłowski | ![]() |
- Decyzja ta powinna sprzyjać zahamowaniu wzrostu marż - powiedział na konferencji po posiedzeniu Rady Stanisław Nieckarz z RPP, cytowany przez Polską Agencję Prasową.
- Ruch jest adekwatny do oceny sytuacji na rynku międzybankowym. Będziemy bardzo uważnie przyglądali się, jaki będzie skutek tej obniżki i od tego będą zależały dalsze decyzje w tym zakresie - dodał na tej samej konferencji Dariusz Filar.
Decyzja była zaskoczeniem
Nowa, obniżona stopa rezerwy obowiązkowej, wejdzie w życie 30 czerwca. Co prawda Związek Banków Polskich wnioskował o dużo większe cięcie - do poziomu dwóch procent - ale decyzja RPP i tak była dla analityków zaskoczeniem.
- Mało kto oczekiwał, że bank centralny zrobi ukłon w kierunku sektora bankowego - komentuje Łukasz Wróbel z Open Finance. - Takie posunięcie jest obecnie ryzykowne. Po pierwsze RPP słusznie zauważa, że utrudniony dostęp do kredytów nie wynika z braku płynności na rynku, ale z podwyższonej premii za ryzyko, czyli mówiąc wprost, rosnących marż naliczanych przez banki.
Zdaniem Romana Przasnyskiego, głównego analityka Gold Finance, RPP dostrzegła mniejszy wpływ obniżania stóp na koszt kredytów i dlatego też postanowiła zadziałać inaczej.
- Tego instrumentu wpływania na rynek kredytowy banki centralne używają znacznie rzadziej niż zmian stóp procentowych - komentuje Przasnyski. - To decyzja o wiele bardziej korzystna, niż stosowane przez inne banki centralne na świecie skupowanie od banków papierów dłużnych lub drukowanie pieniędzy i kierowanie ich na rynek. Nie powoduje ona niekorzystnych dla rynku i gospodarki zjawisk.
Kredytobiorcy skorzystają? Niekoniecznie
- Na reakcję banków trzeba będzie trochę poczekać, ale z pewnością skutki tej decyzji będą dla kredytobiorców korzystne - ocenia Roman Przasnyski. - Środowisko bankowe od dłuższego czasu postulowało zastosowanie takiego właśnie posunięcia argumentując, że wpłynie ono na większą podaż kredytów a tym samym i ich kosztu. Teraz wypada trzymać banki za słowo.
Z samych banków popłynęły jednak informacje sugerujące, że o kredyty wcale nie musi być łatwiej. Przynajmniej nie od razu.
- Nie należy się spodziewać, aby miało to natychmiastowe i silne przełożenie na akcję kredytową tym bardziej, że decyzja ma zastosowanie do rezerwy obowiązkowej podlegającej utrzymaniu od dnia 30 czerwca 2009 roku - mówi cytowany przez ISB ekonomista banku Pekao SA Marcin Mrowiec. - Dzisiejsza decyzja prawdopodobnie otwiera natomiast drogę do dalszych obniżek. W strefie euro stopa rezerw wynosi dwa procent, więc w Polsce wciąż jest jeszcze miejsce do obniżek.
Argumentem, jaki według analityków będzie przemawiał raczej za ostrożnym postępowaniem banków, jest również zapowiedź obniżenia ratingów przez agencję Moody's.
Pół punktu to za mało
Na decyzję RPP wspólnym komunikatem zareagowali prezesi największych banków - Jerzy Pruski z PKO BP i Jan Krzysztof Bielecki z Pekao SA. W ich ocenie kierunek jest dobry, ale skala zdecydowanie zbyt mała.
- Patrząc na ostatnie działania banków centralnych USA, Wielkiej Brytanii, strefy euro, czy Szwajcarii, gwałtownie zwiększających swoje sumy bilansowe, można odnieść wrażenie, że jest to krok niewystarczający - oceniają prezesi. - Dlatego mamy nadzieję, że za decyzją o zmniejszeniu stopy rezerw obowiązkowych o 50 punktów bazowych, pójdą kolejne. Tym bardziej, że jak widać, obniżki stóp procentowych mają coraz mniejsze przełożenie na poziom rynkowych stóp procentowych.
