Ze świata nieruchomości - strona 109

Domy w Wielkiej Brytanii wciąż tanieją

Jak wynika z najnowszych rządowych danych. Przez rok domy w Wielkiej Brytanii potaniały o 12,3 proc.

Jak donosi Times Online z najnowszych informacji Department of Communities and Local Govermnent spadek cen między lutym 2008 a lutym 2009 roku, był nieco głębszy niż między styczniem 2008 r. a styczniem 2009 roku, kiedy wyniósł 11,5 proc.

Według najnowszych informacji średnia wartość domu w Wielkiej Brytanii to w tej chwili 189,8 tys. funtów.

W ciagu ostatniego roku największe spadki cen zanotowano w Irlandii Północnej (19,4 proc.). W Walii ceny posżły w dół o 12,5 proc. W Anglii o 12,4 proc., a w Szkocji o 8,6 proc.

Jak podkreśla Times Online rządowe dane pokazują inny obraz sytuacji na rynku nieruchomości niż to wynika z ostatnich raportów ekspertów, których zdaniem widać już oznaki - jeżeli nie poprawy - to stabilizacji na rynku.

(MM)
Domy w Wielkiej Brytanii wciąż tanieją

Dlaczego mieszkania będą coraz tańsze?

Dlaczego ceny mieszkań będą spadać, ale i tak ich nie kupicie, czyli potencjalne skutki oczekiwania na okazje inwestycyjne.

Nie ma dziś najmniejszej choćby przesłanki do tego, by spodziewać się wzrostu cen mieszkań, czy choćby zatrzymania spadku. Co jednak nie oznacza, że sytuacja kupujących będzie się poprawiać.

W ostatnim czasie opublikowano co najmniej kilka artykułów, które można określić zbiorowym tytułem X powodów, dla których mieszkania będą taniały i nie warto ich kupować.

Prawie wszystkie - niejako wbrew intencjom autorów - podają jednak przyczyny, dla których mieszkaniami warto się teraz interesować, mimo iż główna teza (o spadku cen) jest zapewne prawidłowa.

Przewaga podaży nad popytem czy groźba utrudnionego dostępu do kredytów nie jest bowiem zachętą do biernego wyczekiwania, lecz do działania. Nie ma większego sensu oczekiwanie na zmianę sytuacji czyli oczekiwanie aż popyt weźmie górę nad podażą, a kredyty staną się łatwiej dostępne. Wówczas mieszkanie będzie kupić trudniej (mniejszy wybór), a ceny zaczną rosnąć. Otwarte pozostaje natomiast pytanie, kiedy to się wydarzy.

Niższe koszty budowy

Ze względu na spadek cen materiałów budowlanych i robocizny dziś można budować mieszkania taniej niż przed rokiem czy dwoma. A do tego dochodzi jeszcze spadek cen gruntów inwestycyjnych, który sięga - o czym donosiła prasa - nawet 40 proc.

Deweloperzy, nie widząc popytu, nie budują banków ziemi, a ci, którzy oczekują kłopotów z płynnością, starają się niewykorzystanych gruntów pozbyć. Oznacza to, że deweloper, który dziś rozpocznie działalność - kupi grunt, materiały i zatrudni wykonawców - jest w stanie budować po niższych kosztach niż deweloperzy, którzy teraz wystawiają na sprzedaż swoje zapasy zbudowane w czasie rekordowo wysokich cen gruntów, materiałów i robocizny. Jak dużo taniej? Ostrożnie można szacować, że koszty mogłyby być nawet o 20 proc. niższe (przy założeniu, że trzy główne składniki kosztów skurczyły się w takich właśnie proporcjach).

Przewaga podaży nad popytem

Druga ważna sprawa to przewaga podaży. Deweloperzy muszą pozbyć się zapasów, a ,,rynek" o tym wie. Wiedząc już, że deweloperzy mogą budować taniej dziś niż rok czy dwa lata temu, kupujący wstrzymują się z transakcjami do czasu aż sprzedający dostosują swoją ofertę do nowych warunków kosztowych. Nawet jeśli oznaczać to będzie dla nich sprzedaż niektórych mieszkań ze stratą.

Deweloperzy nie muszą rozpoczynać nowych budów jeśli widzą słabość popytu (co powoduje dalszy spadek kosztów - gruntów, materiałów i robocizny), ale zapasów pozbyć się muszą. Należy do tego dodać rynek wtórny, który jest większy niż pierwotny, a który musi naśladować tendencje cenowe na rynku pierwotnym.

Z wyłączeniem pewnych ultra-unikalnych lokalizacji, ceny na rynku wtórnym odzwierciedlają bowiem bieżącą wartość zbudowania podobnych mieszkań w podobnych lokalizacjach. Nie można twierdzić, że mieszkanie np. przy ul. Świerkowej 6 jest dwukrotnie droższe niż wynosi cena nowo budowanych podobnych mieszkań przy ul. Świerkowej 8 (o ile nie usprawiedliwiają tego specyficzne uwarunkowania).

Analogicznie, jeśli deweloper będzie sprzedawał je wyraźnie drożej, to ceny przy Świerkowej 6 szybko dorównają do cen dewelopera, ponieważ to one zawierają najbardziej aktualne składniki kosztowe (ceny gruntów, materiałów i robocizny).

W obecnych warunkach mamy do czynienia z istotnym zakrzywieniem tej relacji, ponieważ deweloperzy nie cieszą się dobrą sławą ze względu na ryzyko upadłości. Klienci deweloperów w Polsce są bardzo słabo chronieni w takiej sytuacji (żeby nie powiedzieć, że są całkowicie bezbronni), wobec czego ceny mieszkań już istniejących mogą zawierać dodatkową premię (premia standardowa wynika z niższych kosztów finansowania inwestycji w czasie) względem cen mieszkań dopiero budowanych. Dopiero silne dyskonto w cenie dewelopera przełoży się na zwrot kupujących w jego stronę. To zaś oznaczać będzie konieczność obniżenia cen także na rynku wtórnym.

Z tych powodów możemy oczekiwać dalszego spadku cen u deweloperów (w pierwszej kolejności) i na rynku wtórnym (w dalszej).

Strona popytowa pozostaje zaś nadal w odwrocie, ponieważ nie jest wyposażona w kapitał, a o nowe kredyty jest i - co ważniejsze - będzie coraz trudniej.

Wysokie koszty kredytów

Inwestorzy, którzy planują zakup mieszkań za gotówkę, mogą pozwolić sobie na luksus czekania, aż rynek osiągnie dołek cenowy, pojawią się znakomite okazje wynikające z pilnej potrzeby wyprzedaży mieszkań przez deweloperów, indywidualnych inwestorów czy - oby tak nie było - banki przejmujące majątek dłużników. Ale chętni na kupno mieszkania za kredyt tak luksusowej sytuacji mogą nie mieć.

Już obecnie pomimo obniżek stóp procentowych dokonanych przez Radę Polityki Pieniężnej rośnie oprocentowanie nowych kredytów - banki stosują coraz wyższe marże. Kredyty walutowe, które mogłyby być tańszą alternatywą, są dostępne dla osób w bardzo dobrej sytuacji finansowej. A wiele wskazuje na to, że przyszłość będzie gorsza.

Banki muszą utrzymywać swoje wskaźniki wypłacalności w okolicach 10-11 proc. (nieco powyżej ustawowych norm, aby zachować bufor na nieprzewidziane wypadki w rodzaju dalszego osłabienia złotego). Ze względu na kompresję marż (w przeszłości udzieliły wielu tanich kredytów, a teraz płacą drogo za depozyty) nie będą w stanie poprawić z osiąganych zysków kapitałów własnych tak potrzebnych do zwiększenia akcji kredytowej.

Droga do zwiększenia kapitałów przez emisje akcji lub sekurytyzację aktywów (odsprzedaż portfela kredytowego) również wydaje się obecnie odcięta. W rezultacie możliwości chociażby utrzymania akcji kredytowej na obecnym poziomie są bardzo małe. Banki zdecydują się więc na rozwój najbezpieczniejszych i najbardziej zyskownych produktów (kredyty konsumenckie) zamiast mniej zyskownych (kredytów hipotecznych) lub ryzykownych (kredyty dla przedsiębiorców). W skrajnych wpadkach będzie to oznaczało wycofanie się z działalności na rynku kredytów hipotecznych (Santander Consumer Bank już się na taki krok zdecydował), a powszechną praktyką jest podwyższanie marż i coraz bardziej ostra selekcja kredytobiorców.

PODSUMOWANIE

Może się więc zdarzyć tak, że spadek cen mieszkań nie poprawi sytuacji kupujących ponieważ nie będzie ich stać na zaciągnięcie kredytu. Alternatywą może być odłożenie decyzji o kupnie mieszkania nawet o... No właśnie. Jest duży problem z oszacowaniem jak długo trzeba będzie czekać na większą skłonność banków do udzielania kredytów. Być może jest to kwestia miesięcy (jeśli wstrzykiwanie gotówki przez banki centralne na świecie przyniesie efekt), być może znacznie dłuższa (trzeba będzie czekać, aż banki podniosą swoje kapitały w ten czy inny sposób, a więc do poprawy ogólnej koniunktury gospodarczej i rynkowej, kiedy będzie można i sprzedać aktywa i przeprowadzić emisję akcji).

I ci, którzy zdecydują się na kredyt, i ci którzy wolą poczekać, powinni mieć świadomość, że w niedalekiej przyszłości ceną za ratowanie światowego systemu finansowego drukowaniem pieniędzy będzie najpewniej wzrost inflacji i stóp procentowych, co oznaczać będzie wyższe oprocentowanie kredytów. Ich zwiększona dostępność w możliwej do określenia przyszłości jest więc problematyczna.



Dlaczego mieszkania będą coraz tańsze?

Dlaczego mieszkania będą coraz tańsze?

Dlaczego ceny mieszkań będą spadać, ale i tak ich nie kupicie, czyli potencjalne skutki oczekiwania na okazje inwestycyjne.

Nie ma dziś najmniejszej choćby przesłanki do tego, by spodziewać się wzrostu cen mieszkań, czy choćby zatrzymania spadku. Co jednak nie oznacza, że sytuacja kupujących będzie się poprawiać.

W ostatnim czasie opublikowano co najmniej kilka artykułów, które można określić zbiorowym tytułem X powodów, dla których mieszkania będą taniały i nie warto ich kupować.

Prawie wszystkie - niejako wbrew intencjom autorów - podają jednak przyczyny, dla których mieszkaniami warto się teraz interesować, mimo iż główna teza (o spadku cen) jest zapewne prawidłowa.

Przewaga podaży nad popytem czy groźba utrudnionego dostępu do kredytów nie jest bowiem zachętą do biernego wyczekiwania, lecz do działania. Nie ma większego sensu oczekiwanie na zmianę sytuacji czyli oczekiwanie aż popyt weźmie górę nad podażą, a kredyty staną się łatwiej dostępne. Wówczas mieszkanie będzie kupić trudniej (mniejszy wybór), a ceny zaczną rosnąć. Otwarte pozostaje natomiast pytanie, kiedy to się wydarzy.

Niższe koszty budowy

Ze względu na spadek cen materiałów budowlanych i robocizny dziś można budować mieszkania taniej niż przed rokiem czy dwoma. A do tego dochodzi jeszcze spadek cen gruntów inwestycyjnych, który sięga - o czym donosiła prasa - nawet 40 proc.

Deweloperzy, nie widząc popytu, nie budują banków ziemi, a ci, którzy oczekują kłopotów z płynnością, starają się niewykorzystanych gruntów pozbyć. Oznacza to, że deweloper, który dziś rozpocznie działalność - kupi grunt, materiały i zatrudni wykonawców - jest w stanie budować po niższych kosztach niż deweloperzy, którzy teraz wystawiają na sprzedaż swoje zapasy zbudowane w czasie rekordowo wysokich cen gruntów, materiałów i robocizny. Jak dużo taniej? Ostrożnie można szacować, że koszty mogłyby być nawet o 20 proc. niższe (przy założeniu, że trzy główne składniki kosztów skurczyły się w takich właśnie proporcjach).

Przewaga podaży nad popytem

Druga ważna sprawa to przewaga podaży. Deweloperzy muszą pozbyć się zapasów, a ,,rynek" o tym wie. Wiedząc już, że deweloperzy mogą budować taniej dziś niż rok czy dwa lata temu, kupujący wstrzymują się z transakcjami do czasu aż sprzedający dostosują swoją ofertę do nowych warunków kosztowych. Nawet jeśli oznaczać to będzie dla nich sprzedaż niektórych mieszkań ze stratą.

Deweloperzy nie muszą rozpoczynać nowych budów jeśli widzą słabość popytu (co powoduje dalszy spadek kosztów - gruntów, materiałów i robocizny), ale zapasów pozbyć się muszą. Należy do tego dodać rynek wtórny, który jest większy niż pierwotny, a który musi naśladować tendencje cenowe na rynku pierwotnym.

Z wyłączeniem pewnych ultra-unikalnych lokalizacji, ceny na rynku wtórnym odzwierciedlają bowiem bieżącą wartość zbudowania podobnych mieszkań w podobnych lokalizacjach. Nie można twierdzić, że mieszkanie np. przy ul. Świerkowej 6 jest dwukrotnie droższe niż wynosi cena nowo budowanych podobnych mieszkań przy ul. Świerkowej 8 (o ile nie usprawiedliwiają tego specyficzne uwarunkowania).

Analogicznie, jeśli deweloper będzie sprzedawał je wyraźnie drożej, to ceny przy Świerkowej 6 szybko dorównają do cen dewelopera, ponieważ to one zawierają najbardziej aktualne składniki kosztowe (ceny gruntów, materiałów i robocizny).

W obecnych warunkach mamy do czynienia z istotnym zakrzywieniem tej relacji, ponieważ deweloperzy nie cieszą się dobrą sławą ze względu na ryzyko upadłości. Klienci deweloperów w Polsce są bardzo słabo chronieni w takiej sytuacji (żeby nie powiedzieć, że są całkowicie bezbronni), wobec czego ceny mieszkań już istniejących mogą zawierać dodatkową premię (premia standardowa wynika z niższych kosztów finansowania inwestycji w czasie) względem cen mieszkań dopiero budowanych. Dopiero silne dyskonto w cenie dewelopera przełoży się na zwrot kupujących w jego stronę. To zaś oznaczać będzie konieczność obniżenia cen także na rynku wtórnym.

Z tych powodów możemy oczekiwać dalszego spadku cen u deweloperów (w pierwszej kolejności) i na rynku wtórnym (w dalszej).

Strona popytowa pozostaje zaś nadal w odwrocie, ponieważ nie jest wyposażona w kapitał, a o nowe kredyty jest i - co ważniejsze - będzie coraz trudniej.

Wysokie koszty kredytów

Inwestorzy, którzy planują zakup mieszkań za gotówkę, mogą pozwolić sobie na luksus czekania, aż rynek osiągnie dołek cenowy, pojawią się znakomite okazje wynikające z pilnej potrzeby wyprzedaży mieszkań przez deweloperów, indywidualnych inwestorów czy - oby tak nie było - banki przejmujące majątek dłużników. Ale chętni na kupno mieszkania za kredyt tak luksusowej sytuacji mogą nie mieć.

Już obecnie pomimo obniżek stóp procentowych dokonanych przez Radę Polityki Pieniężnej rośnie oprocentowanie nowych kredytów - banki stosują coraz wyższe marże. Kredyty walutowe, które mogłyby być tańszą alternatywą, są dostępne dla osób w bardzo dobrej sytuacji finansowej. A wiele wskazuje na to, że przyszłość będzie gorsza.

Banki muszą utrzymywać swoje wskaźniki wypłacalności w okolicach 10-11 proc. (nieco powyżej ustawowych norm, aby zachować bufor na nieprzewidziane wypadki w rodzaju dalszego osłabienia złotego). Ze względu na kompresję marż (w przeszłości udzieliły wielu tanich kredytów, a teraz płacą drogo za depozyty) nie będą w stanie poprawić z osiąganych zysków kapitałów własnych tak potrzebnych do zwiększenia akcji kredytowej.

Droga do zwiększenia kapitałów przez emisje akcji lub sekurytyzację aktywów (odsprzedaż portfela kredytowego) również wydaje się obecnie odcięta. W rezultacie możliwości chociażby utrzymania akcji kredytowej na obecnym poziomie są bardzo małe. Banki zdecydują się więc na rozwój najbezpieczniejszych i najbardziej zyskownych produktów (kredyty konsumenckie) zamiast mniej zyskownych (kredytów hipotecznych) lub ryzykownych (kredyty dla przedsiębiorców). W skrajnych wpadkach będzie to oznaczało wycofanie się z działalności na rynku kredytów hipotecznych (Santander Consumer Bank już się na taki krok zdecydował), a powszechną praktyką jest podwyższanie marż i coraz bardziej ostra selekcja kredytobiorców.

PODSUMOWANIE

Może się więc zdarzyć tak, że spadek cen mieszkań nie poprawi sytuacji kupujących ponieważ nie będzie ich stać na zaciągnięcie kredytu. Alternatywą może być odłożenie decyzji o kupnie mieszkania nawet o... No właśnie. Jest duży problem z oszacowaniem jak długo trzeba będzie czekać na większą skłonność banków do udzielania kredytów. Być może jest to kwestia miesięcy (jeśli wstrzykiwanie gotówki przez banki centralne na świecie przyniesie efekt), być może znacznie dłuższa (trzeba będzie czekać, aż banki podniosą swoje kapitały w ten czy inny sposób, a więc do poprawy ogólnej koniunktury gospodarczej i rynkowej, kiedy będzie można i sprzedać aktywa i przeprowadzić emisję akcji).

I ci, którzy zdecydują się na kredyt, i ci którzy wolą poczekać, powinni mieć świadomość, że w niedalekiej przyszłości ceną za ratowanie światowego systemu finansowego drukowaniem pieniędzy będzie najpewniej wzrost inflacji i stóp procentowych, co oznaczać będzie wyższe oprocentowanie kredytów. Ich zwiększona dostępność w możliwej do określenia przyszłości jest więc problematyczna.



Dlaczego mieszkania będą coraz tańsze?

Banki dyskryminują samotnych

W Pekao, ING, Polbanku i Dominet Banku osoba samotna o miesięcznych zarobkach 3,5 tys. zł dostanie mniejszy kredyt niż czteroosobowa rodzina o takich samych dochodach. W innych bankach singiel może liczyć na większą pożyczkę.
Przeciętna rodzina o dochodach 3,5 tys. zł na największy kredyt złotowy, powyżej 300 tys. zł, może liczyć w BGŻ i Pekao. Singiel, który ma takie same dochody, ma większy wybór. Pożyczkę 300-400 tys. zł może otrzymać w Banku Pocztowym, BGŻ, BOŚ i PKO BP. W większości banków samotna osoba mająca stałą umowę o pracę dostanie większą pożyczkę niż rodzina, która składa się z czterech osób. Wydaje się to logiczne, bo stałe wydatki rodziny są zdecydowanie większe od osoby, która żyje samotnie. Na tej podstawie większość banków pożyczy singlowi więcej pieniędzy niż rodzinie. Czasem ta różnica jest bardzo duża. W Banku Ochrony Środowiska i GE Money Banku, pojedynczy kredytobiorca może liczyć na dwa razy większą pożyczkę niż rodzina. Zupełnie inną politykę prowadzą cztery banki: Pekao, ING BSK, Dominet Bank i Polbank - w nich osoba mieszkająca samotnie dostanie mniejszy kredyt niż rodzina o identycznych dochodach.

- Rodziny z dziećmi to dla nas większa gwarancja stabilności finansowej. Nawet jeśli jedna osoba straci pracę, to kredyt może być spłacany dzięki dochodom małżonka - twierdzi Piotr Utrata z ING Bank Śląski.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach, które preferują rodziny przy udzielaniu kredytów. Faktem jest, że bardzo często, gdy dochodzi do zwolnień grupowych, to najpierw zwalniane są osoby samotne, które nie mają na utrzymaniu dzieci.

- Statystycznie singiel jest gorszym kredytobiorcą, niż ktoś kto ma rodzinę i dzieci. Taki rodzinny kredytobiorca subiektywnie ma więcej do stracenia. Rodzina oznacza stabilność i dlatego niektóre banki są gotowe udzielić rodzinie większego kredytu - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Nie ma oficjalnych danych pokazujących, jaka jest różnica w spłacie kredytów mieszkaniowych pomiędzy osobami samotnymi i rodzinami. Są natomiast twarde dane mówiące o tym, że koszty życia czteroosobowej rodziny są większe niż osoby samotnej. Co prawda wysokość czynszu za mieszkanie może być porównywalna, ale już rachunki za prąd, wodę, gaz czy nawet wywóz śmieci są wyższe. Rodzina wydaje też najczęściej więcej na wyżywienie i ubranie. Dlaczego więc singiel nie jest preferowanym klientem we wszystkich bankach?

Na przykład w Pekao liczba osób w gospodarstwie domowym, nie ma dużego znaczenia przy obliczaniu zdolności kredytowej.

- W tym banku nie uwzględnia się liczby osób przy wyznaczaniu zdolności kredytowej, za to bardzo rygorystycznie podchodzi się do innych obciążeń - mówi Paweł Majtkowski.

Z kolei w ING Banku Śląskim liczba osób w rodzinie, które nie wpływają na obniżenie zdolność kredytową, zależy od łącznego dochodu gospodarstwa. Przy miesięcznych dochodach w wysokości 2 tys. zł są to trzy osoby, a jeśli ktoś zarabia 5 tys zł, to będzie to już sześć osób. Najczęściej jednak banki przyjmują stałe koszty ryczałtowe na kolejnych członków rodziny. W Deutsche Banku miesięczny koszt utrzymania pierwszej osoby szacowany jest na 800 złotych miesięcznie. Każda następna osoba w rodzinie, to 400 złotych miesięcznie. Podobne zasady obowiązują w innych bankach. Często prowadzone są też dwie tabele, osobna dla mieszkańców aglomeracji Warszawskiej, gdzie koszty życia są wyższe, i osobna dla reszty kraju. Dopiero po odliczeniu tych ryczałtów, pozostałą kwotę można przeznaczyć na obsługę kredytu hipotecznego.

Roman Grzyb
interia.pl

Banki dyskryminują samotnych

W Pekao, ING, Polbanku i Dominet Banku osoba samotna o miesięcznych zarobkach 3,5 tys. zł dostanie mniejszy kredyt niż czteroosobowa rodzina o takich samych dochodach. W innych bankach singiel może liczyć na większą pożyczkę.
Przeciętna rodzina o dochodach 3,5 tys. zł na największy kredyt złotowy, powyżej 300 tys. zł, może liczyć w BGŻ i Pekao. Singiel, który ma takie same dochody, ma większy wybór. Pożyczkę 300-400 tys. zł może otrzymać w Banku Pocztowym, BGŻ, BOŚ i PKO BP. W większości banków samotna osoba mająca stałą umowę o pracę dostanie większą pożyczkę niż rodzina, która składa się z czterech osób. Wydaje się to logiczne, bo stałe wydatki rodziny są zdecydowanie większe od osoby, która żyje samotnie. Na tej podstawie większość banków pożyczy singlowi więcej pieniędzy niż rodzinie. Czasem ta różnica jest bardzo duża. W Banku Ochrony Środowiska i GE Money Banku, pojedynczy kredytobiorca może liczyć na dwa razy większą pożyczkę niż rodzina. Zupełnie inną politykę prowadzą cztery banki: Pekao, ING BSK, Dominet Bank i Polbank - w nich osoba mieszkająca samotnie dostanie mniejszy kredyt niż rodzina o identycznych dochodach.

- Rodziny z dziećmi to dla nas większa gwarancja stabilności finansowej. Nawet jeśli jedna osoba straci pracę, to kredyt może być spłacany dzięki dochodom małżonka - twierdzi Piotr Utrata z ING Bank Śląski.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach, które preferują rodziny przy udzielaniu kredytów. Faktem jest, że bardzo często, gdy dochodzi do zwolnień grupowych, to najpierw zwalniane są osoby samotne, które nie mają na utrzymaniu dzieci.

- Statystycznie singiel jest gorszym kredytobiorcą, niż ktoś kto ma rodzinę i dzieci. Taki rodzinny kredytobiorca subiektywnie ma więcej do stracenia. Rodzina oznacza stabilność i dlatego niektóre banki są gotowe udzielić rodzinie większego kredytu - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Nie ma oficjalnych danych pokazujących, jaka jest różnica w spłacie kredytów mieszkaniowych pomiędzy osobami samotnymi i rodzinami. Są natomiast twarde dane mówiące o tym, że koszty życia czteroosobowej rodziny są większe niż osoby samotnej. Co prawda wysokość czynszu za mieszkanie może być porównywalna, ale już rachunki za prąd, wodę, gaz czy nawet wywóz śmieci są wyższe. Rodzina wydaje też najczęściej więcej na wyżywienie i ubranie. Dlaczego więc singiel nie jest preferowanym klientem we wszystkich bankach?

Na przykład w Pekao liczba osób w gospodarstwie domowym, nie ma dużego znaczenia przy obliczaniu zdolności kredytowej.

- W tym banku nie uwzględnia się liczby osób przy wyznaczaniu zdolności kredytowej, za to bardzo rygorystycznie podchodzi się do innych obciążeń - mówi Paweł Majtkowski.

Z kolei w ING Banku Śląskim liczba osób w rodzinie, które nie wpływają na obniżenie zdolność kredytową, zależy od łącznego dochodu gospodarstwa. Przy miesięcznych dochodach w wysokości 2 tys. zł są to trzy osoby, a jeśli ktoś zarabia 5 tys zł, to będzie to już sześć osób. Najczęściej jednak banki przyjmują stałe koszty ryczałtowe na kolejnych członków rodziny. W Deutsche Banku miesięczny koszt utrzymania pierwszej osoby szacowany jest na 800 złotych miesięcznie. Każda następna osoba w rodzinie, to 400 złotych miesięcznie. Podobne zasady obowiązują w innych bankach. Często prowadzone są też dwie tabele, osobna dla mieszkańców aglomeracji Warszawskiej, gdzie koszty życia są wyższe, i osobna dla reszty kraju. Dopiero po odliczeniu tych ryczałtów, pozostałą kwotę można przeznaczyć na obsługę kredytu hipotecznego.

Roman Grzyb
interia.pl

Co z tymi kredytami?

Kiedy mówimy o działalności banków, to automatycznie kojarzymy ją z przyjmowaniem wkładów pieniężnych i udzielaniem kredytów. Chociaż banki mogą wykonywać wiele innych czynności, to właśnie te, ze względu na wagę i popularność, są podstawowym wyznacznikiem działalności bankowej.
Nasz system bankowy jest stosunkowo młody i dopiero od niedawna obserwujemy jego rozkwit, zarówno ze względu na wzrost liczby banków komercyjnych oraz ich oddziałów, jak i bogatszą ofertę produktów finansowych. Przebudowa systemu bankowego i stworzenie bankowości komercyjnej dały szansę na rozwój polskiej gospodarki. Banki, które w początkowym okresie funkcjonowania z wielką ostrożnością podchodziły do udzielania kredytów, zwłaszcza długoterminowych, w ostatnich latach złagodziły swoją politykę. Dzięki pieniądzom uzyskanym od banków, wiele przedsiębiorstw mogło zrealizować zamierzenia i rozwinąć swoją działalność, a osoby indywidualne mogły zaspokoić swoje potrzeby, w tym zakup mieszkania.

Banki odwróciły się od klientów

W kilku ostatnich miesiącach sytuacja zmieniła się diametralnie. Można powiedzieć, że banki, których główną funkcją jest zaspokajanie zapotrzebowania na pieniądz, odwróciły się od klientów i zaczęły dostosowywać się do nowych warunków rynkowych. Niepokojące są nawet wypowiedzi niektórych osób zarządzających bankami, że teraz nie powinno się przyjmować depozytów oraz udzielać kredytów. Strategia dosyć kontrowersyjna - przecież na tych dwóch czynnościach opiera się główna działalność banków.

Paradoks czystej historii

Akcja kredytowa dla gospodarki jest mocno ograniczona, czego skutki obserwujemy na co dzień. Niedawno problemem był brak zdolności kredytowej. Dziś okazuje się, że barier jest znacznie więcej. Można dobrze zarabiać, mieć zdolność kredytową, nawet niewielki wkład własny, ale wniosek kredytowy na zakup mieszkania będzie odrzucony np. ze względu na czystą historię kredytową. To tylko dowodzi, że banki nie są skłonne do udzielania kredytów i wyszukują coraz więcej przeszkód. Oczywiste jest, że nie każdy musi mieć własne mieszkanie - niektórych po prostu na to nie stać. Niepokojące jest jednak to, że teraz kredyt jest dostępny dla nielicznych i nawet wysokie zarobki nie gwarantują jego otrzymania.