Bardziej radykalnie poziom obniżki ocenia cytowany przez ISB główny ekonomista BRE Banku Wiesław Szczuka: - Obniżając poziom rezerwy tylko o 50 punktów Rada w zasadzie pokazała tylko, że coś robi, ale w rzeczywistości nie wykonała wielkiego kroku naprzód. Co ciekawe dzisiejsza decyzja jest odwrotna do działań NBP, który emitując regularnie bony ściąga pieniądze z rynku. W tym tygodniu było to około 17 mld zł, więc zasilenie sektora w płynność kwotą ponad 3 mld zł nie jest wielkim wydarzeniem - ocenia Szczuka.
- Decyzja ta powinna sprzyjać zahamowaniu wzrostu marż - powiedział na konferencji po posiedzeniu Rady Stanisław Nieckarz z RPP, cytowany przez Polską Agencję Prasową.
- Ruch jest adekwatny do oceny sytuacji na rynku międzybankowym. Będziemy bardzo uważnie przyglądali się, jaki będzie skutek tej obniżki i od tego będą zależały dalsze decyzje w tym zakresie - dodał na tej samej konferencji Dariusz Filar.
Decyzja była zaskoczeniem
Nowa, obniżona stopa rezerwy obowiązkowej, wejdzie w życie 30 czerwca. Co prawda Związek Banków Polskich wnioskował o dużo większe cięcie - do poziomu dwóch procent - ale decyzja RPP i tak była dla analityków zaskoczeniem.
- Mało kto oczekiwał, że bank centralny zrobi ukłon w kierunku sektora bankowego - komentuje Łukasz Wróbel z Open Finance. - Takie posunięcie jest obecnie ryzykowne. Po pierwsze RPP słusznie zauważa, że utrudniony dostęp do kredytów nie wynika z braku płynności na rynku, ale z podwyższonej premii za ryzyko, czyli mówiąc wprost, rosnących marż naliczanych przez banki.
Zdaniem Romana Przasnyskiego, głównego analityka Gold Finance, RPP dostrzegła mniejszy wpływ obniżania stóp na koszt kredytów i dlatego też postanowiła zadziałać inaczej.
- Tego instrumentu wpływania na rynek kredytowy banki centralne używają znacznie rzadziej niż zmian stóp procentowych - komentuje Przasnyski. - To decyzja o wiele bardziej korzystna, niż stosowane przez inne banki centralne na świecie skupowanie od banków papierów dłużnych lub drukowanie pieniędzy i kierowanie ich na rynek. Nie powoduje ona niekorzystnych dla rynku i gospodarki zjawisk.
Kredytobiorcy skorzystają? Niekoniecznie
- Na reakcję banków trzeba będzie trochę poczekać, ale z pewnością skutki tej decyzji będą dla kredytobiorców korzystne - ocenia Roman Przasnyski. - Środowisko bankowe od dłuższego czasu postulowało zastosowanie takiego właśnie posunięcia argumentując, że wpłynie ono na większą podaż kredytów a tym samym i ich kosztu. Teraz wypada trzymać banki za słowo.
Z samych banków popłynęły jednak informacje sugerujące, że o kredyty wcale nie musi być łatwiej. Przynajmniej nie od razu.
- Nie należy się spodziewać, aby miało to natychmiastowe i silne przełożenie na akcję kredytową tym bardziej, że decyzja ma zastosowanie do rezerwy obowiązkowej podlegającej utrzymaniu od dnia 30 czerwca 2009 roku - mówi cytowany przez ISB ekonomista banku Pekao SA Marcin Mrowiec. - Dzisiejsza decyzja prawdopodobnie otwiera natomiast drogę do dalszych obniżek. W strefie euro stopa rezerw wynosi dwa procent, więc w Polsce wciąż jest jeszcze miejsce do obniżek.
Argumentem, jaki według analityków będzie przemawiał raczej za ostrożnym postępowaniem banków, jest również zapowiedź obniżenia ratingów przez agencję Moody's.
Pół punktu to za mało
Na decyzję RPP wspólnym komunikatem zareagowali prezesi największych banków - Jerzy Pruski z PKO BP i Jan Krzysztof Bielecki z Pekao SA. W ich ocenie kierunek jest dobry, ale skala zdecydowanie zbyt mała.