Coraz wyższe marże

Najgorsze jest jednak to, że niektóre banki, widząc rosnącą popularność rządowego programu "Rodzina na swoim", zaczęły znacząco podwyższać marże. Może się więc okazać, że rata kredytowa spłacana z pomocą państwa będzie wyższa od raty spłacanej indywidualnie w całym okresie kredytowania. Dofinansowanie do części odsetek kredytu ma pomóc małżeństwom i osobom samotnie wychowującym dzieci w spłacie raty kredytowej w początkowym okresie. Z jednej strony mamy więc pomoc państwa, a z drugiej banki, które widząc zwiększone zainteresowanie kredytami z państwową dopłatą chcą na nich więcej zarobić. Banki, podobnie jak inne przedsiębiorstwa, dążą do maksymalizacji zysku i wykorzystują nadarzające się na rynku okazje. Ale oprócz zysku ważne jest zaufanie i bezpieczeństwo - to od nich zależy sprawne funkcjonowanie banku. Niektóre banki zdają się o tym ostatnio zapominać, podobnie jak o tym, że pełnią ważną funkcję w gospodarce i chociażby z tego względu powinny współpracować z pozostałymi podmiotami. Dostosowywanie się do zmieniających się warunków rynkowych jest racjonalne, ale prawie całkowite wstrzymanie akcji kredytowej już nie.

Małgorzata Kędzierska, analityk rynku nieruchomości

źródło informacji: Wynajem.pl

interia.pl

Co z tymi kredytami?

Kiedy mówimy o działalności banków, to automatycznie kojarzymy ją z przyjmowaniem wkładów pieniężnych i udzielaniem kredytów. Chociaż banki mogą wykonywać wiele innych czynności, to właśnie te, ze względu na wagę i popularność, są podstawowym wyznacznikiem działalności bankowej.
Nasz system bankowy jest stosunkowo młody i dopiero od niedawna obserwujemy jego rozkwit, zarówno ze względu na wzrost liczby banków komercyjnych oraz ich oddziałów, jak i bogatszą ofertę produktów finansowych. Przebudowa systemu bankowego i stworzenie bankowości komercyjnej dały szansę na rozwój polskiej gospodarki. Banki, które w początkowym okresie funkcjonowania z wielką ostrożnością podchodziły do udzielania kredytów, zwłaszcza długoterminowych, w ostatnich latach złagodziły swoją politykę. Dzięki pieniądzom uzyskanym od banków, wiele przedsiębiorstw mogło zrealizować zamierzenia i rozwinąć swoją działalność, a osoby indywidualne mogły zaspokoić swoje potrzeby, w tym zakup mieszkania.

Banki odwróciły się od klientów

W kilku ostatnich miesiącach sytuacja zmieniła się diametralnie. Można powiedzieć, że banki, których główną funkcją jest zaspokajanie zapotrzebowania na pieniądz, odwróciły się od klientów i zaczęły dostosowywać się do nowych warunków rynkowych. Niepokojące są nawet wypowiedzi niektórych osób zarządzających bankami, że teraz nie powinno się przyjmować depozytów oraz udzielać kredytów. Strategia dosyć kontrowersyjna - przecież na tych dwóch czynnościach opiera się główna działalność banków.

Paradoks czystej historii

Akcja kredytowa dla gospodarki jest mocno ograniczona, czego skutki obserwujemy na co dzień. Niedawno problemem był brak zdolności kredytowej. Dziś okazuje się, że barier jest znacznie więcej. Można dobrze zarabiać, mieć zdolność kredytową, nawet niewielki wkład własny, ale wniosek kredytowy na zakup mieszkania będzie odrzucony np. ze względu na czystą historię kredytową. To tylko dowodzi, że banki nie są skłonne do udzielania kredytów i wyszukują coraz więcej przeszkód. Oczywiste jest, że nie każdy musi mieć własne mieszkanie - niektórych po prostu na to nie stać. Niepokojące jest jednak to, że teraz kredyt jest dostępny dla nielicznych i nawet wysokie zarobki nie gwarantują jego otrzymania.

Coraz wyższe marże

Najgorsze jest jednak to, że niektóre banki, widząc rosnącą popularność rządowego programu "Rodzina na swoim", zaczęły znacząco podwyższać marże. Może się więc okazać, że rata kredytowa spłacana z pomocą państwa będzie wyższa od raty spłacanej indywidualnie w całym okresie kredytowania. Dofinansowanie do części odsetek kredytu ma pomóc małżeństwom i osobom samotnie wychowującym dzieci w spłacie raty kredytowej w początkowym okresie. Z jednej strony mamy więc pomoc państwa, a z drugiej banki, które widząc zwiększone zainteresowanie kredytami z państwową dopłatą chcą na nich więcej zarobić. Banki, podobnie jak inne przedsiębiorstwa, dążą do maksymalizacji zysku i wykorzystują nadarzające się na rynku okazje. Ale oprócz zysku ważne jest zaufanie i bezpieczeństwo - to od nich zależy sprawne funkcjonowanie banku. Niektóre banki zdają się o tym ostatnio zapominać, podobnie jak o tym, że pełnią ważną funkcję w gospodarce i chociażby z tego względu powinny współpracować z pozostałymi podmiotami. Dostosowywanie się do zmieniających się warunków rynkowych jest racjonalne, ale prawie całkowite wstrzymanie akcji kredytowej już nie.

Małgorzata Kędzierska, analityk rynku nieruchomości

źródło informacji: Wynajem.pl

interia.pl

Stabilizowanie się sytuacji na rynkach pozytywne w kontekście ERM2

Obecne stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem z punktu widzenia przystąpienia Polski do mechanizmu kursowego ERM2 - ocenia Marek Rozkrut, dyrektor Departamentu Polityki Finansowej, Analiz i Statystyki.

- Obecne, stopniowe stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem i na pewno kompensuje w pewnym stopniu ryzyko związane z czynnikiem politycznym (utrudniającym przeprowadzenie wymaganych dostosowań prawnych), jednak nie eliminuje go - powiedział Rozkrut w rozmowie z PAP.

- Musimy zagwarantować bezpieczne uczestnictwo złotego w mechanizmie ERM2. Dobre fundamenty gospodarcze, dodatkowo potwierdzone pozytywną oceną MFW, na podstawie której przyznano nam elastyczną linię kredytową, są czynnikiem sprzyjającym ograniczaniu wahań polskiej waluty. Niemniej, spowodowana czynnikami globalnymi niestabilna sytuacja na rynku walutowym oraz brak porozumienia politycznego co do przeprowadzenia wymaganych dostosowań prawnych na pewno utrudniają wejście do ERM2, trudno jednak przesądzać czy je wykluczają - dodał.

Rozkrut przypomniał, że MF przygotowuje dokument, w którym zostaną określone warunki przystąpienia Polski do ERM2. Dodał, że gwałtowne i silne wahania kursu walutowego utrudniają wyznaczenie kursu parytetowego.

- Wysoka zmienność kursu walutowego jest czynnikiem utrudniającym rozmowy z partnerami z instytucji europejskich i krajów strefy euro na temat poziomu parytetu w systemie ERM2. Stabilizacji sytuacji na rynku walutowym nie sprzyja dodatkowo niepewność polityczna - powiedział.

Jego zdaniem wyznaczenie centralnego parytetu w ERM2 mogłoby być jednak punktem odniesienia stabilizującym sytuację na rynku walutowym.

- W warunkach realizacji wiarygodnej strategii integracji walutowej, członkostwo w ERM2 powinno sprzyjać stabilizacji kursowej. Wynika to z faktu, iż włączenie złotego do nowego systemu będzie stanowić wyraźny sygnał gotowości naszego kraju do przyjęcia wspólnej waluty. Parytet centralny, jako wiarygodny punkt odniesienia dla kursu konwersji, powinien wtedy pełnić funkcję nominalnej kotwicy stabilizującej sytuację na polskim rynku walutowym - uważa Rozkrut.

Podkreśla jednocześnie, że aby wyznaczenie kursu centralnego mogło skutecznie ograniczać wahania złotego, muszą być jednak spełnione pewne warunki.

- Po pierwsze, poziom ustalonego parytetu powinien być spójny z sytuacją makroekonomiczną kraju. Po drugie, okres uczestnictwa w ERM2 powinien być możliwie krótki, co - poprzez przybliżenie momentu przyjęcia wspólnej waluty - będzie zwiększać wiarygodność bieżącego poziomu parytetu jako punktu odniesienia dla ostatecznego kursu zamiany złotego na euro. Po trzecie, Polska powinna w momencie oceny gotowości do przyjęcia wspólnej waluty spełnić wszystkie formalne warunki członkostwa w strefie euro, gdyż tylko wtedy będzie możliwe przyjęcie wspólnej waluty w wyznaczonym terminie - powiedział.

- Obecnie spełnienie tych warunków utrudniają pozostające poza kontrolą krajowej polityki gospodarczej czynniki zewnętrzne wpływające na destabilizację kursu złotego oraz brak zgody politycznej na przeprowadzenie niezbędnych zmian prawnych warunkujących przyjęcie wspólnej waluty - dodał.

Rozkrut powiedział także, że Polska nie zamierza ubiegać się o specjalne traktowanie w mechanizmie ERM2.

- Uważamy, że Polska jest w stanie wypełnić kryterium kursowe konwergencji oraz wszystkie inne wymagania traktatowe - powiedział.

PAP/interia.pl/Piątek, 17 kwietnia (09:29)

Stabilizowanie się sytuacji na rynkach pozytywne w kontekście ERM2

Obecne stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem z punktu widzenia przystąpienia Polski do mechanizmu kursowego ERM2 - ocenia Marek Rozkrut, dyrektor Departamentu Polityki Finansowej, Analiz i Statystyki.

- Obecne, stopniowe stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem i na pewno kompensuje w pewnym stopniu ryzyko związane z czynnikiem politycznym (utrudniającym przeprowadzenie wymaganych dostosowań prawnych), jednak nie eliminuje go - powiedział Rozkrut w rozmowie z PAP.

- Musimy zagwarantować bezpieczne uczestnictwo złotego w mechanizmie ERM2. Dobre fundamenty gospodarcze, dodatkowo potwierdzone pozytywną oceną MFW, na podstawie której przyznano nam elastyczną linię kredytową, są czynnikiem sprzyjającym ograniczaniu wahań polskiej waluty. Niemniej, spowodowana czynnikami globalnymi niestabilna sytuacja na rynku walutowym oraz brak porozumienia politycznego co do przeprowadzenia wymaganych dostosowań prawnych na pewno utrudniają wejście do ERM2, trudno jednak przesądzać czy je wykluczają - dodał.

Rozkrut przypomniał, że MF przygotowuje dokument, w którym zostaną określone warunki przystąpienia Polski do ERM2. Dodał, że gwałtowne i silne wahania kursu walutowego utrudniają wyznaczenie kursu parytetowego.

- Wysoka zmienność kursu walutowego jest czynnikiem utrudniającym rozmowy z partnerami z instytucji europejskich i krajów strefy euro na temat poziomu parytetu w systemie ERM2. Stabilizacji sytuacji na rynku walutowym nie sprzyja dodatkowo niepewność polityczna - powiedział.

Jego zdaniem wyznaczenie centralnego parytetu w ERM2 mogłoby być jednak punktem odniesienia stabilizującym sytuację na rynku walutowym.

- W warunkach realizacji wiarygodnej strategii integracji walutowej, członkostwo w ERM2 powinno sprzyjać stabilizacji kursowej. Wynika to z faktu, iż włączenie złotego do nowego systemu będzie stanowić wyraźny sygnał gotowości naszego kraju do przyjęcia wspólnej waluty. Parytet centralny, jako wiarygodny punkt odniesienia dla kursu konwersji, powinien wtedy pełnić funkcję nominalnej kotwicy stabilizującej sytuację na polskim rynku walutowym - uważa Rozkrut.

Podkreśla jednocześnie, że aby wyznaczenie kursu centralnego mogło skutecznie ograniczać wahania złotego, muszą być jednak spełnione pewne warunki.

- Po pierwsze, poziom ustalonego parytetu powinien być spójny z sytuacją makroekonomiczną kraju. Po drugie, okres uczestnictwa w ERM2 powinien być możliwie krótki, co - poprzez przybliżenie momentu przyjęcia wspólnej waluty - będzie zwiększać wiarygodność bieżącego poziomu parytetu jako punktu odniesienia dla ostatecznego kursu zamiany złotego na euro. Po trzecie, Polska powinna w momencie oceny gotowości do przyjęcia wspólnej waluty spełnić wszystkie formalne warunki członkostwa w strefie euro, gdyż tylko wtedy będzie możliwe przyjęcie wspólnej waluty w wyznaczonym terminie - powiedział.

- Obecnie spełnienie tych warunków utrudniają pozostające poza kontrolą krajowej polityki gospodarczej czynniki zewnętrzne wpływające na destabilizację kursu złotego oraz brak zgody politycznej na przeprowadzenie niezbędnych zmian prawnych warunkujących przyjęcie wspólnej waluty - dodał.

Rozkrut powiedział także, że Polska nie zamierza ubiegać się o specjalne traktowanie w mechanizmie ERM2.

- Uważamy, że Polska jest w stanie wypełnić kryterium kursowe konwergencji oraz wszystkie inne wymagania traktatowe - powiedział.

PAP/interia.pl/Piątek, 17 kwietnia (09:29)

Indeksy rosną ze wzrostem zaufania inwestorów

Inwestorzy, zachęceni ostatnimi optymistycznymi informacjami, są coraz bardziej przekonani, że gospodarka zaczyna powoli wychodzić z kryzysu. Zarysowało się ożywienie na rynku, najbardziej wzrosły kursy firm wysokiej technologii.

Dobre rezultaty osiągnął m. in. czołowy producent telefonów komórkowych Nokia i internetowy gigant Google. Pomyślne wieści napłynęły też od kilku wielkich banków, m. in. JP Morgan Chase & Co.

Czwartek przyniósł ożywienie na giełdzie i wzrosty wszystkich indeksów, zwłaszcza indeksu firm wysokiej technologii Nasdaq.

Dow Jones, indeks "blue chips", czyli największych korporacji przemysłowych, wzrósł o 95,81 pkt. (1.19 proc.) do 8125,43 pkt. Dow po raz pierwszy od 9 lutego przekroczył poziom 8100 pkt.

Szersze wskaźniki wzrosły w jeszcze większym stopniu. Standard & Poor's 500 zyskał 13,24 pkt. (1,55 proc.) i zakończył notowania na poziomie 865,30 pkt.

Technologiczny Nasdaq podskoczył o 43,64 pkt. (2,68 proc.) i osiągnął poziom 1670,44 pkt.

Indeks małych firm Russell 2000 podniósł się o 12,75 pkt. (2,8 proc.) do 473,88 pkt.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Piątek, 17 kwietnia (06:34)

Indeksy rosną ze wzrostem zaufania inwestorów

Inwestorzy, zachęceni ostatnimi optymistycznymi informacjami, są coraz bardziej przekonani, że gospodarka zaczyna powoli wychodzić z kryzysu. Zarysowało się ożywienie na rynku, najbardziej wzrosły kursy firm wysokiej technologii.

Dobre rezultaty osiągnął m. in. czołowy producent telefonów komórkowych Nokia i internetowy gigant Google. Pomyślne wieści napłynęły też od kilku wielkich banków, m. in. JP Morgan Chase & Co.

Czwartek przyniósł ożywienie na giełdzie i wzrosty wszystkich indeksów, zwłaszcza indeksu firm wysokiej technologii Nasdaq.

Dow Jones, indeks "blue chips", czyli największych korporacji przemysłowych, wzrósł o 95,81 pkt. (1.19 proc.) do 8125,43 pkt. Dow po raz pierwszy od 9 lutego przekroczył poziom 8100 pkt.

Szersze wskaźniki wzrosły w jeszcze większym stopniu. Standard & Poor's 500 zyskał 13,24 pkt. (1,55 proc.) i zakończył notowania na poziomie 865,30 pkt.

Technologiczny Nasdaq podskoczył o 43,64 pkt. (2,68 proc.) i osiągnął poziom 1670,44 pkt.

Indeks małych firm Russell 2000 podniósł się o 12,75 pkt. (2,8 proc.) do 473,88 pkt.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Piątek, 17 kwietnia (06:34)

Euroraport: budowa polskich stadionów

"Polska i Ukraina". Tymi słowami wypowiedzianymi dwa lata temu Michel Platini, szef Komitetu Wykonawczego Unii Związków Piłkarskich (UEFA), wskazał na gospodarza finałów piłkarskich Mistrzostw Europy w roku 2012. Jaki jest stan przygotowań stadionów? Odpowiedź znajdą Państwo w poniższym raporcie.
Z każdym kolejnym miesiącem zbliżającym nas do finałów piłkarskich mistrzostw Europy, które odbędą się na polskich i ukraińskich boiskach, ubywa malkontentów i niedowiarków określanych przez media "eurosceptykami". Zapewnienia polskich miast, w których mają odbyć się mistrzostwa, Polskiego Związku Piłki Nożnej oraz UEFA nie były w stanie przez długi okres stłumić ogólnokrajowej opinii, że Polska nie ma szans na zorganizowanie mistrzostw. "Eurosceptycy" wskazywali, że w naszym kraju nie ma odpowiednich warunków do przeprowadzenia tak prestiżowej imprezy, dodając, iż Polska nie będzie w stanie wybudować przynajmniej czterech, odpowiednich aren na mistrzostwa. Ich głosy przez długie miesiące szły w parze z częstymi "problemami organizacyjnymi", "odwoływaniem mistrzostw" oraz "nadchodzącym kryzysem" które raz za razem pojawiały się w zagranicznych, a czasami także w polskich mediach. Teraz jednak sytuacja uległa zmianie - niektóre stadiony rosną w oczach, rozstrzygnęły się ostatnie przetargi, podpisywane są kolejne umowy, co szybko zaowocowało zmniejszeniem liczby malkontentów. Co więcej, "kryzys" niejako pomógł polskim organizatorom imprezy, bowiem firmy rywalizujące w przetargach obniżyły znacząco koszty budowy nowych aren, dzięki czemu udało zaoszczędzić się kilkaset milionów złotych.
W Polsce do mistrzostw Europy przygotowuje się kilkadziesiąt miast, w których piłkarze, sędziowie, działacze, a przede wszystkim kibice mają w trakcie mistrzostw przebywać. Pośród nich największe napięcie i oczekiwanie na największą w polskiej historii imprezę sportową jest wyczuwalne w Chorzowie, Gdańsku, Krakowie, Poznaniu, Warszawie oraz we Wrocławiu, w których budowane są areny na mistrzostwa. Na sześć polskich miast-kandydatów zwrócone są oczy całej Polski oraz UEFA, które z uwagą przyglądają się postępom w budowie najważniejszego czynnika do przeprowadzenia imprezy. Stadionów.

W maju UEFA zapowiedziała, że ogłosi ostateczną listę miast-organizatorów, na której pewne swojego miejsca mogą być tylko dwa miasta Kijów i Warszawa. Pozostałych dziesięć miast z Polski i Ukrainy do końca będą walczyć o polepszenie swojego wizerunku, tak aby one zostały wybrane do grona "szczęśliwców". W poniższym raporcie nie będziemy jednak oceniać szans miast na goszczenie Euro. Tę rolę "pozostawimy" szefom UEFA, która będzie musiała wybrać, gdzie mecze mistrzostw się odbędą. W raporcie skupimy się na jedynie aktualnym stanie prac, które zostały zobrazowane szczegółowymi fotoreportażami.

Warszawa

Powstający Stadion Narodowy w Warszawie jest jedyną areną, która na pewno będzie gościła uczestników, a przede wszystkim kibiców, którzy przyjadą do Polski na Euro. Prace przy pierwszym etapie budowy Stadionu Narodowego rozpoczęły się w październiku minionego roku i miały potrwać do przełomu kwietnia i maja. Miały, albowiem skończyły się - co jak na polskie "standardy" jest ewenementem - przed czasem. Zakres prac, i tempo, w jakim je wykonano, jest iście imponujący - z terenu Stadionu Dziesięciolecia przemieszczono i wywieziono łącznie ponad 340 tysięcy metrów sześciennych gruntu, wbito ponad 14 tysięcy pali i kolumn oraz postawiono niemal 31 tysięcy metrów kwadratowych ścianek szczelinowych. Z tak rozległym zakresem prac firma Pol-Aqua uporała się w pięć miesięcy. Co więcej, prace zakończyłyby się znacznie szybciej, gdyby nie "prezent" od budowniczych stadionu, którzy w okresie świąteczno-noworocznym postanowili nie zakłócać mieszkańcom Warszawy świętowania.

W trakcie przygotowywania niecki dawnego Stadionu Dziesięciolecia pod budowę konstrukcji nowego Stadionu Narodowego trwały procedury przetargowe, które miały wyłonić budowniczego głównej polskiej areny mistrzostw. Zawiłe postępowanie sprawiło, że ostateczny wybór przeciągnął się o kilka tygodni. Koniec końców, Narodowe Centrum Sportu po odpowiedzeniu na setki pytań mogło dokonać otwarcia ofert i ogłosiło firmę, która zostanie generalnym wykonawcą Stadionu Narodowego. Po sprawdzeniu wszystkich ofert 15 kwietnia podano, że ostatecznie zwycięzcą przetargu zostało niemiecko-austriacko-polskie konsorcjum Hydrobudowa Polska SA oraz PBG z Alpine Bau Deutschland AG, Alpine Bau GmbH i Alpine Construction Polska Sp. z o.o., które wybuduje stadion za łączną kwotę 1,25 mld złotych. Zwycięzca przetargu na plac budowy ma wejść w maju, a obiekt ma zostać oddany do użytku po dwóch latach budowy.

Od momentu ukończenia pierwszego etapu na budowie można było jednak spotkać codziennie kilkudziesięciu robotników. Narodowe Centrum Sportu zleciło bowiem dodatkowe prace firmie Pol-Aqua, która wykonała kilka mniejszych (patrząc na skalę przedsięwzięcia) prac, związanych głównie z przygotowaniem niektórych fundamentów.
Chorzów

Istniejący już Stadion Narodowy w Chorzowie jest obecnie największą aktualnie sportową areną w Polsce, na której z powodzeniem odbywają się zawody sportowe. "Kocioł Czarownic" prócz goszczenia sportowców gromadzi także fanów muzyki, którzy kilkukrotnie w ciągu roku w sile kilkudziesięciu tysięcy zapełniają trybuny oraz płytę stadionu podczas koncertów.

Sam obiekt w bieżącym roku nie uległ jeszcze zmianom, co nie oznacza, że stadion nie jest przygotowany z myślą o mistrzostwach Europy. Zgodnie z harmonogramem 31 marca został oddany projekt wykonawczy, według którego zostanie wybudowana śląska arena. Projekt wraz wizualizacją odmienionego stadionu robią niezwykłe wrażenie. Stadion będzie miał przebudowaną jedną trybunę, która zyska dodatkowe piętro, dzięki czemu poprawi się znacznie widoczność. Cały obiekt zostanie dodatkowo przykryty potężnym - największym w Europie - dachem. Przebudowane zostanie także otoczenie samego stadionu - powstanie nowy system kas i kołowrotów, zmienione zostaną wejścia i wyjścia. Pierwsze prace nad zmianą otoczenia trwają nieprzerwanie od minionego roku - budowane są nowe parkingi, które pomieścić mają dodatkowo niemal 600 samochodów oraz 18 autokarów. Częściowo zostanie także zmodernizowana istniejąca, nowa trybuna. Wnętrza piętrowej trybuny, które są wielkim kompleksem sportowym z halami sportowymi, sportowo-konferencyjnymi, salami konferencyjnymi, centrum prasowym oraz ponadtysiącmetrowymi szatniami zyskają większą strefę "mixed-zone" oraz studium panoramiczne. Jedyną częścią stadionu, która nie ulegnie zmianom, jest hotel, który znajduje się na tyłach głównej trybuny.

Kiedy więc możemy spodziewać się pierwszych prac na stadionie? Zgodnie z harmonogramem do końca czerwca ma być podpisana umowa z generalnym wykonawcą robót, a z początkiem lipca przekazany ma zostać plac budowy. W praktyce przez cały lipiec będą trwały prace przygotowawcze albowiem 6 sierpnia na stadionie odbędzie się ostatnia wielka impreza przed przebudową obiektu - koncert irlandzkiej grupy U2.
Gdańsk

Według największej liczby internautów, którzy wzięli udział w sondzie na stronie spółki koordynującej przygotowania do mistrzostw Europy, gdański stadion będzie najładniejszym spośród polskich aren przygotowywanych na Euro 2012. Baltic Arena, jak roboczo został nazwany przyszły stadion w Gdańsku, dzięki niepowtarzalnej elewacji będzie przypominał wielki bursztyn. Projekt gdańskiego stadionu spośród ponad 300 tysięcy otrzymał aż 134 tysiące głosów (44 proc.) pozostawiając w tyle projekt Stadionu Narodowego w Warszawie (115 tysięcy głosów - 37 proc.) i Stadion Miejski we Wrocławiu (34 tysięcy głosów - 11 proc.).

Oprócz najładniejszego projektu stadionu Gdańsk może pochwalić się także najszybciej podpisaną umową na budowę stadionu spośród miast, które budują swoje stadiony "od zera". 10 kwietnia władze Gdańska złożyły ostatnie podpisy pod umową z konsorcjum złożonym z firm Hydrobudowa Polska S.A., Hydrobudowa 9, Alpine Bau Deutschland AG Berlin, Alpine Bau GmbH Austria i Alpine Construction Polska Sp z o.o., która za kwotę niespełna 522 mln złotych postawi stadion w pobliżu Zatoki Gdańskiej. Tym samym wybudowanie obiektu będzie tańsze o 140 mln złotych od zakładanych kosztów inwestycji.

Od pierwszych dni bieżącego roku na terenie, gdzie powstanie bursztynowy obiekt, trwają prace nad wymianą gruntu. Zakres prac, z którymi musieli się zmierzyć budowniczy, jest ogromny. Wymiana gruntu na powierzchni dziewięciu hektarów sięga miejscami kilku metrów pod powierzchnię terenu, co oznacza konieczność wywiezienia około miliona metrów sześciennych torfu. Jednocześnie głęboki ubytek jest na bieżąco zastępowany gruntem nośnym. Po zakończeniu prac ziemnych na plac wejdzie generalny wykonawca, który zobowiązał się do zakończenia prac w grudniu 2010 roku.

Do zakończenia prac na stadionie i rozegrania pierwszego meczu planowanego na 2011 rok droga jeszcze daleka, lecz spółka Bieg 2012 zajmująca się budową "Baltic Areny" już przeprowadza komercjalizację obiektu szukając firm i instytucji, które w przyszłości będą wynajmować powierzchnię użytkową stadionu.
Kraków

Przebudowa Stadionu Miejskiego w Krakowie nieco różni się od pozostałych obiektów przygotowywanych na Euro 2012. Przebudowa stadionu, którego gospodarzem na co dzień jest krakowska Wisła, rozpoczęła się pod koniec 2004 roku. Od tego czasu, krok po kroku, właściciel stadionu, jakim jest miasto, sukcesywnie rozpisywał przetargi na burzenie starych i budowy nowych trybun. Każda zmiana w wyglądzie stadionu była wymuszona przejściem przez biurokratyczną drogę przez mękę, ponieważ wszystkie pracy wymagały osobnych przetargów. Dodatkowo projekt stadionu, który początkowo planowany był na około 25 tysięcy osób był wielokrotnie zmieniany. Powiększanie stadionu i zmiany koncepcji budowy dodatkowo wpłynęły na wydłużenie oczekiwania na budowę areny.

Koniec końców powstający stadion im. Henryka Reymana, doczekał się w pierwszym kwartale bieżącego roku ostatniego przetargu, na budowę ostatniej, dwupiętrowej trybuny. Od początku 2009 roku, gdy krakowscy urzędnicy pracowali nad szczęśliwym dokończeniem procedury przetargowej, trwały już prace przy budowie jednej z trybun. Przez trzy miesiące robotnicy wybrali ziemię spod dawnej trybuny do głębokości 6-7 metrów, zalali ją chudym betonem i pokryli gęstą siatką zbrojenia, która waży około 250 ton. W ciągu najbliższych dni płyta denna podziemnej części stadionu ma zostać zalana betonem, po czym stadion ma zacząć piąć się w górę.