- Patrząc na ostatnie działania banków centralnych USA, Wielkiej Brytanii, strefy euro, czy Szwajcarii, gwałtownie zwiększających swoje sumy bilansowe, można odnieść wrażenie, że jest to krok niewystarczający - oceniają prezesi. - Dlatego mamy nadzieję, że za decyzją o zmniejszeniu stopy rezerw obowiązkowych o 50 punktów bazowych, pójdą kolejne. Tym bardziej, że jak widać, obniżki stóp procentowych mają coraz mniejsze przełożenie na poziom rynkowych stóp procentowych.
Bardziej radykalnie poziom obniżki ocenia cytowany przez ISB główny ekonomista BRE Banku Wiesław Szczuka: - Obniżając poziom rezerwy tylko o 50 punktów Rada w zasadzie pokazała tylko, że coś robi, ale w rzeczywistości nie wykonała wielkiego kroku naprzód. Co ciekawe dzisiejsza decyzja jest odwrotna do działań NBP, który emitując regularnie bony ściąga pieniądze z rynku. W tym tygodniu było to około 17 mld zł, więc zasilenie sektora w płynność kwotą ponad 3 mld zł nie jest wielkim wydarzeniem - ocenia Szczuka.
Indeks S&P GSCI stracił od szczytu z początku lipca ponad 70 proc. Jest to zdecydowanie najgorszy wynik w prawie czterdziestoletniej historii wskaźnika - nigdy do tej pory przecena rynku surowcowego podczas recesji nie sięgnęła nawet 50 proc. Nadmierne spadki same mogą być wystarczającym powodem ostatniego odreagowania. By jednak wzrosty zamieniły się w trwały trend powinny pojawić się czynniki fundamentalne.
Jako pierwszy wymienić trzeba powrót wzrostu gospodarczego. Historycznie najwyższe stopy zwrotu na rynku surowcowym osiągane były nie wtedy, kiedy gospodarka światowa szybko się rozwijała lecz gdy tempo tego wzrostu gwałtownie przyspieszało. Zmiana tempa wzrostu światowej gospodarki o 1 punkt procentowy w ostatnich dwudziestu pięciu latach przynosiła 14 proc. wzrostu indeksu S&P GSCI. Największą zmianę dynamiki światowego PKB zaobserwować można wtedy, gdy recesja przechodzi we wzrost. W innym wypadku, przy normalnym tempie rozwoju gospodarki światowej rzędu 3-4 proc. rocznie, nie sposób uzyskać przyrostu dynamiki o cztery punkty procentowe. Na przełomie lat 2009/2010 nie jest to wykluczone - z ujemnego tempa wzrostu na poziomie -1proc. gospodarka światowa może zacząć rozwijać się w tempie 3 proc. już w przyszłym roku.
Czy zatem ceny surowców, podobnie jak i akcji, zaczynają już dyskontować nadchodzące ożywienie? Pytanie tylko, czy ono rzeczywiście już nadchodzi. Warto przyjrzeć się cenom towarów, które nie cieszą się takim zainteresowaniem krótkoterminowych inwestorów, przez co mogą bardziej wiarygodnie wskazywać koniec recesji. Znakomitym przykładem jest drewno, które znalazło się w kwietniu na poziomie nie notowanym od ponad 20 lat i od tego czasu prawie nie drgnęło. Może to wskazywać, że recesja nie jest tak bliska końca, jak się zdaje rozgorączkowanym graczom na rynku ropy.
Również amerykańskie akcje zbyt ochoczo zareagowały na pojawiające się oznaki stabilizacji. Do tej pory indeks S&P 500 rozpoczynał nową falę wzrostów na około 5 miesięcy przed wyjściem z recesji. Wynikałoby z tego, że USA powinny odnotować pozytywny wzrost już we wrześniu, na co nie wskazują ani prognozy, ani napływające ostatnio dane. Zła kondycja sektora bankowego nie pozwoli na szybkie przełożenie niskich stóp procentowych na zwiększenie akcji kredytowej. Analitycy Wall Street Journal przeprowadzili w zeszłym tygodniu testy obciążeniowe na zasadach zbliżonych do testów Fedu, dla mniejszych banków amerykańskich, z których wynikło, że dwie trzecie z nich może wymagać dodatkowego kapitału.