Wkrótce zostaną rozpoczęte także prace przy rozbiórce ostatniej starej trybuny oraz budynku klubowego, które zostaną rozebrane w wakacje. Wszystko wskazuje na to, że nową rundę piłkarze Wisły z uwagi na wielki zakres prac (brak dwóch trybun i obniżenie murawy) spędzą poza Reymonta. Ostatecznie Polimex-Mostostal, który wygrywał ostatnie dwa przetargi, zobowiązał oddać cały stadion do użytku w czerwcu przyszłego roku. Oznacza to, że krakowski stadion - według harmonogramów - ma być gotowy jako pierwszy spośród polskich aren przygotowywanych na Euro 2012.

Poznań

Losy przebudowy Stadionu Miejskiego w Poznaniu przypominają przebieg zmian na stadionie w Krakowie. Projekt poznańskiego obiektu także był wielokrotnie zmieniany. Zwiększanie pojemności stadionu, wpasowanie w niego "niespodzianki" w postaci odkopanego bunkra oraz problemy z wysokim stanem wód gruntowych sprawiły, że obiekt stracił swój pierwotny, spójny charakter.

Ostatnią zmianę w projekcie powstającego stadionu wprowadzono już w trakcie trwania budowy bocznych trybun na początku bieżącego roku. Zmiany związane z wysokim stanem wód gruntowych spowodowały, że podziemna część trybuny pierwszej, została podniesiona o ponad metr. Dodatkowo podziemny parking "zyska" także drugi wjazd.

Pozostałe prace przy budowie stadionu przebiegają bez przeszkód. Co więcej, spółka Euro 2012, która zajmuje się budową Stadionu Miejskiego, podaje, że prace nawet wyprzedzają znacznie harmonogram. Aktualnie możemy obserwować postępy przy budowie trzech trybun. Do oddanej do pełnego użytku w 2008 roku trybuny "drugiej" dobudowane zostały podpory, na których osadzony zostanie dach. Równocześnie równolegle powstają boczne trybuny. Prace przy budowie trybuny trzeciej dotarły już do poziomu drugiej kondygnacji, zaś wspomniana wcześniej "jedynka" po wybudowaniu części podziemnej zaczyna "wychodzić" z ziemi.

Dzięki szybko postępującym pracom istnieje szansa, że konstrukcję samych trybun uda się zakończyć do października/listopada bieżącego roku. Dzięki temu prace nad zadaszeniem oraz wykończeniem trzech trybun będą mogły odbyć się znacznie wcześniej niż planowano, co umożliwi zawodnikom "Kolejorza" na szybszy powrót na własne boisko. Jeśli ta sztuka budowniczym stadionu w Poznaniu się powiedzie, stolica Wielkopolski, a nie Kraków, będzie mogła cieszyć jako pierwsza z oddanego do użytku obiektu.
Wrocław

Teren pod budowę Stadionu Miejskiego we Wrocławiu został przygotowany jako pierwszy spośród wszystkich budów stadionów na Euro 2012. Po, wydawało się, ciężkim zadaniu, jakim było usunięcie kilku tysięcy drzew, odwodnienie terenu i wymianie gruntów, władze Wrocławia musiały zmierzyć się ze znacznie trudniejszym zadaniem. Zawiłości postępowania przetargowego oraz "nieczysta" gra walczących o tę prestiżową inwestycję przedsiębiorstw spowodowały, że ostatecznie firmę, która wybuduje wrocławski obiekt, musiał wskazać sąd.

Ostateczna decyzja sądu, która zapadła 9 kwietnia, dała zielone światło do podpisania ostatniej potrzebnej umowy przed wybudowaniem obiektu. Na uroczystość Wrocław nie kazał długo czekać i już 14 kwietnia pod umowami pomiędzy przedstawicielami stolicy Dolnego Śląska i polsko-greckim konsorcjum pod przewodnictwem Mostostalu Warszawa zostały złożone. Równocześnie symbolicznie ruszyły także pierwsze prace.

Najbliższy miesiąc upłynie na zwożeniu do wrocławskiej dzielnicy Maślice ciężkiego sprzętu, grodzenie terenu i budowę dróg technologicznych. Na pierwsze prace ziemne będziemy musieli poczekać do przełomu maja i czerwca, a sam stadion zacznie "wyrastać" z ziemi w lipcu. Według przedstawicieli firm z konsorcjum konstrukcja obiektu będzie gotowa w niespełna rok. W międzyczasie rozstrzygnięty ma zostać przetarg na operatora stadionu, który zajmie się zarządzaniem obiektem i organizacją imprez.
Reasumując...

Przed polskimi miastami-kandydatami nadszedł teraz bodaj najgorszy moment. 13 maja UEFA pod przewodnictwem Michela Platiniego zadecyduje, w których polskich miastach będzie gościć Euro. Sam szef UEFA podkreślał podczas ostatnich wizyt, że zarówno Polska jak i Ukraina znacznie poprawiły stan swoich przygotowań do imprezy. Francuz niejednokrotnie podkreślał, że nie ma miast rezerwowych, a Euro dostaną najlepiej przygotowane miasta. Jednocześnie szef UEFA przyznał, że powstające stadiony będą "wspaniałe". W podobnym tonie wypowiadali się także prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Grzegorz Lato i minister sportu i turystyki Mirosław Drzewiecki.

Należy jednak wspomnieć, że współorganizator Euro 2012, Ukraina, także bardzo mocno przyspieszyła z inwestycjami zaplanowanymi na Euro 2012. Bogaci oligarchowie wspomogli miasta na wschodzie kraju budując piękne, ultranowoczesne stadiony. Również w innych miastach spory odeszły w kąt a zastąpiła je ciężka praca. Które miasta więc dostaną prawo zorganizowania meczów? Jaki będzie podział pomiędzy oboma krajami-organizatorami? Na odpowiedź musimy jeszcze poczekać kilka tygodni, podczas których będziemy zalewani falą spekulacji, które miasto dostanie, a które będzie tylko zazdrościć pozostałym.
Piotr Błoński, Onet.pl
Piotr Błoński, Onet.pl /16.04.2009 16:11

Euroraport: budowa polskich stadionów

"Polska i Ukraina". Tymi słowami wypowiedzianymi dwa lata temu Michel Platini, szef Komitetu Wykonawczego Unii Związków Piłkarskich (UEFA), wskazał na gospodarza finałów piłkarskich Mistrzostw Europy w roku 2012. Jaki jest stan przygotowań stadionów? Odpowiedź znajdą Państwo w poniższym raporcie.
Z każdym kolejnym miesiącem zbliżającym nas do finałów piłkarskich mistrzostw Europy, które odbędą się na polskich i ukraińskich boiskach, ubywa malkontentów i niedowiarków określanych przez media "eurosceptykami". Zapewnienia polskich miast, w których mają odbyć się mistrzostwa, Polskiego Związku Piłki Nożnej oraz UEFA nie były w stanie przez długi okres stłumić ogólnokrajowej opinii, że Polska nie ma szans na zorganizowanie mistrzostw. "Eurosceptycy" wskazywali, że w naszym kraju nie ma odpowiednich warunków do przeprowadzenia tak prestiżowej imprezy, dodając, iż Polska nie będzie w stanie wybudować przynajmniej czterech, odpowiednich aren na mistrzostwa. Ich głosy przez długie miesiące szły w parze z częstymi "problemami organizacyjnymi", "odwoływaniem mistrzostw" oraz "nadchodzącym kryzysem" które raz za razem pojawiały się w zagranicznych, a czasami także w polskich mediach. Teraz jednak sytuacja uległa zmianie - niektóre stadiony rosną w oczach, rozstrzygnęły się ostatnie przetargi, podpisywane są kolejne umowy, co szybko zaowocowało zmniejszeniem liczby malkontentów. Co więcej, "kryzys" niejako pomógł polskim organizatorom imprezy, bowiem firmy rywalizujące w przetargach obniżyły znacząco koszty budowy nowych aren, dzięki czemu udało zaoszczędzić się kilkaset milionów złotych.
W Polsce do mistrzostw Europy przygotowuje się kilkadziesiąt miast, w których piłkarze, sędziowie, działacze, a przede wszystkim kibice mają w trakcie mistrzostw przebywać. Pośród nich największe napięcie i oczekiwanie na największą w polskiej historii imprezę sportową jest wyczuwalne w Chorzowie, Gdańsku, Krakowie, Poznaniu, Warszawie oraz we Wrocławiu, w których budowane są areny na mistrzostwa. Na sześć polskich miast-kandydatów zwrócone są oczy całej Polski oraz UEFA, które z uwagą przyglądają się postępom w budowie najważniejszego czynnika do przeprowadzenia imprezy. Stadionów.

W maju UEFA zapowiedziała, że ogłosi ostateczną listę miast-organizatorów, na której pewne swojego miejsca mogą być tylko dwa miasta Kijów i Warszawa. Pozostałych dziesięć miast z Polski i Ukrainy do końca będą walczyć o polepszenie swojego wizerunku, tak aby one zostały wybrane do grona "szczęśliwców". W poniższym raporcie nie będziemy jednak oceniać szans miast na goszczenie Euro. Tę rolę "pozostawimy" szefom UEFA, która będzie musiała wybrać, gdzie mecze mistrzostw się odbędą. W raporcie skupimy się na jedynie aktualnym stanie prac, które zostały zobrazowane szczegółowymi fotoreportażami.

Warszawa

Powstający Stadion Narodowy w Warszawie jest jedyną areną, która na pewno będzie gościła uczestników, a przede wszystkim kibiców, którzy przyjadą do Polski na Euro. Prace przy pierwszym etapie budowy Stadionu Narodowego rozpoczęły się w październiku minionego roku i miały potrwać do przełomu kwietnia i maja. Miały, albowiem skończyły się - co jak na polskie "standardy" jest ewenementem - przed czasem. Zakres prac, i tempo, w jakim je wykonano, jest iście imponujący - z terenu Stadionu Dziesięciolecia przemieszczono i wywieziono łącznie ponad 340 tysięcy metrów sześciennych gruntu, wbito ponad 14 tysięcy pali i kolumn oraz postawiono niemal 31 tysięcy metrów kwadratowych ścianek szczelinowych. Z tak rozległym zakresem prac firma Pol-Aqua uporała się w pięć miesięcy. Co więcej, prace zakończyłyby się znacznie szybciej, gdyby nie "prezent" od budowniczych stadionu, którzy w okresie świąteczno-noworocznym postanowili nie zakłócać mieszkańcom Warszawy świętowania.

W trakcie przygotowywania niecki dawnego Stadionu Dziesięciolecia pod budowę konstrukcji nowego Stadionu Narodowego trwały procedury przetargowe, które miały wyłonić budowniczego głównej polskiej areny mistrzostw. Zawiłe postępowanie sprawiło, że ostateczny wybór przeciągnął się o kilka tygodni. Koniec końców, Narodowe Centrum Sportu po odpowiedzeniu na setki pytań mogło dokonać otwarcia ofert i ogłosiło firmę, która zostanie generalnym wykonawcą Stadionu Narodowego. Po sprawdzeniu wszystkich ofert 15 kwietnia podano, że ostatecznie zwycięzcą przetargu zostało niemiecko-austriacko-polskie konsorcjum Hydrobudowa Polska SA oraz PBG z Alpine Bau Deutschland AG, Alpine Bau GmbH i Alpine Construction Polska Sp. z o.o., które wybuduje stadion za łączną kwotę 1,25 mld złotych. Zwycięzca przetargu na plac budowy ma wejść w maju, a obiekt ma zostać oddany do użytku po dwóch latach budowy.

Od momentu ukończenia pierwszego etapu na budowie można było jednak spotkać codziennie kilkudziesięciu robotników. Narodowe Centrum Sportu zleciło bowiem dodatkowe prace firmie Pol-Aqua, która wykonała kilka mniejszych (patrząc na skalę przedsięwzięcia) prac, związanych głównie z przygotowaniem niektórych fundamentów.
Chorzów

Istniejący już Stadion Narodowy w Chorzowie jest obecnie największą aktualnie sportową areną w Polsce, na której z powodzeniem odbywają się zawody sportowe. "Kocioł Czarownic" prócz goszczenia sportowców gromadzi także fanów muzyki, którzy kilkukrotnie w ciągu roku w sile kilkudziesięciu tysięcy zapełniają trybuny oraz płytę stadionu podczas koncertów.

Sam obiekt w bieżącym roku nie uległ jeszcze zmianom, co nie oznacza, że stadion nie jest przygotowany z myślą o mistrzostwach Europy. Zgodnie z harmonogramem 31 marca został oddany projekt wykonawczy, według którego zostanie wybudowana śląska arena. Projekt wraz wizualizacją odmienionego stadionu robią niezwykłe wrażenie. Stadion będzie miał przebudowaną jedną trybunę, która zyska dodatkowe piętro, dzięki czemu poprawi się znacznie widoczność. Cały obiekt zostanie dodatkowo przykryty potężnym - największym w Europie - dachem. Przebudowane zostanie także otoczenie samego stadionu - powstanie nowy system kas i kołowrotów, zmienione zostaną wejścia i wyjścia. Pierwsze prace nad zmianą otoczenia trwają nieprzerwanie od minionego roku - budowane są nowe parkingi, które pomieścić mają dodatkowo niemal 600 samochodów oraz 18 autokarów. Częściowo zostanie także zmodernizowana istniejąca, nowa trybuna. Wnętrza piętrowej trybuny, które są wielkim kompleksem sportowym z halami sportowymi, sportowo-konferencyjnymi, salami konferencyjnymi, centrum prasowym oraz ponadtysiącmetrowymi szatniami zyskają większą strefę "mixed-zone" oraz studium panoramiczne. Jedyną częścią stadionu, która nie ulegnie zmianom, jest hotel, który znajduje się na tyłach głównej trybuny.

Kiedy więc możemy spodziewać się pierwszych prac na stadionie? Zgodnie z harmonogramem do końca czerwca ma być podpisana umowa z generalnym wykonawcą robót, a z początkiem lipca przekazany ma zostać plac budowy. W praktyce przez cały lipiec będą trwały prace przygotowawcze albowiem 6 sierpnia na stadionie odbędzie się ostatnia wielka impreza przed przebudową obiektu - koncert irlandzkiej grupy U2.
Gdańsk

Według największej liczby internautów, którzy wzięli udział w sondzie na stronie spółki koordynującej przygotowania do mistrzostw Europy, gdański stadion będzie najładniejszym spośród polskich aren przygotowywanych na Euro 2012. Baltic Arena, jak roboczo został nazwany przyszły stadion w Gdańsku, dzięki niepowtarzalnej elewacji będzie przypominał wielki bursztyn. Projekt gdańskiego stadionu spośród ponad 300 tysięcy otrzymał aż 134 tysiące głosów (44 proc.) pozostawiając w tyle projekt Stadionu Narodowego w Warszawie (115 tysięcy głosów - 37 proc.) i Stadion Miejski we Wrocławiu (34 tysięcy głosów - 11 proc.).

Oprócz najładniejszego projektu stadionu Gdańsk może pochwalić się także najszybciej podpisaną umową na budowę stadionu spośród miast, które budują swoje stadiony "od zera". 10 kwietnia władze Gdańska złożyły ostatnie podpisy pod umową z konsorcjum złożonym z firm Hydrobudowa Polska S.A., Hydrobudowa 9, Alpine Bau Deutschland AG Berlin, Alpine Bau GmbH Austria i Alpine Construction Polska Sp z o.o., która za kwotę niespełna 522 mln złotych postawi stadion w pobliżu Zatoki Gdańskiej. Tym samym wybudowanie obiektu będzie tańsze o 140 mln złotych od zakładanych kosztów inwestycji.

Od pierwszych dni bieżącego roku na terenie, gdzie powstanie bursztynowy obiekt, trwają prace nad wymianą gruntu. Zakres prac, z którymi musieli się zmierzyć budowniczy, jest ogromny. Wymiana gruntu na powierzchni dziewięciu hektarów sięga miejscami kilku metrów pod powierzchnię terenu, co oznacza konieczność wywiezienia około miliona metrów sześciennych torfu. Jednocześnie głęboki ubytek jest na bieżąco zastępowany gruntem nośnym. Po zakończeniu prac ziemnych na plac wejdzie generalny wykonawca, który zobowiązał się do zakończenia prac w grudniu 2010 roku.

Do zakończenia prac na stadionie i rozegrania pierwszego meczu planowanego na 2011 rok droga jeszcze daleka, lecz spółka Bieg 2012 zajmująca się budową "Baltic Areny" już przeprowadza komercjalizację obiektu szukając firm i instytucji, które w przyszłości będą wynajmować powierzchnię użytkową stadionu.
Kraków

Przebudowa Stadionu Miejskiego w Krakowie nieco różni się od pozostałych obiektów przygotowywanych na Euro 2012. Przebudowa stadionu, którego gospodarzem na co dzień jest krakowska Wisła, rozpoczęła się pod koniec 2004 roku. Od tego czasu, krok po kroku, właściciel stadionu, jakim jest miasto, sukcesywnie rozpisywał przetargi na burzenie starych i budowy nowych trybun. Każda zmiana w wyglądzie stadionu była wymuszona przejściem przez biurokratyczną drogę przez mękę, ponieważ wszystkie pracy wymagały osobnych przetargów. Dodatkowo projekt stadionu, który początkowo planowany był na około 25 tysięcy osób był wielokrotnie zmieniany. Powiększanie stadionu i zmiany koncepcji budowy dodatkowo wpłynęły na wydłużenie oczekiwania na budowę areny.

Koniec końców powstający stadion im. Henryka Reymana, doczekał się w pierwszym kwartale bieżącego roku ostatniego przetargu, na budowę ostatniej, dwupiętrowej trybuny. Od początku 2009 roku, gdy krakowscy urzędnicy pracowali nad szczęśliwym dokończeniem procedury przetargowej, trwały już prace przy budowie jednej z trybun. Przez trzy miesiące robotnicy wybrali ziemię spod dawnej trybuny do głębokości 6-7 metrów, zalali ją chudym betonem i pokryli gęstą siatką zbrojenia, która waży około 250 ton. W ciągu najbliższych dni płyta denna podziemnej części stadionu ma zostać zalana betonem, po czym stadion ma zacząć piąć się w górę.

Wkrótce zostaną rozpoczęte także prace przy rozbiórce ostatniej starej trybuny oraz budynku klubowego, które zostaną rozebrane w wakacje. Wszystko wskazuje na to, że nową rundę piłkarze Wisły z uwagi na wielki zakres prac (brak dwóch trybun i obniżenie murawy) spędzą poza Reymonta. Ostatecznie Polimex-Mostostal, który wygrywał ostatnie dwa przetargi, zobowiązał oddać cały stadion do użytku w czerwcu przyszłego roku. Oznacza to, że krakowski stadion - według harmonogramów - ma być gotowy jako pierwszy spośród polskich aren przygotowywanych na Euro 2012.

Poznań

Losy przebudowy Stadionu Miejskiego w Poznaniu przypominają przebieg zmian na stadionie w Krakowie. Projekt poznańskiego obiektu także był wielokrotnie zmieniany. Zwiększanie pojemności stadionu, wpasowanie w niego "niespodzianki" w postaci odkopanego bunkra oraz problemy z wysokim stanem wód gruntowych sprawiły, że obiekt stracił swój pierwotny, spójny charakter.

Ostatnią zmianę w projekcie powstającego stadionu wprowadzono już w trakcie trwania budowy bocznych trybun na początku bieżącego roku. Zmiany związane z wysokim stanem wód gruntowych spowodowały, że podziemna część trybuny pierwszej, została podniesiona o ponad metr. Dodatkowo podziemny parking "zyska" także drugi wjazd.

Pozostałe prace przy budowie stadionu przebiegają bez przeszkód. Co więcej, spółka Euro 2012, która zajmuje się budową Stadionu Miejskiego, podaje, że prace nawet wyprzedzają znacznie harmonogram. Aktualnie możemy obserwować postępy przy budowie trzech trybun. Do oddanej do pełnego użytku w 2008 roku trybuny "drugiej" dobudowane zostały podpory, na których osadzony zostanie dach. Równocześnie równolegle powstają boczne trybuny. Prace przy budowie trybuny trzeciej dotarły już do poziomu drugiej kondygnacji, zaś wspomniana wcześniej "jedynka" po wybudowaniu części podziemnej zaczyna "wychodzić" z ziemi.

Dzięki szybko postępującym pracom istnieje szansa, że konstrukcję samych trybun uda się zakończyć do października/listopada bieżącego roku. Dzięki temu prace nad zadaszeniem oraz wykończeniem trzech trybun będą mogły odbyć się znacznie wcześniej niż planowano, co umożliwi zawodnikom "Kolejorza" na szybszy powrót na własne boisko. Jeśli ta sztuka budowniczym stadionu w Poznaniu się powiedzie, stolica Wielkopolski, a nie Kraków, będzie mogła cieszyć jako pierwsza z oddanego do użytku obiektu.
Wrocław

Teren pod budowę Stadionu Miejskiego we Wrocławiu został przygotowany jako pierwszy spośród wszystkich budów stadionów na Euro 2012. Po, wydawało się, ciężkim zadaniu, jakim było usunięcie kilku tysięcy drzew, odwodnienie terenu i wymianie gruntów, władze Wrocławia musiały zmierzyć się ze znacznie trudniejszym zadaniem. Zawiłości postępowania przetargowego oraz "nieczysta" gra walczących o tę prestiżową inwestycję przedsiębiorstw spowodowały, że ostatecznie firmę, która wybuduje wrocławski obiekt, musiał wskazać sąd.

Ostateczna decyzja sądu, która zapadła 9 kwietnia, dała zielone światło do podpisania ostatniej potrzebnej umowy przed wybudowaniem obiektu. Na uroczystość Wrocław nie kazał długo czekać i już 14 kwietnia pod umowami pomiędzy przedstawicielami stolicy Dolnego Śląska i polsko-greckim konsorcjum pod przewodnictwem Mostostalu Warszawa zostały złożone. Równocześnie symbolicznie ruszyły także pierwsze prace.

Najbliższy miesiąc upłynie na zwożeniu do wrocławskiej dzielnicy Maślice ciężkiego sprzętu, grodzenie terenu i budowę dróg technologicznych. Na pierwsze prace ziemne będziemy musieli poczekać do przełomu maja i czerwca, a sam stadion zacznie "wyrastać" z ziemi w lipcu. Według przedstawicieli firm z konsorcjum konstrukcja obiektu będzie gotowa w niespełna rok. W międzyczasie rozstrzygnięty ma zostać przetarg na operatora stadionu, który zajmie się zarządzaniem obiektem i organizacją imprez.
Reasumując...

Przed polskimi miastami-kandydatami nadszedł teraz bodaj najgorszy moment. 13 maja UEFA pod przewodnictwem Michela Platiniego zadecyduje, w których polskich miastach będzie gościć Euro. Sam szef UEFA podkreślał podczas ostatnich wizyt, że zarówno Polska jak i Ukraina znacznie poprawiły stan swoich przygotowań do imprezy. Francuz niejednokrotnie podkreślał, że nie ma miast rezerwowych, a Euro dostaną najlepiej przygotowane miasta. Jednocześnie szef UEFA przyznał, że powstające stadiony będą "wspaniałe". W podobnym tonie wypowiadali się także prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Grzegorz Lato i minister sportu i turystyki Mirosław Drzewiecki.

Należy jednak wspomnieć, że współorganizator Euro 2012, Ukraina, także bardzo mocno przyspieszyła z inwestycjami zaplanowanymi na Euro 2012. Bogaci oligarchowie wspomogli miasta na wschodzie kraju budując piękne, ultranowoczesne stadiony. Również w innych miastach spory odeszły w kąt a zastąpiła je ciężka praca. Które miasta więc dostaną prawo zorganizowania meczów? Jaki będzie podział pomiędzy oboma krajami-organizatorami? Na odpowiedź musimy jeszcze poczekać kilka tygodni, podczas których będziemy zalewani falą spekulacji, które miasto dostanie, a które będzie tylko zazdrościć pozostałym.
Piotr Błoński, Onet.pl
Piotr Błoński, Onet.pl /16.04.2009 16:11

Złych kredytów będzie coraz więcej

Zdaniem Komisji Nadzoru Finansowego w tym i w przyszłym roku wyraźnie pogorszy się jakość portfela kredytowego banków. Lata 2009 i 2010 mogą przynieść wzrost kredytów nieregularnych i zagrożonych w portfelach banków - powiedział w telewizji TVN CNBC Stanisław Kluza, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego. Jego zdaniem pogorszenie jakości portfela kredytowego nie będzie miało tak dużych rozmiarów jak w przeszłości.
Odsetek nieregularnych kredytów wzrośnie z obecnych około 5 proc. o kilka punktów procentowych - szacuje Stanisław Kluza.

Gdy na początku obecnego stulecia gwałtownie pogorszyła się kondycja polskich przedsiębiorstw, odsetek złych kredytów w 2003 roku w całym sektorze przekroczył 21 proc. - co oznaczało, że co piąty pożyczony przez banki złoty mógł już do nich nie wrócić. Potem, wraz z poprawą sytuacji makroekonomicznej, odsetek niespłacanych kredytów spadał aż do rekordowo niskiego poziomu 4,4 proc. na koniec 2008 roku. Pomagała w tym rosnąca do niedawna akcja kredytowa, przez co odsetek nieregularnych należności się rozpływał (w 2008 roku wartość kredytów dla gospodarstw domowych wzrosła o 45 proc., do 368,6 mld zł).

Bankowcy ostrzegają, że portfel kredytowy będzie się pogarszał. Zdaniem Mateusza Morawieckiego, prezesa Banku Zachodniego WBK, rezerwy na ryzyko kredytowe i niespłacane kredyty mogą pożreć tegoroczne zyski sektora. Morawiecki wie, co mówi: już w IV kwartale 2008 r. jego bank na rezerwy musiał przeznaczyć 365 mln zł.

Rosnące bezrobocie sprawia, że coraz więcej klientów ma problemy z obsługą swojego zadłużenia. Jeżeli sprawdzą się prognozy, że stopa bezrobocia wzrośnie na koniec roku do 15-17 proc., w bankach będzie coraz więcej nieregularnych kredytów - ocenia Jarosław Janecki, główny ekonomista banku Societe Generale Polska.
Na rosnącą liczbę niespłacanych kredytów banki zareagują, a raczej już to robią, zaostrzaniem polityki kredytowej, co utrudni dostęp do nowych pożyczek - dodaje.

Szansy na zwiększenie obrotów wypatrują natomiast firmy windykacyjne i handlujące wierzytelnościami.

Na razie na rynku nie widać zwiększonej podaży wierzytelności. Wynika to jednak z faktu, że wierzyciele sprzedają je dopiero po upływie roku, dwóch od terminu ich zapadalności. Obecnie handluje się wierzytelnościami z przełomu 2007 i 2008 roku. Nieściągane kredyty z banków trafią na rynek dopiero za jakiś czas - mówi Artur Górniak, prezes handlującej wierzytelnościami firmy Kredyt Inkaso.

Jego zdaniem nie należy się liczyć z jakimś gwałtownym wysypem nieobsługiwanych kredytów, ale będzie to trwały wzrost rozłożony na kilka najbliższych lat. Szacuje on, że rynek handlu wierzytelnościami może przez to rosnąć w najbliższych latach w tempie 20-30 proc. rocznie.

Jacek Iskra
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-17 (07:00)

Złych kredytów będzie coraz więcej

Zdaniem Komisji Nadzoru Finansowego w tym i w przyszłym roku wyraźnie pogorszy się jakość portfela kredytowego banków. Lata 2009 i 2010 mogą przynieść wzrost kredytów nieregularnych i zagrożonych w portfelach banków - powiedział w telewizji TVN CNBC Stanisław Kluza, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego. Jego zdaniem pogorszenie jakości portfela kredytowego nie będzie miało tak dużych rozmiarów jak w przeszłości.
Odsetek nieregularnych kredytów wzrośnie z obecnych około 5 proc. o kilka punktów procentowych - szacuje Stanisław Kluza.

Gdy na początku obecnego stulecia gwałtownie pogorszyła się kondycja polskich przedsiębiorstw, odsetek złych kredytów w 2003 roku w całym sektorze przekroczył 21 proc. - co oznaczało, że co piąty pożyczony przez banki złoty mógł już do nich nie wrócić. Potem, wraz z poprawą sytuacji makroekonomicznej, odsetek niespłacanych kredytów spadał aż do rekordowo niskiego poziomu 4,4 proc. na koniec 2008 roku. Pomagała w tym rosnąca do niedawna akcja kredytowa, przez co odsetek nieregularnych należności się rozpływał (w 2008 roku wartość kredytów dla gospodarstw domowych wzrosła o 45 proc., do 368,6 mld zł).