Drugim czynnikiem
sprzyjającym surowcom w dłuższym terminie jest inflacja, na powrót której jednak również możemy trochę poczekać. Jeśli bezpośredni zakup obligacji rządowych przez amerykański bank centralny nie nabierze tempa, co proponowali niedawno niektórzy członkowie rady gubernatorów Fed, zahamowanie ekspansji kredytowej banków znacząco ograniczy wzrost cen. W dłuższym terminie ogromny wzrost rezerw banków w banku centralnym i historycznie niski poziom stóp, muszą doprowadzić do narastania presji inflacyjnej. Chyba, że Fed, tak jak obiecuje, ściągnie podaż pieniądza z rynku. To jednak, jeśli w ogóle nastąpi, może być posunięciem bardzo spóźnionym, zważywszy na to, że zarządzający bankiem centralnym będą odkładać niepopularną decyzję pod pretekstem troski by nie zadusić kiełkującego ożywienia.
Ostatnią kwestią mającą ważne znaczenie dla rynku towarowego jest słabość dolara. Kurs waluty amerykańskiej pokonał niedawno ważne wsparcia techniczne, rośnie też niepokój rynków odnośnie zadłużenia USA. Jedynej szansy na wzrosty wobec euro można upatrywać w tym, że gospodarki UE pogrążą się w głębszej i dłuższej recesji niż Ameryka, choć i wtedy nie bez znaczenia pozostanie fakt, że Europejski Bank Centralny prowadzi dużo ostrożniejszą politykę stóp procentowych, a szybsze ożywienie może przynieść Stanom wyższą inflację.
W perspektywie
najbliższych kilkunastu tygodniu można się spodziewać na rynku surowcowym znaczącej korekty. Dotyczyć ona powinna szczególnie ropy naftowej, która w krótkim terminie powinna w większym stopniu odczuć historycznie wysoki poziom zapasów (narosłych w dodatku wbrew sezonowym trendom) oraz swoje względne przewartościowanie w stosunku na przykład do gazu ziemnego. Nie wykluczone, że korekta na ropie zbiegnie się ze spadkami na giełdach.
Od września 2008 cena baryłki jest bardzo silnie skorelowana z indeksem S&P500 - każde 50 punktów jego spadku/wzrostu przynosiło zmianę ceny ropy o 7 dolarów. Wystarczy więc ośmioprocentowa korekta na rynku akcji, by sprowadzić ropę z powrotem do poziomu 50$ za baryłkę. Trwałe wzrosty na rynku surowców są więc możliwe, ale przyjdzie nam na nie jeszcze trochę poczekać.
Maciej Bitner, Wealth Solutions
źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe
Indeks S&P GSCI stracił od szczytu z początku lipca ponad 70 proc. Jest to zdecydowanie najgorszy wynik w prawie czterdziestoletniej historii wskaźnika - nigdy do tej pory przecena rynku surowcowego podczas recesji nie sięgnęła nawet 50 proc. Nadmierne spadki same mogą być wystarczającym powodem ostatniego odreagowania. By jednak wzrosty zamieniły się w trwały trend powinny pojawić się czynniki fundamentalne.
Jako pierwszy wymienić trzeba powrót wzrostu gospodarczego. Historycznie najwyższe stopy zwrotu na rynku surowcowym osiągane były nie wtedy, kiedy gospodarka światowa szybko się rozwijała lecz gdy tempo tego wzrostu gwałtownie przyspieszało. Zmiana tempa wzrostu światowej gospodarki o 1 punkt procentowy w ostatnich dwudziestu pięciu latach przynosiła 14 proc. wzrostu indeksu S&P GSCI. Największą zmianę dynamiki światowego PKB zaobserwować można wtedy, gdy recesja przechodzi we wzrost. W innym wypadku, przy normalnym tempie rozwoju gospodarki światowej rzędu 3-4 proc. rocznie, nie sposób uzyskać przyrostu dynamiki o cztery punkty procentowe. Na przełomie lat 2009/2010 nie jest to wykluczone - z ujemnego tempa wzrostu na poziomie -1proc. gospodarka światowa może zacząć rozwijać się w tempie 3 proc. już w przyszłym roku.
Czy zatem ceny surowców, podobnie jak i akcji, zaczynają już dyskontować nadchodzące ożywienie? Pytanie tylko, czy ono rzeczywiście już nadchodzi. Warto przyjrzeć się cenom towarów, które nie cieszą się takim zainteresowaniem krótkoterminowych inwestorów, przez co mogą bardziej wiarygodnie wskazywać koniec recesji. Znakomitym przykładem jest drewno, które znalazło się w kwietniu na poziomie nie notowanym od ponad 20 lat i od tego czasu prawie nie drgnęło. Może to wskazywać, że recesja nie jest tak bliska końca, jak się zdaje rozgorączkowanym graczom na rynku ropy.
Również amerykańskie akcje zbyt ochoczo zareagowały na pojawiające się oznaki stabilizacji. Do tej pory indeks S&P 500 rozpoczynał nową falę wzrostów na około 5 miesięcy przed wyjściem z recesji. Wynikałoby z tego, że USA powinny odnotować pozytywny wzrost już we wrześniu, na co nie wskazują ani prognozy, ani napływające ostatnio dane. Zła kondycja sektora bankowego nie pozwoli na szybkie przełożenie niskich stóp procentowych na zwiększenie akcji kredytowej. Analitycy Wall Street Journal przeprowadzili w zeszłym tygodniu testy obciążeniowe na zasadach zbliżonych do testów Fedu, dla mniejszych banków amerykańskich, z których wynikło, że dwie trzecie z nich może wymagać dodatkowego kapitału.
Drugim czynnikiem
sprzyjającym surowcom w dłuższym terminie jest inflacja, na powrót której jednak również możemy trochę poczekać. Jeśli bezpośredni zakup obligacji rządowych przez amerykański bank centralny nie nabierze tempa, co proponowali niedawno niektórzy członkowie rady gubernatorów Fed, zahamowanie ekspansji kredytowej banków znacząco ograniczy wzrost cen. W dłuższym terminie ogromny wzrost rezerw banków w banku centralnym i historycznie niski poziom stóp, muszą doprowadzić do narastania presji inflacyjnej. Chyba, że Fed, tak jak obiecuje, ściągnie podaż pieniądza z rynku. To jednak, jeśli w ogóle nastąpi, może być posunięciem bardzo spóźnionym, zważywszy na to, że zarządzający bankiem centralnym będą odkładać niepopularną decyzję pod pretekstem troski by nie zadusić kiełkującego ożywienia.
Ostatnią kwestią mającą ważne znaczenie dla rynku towarowego jest słabość dolara. Kurs waluty amerykańskiej pokonał niedawno ważne wsparcia techniczne, rośnie też niepokój rynków odnośnie zadłużenia USA. Jedynej szansy na wzrosty wobec euro można upatrywać w tym, że gospodarki UE pogrążą się w głębszej i dłuższej recesji niż Ameryka, choć i wtedy nie bez znaczenia pozostanie fakt, że Europejski Bank Centralny prowadzi dużo ostrożniejszą politykę stóp procentowych, a szybsze ożywienie może przynieść Stanom wyższą inflację.
W perspektywie
najbliższych kilkunastu tygodniu można się spodziewać na rynku surowcowym znaczącej korekty. Dotyczyć ona powinna szczególnie ropy naftowej, która w krótkim terminie powinna w większym stopniu odczuć historycznie wysoki poziom zapasów (narosłych w dodatku wbrew sezonowym trendom) oraz swoje względne przewartościowanie w stosunku na przykład do gazu ziemnego. Nie wykluczone, że korekta na ropie zbiegnie się ze spadkami na giełdach.
Od września 2008 cena baryłki jest bardzo silnie skorelowana z indeksem S&P500 - każde 50 punktów jego spadku/wzrostu przynosiło zmianę ceny ropy o 7 dolarów. Wystarczy więc ośmioprocentowa korekta na rynku akcji, by sprowadzić ropę z powrotem do poziomu 50$ za baryłkę. Trwałe wzrosty na rynku surowców są więc możliwe, ale przyjdzie nam na nie jeszcze trochę poczekać.
Maciej Bitner, Wealth Solutions
źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe
Budynek nie spełnia swoich funkcji. Potrzebny jest mu solidny remont, który przede wszystkim zapewni bezpieczeństwo widzów i pracowników, a także podniesie kulturę pracy i użytkowania obiektu.
Najpilniejszą sprawą jest wykonanie systemu oddymiającego, co ma kosztować według wstępnych szacunków ok. 1,6 mln zł. Trzeba też zrobić dwa dodatkowe wejścia na parter sali, bo do tej pory wyjście z widowni zajmuje blisko 10 minut. A to nie koniec listy problemów.
Romuald Loegler, projektant budynku nie chce się wypowiadać w tej sprawie, twierdząc, że wszelkie kłopoty wynikają albo ze złego wykonania, albo z braku kultury użytkowania budynku.