Bankowcy ostrzegają, że portfel kredytowy będzie się pogarszał. Zdaniem Mateusza Morawieckiego, prezesa Banku Zachodniego WBK, rezerwy na ryzyko kredytowe i niespłacane kredyty mogą pożreć tegoroczne zyski sektora. Morawiecki wie, co mówi: już w IV kwartale 2008 r. jego bank na rezerwy musiał przeznaczyć 365 mln zł.

Rosnące bezrobocie sprawia, że coraz więcej klientów ma problemy z obsługą swojego zadłużenia. Jeżeli sprawdzą się prognozy, że stopa bezrobocia wzrośnie na koniec roku do 15-17 proc., w bankach będzie coraz więcej nieregularnych kredytów - ocenia Jarosław Janecki, główny ekonomista banku Societe Generale Polska.
Na rosnącą liczbę niespłacanych kredytów banki zareagują, a raczej już to robią, zaostrzaniem polityki kredytowej, co utrudni dostęp do nowych pożyczek - dodaje.

Szansy na zwiększenie obrotów wypatrują natomiast firmy windykacyjne i handlujące wierzytelnościami.

Na razie na rynku nie widać zwiększonej podaży wierzytelności. Wynika to jednak z faktu, że wierzyciele sprzedają je dopiero po upływie roku, dwóch od terminu ich zapadalności. Obecnie handluje się wierzytelnościami z przełomu 2007 i 2008 roku. Nieściągane kredyty z banków trafią na rynek dopiero za jakiś czas - mówi Artur Górniak, prezes handlującej wierzytelnościami firmy Kredyt Inkaso.

Jego zdaniem nie należy się liczyć z jakimś gwałtownym wysypem nieobsługiwanych kredytów, ale będzie to trwały wzrost rozłożony na kilka najbliższych lat. Szacuje on, że rynek handlu wierzytelnościami może przez to rosnąć w najbliższych latach w tempie 20-30 proc. rocznie.

Jacek Iskra
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-17 (07:00)

Uff - raty w dół!

Złoty odrabia straty z ostatnich miesięcy - na tę wiadomość czekali wszyscy kredytobiorcy spłacający zobowiązania w obcych walutach.
Rzeczywiście jest się z czego cieszyć, bo rata kredytu walutowego w ciągu dwóch miesięcy zmalała średnio o ponad 300 złotych.

Materiał przygotowała Agnieszka Ossowska.
wp.pl

Uff - raty w dół!

Złoty odrabia straty z ostatnich miesięcy - na tę wiadomość czekali wszyscy kredytobiorcy spłacający zobowiązania w obcych walutach.
Rzeczywiście jest się z czego cieszyć, bo rata kredytu walutowego w ciągu dwóch miesięcy zmalała średnio o ponad 300 złotych.

Materiał przygotowała Agnieszka Ossowska.
wp.pl

Ponad 600 mln złotych na inwestycje w nauce

W konkursie dla wiodących ośrodków naukowych i akademickich dotyczącym inwestycji w infrastrukturę badawczą zostanie sfinansowanych 16 a nie jak wcześniej planowano - 7 inwestycji. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego otrzymało zgodę na uruchomienie z funduszy strukturalnych kolejne 210 milionów złotych.
W sumie na realizację pierwszego etapu konkursu wydanych zostanie 616 milionów złotych. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Barbara Kudrycka poinformowała, że wkrótce będzie rozstrzygnięty następny konkurs na kwotę 360 milionów złotych.
W roztrzygniętym konkursie najwięcej środków, ponad 280 milionów złotych, otrzyma Uniwersytet Warszawski na realizację Centrum Nauk Biologiczno-Chemicznych Kampus Ochota.
Minister Kudrycka poinformowała, że pieniądze mają służyć rozwojowi infrastruktury badawczej.
Minister Kudrycka poinformowała, że rozlokowano już jedną czwartą wszystkich środków przeznaczonych do 2013 roku na rozwój ośrodków o wysokim potencjale badawczym.
IAR/money.pl/2009-04-15 14:40

Ponad 600 mln złotych na inwestycje w nauce

W konkursie dla wiodących ośrodków naukowych i akademickich dotyczącym inwestycji w infrastrukturę badawczą zostanie sfinansowanych 16 a nie jak wcześniej planowano - 7 inwestycji. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego otrzymało zgodę na uruchomienie z funduszy strukturalnych kolejne 210 milionów złotych.
W sumie na realizację pierwszego etapu konkursu wydanych zostanie 616 milionów złotych. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Barbara Kudrycka poinformowała, że wkrótce będzie rozstrzygnięty następny konkurs na kwotę 360 milionów złotych.
W roztrzygniętym konkursie najwięcej środków, ponad 280 milionów złotych, otrzyma Uniwersytet Warszawski na realizację Centrum Nauk Biologiczno-Chemicznych Kampus Ochota.
Minister Kudrycka poinformowała, że pieniądze mają służyć rozwojowi infrastruktury badawczej.
Minister Kudrycka poinformowała, że rozlokowano już jedną czwartą wszystkich środków przeznaczonych do 2013 roku na rozwój ośrodków o wysokim potencjale badawczym.
IAR/money.pl/2009-04-15 14:40

Konsorcjum Mostostalu W-wa ma umowę na stadion

Konsorcjum Mostostalu Warszawa podpisało z Gminą Wrocław umowę na budowę stadionu. Wartość kontraktu wynosi 729,7 mln zł brutto.

Pod koniec stycznia oferta konsorcjum Mostostalu Warszawa została uznana za najkorzystniejszą. Termin realizacji inwestycji to 21 miesięcy od dnia podpisania umowy.

O wybudowanie stadionu we Wrocławiu starały się jeszcze konsorcja spółki PBG i Budimeksu Dromeksu.

Wrocławski Stadion na Euro 2012 ma pomieścić 44 tys. widzów. Cały obiekt z infrastrukturą, parkingami, salami konferencyjnymi, gastronomią, promenadą i zielenią będzie wybudowany na obszarze 21 hektarów.

money.pl/pap/2009-04-15 16:55

Konsorcjum Mostostalu W-wa ma umowę na stadion

Konsorcjum Mostostalu Warszawa podpisało z Gminą Wrocław umowę na budowę stadionu. Wartość kontraktu wynosi 729,7 mln zł brutto.

Pod koniec stycznia oferta konsorcjum Mostostalu Warszawa została uznana za najkorzystniejszą. Termin realizacji inwestycji to 21 miesięcy od dnia podpisania umowy.

O wybudowanie stadionu we Wrocławiu starały się jeszcze konsorcja spółki PBG i Budimeksu Dromeksu.

Wrocławski Stadion na Euro 2012 ma pomieścić 44 tys. widzów. Cały obiekt z infrastrukturą, parkingami, salami konferencyjnymi, gastronomią, promenadą i zielenią będzie wybudowany na obszarze 21 hektarów.

money.pl/pap/2009-04-15 16:55

Atak kobiet na spółki GPW. Opanowały już J.W. Construction

Obecnie na GPW w Warszawie notowanych jest 376 spółek. Kobiety coraz częściej sięgają po najwyższe stanowiska w firmach. Najwięcej znajdziemy ich w spółkach związanych z finansami i budownictwem. W sumie nieco ponad 100.
Na 376 spółek tylko w 11 przypadkach prezesem jest kobieta. Co ciekawe, większość z nich pojawiła się na tych stanowiskach stosunkowo niedawno. Mamy nadzieję, że trend się ten utrzyma w kolejnych latach (red. Money.pl). Warto jednocześnie zauważyć, że spora grupa spółek, w których są prezeskami lub członkiniami zarządów wcale do najlżejszych branż nie należą.
Kobiety na czele spółek    
imię i nazwisko
nazwa branża
Małgorzata Krauze NFI Krezus fundusze/finanse
Karina Wściubiak Alchemia chemia
Ewa Bereśniewicz-Kozłowska TF SKOK finanse
Małgorzata Iwanejko Boryszew chemia
Iwona Menes-Malinowska Suwary chemia
Anna Kajkowska Atlantis budownictwo/materiały budowlane
Ewa Bobkowska PA Nova budownictwo
Halina Mirgos Mirbud budownictwo
Barbara Urbaniak-Marconi Polcolorit materiały budowlane
Gabriela Derecka Elkop budownictwo
Joanna Kuzdak Bankier.pl media

W analizie celowo przyjęliśmy nieco odmienny podział spółek na branże od tego, jaki na ogół stosuje się na rynku kapitałowym. Naszym zdaniem jest on bardziej czytelny i zrozumiały nie tylko dla specjalistów zajmujących się na co dzień giełdą.

Najwięcej kobiet znajdziemy w spółkach związanych z szeroko pojętym budownictwem i finansami. Znajdziemy tutaj m.in. dewelopera takiego jak J.W Construction, w którym zasiadają aż 4 panie. W firmach budowlanych: Mirbud, Elkop, Pa Nova czy Polcolorit prezesami są kobiety. Z kolei szefowymi spółek związanych z finansami jest m.in. Ewa Breśniewicz-Kozłowska (TF SKOK), czy Małgorzata Krauze z NFI Krezus.

Spółki z GPW z największą liczbą kobiet w zarządzie
 
J.W. Construction
4
Bankier
3
Śnieżka
2
Monnari Trade
2
AD Drągowski
2

Kolejne miejsca zajmują spółki spożywcze (handel/produkcja), chemiczne i informatyczne. W tych branżach znajdziemy dwie kobiety, których nazwiska są doskonale znane na rynku kapitałowym. To Karina Wściubiak z Alchemii i Małgorzata Iwanejko z Boryszewa. Jeszcze do niedawna Wściubiak zarządzała jednocześnie, aż dwiema firmami: Alchemią i NFI Midas. Są również obecne panie w branżach, które wydają się być całkowicie zdominowane przez mężczyzn. Do takich firm należy m.in. Famur, czy Kopex, które związane są z górnictwem węgla kamiennego.

Stosunkowo niewiele kobiet zasiada w zarządach spółek związanych z mediami. Po części wynika to z faktu, że na GPW niewiele jest takich firm. Niemal tak samo przedstawia się statystyka związana ze spółkami zajmującymi się dystrybucją leków i produkcją kosmetyków (Zdrowie i Uroda) czy z modą. W tym ostatnim przypadku znajdziemy jednak kobiety zarówno w Monnari Trade czy Vistuli.

Ponad 90 proc. wszystkich kobiet w spółkach zarządza przede wszystkim finansami firmy. Najczęściej są to panie, które rozpoczynały karierę zawodową od stanowisk związanych z księgowością. Bardzo często wiceprezesami ds. finansowych lub prokurentami zostają właśnie główne księgowe.

Liczba kobiet w zarządach spółek giełdowych (wg branż)
 
Budownictwo
27
Finanse/fundusze/doradztwo
13
Spółki spożywcze/produkcja/dystrybucja
11
Spółki informatyczne
9
Spółki chemiczne 9
Zdrowie i uroda 7
Przemysł ciężki 7
Media i rozrywka 6
Moda 6
Inne 11

Jak zwracają uwagę same panie, to ich zmysł analityczny, zwracanie uwagi na szczegóły jak i cierpliwość są najwyżej cenionymi cechami. Choć zarządy, w których są sami mężczyźni jest jeszcze przeważająca większość, to ich liczba z roku na rok topnieje.

Joanna Parzych, wiceprezes zarządu Kopex SA: Kobiety są bardziej lojalne

Bardzo dobrze się dzieje, że liczba kobiet w zarządach spółek giełdowych rośnie. Nadal jednak jest to niewiele w porównaniu z ogólną liczbą notowanych na GPW spółek. Kobiety są bardziej ostrożne, choć czasami kierują się emocjami. Z drugiej jednak strony w negocjacjach, nawet bardzo trudnych i skomplikowanych wykazują się dużą cierpliwością i są wręcz pożądane w takich sytuacjach. Wykazują się bardzo dobrym zmysłem analitycznym i zwracają uwagę na wiele szczegółów, które wcześniej nikt nie zauważył. Moim zdaniem mieszane zarządy radzą sobie najlepiej na rynku.

Z mojego doświadczenia wynika również, że oprócz bardzo dobrego wykształcenia przejawiają niejednokrotnie większą chęć do dalszej nauki czy szkoleń. Są bardzo lojalne wobec firmy i czują się z nią związane. A nie zawsze jest im lekko, kiedy muszą pogodzić ciężką pracę czy dalekie wyjazdy służbowe z obowiązkami domowymi.

Beata Stelmach, prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych: Napoleon nie wiedział, że kobiety w Polsce będą zaradne
Napoleon powiedział: Lepiej, żeby kobiety obracały igłą, niż językiem. Ale kiedy wypowiadał te słowa nie wiedział, że po dwustu latach w Polsce kobiety będą w stanie pogodzić obowiązki domowe z pracą zawodową (ponad 51 proc. kobiet pracuje zawodowo), ale też będą lepiej wykształcone, niż mężczyźni (jeszcze niedawno wykształceniem średnim mogło pochwalić się ponad 36 proc. pań, zaś wyższym prawie 11 proc., podczas, gdy tylko 28 proc. panów ukończyło szkołę średnią, a poniżej 10 proc. posiadało tytuł magistra). Napoleon nie wiedział też, że w Polsce kobiety będą zaradne, rozsądne, zdolne do podejmowania ryzyka, czyli w stopniu doskonałym sprawdzą się w roli menadżera. W całym okresie transformacji przybyło aż 171 proc. kobiet pracujących na rachunek własny; w przypadku płci przeciwnej, to tylko wzrost o 104,3 proc.

Skąd, zatem tak niski procent pań zasiadających w zarządach spółek giełdowych?
Bywa, że odpowiedzialność za powierzone zadania sprawia, iż bardziej cenią sobie komfort z dobrze wykonanej pracy, niż udział - w jakże trudnym - wyścigu o najważniejszy fotel w firmie. Ale dla wielu pań ważny jest też inny aspekt - umiejętność godzenia kariery zawodowej ze spokojem i czasem przeznaczonym dla rodziny; i to podejście także należy uszanować.
Ale biada tym, którzy na swej drodze spotkają ambitną i gotową do walki konkurencyjnej damę, z ambicjami, a na dodatek kompetentną i doskonale wykształconą. Wtedy jest to tylko kwestia czasu.... Bo, cytując Mary McCarthy: Kobieta jest mądrzejsza od mężczyzny, ale najwięcej rozumu musi zużyć, aby ukryć ten fakt.

Atak kobiet na spółki GPW. Opanowały już J.W. Construction

Obecnie na GPW w Warszawie notowanych jest 376 spółek. Kobiety coraz częściej sięgają po najwyższe stanowiska w firmach. Najwięcej znajdziemy ich w spółkach związanych z finansami i budownictwem. W sumie nieco ponad 100.
Na 376 spółek tylko w 11 przypadkach prezesem jest kobieta. Co ciekawe, większość z nich pojawiła się na tych stanowiskach stosunkowo niedawno. Mamy nadzieję, że trend się ten utrzyma w kolejnych latach (red. Money.pl). Warto jednocześnie zauważyć, że spora grupa spółek, w których są prezeskami lub członkiniami zarządów wcale do najlżejszych branż nie należą.
Kobiety na czele spółek    
imię i nazwisko
nazwa branża
Małgorzata Krauze NFI Krezus fundusze/finanse
Karina Wściubiak Alchemia chemia
Ewa Bereśniewicz-Kozłowska TF SKOK finanse
Małgorzata Iwanejko Boryszew chemia
Iwona Menes-Malinowska Suwary chemia
Anna Kajkowska Atlantis budownictwo/materiały budowlane
Ewa Bobkowska PA Nova budownictwo
Halina Mirgos Mirbud budownictwo
Barbara Urbaniak-Marconi Polcolorit materiały budowlane
Gabriela Derecka Elkop budownictwo
Joanna Kuzdak Bankier.pl media

W analizie celowo przyjęliśmy nieco odmienny podział spółek na branże od tego, jaki na ogół stosuje się na rynku kapitałowym. Naszym zdaniem jest on bardziej czytelny i zrozumiały nie tylko dla specjalistów zajmujących się na co dzień giełdą.

Najwięcej kobiet znajdziemy w spółkach związanych z szeroko pojętym budownictwem i finansami. Znajdziemy tutaj m.in. dewelopera takiego jak J.W Construction, w którym zasiadają aż 4 panie. W firmach budowlanych: Mirbud, Elkop, Pa Nova czy Polcolorit prezesami są kobiety. Z kolei szefowymi spółek związanych z finansami jest m.in. Ewa Breśniewicz-Kozłowska (TF SKOK), czy Małgorzata Krauze z NFI Krezus.

Spółki z GPW z największą liczbą kobiet w zarządzie
 
J.W. Construction
4
Bankier
3
Śnieżka
2
Monnari Trade
2
AD Drągowski
2

Kolejne miejsca zajmują spółki spożywcze (handel/produkcja), chemiczne i informatyczne. W tych branżach znajdziemy dwie kobiety, których nazwiska są doskonale znane na rynku kapitałowym. To Karina Wściubiak z Alchemii i Małgorzata Iwanejko z Boryszewa. Jeszcze do niedawna Wściubiak zarządzała jednocześnie, aż dwiema firmami: Alchemią i NFI Midas. Są również obecne panie w branżach, które wydają się być całkowicie zdominowane przez mężczyzn. Do takich firm należy m.in. Famur, czy Kopex, które związane są z górnictwem węgla kamiennego.

Stosunkowo niewiele kobiet zasiada w zarządach spółek związanych z mediami. Po części wynika to z faktu, że na GPW niewiele jest takich firm. Niemal tak samo przedstawia się statystyka związana ze spółkami zajmującymi się dystrybucją leków i produkcją kosmetyków (Zdrowie i Uroda) czy z modą. W tym ostatnim przypadku znajdziemy jednak kobiety zarówno w Monnari Trade czy Vistuli.

Ponad 90 proc. wszystkich kobiet w spółkach zarządza przede wszystkim finansami firmy. Najczęściej są to panie, które rozpoczynały karierę zawodową od stanowisk związanych z księgowością. Bardzo często wiceprezesami ds. finansowych lub prokurentami zostają właśnie główne księgowe.

Liczba kobiet w zarządach spółek giełdowych (wg branż)
 
Budownictwo
27
Finanse/fundusze/doradztwo
13
Spółki spożywcze/produkcja/dystrybucja
11
Spółki informatyczne
9
Spółki chemiczne 9
Zdrowie i uroda 7
Przemysł ciężki 7
Media i rozrywka 6
Moda 6
Inne 11

Jak zwracają uwagę same panie, to ich zmysł analityczny, zwracanie uwagi na szczegóły jak i cierpliwość są najwyżej cenionymi cechami. Choć zarządy, w których są sami mężczyźni jest jeszcze przeważająca większość, to ich liczba z roku na rok topnieje.

Joanna Parzych, wiceprezes zarządu Kopex SA: Kobiety są bardziej lojalne

Bardzo dobrze się dzieje, że liczba kobiet w zarządach spółek giełdowych rośnie. Nadal jednak jest to niewiele w porównaniu z ogólną liczbą notowanych na GPW spółek. Kobiety są bardziej ostrożne, choć czasami kierują się emocjami. Z drugiej jednak strony w negocjacjach, nawet bardzo trudnych i skomplikowanych wykazują się dużą cierpliwością i są wręcz pożądane w takich sytuacjach. Wykazują się bardzo dobrym zmysłem analitycznym i zwracają uwagę na wiele szczegółów, które wcześniej nikt nie zauważył. Moim zdaniem mieszane zarządy radzą sobie najlepiej na rynku.

Z mojego doświadczenia wynika również, że oprócz bardzo dobrego wykształcenia przejawiają niejednokrotnie większą chęć do dalszej nauki czy szkoleń. Są bardzo lojalne wobec firmy i czują się z nią związane. A nie zawsze jest im lekko, kiedy muszą pogodzić ciężką pracę czy dalekie wyjazdy służbowe z obowiązkami domowymi.

Beata Stelmach, prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych: Napoleon nie wiedział, że kobiety w Polsce będą zaradne
Napoleon powiedział: Lepiej, żeby kobiety obracały igłą, niż językiem. Ale kiedy wypowiadał te słowa nie wiedział, że po dwustu latach w Polsce kobiety będą w stanie pogodzić obowiązki domowe z pracą zawodową (ponad 51 proc. kobiet pracuje zawodowo), ale też będą lepiej wykształcone, niż mężczyźni (jeszcze niedawno wykształceniem średnim mogło pochwalić się ponad 36 proc. pań, zaś wyższym prawie 11 proc., podczas, gdy tylko 28 proc. panów ukończyło szkołę średnią, a poniżej 10 proc. posiadało tytuł magistra). Napoleon nie wiedział też, że w Polsce kobiety będą zaradne, rozsądne, zdolne do podejmowania ryzyka, czyli w stopniu doskonałym sprawdzą się w roli menadżera. W całym okresie transformacji przybyło aż 171 proc. kobiet pracujących na rachunek własny; w przypadku płci przeciwnej, to tylko wzrost o 104,3 proc.

Skąd, zatem tak niski procent pań zasiadających w zarządach spółek giełdowych?
Bywa, że odpowiedzialność za powierzone zadania sprawia, iż bardziej cenią sobie komfort z dobrze wykonanej pracy, niż udział - w jakże trudnym - wyścigu o najważniejszy fotel w firmie. Ale dla wielu pań ważny jest też inny aspekt - umiejętność godzenia kariery zawodowej ze spokojem i czasem przeznaczonym dla rodziny; i to podejście także należy uszanować.
Ale biada tym, którzy na swej drodze spotkają ambitną i gotową do walki konkurencyjnej damę, z ambicjami, a na dodatek kompetentną i doskonale wykształconą. Wtedy jest to tylko kwestia czasu.... Bo, cytując Mary McCarthy: Kobieta jest mądrzejsza od mężczyzny, ale najwięcej rozumu musi zużyć, aby ukryć ten fakt.

Dom Partii tanio sprzedam

Skarb państwa chce sprzedać dawną siedzibę KC PZPR i położony obok niej nowy budynek giełdy, informuje "Gazeta Wyborcza".

"Wyborcza" twierdzi, że poznała wstępną wycenę obiektu: metr kwadratowy miałby tam być wart ledwo 4-6 tys. zł. Za tyle nie da się kupić w Warszawie nawet niewykończonego mieszkania na peryferiach.

Właścicielem dawnego Domu Partii oraz 60 proc. Centrum Giełdowego jest państwowa spółka o nazwie Centrum Bankowo-Finansowe "Nowy Świat". Ta właśnie spółka decyzją Ministerstwa Skarbu ma zostać sprywatyzowana. Jej akcje przejmie Agencja Rozwoju Przemysłu.

Nieruchomości o powierzchni 47 tys. m kw. stojące na prawie dwóch hektarach gruntu w najdroższym miejscu stolicy wyceniono na kwotę od 260 mln zł (wycena majątkowa) do 158,4 mln zł (wycena ostateczna). Oznacza to, że 1 m kw. ma wartość 4-6 tys. zł. Wyceny dokonała spółka BAA Polska. Ujawniona przez "Gazetę Wyborczą" kwota wzbudziła duże zaniepokojenie. Agencja Rozwoju Przemysłu zarządziła jej weryfikację.

źródło informacji: PAP/Gazeta Wyborcza

interia.pl/

Dom Partii tanio sprzedam

Skarb państwa chce sprzedać dawną siedzibę KC PZPR i położony obok niej nowy budynek giełdy, informuje "Gazeta Wyborcza".

"Wyborcza" twierdzi, że poznała wstępną wycenę obiektu: metr kwadratowy miałby tam być wart ledwo 4-6 tys. zł. Za tyle nie da się kupić w Warszawie nawet niewykończonego mieszkania na peryferiach.

Właścicielem dawnego Domu Partii oraz 60 proc. Centrum Giełdowego jest państwowa spółka o nazwie Centrum Bankowo-Finansowe "Nowy Świat". Ta właśnie spółka decyzją Ministerstwa Skarbu ma zostać sprywatyzowana. Jej akcje przejmie Agencja Rozwoju Przemysłu.

Nieruchomości o powierzchni 47 tys. m kw. stojące na prawie dwóch hektarach gruntu w najdroższym miejscu stolicy wyceniono na kwotę od 260 mln zł (wycena majątkowa) do 158,4 mln zł (wycena ostateczna). Oznacza to, że 1 m kw. ma wartość 4-6 tys. zł. Wyceny dokonała spółka BAA Polska. Ujawniona przez "Gazetę Wyborczą" kwota wzbudziła duże zaniepokojenie. Agencja Rozwoju Przemysłu zarządziła jej weryfikację.

źródło informacji: PAP/Gazeta Wyborcza

interia.pl/

Bez zebrania się nie obejdzie

Zarząd lub zarządca nieruchomości wspólnej we wspólnocie mieszkaniowej musi zwołać coroczne zebranie właścicieli lokali przed końcem I kwartału. Jednak może się ono odbyć nieco później.
Zgodnie z art. 30 ust. 1 pkt 3 ustawy o własności lokali, która reguluje większość kwestii dotyczących wspólnot mieszkaniowych, zarząd lub zarządca nieruchomości wspólnej jest obowiązany zwoływać zebranie ogółu właścicieli nie później niż w I kwartale każdego roku. W tym wypadku chodzi o tzw. profesjonalnego zarządcę, który może pełnić funkcję zarządu na podstawie umowy o ustanowieniu odrębnej własności lokali albo umowy zawartej później, ale także w formie aktu notarialnego (art. 18 ust. 1 u. o w.l.). To właśnie te osoby (lub gremia) mają obowiązek zwołać do końca marca sprawozdawczo-ocenne (w stosunku do nich samych) spotkanie członków wspólnoty. Gdyby tego nie uczyniły, to sankcją jest możliwość zwołania tego jedynego obowiązkowego zebrania we wspólnocie przez każdego z właścicieli.
Przesunięcie terminu

W dalszej kolejności prawdopodobne jest nieudzielanie absolutorium zarządowi, odwołanie go czy rozwiązanie umowy z zarządcą, gdyby się okazało (a zazwyczaj tak jest), że z drastycznym przesunięciem terminu wiążą się niekorzystne skutki dla właścicieli lokali. Trzeba jednak pamiętać, że ustawa, podając termin, mówi o zwołaniu, a nie o zorganizowaniu zebrania w I kwartale. Nie podaje przy tym żadnej granicznej daty, w której zebranie musi się odbyć. Dlatego wiele firm zarządzających, które prowadzą sprawy zawiązane z zarządzaniem nieruchomościami wspólnymi wielu wspólnot - nie zdążając przygotować i zorganizować wszystkich zebrań przed końcem marca - stara się dotrzymywać terminu jedynie zwoływania zebrań. Jeżeli jednak nie wiąże się z tym odwlekanie w nieskończoność (bez ważnego powodu) samego zebrania i zostaje ono zorganizowane w rozsądnym terminie, np. w kwietniu, to formalnie nie można zarządowi czy zarządcy nic zarzucić.

Ponowne zwołanie zebrania

Gdyby natomiast doroczne zebranie wspólnoty zostało nawet terminowo zwołane, ale - powiedzmy - na wrzesień, to każdy z członków wspólnoty mógłby zwołać je ponownie, wyznaczając wcześniejszą datę. Właściciele lokali powinni przy tym domagać się wyjaśnień, ponieważ niewykluczone, że byłby to znak, że we wspólnocie dzieje się coś niedobrego (zapewne z funduszami) i warto na to w porę zareagować. Niemniej każdy tego rodzaju przypadek musi być analizowany indywidualnie. Ustawa reguluje bowiem wiele kwestii jedynie ramowo.

Podstawa prawna

Ustawa z 24 czerwca 1994 r. o własności lokali (t.j. Dz.U. z 2000 r. nr 80, poz. 903 ze zm.).