PAP/Dziennik Polski
Budynek nie spełnia swoich funkcji. Potrzebny jest mu solidny remont, który przede wszystkim zapewni bezpieczeństwo widzów i pracowników, a także podniesie kulturę pracy i użytkowania obiektu.
Najpilniejszą sprawą jest wykonanie systemu oddymiającego, co ma kosztować według wstępnych szacunków ok. 1,6 mln zł. Trzeba też zrobić dwa dodatkowe wejścia na parter sali, bo do tej pory wyjście z widowni zajmuje blisko 10 minut. A to nie koniec listy problemów.
Romuald Loegler, projektant budynku nie chce się wypowiadać w tej sprawie, twierdząc, że wszelkie kłopoty wynikają albo ze złego wykonania, albo z braku kultury użytkowania budynku.
PAP/Dziennik Polski
W ostatnich tygodniach coraz częściej mówi się o tym, że jesteśmy świadkami końca kryzysu. Powód - pojawiły się oznaki ożywienia gospodarki światowej oraz poprawy koniunktury w USA, Europie, Azji, a także w Polsce.
Analitycy podkreślają, że wskaźniki wyprzedzające - czyli te, które sygnalizują najbardziej prawdopodobny rozwój sytuacji - poprawiają się już od kilku miesięcy. Niektórzy sugerują, że oznacza to, że jesteśmy właśnie na dnie obecnej recesji. A od tego momentu ma następować poprawa kondycji największych gospodarek.
I choć wciąż w tych opiniach jest wiele pobożnych życzeń, to jedno nie ulega wątpliwości - po dwóch latach regresu, puls gospodarki świata zaczyna bić mocniej.
Wiosna przynosi ożywienie. Polska wyjdzie na plus?
W Polsce optymizm wielu ekspertów opiera się m.in. na tym co od kilkunastu tygodni dzieje się na warszawskiej giełdzie. W ciągu trzech miesięcy najważniejszy indeks WIG20 zyskał ponad 30 proc. Optymizm może jednak studzić nieco fakt, że inwestorzy przestraszyli się psychologicznej bariery 1900 punktów. Po jej przebiciu miała nastąpić fala kolejnych wzrostów. Ostatnie dni na parkiecie to walka o pokonanie tej granicy. Póki co bezskuteczna.
ZOBACZ O ILE OD DRUGIEJ POŁOWY LUTEGO URÓSŁ INDEKS WIG20:
Choć pierwsze jaskółki zwykle wiosny nie czynią i pogrążone w recesji kraje zachodnie będą długo wychodzić z impasu, to jest szansa że nie spełnią się opublikowane kilka tygodni temu prognozy Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Obie instytucje spodziewają się, że Polska w tym roku znajdzie się w recesji.
Instytut Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej prognozuje, że w 2009 roku polska gospodarka zanotuje dodatnią wartość PKB.
Powrót nadziei w USA
Zdaniem wielu ekspertów o końcu kryzysu w Polsce będzie można mówić dopiero wtedy, gdy z recesji wyjdzie gospodarka Stanów Zjednoczonych, która była pierwszą ofiarą obecnego spowolnienia.
Inwestorzy i analitycy zza Oceanu iskierek nadziei szukają na swoim rynku nieruchomości.
- Kluczowa dla przyszłości sytuacji na rynkach finansowych jest sytuacja na amerykańskim rynku nieruchomości. Tu widać pierwsze symptomy poprawy. Indeks dostępności domów (cena domów do dochodów) osiąga rekordowe wartości, dostępność domów a rynku poprawiła się o 50 proc. Istotna też jest sytuacja na rynku pracy, a ta jest uzależniona od kondycji gospodarczej - mówi Paweł Trzaska, analityk DM Deutsche Banku.
Pozytywnych sygnałów z branży nieruchomości w USA jest więcej. Stowarzyszenie Pośredników w Handlu Nieruchomościami USA podało, że liczba umów na sprzedaż domów, podpisanych w marcu nieoczekiwanie wzrosła miesiąc do miesiąca. Wzrosły też wydatki w budownictwie.
Również przemysł USA wysyła pozytywne informacje. ISM, indeks aktywności, odnotował w kwietniu czwarty kolejny wzrost, tym razem dość znacznie przewyższając oczekiwania rynku (indeks wyniósł 40,1 pkt., wobec 36,3 pkt. w marcu i oczekiwań rynku na 38 pkt.).