Dobromiła Niedzielska-Jakubczyk
interia.pl

Bez zebrania się nie obejdzie

Zarząd lub zarządca nieruchomości wspólnej we wspólnocie mieszkaniowej musi zwołać coroczne zebranie właścicieli lokali przed końcem I kwartału. Jednak może się ono odbyć nieco później.
Zgodnie z art. 30 ust. 1 pkt 3 ustawy o własności lokali, która reguluje większość kwestii dotyczących wspólnot mieszkaniowych, zarząd lub zarządca nieruchomości wspólnej jest obowiązany zwoływać zebranie ogółu właścicieli nie później niż w I kwartale każdego roku. W tym wypadku chodzi o tzw. profesjonalnego zarządcę, który może pełnić funkcję zarządu na podstawie umowy o ustanowieniu odrębnej własności lokali albo umowy zawartej później, ale także w formie aktu notarialnego (art. 18 ust. 1 u. o w.l.). To właśnie te osoby (lub gremia) mają obowiązek zwołać do końca marca sprawozdawczo-ocenne (w stosunku do nich samych) spotkanie członków wspólnoty. Gdyby tego nie uczyniły, to sankcją jest możliwość zwołania tego jedynego obowiązkowego zebrania we wspólnocie przez każdego z właścicieli.
Przesunięcie terminu

W dalszej kolejności prawdopodobne jest nieudzielanie absolutorium zarządowi, odwołanie go czy rozwiązanie umowy z zarządcą, gdyby się okazało (a zazwyczaj tak jest), że z drastycznym przesunięciem terminu wiążą się niekorzystne skutki dla właścicieli lokali. Trzeba jednak pamiętać, że ustawa, podając termin, mówi o zwołaniu, a nie o zorganizowaniu zebrania w I kwartale. Nie podaje przy tym żadnej granicznej daty, w której zebranie musi się odbyć. Dlatego wiele firm zarządzających, które prowadzą sprawy zawiązane z zarządzaniem nieruchomościami wspólnymi wielu wspólnot - nie zdążając przygotować i zorganizować wszystkich zebrań przed końcem marca - stara się dotrzymywać terminu jedynie zwoływania zebrań. Jeżeli jednak nie wiąże się z tym odwlekanie w nieskończoność (bez ważnego powodu) samego zebrania i zostaje ono zorganizowane w rozsądnym terminie, np. w kwietniu, to formalnie nie można zarządowi czy zarządcy nic zarzucić.

Ponowne zwołanie zebrania

Gdyby natomiast doroczne zebranie wspólnoty zostało nawet terminowo zwołane, ale - powiedzmy - na wrzesień, to każdy z członków wspólnoty mógłby zwołać je ponownie, wyznaczając wcześniejszą datę. Właściciele lokali powinni przy tym domagać się wyjaśnień, ponieważ niewykluczone, że byłby to znak, że we wspólnocie dzieje się coś niedobrego (zapewne z funduszami) i warto na to w porę zareagować. Niemniej każdy tego rodzaju przypadek musi być analizowany indywidualnie. Ustawa reguluje bowiem wiele kwestii jedynie ramowo.

Podstawa prawna

Ustawa z 24 czerwca 1994 r. o własności lokali (t.j. Dz.U. z 2000 r. nr 80, poz. 903 ze zm.).

Dobromiła Niedzielska-Jakubczyk
interia.pl

Wojna cenowa w energetyce za progiem

W Czechach jest prawdziwa konkurencja - tamtejszy kolos ČEZ ma na swoim rynku rywala, którym jest niemiecki gigant E.ON. Teraz walczyć będą na ceny - coraz niższe.

E.ON wprowadza od przyszłego troku obniżkę opłat za energię elektryczną dla małych przedsiębiorstw o 20 procent. Spóźnił się nieco, bowiem ČEZ taką akcję już przeprowadził - kto zdecydował się na tę firmę jako dostawcę w przyszłym roku zapłaci o 15 procent mniej niż w 2009 r. Różnicę stanowi te 5 procent?

Odbiorcy detaliczni nie mogą spekulować w powyższy sposób - dopiero w listopadzie po ogłoszeniu nowych stawek na 2010 r. mogą wypowiedzieć umowę jednemu z dostawców i przejść do drugiego. Cenniki zależą w dużej mierze od stawek za prąd na giełdach energii. Sytuacja w Czechach i tak jest o wiele bardziej rynkowa niż w Polsce, gdzie konkurencja jest fikcją.

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

Wojna cenowa w energetyce za progiem

W Czechach jest prawdziwa konkurencja - tamtejszy kolos ČEZ ma na swoim rynku rywala, którym jest niemiecki gigant E.ON. Teraz walczyć będą na ceny - coraz niższe.

E.ON wprowadza od przyszłego troku obniżkę opłat za energię elektryczną dla małych przedsiębiorstw o 20 procent. Spóźnił się nieco, bowiem ČEZ taką akcję już przeprowadził - kto zdecydował się na tę firmę jako dostawcę w przyszłym roku zapłaci o 15 procent mniej niż w 2009 r. Różnicę stanowi te 5 procent?

Odbiorcy detaliczni nie mogą spekulować w powyższy sposób - dopiero w listopadzie po ogłoszeniu nowych stawek na 2010 r. mogą wypowiedzieć umowę jednemu z dostawców i przejść do drugiego. Cenniki zależą w dużej mierze od stawek za prąd na giełdach energii. Sytuacja w Czechach i tak jest o wiele bardziej rynkowa niż w Polsce, gdzie konkurencja jest fikcją.

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

MG:Inflacja będzie spadać w najbliższych miesiącach

Analitycy resortu gospodarki przewidują, że dynamika cen w kwietniu br. utrzyma się na poziomie z marca, a w kolejnych miesiącach oczekują spadku wskaźnika inflacji - wynika z przesłanych w środę prognoz Ministerstwa Gospodarki.

Główny Urząd Statystyczny podał w środę, że ceny towarów i usług konsumpcyjnych w marcu wzrosły o 3,6 proc. w stosunku do marca 2008 roku, a w porównaniu z lutym wzrosły o 0,7.

Według analityków resortu gospodarki, na wskaźnik inflacji w najbliższych miesiącach wpływać będzie przede wszystkim sytuacja na rynku walutowym. Jak podkreślają, trwające od lutego br. przyspieszenie inflacji wynika głównie z osłabienia złotego.

Ponadto największy wpływ na inflację - w opinii analityków - będą miały ceny żywności, szczególnie żywca wieprzowego. "Od połowy ub.r. utrzymują się one na najwyższym poziomie od momentu akcesji Polski do UE. Agencja Rynku Rolnego wskazuje na dalszy wzrost cen żywca w 2009 r." - napisano w komentarzu.

Eksperci resortu gospodarki wskazali, że roczny wskaźnik cen dóbr i usług konsumpcyjnych znalazł się w marcu br. powyżej górnej granicy odchyleń od celu inflacyjnego NBP. Oczekują oni jednak "powrotu dynamiki cen w okolice celu inflacyjnego, co będzie wynikiem spowolnienia wzrostu gospodarczego" - napisano.

źródło informacji: PAP

interia.pl

MG:Inflacja będzie spadać w najbliższych miesiącach

Analitycy resortu gospodarki przewidują, że dynamika cen w kwietniu br. utrzyma się na poziomie z marca, a w kolejnych miesiącach oczekują spadku wskaźnika inflacji - wynika z przesłanych w środę prognoz Ministerstwa Gospodarki.

Główny Urząd Statystyczny podał w środę, że ceny towarów i usług konsumpcyjnych w marcu wzrosły o 3,6 proc. w stosunku do marca 2008 roku, a w porównaniu z lutym wzrosły o 0,7.

Według analityków resortu gospodarki, na wskaźnik inflacji w najbliższych miesiącach wpływać będzie przede wszystkim sytuacja na rynku walutowym. Jak podkreślają, trwające od lutego br. przyspieszenie inflacji wynika głównie z osłabienia złotego.

Ponadto największy wpływ na inflację - w opinii analityków - będą miały ceny żywności, szczególnie żywca wieprzowego. "Od połowy ub.r. utrzymują się one na najwyższym poziomie od momentu akcesji Polski do UE. Agencja Rynku Rolnego wskazuje na dalszy wzrost cen żywca w 2009 r." - napisano w komentarzu.

Eksperci resortu gospodarki wskazali, że roczny wskaźnik cen dóbr i usług konsumpcyjnych znalazł się w marcu br. powyżej górnej granicy odchyleń od celu inflacyjnego NBP. Oczekują oni jednak "powrotu dynamiki cen w okolice celu inflacyjnego, co będzie wynikiem spowolnienia wzrostu gospodarczego" - napisano.

źródło informacji: PAP

interia.pl

MF:Rostowski: Bezrobocie będzie rosnąć

- Bezrobocie będzie rosnąć, ale nie powinno osiągnąć poziomu z początku wieku - powiedział minister finansów Jacek Rostowski w TVP1.

Zapytany, czy bezrobocie może osiągnąć poziom 18 proc., powiedział: - Mimo, iż bezrobocie będzie rosło w nieunikniony sposób, to mam nadzieję, że nie osiągnie poziomu z początku lat 2000. Dodał, że wszystkie prognozy przewidują, iż Polska będzie najmniej dotknięta obecnym kryzysem, a przyjęcie kraju do tzw. "Klubu Platynowego" zwiększy stabilność i bezpieczeństwo także finansów publicznych.

- To, co MFW zrobiło przyjmując nas do Klubu Platynowego (...) to nam bardzo ułatwi unikanie dziury (budżetowej - PAP), bo większa stabilność i gwarantuje więcej pieniędzy(...) - powiedział Rostowski. Minister podkreślił też, że otworzenie linii kredytowej z MFW nie jest formą pomocy dla budżetu. - To nie są pieniądze dla budżetu, to są pieniądze, do których będzie mógł sięgnąć NBP, żeby obronić złotego przed atakami spekulacyjnymi - powiedział.

- Polsce grozi recesja, ale nie jest ona nieunikniona. Deficyt na koniec 2009 roku na razie pozostaje bez zmian - powiedział w TVP1 Jacek Rostowski, minister finansów.

Minister zapytany, czy Polsce grozi recesja, odpowiedział: - Grozi, ale nie jest ona nieunikniona.

Dodał, że resort dysponuje różnymi scenariuszami wydarzeń i jest przygotowany na każdą okazję. Wyraził też nadzieję, że najgorsze scenariusze się nie zrealizują. Szef resortu finansów podtrzymał założenia dotyczące deficytu na koniec 2009 roku. - Myślę, że się zbilansuje. (...) W całym roku (2009 - PAP) przewidujemy taki sam deficyt, jaki był przewidziany w budżecie. Myślę, że mamy tutaj jasną ścieżkę przejścia przez kryzys (...) - powiedział. Wyjaśnił, że relatywny wzrost deficytu budżetowego w stosunku do wykonania z poprzednich lat był wynikiem przesunięcia pewnych płatności.

źródło informacji: PAP

interia.pl

MF:Rostowski: Bezrobocie będzie rosnąć

- Bezrobocie będzie rosnąć, ale nie powinno osiągnąć poziomu z początku wieku - powiedział minister finansów Jacek Rostowski w TVP1.

Zapytany, czy bezrobocie może osiągnąć poziom 18 proc., powiedział: - Mimo, iż bezrobocie będzie rosło w nieunikniony sposób, to mam nadzieję, że nie osiągnie poziomu z początku lat 2000. Dodał, że wszystkie prognozy przewidują, iż Polska będzie najmniej dotknięta obecnym kryzysem, a przyjęcie kraju do tzw. "Klubu Platynowego" zwiększy stabilność i bezpieczeństwo także finansów publicznych.

- To, co MFW zrobiło przyjmując nas do Klubu Platynowego (...) to nam bardzo ułatwi unikanie dziury (budżetowej - PAP), bo większa stabilność i gwarantuje więcej pieniędzy(...) - powiedział Rostowski. Minister podkreślił też, że otworzenie linii kredytowej z MFW nie jest formą pomocy dla budżetu. - To nie są pieniądze dla budżetu, to są pieniądze, do których będzie mógł sięgnąć NBP, żeby obronić złotego przed atakami spekulacyjnymi - powiedział.

- Polsce grozi recesja, ale nie jest ona nieunikniona. Deficyt na koniec 2009 roku na razie pozostaje bez zmian - powiedział w TVP1 Jacek Rostowski, minister finansów.

Minister zapytany, czy Polsce grozi recesja, odpowiedział: - Grozi, ale nie jest ona nieunikniona.

Dodał, że resort dysponuje różnymi scenariuszami wydarzeń i jest przygotowany na każdą okazję. Wyraził też nadzieję, że najgorsze scenariusze się nie zrealizują. Szef resortu finansów podtrzymał założenia dotyczące deficytu na koniec 2009 roku. - Myślę, że się zbilansuje. (...) W całym roku (2009 - PAP) przewidujemy taki sam deficyt, jaki był przewidziany w budżecie. Myślę, że mamy tutaj jasną ścieżkę przejścia przez kryzys (...) - powiedział. Wyjaśnił, że relatywny wzrost deficytu budżetowego w stosunku do wykonania z poprzednich lat był wynikiem przesunięcia pewnych płatności.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Kredyty studenckie nie dla najbiedniejszych

Dziennik "Polska" pisze, że najbiedniejszym studentom będzie trudniej uzyskać kredyty studenckie. Banki z powodu kryzysu gospodarczego mogą zażądać wyższego zabezpieczenia kredytu - wyjaśnia gazeta.
Dziennik zauważa, że już w ubiegłym roku z banków odeszło z kwitkiem ponad 2100 młodych ludzi, którzy nie mieli w rodzinie dobrze zarabiających żyrantów.

Bankowcy otwarcie narzekają, że kredyty studenckie są nieopłacalne: prowizje są za niskie, a wypłata miesięcznych rat pożyczki aż przez pięć lat studiów jest zbyt kosztowna.
Pożyczki studenckie ze swojej oferty wycofał już Kredyt Bank, a nawet Bank Zachodni WBK, który do tej pory specjalizował się w studenckiej ofercie.

Gazeta przypomina, że komercyjne placówki od 1998 r. udzielają kredytów studenckich z własnych środków, zaś państwo dopłaca do oprocentowania.

Minister nauki co roku ustala próg maksymalnych dochodów na osobę w rodzinie, upoważniający do preferencyjnej pożyczki - korzysta z nich ponad 10 proc. wszystkich studentów. Student otrzymuje kredyt w miesięcznych ratach: 400 albo 600 zł.

Studenci namawiają rząd do powołania Państwowego Funduszu Poręczeń pożyczek studenckich i doktoranckich. Nie ma jednak pewności, czy w sytuacji budżetowych cięć ekipa Donalda Tuska znajdzie na to środki - pisze "Polska".
wp.pl/
IAR (02:40)

Kredyty studenckie nie dla najbiedniejszych

Dziennik "Polska" pisze, że najbiedniejszym studentom będzie trudniej uzyskać kredyty studenckie. Banki z powodu kryzysu gospodarczego mogą zażądać wyższego zabezpieczenia kredytu - wyjaśnia gazeta.
Dziennik zauważa, że już w ubiegłym roku z banków odeszło z kwitkiem ponad 2100 młodych ludzi, którzy nie mieli w rodzinie dobrze zarabiających żyrantów.

Bankowcy otwarcie narzekają, że kredyty studenckie są nieopłacalne: prowizje są za niskie, a wypłata miesięcznych rat pożyczki aż przez pięć lat studiów jest zbyt kosztowna.
Pożyczki studenckie ze swojej oferty wycofał już Kredyt Bank, a nawet Bank Zachodni WBK, który do tej pory specjalizował się w studenckiej ofercie.

Gazeta przypomina, że komercyjne placówki od 1998 r. udzielają kredytów studenckich z własnych środków, zaś państwo dopłaca do oprocentowania.

Minister nauki co roku ustala próg maksymalnych dochodów na osobę w rodzinie, upoważniający do preferencyjnej pożyczki - korzysta z nich ponad 10 proc. wszystkich studentów. Student otrzymuje kredyt w miesięcznych ratach: 400 albo 600 zł.

Studenci namawiają rząd do powołania Państwowego Funduszu Poręczeń pożyczek studenckich i doktoranckich. Nie ma jednak pewności, czy w sytuacji budżetowych cięć ekipa Donalda Tuska znajdzie na to środki - pisze "Polska".
wp.pl/
IAR (02:40)

Singlom trudniej uzyskać kredyt

W Pekao, ING, Polbanku i Dominet Banku osoba samotna o miesięcznych zarobkach 3,5 tys. zł dostanie mniejszy kredyt niż czteroosobowa rodzina o takich samych dochodach. W innych bankach singiel może liczyć na większą pożyczkę.
Przeciętna rodzina o dochodach 3,5 tys. zł na największy kredyt złotowy, powyżej 300 tys. zł, może liczyć w BGŻ i Pekao. Singiel, który ma takie same dochody, ma większy wybór. Pożyczkę 300-400 tys. zł może otrzymać w Banku Pocztowym, BGŻ, BOŚ i PKO BP.

W większości banków samotna osoba mająca stałą umowę o pracę dostanie większą pożyczkę niż rodzina, która składa się z czterech osób. Wydaje się to logiczne, bo stałe wydatki rodziny są zdecydowanie większe od osoby, która żyje samotnie. Na tej podstawie większość banków pożyczy singlowi więcej pieniędzy niż rodzinie Czasem ta różnica jest bardzo duża.
W Banku Ochrony Środowiska i GE Money Banku pojedynczy kredytobiorca może liczyć na dwa razy większą pożyczkę niż rodzina. Zupełnie inną politykę prowadzą cztery banki: Pekao, ING BSK, Dominet Bank i Polbank - w nich osoba mieszkająca samotnie dostanie mniejszy kredyt niż rodzina o identycznych dochodach.

Rodziny z dziećmi to dla nas większa gwarancja stabilności finansowej. Nawet jeśli jedna osoba straci pracę, to kredyt może być spłacany dzięki dochodom małżonka - twierdzi Piotr Utrata z ING Bank Śląski.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach, które preferują rodziny przy udzielaniu kredytów. Faktem jest, że bardzo często, gdy dochodzi do zwolnień grupowych, to najpierw zwalniane są osoby samotne, które nie mają na utrzymaniu dzieci.

Statystycznie singiel jest gorszym kredytobiorcą, niż ktoś kto ma rodzinę i dzieci. Taki rodzinny kredytobiorca subiektywnie ma więcej do stracenia. Rodzina oznacza stabilność i dlatego niektóre banki są gotowe udzielić rodzinie większego kredytu - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Nie ma oficjalnych danych pokazujących, jaka jest różnica w spłacie kredytów mieszkaniowych pomiędzy osobami samotnymi i rodzinami. Są natomiast twarde dane mówiące o tym, że koszty życia czteroosobowej rodziny są większe niż osoby samotnej. Co prawda wysokość czynszu za mieszkanie może być porównywalna, ale już rachunki za prąd, wodę, gaz czy nawet wywóz śmieci są wyższe. Rodzina wydaje też najczęściej więcej na wyżywienie i ubranie. Dlaczego więc singiel nie jest preferowanym klientem we wszystkich bankach?

Na przykład w Pekao liczba osób w gospodarstwie domowym, nie ma dużego znaczenia przy obliczaniu zdolności kredytowej.

W tym banku nie uwzględnia się liczby osób przy wyznaczaniu zdolności kredytowej, za to bardzo rygorystycznie podchodzi się do innych obciążeń - mówi Paweł Majtkowski.

Z kolei w ING Banku Śląskim liczba osób w rodzinie, które nie wpływają na obniżenie zdolność kredytową, zależy od łącznego dochodu gospodarstwa. Przy miesięcznych dochodach w wysokości 2 tys. zł są to trzy osoby, a jeśli ktoś zarabia 5 tys zł, to będzie to już sześć osób.

Najczęściej jednak banki przyjmują stałe koszty ryczałtowe na kolejnych członków rodziny. W Deutsche Banku miesięczny koszt utrzymania pierwszej osoby szacowany jest na 800 złotych miesięcznie. Każda następna osoba w rodzinie, to 400 złotych miesięcznie. Podobne zasady obowiązują w innych bankach.

Często prowadzone są też dwie tabele, osobna dla mieszkańców aglomeracji Warszawskiej, gdzie koszty życia są wyższe, i osobna dla reszty kraju. Dopiero po odliczeniu tych ryczałtów, pozostałą kwotę można przeznaczyć na obsługę kredytu hipotecznego.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-16 (07:00)

Singlom trudniej uzyskać kredyt

W Pekao, ING, Polbanku i Dominet Banku osoba samotna o miesięcznych zarobkach 3,5 tys. zł dostanie mniejszy kredyt niż czteroosobowa rodzina o takich samych dochodach. W innych bankach singiel może liczyć na większą pożyczkę.
Przeciętna rodzina o dochodach 3,5 tys. zł na największy kredyt złotowy, powyżej 300 tys. zł, może liczyć w BGŻ i Pekao. Singiel, który ma takie same dochody, ma większy wybór. Pożyczkę 300-400 tys. zł może otrzymać w Banku Pocztowym, BGŻ, BOŚ i PKO BP.

W większości banków samotna osoba mająca stałą umowę o pracę dostanie większą pożyczkę niż rodzina, która składa się z czterech osób. Wydaje się to logiczne, bo stałe wydatki rodziny są zdecydowanie większe od osoby, która żyje samotnie. Na tej podstawie większość banków pożyczy singlowi więcej pieniędzy niż rodzinie Czasem ta różnica jest bardzo duża.
W Banku Ochrony Środowiska i GE Money Banku pojedynczy kredytobiorca może liczyć na dwa razy większą pożyczkę niż rodzina. Zupełnie inną politykę prowadzą cztery banki: Pekao, ING BSK, Dominet Bank i Polbank - w nich osoba mieszkająca samotnie dostanie mniejszy kredyt niż rodzina o identycznych dochodach.

Rodziny z dziećmi to dla nas większa gwarancja stabilności finansowej. Nawet jeśli jedna osoba straci pracę, to kredyt może być spłacany dzięki dochodom małżonka - twierdzi Piotr Utrata z ING Bank Śląski.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach, które preferują rodziny przy udzielaniu kredytów. Faktem jest, że bardzo często, gdy dochodzi do zwolnień grupowych, to najpierw zwalniane są osoby samotne, które nie mają na utrzymaniu dzieci.

Statystycznie singiel jest gorszym kredytobiorcą, niż ktoś kto ma rodzinę i dzieci. Taki rodzinny kredytobiorca subiektywnie ma więcej do stracenia. Rodzina oznacza stabilność i dlatego niektóre banki są gotowe udzielić rodzinie większego kredytu - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Nie ma oficjalnych danych pokazujących, jaka jest różnica w spłacie kredytów mieszkaniowych pomiędzy osobami samotnymi i rodzinami. Są natomiast twarde dane mówiące o tym, że koszty życia czteroosobowej rodziny są większe niż osoby samotnej. Co prawda wysokość czynszu za mieszkanie może być porównywalna, ale już rachunki za prąd, wodę, gaz czy nawet wywóz śmieci są wyższe. Rodzina wydaje też najczęściej więcej na wyżywienie i ubranie. Dlaczego więc singiel nie jest preferowanym klientem we wszystkich bankach?

Na przykład w Pekao liczba osób w gospodarstwie domowym, nie ma dużego znaczenia przy obliczaniu zdolności kredytowej.

W tym banku nie uwzględnia się liczby osób przy wyznaczaniu zdolności kredytowej, za to bardzo rygorystycznie podchodzi się do innych obciążeń - mówi Paweł Majtkowski.

Z kolei w ING Banku Śląskim liczba osób w rodzinie, które nie wpływają na obniżenie zdolność kredytową, zależy od łącznego dochodu gospodarstwa. Przy miesięcznych dochodach w wysokości 2 tys. zł są to trzy osoby, a jeśli ktoś zarabia 5 tys zł, to będzie to już sześć osób.

Najczęściej jednak banki przyjmują stałe koszty ryczałtowe na kolejnych członków rodziny. W Deutsche Banku miesięczny koszt utrzymania pierwszej osoby szacowany jest na 800 złotych miesięcznie. Każda następna osoba w rodzinie, to 400 złotych miesięcznie. Podobne zasady obowiązują w innych bankach.

Często prowadzone są też dwie tabele, osobna dla mieszkańców aglomeracji Warszawskiej, gdzie koszty życia są wyższe, i osobna dla reszty kraju. Dopiero po odliczeniu tych ryczałtów, pozostałą kwotę można przeznaczyć na obsługę kredytu hipotecznego.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-16 (07:00)

EBC odrzuca "drogę na skróty" do strefy euro

Propozycje MFW nie spodobały się przewodniczącemu Eurogrupy Jean- Claude Junckerowi (na zdjęciu) i ekspertom EBC. - Europejski Bank Centralny odrzuca propozycje Międzynarodowego Funduszu Walutowego w sprawie możliwości przyjęcia euro przez należące do UE państwa Europy Środkowej i Wschodniej jeszcze zanim staną się pełnoprawnymi członkami strefy euro - pisze Financial Times.
Dzień wcześniej właśnie na łamach tej gazety przedstawione zostały takie sugestie MFW, zawarte w poufnym raporcie.

Odpowiadając na poniedziałkową publikację Financial Timesa, EBC stanowczo wypowiedział się przeciwko jakiejkolwiek drodze na skróty ku strefie euro, podkreślając iż wszystkie państwa, przyjmujące unijną walutę, muszą bezwzględnie spełnić wcześniej ściśle określone warunki.

Taką samą opinię przedstawił, także na łamach londyńskiego dziennika, premier Luksemburga i przewodniczący Eurogrupy Jean- Claude Juncker. Sceptycznie do inicjatywy MFW podeszli też cytowani przez dziennik ekonomiści polscy, węgierscy czy rumuńscy.

Financial Times odnotowuje, iż w opinii większości analityków, przyśpieszona ścieżka przyjmowania euro w przypadku takich państw jak Polska czy Czechy - o płynnych kursach wymiany walut - jest w praktyce niemożliwa, natomiast inaczej przedstawia się sytuacja jeśli chodzi o kraje o stałych kursach wymiany jak np. państwa bałtyckie.

Ekonomista Torbjoern Becker, kierujący Sztokholmskim Instytutem ds. Przemian Gospodarczych zaznaczył:  Kraje bałtyckie czekają na to już od dawna. To tylko kwestia czasu".

Według MFW, państwom członkowskim Unii Europejskiej przyjęcie euro dałoby największe korzyści, jeśli chodzi o rozwiązanie problemu narastania zadłużenia zagranicznego.



  (PAP)
money.pl

EBC odrzuca "drogę na skróty" do strefy euro

Propozycje MFW nie spodobały się przewodniczącemu Eurogrupy Jean- Claude Junckerowi (na zdjęciu) i ekspertom EBC. - Europejski Bank Centralny odrzuca propozycje Międzynarodowego Funduszu Walutowego w sprawie możliwości przyjęcia euro przez należące do UE państwa Europy Środkowej i Wschodniej jeszcze zanim staną się pełnoprawnymi członkami strefy euro - pisze Financial Times.
Dzień wcześniej właśnie na łamach tej gazety przedstawione zostały takie sugestie MFW, zawarte w poufnym raporcie.

Odpowiadając na poniedziałkową publikację Financial Timesa, EBC stanowczo wypowiedział się przeciwko jakiejkolwiek drodze na skróty ku strefie euro, podkreślając iż wszystkie państwa, przyjmujące unijną walutę, muszą bezwzględnie spełnić wcześniej ściśle określone warunki.

Taką samą opinię przedstawił, także na łamach londyńskiego dziennika, premier Luksemburga i przewodniczący Eurogrupy Jean- Claude Juncker. Sceptycznie do inicjatywy MFW podeszli też cytowani przez dziennik ekonomiści polscy, węgierscy czy rumuńscy.

Financial Times odnotowuje, iż w opinii większości analityków, przyśpieszona ścieżka przyjmowania euro w przypadku takich państw jak Polska czy Czechy - o płynnych kursach wymiany walut - jest w praktyce niemożliwa, natomiast inaczej przedstawia się sytuacja jeśli chodzi o kraje o stałych kursach wymiany jak np. państwa bałtyckie.

Ekonomista Torbjoern Becker, kierujący Sztokholmskim Instytutem ds. Przemian Gospodarczych zaznaczył:  Kraje bałtyckie czekają na to już od dawna. To tylko kwestia czasu".

Według MFW, państwom członkowskim Unii Europejskiej przyjęcie euro dałoby największe korzyści, jeśli chodzi o rozwiązanie problemu narastania zadłużenia zagranicznego.



  (PAP)
money.pl

Skrzypek: Dzięki pożyczce z MFW Polska się wyróżni

Przystąpienie do elastycznej linii kredytowej oferowanej przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy pozwoli Polsce na wyróżnienie się na tle rynków krajów wschodzących i będzie stanowiło pozytywny sygnał dla inwestorów - ocenia Sławomir Skrzypek, prezes NBP.

NBP na tym etapie nie potrzebuje zwiększać swoich rezerw walutowych, jednak tego typu decyzja MFW o możliwości przyznania Polsce elastycznej linii kredytowej będzie nas bardzo pozytywnie wyróżniać na tle innych krajów regionu oraz rynków krajów wschodzących. Będzie to stanowiło bardzo pozytywny sygnał dla inwestorów - powiedział Skrzypek.

NBP od dłuższego czasu zabiegał o formułę, dzięki której Polska mogłaby się wyróżnić na tle krajów środkowoeuropejskich - dodał.

Minister finansów Jacek Rostowski powiedział, że rząd będzie wnioskował do MFW o przystąpienie do elastycznej linii kredytowej (FCL) co pozwoli na zwiększenie rezerw NBP.

MFW podał, że Polska jest zainteresowana kwotą 20,5 mld USD rocznych środków linii kredytowej na nieprzewidziane wypadki. Szef MFW Dominique Strauss-Kahn powiedział, że jest zadowolony, iż Polska chce korzystać z tego instrumentu MFW.

W obecnej sytuacji niepewności co do możliwości finansowania, kiedy są obawy, że może się zrobić ciasno na rynku kredytowym, pozyskanie środków z MFW jest to bardzo pozytywną informacją i bardzo pozytywnym sygnałem dla rynków - powiedział Skrzypek.

Prezes NBP powiedział, że forma wykorzystania środków będzie zależeć od rządu, jako formalnej strony pożyczki.

PAP/money.pl/2009-04-15 08:38

Skrzypek: Dzięki pożyczce z MFW Polska się wyróżni

Przystąpienie do elastycznej linii kredytowej oferowanej przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy pozwoli Polsce na wyróżnienie się na tle rynków krajów wschodzących i będzie stanowiło pozytywny sygnał dla inwestorów - ocenia Sławomir Skrzypek, prezes NBP.

NBP na tym etapie nie potrzebuje zwiększać swoich rezerw walutowych, jednak tego typu decyzja MFW o możliwości przyznania Polsce elastycznej linii kredytowej będzie nas bardzo pozytywnie wyróżniać na tle innych krajów regionu oraz rynków krajów wschodzących. Będzie to stanowiło bardzo pozytywny sygnał dla inwestorów - powiedział Skrzypek.

NBP od dłuższego czasu zabiegał o formułę, dzięki której Polska mogłaby się wyróżnić na tle krajów środkowoeuropejskich - dodał.

Minister finansów Jacek Rostowski powiedział, że rząd będzie wnioskował do MFW o przystąpienie do elastycznej linii kredytowej (FCL) co pozwoli na zwiększenie rezerw NBP.

MFW podał, że Polska jest zainteresowana kwotą 20,5 mld USD rocznych środków linii kredytowej na nieprzewidziane wypadki. Szef MFW Dominique Strauss-Kahn powiedział, że jest zadowolony, iż Polska chce korzystać z tego instrumentu MFW.

W obecnej sytuacji niepewności co do możliwości finansowania, kiedy są obawy, że może się zrobić ciasno na rynku kredytowym, pozyskanie środków z MFW jest to bardzo pozytywną informacją i bardzo pozytywnym sygnałem dla rynków - powiedział Skrzypek.

Prezes NBP powiedział, że forma wykorzystania środków będzie zależeć od rządu, jako formalnej strony pożyczki.

PAP/money.pl/2009-04-15 08:38

Inflacja zatrzyma redukcję stóp?

RPP skłania się do przerwy w redukowaniu stóp procentowych - inflacja rośnie zamiast spadać, a kurs złotego jest niekorzystny. Jednak zdaniem analityków, głos Sławomira Skrzypka, prezesa NBP, może przeważyć na rzecz dalszych cięć.
Dziś GUS poda wskaźnik inflacji CPI w marcu. Wszystko wskazuje jednak na to, że inflacja nie będzie szybko spadać, a wina leży po stronie drożejącej żywności i rosnących cen energii - uważają analitycy z którymi rozmawiał Money.pl. Ich zdaniem Rada tym razem wstrzyma się z podjęciem decyzji o kolejnej redukcji stóp procentowych, choć pozostaje cień wątpliwości.
Decydujący będzie głos Sławomira Skrzypka

Rosnąca inflacja, jeśli zahamuje redukcję stóp procentowych, to raczej na krótko. Zdaniem większości analityków, Rada może zrobić sobie przerwę, pozostając jednak w cyklu obniżek, gdyż oczekiwany jest spadek CPI w drugiej połowie roku. W samej RPP podział głosów przemawia obecnie raczej za wstrzymaniem się z kolejną decyzją.

Członkowie RPP nie są zgodni - wybrane wypowiedzi
członek Rady wypowiedź oczekiwana decyzja
Sławomir Skrzypek 5 kwietnia podtrzymał, że RPP nadal może obniżać stopy procentowe, cykl łagodzenia polityki monetarnej wciąż trwa - 25 pb
Mirosław Pietrewicz 1 kwietnia powiedział, że dalsze obniżki stóp procentowych są potrzebne, aby zahamować spadek tempa wzrostu PKB i seria cięć powinna być kontynuowana w kwietniu i maju. Ale cięcia te powinny być wyważone ze względu na kurs złotego. -25 pb
Jan Czekaj 18 marca powiedział: Biorąc pod uwagę zwłaszcza to, co się dzieje w sferze realnej, wydaje mi się, że pozostawanie w cyklu rozluźniania polityki monetarnej jest rozsądnym wyjściem, co nie znaczy, że na każdym posiedzeniu będzie podejmowana decyzja o obniżeniu stóp. -25 pb/bez zmian
Dariusz Filar 6 kwietnia powiedział: Chciałbym przypomnieć, że już w czerwcu będziemy mieli kolejną projekcję inflacji, więc może to będzie właściwszy moment na obniżki, jeżeli po tej czerwcowej projekcji wciąż się będą wydawały potrzebne. bez zmian
Halina Wasilewska
-Trenkner
2 kwietnia w wywiadzie telewizyjnym powiedziała, że Rada nie powinna obecnie gwałtownie dążyć do obniżania stóp procentowych: Jesteśmy gotowi, żeby takie decyzje podejmować, ale to wszystko zależy nie tylko od tego, co się dzieje z inflacją, ale także od innych wielkości gospodarczych bez zmian
Marian Noga

2 kwietnia powiedział, że przez wzgląd na sytuację na rynku walutowym Rada powinna pozostawić stopy proc. na niezmienionym poziomie w kwietniu i maju.

bez zmian
Andrzej Wojtyna 8 kwietnia powiedział:  Bilans ryzyk, jak je obecnie postrzegam, oznacza utrzymanie w najbliższym czasie stóp procentowych na obecnym poziomie. Raczej bym sugerował status quo, jeśli chodzi o stopy procentowe. bez zmian
Andrzej Sławiński 2 kwietnia w wywiadzie zapytany, czy jest w grupie członków opowiadających się za przerwą w obniżkach stóp w kwietniu lub maju powiedział, że nie wykluczałby, że taka rzecz się może zdarzyć. bez zmian

źródło: BGŻ, PKO BP, PAP, ISB,

 

W ostatecznym rozkładzie sił może jednak przeważyć głos samego prezesa NBP.

- Sławomir Skrzypek ponownie przeważy szalę i dojdzie do redukcji stóp. Rada będzie zwracać baczniejszą uwagę na poziom przyszłej inflacji niż na bieżącą. Jeżeli się wstrzyma z obniżeniem stóp procentowych, to raczej jeszcze nie w tym miesiącu - prognozuje Marta Petka z Raiffeisen Bank Polska.

- W obecnym scenariuszu stawiamy na obniżkę stóp procentowych. Przed nami jednak jeszcze wiele publikacji makroekonomicznych, które będą miały wpływ na ostateczną decyzję Rady - uważa Piotr Bielski z BZ WBK

Innego zdania jest jednak Dariusz Winek z BGŻ: - Rada wstrzyma się z kolejną obniżką stóp procentowych w tym miesiącu - mówi w rozmowie z Money.pl.

Analitycy raczej nie oczekują redukcji
imię nazwisko/instytucja oczekiwana decyzja
Marta Petka, Raiffeisen Bank Polska - 25 pb
Piotr Bielski, BZ WBK - 25 pb
Dariusz Winek, BGŻ bez zmian
Adam Antoniak, BPH bez zmian
Marcin Mrowiec, Pekao SA
bez zmian
Jakub Borowski, Invest Bank bez zmian

oprac. Marek Knitter, Money.pl

Inflacja - główna przyczyna różnicy zdań w Radzie

Jeszcze kilka tygodni wcześniej wydawało się, że inflacja ze względu na kryzys finansowy będzie bardzo szybko spadać. Tymczasem tak się nie dzieję. W lutym wyniosła ona 3,3 proc. licząc rok do roku, a w styczniu 3,1 proc. W tym miesiącu wszystko wskazuje na to, że ponownie wzrośnie. A jeżeli pozostanie blisko górnej granicy celu NBP (3,5 proc.) to nadzieje na dalsze znaczące obniżki stóp procentowych stoją pod znakiem zapytania.

Prognozy inflacji
l.p. imię i nazwisko/instytucja inflacja w marcu (w skali roku)
1. Ministerstwo Finansów 3,5%
2. Dariusz Winek, BGŻ 3,5%
3. Adam Antoniak, BPH 3,4%
4. Marta Petka, Raiffeisen Bank Polska 3,4%
5. Marcin Mrowiec, Pekao SA 3,3%
6. Łukasz Tarnawa, PKO BP 3,3%
7. Jakub Borowski, Invest Bank 3,3%
8. Piotr Bielski, BZ WBK 3,2%

średnia z 8 prognoz
3,36%

- Drożejąca żywność powoduje, że inflacja w marcu wyniesie 3,4 proc. Przede wszystkim chodzi o towary sprowadzane z zagranicy. Niekorzystny kurs złotego stopniowo będzie widoczny w tym segmencie - uważa Adam Antoniak z BPH.

Również Dariusz Winek z BGŻ uważa, że w marcu największy wpływ na inflację miał przede wszystkim wzrost cen żywności: - Mamy do czynienia jednocześnie z sezonowym i niesezonowym wzrostem cen owoców i warzyw. Sezonowy wynika, z faktu, że w Polsce  świeżych owoców i warzyw jeszcze nie mamy i musimy je sprowadzać. Wzrost niesezonowy to sytuacja na zagranicznych rynkach towarowych. Tak się stało np. z bananami, które na rynkach światowych mocno podrożały - dodaje Winek.

Zwraca on uwagę, że dzięki osłabiającemu się złotemu opłacalny stał się eksport mięsa, głównie wołowego. - To z kolei spowodowało, że ceny tego mięsa na  krajowym rynku zaczęły iść w górę - dodaje.

Niemal wszyscy analitycy są zgodni, że w kolejnych miesiącach inflacja będzie spadać, choć pozostanie jeszcze powyżej 3 proc. - W kwietniu może wynieść jeszcze 3,3 proc. - przewiduje Antoniak.

Zdaniem Dariusza Winka inflacja mierzona rok do roku w kolejnych okresach może wzrosnąć przejściowo nawet do 3,6 procent. Z kolei Marta Petka uważa, że w maju powinna już spaść poniżej 3 proc.

Dane dotyczące inflacji za marzec Główny Urząd Statystyczny poda o godzinie 14.


 

Marek Knitter

Inflacja zatrzyma redukcję stóp?

RPP skłania się do przerwy w redukowaniu stóp procentowych - inflacja rośnie zamiast spadać, a kurs złotego jest niekorzystny. Jednak zdaniem analityków, głos Sławomira Skrzypka, prezesa NBP, może przeważyć na rzecz dalszych cięć.
Dziś GUS poda wskaźnik inflacji CPI w marcu. Wszystko wskazuje jednak na to, że inflacja nie będzie szybko spadać, a wina leży po stronie drożejącej żywności i rosnących cen energii - uważają analitycy z którymi rozmawiał Money.pl. Ich zdaniem Rada tym razem wstrzyma się z podjęciem decyzji o kolejnej redukcji stóp procentowych, choć pozostaje cień wątpliwości.
Decydujący będzie głos Sławomira Skrzypka

Rosnąca inflacja, jeśli zahamuje redukcję stóp procentowych, to raczej na krótko. Zdaniem większości analityków, Rada może zrobić sobie przerwę, pozostając jednak w cyklu obniżek, gdyż oczekiwany jest spadek CPI w drugiej połowie roku. W samej RPP podział głosów przemawia obecnie raczej za wstrzymaniem się z kolejną decyzją.

Członkowie RPP nie są zgodni - wybrane wypowiedzi
członek Rady wypowiedź oczekiwana decyzja
Sławomir Skrzypek 5 kwietnia podtrzymał, że RPP nadal może obniżać stopy procentowe, cykl łagodzenia polityki monetarnej wciąż trwa - 25 pb
Mirosław Pietrewicz 1 kwietnia powiedział, że dalsze obniżki stóp procentowych są potrzebne, aby zahamować spadek tempa wzrostu PKB i seria cięć powinna być kontynuowana w kwietniu i maju. Ale cięcia te powinny być wyważone ze względu na kurs złotego. -25 pb
Jan Czekaj 18 marca powiedział: Biorąc pod uwagę zwłaszcza to, co się dzieje w sferze realnej, wydaje mi się, że pozostawanie w cyklu rozluźniania polityki monetarnej jest rozsądnym wyjściem, co nie znaczy, że na każdym posiedzeniu będzie podejmowana decyzja o obniżeniu stóp. -25 pb/bez zmian
Dariusz Filar 6 kwietnia powiedział: Chciałbym przypomnieć, że już w czerwcu będziemy mieli kolejną projekcję inflacji, więc może to będzie właściwszy moment na obniżki, jeżeli po tej czerwcowej projekcji wciąż się będą wydawały potrzebne. bez zmian
Halina Wasilewska
-Trenkner
2 kwietnia w wywiadzie telewizyjnym powiedziała, że Rada nie powinna obecnie gwałtownie dążyć do obniżania stóp procentowych: Jesteśmy gotowi, żeby takie decyzje podejmować, ale to wszystko zależy nie tylko od tego, co się dzieje z inflacją, ale także od innych wielkości gospodarczych bez zmian
Marian Noga

2 kwietnia powiedział, że przez wzgląd na sytuację na rynku walutowym Rada powinna pozostawić stopy proc. na niezmienionym poziomie w kwietniu i maju.

bez zmian
Andrzej Wojtyna 8 kwietnia powiedział:  Bilans ryzyk, jak je obecnie postrzegam, oznacza utrzymanie w najbliższym czasie stóp procentowych na obecnym poziomie. Raczej bym sugerował status quo, jeśli chodzi o stopy procentowe. bez zmian
Andrzej Sławiński 2 kwietnia w wywiadzie zapytany, czy jest w grupie członków opowiadających się za przerwą w obniżkach stóp w kwietniu lub maju powiedział, że nie wykluczałby, że taka rzecz się może zdarzyć. bez zmian

źródło: BGŻ, PKO BP, PAP, ISB,

 

W ostatecznym rozkładzie sił może jednak przeważyć głos samego prezesa NBP.

- Sławomir Skrzypek ponownie przeważy szalę i dojdzie do redukcji stóp. Rada będzie zwracać baczniejszą uwagę na poziom przyszłej inflacji niż na bieżącą. Jeżeli się wstrzyma z obniżeniem stóp procentowych, to raczej jeszcze nie w tym miesiącu - prognozuje Marta Petka z Raiffeisen Bank Polska.

- W obecnym scenariuszu stawiamy na obniżkę stóp procentowych. Przed nami jednak jeszcze wiele publikacji makroekonomicznych, które będą miały wpływ na ostateczną decyzję Rady - uważa Piotr Bielski z BZ WBK

Innego zdania jest jednak Dariusz Winek z BGŻ: - Rada wstrzyma się z kolejną obniżką stóp procentowych w tym miesiącu - mówi w rozmowie z Money.pl.

Analitycy raczej nie oczekują redukcji
imię nazwisko/instytucja oczekiwana decyzja
Marta Petka, Raiffeisen Bank Polska - 25 pb
Piotr Bielski, BZ WBK - 25 pb
Dariusz Winek, BGŻ bez zmian
Adam Antoniak, BPH bez zmian
Marcin Mrowiec, Pekao SA
bez zmian
Jakub Borowski, Invest Bank bez zmian

oprac. Marek Knitter, Money.pl

Inflacja - główna przyczyna różnicy zdań w Radzie

Jeszcze kilka tygodni wcześniej wydawało się, że inflacja ze względu na kryzys finansowy będzie bardzo szybko spadać. Tymczasem tak się nie dzieję. W lutym wyniosła ona 3,3 proc. licząc rok do roku, a w styczniu 3,1 proc. W tym miesiącu wszystko wskazuje na to, że ponownie wzrośnie. A jeżeli pozostanie blisko górnej granicy celu NBP (3,5 proc.) to nadzieje na dalsze znaczące obniżki stóp procentowych stoją pod znakiem zapytania.

Prognozy inflacji
l.p. imię i nazwisko/instytucja inflacja w marcu (w skali roku)
1. Ministerstwo Finansów 3,5%
2. Dariusz Winek, BGŻ 3,5%
3. Adam Antoniak, BPH 3,4%
4. Marta Petka, Raiffeisen Bank Polska 3,4%
5. Marcin Mrowiec, Pekao SA 3,3%
6. Łukasz Tarnawa, PKO BP 3,3%
7. Jakub Borowski, Invest Bank 3,3%
8. Piotr Bielski, BZ WBK 3,2%

średnia z 8 prognoz
3,36%

- Drożejąca żywność powoduje, że inflacja w marcu wyniesie 3,4 proc. Przede wszystkim chodzi o towary sprowadzane z zagranicy. Niekorzystny kurs złotego stopniowo będzie widoczny w tym segmencie - uważa Adam Antoniak z BPH.

Również Dariusz Winek z BGŻ uważa, że w marcu największy wpływ na inflację miał przede wszystkim wzrost cen żywności: - Mamy do czynienia jednocześnie z sezonowym i niesezonowym wzrostem cen owoców i warzyw. Sezonowy wynika, z faktu, że w Polsce  świeżych owoców i warzyw jeszcze nie mamy i musimy je sprowadzać. Wzrost niesezonowy to sytuacja na zagranicznych rynkach towarowych. Tak się stało np. z bananami, które na rynkach światowych mocno podrożały - dodaje Winek.

Zwraca on uwagę, że dzięki osłabiającemu się złotemu opłacalny stał się eksport mięsa, głównie wołowego. - To z kolei spowodowało, że ceny tego mięsa na  krajowym rynku zaczęły iść w górę - dodaje.

Niemal wszyscy analitycy są zgodni, że w kolejnych miesiącach inflacja będzie spadać, choć pozostanie jeszcze powyżej 3 proc. - W kwietniu może wynieść jeszcze 3,3 proc. - przewiduje Antoniak.

Zdaniem Dariusza Winka inflacja mierzona rok do roku w kolejnych okresach może wzrosnąć przejściowo nawet do 3,6 procent. Z kolei Marta Petka uważa, że w maju powinna już spaść poniżej 3 proc.

Dane dotyczące inflacji za marzec Główny Urząd Statystyczny poda o godzinie 14.


 

Marek Knitter

Budowlanka nie stanęła. Przetargów więcej niż przed rokiem

Najwięcej zleceń pojawiło się na Śląsku i Mazowsze. Jedna trzecia przetargów dotyczy budowy dróg.

Telefoniczna Agencja Informacyjna. opracowała raport, w którym przeanalizowano i podsumowano przetargi i zlecenia na usługi, wykonanie i dostawy w branży budowlanej opublikowane w Polsce, w pierwszym kwartale 2009 r.

Wynika z niego, że najwięcej przetargów ogłoszono na Śląsku i na Mazowszu. Przetargi te najczęściej dotyczyły drogownictwa.

W okresie od stycznia do marca 2009 r., w Polsce, opublikowanych zostało 55 tys. 464 przetargi i zlecenia na usługi, wykonanie oraz dostawy.

Porównując ten wynik z analogicznym okresem roku 2008, zauważyć można minimalny wzrost liczby publikacji przetargowych. W bieżącym roku, w pierwszym kwartale ogłoszono o 395 przetargów więcej niż w roku 2008 (od stycznia do marca 2008 roku wszystkich przetargów było 55 tys. 069).

ZOBACZ TAKŻE:

Zmienił się jednak udział przetargów budowlanych w łącznej liczbie przetargów. W okresie styczeń - marzec 2009 roku 27 987 ogłoszeń dotyczyło szeroko pojętej branży budowlanej. Liczba ta stanowiła ponad 50 proc. wszystkich przetargów. Natomiast w I kwartale 2008 roku przetargi budowlane stanowiły 68 proc. wszystkich ogłoszeń.

Bardziej szczegółowa analiza przetargów dotyczących szeroko pojętej branży budowlanej ogłoszonych w okresie od stycznia do marca bieżącego roku pokazuje, że z każdym miesiącem I kwartału notowaliśmy wzrost liczby ogłaszanych przetargów budowlanych. W styczniu było ich 6684, w lutym - 9098, a w marcu 12 tys. 202

Najwięcej przetargów dotyczących branży budowlanej w I kwartale 2009 roku, ogłoszono w województwie śląskim (4 756 przetargów). Na kolejnych miejscach znalazły się województwa mazowieckie (3 994 przetargi), małopolskie (2 799 przetargów) oraz dolnośląskie (2473 przetargi).

Natomiast najmniej przetargów budowlanych w I kwartale b.r. ogłoszono w województwie lubuskim (687 przetargów). Szczegółowe dane znajdują się poniżej. Należy jednak pamiętać, że niektóre z ogłoszonych przetargów obejmowały więcej niż jedno województwo realizacji

Najwięcej zleceń na infrastrukturę

Przetargi z branży budowlanej, ogłoszone w okresie od stycznia do marca, dotyczyły głównie drogownictwa (30 proc. ogłoszeń) oraz prac energoelektrycznych (24 proc. ogłoszeń).

Na kolejnych miejscach, pod względem popularności, znalazły się przetargi dotyczące prac wodno-kanalizacyjnych (12 proc. ogłoszeń) oraz prac budowlanych - obiekty (10 proc. ogłoszeń).

money.pl/2009-04-14 12:55

Budowlanka nie stanęła. Przetargów więcej niż przed rokiem

Najwięcej zleceń pojawiło się na Śląsku i Mazowsze. Jedna trzecia przetargów dotyczy budowy dróg.

Telefoniczna Agencja Informacyjna. opracowała raport, w którym przeanalizowano i podsumowano przetargi i zlecenia na usługi, wykonanie i dostawy w branży budowlanej opublikowane w Polsce, w pierwszym kwartale 2009 r.

Wynika z niego, że najwięcej przetargów ogłoszono na Śląsku i na Mazowszu. Przetargi te najczęściej dotyczyły drogownictwa.

W okresie od stycznia do marca 2009 r., w Polsce, opublikowanych zostało 55 tys. 464 przetargi i zlecenia na usługi, wykonanie oraz dostawy.

Porównując ten wynik z analogicznym okresem roku 2008, zauważyć można minimalny wzrost liczby publikacji przetargowych. W bieżącym roku, w pierwszym kwartale ogłoszono o 395 przetargów więcej niż w roku 2008 (od stycznia do marca 2008 roku wszystkich przetargów było 55 tys. 069).

ZOBACZ TAKŻE:

Zmienił się jednak udział przetargów budowlanych w łącznej liczbie przetargów. W okresie styczeń - marzec 2009 roku 27 987 ogłoszeń dotyczyło szeroko pojętej branży budowlanej. Liczba ta stanowiła ponad 50 proc. wszystkich przetargów. Natomiast w I kwartale 2008 roku przetargi budowlane stanowiły 68 proc. wszystkich ogłoszeń.

Bardziej szczegółowa analiza przetargów dotyczących szeroko pojętej branży budowlanej ogłoszonych w okresie od stycznia do marca bieżącego roku pokazuje, że z każdym miesiącem I kwartału notowaliśmy wzrost liczby ogłaszanych przetargów budowlanych. W styczniu było ich 6684, w lutym - 9098, a w marcu 12 tys. 202

Najwięcej przetargów dotyczących branży budowlanej w I kwartale 2009 roku, ogłoszono w województwie śląskim (4 756 przetargów). Na kolejnych miejscach znalazły się województwa mazowieckie (3 994 przetargi), małopolskie (2 799 przetargów) oraz dolnośląskie (2473 przetargi).

Natomiast najmniej przetargów budowlanych w I kwartale b.r. ogłoszono w województwie lubuskim (687 przetargów). Szczegółowe dane znajdują się poniżej. Należy jednak pamiętać, że niektóre z ogłoszonych przetargów obejmowały więcej niż jedno województwo realizacji

Najwięcej zleceń na infrastrukturę

Przetargi z branży budowlanej, ogłoszone w okresie od stycznia do marca, dotyczyły głównie drogownictwa (30 proc. ogłoszeń) oraz prac energoelektrycznych (24 proc. ogłoszeń).

Na kolejnych miejscach, pod względem popularności, znalazły się przetargi dotyczące prac wodno-kanalizacyjnych (12 proc. ogłoszeń) oraz prac budowlanych - obiekty (10 proc. ogłoszeń).

money.pl/2009-04-14 12:55

Ciemno, coraz ciemniej

Okazuje się, że nie taka czerń straszna, jak ją malują. Ściany w mrocznym kolorze potrafią przemienić każdy, nawet najzwyklejszy pokój w szykowne i eleganckie pomieszczenie. Nie obejdzie się jednak bez dodatków w żywych barwach
- Czarne ściany kojarzą nam się zwykle z pokojem zbuntowanej nastolatki albo miejscem jakichś tajemniczych obrzędów. Czyli - niekoniecznie pozytywnie. Tymczasem dobrze zaprojektowane wnętrze ze ścianami koloru węgla może być naprawdę bardzo efektowne i eleganckie - przekonuje Iza Świątkowska, dekoratorka wnętrz. Do tej pory Polacy byli w kwestii czerni dosyć oporni. Kiedy wybierali kolory do własnego mieszkania, decydowali się na nią bardzo rzadko. - Spośród wielu kolorów farb ściennych, czerń zazwyczaj nie była brana pod uwagę. Do dziś nie znajdziemy jej w ofercie produktów w gotowych kolorach a jedynie tych dostępnych z maszyn barwiących - informuje przedstawiciel producenta farb Tikkurila. Ale idą zmiany. - Nasi klienci sięgają po czerń coraz odważniej. Tapety w takim kolorze, gładko pomalowane ściany, czarna tapicerka mebli - wszystko to buduje nastrój elegancji i podkreśla minimalistyczny charakter wnętrz tak bardzo modny w ostatnich latach - mówi Joanna Chiczewska ze studia aranżacji koloru Dekoral.

Coś dla kontrastu
emetro.pl
ewzaj
2009-04-15, ostatnia aktualizacja 2009-04-13 17:52

Ciemno, coraz ciemniej

Okazuje się, że nie taka czerń straszna, jak ją malują. Ściany w mrocznym kolorze potrafią przemienić każdy, nawet najzwyklejszy pokój w szykowne i eleganckie pomieszczenie. Nie obejdzie się jednak bez dodatków w żywych barwach
- Czarne ściany kojarzą nam się zwykle z pokojem zbuntowanej nastolatki albo miejscem jakichś tajemniczych obrzędów. Czyli - niekoniecznie pozytywnie. Tymczasem dobrze zaprojektowane wnętrze ze ścianami koloru węgla może być naprawdę bardzo efektowne i eleganckie - przekonuje Iza Świątkowska, dekoratorka wnętrz. Do tej pory Polacy byli w kwestii czerni dosyć oporni. Kiedy wybierali kolory do własnego mieszkania, decydowali się na nią bardzo rzadko. - Spośród wielu kolorów farb ściennych, czerń zazwyczaj nie była brana pod uwagę. Do dziś nie znajdziemy jej w ofercie produktów w gotowych kolorach a jedynie tych dostępnych z maszyn barwiących - informuje przedstawiciel producenta farb Tikkurila. Ale idą zmiany. - Nasi klienci sięgają po czerń coraz odważniej. Tapety w takim kolorze, gładko pomalowane ściany, czarna tapicerka mebli - wszystko to buduje nastrój elegancji i podkreśla minimalistyczny charakter wnętrz tak bardzo modny w ostatnich latach - mówi Joanna Chiczewska ze studia aranżacji koloru Dekoral.