Został on potwierdzony również przez indeks nastrojów gospodarstw domowych, który to odnotował wzrost do 65,1 pkt. (potwierdzając też wcześniejszy wzrost podobnego indeksu Conference Board), podczas gdy jeszcze miesiąc temu wynosił tylko 57,3 pkt.
money.pl
W ostatnich tygodniach coraz częściej mówi się o tym, że jesteśmy świadkami końca kryzysu. Powód - pojawiły się oznaki ożywienia gospodarki światowej oraz poprawy koniunktury w USA, Europie, Azji, a także w Polsce.
Analitycy podkreślają, że wskaźniki wyprzedzające - czyli te, które sygnalizują najbardziej prawdopodobny rozwój sytuacji - poprawiają się już od kilku miesięcy. Niektórzy sugerują, że oznacza to, że jesteśmy właśnie na dnie obecnej recesji. A od tego momentu ma następować poprawa kondycji największych gospodarek.
I choć wciąż w tych opiniach jest wiele pobożnych życzeń, to jedno nie ulega wątpliwości - po dwóch latach regresu, puls gospodarki świata zaczyna bić mocniej.
Wiosna przynosi ożywienie. Polska wyjdzie na plus?
W Polsce optymizm wielu ekspertów opiera się m.in. na tym co od kilkunastu tygodni dzieje się na warszawskiej giełdzie. W ciągu trzech miesięcy najważniejszy indeks WIG20 zyskał ponad 30 proc. Optymizm może jednak studzić nieco fakt, że inwestorzy przestraszyli się psychologicznej bariery 1900 punktów. Po jej przebiciu miała nastąpić fala kolejnych wzrostów. Ostatnie dni na parkiecie to walka o pokonanie tej granicy. Póki co bezskuteczna.
ZOBACZ O ILE OD DRUGIEJ POŁOWY LUTEGO URÓSŁ INDEKS WIG20:
Choć pierwsze jaskółki zwykle wiosny nie czynią i pogrążone w recesji kraje zachodnie będą długo wychodzić z impasu, to jest szansa że nie spełnią się opublikowane kilka tygodni temu prognozy Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Obie instytucje spodziewają się, że Polska w tym roku znajdzie się w recesji.
Instytut Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej prognozuje, że w 2009 roku polska gospodarka zanotuje dodatnią wartość PKB.
Powrót nadziei w USA
Zdaniem wielu ekspertów o końcu kryzysu w Polsce będzie można mówić dopiero wtedy, gdy z recesji wyjdzie gospodarka Stanów Zjednoczonych, która była pierwszą ofiarą obecnego spowolnienia.
Inwestorzy i analitycy zza Oceanu iskierek nadziei szukają na swoim rynku nieruchomości.
- Kluczowa dla przyszłości sytuacji na rynkach finansowych jest sytuacja na amerykańskim rynku nieruchomości. Tu widać pierwsze symptomy poprawy. Indeks dostępności domów (cena domów do dochodów) osiąga rekordowe wartości, dostępność domów a rynku poprawiła się o 50 proc. Istotna też jest sytuacja na rynku pracy, a ta jest uzależniona od kondycji gospodarczej - mówi Paweł Trzaska, analityk DM Deutsche Banku.
Pozytywnych sygnałów z branży nieruchomości w USA jest więcej. Stowarzyszenie Pośredników w Handlu Nieruchomościami USA podało, że liczba umów na sprzedaż domów, podpisanych w marcu nieoczekiwanie wzrosła miesiąc do miesiąca. Wzrosły też wydatki w budownictwie.
Również przemysł USA wysyła pozytywne informacje. ISM, indeks aktywności, odnotował w kwietniu czwarty kolejny wzrost, tym razem dość znacznie przewyższając oczekiwania rynku (indeks wyniósł 40,1 pkt., wobec 36,3 pkt. w marcu i oczekiwań rynku na 38 pkt.).
Został on potwierdzony również przez indeks nastrojów gospodarstw domowych, który to odnotował wzrost do 65,1 pkt. (potwierdzając też wcześniejszy wzrost podobnego indeksu Conference Board), podczas gdy jeszcze miesiąc temu wynosił tylko 57,3 pkt.
money.pl
średnia ocen: 4,3