Coś dla kontrastu
emetro.pl
ewzaj
2009-04-15, ostatnia aktualizacja 2009-04-13 17:52

Kraina ropą i kasą płynąca

W kanadyjskiej prowincji Alberta jest sześć razy więcej baryłek ropy niż na Półwyspie Arabskim. Tutaj nie ma ona jednak płynnego charakteru, lecz występuje w postaci ciemnej, lepkiej mazi zwanej bituminami.

Wkrótce mogą stać się one głównym źródłem paliw, zaś do ich wydobycia potrzeba tysięcy pracowników.

Bituminy występują w wielu rejonach świata, ale największe znane złoża znajdują się w północnej części prowincji Alberta. Geolodzy oszacowali, że w tutejszych piaskach bitumicznych (zwanych oil sands) znajduje się ok. 2 bilionów baryłek ropy! Dostęp do surowca jest jednak mocno ograniczony. Obecnie stosowanymi metodami można się dostać do zaledwie 10 proc. zawartości złóż. Ale to i tak gigantyczna ilość, dwukrotnie przewyższająca rezerwy Kuwejtu, Iraku czy Iranu.

Pracownicy z całego świata

Kanada wiąże ze złożami duże plany i do 2015 r. chce się stać czwartym na świecie dostawcą ropy. A to oznacza, że będzie potrzebować mnóstwa osób do pracy, które najpierw przygotują teren, a potem zajmą się wydobyciem.

Obecnie bezpośrednio lub pośrednio przy piaskach bitumicznych zatrudnionych jest łącznie 33 tys. osób. Tylko do 2011 r. do tej grupy ma dołączyć kolejnych 17 tys. pracowników. Do zakładów wydobywających piaski bitumiczne zlokalizowane w trzech rejonach położonych na północ od Edmonton - Athabasca, Peace River i Cold Lake - ściągają ludzie z różnych zakątków globu. Miasto Fort McMurray będące stolicą zagłębia, kiedyś było niewielką osadą, a teraz ma 65 tys. mieszkańców.

Na przybyszów - oprócz wysokich zarobków - czeka ciężka praca i surowy klimat. Zimą temperatury spadają tu do minus 40 st. C.

Poszukiwanie pracy

Na terenie Alberty działa mnóstwo firm z branży roponośnej i wydobywczej. Przykładowo Canadian Natural Resources Limited prowadzi obecnie szeroki nabór w związku z projektem o nazwie Horizon Oil Sands Project. Mankamentem tego przedsięwzięcia jest jednak to, że poszukiwani się głównie inżynierzy i doświadczeni specjaliści. Również inne firmy umieszczają z reguły oferty pracy dla specjalistów.

Zatrudnienia można szukać także za pośrednictwem lokalnych i krajowych serwisów internetowych dotyczących pracy.

Zatrudnienie obcokrajowca

Gdy już uda ci się znaleźć interesującą ofertę, nie znaczy to, że pracodawca cię zatrudni. I nie chodzi tutaj tylko o kwalifikacje, ale przede wszystkim o pozwolenie. Pomimo bowiem, że do Kanady możemy już podróżować bez wiz, by pracować tu legalnie, nadal potrzebujemy zezwolenia na pracę wydawanego przez CIC (Citizenships and Immigration Canada). Jest jednak i dobra wiadomość. Ponieważ nie tylko Polacy, ale obcokrajowcy z większości państw potrzebują zezwoleń na pracę w Kanadzie, zaś w związku z planami wydobywczymi potrzeba mnóstwa nowych pracowników, których trudno będzie znaleźć w okolicy, rząd poluzował trochę przepisy dla tego sektora.

Oznacza to, że w przypadku pojawienia się w prowincji Alberta jakiegoś większego projektu wymagającego nowej siły roboczej, pracodawca ma pewne ułatwienia w zatrudnianiu obcokrajowców. Nadal musi wprawdzie najpierw udowodnić, że nie ma chętnych na dane stanowisko wśród Kanadyjczyków lub nawet innych imigrantów mieszkających tu na stałe, ale procedura jest przyspieszona. Pozwolenie, które otrzyma pracownik jest jednak tymczasowe i obejmuje tylko dany projekt.

Ponadto przed rozpoczęciem pracy każdy obcokrajowiec musi mieć odpowiedni certyfikat poświadczający, że zapoznał się z tutejszym prawem pracy i terminologią (The Alberta Temporary Foreign Worker Qualification Certificate Program).

Czy warto się starać?

Płaca minimalna w Alberta wynosi 8 dolarów kanadyjskich na godzinę, zaś średnie zarobki 23 dolary na godzinę (1 CAD = 2,76 PLN). W branży wydobywczej ropy i gazu wynagrodzenie osiąga natomiast 30 dolarów na godzinę.

Więcej zarabiają jedynie pracownicy opieki zdrowotnej - ale tylko na kierowniczych stanowiskach. Nawet więc, jeśli jako początkujący pracownik branży paliwowej nie zarobisz owych 30 dolarów, zarobki i tak są wysokie.

Milena Waldowska


źródło informacji: Praca i nauka za granicą

interia.pl/Poniedziałek, 13 kwietnia (05:00)

Kraina ropą i kasą płynąca

W kanadyjskiej prowincji Alberta jest sześć razy więcej baryłek ropy niż na Półwyspie Arabskim. Tutaj nie ma ona jednak płynnego charakteru, lecz występuje w postaci ciemnej, lepkiej mazi zwanej bituminami.

Wkrótce mogą stać się one głównym źródłem paliw, zaś do ich wydobycia potrzeba tysięcy pracowników.

Bituminy występują w wielu rejonach świata, ale największe znane złoża znajdują się w północnej części prowincji Alberta. Geolodzy oszacowali, że w tutejszych piaskach bitumicznych (zwanych oil sands) znajduje się ok. 2 bilionów baryłek ropy! Dostęp do surowca jest jednak mocno ograniczony. Obecnie stosowanymi metodami można się dostać do zaledwie 10 proc. zawartości złóż. Ale to i tak gigantyczna ilość, dwukrotnie przewyższająca rezerwy Kuwejtu, Iraku czy Iranu.

Pracownicy z całego świata

Kanada wiąże ze złożami duże plany i do 2015 r. chce się stać czwartym na świecie dostawcą ropy. A to oznacza, że będzie potrzebować mnóstwa osób do pracy, które najpierw przygotują teren, a potem zajmą się wydobyciem.

Obecnie bezpośrednio lub pośrednio przy piaskach bitumicznych zatrudnionych jest łącznie 33 tys. osób. Tylko do 2011 r. do tej grupy ma dołączyć kolejnych 17 tys. pracowników. Do zakładów wydobywających piaski bitumiczne zlokalizowane w trzech rejonach położonych na północ od Edmonton - Athabasca, Peace River i Cold Lake - ściągają ludzie z różnych zakątków globu. Miasto Fort McMurray będące stolicą zagłębia, kiedyś było niewielką osadą, a teraz ma 65 tys. mieszkańców.

Na przybyszów - oprócz wysokich zarobków - czeka ciężka praca i surowy klimat. Zimą temperatury spadają tu do minus 40 st. C.

Poszukiwanie pracy

Na terenie Alberty działa mnóstwo firm z branży roponośnej i wydobywczej. Przykładowo Canadian Natural Resources Limited prowadzi obecnie szeroki nabór w związku z projektem o nazwie Horizon Oil Sands Project. Mankamentem tego przedsięwzięcia jest jednak to, że poszukiwani się głównie inżynierzy i doświadczeni specjaliści. Również inne firmy umieszczają z reguły oferty pracy dla specjalistów.

Zatrudnienia można szukać także za pośrednictwem lokalnych i krajowych serwisów internetowych dotyczących pracy.

Zatrudnienie obcokrajowca

Gdy już uda ci się znaleźć interesującą ofertę, nie znaczy to, że pracodawca cię zatrudni. I nie chodzi tutaj tylko o kwalifikacje, ale przede wszystkim o pozwolenie. Pomimo bowiem, że do Kanady możemy już podróżować bez wiz, by pracować tu legalnie, nadal potrzebujemy zezwolenia na pracę wydawanego przez CIC (Citizenships and Immigration Canada). Jest jednak i dobra wiadomość. Ponieważ nie tylko Polacy, ale obcokrajowcy z większości państw potrzebują zezwoleń na pracę w Kanadzie, zaś w związku z planami wydobywczymi potrzeba mnóstwa nowych pracowników, których trudno będzie znaleźć w okolicy, rząd poluzował trochę przepisy dla tego sektora.

Oznacza to, że w przypadku pojawienia się w prowincji Alberta jakiegoś większego projektu wymagającego nowej siły roboczej, pracodawca ma pewne ułatwienia w zatrudnianiu obcokrajowców. Nadal musi wprawdzie najpierw udowodnić, że nie ma chętnych na dane stanowisko wśród Kanadyjczyków lub nawet innych imigrantów mieszkających tu na stałe, ale procedura jest przyspieszona. Pozwolenie, które otrzyma pracownik jest jednak tymczasowe i obejmuje tylko dany projekt.

Ponadto przed rozpoczęciem pracy każdy obcokrajowiec musi mieć odpowiedni certyfikat poświadczający, że zapoznał się z tutejszym prawem pracy i terminologią (The Alberta Temporary Foreign Worker Qualification Certificate Program).

Czy warto się starać?

Płaca minimalna w Alberta wynosi 8 dolarów kanadyjskich na godzinę, zaś średnie zarobki 23 dolary na godzinę (1 CAD = 2,76 PLN). W branży wydobywczej ropy i gazu wynagrodzenie osiąga natomiast 30 dolarów na godzinę.

Więcej zarabiają jedynie pracownicy opieki zdrowotnej - ale tylko na kierowniczych stanowiskach. Nawet więc, jeśli jako początkujący pracownik branży paliwowej nie zarobisz owych 30 dolarów, zarobki i tak są wysokie.

Milena Waldowska


źródło informacji: Praca i nauka za granicą

interia.pl/Poniedziałek, 13 kwietnia (05:00)

Słupy na polach warte miliardy złotych

Właściciele nieruchomości, na których stoją słupy energetyczne i nad którymi przebiegają linie energetyczne, coraz częściej próbują od energetyki uzyskiwać odszkodowania za bezumowne korzystanie z nieruchomości.

Formalnie mają ku temu podstawy, bo niemal cały polski system elektroenergetyczny został zbudowany bez poszanowania praw właścicieli nieruchomości, a więc i bez zapłaty za posadowienie na działkach czy polach słupów energetycznych. Energetyka uchodzi za bogatą branżę i zdarza się, że wartość nawet pojedynczych roszczeń odszkodowawczych przekracza 10 mln zł.

Problem dotyczy większości nieruchomości, na których stoją słupy i nad którymi przechodzą linie energetyczne, a są ich w skali kraju miliony.

PSE Operator już w ubiegłym roku oszacował, że gdyby zgodził się na roszczenia właścicieli działek, to odszkodowania mogłyby wynieść nawet 17 mld zł. W sumie ma teraz 470 roszczeń, z czego około 60 proc. zostało oszacowane na łączną wartość ok. 50 mln zł. W sądach jest już stroną 80 postępowań sądowych na kwotę ok. 27 mln zł. Podobne problemy mają dystrybutorzy energii, ale zwykle nie chcą o nich mówić publicznie.

- Nie więcej niż 10 proc. nieruchomości zajętych pod infrastrukturę dystrybucyjną ma uregulowany stan prawny. W ostatnich latach załatwiane były głównie sprawy nieruchomości pod nowe inwestycje, a tych starych raczej nikt nie ruszał ze względu na skalę problemu - uważa przedstawiciel jednej z firm energetycznych, proszący o zachowanie anonimowości.

Ireneusz Chojnacki, "Gazeta Prawna"

intweria.pl/Środa, 15 kwietnia (06:00)

Słupy na polach warte miliardy złotych

Właściciele nieruchomości, na których stoją słupy energetyczne i nad którymi przebiegają linie energetyczne, coraz częściej próbują od energetyki uzyskiwać odszkodowania za bezumowne korzystanie z nieruchomości.

Formalnie mają ku temu podstawy, bo niemal cały polski system elektroenergetyczny został zbudowany bez poszanowania praw właścicieli nieruchomości, a więc i bez zapłaty za posadowienie na działkach czy polach słupów energetycznych. Energetyka uchodzi za bogatą branżę i zdarza się, że wartość nawet pojedynczych roszczeń odszkodowawczych przekracza 10 mln zł.

Problem dotyczy większości nieruchomości, na których stoją słupy i nad którymi przechodzą linie energetyczne, a są ich w skali kraju miliony.

PSE Operator już w ubiegłym roku oszacował, że gdyby zgodził się na roszczenia właścicieli działek, to odszkodowania mogłyby wynieść nawet 17 mld zł. W sumie ma teraz 470 roszczeń, z czego około 60 proc. zostało oszacowane na łączną wartość ok. 50 mln zł. W sądach jest już stroną 80 postępowań sądowych na kwotę ok. 27 mln zł. Podobne problemy mają dystrybutorzy energii, ale zwykle nie chcą o nich mówić publicznie.

- Nie więcej niż 10 proc. nieruchomości zajętych pod infrastrukturę dystrybucyjną ma uregulowany stan prawny. W ostatnich latach załatwiane były głównie sprawy nieruchomości pod nowe inwestycje, a tych starych raczej nikt nie ruszał ze względu na skalę problemu - uważa przedstawiciel jednej z firm energetycznych, proszący o zachowanie anonimowości.

Ireneusz Chojnacki, "Gazeta Prawna"

intweria.pl/Środa, 15 kwietnia (06:00)

Radykalne uproszczenie procedur grozi katastrofą

Inwestorzy, którzy postanowią przebudować swoje obiekty budowlane, nie będą załatwiać żadnych formalności. Bez znaczenia będzie, czy przebudowa obejmie mały domek jednorodzinny, duże centrum handlowe czy dworzec kolejowy. Termin rozpoczęcia tego typu prac oraz ich zakres zależeć ma wyłącznie od decyzji inwestora.

Uproszczenia takie przewiduje nowelizacja prawa budowlanego, którą zajmie się Sejm na kolejnym swoim posiedzeniu rozpoczynającym się 21 kwietnia.

Inwestor, który zdecyduje się na przebudowę pomieszczeń lub budowli, po to, by spełniała ona inne niż dotychczas funkcje, nie będzie musiał występować do starosty o zarejestrowanie inwestycji. Tego typu prace nie będą podlegały zgłoszeniu w żadnym organie.

Bez zgłoszenia możliwe stanie się przystosowanie istniejącego obiektu do nowych wymagań, bez zmiany jego funkcji, jak np. wyposażenie starego budynku mieszkalnego w nowoczesne instalacje ogrzewania, gazu czy elektryczności. Wystarczy ustanowienie kierownika budowy. W niektórych przypadkach, gdy np. zmieni się wygląd budynku, inwestor będzie musiał posiadać projekt budowlany uwzględniający przebudowę.

Za prawidłowość prac wyłączną odpowiedzialność poniesie inwestor i kierownik budowy.

Nie wszyscy są jednak zwolennikami rozszerzania uprawnień uczestników procesu budowlanego. Szczególnie krytycznie do takich propozycji podchodzą przedstawiciele nadzoru budowlanego, którzy dziś odpowiadają za bezpieczeństwo obiektów.

Arkadiusz Jaraszek, "Gazeta Prawna"

interia.pl/Wtorek, 14 kwietnia (06:00)

Radykalne uproszczenie procedur grozi katastrofą

Inwestorzy, którzy postanowią przebudować swoje obiekty budowlane, nie będą załatwiać żadnych formalności. Bez znaczenia będzie, czy przebudowa obejmie mały domek jednorodzinny, duże centrum handlowe czy dworzec kolejowy. Termin rozpoczęcia tego typu prac oraz ich zakres zależeć ma wyłącznie od decyzji inwestora.

Uproszczenia takie przewiduje nowelizacja prawa budowlanego, którą zajmie się Sejm na kolejnym swoim posiedzeniu rozpoczynającym się 21 kwietnia.

Inwestor, który zdecyduje się na przebudowę pomieszczeń lub budowli, po to, by spełniała ona inne niż dotychczas funkcje, nie będzie musiał występować do starosty o zarejestrowanie inwestycji. Tego typu prace nie będą podlegały zgłoszeniu w żadnym organie.

Bez zgłoszenia możliwe stanie się przystosowanie istniejącego obiektu do nowych wymagań, bez zmiany jego funkcji, jak np. wyposażenie starego budynku mieszkalnego w nowoczesne instalacje ogrzewania, gazu czy elektryczności. Wystarczy ustanowienie kierownika budowy. W niektórych przypadkach, gdy np. zmieni się wygląd budynku, inwestor będzie musiał posiadać projekt budowlany uwzględniający przebudowę.

Za prawidłowość prac wyłączną odpowiedzialność poniesie inwestor i kierownik budowy.

Nie wszyscy są jednak zwolennikami rozszerzania uprawnień uczestników procesu budowlanego. Szczególnie krytycznie do takich propozycji podchodzą przedstawiciele nadzoru budowlanego, którzy dziś odpowiadają za bezpieczeństwo obiektów.

Arkadiusz Jaraszek, "Gazeta Prawna"

interia.pl/Wtorek, 14 kwietnia (06:00)

"Gazeta Prawna": 1750 zł pomocy w spłacie kredytów dla bezrobotnego

Osoba, która po 1 lipca 2008 r. straciła pracę, będzie mogła otrzymać ponad 1750 zł miesięcznie na spłatę kredytu hipotecznego i z tytułu zasiłku dla bezrobotnych - informuje "Gazeta Prawna".
Tak wynika z projektu ustawy dotyczącej pomocy w spłacie kredytów osobom tracącym pracę. Według minister pracy i polityki społecznej Jolanty Fedak, projekt jest w konsultacjach i, jeśli uda się go uchwalić w szybkim tempie, to ustawa zacznie obowiązywać od maja.

Warunkiem otrzymania wsparcia będzie zarejestrowanie się w urzędzie pracy i prawo do zasiłku dla bezrobotnych. O pomoc nie będą się mogły ubiegać osoby zwolnione z pracy dyscyplinarnie, lub te, które same z niej odeszły.

Według projektu, wsparcie ma być udzielane bez względu na dochody członków rodziny. Resort pracy zastanawia się jednak, czy nie wprowadzić kryterium dochodowego.
onet.pl/(PAP, ak/15.04.2009, godz. 06:19)

"Gazeta Prawna": 1750 zł pomocy w spłacie kredytów dla bezrobotnego

Osoba, która po 1 lipca 2008 r. straciła pracę, będzie mogła otrzymać ponad 1750 zł miesięcznie na spłatę kredytu hipotecznego i z tytułu zasiłku dla bezrobotnych - informuje "Gazeta Prawna".
Tak wynika z projektu ustawy dotyczącej pomocy w spłacie kredytów osobom tracącym pracę. Według minister pracy i polityki społecznej Jolanty Fedak, projekt jest w konsultacjach i, jeśli uda się go uchwalić w szybkim tempie, to ustawa zacznie obowiązywać od maja.

Warunkiem otrzymania wsparcia będzie zarejestrowanie się w urzędzie pracy i prawo do zasiłku dla bezrobotnych. O pomoc nie będą się mogły ubiegać osoby zwolnione z pracy dyscyplinarnie, lub te, które same z niej odeszły.

Według projektu, wsparcie ma być udzielane bez względu na dochody członków rodziny. Resort pracy zastanawia się jednak, czy nie wprowadzić kryterium dochodowego.
onet.pl/(PAP, ak/15.04.2009, godz. 06:19)

Złoty zanotował bardzo silne umocnienie we wtorek popołudniu

Kurs złotego wobec głównych walut zdecydowanie się wzmocnił, po informacji o tym, że Polska zwróci się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) o elastyczną linie kredytową, która zwiększy rezerwy Narodowego Banku Polskiego (NBP) o ok. 30%, czyli 20 mld USD.
Dzisiejsze wydarzenia na rynku złotego zmieniają diametralnie jego średnioterminowy obraz. A wszystko to za sprawą informacji, którą wygłosił Minister Finansów Jacek Rostowski. I tak poinformowano opinię publiczną, że Polska może skorzystać z pomocy MFW, w postaci linii kredytowej opiewającej wstępnie na wartość 20,5 miliarda USD. W efekcie EUR/PLN przełamał poziom 4,3000, natomiast USD/PLN przełamał 3,2300 - poinformował konsultant ECM Łukasz Leszczyński.

Bardzo ważne jest, że nie mamy tu do czynienia z żadnym programem pomocy MFW, pieniądze te nie będą dostępne do budżetu polskiego, będą stanowiły tylko zwiększenie międzynarodowych rezerw dostępnych dla NBP. I w ten sposób przystąpienie do tego mechanizmu będzie broniło Polskę przed niekontrolowaną deprecjacją złotego - powiedział minister Rostowski podczas konferencji prasowej po posiedzeniu rządu.
Według założeń Elastyczna Linia Kredytowa (Flexible Credit Line) to instrument skierowany do państw znajdujących się w dobrej sytuacji gospodarczej, jednak borykających lub mogących napotkać na przejściowe problemy związane z pozyskaniem finansowania. W przeciwieństwie do standardowych narzędzi wsparcia stosowanych przez MFW zagwarantowanie tych środków nie jest związane z żadnymi dodatkowymi warunkami.

ECM zwrócił też uwagę, na fakt, że lepszy niż zakładano okazał się raport NBP dotyczący salda rachunku obrotów bieżących. I tak w lutym była to nadwyżka w wysokości 0,52 miliarda euro, podczas gdy zakładano deficyt na poziomie 0,55 miliarda euro. Z kolei podaż pieniądza w marcu wzrosła o 0,5% m/m.

We wtorek ok. godz. 16:50 za jedno euro płacono 4,2633 zł a za dolara 3,2164 zł. Kurs euro/dolar wynosił 1,3256.

We wtorek o godz. 08:40 za jedno euro płacono 4,3650 zł, a za dolara 3,2790 zł. Kurs euro/ dolar wynosił 1,3310.

W piątek o godz. 09:15 za jedno euro płacono 4,3685 zł, a za dolara 3,3275 zł. Kurs euro/dolar wynosił 1,3126.

wp.pl/ISB (17:08)

Złoty zanotował bardzo silne umocnienie we wtorek popołudniu

Kurs złotego wobec głównych walut zdecydowanie się wzmocnił, po informacji o tym, że Polska zwróci się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) o elastyczną linie kredytową, która zwiększy rezerwy Narodowego Banku Polskiego (NBP) o ok. 30%, czyli 20 mld USD.
Dzisiejsze wydarzenia na rynku złotego zmieniają diametralnie jego średnioterminowy obraz. A wszystko to za sprawą informacji, którą wygłosił Minister Finansów Jacek Rostowski. I tak poinformowano opinię publiczną, że Polska może skorzystać z pomocy MFW, w postaci linii kredytowej opiewającej wstępnie na wartość 20,5 miliarda USD. W efekcie EUR/PLN przełamał poziom 4,3000, natomiast USD/PLN przełamał 3,2300 - poinformował konsultant ECM Łukasz Leszczyński.

Bardzo ważne jest, że nie mamy tu do czynienia z żadnym programem pomocy MFW, pieniądze te nie będą dostępne do budżetu polskiego, będą stanowiły tylko zwiększenie międzynarodowych rezerw dostępnych dla NBP. I w ten sposób przystąpienie do tego mechanizmu będzie broniło Polskę przed niekontrolowaną deprecjacją złotego - powiedział minister Rostowski podczas konferencji prasowej po posiedzeniu rządu.
Według założeń Elastyczna Linia Kredytowa (Flexible Credit Line) to instrument skierowany do państw znajdujących się w dobrej sytuacji gospodarczej, jednak borykających lub mogących napotkać na przejściowe problemy związane z pozyskaniem finansowania. W przeciwieństwie do standardowych narzędzi wsparcia stosowanych przez MFW zagwarantowanie tych środków nie jest związane z żadnymi dodatkowymi warunkami.

ECM zwrócił też uwagę, na fakt, że lepszy niż zakładano okazał się raport NBP dotyczący salda rachunku obrotów bieżących. I tak w lutym była to nadwyżka w wysokości 0,52 miliarda euro, podczas gdy zakładano deficyt na poziomie 0,55 miliarda euro. Z kolei podaż pieniądza w marcu wzrosła o 0,5% m/m.

We wtorek ok. godz. 16:50 za jedno euro płacono 4,2633 zł a za dolara 3,2164 zł. Kurs euro/dolar wynosił 1,3256.

We wtorek o godz. 08:40 za jedno euro płacono 4,3650 zł, a za dolara 3,2790 zł. Kurs euro/ dolar wynosił 1,3310.

W piątek o godz. 09:15 za jedno euro płacono 4,3685 zł, a za dolara 3,3275 zł. Kurs euro/dolar wynosił 1,3126.

wp.pl/ISB (17:08)

Fiskus żąda podatku od odszkodowania

Od odszkodowania wypłaconego w wyniku ugody przez dewelopera, którego budynek spowodował zaciemnienie mieszkania, trzeba zapłacić podatek - wynika z interpretacji prawa podatkowego, dokonanej przez dyrektora warszawskiej izby skarbowej.

O wydanie interpretacji zwrócił się podatnik, który otrzymał od dewelopera 85 tys. zł odszkodowania. Firma wybudowała blok obok budynku wnioskodawcy. W efekcie nasłonecznienie jego mieszkania spadło z wymaganych prawem budowlanym 3 godzin o ponad połowę.

Fiskus stwierdził m.in., że ponieważ źródłem wypłaty odszkodowania nie był przepis rangi ustawowej, ani wyrok czy ugoda sądowa, lecz zawarta przed notariuszem umowa, to od odszkodowania należy zapłacić podatek dochodowy.

Doradcy podatkowi przyznają, że interpretacja izby skarbowej wynika z przepisów. Można ją odnieść także do innych odszkodowań, których wypłata nie wynika wprost z ustawy, wyroku sądu lub ugody zawartej przed sądem.

Ich zdaniem ustawodawca powinien się zastanowić nad zwolnieniem z podatku odszkodowań, które stanowią rekompensatę jakiegoś realnego uszczerbku. To byłoby logiczne. Jeśli majątek podatnika doznał uszczerbku, którego później nastąpiło wyrównanie, to przecież nikt na tym nie zarobił - interpretują.

money.pl/PAP/2009-04-13 12:38

Fiskus żąda podatku od odszkodowania

Od odszkodowania wypłaconego w wyniku ugody przez dewelopera, którego budynek spowodował zaciemnienie mieszkania, trzeba zapłacić podatek - wynika z interpretacji prawa podatkowego, dokonanej przez dyrektora warszawskiej izby skarbowej.

O wydanie interpretacji zwrócił się podatnik, który otrzymał od dewelopera 85 tys. zł odszkodowania. Firma wybudowała blok obok budynku wnioskodawcy. W efekcie nasłonecznienie jego mieszkania spadło z wymaganych prawem budowlanym 3 godzin o ponad połowę.

Fiskus stwierdził m.in., że ponieważ źródłem wypłaty odszkodowania nie był przepis rangi ustawowej, ani wyrok czy ugoda sądowa, lecz zawarta przed notariuszem umowa, to od odszkodowania należy zapłacić podatek dochodowy.

Doradcy podatkowi przyznają, że interpretacja izby skarbowej wynika z przepisów. Można ją odnieść także do innych odszkodowań, których wypłata nie wynika wprost z ustawy, wyroku sądu lub ugody zawartej przed sądem.

Ich zdaniem ustawodawca powinien się zastanowić nad zwolnieniem z podatku odszkodowań, które stanowią rekompensatę jakiegoś realnego uszczerbku. To byłoby logiczne. Jeśli majątek podatnika doznał uszczerbku, którego później nastąpiło wyrównanie, to przecież nikt na tym nie zarobił - interpretują.

money.pl/PAP/2009-04-13 12:38

Koniec stagnacji? Ceny nieruchomości w dół

W końcu wiadomości, które powinny ucieszyć i kupujących i sprzedających mieszkania. Ceny są coraz niższe, nawet o 8 procent. Transakcji też jest znacznie więcej.
- Średnia cena metra kwadratowego w Warszawie spadła już do ok. 7,7 tys. złotych, w Krakowie do ok. 6,2 tys. zł, we Wrocławiu o 500 zł mniej, a w Gdańsku i Poznaniu ceny spadły w okolice 5 tys. zł za metr - tak wynika z porównania transakcji przeprowadzonych przez klientów Open Finance.

W skali roku, w największych miastach, mamy do czynienia z obniżkami rzędu 6-8 procent. Wyjątkiem jest Kraków, gdzie ceny spadły od marca 2008 o ponad 12 procent i z drugiej strony Szczecin, gdzie są niższe o zaledwie 0,4 procent niż przed rokiem - czytamy w raporcie Expandera i portalu szybko.pl.

Analitycy OF podkreślają, że to co dwa lata temu wydawało się fikcją, dziś jest rzeczywistością. Rzeczywistością, która pobudziła do działania kupujących.

Liczba zarejestrowanych transakcji wzrosła o ok. 20 proc., w porównaniu do lutego, który był z kolei lepszy o ok. 30 proc. od stycznia, a ten lepszy od grudnia. Jednak w żadnym wypadku nie można mówić o hossie.

- Dostrzegamy też inny trend - w miastach, w których liczba transakcji rośnie szybciej, szybciej spadają też ceny. Oznaczałoby to, że większa skłonność do akceptacji nowych warunków rynkowych przez sprzedających, przynosi korzyść w postaci szybciej zawieranych transakcji - podkreślają eksperci Open Finance.

Natomiast Expander pisze, że dla trzech miast: Łodzi, Olsztyna i Opola I kwartał 2009 zakończył się wzrostem średniej ceny metra kwadratowego mieszkania: w Łodzi o 1,34 proc., w Olsztynie o 5,95 proc. i w Opolu o 0,88 proc. Z drugiej strony w miastach, gdzie ceny należą do najwyższych, w ciągu ostatnich trzech miesięcy spadły o ponad 3 proc.: w Warszawie o 3,7 proc., w Gdańsku o 3,9 proc. i w Gdyni 3,8 proc.

Z miesiąca na miesiąc zwiększa się podaż mieszkań na rynku wtórnym. Według raportu,  w marcu było ich o 7,5 proc. więcej niż w lutym, o 58 proc. więcej niż na koniec poprzedniego kwartału i o 83 proc. więcej niż przed rokiem.



(PAP), Money.pl

Koniec stagnacji? Ceny nieruchomości w dół

W końcu wiadomości, które powinny ucieszyć i kupujących i sprzedających mieszkania. Ceny są coraz niższe, nawet o 8 procent. Transakcji też jest znacznie więcej.
- Średnia cena metra kwadratowego w Warszawie spadła już do ok. 7,7 tys. złotych, w Krakowie do ok. 6,2 tys. zł, we Wrocławiu o 500 zł mniej, a w Gdańsku i Poznaniu ceny spadły w okolice 5 tys. zł za metr - tak wynika z porównania transakcji przeprowadzonych przez klientów Open Finance.

W skali roku, w największych miastach, mamy do czynienia z obniżkami rzędu 6-8 procent. Wyjątkiem jest Kraków, gdzie ceny spadły od marca 2008 o ponad 12 procent i z drugiej strony Szczecin, gdzie są niższe o zaledwie 0,4 procent niż przed rokiem - czytamy w raporcie Expandera i portalu szybko.pl.

Analitycy OF podkreślają, że to co dwa lata temu wydawało się fikcją, dziś jest rzeczywistością. Rzeczywistością, która pobudziła do działania kupujących.

Liczba zarejestrowanych transakcji wzrosła o ok. 20 proc., w porównaniu do lutego, który był z kolei lepszy o ok. 30 proc. od stycznia, a ten lepszy od grudnia. Jednak w żadnym wypadku nie można mówić o hossie.

- Dostrzegamy też inny trend - w miastach, w których liczba transakcji rośnie szybciej, szybciej spadają też ceny. Oznaczałoby to, że większa skłonność do akceptacji nowych warunków rynkowych przez sprzedających, przynosi korzyść w postaci szybciej zawieranych transakcji - podkreślają eksperci Open Finance.

Natomiast Expander pisze, że dla trzech miast: Łodzi, Olsztyna i Opola I kwartał 2009 zakończył się wzrostem średniej ceny metra kwadratowego mieszkania: w Łodzi o 1,34 proc., w Olsztynie o 5,95 proc. i w Opolu o 0,88 proc. Z drugiej strony w miastach, gdzie ceny należą do najwyższych, w ciągu ostatnich trzech miesięcy spadły o ponad 3 proc.: w Warszawie o 3,7 proc., w Gdańsku o 3,9 proc. i w Gdyni 3,8 proc.

Z miesiąca na miesiąc zwiększa się podaż mieszkań na rynku wtórnym. Według raportu,  w marcu było ich o 7,5 proc. więcej niż w lutym, o 58 proc. więcej niż na koniec poprzedniego kwartału i o 83 proc. więcej niż przed rokiem.



(PAP), Money.pl

Księgi mocno zaniedbane

Księga wieczysta jest szczególnym rodzajem rejestru prowadzonego w celu ustalenia stanu prawnego nieruchomości. Określa przede wszystkim dokładne położenie nieruchomości, jej wielkość, a także wskazuje, kto jest obecnym właścicielem nieruchomości i czy są na niej jakieś obciążenia.

Rejestr nieruchomości, zarówno tych prywatnych, jak i należących do Skarbu Państwa i gmin, powinien być uporządkowany i przejrzysty. Najważniejsze jest jednak to, by ewidencja odzwierciedlała stan faktyczny. Okazuje się, że z tym wcale tak łatwo nie jest.

Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że starostowie i wójtowie (w miastach burmistrzowie i prezydenci) nie wiedzą dokładnie jakie nieruchomości są w posiadaniu gmin i Skarbu Państwa oraz jaki jest ich stan prawny. Ponad 60 proc. działek Skarbu Państwa i blisko 30 proc. skontrolowanych przez NIK działek gminnych ma nieuregulowany stan prawny.

To oczywiście powoduje ogromny chaos w gospodarowaniu nieruchomościami. Trudno uzyskać na ich temat konkretna wiedzę i regulować stan prawny. Nieaktualność danych ma też konsekwencje w trudnościach z ewidencjonowaniem dochodów uzyskiwanych z tytułu nieruchomości. Tak naprawdę większość wójtów (burmistrzów, prezydentów) nie ma pojęcia, ile nieruchomości znajduje się w ich posiadaniu - trudno więc o jakiekolwiek szacowanie wpływów z podatku od nieruchomości.

Czemu prowadzenie rzetelnej ewidencji jest takim wyzwaniem? Z raportu NIK wynika, że wszystkiemu winne są wieloletnie zaniedbania w aktualizacji danych oraz brak przepływu informacji pomiędzy gminami a starostwami, ale też pomiędzy poszczególnymi komórkami urzędów. Aż 20 proc. skontrolowanych wójtów w ogóle nie ewidencjonowało nieruchomości, myśląc, że wystarczy, by taki rejestr prowadzili starostowie.

W ponad połowie ewidencji gminnych dane były niezgodne z dokumentacją źródłową, część działek nie była w ogóle rejestrowana, a w niektórych przypadkach brakowało dokumentów potwierdzających prawo własności. W ewidencji nieruchomości panuje więc duży chaos, który trudno będzie opanować. Nie pomogła nawet prowadzona w ostatnich latach inwentaryzacja.

Rynek nieruchomości w Polsce rozwija się w szybkim tempie. W ostatnich latach powstało wiele obiektów mieszkaniowych i komercyjnych. Pomysłów na zagospodarowanie przestrzeni wciąż jest dużo. Inwestorzy narzekają przede wszystkim na zbyt dużą proceduralność i brak przygotowanych pod inwestycje gruntów. Raport NIK zwrócił także uwagę na duży bałagan w księgach wieczystych - podstawowy zbiór informacji o nieruchomościach. Tak więc mamy olbrzymi chaos, który utrudnia życie podmiotom związanym z rynkiem nieruchomości, a co za tym idzie, blokuje jego prawidłowy rozwój.

Małgorzata Kędzierska

interia.pl/Sobota, 11 kwietnia (06:00)

Księgi mocno zaniedbane

Księga wieczysta jest szczególnym rodzajem rejestru prowadzonego w celu ustalenia stanu prawnego nieruchomości. Określa przede wszystkim dokładne położenie nieruchomości, jej wielkość, a także wskazuje, kto jest obecnym właścicielem nieruchomości i czy są na niej jakieś obciążenia.

Rejestr nieruchomości, zarówno tych prywatnych, jak i należących do Skarbu Państwa i gmin, powinien być uporządkowany i przejrzysty. Najważniejsze jest jednak to, by ewidencja odzwierciedlała stan faktyczny. Okazuje się, że z tym wcale tak łatwo nie jest.

Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że starostowie i wójtowie (w miastach burmistrzowie i prezydenci) nie wiedzą dokładnie jakie nieruchomości są w posiadaniu gmin i Skarbu Państwa oraz jaki jest ich stan prawny. Ponad 60 proc. działek Skarbu Państwa i blisko 30 proc. skontrolowanych przez NIK działek gminnych ma nieuregulowany stan prawny.

To oczywiście powoduje ogromny chaos w gospodarowaniu nieruchomościami. Trudno uzyskać na ich temat konkretna wiedzę i regulować stan prawny. Nieaktualność danych ma też konsekwencje w trudnościach z ewidencjonowaniem dochodów uzyskiwanych z tytułu nieruchomości. Tak naprawdę większość wójtów (burmistrzów, prezydentów) nie ma pojęcia, ile nieruchomości znajduje się w ich posiadaniu - trudno więc o jakiekolwiek szacowanie wpływów z podatku od nieruchomości.

Czemu prowadzenie rzetelnej ewidencji jest takim wyzwaniem? Z raportu NIK wynika, że wszystkiemu winne są wieloletnie zaniedbania w aktualizacji danych oraz brak przepływu informacji pomiędzy gminami a starostwami, ale też pomiędzy poszczególnymi komórkami urzędów. Aż 20 proc. skontrolowanych wójtów w ogóle nie ewidencjonowało nieruchomości, myśląc, że wystarczy, by taki rejestr prowadzili starostowie.

W ponad połowie ewidencji gminnych dane były niezgodne z dokumentacją źródłową, część działek nie była w ogóle rejestrowana, a w niektórych przypadkach brakowało dokumentów potwierdzających prawo własności. W ewidencji nieruchomości panuje więc duży chaos, który trudno będzie opanować. Nie pomogła nawet prowadzona w ostatnich latach inwentaryzacja.

Rynek nieruchomości w Polsce rozwija się w szybkim tempie. W ostatnich latach powstało wiele obiektów mieszkaniowych i komercyjnych. Pomysłów na zagospodarowanie przestrzeni wciąż jest dużo. Inwestorzy narzekają przede wszystkim na zbyt dużą proceduralność i brak przygotowanych pod inwestycje gruntów. Raport NIK zwrócił także uwagę na duży bałagan w księgach wieczystych - podstawowy zbiór informacji o nieruchomościach. Tak więc mamy olbrzymi chaos, który utrudnia życie podmiotom związanym z rynkiem nieruchomości, a co za tym idzie, blokuje jego prawidłowy rozwój.

Małgorzata Kędzierska

interia.pl/Sobota, 11 kwietnia (06:00)

Wybudują, jeśli będzie 70 proc.

Polnord będzie uruchamiał kolejne etapy prowadzonych inwestycji, jeśli sprzedaż lokali w dotychczasowych etapach przekroczy 70 proc. - poinformował w TVN CNBC Biznes Wojciech Ciurzyski, prezes Polnordu.

- Podjęliśmy decyzję o uruchamianiu kolejnych etapów inwestycji, tam gdzie sprzedaż przekroczyła 70 proc., a stało się tak w Olsztynie, Gdyni, Gdańsku i Łodzi. W Wilanowie jest blisko, choć tu jesteśmy dopiero na poziomie 50 proc. sprzedaży - powiedział.

Prezes poinformował, że spółka stara się na zdobycie finansowania inwestycji w zamian za akcje od Prokomu.

- O tej operacji nie mogę mówić w szczegółach, ale jest ona bardzo bliska. Te pieniądze przeznaczymy na inwestycje - powiedział Ciurzyński.

- Jestem zwolennikiem kupowania gruntów, a nie przejmowania deweloperów - dodał.

Wkrótce wystartuje projekt biurowy na Wilanowie.

- W maju zaczynamy budować pierwszy biurowiec w Miasteczku Wilanów - powiedział.

PAP/interia.pl/Piątek, 10 kwietnia (12:23)

Wybudują, jeśli będzie 70 proc.

Polnord będzie uruchamiał kolejne etapy prowadzonych inwestycji, jeśli sprzedaż lokali w dotychczasowych etapach przekroczy 70 proc. - poinformował w TVN CNBC Biznes Wojciech Ciurzyski, prezes Polnordu.

- Podjęliśmy decyzję o uruchamianiu kolejnych etapów inwestycji, tam gdzie sprzedaż przekroczyła 70 proc., a stało się tak w Olsztynie, Gdyni, Gdańsku i Łodzi. W Wilanowie jest blisko, choć tu jesteśmy dopiero na poziomie 50 proc. sprzedaży - powiedział.

Prezes poinformował, że spółka stara się na zdobycie finansowania inwestycji w zamian za akcje od Prokomu.

- O tej operacji nie mogę mówić w szczegółach, ale jest ona bardzo bliska. Te pieniądze przeznaczymy na inwestycje - powiedział Ciurzyński.

- Jestem zwolennikiem kupowania gruntów, a nie przejmowania deweloperów - dodał.

Wkrótce wystartuje projekt biurowy na Wilanowie.

- W maju zaczynamy budować pierwszy biurowiec w Miasteczku Wilanów - powiedział.

PAP/interia.pl/Piątek, 10 kwietnia (12:23)

Polskie koncerny gazowe nie współpracują

Nasze giełdowe spółki powinny jak najszybciej rozpocząć wspólne poszukiwania i wydobycie gazu ziemnego spod dna Bałtyku - uważają analitycy i resort skarbu. Krajowe wydobycie gazu wzrosłoby o 0,5 mld m sześc. - pisze "Parkiet".

Do końca kwietnia Petrobaltic, firma zależna od Grupy Lotos, czeka na oferty od firm zainteresowanych wspólnym zagospodarowaniem złóż gazu ziemnego, zlokalizowanych na północ od Łeby. Propozycję otrzymało mniej niż dziesięć firm, w tym giełdowe PGNiG.

Zdaniem "Parkietu", zaskakuje to, że choć gazownicza spółka i Lotos są kontrolowane przez Skarb Państwa, który nalega na ich współpracę, to PGNiG jest tylko jednym z kilku partnerów branych pod uwagę. "W mojej ocenie, żaden z zagranicznych podmiotów nie podejmie się współpracy z Petrobaltikiem, bo dziś nikt poza PGNiG nie ma w tym rejonie odpowiedniej infrastruktury przesyłowej" - mówi gazecie Andrzej Szczęśniak, niezależny ekspert.

Więcej o tej sprawie - na łamach gazety giełdy, "Parkiet".

źródło informacji: PAP

interia.pl

Polskie koncerny gazowe nie współpracują

Nasze giełdowe spółki powinny jak najszybciej rozpocząć wspólne poszukiwania i wydobycie gazu ziemnego spod dna Bałtyku - uważają analitycy i resort skarbu. Krajowe wydobycie gazu wzrosłoby o 0,5 mld m sześc. - pisze "Parkiet".

Do końca kwietnia Petrobaltic, firma zależna od Grupy Lotos, czeka na oferty od firm zainteresowanych wspólnym zagospodarowaniem złóż gazu ziemnego, zlokalizowanych na północ od Łeby. Propozycję otrzymało mniej niż dziesięć firm, w tym giełdowe PGNiG.

Zdaniem "Parkietu", zaskakuje to, że choć gazownicza spółka i Lotos są kontrolowane przez Skarb Państwa, który nalega na ich współpracę, to PGNiG jest tylko jednym z kilku partnerów branych pod uwagę. "W mojej ocenie, żaden z zagranicznych podmiotów nie podejmie się współpracy z Petrobaltikiem, bo dziś nikt poza PGNiG nie ma w tym rejonie odpowiedniej infrastruktury przesyłowej" - mówi gazecie Andrzej Szczęśniak, niezależny ekspert.

Więcej o tej sprawie - na łamach gazety giełdy, "Parkiet".

źródło informacji: PAP

interia.pl

Ciułacze z Unii nie chcą odkładać pieniędzy w polskich bankach

Pomimo dużo wyższych stawek oferowanych przez polskie banki obcokrajowcy nie garną się, by oszczędzać w naszym kraju. Przeszkadza w tym chwiejność polskiej waluty oraz nieznajomość oferty naszych instytucji finansowych.
W telewizyjnej reklamie do Polski przylatuje pewien Amerykanin, Teksańczyk w kapeluszu, który już na lotnisku deklaruje, że chce u nas natychmiast otworzyć lokatę - tylko w Polsce można uzyskać tak korzystne warunki. Tak swoją czteromiesięczną lokatę El Dorado reklamuje polska filia greckiego Eurobanku, Polbank EFG.

W Polsce lepsze warunki

Zarówno w USA, jak i krajach Europy Zachodniej trudno znaleźć bank, który oferowałby takie stawki depozytowe. A w Polsce 7-8 proc. za lokaty płaci nie tylko Polbank, ale także inne banki.

Obowiązująca od 2002 roku znowelizowana ustawa o prawie dewizowym zliberalizowała przepływy finansowe pomiędzy Polską a innymi krajami OECD. Oznacza to, że obywatel polski może założyć sobie konto w banku szwajcarskim czy zaciągnąć kredyt w Niemczech. Daje też prawo korzystania obcokrajowcom z usług instytucji finansowych w naszym kraju. Tyle teoria. Tak jak Polakowi bez zameldowania i pracy w Niemczech trudno otworzyć rachunek np. we frankfurckim oddziale Deutsche Banku, tak też naszym zachodnim sąsiadom, którzy na stałe nie mieszkają w Polsce, trudno zaciągnąć kredyt czy założyć lokatę w Polsce.

W BRE Banku tylko rezydenci

Wewnętrzne przepisy wielu banków całkowicie taką ewentualność nawet wykluczają.

- Nie obsługujemy nierezydentów - mówi Anna Moszczyńska, rzeczniczka mBanku, detalicznego ramienia BRE Banku, którego większościowym udziałowcem jest niemiecki Commerzbank.

Wbrew reklamie na klientów z Teksasu czy choćby z krajów Unii Europejskiej wcale nie liczy też wspomniany Polbank.

- Widzimy wyraźnie zwiększone zainteresowanie naszymi lokatami ze strony polskich klientów. Ze strony cudzoziemców nie zaobserwowaliśmy takiej zmiany i jest to zrozumiałe, ponieważ nasza oferta jest adresowana do rodzimych klientów - mówi Paweł Maliszewski, dyrektor departamentu marketingu Polbanku EFG.

Dlaczego tak się dzieje, że mimo nawet kilkukrotnie nieraz lepszej oferty zagraniczni klienci nie lokują swoich oszczędności w polskich bankach (przypomnijmy tylko, że stopa bazowa w krajach strefy euro to obecnie 1,25 proc., podczas gdy główna stopa procentowa Narodowego Banku Polskiego wynosi 3,75 proc.)?

- Niechęć zagranicznych inwestorów do lokowania swoich oszczędności w polskich bankach wynika przede wszystkim z ryzyka kursowego. To najważniejszy powód, ponieważ wyższe oprocentowanie lokat nie jest wystarczającą premią za niepewność, która wynika z 3-4-proc. zmian kursów walut w ciągu jednego dnia - tłumaczy Paweł Cymcyk, analityk firmy A-Z Finanse.

Rzeczywiście wystarczy tylko spojrzeć na kurs euro w stosunku do złotego w ciągu ostatniego półrocza. W tym czasie euro oscylowało pomiędzy poziomem 3,46 zł (w październiku 2008 r.) do 4,9 zł (w połowie lutego tego roku), a to oznacza zmianę o ponad 41 proc.

Bez zagranicznej promocji

Innym powodem jest brak promocji polskich instytucji na Zachodzie.

- Mało który Niemiec czy Holender wiedział, że w Polsce były tak wysoko oprocentowane lokaty. A nawet jeżeli wiedział, to założenie konta i przelanie pieniędzy zajęłoby dużo czasu i było drogie. Stąd też brak nawet najmniejszego zainteresowania ofertą krajowych banków - zauważa Paweł Cymcyk.

Dlatego nawet instytucje, które na polskim rynku posługują się znanymi europejskimi brandami, mają kłopot z przyciągnięciem oszczędności z zagranicy.

- W ostatnim czasie nie zaobserwowaliśmy większego niż zwykle zainteresowania naszymi produktami przez nierezydentów - mówi Ewa Szerszeń z ING Banku Śląskiego, który jest częścią holenderskiej grupy finansowej ING Groep.

Warto też podkreślić, że Polska jako jeden z ostatnich europejskich krajów podwyższyła gwarancje wypłat depozytów. Kraje europejskie podjęły decyzje o podniesieniu gwarancji szybciej i w bardziej zdecydowany sposób.

- W Polsce udało się to wprowadzić po wielkich politycznych bojach, a i tak nie przebiliśmy np. Francji, gdzie gwarantuje się 90 proc. wartości wkładu do 70 tys. euro. W Polsce jest tylko do 50 tys. euro - podsumowuje analityk A-Z Finanse.

Jacek Iskra
interia.pl

Ciułacze z Unii nie chcą odkładać pieniędzy w polskich bankach

Pomimo dużo wyższych stawek oferowanych przez polskie banki obcokrajowcy nie garną się, by oszczędzać w naszym kraju. Przeszkadza w tym chwiejność polskiej waluty oraz nieznajomość oferty naszych instytucji finansowych.
W telewizyjnej reklamie do Polski przylatuje pewien Amerykanin, Teksańczyk w kapeluszu, który już na lotnisku deklaruje, że chce u nas natychmiast otworzyć lokatę - tylko w Polsce można uzyskać tak korzystne warunki. Tak swoją czteromiesięczną lokatę El Dorado reklamuje polska filia greckiego Eurobanku, Polbank EFG.

W Polsce lepsze warunki

Zarówno w USA, jak i krajach Europy Zachodniej trudno znaleźć bank, który oferowałby takie stawki depozytowe. A w Polsce 7-8 proc. za lokaty płaci nie tylko Polbank, ale także inne banki.

Obowiązująca od 2002 roku znowelizowana ustawa o prawie dewizowym zliberalizowała przepływy finansowe pomiędzy Polską a innymi krajami OECD. Oznacza to, że obywatel polski może założyć sobie konto w banku szwajcarskim czy zaciągnąć kredyt w Niemczech. Daje też prawo korzystania obcokrajowcom z usług instytucji finansowych w naszym kraju. Tyle teoria. Tak jak Polakowi bez zameldowania i pracy w Niemczech trudno otworzyć rachunek np. we frankfurckim oddziale Deutsche Banku, tak też naszym zachodnim sąsiadom, którzy na stałe nie mieszkają w Polsce, trudno zaciągnąć kredyt czy założyć lokatę w Polsce.

W BRE Banku tylko rezydenci

Wewnętrzne przepisy wielu banków całkowicie taką ewentualność nawet wykluczają.

- Nie obsługujemy nierezydentów - mówi Anna Moszczyńska, rzeczniczka mBanku, detalicznego ramienia BRE Banku, którego większościowym udziałowcem jest niemiecki Commerzbank.

Wbrew reklamie na klientów z Teksasu czy choćby z krajów Unii Europejskiej wcale nie liczy też wspomniany Polbank.

- Widzimy wyraźnie zwiększone zainteresowanie naszymi lokatami ze strony polskich klientów. Ze strony cudzoziemców nie zaobserwowaliśmy takiej zmiany i jest to zrozumiałe, ponieważ nasza oferta jest adresowana do rodzimych klientów - mówi Paweł Maliszewski, dyrektor departamentu marketingu Polbanku EFG.

Dlaczego tak się dzieje, że mimo nawet kilkukrotnie nieraz lepszej oferty zagraniczni klienci nie lokują swoich oszczędności w polskich bankach (przypomnijmy tylko, że stopa bazowa w krajach strefy euro to obecnie 1,25 proc., podczas gdy główna stopa procentowa Narodowego Banku Polskiego wynosi 3,75 proc.)?

- Niechęć zagranicznych inwestorów do lokowania swoich oszczędności w polskich bankach wynika przede wszystkim z ryzyka kursowego. To najważniejszy powód, ponieważ wyższe oprocentowanie lokat nie jest wystarczającą premią za niepewność, która wynika z 3-4-proc. zmian kursów walut w ciągu jednego dnia - tłumaczy Paweł Cymcyk, analityk firmy A-Z Finanse.

Rzeczywiście wystarczy tylko spojrzeć na kurs euro w stosunku do złotego w ciągu ostatniego półrocza. W tym czasie euro oscylowało pomiędzy poziomem 3,46 zł (w październiku 2008 r.) do 4,9 zł (w połowie lutego tego roku), a to oznacza zmianę o ponad 41 proc.

Bez zagranicznej promocji

Innym powodem jest brak promocji polskich instytucji na Zachodzie.

- Mało który Niemiec czy Holender wiedział, że w Polsce były tak wysoko oprocentowane lokaty. A nawet jeżeli wiedział, to założenie konta i przelanie pieniędzy zajęłoby dużo czasu i było drogie. Stąd też brak nawet najmniejszego zainteresowania ofertą krajowych banków - zauważa Paweł Cymcyk.

Dlatego nawet instytucje, które na polskim rynku posługują się znanymi europejskimi brandami, mają kłopot z przyciągnięciem oszczędności z zagranicy.

- W ostatnim czasie nie zaobserwowaliśmy większego niż zwykle zainteresowania naszymi produktami przez nierezydentów - mówi Ewa Szerszeń z ING Banku Śląskiego, który jest częścią holenderskiej grupy finansowej ING Groep.

Warto też podkreślić, że Polska jako jeden z ostatnich europejskich krajów podwyższyła gwarancje wypłat depozytów. Kraje europejskie podjęły decyzje o podniesieniu gwarancji szybciej i w bardziej zdecydowany sposób.

- W Polsce udało się to wprowadzić po wielkich politycznych bojach, a i tak nie przebiliśmy np. Francji, gdzie gwarantuje się 90 proc. wartości wkładu do 70 tys. euro. W Polsce jest tylko do 50 tys. euro - podsumowuje analityk A-Z Finanse.

Jacek Iskra
interia.pl

Słowacy jeżdżą, wykupują i deformują

Rosnąca skłonność Słowaków do podróży zakupowych na Węgry, do Austrii, Czech i Polski powoli niszczy gospodarkę kraju naszych południowych sąsiadów. 1 stycznia Słowacja przyjęła euro i o wiele taniej jest teraz np. w Nowym Targu niż w Bańskiej Bystrzycy. Taniej i całkowicie legalnie.

Słowacki Związek Handlu i Turystyki (ZOCR) nazywa to nawet plastycznie "deformowaniem słowackiej przedsiębiorczości". Słabnie słowacki handel detaliczny. Spadek obrotów w sklepach spożywczych był w lutym na poziomie 10,3 proc., w marcu już 15 proc. r/r. Kluczem do wyższych słowackich cen jest wyższy niż w ościennych krajach VAT - w Austrii 10 proc., Czechach 9 proc., Polsce 7 proc. (na niektóre towary nawet 3 proc.).

Po polskiej stronie co bardziej przedsiębiorczy rodacy sprzedają niektóre towary wprost z samochodów - nie ma problemu z artykułami drogeryjnymi, lecz z mięsem i jego przetworami tak już obchodzić się nie wolno z uwagi na przepisy.

O bezkonkurencyjnych cenach nie ma co wspominać... Przedstawiciele słowackiego handlu protestują, lecz kompetencje tamtejszych władz kończą się w miejscu, gdzie kiedyś była granica. Za nią rządzą Polacy, a im taka sytuacja jest na rękę. Zarabiają. Po słowackiej stronie handel, szczególnie drobny, zaczyna przeżywać ciężkie chwile, szykują się bankructwa. Na razie ratuje się kupowaniem gorszych produktów i cięciem marż. Obroty spadają też średnim sieciom - np. COOP Jednota straciła w marcu 3,6 proc. r/r. Ich niektóre sklepy pracują na 65 proc. mocy.

KOMENTARZ

To jest wolny rynek. Nikt nie zabroni przyjechać do Polski i kupić u nas taniej produkty, które są drogie na Słowacji. Na tym polega Unia Europejska. Przyjęcie euro ma swoje plusy i - jak widać - minusy. Przyjęcie wspólnej waluty na Słowacji ma dla Polaków ten plus, że przy granicy handel wreszcie ożył. Legalny, półlegalny i nielegalny. Bo na Słowacji było za drogo...

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

Https://wgn.pl - aktualne oferty

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,3

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies